Niewidzialny strażnik - ebook
Niewidzialny strażnik - ebook
Niezwykły początek trylogii kryminalnej Baztán zekranizowanej przez Netflix.
Zapierający dech w piersiach thriller rozgrywający się w tajemniczych zakątkach pirenejskich lasów.
W mrocznej dolinie rzeki Baztán znalezione zostaje nagie ciało nastoletniej dziewczyny. Prowadząca sprawę detektyw Amaia Salazar odkrywa, że to nie pierwsza ofiara w okolicy, która zginęła w podobny sposób.
Śledztwo prowadzi ją do rodzinnego miasteczka, gdzie musi stanąć twarzą w twarz z koszmarami dzieciństwa. Granica między rzeczywistością a tym co nierealne zaczyna się zacierać. Czy za zbrodniami stoi człowiek czy mityczna postać z ludowych wierzeń? Czy brutalne wspomnienia pomogą jej rozwikłać zagadkę?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-848-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ainhoa Elizasu była drugą ofiarą basajauna¹, chociaż wtedy prasa jeszcze go tak nie nazywała. Zaczęła trochę później, kiedy wyszło na jaw, że wokół zwłok znaleziono sierść zwierząt, ślady skóry i inne, z pewnością nie ludzkiego pochodzenia. Przypominało to pogrzebową ceremonię oczyszczającą. Wyglądało, jakby jakaś pradawna ziemska moc odcisnęła swoje piętno na ciałach tych jeszcze dziewczynek, których ubrania zostały podarte, włosy łonowe ogolone, a dłonie złożone w niewinnym geście, jak u dziewicy. Kiedy wczesnym rankiem zawiadamiano ją, że ma się stawić na miejscu zbrodni, inspektor Amaia Salazar zawsze odprawiała ten sam rytuał: wyłączała budzik, żeby rano nie obudzić Jamesa, kładła telefon na złożonych ubraniach, po czym cicho schodziła do kuchni. Ubierała się, pijąc kawę z mlekiem, zostawiała mężowi wiadomość, a potem wsiadała do samochodu i jechała zatopiona w pustych myślach, w białym szumie, który zawsze wypełniał jej umysł, kiedy budziła się przed świtem, i który towarzyszył jej niczym resztki niedokończonej drzemki w ponadgodzinnej podróży z Pampeluny na miejsce zbrodni, gdzie czekała na nią ofiara. Weszła w ostry zakręt. Pisk opon uświadomił jej, jak bardzo jest rozkojarzona. Zmusiła się więc do skupienia uwagi na krętej, prowadzącej w górę drodze, wijącej się wśród bujnych lasów otaczających Elizondo. Pięć minut później zatrzymała samochód przy oznakowaniu. Rozpoznała sportowy wóz doktora Jorge San Martina i terenowy sędziny Estébanez. Wysiadła, otworzyła tylne drzwi, wyciągnęła gumiaki. Wkładała je oparta o bagażnik, podczas gdy podinspektor Jonan Etxaide i inspektor Montes szli w jej stronę.
– Niedobrze to wygląda, szefowo. Ofiarą jest dziecko. – Jonan zerknął w notatki.
– Dwanaście, trzynaście lat. Rodzice zgłosili, że dziewczyna nie dotarła do domu na jedenastą.
– Trochę za wcześnie, żeby zgłosić zaginięcie – stwierdziła Amaia.
– Tak. Z tego, co wiemy, zadzwoniła na komórkę brata około ósmej dziesięć i powiedziała, że uciekł jej autobus do Arizkun.
– A brat nic nie powiedział aż do jedenastej?
– Wie pani, jak to jest: _Aitas_² mnie zabiją. Błagam cię, nic im nie mów. Może podrzuci mnie ojciec koleżanki. Tak czy inaczej nabrał wody w usta i grał na PlayStation. O jedenastej, kiedy stwierdził, że siostry nadal nie ma, a matka wpada w histerię, powiedział, że Ainhoa dzwoniła. Rodzice zgłosili się na komisariat w Elizondo, przekonani, że córce coś się stało. Nie odbierała telefonu, a zadzwonili już do wszystkich jej koleżanek. Znalazł ją patrol. Na zakręcie zobaczyli buty stojące na skraju szosy – powiedział Jonan, wskazując latarką na miejsce na krawędzi asfaltu. Leżały tam, idealnie ułożone jeden przy drugim, czarne lakierki na niskim obcasie. Amaia pochyliła się, żeby im się przyjrzeć.
– Porządnie ustawione. Ktoś je ruszał? – zapytała. Jonan znów zerknął do notatek. Amaia pomyślała, że zaradność tego młodego podinspektora, antropologa i w dodatku archeologa, jest darem od niebios w sprawach tak ciężkich, na jaką ta się zapowiadała.
– Nie. Już tak leżały, ustawione równiutko i wzdłuż jezdni.
– Powiedz technikom, żeby przyszli, jak skończą. Niech sprawdzą w środku. Żeby je tak ustawić, trzeba włożyć palce do środka.
Inspektor Montes, który do tej pory milczał, wpatrując się w czubki swoich markowych włoskich mokasynów, nagle gwałtownie podniósł głowę, jakby został wyrwany z głębokiego snu.
– Salazar – wymamrotał, jakby to było powitanie. I ruszył na skraj drogi, nie czekając na nią. Amaia ze zdziwieniem odwróciła się do Jonana.
– A temu co jest?
– Nie wiem, szefowo, Jechaliśmy razem z Pampeluny i całą drogę milczał. Myślę, że pił.
Tak, ona też tak myślała. Od rozwodu był w coraz gorszym stanie. Przejawiało się to nie tylko nagłym zamiłowaniem do włoskich butów i kolorowych krawatów. W ciągu ostatnich tygodni widziała, że jest wyjątkowo nieobecny, zatopiony w swoim wewnętrznym, zimnym i nieprzeniknionym świecie. Niemal autystycznym.
– Gdzie jest dziewczyna?
– Nad rzeką. Trzeba zejść zboczem – powiedział Jonan, wskazując na wąwóz, i zrobił przepraszający gest, jakby to on był w jakiś sposób odpowiedzialny za to, że ciało leży właśnie tam.
Schodząc ze zbocza utworzonego przez płynącą tam od niepamiętnych czasów rzekę, zobaczyła w oddali reflektory i policyjne taśmy. Kawałek dalej sędzina rozmawiała przyciszonym głosem z sądowym sekretarzem. Zerkała z ukosa tam, gdzie leżały zwłoki. Dwaj policyjni fotografowie zasypywali je błyskami. Robili zdjęcia pod wszystkimi kątami. Przy zwłokach klęczał pracownik zakładu medycyny sądowej w Nawarze. Prawdopodobnie mierzył temperaturę wątroby.
Amaia z zadowoleniem zauważyła, że wszyscy wchodzą na ogrodzony teren tak jak ci, którzy przybyli na miejsce jako pierwsi. Mimo to jak zawsze odnosiła wrażenie, że ludzi jest za dużo. Było to uczucie graniczące z absurdem. Może czuła tak przez katolickie wychowanie, ale niezmiennie, kiedy znalazła się w pobliżu zwłok, odczuwała potrzebę intymności i odosobnienia, jak na cmentarzu, tak bardzo teraz pogwałconą przez daleką i obojętną służbową obecność wszystkich, którzy krążyli wokół ciała, jedynego prawdziwego bohatera zbrodni, chociaż niemego, cichego, trwającego niezauważenie w swojej tragedii.
Podeszła powoli, obserwując miejsce, które morderca wybrał na jej śmierć. Nad rzeką była plaża z okrągłych szarych kamieni, zapewne przyniesionych tu w wyniku przyboru wody poprzedniej wiosny. Suchy kawałek ziemi szerokości około dziewięciu metrów, o ile mogła ocenić w słabym świetle wschodzącego słońca. Drugi brzeg rzeki, szerokości zaledwie czterech metrów, graniczył z bujnym lasem, gęstniejącym w miarę jak wchodziło się coraz głębiej. Inspektor odczekała kilka sekund. Technik policyjny zrobił ostatnie zdjęcia martwego ciała. Kiedy skończył, podeszła do stóp dziewczynki i, jak miała w zwyczaju, oczyściła umysł z wszelkich myśli. Spojrzała na zwłoki spoczywające na brzegu rzeki i w ciszy odmówiła krótką modlitwę. Dopiero wtedy była gotowa spojrzeć na nią jak na dzieło mordercy.
Ainhoa Elizasu za życia miała piękne, brązowe, wpatrzone teraz w nieskończoność oczy. Malowało się w nich zdumienie. Głowa, lekko odchylona do tyłu, odsłaniała kawałek surowego sznura. Wrzynał jej się w szyję tak głęboko, że prawie nie było go widać. Amaia pochyliła się nad ciałem, żeby się przyjrzeć, jak został zawiązany.
– Nie ma nawet pętli. Po prostu zaciskał, aż przestała oddychać – wyszeptała jakby do siebie.
– Musiał być silny. Mężczyzna? – zasugerował stojący za nią Jonan.
– Prawdopodobnie tak, ale dziewczyna nie jest za wysoka, ma jakiś metr pięćdziesiąt pięć, i jest bardzo szczupła. Równie dobrze mogła to być kobieta.
Doktor San Martín, który do tej pory rozmawiał z sędziną i sądowym sekretarzem, zbliżył się do zwłok. Pożegnał się z sędziną, nie zaniedbał rytuału całowania jej w rękę.
– Inspektor Salazar, zawsze miło panią widzieć, nawet w takich okolicznościach – powiedział wesoło.
– Wzajemnie, doktorze San Martín. Jak pan myśli, co tutaj mamy?
Lekarz wziął od technika notatki i szybko je przewertował. Jednocześnie pochylał się nad zwłokami. Patrzył przy tym z uznaniam na Jonana. Stwierdził, że jest młody, ale już dużo umie. Amaia dobrze znała to spojrzenie. Kilka lat wcześniej to ona była młodą podinspektor, którą trzeba było wprowadzić w kulisy śmierci, a tej przyjemności San Martín, szanowany profesor, nigdy sobie nie odmawiał.
– Niech pan się zbliży, Etxaide. Proszę tu podejść, może czegoś się pan nauczy. – Doktor San Martín włożył chirurgiczne rękawiczki, które wyjął ze skórzanej torby marki Gladstone, i dotknął delikatnie podbródka, szyi i ramion dziewczynki. – Co pan wie o stężeniu pośmiertnym?
Jonan wypuścił powietrze, po czym zaczął mówić tonem podobnym do tego, jakim musiał mówić w czasach szkolnych, kiedy odpowiadał na pytania nauczycielki.
– Wiem, że zaczyna się od powiek, jakieś trzy godziny po śmierci, rozszerza się kolejno na twarz i szyję i dalej do klatki piersiowej, w końcu obejmuje cały tułów i kończyny. W normalnych warunkach kompletne zesztywnienie następuje po około dwunastu godzinach i zaczyna znikać po około trzydziestu sześciu godzinach.
– Nieźle, co jeszcze? – zachęcił go doktor.
– Jest jednym z podstawowych wyznaczników przy ustalaniu przybliżonego czas zgonu.
– I uważa pan, że można to oszacować, opierając się jedynie na zaawansowaniu stężenia pośmiertnego?
– No… – Jonan się zawahał.
– Zdecydowanie nie – podkreślił z naciskiem San Martín. – Stężenie może być różne w zależności od stanu mięśni nieboszczyka, temperatury w pomieszczeniu albo na zewnątrz, jak w tym wypadku, jest inne, jeśli ciało było narażone na skrajne temperatury, które mogą sprawić, że wygląda jak w stężeniu pośmiertnym, jak na przykład zwłoki wystawione na wysoką temperaturę albo te, które doznają skurczów pośmiertnych. Wie pan, co to takiego?
– Wydaje mi się, że mówimy o nich, kiedy w chwili śmierci mięśnie kończyn są tak spięte, że gdyby coś trzymały, trudno byłoby to z nich wyjąć.
– Dokładnie tak. Dlatego właśnie na patologu sądowym spoczywa wielka odpowiedzialność. Nie należy ustalać czasu zgonu, nie wziąwszy pod uwagę tych czynników i, rzecz jasna, hipostazy… innymi słowy plam pośmiertnych. Z pewnością widział pan te amerykańskie seriale, w których lekarz sądowy klęka przy ciele i po dwóch minutach podaje godzinę śmierci – powiedział, unosząc z teatralną miną brwi. – Niech mi pan wierzy, to kłamstwo. Analiza zawartości potasu w płynie pobieranym z oka przyniosła duży postęp, ale godzinę będę mógł ustalić precyzyjniej dopiero po autopsji. W tej chwili, opierając się na tym, co wiem, mogę powiedzieć: trzynaście lat, kobieta. Na podstawie temperatury wątroby orzekłbym, że jest martwa od dwóch godzin. Nie doszło jeszcze do stężenia – stwierdził, znów przykładając palce do szczęki dziewczynki.
– Zgadzałoby się to z godziną, o której zadzwoniła do domu, i godziną zgłoszenia zaginięcia przez rodziców. Zaledwie dwie godziny.
Amaia poczekała, aż doktor wstanie, i zajęła jego miejsce. Uklękła przy dziewczynie. Nie uszła jej uwagi ulga Jonana, kiedy uwolnił się od pytań. Oczy wpatrzone w nicość i półotwarte w wyrazie zaskoczenia usta, a może w próbie zaczerpnięcia ostatniego oddechu, nadawały jej obliczu wyraz dziecięcego zdumienia, jak u dziewczynki, która obchodzi urodziny. Całe ubranie miała pocięte w równe pasma, od szyi aż do pachwin, i leżało przy jej bokach, jak opakowanie makabrycznego prezentu. Łagodna bryza znad rzeki delikatnie poruszyła prostą grzywką i do Amai dotarł zapach szamponu zmieszany z cierpką wonią tytoniu. Amaia zastanawiała się, czy dziewczyna paliła.
– Czuję tytoń. Wiecie, czy miała przy sobie torebkę?
– Tak, miała. Jeszcze jej nie znaleźliśmy, ale moi ludzie przeczesują teren od tego miejsca kilometr w dół – powiedział inspektor Montes, wskazując w stronę rzeki.
– Zapytajcie jej przyjaciółki, gdzie były i z kim.
– Jak tylko wzejdzie słońce, szefowo – powiedział Jonan, dotykając zegarka. – Jej przyjaciółki to trzynastolatki, na pewno jeszcze śpią.
Spojrzała na leżące wzdłuż ciała dłonie. Były białe, nieskazitelnie czyste, zwrócone wewnętrzną stroną ku górze.
– Zwróciliście uwagę, jak ułożone są ręce? Zostały upozowane.
– Zgadzam się – powiedział stojący obok Jonana Montes.
– Zróbcie zdjęcia i jak najszybciej zabezpieczcie. Może próbowała się bronić. Chociaż paznokcie i dłonie wyglądają na czyste, może będziemy mieli szczęście – powiedziała, zwracając się do funkcjonariusza z policyjnego laboratorium.
Lekarz znów pochylił się nad dziewczyną, stał naprzeciwko Amai.
– Trzeba poczekać na autopsję, ale na moje oko przyczyną śmierci było uduszenie, a biorąc pod uwagę siłę, z jaką sznur werżnął się w ciało, powiedziałbym, że zgon nastąpił bardzo szybko. Nacięcia, które widać na ciele, są płytkie i zostały zrobione tylko po to, żeby rozedrzeć ubranie. Zrobiono je czymś cienkim, żyletką, nożykiem albo skalpelem. Potwierdzę to później, ale kiedy je zrobił, dziewczyna była już martwa. Prawie nie ma śladów krwi.
– A łono? – wtrącił Montes.
– Myślę, że do zgolenia włosów łonowych użył tego samego narzędzia.
– Może chciał coś zabrać, jakieś trofeum. Szefowo? – zasugerował Jonan.
– Nie, nie sądzę. Zobacz, jak je rozrzucił wokół ciała. – Amaia wskazała na kupki delikatnego meszku. – Raczej chciał się ich pozbyć, żeby je zastąpić tym – powiedziała, wskazując na złociste tłuste ciastko leżące na bezwłosym wzgórku łonowym dziewczyny.
– Co za sukinsyn. Czemu oni to robią? Nie zadowolił się zabiciem dziecka? Musiał jeszcze położyć na niej ciastko? Co taki człowiek ma w głowie?! – wykrzyknął z obrzydzeniem Jonan.
– Taką właśnie masz pracę, chłopcze. Masz odgadnąć, o czym myśli taka menda – powiedział Montes i podszedł do doktora San Martína. – Zgwałcił ją?
– Powiedziałbym, że nie, ale dopóki nie przeprowadzę badań, nie będę miał pewności. Scenografia ma charakter wyraźnie seksualny… Podarte ubranie, roznegliżowany biust, ogolone łono… No i to ciastko… Wygląda na maślane albo…
– To _txatxingorri_ – przerwała mu Amaia. – Typowe dla tego regionu, chociaż to jest trochę mniejsze niż zazwyczaj. Ale to _txatxingorri_, bez cienia wątpliwości. Masło, mąka, jajka, cukier, drożdże i smażone skwarki, stara receptura. Jonan, niech je zapakują w foliową torebkę i proszę – powiedziała Amaia, zwracając się do wszystkich – niech kwestia ciastka zostanie między nami. Póki co jest to ściśle tajne.
Wszyscy skinęli głowami.
– Tutaj już skończyliśmy. San Martín, dziewczyna należy do pana. Do zobaczenia na obdukcji.
Amaia wstała i jej spojrzenie po raz ostatni padło na dziewczynę. Potem ruszyła w górę zbocza, do samochodu.2
Tego ranka inspektor Montes wybrał rzucający się w oczy fioletowy krawat z jedwabiu, bez wątpienia bardzo drogi. Odcinał się od koszuli w kolorze lila. Wyglądało to elegancko, ale przypominał trochę gliniarza z Miami. Groteskowy efekt. Tak samo musieli myśleć policjanci, którzy jechali z nim windą. Amai nie umknął szyderczy gest, który obaj wykonali, kiedy wysiadali. Zerknęła na Montesa, który najpewniej też to zauważył, ale był zajęty przeglądaniem notatek na palmtopie. Stał w chmurze perfum Armaniego i wydawał się nie zauważać, jakie wrażenie robi.
Drzwi sali konferencyjnej były zamknięte, ale zanim zdążyła nacisnąć na klamkę, umundurowany policjant otworzył je od środka, jakby na nią czekał. Odsunął się na bok, odsłaniając przestronną, jasną salę. Inspektor Salazar ujrzała więcej osób, niż się spodziewała. Komisarz siedział u szczytu stołu. Po jego prawej stronie czekały dwa wolne miejsca. Gestem zachęcił ich, żeby podeszli, a kiedy przechodzili przez salę, zaczął wszystkich przedstawiać.
– Inspektor Salazar, inspektor Montes, znają już państwo inspektora Rodrígueza z policyjnego laboratorium i doktora San Martína. Podinspektor Aguirre z wydziału narkotykowego, podinspektor Zabalza i inspektor Iriarte z komisariatu w Elizondo. Tak się składa, że nie było ich wczoraj w Elizondo, kiedy znaleziono zwłoki.
Amaia podała im rękę i pomachała do tych, których już znała.
– Inspektor Salazar, inspektorze Montes, zostaliście zaproszeni, ponieważ podejrzewam, że sprawa Ainhoi Elizasu będzie bardziej brzemienna w konsekwencje, niż można się było spodziewać – powiedział komisarz, zajmując znów miejsce i wskazując pozostałym, żeby zrobili to samo. – Dzisiaj rano skontaktował się z nami inspektor Iriarte. Chodziło o pewne odkrycia, które mogą się okazać ważne w dalszym toku śledztwa.
Inspektor Iriarte pochylił się i położył na stole swoje ogromne, godne _aizkolari_³ dłonie.
– Miesiąc temu, dokładnie piątego stycznia – powiedział, sprawdzając zapiski w małym notatniku oprawionym w czarną skórę, w jego rękach prawie niewidocznym – pewien pasterz z Elizondo, który szedł nad rzekę napoić stado owiec, znalazł ciało dziewczyny, Carli Huarte, siedemnastolatki. Zaginęła w noc sylwestrową po wyjściu z dyskoteki Cras Test w Elizondo. Bawiła się tam z przyjaciółmi i chłopakiem. Około czwartej nad ranem wyszła razem z nim, a trzy kwadranse później wrócił tylko chłopak. Powiedział jednemu z kumpli, że się pokłócili i że dziewczyna wysiadła obrażona z samochodu i dalej poszła pieszo. Kumpel przekonał go, że powinni pójść jej poszukać. Wrócili godzinę później, ale jej nie znaleźli. Powiedzieli, że niespecjalnie się tym przejęli, ponieważ wokół było pełno par i młodzieży palącej trawkę. Poza tym dziewczyna była bardzo popularna, więc uznali, że ktoś ją podrzucił do domu. W samochodzie chłopaka znaleźliśmy jej włosy i silikonowe ramiączko od jej biustonosza.
Iriarte nabrał powietrza i zanim zdecydował się mówić dalej, spojrzał na Montesa i Amaię:
– A teraz kwestia, która może państwa zainteresować. Carla została znaleziona w odległości dwóch kilometrów od miejsca, gdzie znaleziono Ainhoę Elizasu. Została uduszona sznurkiem do pakowania, a ubranie miała pocięte z góry na dół.
Amaia z niepokojem spojrzała na Montesa.
– Pamiętam, że czytałam o tej sprawie w prasie. Miała ogolony wzgórek łonowy? – zapytała.
Iriarte spojrzał na podinspektora Zabalzę, a on odpowiedział:
– Sprawa wygląda tak, że w ogóle nie miała łona. Cała ta część ciała była rozszarpana, prawdopodobnie przez zwierzęta. W raporcie z autopsji wyróżniono ugryzienia przynajmniej trzech różnych zwierząt i kilka włosów, odpowiadających sierści dzika, lisa i czegoś jeszcze, prawdopodobnie niedźwiedzia.
– Na Boga! Niedźwiedź? – wykrzyknęła Amaia, uśmiechając się z niedowierzaniem.
– Nie jesteśmy pewni, wysłaliśmy próbki do Instytutu Badań Stopochodnych w Pirenejach i jak dotąd nie dostaliśmy odpowiedzi, ale…
– A ciastko?
– Nie było ciastka… A może było. To by tłumaczyło ugryzienia na wysokości łona, pewnie zwierzęta przyciągnął nieznany słodki zapach.
– Miała pogryzione inne części ciała?
– Nie, ugryzień nie było, ale były ślady pazurów.
– A pozostałości włosów łonowych rozrzucane wokół ciała? – dopytywała się Amaia.
– Też nie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że zwłoki Carli Huarte były częściowo zanurzone w rzece, od kostek po pośladki, i że przez kilka dni po jej zaginięciu padały ulewne deszcze. Nawet jeśli coś tam było, woda to zabrała.
– I nie przykuło to pańskiej uwagi wczoraj? Kiedy pan badał ciało dziewczynki? – zapytała Amaia, zwracając się do lekarza sądowego.
– Naturalnie – odparł San Martín. – Ale nie mamy jeszcze nic pewnego, na razie to tylko podobieństwa. Wie pani, ile trupów oglądam w ciągu roku? W wielu przypadkach widać cechy wspólne, mimo że sprawy nie są w żaden sposób powiązane. Tak czy inaczej oczywiście, że zwróciło to moją uwagę, ale najpierw musiałem poczekać na wyniki autopsji. W przypadku Carli wszystko wskazywało na napaść seksualną i na to, że zrobił to jej chłopak. Była naćpana i pijana, miała na szyi malinki i ślad po ugryzieniu na jednej piersi. Odpowiadał odciskowi szczęki jej chłopaka. Ponadto pod paznokciami znaleźliśmy ślady skóry, które pasowały do głębokiego zadrapania na jego szyi.
– A nasienie?
– Nie było.
– Co powiedział chłopak? A właśnie, jak ma na imię? – zapytał Montes.
– Nazywa się Miguel Ángel de Andrés. I przyznał, że oprócz alkoholu zażył kokę i ecstasy. – Aguirre się uśmiechnął. – I raczej mu wierzę. Zatrzymaliśmy go w Trzech Króli, też był na haju. Badania wykazały obecność czterech różnych narkotyków, z kokainą włącznie.
– Gdzie jest teraz to nasze cudo? – zapytała Amaia.
– W więzieniu w Pampelunie, czeka na rozprawę. Jest oskarżony o napaść na tle seksualnym i zabójstwo bez możliwości wyjścia za kaucją… Był wcześniej notowany w związku z narkotykami – powiedział Aguirre.
– Sądzę, że czas złożyć wizytę panu Andresowi i przesłuchać go jeszcze raz. Niewykluczone, że nie kłamał, kiedy twierdził, że to nie on zabił dziewczynę.
– Doktorze San Martín, może nam pan doręczyć raport z autopsji Carli Huarte? – zapytał Montes.
– Oczywiście.
– Interesują nas przede wszystkim zdjęcia zrobione na miejscu zbroni.
– Dostaniecie je najszybciej jak się da.
– I może dobrze byłoby jeszcze raz zbadać ubranie, które dziewczyna miała na ciele. Teraz już wiemy, czego szukać – dodała Amaia.
– Inspektor Iriarte i podinspektor Zabalza zajmują się tą sprawę na komisariacie w Elizondo. Inspektor Salazar – przerwał komisarz. – Pani stamtąd pochodzi, zgadza się?
Amaia przytaknęła.
– Udzielą pani wszelkiej potrzebnej pomocy – powiedział komisarz, podnosząc się z krzesła i tym samym uznając zebranie za zakończone.3
Chłopak siedział naprzeciwko niej lekko przygarbiony, jak gdyby dźwigał na plecach ogromny ciężar. Jego dłonie spoczywały bezwładnie na kolanach, twarz miał pokrytą siatką cieniuteńkich różowych żyłek, a wokół oczu widać było ogromne sińce. W ogóle nie przypominał chłopaka, którego pamiętała ze zdjęcia w gazecie w zeszłym miesiącu, na którym pozował przy samochodzie w wyzywającej pozie. Cała ta pewność siebie, poza pewniaka, a nawet jakaś część jego młodości gdzieś się ulotniły. Kiedy weszli z Jonanem Etxaide do sali przesłuchań, chłopak patrzył w pustkę. Wrócił z niej z trudem.
– Miguel Ángel. Witaj.
Nie odpowiedział. Westchnął i przeniósł na nich milczące spojrzenie.
– Jestem inspektor Salazar, a to – wskazała na Jonana – podinspektor Etxaide. Chcemy z tobą porozmawiać o Carli Huarte.
Podniósł głowę i, jakby dokonywał nadludzkiego wysiłku, wyszeptał:
– Nie mam nic do powiedzenia. Wszystko, co mogłem wam powiedzieć, jest w moim zeznaniu… Nie mam nic więcej do dodania, taka jest prawda, nie mam, nie zabiłem jej i tyle, nic więcej, zostawcie mnie w spokoju i skontaktujcie się z moim adwokatem.
Znów spuścił głowę i całą uwagę skupił na swoich suchych i bladych dłoniach.
– No dobrze. – Amaia westchnęła. – Widzę, że start mamy kiepski. Spróbujmy jeszcze raz. Nie sądzę, żebyś to ty zabił Carlę.
Miguel Angel podniósł głowę, tym razem zaskoczony.
– Sądzę, że żyła, kiedy ją tam zostawiłeś, i że to wtedy zjawił się ktoś, kto ją zamordował.
– Właśnie… – powiedział bełkotliwie Miguel Ángel. – Tak właśnie musiało być. – Rzęsiste łzy spłynęły mu po twarzy, zaczął się trząść. – Tak, właśnie tak musiało być, bo ja jej nie zabiłem. Proszę, uwierzcie mi, to nie ja ją zabiłem.
– Wierzę ci – powiedziała Amaia, przesuwając po stole paczkę chusteczek higienicznych. – Wierzę ci i pomogę ci się stąd wydostać.
Chłopak złożył dłonie jak do modlitwy.
– Błagam, błagam – wyszeptał.
– Ale najpierw to ty musisz pomóc mnie – powiedziała niemal czule.
Miguel otarł z oczu łzy i przytaknął, nie przestając pochlipywać.
– Opowiedz mi o Carli. Jaka była?
– Carla była świetna, superlaska, bardzo ładna, otwarta, miała dużo znajomych…
– Jak się poznaliście?
– W szkole średniej, ja już skończyłem i teraz pracuję… Zanim to się stało, pracowałem z bratem, smołowaliśmy dachy. Dobrze mi szło, można zarobić niezłą kasę. To gówniana praca, ale płacą dobrze. Ona nadal się uczyła, chociaż powtarzała klasę i chciała to rzucić, ale jej starzy uparli się, że ma skończyć, i słuchała ich.
– Powiedziałeś, że miała wielu przyjaciół. Wiesz, czy spotykała się z kimś jeszcze? Z innymi chłopakami?
– Nie, nie, mowy nie ma – odrzekł, odzyskując energię i marszcząc brwi. – Była ze mną i z nikim więcej.
– Skąd możesz to wiedzieć na pewno?
– Po prostu wiem. Zapytajcie jej koleżanki, miała na moim punkcie bzika.
– Uprawialiście seks?
– I to jaki – powiedział z uśmiechem.
– Kiedy znaleźli ciało Carli, na jej piersi były ślady twoich zębów.
– Już mówiłem. Tak było z Carlą, jej się to podobało, mnie też. No dobra, lubiliśmy ostry seks. I co z tego? Nie biłem jej ani nic w tym stylu, to były tylko takie gierki.
– Mówisz, że to ona lubiła iść na całość, a jednak zeznałeś – powiedział Jonan, patrząc w notatki – że tamtej nocy nie chciała zbliżenia i że to dlatego się na nią wściekłeś. Coś tutaj nie gra, nie sądzisz?
– To przez narkotyki. Raz była napalona, a chwilę później coś jej odbijało i już nie chciała… No jasne, że się wkurzyłem, ale nie zmusiłem jej do niczego i nie zabiłem jej. Już tak bywało.
– I wtedy też kazałeś jej wysiadać z samochodu i zostawiałeś ją samą w górach?
Miguel Ángel posłał mu wściekłe spojrzenie. Zanim odpowiedział, przełknął ślinę.
– Nie, to się stało tylko ten jeden raz. I nie kazałem jej wysiąść. To ona zwiała i nie chciała wsiąść, chociaż ją prosiłem, aż w końcu dałem sobie spokój i pojechałem.
– Podrapała ci szyję – powiedziała Amaia.
– Już mówiłem, tak jej się podobało. Czasami całe plecy miałem poranione. Nasi przyjaciele mogą to potwierdzić. Latem, jak się opalaliśmy, widzieli ślady po ugryzieniach, które miałem na ramieniu, i śmiali się z niej przez jakiś czas. Nazywali ją wilczycą.
– Kiedy odbyliście ostatni stosunek przed tym zdarzeniem?
– Wydaje mi się, że dzień wcześniej. Zawsze jak się spotykaliśmy, kończyło się seksem, już wam mówiłem, miała bzika na moim punkcie.
Amaia westchnęła i wstała. Dała znak strażnikowi.
– Jeszcze jedno. Jak wyglądał jej wzgórek łonowy?
– Wzgórek łonowy? Znaczy włosy na cipce?
– Tak, włosy na cipce – powiedziała Amaia bez śladu emocji. – Jakie były?
– Goliła je, zostawiała tylko cienki pasek – powiedział z uśmiechem.
– Dlaczego się depilowała?
– Już mówiłem, że tak nam się podobało. Uwielbiałem to…
Kiedy ruszyli do drzwi, Miguel Ángel wstał.
– Pani inspektor…
Policjant gestem dał mu do zrozumienia, żeby usiadł. Amaia odwróciła się do niego.
– Proszę mi powiedzieć, dlaczego dopiero teraz, dlaczego nie wcześniej?
Amaia spojrzała na Jonana, dopiero potem odpowiedziała. Zastanawiała się, czy ten cwaniak zasługuje na odpowiedź, czy nie. Uznała, że zasługuje.
– Ponieważ znaleziono ciało innej dziewczyny. To morderstwo przypomina to, co się przydarzyło Carli.
– No i wszystko jasne! Widzi pani?! Kiedy stąd wyjdę?
Amaia odwróciła się do wyjścia i rzuciła na pożegnanie:
– Damy znać.4
Patrzyła przez okno. Sala za jej plecami zaczynała się zapełniać. Słuchała szurania krzeseł i szmeru rozmów. Oparła dłonie o połyskującą mikroskopijnymi kroplami jej oddechu szybę. Ziąb przyniósł ze sobą zimę i obraz szarej, wilgotnej Pampeluny spowitej w lutowy zmierzch. Światło szybko ulatniało się z niej w nicość. Ten widok przepełnił ją tęsknotą za latem, które teraz było tak odległe, jak gdyby należało do innego świata, świata jasnego i ciepłego, w którym nie było martwych dziewczynek porzuconych na mroźnym łożu tafli rzeki.
Stojący obok Jonan wręczył jej kawę z mlekiem. Podziękowała mu uśmiechem. Wzięła szklankę w obie ręce i na próżno czekała, aż ciepło rozgrzeje jej skostniałe palce. Usiadła i czekała, aż Montes zamknie drzwi, a szmer tłumu ucichnie.
– Fermín? – powiedziała, dając inspektorowi Montesowi znak, żeby zaczynał.
– Pojechałem do Elizondo, żeby porozmawiać z rodzicami dziewcząt i z pasterzem, który znalazł zwłoki Carli Huarte. Jeśli chodzi o rodziców, to nic nie mamy. Rodzice Carli twierdzą, że nie podobali im się znajomi córki, bo dużo imprezowali i pili. Są pewni, że sprawcą jest jej chłopak. Taki szczegół: nie zgłosili zaginięcia aż do czwartego stycznia, chociaż dziewczyna wyszła z domu trzydziestego pierwszego… Tłumaczą się tym, że pierwszego stycznia obchodziła osiemnaste urodziny i myśleli, że uciekła z domu. Miała w zwyczaju im tym grozić. Dopiero od jej przyjaciółek dowiedzieli się, że od kilku dni nikt jej nie widział.
Rodzice Ainhoi Elizasu są w kompletnym szoku. Są tutaj, w Pampelunie, w zakładzie medycyny sądowej. Czekają, aż będą mogli zabrać ciało córki po autopsji. Dziewczyna była cudowna i nie mogą zrozumieć, jak ktoś mógł to zrobić ich dziecku. Brat też nie może nam pomóc, obwinia się, że nic nie zrobił. Koleżanki z Elizondo mówią, że najpierw były u jednej z nich, a później poszły się przejść po mieście i że Ainhoa nagle zdała sobie sprawę, która jest godzina, i pobiegła do domu. Nikt z nią nie poszedł, bo przystanek był zaraz obok. Nie kojarzą, żeby ktoś podejrzany do niej podszedł, z nikim się nie pokłóciły, a Ainhoa nie miała chłopaka i z nikim nie kręciła. Najbardziej interesująca jest wypowiedź pasterza, Joségo Miguela Arakamy. Swoją drogą ciekawa z niego postać. Trzyma się pierwszego zeznania, ale po kilku dniach przypomniał sobie coś niezwykle ważnego, szczegół, na który początkowo nie zwrócił uwagi, ponieważ nie wydawał mu się związany ze znalezieniem zwłok.
– Opowiesz nam o tym? – zniecierpliwiła się Amaia.
– Powiedział, że w okolicy kręciło się dużo par i że strasznie śmieciły, rozrzucały pety, puste puszki, zużyte prezerwatywy, a nawet rajstopy i majtki, i nagle wypalił, że pewnego dnia ktoś zostawił tam parę nowych eleganckich czerwonych butów.
– Opis pasuje do tych, które miała na nogach Carla Huarte w sylwestra i których nie znaleziono przy ciele – zauważył Jonan.
– A to nie wszystko. Jest pewien, że widział je tam pierwszego stycznia. Tego dnia pracował i chociaż nie poszedł tam napoić owiec, wyraźnie widział buty. Według jego własnych słów leżały, jakby ktoś je tam położył, jak wtedy, kiedy idzie się spać albo wykąpać nad rzekę – powiedział, odczytując notatki.
– Ale kiedy znaleziono zwłoki Carli, butów nie było? – zapytała Amaia, zaglądając do raportu.
– Ktoś je zabrał – stwierdził Jonan.
– I nie zrobił tego morderca. Mam wrażenie, że zostawił je tam, żeby oznaczyć teren – powiedział Montes. – Chwilę się nad tym zastanawiał, a potem mówił dalej: – Jeśli chodzi o pozostałe kwestie, dziewczyny uczyły się w tej samej szkole w Lekaroz i jeśli nawet znały się z widzenia, co jest całkiem prawdopodobne, nie miały ze sobą nic wspólnego: różny wiek, różni przyjaciele… Carla Huarte mieszkała w dzielnicy Antxaborda. Salazar, pewnie wiesz, gdzie to jest. – Amaia przytaknęła. – A Ainhoa w sąsiednim miasteczku.
Montes pochylił się nad notatkami i Amaia zauważyła, że włosy ma pokryte jakąś oleistą substancją.
– Montes, co masz na włosach?
– Brylantynę – odpowiedział, przeciągając dłonią po karku. – Nałożyli mi u fryzjera. Możemy kontynuować?
– Jasne.
– No to na razie nie mamy wiele więcej. A wy co macie?
– Rozmawialiśmy z chłopakiem Carli – odpowiedziała Amaia. – I opowiedział nam sporo ciekawych rzeczy, na przykład że jego dziewczyna lubiła ostry seks, włącznie z drapaniem, gryzieniem i policzkowaniem. Wszystko to potwierdziły jej przyjaciółki. Opowiadała im o tym ze wszystkimi pikantnymi szczegółami. To by wyjaśniało zadrapania i ugryzienie na piersi. Podtrzymuje wcześniejsze zeznanie: dziewczyna była trochę rozchwiana po zażyciu narkotyków i dostała, dosłownie, paranoi. Potwierdza to raport toksykologiczny. Powiedział też, że regularnie goliła owłosienie na wzgórku łonowym, co wyjaśnia, dlaczego na miejscu zdarzenia nie znaleziono żadnych włosów.
– Szefowo, mamy zdjęcia z miejsca zamordowania Carli Huarte.
Jonan zaczął je rozkładać na stole i wszyscy nachylili się w stronę Amai, żeby je obejrzeć. Ciało Carli znaleziono w miejscu, gdzie rzeka wezbrała. Czerwona sukienka i bielizna, również czerwona, były pocięte od klatki piersiowej aż po pachwiny. Sznurka, którym została uduszona, nie było widać – z powodu opuchlizny szyi. Na jednej nodze widać było na wpół przezroczysty pasek, który na początku uznano za skórę, a okazał się pozostałością rajstop.
– Ciało jest w dobrym stanie jak na pięć dni leżenia na wolnym powietrzu – powiedział jeden z techników. – Z pewnością dzięki temu, że było zimno: w tamtym tygodniu temperatura w ciągu dnia nie przekraczała sześciu stopni, a w nocy prawie zawsze spadała poniżej zera.
– Zwróćcie uwagę na ułożenie rąk – powiedział Jonan. – Zwrócone ku górze, jak u Ainhoi Elizasu.
– Carla wybrała na sylwestra krótką czerwoną sukienkę na ramiączkach i biały żakiet z materiału przypominającego plusz. Nie znaleziono go – czytała Amaia. – Morderca rozerwał sukienkę od dekoltu w dół, dzieląc bieliznę i sukienkę na dwie części. W okolicach łonach brakuje kawałka skóry i tkanki, o nieregularnym kształcie, o wymiarach mniej więcej dziesięć na dziesięć centymetrów.
– Jeśli morderca zostawił na łonie Carli _txatxingorri_, właśnie dlatego zwierzęta wygryzły tę część.
– A dlaczego nie pogryzły Ainhoi? – zapytał Montes.
– Nie zdążyły – odpowiedział doktor San Martín, wchodząc do sali. – Pani inspektor, przepraszam za spóźnienie – powiedział, siadając.
– A reszta niech się wali – wymamrotał Montes.
– Zwierzęta idą do wodopoju o świcie. W odróżnieniu od poprzedniej, ta dziewczyna była tam zaledwie kilka godzin. Przynoszę raport z autopsji i trochę nowości. Dziewczynki zginęły dokładnie tak samo, uduszone sznurkiem zaciśniętym z niebywałą siłą. Żadna się nie broniła. Ubrania obu rozcięto bardzo ostrym narzędziem, nacinając przy tym powierzchownie skórę na klatce piersiowej i brzuchu. Włosy łonowe Carli usunięto przy użyciu tego samego ostrego narzędzia i rozrzucono wokół ciała. Na łonie położono ciastko.
– _Txatxingorri_ – sprecyzowała Amaia. – Ciastko typowe dla tego regionu.
– Nie znaleziono ciastka na ciele Carli Huarte, ale, jak doradziła inspektor Salazar, zbadaliśmy ubranie, szukając śladów, i znaleźliśmy resztki cukru i mąki podobnej do tej, jaką znaleziono na ciele Ainhoi Elizasu.
– Może jadła takie na deser i okruchy spadły na sukienkę – zasugerował Jonan.
– Na pewno nie w domu, już to sprawdziliśmy – powiedział Montes.
– To nie wystarczy, żeby je powiązać – powiedziała Amaia, rzucając długopis na stół.
– Myślę, że mamy to, czego pani szuka, pani inspektor – powiedział San Martín, rzucając swojemu asystentowi porozumiewawcze spojrzenie.
– No to na co pan czeka, doktorze San Martín? – zapytała Amaia, podnosząc się.
– Na mnie – odpowiedział, wchodząc do sali, komisarz. – Proszę nie wstawać. Doktorze San Martín, proszę powtórzyć wszystko, co mi pan powiedział.
Asystent lekarza powiesił na tablicy wykres z mnóstwem różnokolorowych linii i skal. Bez wątpienia był to wykres porównawczy. San Martín wstał i przemówił zdecydowanie, głosem człowieka nieznoszącego sprzeciwu:
– Przeprowadzone analizy potwierdzają, że w obu przypadkach użyto tego samego sznurka. Nie jest to jednak rozstrzygające. Mamy do czynienia ze sznurkiem do pakowania. Używa się go powszechnie na farmach, budowach, w handlu hurtowym. Produkuje się go w Hiszpanii i sprzedaje w sklepach metalowych i domach towarowych dla majsterkowiczów, takich jak Aki czy Leroy Merlin – zawiesił teatralnie głos, uśmiechnął się i zerkając na komisarza, a potem na Amaię, mówił dalej: – Co jest rozstrzygające: fakt, że sznurek został ucięty z tej samej szpuli, jeden kawałek po drugim – powiedział, wskazując na dwa zdjęcia o dużej rozdzielczości. Przedstawiały dwa kawałki takiego samego sznura, przecięte idealnie na pół.
Amaia powoli wstała, nie odwracając wzroku od zdjęć.
– Mamy seryjnego mordercę – wyszeptała.
Przez salę przeszła fala tłumionego podniecenia. Narastający szum przerwał komisarz:
– Inspektor Salazar, powiedziała pani, że jest z Elizondo, zgadza się?
– Tak, proszę pana, mieszka tam cała moja rodzina.
– Sądzę, że ze względu na znajomość regionu i niektórych kwestii związanych ze sprawą, a także pani przygotowanie i doświadczenie, nadaje się pani idealnie do tego, żeby poprowadzić to śledztwo. Ponadto to, że była pani w Quantico, w FBI, może się nam teraz bardzo przydać. Najwyraźniej mamy do czynienia z seryjnym mordercą, a tam pracowała pani ze specjalistami w tej dziedzinie… Zajmowała się pani metodami, portretami psychologicznymi, historią takich przypadków… A zatem poprowadzi pani to śledztwo. Może pani liczyć na wszelkie niezbędne wsparcie, zarówno tutaj, jak i w Elizondo.
Komisarz pożegnał wszystkich gestem i opuścił salę.
– Gratulacje, szefowo – powiedział z uśmiechem Jonan, podając jej rękę.
– Pomyślności, inspektor Salazar – powiedział San Martín.
Amai nie umknął gest zniesmaczenia, z jakim Montes przypatrywał się jej w ciszy, podczas gdy reszta policjantów podchodziła do niej, żeby złożyć gratulacje. Szybko wywinęła się od poklepywania po plecach.
– Wyjeżdżamy do Elizondo jutro o świcie. Chcę wziąć udział w pochówku i uroczystościach pogrzebowych Ainhoi Elizasu. Jak już wiecie, mam tam rodzinę, więc najpewniej zatrzymam się u nich. Wy – powiedziała, zwracając się do zespołu – możecie codziennie dojeżdżać, dopóki nie zamkniemy dochodzenia. To tylko pięćdziesiąt kilometrów, a droga jest dobra.
Montes zbliżył się do niej, zanim wyszedł, i powiedział z lekką pogardą:
– Mam taką jedną wątpliwość: czy od teraz będę musiał mówić do pani szefowo?
– Fermín, nie wygłupiaj się, to tylko tymczasowe i…
– Proszę się nie wysilać, szefowo. Słyszałem, co powiedział komisarz, i będzie pani mogła na mnie liczyć – odparował i parodiując salutowanie, wyszedł z sali.5
Spacerowała w zamyśleniu po starówce Pampeluny. Szła w stronę swojego domu, starego odrestaurowanego budynku przy ulicy Mercaderes. W latach trzydziestych na parterze znajdowała się fabryka parasoli, nadal wisiała tam stara tabliczka reklamująca parasole z Izaguirre: „Jakość i prestiż w twoich rękach”. James twierdził, że wybrał to miejsce ze względu na przestrzeń i światło w pracowni. Idealnie nadawała się na atelier rzeźbiarza. Ale ona wiedziała, że tak naprawdę jej mąż kupił to mieszkanie, dokładnie na odcinku, na którym co roku odbywała się gonitwa byków, z tego samego powodu, który przywiódł go do Pampeluny. Jak tysiące Amerykanów pasjonował się świętem San Fermín⁴, Hemingwayem i tym miastem. Ta pasja wydawała się jej niemal dziecinna, ale on co roku, kiedy zbliżało się święto, wszystko bardzo przeżywał. Cieszyła się, że nie brał udziału w gonitwach. Ale za to codziennie przemierzał osiemset pięćdziesiąt metrów trasy od zagrody Santo Domingo, ucząc się na pamięć każdego zakrętu, każdej dziury, każdego kamienia, aż do areny walk byków, Plaza de Toros. Uwielbiała patrzeć, jak co roku się cieszy, że święto się zbliża, jak wyciąga ze skrzyni białe ubranie i upiera się, że kupi nową chustę, mimo że miał ich setki. Kiedy go poznała, mieszkał już kilka lat w Pampelunie, wtedy jeszcze w pięknym mieszkaniu w centrum miasta, i wynajmował pracownię nieopodal ratusza. Gdy postanowili się pobrać, pokazał jej mieszkanie przy Mercaderes. Wydało jej się oszałamiające, choć zbyt wielkie i zbyt kosztowne. Ale to nie stanowiło dla Jamesa problemu. Już wtedy zaczynał się cieszyć pewną renomą w środowisku artystów. Ponadto pochodził z bogatej rodziny czołowych producentów ubrań w Stanach Zjednoczonych. Kupili mieszkanie, James urządził w starym warsztacie pracownię. Obiecali sobie wypełnić dom dziećmi, jak tylko Amaia awansuje na stanowisko inspektora w wydziale zabójstw.
Od awansu minęły cztery lata, co rok nadchodziło święto, co rok James stawał się coraz bardziej sławny w kręgach artystów, a dzieci nie było. Amaia nieświadomie położyła rękę na brzuchu, jakby chciała go ochronić i jakby tęskniła. Przyspieszyła, żeby wyprzedzić grupę Rumunek kłócących się na ulicy, i uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła światło w pracowni Jamesa. Sączyło się ze szczeliny w drzwiach. Spojrzała na zegarek, było prawie wpół do jedenastej, a on nadal pracował. Otworzyła drzwi, położyła klucze na starym stole, który pełnił funkcję kredensu, i poszła do pracowni. Przeszła przez dawny przedsionek, w którym zachowała się podłoga z okrągłych kamieni i drzwiczki prowadzące do ciemnego przejścia, w którym kiedyś przechowywano olej i wino. James w misie wody z mydłem mył kawałek szarego marmuru. Uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył.
– Daj mi minutkę, wyciągnę tę ropuchę z wody i już do ciebie idę.
Postawił figurkę na kratce, przykrył płótnem i wytarł dłonie w biały kucharski fartuch, w którym przeważnie pracował.
– Jak się miewa moja ukochana? Zmęczona?
Wziął ją w ramiona, aż jej się zakręciło w głowie, jak zawsze, kiedy ją przytulał. Przez chwilę upajała się zapachem jego skóry, który wyczuwała przez sweter, a potem odpowiedziała:
– Nie jestem zmęczona, ale to był dziwny dzień.
Odsunął się, żeby móc na nią spojrzeć.
– Opowiedz mi o tym.
– No cóż, nadal zajmujemy się sprawą dziewczyny z mojego miasteczka. Jej przypadek bardzo przypomina inny, sprzed miesiąca, też z Elizondo. Okazuje się nawet, że są ze sobą powiązane.
– W jaki sposób?
– Najprawdopodobniej to ten sam morderca.
– O Boże, to znaczy, że mamy do czynienia z bydlakiem, który morduje młode dziewczyny.
– To jeszcze dzieci, James. A komisarz przydzielił prowadzenie śledztwa mnie.
– Gratulacje, pani inspektor – powiedział, całując ją.
– Nie wszystkim jest to na rękę. Montesowi niezbyt się to spodobało. Chyba nawet porządnie się wkurzył.
– Nie przejmuj się, przecież znasz Fermína. Dobry z niego gość, ale przechodzi trudny okres. Przejdzie mu, bardzo cię ceni.
– No nie wiem…
– Ale ja wiem, ceni cię. Wierz mi. Jesteś głodna?
– A przygotowałeś coś?
– Naturalnie, szef kuchni Wexford przygotował swoją specjalność.
– Konam z ciekawości. Co to takiego? – powiedziała Amaia ze śmiechem.
– Jak to co to takiego? Jesteś bezczelna. Spaghetti z grzybami i butelka różowego chivite.
– Otwórz ją, a ja w tym czasie wezmę prysznic.
Pocałowała go i poszła do łazienki wziąć prysznic. Podczas kąpieli zamknęła oczy, pozwalając wodzie płynąć przez chwilę po twarzy. Oparła dłonie i czoło o zaskakująco lodowate kafelki. Czuła, jak strumień wody spływa jej po szyi i plecach. Wszystko tego dnia stało się tak szybko, nie miała nawet czasu się zastanowić, jak ta sprawa odbije się na jej karierze i najbliższej przyszłości. Poczuła przypływ zimnego powietrza. James wszedł pod prysznic. Nie poruszyła się. Rozkoszowała się ciepłą wodą. Zmywała z niej wszelkie niepotrzebne myśli. James stanął obok, powoli całował jej ramiona. Przekrzywiła głowę, nadstawiając szyję ruchem, który zawsze przywodził jej na myśl stare filmy o Drakuli, na których słodkie i niewinne ofiary oddawały się wampirowi, odsłaniając szyję aż do barków i przymykając powieki w oczekiwaniu na nieziemską rozkosz. James pocałował ją w szyję, mocno się do niej przyciskając, i odwrócił ją do siebie. Szukał jej ust. Dotyk jego ust zawsze wystarczał, żeby odepchnęła daleko wszelkie niezwiązane z nim myśli. Zmysłowo przebiegła dłońmi ciało męża, rozkoszując się jego siłą i pozwalając mu się czule całować.
– Kocham cię – wyszeptał jej do ucha.
– Kocham cię – odparła cicho. I uśmiechnęła się, bo wiedziała, że tak właśnie jest, że kocha go bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek, i że jest szczęśliwa, czując go między nogami, w sobie, kiedy się kochają. Później jeszcze przez wiele godzin miała na twarzy ten sam uśmiech, jakby krótka chwila z nim wystarczała, żeby odpędzić całe zło tego świata.
W głębi duszy była pewna, że tylko przy nim może się czuć jak prawdziwa kobieta. W pracy jej kobiece oblicze schodziło na drugi plan, skupiała się tylko na byciu dobrą policjantką. Ale poza pracą jej wyprostowana sylwetka i szczupłe, sprężyste ciało w połączeniu z raczej skromnym ubraniem, jakie zazwyczaj wybierała, sprawiały, że czuła się mało subtelnie w obecności innych kobiet, głównie żon przyjaciół Jamesa, niższych i drobniejszych, o małych, delikatnych dłoniach, które nigdy nie dotykały zwłok.
Zazwyczaj nie nosiła biżuterii, oprócz obrączki i malutkich kolczyków, o których James mówił, że są jak dla dziecka. Długie blond włosy, zawsze związane w kucyk, i prawie niewidoczny makijaż dodawały jej powagi i czegoś prawie męskiego, czegoś, co on uwielbiał, a ona pielęgnowała. Ponadto wiedziała, że siła jej głosu i pewność, z jaką mówiła i z jaką się poruszała, wystarczyły, żeby zawstydzić wszystkie france, które czyniły złośliwe uwagi o jej macierzyństwie, a raczej o jego braku. Macierzyństwie, które sprawiało jej ból.
Zjedli kolację, gawędząc o błahostkach, i wcześnie położyli się spać. Podziwiała łatwość, z jaką James odrywał się od codziennych zmartwień i zasypiał, ledwo przyłożywszy głowę do poduszki. Jej uspokojenie się na tyle, żeby mogła zasnąć, zawsze zajmowało sporo czasu. Czasami czytała godzinami, zanim zapadła w sen, a każdy hałas ją budził, wiele razy w ciągu nocy. Od kiedy została mianowana inspektorem, doświadczała w ciągu dnia tylu napięć i stresów, że padała z wyczerpania i zasypiała głębokim snem – snów nigdy nie pamiętała – a po dwóch czy trzech godzinach budziła się z plecami obolałymi i zdrętwiałymi od skurczów, które nie pozwalały jej znów zasnąć. Z czasem presja słabła, ale jakość jej snu nadal pozostawiała wiele do życzenia. Zazwyczaj zostawiała włączoną lampkę przy schodach. Jej przytłumione światło dobiegało do sypialni i pomagało jej się odnaleźć, kiedy budziła się przerażona ze snów pełnych przerażających scen, które nie dawały jej spokoju.
Nadaremnie próbowała skupić się na książce, którą trzymała w rękach. Pokonana i przybita smutnymi myślami położyła ją na podłodze. Nie zgasiła światła. Leżała i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w sufit. Planowała kolejny dzień. Weźmie udział w pogrzebie Ainhoi Elizasu. Zazwyczaj w takich przypadkach zabójca zna ofiary. Najprawdopodobniej mieszkał gdzieś blisko i codziennie je widywał. Tacy mordercy wykazują się nadzwyczajną bezczelnością. Pewność siebie i chora przyjemność, jaką odczuwają, niejednokrotnie popycha ich do uczestniczenia w śledztwie, szukania zaginionych, a nawet przychodzenia na pogrzeby. Nierzadko udają, że są przejęci i cierpią. Amaia pomyślała, że na razie nie mają nic pewnego. Nawet krewni nie zostali wykluczeni z kręgu podejrzanych. Wstępny plan nie jest zły. Będzie można rozeznać się w sytuacji, przyjrzeć reakcjom ludzi, przysłuchać komentarzom i opiniom. Oczywiście chciała też odwiedzić siostry i ciocię… Widziały się całkiem niedawno, w Wigilię, która skończyła się awanturą między Ros i Florą. Westchnęła.
– Jeśli nie przestaniesz myśleć na głos, nie zasnę – powiedział zaspany James.
– Przepraszam, kochanie. Obudziłam cię?
– Nie przejmuj się. – Uśmiechnął się i położył na boku. – Ale może chcesz mi powiedzieć, co ci chodzi po głowie?
– Wiesz, że jutro jadę do Elizondo… Myślałam, żeby tam zostać na kilka dni. Chyba lepiej, żebym tam była i porozmawiała z rodzinami i przyjaciółmi i zorientowała się w sytuacji. Co ty na to?
– Że musi tam teraz być strasznie zimno.
– Tak, ale nie o pogodzie mówię.
– A ja tak. Znam cię. Kiedy ci zimno w stopy, nie możesz zasnąć, a to fatalnie się odbije na śledztwie.
– James…
– Jeśli chcesz, mógłbym pojechać z tobą i ci je ogrzewać – powiedział, unosząc brwi.
– Naprawdę pojedziesz ze mną?
– Jasne, że tak. Nie mam zaległości w pracy, za to mam ochotę zobaczyć twoje siostry i ciotkę.
– Zatrzymamy się u niej.
– Świetnie.
– Ale ostrzegam, że będę dość zajęta. Nie będę miała za dużo wolnego czasu.
– Pogram z twoją ciotką i jej przyjaciółkami w _mus_⁵albo w pokera.
– Oskubią cię.
– Jestem bogaty.
Roześmiali się, a potem Amaia zaczęła rozważać, co mogliby robić w Elizondo. I nagle zorientowała się, że James śpi. Pocałowała go czule w głowę i okryła kołdrą. Wstała i poszła do łazienki. Kiedy się wycierała, na papierze toaletowym zobaczyła plamki krwi. Spojrzała na siebie w lustrze i łzy napłynęły jej do oczu. Opadające na ramiona włosy sprawiały, że wyglądała na młodszą i bardziej bezbronną, jak dziewczynka, którą kiedyś była.
– Tym razem też nie, kochanie, tym razem też nie – wyszeptała. Czuła, że nic nie zdoła jej pocieszyć. Zażyła środek uspokajający i trzęsąc się, wróciła do łóżka.8
Amaia wracała do domu. Zdziwiła się, jak szybko się ściemniło tego lutowego wieczoru, i poczuła się dziwnie oszukana. Taki wczesny zimowy mrok zawsze ją niepokoił. Jak gdyby ciemność przynosiła ze sobą potworny ciężar. Przemarznięta jeszcze mocniej wtuliła się w swoją skórzaną kurtkę. Marzyła o tej ciepłej, puchowej. James nalegał, żeby ją włożyła. Nie zgodziła się, bo miała wrażenie, że wygląda w niej jak ludzik Michelina.
Miła atmosfera domu cioci Engrasi odegnała te resztki zimy, które trzymały się jej jak niechciani pasażerowie. Zapach drewna w kominku, grube dywany pokrywające drewnianą podłogę i nieustanne trajkotanie dochodzące z telewizora, zawsze włączonego, mimo że nikt nic nie oglądał, po raz kolejny ją urzekły. W tym domu było dużo rzeczy znacznie ciekawszych niż oglądanie telewizji, a jednak telewizor zawsze grał w tle, jak głosy z tamtego świata, ignorowane, bo absurdalne, i tolerowane z przyzwyczajenia. Kiedyś zapytała o to ciotkę, a ona odparła:
– To echo świata. Wiesz, co to echo? Głos, który słychać, kiedy ten prawdziwy znika.
Kiedy wróciła do rzeczywistości, James wziął ją za rękę i zaprowadził do kominka.
– Jesteś lodowata, skarbie.
Uśmiechnęła się, zanurzając nos w jego swetrze i wdychając zapach jego skóry. Ros i ciocia Engrasi wyszły z kuchni ze szklankami, talerzami, chlebem i wazą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki