Noc na kolei galaktycznej i inne baśnie - ebook
Noc na kolei galaktycznej i inne baśnie - ebook
Lelek, ptak powszechnie nielubiany z powodu swojej szpetności, pada ofiarą dokuczania ze strony potężnego jastrzębia. Gauche, wiolonczelista w miejscowej orkiestrze, jest najsłabszym muzykiem w grupie, a na dodatek na tydzień przed ważnym występem zaczynają mu składać wizyty niecodzienni goście. Giovanni ciężko pracuje, by utrzymać siebie i chorą matkę, choć jest jeszcze dzieckiem. Pewnego razu, w noc festiwalu Centaura, wraz z przyjacielem trafia do tajemniczego pociągu, który wiezie ich przez nocne niebo ku… dokądkolwiek.
Zbiór zawiera trzy najsłynniejsze baśnie ukochanego autora młodych Japończyków, Kenjiego Miyazawy (1896–1933), którego ponadczasowy humanizm i oszałamiająca moc wyobraźni do dziś urzeka czytelników na całym świecie.
Przekład z języka japońskiego: Anna Grajny
Spis treści
Kenji Miyazawa i potęga wyobraźni
Gwiazda lelka
Gauche wiolonczelista
Noc na kolei galaktycznej
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66627-04-8 |
Rozmiar pliku: | 521 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lelek był naprawdę brzydkim ptakiem. Jego twarz była cała w plamach, jak gdyby od pasty miso, i miał płaski dziób, otwierający się od ucha do ucha. Nogi miał tak słabe, że nie był w stanie przejść na nich nawet dwóch metrów.
Był tak brzydki, że innym ptakom wystarczyło tylko spojrzeć na jego twarz, żeby go nie lubić. Nawet skowronek, który sam nie był zbyt pięknym ptakiem, uważał się za kogoś lepszego i jeśli zdarzało mu się czasem wieczorem natknąć na lelka, ze wzgardą zamykał oczy i odwracał od niego głowę. Mniejsze, gadatliwe ptaki zawsze mówiły mu nieprzyjemne rzeczy prosto w twarz.
– O, znowu przyszedł. Tylko patrzcie na niego! Doprawdy, przynosi wstyd wszystkim ptakom.
– Właśnie, z takimi wielkimi ustami to na pewno jakiś krewniak żaby.
W takim tonie mówiły o nim inne ptaki. O, gdyby nie był lelkiem, tylko po prostu jastrzębiem, wtedy te wszystkie małe, płytkie ptaki na sam dźwięk jego imienia chowałyby się wśród liści, pobladłe i drżące ze strachu! Jednak lelek nie był nawet spokrewniony z jastrzębiem. Jak na ironię, należał do tej samej rodziny co piękny zimorodek czy koliber, klejnot wśród ptaków. Koliber żywił się nektarem z kwiatów, zimorodek łowił ryby, a lelek chwytał owady. Do tego lelek nie miał ani ostrych pazurów, ani ostrego dzioba i dlatego żaden ptak, choćby najsłabszy, nie bał się go.
Mogłoby się wydawać dziwnym, że nazywano go w ogóle jastrzębiem, ale były ku temu dwa powody. Po pierwsze, skrzydła lelka były niezwykle silne i gdy latał, przecinając wiatr, wyglądał zupełnie jak jastrząb, a po drugie, jego przenikliwy głos przypominał głos jastrzębia. Oczywiście jastrzębiowi było to nie w smak i bardzo mu to doskwierało. Dlatego za każdym razem, kiedy widział lelka, groźnie stroszył pióra i powtarzał mu, żeby zmienił imię.
Pewnego wieczora w końcu odwiedził lelka w domu.
– Hej, ty. Jesteś w domu? Jeszcze nie zmieniłeś imienia? Jak ci nie wstyd! Ty i ja różnimy się jak dzień i noc. Na przykład ja panuję nad całym błękitnym niebem, a ty nie wyściubiasz nosa, póki nie zapadnie zmierzch, chyba że akurat dzień jest pochmurny. Do tego popatrz na mój dziób i pazury, a potem porównaj ze swoimi.
– Drogi jastrzębiu, obawiam się, że to niemożliwe. To nie ja zdecydowałem, jakie będę nosił imię. Otrzymałem je od Boga.
– Właśnie, że nie. To ja dostałem swoje imię od Boga, a ty co najwyżej swoje pożyczyłeś: połowę ode mnie, a połowę od nocy. Oddawaj!
– Drogi jastrzębiu, nie da się.
– Właśnie że się da. Ja ci dam dobre imię. Co powiesz na Ichizō? Będziesz się nazywał Ichizō, to dobre imię. Będziesz musiał obwieścić, że od teraz nazywasz się inaczej. Czy to jasne? Musisz zawiesić sobie na szyi tabliczkę i obejść wszystkich dookoła, kłaniając się i ogłaszając: „Od tej pory chcę być nazywany Ichizō”.
– Nie mogę tego zrobić.
– Oczywiście, że możesz. Zrobimy tak. Jeśli do pojutrza rano nie zrobisz, jak ci mówię, dorwę cię w swoje szpony i zabiję. Dorwę i zabiję, przemyśl to sobie. Pojutrze wcześnie rano odwiedzę domy ptaków jeden po drugim i spytam, czy byłeś u nich. Jeśli znajdę choć jeden, który ominąłeś, będzie po tobie!
– Ale to przecież zupełnie bez sensu! Jeśli mam zrobić coś takiego, to już wolę umrzeć. Zabij mnie teraz.
– Przemyśl to dobrze później. W końcu Ichizō to nie takie znowu złe imię.
To powiedziawszy, jastrząb rozłożył swoje wielkie skrzydła i odleciał do swojego gniazda.
Lelek zamknął oczy i zatopił się w myślach.
„Dlaczego wszyscy tak mnie nie lubią? To przez moją twarz, która wygląda jak upaprana pastą miso, i przez moje szerokie usta. Ale przecież w życiu nie zrobiłem nic złego! Kiedy pisklę szlarnika wypadło z gniazda, uratowałem je i zaniosłem z powrotem na miejsce. A szlarnik wyrwał mi je, jak gdybym był złodziejem, i potem jeszcze okropnie się ze mnie śmiał… A teraz mam zawiesić sobie na szyi tabliczkę z tym imieniem, Ichizō? To nie do zniesienia”.
Zaczęło się ściemniać i lelek wyfrunął z gniazda. Nisko wiszące chmury lśniły złowieszczo. Lelek niemal ocierał się o nie, lecąc bezgłośnie po niebie.
Nagle otworzył szeroko dziób, wyprostował skrzydła i przeciął niebo lotem szybkim jak strzała. Jeden za drugim wpadały mu do gardła małe chrząszcze. Niemal nie dotykając ziemi, lelek znowu wzbił się lekko w niebo. Chmury już zrobiły się szare, a nad wzgórzami w oddali czerwieniała szkarłatna łuna od wypalanej trawy.
Gdy lelek w zapamiętaniu latał, wydawał się przecinać niebo na pół. Jeden żuk walczył zaciekle, kiedy dostał się do jego gardła. Lelek natychmiast go przełknął, ale na plecach poczuł dreszcz.
Wkrótce chmury stały się już całkiem czarne, tylko wschodnia część nieba wciąż jarzyła się groźnym, czerwonym odblaskiem ognia płonącego na wzgórzach. Z uczuciem ucisku w piersiach lelek znów wzbił się w niebo.
Następny chrząszcz wpadł mu do gardła. Trzepotał, zupełnie jak gdyby chciał wydrapać lelkowi dziurę w gardle. Lelek przełknął go na siłę, ale wtedy nagle serce załomotało mu mocniej i wybuchnął głośnym płaczem. Płakał, krążąc i krążąc po niebie.
„Ach, każdego wieczora zabijam chrząszcze i żuki, a teraz sam zginę zabity przez jastrzębia. To takie okrutne! Doprawdy, okrutne… Przestanę jeść owady i umrę z głodu. Nie, jastrząb przecież zabije mnie wcześniej! Może lepiej, żebym odleciał gdzieś daleko, daleko, zanim mnie dopadnie?”
Pożar na wzgórzach rozlewał się stopniowo wokół jak woda. Nawet chmury teraz wyglądały, jakby zajęły się ogniem.
Lelek poleciał prosto do swojego krewniaka, zimorodka. Piękny zimorodek również jeszcze nie spał i oglądał właśnie odległą pożogę. Gdy zobaczył lądującego lelka, odezwał się:
– Witaj, lelku, dobry wieczór. Jaką masz pilną sprawę?
– Nic takiego, tylko lecę bardzo daleko i dlatego przedtem chciałem się z tobą zobaczyć.
– O nie, lelku, nie możesz odlecieć! Koliber też mieszka strasznie daleko i zostałbym całkiem sam.
– Wiem, ale nic na to nie poradzę. Nic już nie mów. I jeszcze jedno: proszę, postaraj się łapać ryby tylko wtedy, kiedy naprawdę musisz. Żegnaj.
– Co się stało? Poczekaj jeszcze chwileczkę.
– Nie. Choćbym nie wiem jak długo został, nic się nie zmieni. Pozdrów ode mnie kolibra. Żegnaj, już się więcej nie zobaczymy. Żegnaj.
Wciąż płacząc, lelek wrócił do swojego domu. Krótka letnia noc już dobiegała końca.
Liście paproci kołysały się, zielone i chłodne, chłonąc poranną mgłę. Lelek zaskrzeczał ostro. Następnie wysprzątał dokładnie swoje gniazdo, przygładził schludnie pióra i puch na całym ciele, po czym znowu wyfrunął.
Mgła się podniosła, a słońce właśnie wstawało na wschodzie. Lelek pomknął w jego stronę jak strzała, nie bacząc na jego oślepiający blask.
Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji ebooka/książki.
___
Pasta ze sfermentowanej soi i ryżu, z której robi się zupę misoshiru. Przybiera barwę od beżowej, poprzez rudą, aż po brunatną (przyp. tłum.).
Po japońsku lelek to yodaka, czyli dosłownie „nocny jastrząb” (przyp. tłum.).