- W empik go
Nowe opowiadania imć pana Wita Narwoja, rotmistrza konnej gwardii koronnej 1764-1773 - ebook
Nowe opowiadania imć pana Wita Narwoja, rotmistrza konnej gwardii koronnej 1764-1773 - ebook
Opowieści pana Wita Najrwoja przenoszą nas w czasy schyłku osiemnastego stulecia. Są to trzymające w napięciu powieści o pruskich werbownikach, wojnach, podjazdach, pojedynkach, złoczyńcach, szlachciurach, ale też o alchemikach, zbójcach, rycerzach i pięknych kobietach na tle dziejów chylącej się ku upadkowi Rzeczpospolitej.
Władysław Łoziński, pseudonimy Wojtek ze Smolnicy, Władysław Lubicz (ur. 29 maja 1843 w Oparach pod Samborem, zm. 20 maja 1914 we Lwowie) - polski powieściopisarz i historyk, badacz przeszłości kultury polskiej, sekretarz Ossolineum, kolekcjoner dzieł sztuki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-010-9 |
Rozmiar pliku: | 936 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
A miał JPan burgrabia lwowski Pohorecki, choć na pozór chudopachołek był i dość mizerny urząd trzymał, wina stare a przednie u siebie, bo na to smakosz wielki bywał, a gdzie się na lwowskim zamku loch jakowy chłodny a głęboki zdarzył, tedy on tam nie delikwenty i gwałtowniki, ale hungaricum stare i zawiesiste pod areszt sobie sadzał…
Rzecze tedy JPan burgrabia do wesołej kompanii:
– Owo teraz, panowie bracia i oficerowie, kiedyście już na mnie w ten dzień patrona mego łaskawi byli, znajcież, żem i ja z serca wam rad, gościowie mili… Mam ja tu pod jurysdykcją moją grassanta i rabownika setnego; drab to i siłacz okrutny, od zeszłego wieku in fundosiedzi, a teraz czas mu, aby tu gardło dał… Węgrzyn jest rodem Barabasz ten, w Krakowie żakiem był, ale nie w Jagellonicum jeno w piwnicach siedział, potem jako excessantpo Rzeczypospolitej chadzał, wiele konfuzji i złości narobił, szlachtę wadził, rebelią wszczynał, braci rodzonych kłócił, senatorom głowę zawracał… teraz u mnie w lochu siedzi; niechże tu staje a sprawę zda; już ja go w ten dzień solenny Waćpanom pod krygsrecht oddawam…
Że kompania już ciepłe czupryny miała, tedy ten i ów myśli, że to naprawdę o delikwencie jakim mowa, którego poena laqueiczeka — a wszyscy oczy szeroko otwierają, aż tu pachołek wchodzi i kosz wina stawi, a każda butelka stara, sędziwa, mchem brodata, czubatym łbem ciekawie wyziera, bo słonka bożego dawno nie oglądała…
– Owo comparens jest złoczyńca ów praedictus! Tedy bierzcie go, niech gardło da, ale i wy jemu gardła dajcie, bo jakem Pohorecki, wart tego cale…
Wszyscy tedy w śmiech serdeczny na to rozwiązane enigma, a JPan Pohorecki mówi dalej:
– Ale ze szkła podłego pić go nie będziecie, bo to by despekt był, aby na tak mizernym wózku taki pan jechał, jeno ze srebra szczerego, i to z tego oto świdra, aby ten likwor szlachetny do góry nie szedł, ale na dół, co znaczy: nie do głowy a do serca, i czoła nie chmurzył, jeno affekta braterskie rozgrzewał…
A był ten świder nie co innego, jeno puchar srebrny, złotem misternie pleciony, jak wąż kręcony, a takowym kształtem po staremu kuty, że figurę świdra prezentował, a zamiast podstawki wierutny nawet świderek miał, tak, że na stole postawić go nie sposób było, ale wświdrować go było potrzeba.
Pocznie się tedy admiracją i oblektament wielki, tak z wina, jak i z onego pucharu, każdy go rad oglądać, a każdemu zda się, że kiedy pełny, tedy piękniejszy.
JPan porucznik Zachariasz Łada Zawejda trzy razy go oglądał, zawsze przed lustracyą taką po brzeg go nalawszy, bo (mówił) „próżny kielich oglądać, i zdrożna i niebezpieczna jest, jako iż z tego głowa boli i od suchości takowej humory w człowieku rebelię szkodliwą czynią”. Tak go z bliska i gruntownie spenetrowawszy, Zawejda rzecze:
– Wiele admiracji tu słyszałem, ale w admiracji nie było racji!… A chcecie wiedzieć, jakowa racja jest świdra tego, i po co go ów sztukmistrz tak mądrze urządził? Owoż wiedzieć macie, że ten świder nie tylko symbolem jest głębokiego sentymentu serc szlacheckich, ale taki w tem sekret leży, że ten tylko mistrz jest, kto trzy takie puchary wypiwszy, czwarty pełniusieńki świderkiem tym w stół zakręci, ani kropelki nawet nie uroniwszy z niego.
Rzekłszy to Zawejda, ku podziwieniu kompanii całej puchar ten po same brzegi napełnił, dłonią go z góry ujął, na stół postawił i tak zręcznie świderkiem wkręcił, że się ani kropla wina nie przelała. Dopieroż ten i ów także próbować sobie, ale nikt sztuki nie dokazał, a JPan porucznik Zawejda nuż kompanię na przekwinty brać a strofować, aby wodą sztuki doświadczali a nie szlachetnym likworem, bo go już i tak sporo na stół wylali…
Szedł tedy świder ów koleją między biesiadniki ale już próżny, a każdy chwali i koncept zabawny i przedziwną robotę sztukmistrza, bo były na tym pucharze kowane rozmaite figury i floresy, a wszystko z misternością wielką…
Rzecze pan Zawejda do kompanii: — Kiedy ten kielich w podziwieniu sobie mamy, a każdy go chwali, to mi pozwólcie, panowie bracia i mili kamradowie, że wam tu pokrótce opowiem historię wierną jednego przedziwnego kielicha, a to z narracji śp. ojca mojego, namiestnika w husarskiej chorągwi JMPana Michała Potockiego, niegdy starosty Krasnostawskiego, i z tego, co sam później słyszałem i widziałem.