Od strony ogrodu - ebook
Od strony ogrodu - ebook
W publikacji znalazły się felietony Piotra Wojciechowskiego drukowane w „Kwartalniku Literackim Wyspa” w latach 2007-2017.
Cykl felietonów nazwałem „Od strony ogrodu”. Spośród czterech stron świata ta strona sercu mojemu najbliższa, bo od strony ogrodu znaczy nie od frontu, nie od ulicy. Ogród jest ziemskim znakiem raju. Na ulicy zgiełk, w ogrodzie słychać rozmowy drzew i ptaków. Literatura też ma wiele stron. Od ulicy promocje, profesorskie opinie, krytyczne sądy, system nagród, ustawianie hierarchii. W ogrodzie można napić się kwasu chlebowego i porozmawiać, spytać się, o co chodzi. Nie jestem felietonistą, jestem od pisania powieści i opowiadań. Ale bywa tak na wojnie, że do okopów posyła się kucharzy, magazynierów i rachmistrzów, bo potrzebny każdy bagnet. Nie wiem, co to za dziwna wojna w literaturze, ale już prawie ćwierć wieku to tu, to tam wzywają mnie, abym walczył felietonem. Jak odmówić? Piotr Wojciechowski
Fragment książki:
Książka nie jest towarem jak inny. To nad-towar. Towar wystarczy czcić, niosąc torbę z ogromnym logo firmy. Książka potrzebuje miłości, czasu na intymne spotkanie, chce zamieszkać. Pisząc o książkach, nie czuję się trybikiem w machinie promocji. Nie jestem rynkowy.
Pisząc o książkach, mam poczucie wyróżnienia. Tego, że jestem szczęściarzem, także. Książka ma w sobie cały świat. A ja mam tylko jeden mózg, siły są nierówne. Odważyłem się, napisałem. Przez chwilę los jakiegoś świata miałem w rękach. Jak na to zasłużyłem? Zawsze też pisanie bywa aktem wyboru. Pisząc coś, resztę przemilczam. Tak jest z definicjami kultury – wspominając wyżej trzy, z wielu setek wybrałem te, które prowadzą dalej. Każda z tych definicji pochodzi od mędrca, każda zawiera słowa, których znaczenie nie jest do końca jasne. O jakie tabu, o jakie wartości, o jaki ogląd dziejów chodzi, czym charakteryzuje się wzrost moralny duszy? Dobre książki otwierają czytelnikowi drogę do pożytecznych pytań – także tych o samotność i rozpacz. Od pytań blisko już do rozmowy. W moich powieściach próbowałem iść taką drogą.
Z dużą pewnością mogę napisać jedno: dobrze jest żyć wśród ludzi, którzy nie są obojętni wobec takich pytań, dobrze mieć rozmówców zainteresowanych definicjami i ich autorami, dobrze brać do rąk książki, które pozostają w kręgu takich wątpliwości i takich tęsknot. Ja sam zawsze szukałem książek, które pozwalały mi wierzyć, że określenie „chałupniczy producent towaru literackiego” nie do końca wyczerpuje opis mojego losu.
Publikacja powstała dzięki wsparciu finansowemu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla Literatów
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-963095-8-7 |
Rozmiar pliku: | 984 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JEDEN ŚWIAT,
JEDEN MÓZG
Jestem szczęściarzem, co wyraża się tym, że częściej niż inni spotykam na swojej drodze dobrych ludzi, a co więcej – takich, co potrafią mi dobrze poradzić. To zdanie wyjaśnia, jak to się stało, że ukazuje się wybór felietonów. Ktoś doradził, dał szansę. I oto wdzięcznym sercem witam ze zdziwieniem książkę, którą sam pisałem po kawałku w ostatnich latach, od 2007 do 2017 roku. Tak niedawno pisałem felietony do „Kwartalnika Literackiego Wyspa”, a przecież całkiem dawno. Pisałem w czasach, kiedy czuło się przez skórę, że nastał już pokój i że zawsze będzie. A teraz muszę na moje pisanie spojrzeć z perspektywy wojny, która trwa na Wschodzie, wojny, którą każdy w Polsce czuje przez skórę.
Od Bałtyku i Morza Białego, ku południowi, aż po Albanię i Krym rozciąga się kraina, której mieszkańcy przeżyli w XX wieku doświadczenie dwu wojen, a także doświadczenie zniewolenia i poniżenia przez dwa totalitaryzmy – rosyjski komunizm i niemiecki faszyzm.
Kolejne pokolenia przeżywały tu pamięć ogromu strat, brutalnej przemocy i indoktrynacji, destrukcji struktur demokratycznych i wyniszczenia elit kultury, i prześladowania religii. Noszę w sobie, w sumieniu i pamięci, świadomość, że jestem stąd, z krainy od morza do morza, która przeżywała te wojny, te totalitaryzmy. Należę do pokolenia, które miało dzieciństwo opieczętowane koszmarem drugiej wojny światowej. Z tą pieczęcią przeżyłem czas rządów narzucanych przez Moskwę i lata nowej Polski. Teraz – jako stary – od rana do wieczora łowię wieści z napadniętej, broniącej się dzielnie Ukrainy. Z labiryntów życia wyszedłem jako pisarz, felietonista. Czy to dziwne, że na dzieje, na życie, na teatr wojny patrzę z perspektywy książek, z perspektywy kultury?
Kultura, o ile ma być żywa, potrzebuje samoświadomości – musi budować ciągle swoje nowe definicje. Czy ma być środowiskiem, które umożliwia ludzkim duszom wzrost moralny – jak tego chciał Stefan Świeżawski? A może, zgodnie z jedną z intuicji Leszka Kołakowskiego, ma być systemem tabu, jaki nowym pokoleniom pozostawiają pokolenia odchodzące? Henryk Elzenberg, przyjaciel i mentor Zbigniewa Herberta, napisał krótko: kultura to próba zmuszenia dziejów, aby służyły wartościom.
Dziś nie jest wcale sprawą oczywistą powrót do takiego życia kultury, które może poddać nasze dzieje wartościom, poddać wartościom przyszłość. Nie, to nie jest sprawa oczywista. Rzeczywistość nowej wojny utrudnia zwrot ku takiemu ożywieniu kultury, które otwierałoby drogę czasom sprzyjającym duchowemu wzrostowi, czasom dobrym dla dialogu kultur, a także dla debaty o społecznym porządku podtrzymywanym systemami tabu.
Ja wiem, ludzie myślą, że wojen nie wygrywa się książkami. Trzeba czołgów, trzeba przelanej krwi, trzeba przebiegłej twardości mężczyzn i trzeba oceanu cierpliwości kobiet. Trzeba najpierw wziąć pod but wroga, a potem obejrzeć się w stronę kultury.
Ale ja tu nie z durniami rozmawiam. Wiedzieli Czytelnicy moich felietonów w „Wyspie” i wiedzą Czytelnicy tej książki to, co i ja wiem. Ostatecznie to kultura przesądzi o przyszłości tego miejsca od morza do morza i reszty Europy. Nawet frontowi oficerowie wiedzą, jakie znaczenie ma morale żołnierzy. A skąd takie czy inne morale?
Kochani – tu początek całego kosmosu kultury, humanistyki, mitów, historii…
Wiedziałem, pisząc, a teraz jestem jeszcze bardziej pewny, że świat stoi na głowach tych, co czytają i rozumieją piękne, trudne książki, oni też czytają i rozumieją głosy mądrych krytyków literackich. Świat budują także ci, których napędza chciwość, instynkty, _libido dominandi_ i strach. Ale przecież to ci, co czytają, prowadzeni wartościami, nie ciągotami, nadają światu sens i kształt.
W moim czytaniu książek lampą była nadzieja, że sztuka ma moc przywracania ładu i potrafi ona oświetlać prawdę. Książka ma być przeciw rozpaczy i samotności. Bywa jednak opowieścią o rozpaczy i samotności.
Pisałem o jednych książkach, o innych milczałem. Trzecich i setnych nie czytałem. Wiedziałem – inni też piszą o książkach, liczyłem, że jestem z nimi w dialogu. Zawsze też marzyłem o kimś, kto napisze wielki esej o polskiej literaturze, czekałem na książkę utwierdzającą mnie w sensowności pisarskiej profesji, a jednocześnie przywołującą pytania trudne i istotne. Niechby taka książka umacniała we mnie pewność, że obroniliśmy myśli, język, ducha służby i radość tworzenia również teraz, kiedy wojna, rynek, kapitalizm grożą naszym książkom.
Guy Debord w swoim _Społeczeństwie spektaklu_ proroczo zapowiadał, że system będzie odbierał sens wszystkiemu, co nie służy ostentacyjnemu nabywaniu towarów. System nas ogarnia. Obserwujemy rytualne pląsy na cześć towaru na trzech parkietach – primo: feudalnych struktur władzy coraz bardziej totalitarnej, secundo: rynkowo-medialnej gry bogactwa i biedy, et tertio: bełkotu cyberprzestrzeni.
Książka nie jest towarem jak inny. To nad-towar. Towar wystarczy czcić, niosąc torbę z ogromnym logo firmy. Książka potrzebuje miłości, czasu na intymne spotkanie, chce zamieszkać. Pisząc o książkach, nie czuję się trybikiem w machinie promocji. Nie jestem rynkowy.
Pisząc o książkach, mam poczucie wyróżnienia. Tego, że jestem szczęściarzem, także. Książka ma w sobie cały świat. A ja mam tylko jeden mózg, siły są nierówne. Odważyłem się, napisałem. Przez chwilę los jakiegoś świata miałem w rękach. Jak na to zasłużyłem? Zawsze też pisanie bywa aktem wyboru. Pisząc coś, resztę przemilczam. Tak jest z definicjami kultury – wspominając wyżej trzy, z wielu setek wybrałem te, które prowadzą dalej. Każda z tych definicji pochodzi od mędrca, każda zawiera słowa, których znaczenie nie jest do końca jasne. O jakie tabu, o jakie wartości, o jaki ogląd dziejów chodzi, czym charakteryzuje się wzrost moralny duszy? Dobre książki otwierają czytelnikowi drogę do pożytecznych pytań – także tych o samotność i rozpacz. Od pytań blisko już do rozmowy. W moich powieściach próbowałem iść taką drogą.
Na wstępie z dużą pewnością mogę napisać jedno: dobrze jest żyć wśród ludzi, którzy nie są obojętni wobec takich pytań, dobrze mieć rozmówców zainteresowanych definicjami i ich autorami, dobrze brać do rąk książki, które pozostają w kręgu takich wątpliwości i takich tęsknot. Ja sam zawsze szukałem książek, które pozwalały mi wierzyć, że określenie „chałupniczy producent towaru literackiego” nie do końca wyczerpuje opis mojego losu.Z DESZCZU POD RYNNĘ. OD STRONY OGRODU
Cykl, który zapoczątkowałem tym felietonem, nazwałem „Od strony ogrodu”. Spośród czterech stron świata ta strona sercu mojemu najbliższa, bo od strony ogrodu znaczy nie od frontu, nie od ulicy. Ogród jest ziemskim znakiem raju. Na ulicy zgiełk, w ogrodzie słychać rozmowy drzew i ptaków. Literatura też ma wiele stron. Od ulicy promocje, profesorskie opinie, krytyczne sądy, system nagród, ustawianie hierarchii. W ogrodzie można napić się kwasu chlebowego i porozmawiać, spytać się, o co chodzi. Nie jestem felietonistą, jestem od pisania powieści i opowiadań. Ale bywa tak na wojnie, że do okopów posyła się kucharzy, magazynierów i rachmistrzów, bo potrzebny każdy bagnet. Nie wiem, co to za dziwna wojna w literaturze, ale już prawie ćwierć wieku to tu, to tam wzywają mnie, abym walczył felietonem. Jak odmówić?
Napisałem ostatnio powieść, wkrótce wyjdzie, tym trudniej pisać mi o literaturze, książkach kolegów. „Wyspa” ma być jednak pismem literackim – to o czym innym pisać?
Zastanawia mnie zmiana. Zastanawia mnie powaga, z jaką pisali Iwaszkiewicz, Parnicki, Jan Józef Szczepański, Kazimierz Traciewicz, nawet Konwicki. Oni, jeśli nawet decydowali się przechylić w stronę groteski – robili to serio. Nie wiem, kto ze współczesnych przyjmuje taką postawę – Nowakowski, Orłoś, Myśliwski, Chwin? Inni, liczni ogromnie, po prostu zaprzęgli groteskę, tak jadą i sygnalizują, że tak jeździć będą. Leżą mi pod prawym łokciem książki Bernarda Nowaka, Andrzeja Horubały, Marka Ławrynowicza, Marka Sieprawskiego – a jest jeszcze ich parę dziesiątków, z Masłowską i innymi.
Nawet Jerzy Surdykowski w swoim _SOS_ poprzez metaforyczny naturalizm popada w groteskowość. Nie tylko forma tej prozy bywa groteskowa. Ja tam w głębi ich myślenia, metry pod najgłębszymi korzeniami ich słów, wyczuwam zwartą skałę groteski, bez spękań i szczelin. Ja wiem, za mało czytam polskiej prozy, pomijam to, co ważne, nie doceniam gwiazd sezonu, mieszam hierarchie, ale felietonista ma prawo nie doczytać, iść za intuicją. A intuicja mówi mi, że wyznawców groteski wśród prozaików przybywa, że stają się radykalni, nic innego ich nie cieszy. Pisałem kiedyś na użytek gdańskich spotkań pisarskich większy tekst o grotesce. Buszując wtedy w opłotkach internetu, trafiłem na artykuł Joyce Carol Oates (_Reflections on the Grotesque_ w _Hounted. Tales of the Grotesque_, The Ontario Review, 1994). Według tej kanadyjskiej autorki _Namysłu nad groteską_ potrzeba groteski bierze się z tajemnic najgłębszego ludzkiego doświadczenia, z klęski, jaką ponosi człowiek w próbach przekroczenia swojej samotności i subiektywności. Wiemy, że nasza subiektywność musi pozostać dla innych niedostępna, nierealna i tajemnicza. A w lustrzanym odbiciu inni muszą być dla nas – w najgłębszym sensie – obcymi. Gdy więc pytam, dlaczego groteska musi być śmieszna i straszna zarazem, już trochę wiem, gdzie szukać odpowiedzi. Jest straszna, bo ostrzega przed obcym i odpędza go brzydotą, jest śmieszna, bo próbuje oswoić obcość, odebrać jej znaczenie, a nawet wciągnąć obcość w karnawałowy taniec dający pozór wspólnoty.
Los człowieka – niepewny, zmierzający ku śmierci, zagrożony niewiarą i brzemieniem winy – musi być w filozoficznym wymiarze odczytywany jako tragiczny. Nawet chrześcijanin obdarzony nadzieją zbawienia musi dostrzec tragizm w fakcie, że nieśmiertelne szczęście zostało okupione krzyżową torturą dotykającą Osobę niewinną i zakochaną w zbawionym. Człowiek lęka się śmierci, cierpienia, potępienia. Jego samotność jest rozpaczliwa. Z lochu rozpaczy prowadzi dwoje drzwi. Jednym z dwu wyjść jest groteska. Drugim jest tragedia. Aby otworzyć sobie drzwi i wyjść z mroku i męki beznadziei, człowiek woła do innych. Można powiedzieć, że zarówno tragedia, jak i groteska są wołaniami pełnymi emocji, wołaniami, w których ludzie słowem, obrazem, spektaklem opisują swój los.
Tak więc zarówno tragedia, jak i groteska są swoistymi komunikatami – jeśli spojrzymy na nie od strony teorii informacji. Różnią się jednak zasadniczo – tragedia tworzy wspólnotę ludzi spoglądających ku sobie, dostrzegających swój wspólny los, rozpoznających dolę człowieczą jako okropną, ale pełną godności, okropną, ale wykrzykującą wobec nieba, wobec Boga, wobec historii, wyraźnie artykułowane pytanie o sens. Nadawca, odbiorca i aktorzy tragicznej wizji są razem, łączy ich wiedza o świecie i współczucie w cierpieniu. Groteska podszyta jest nie tylko strachem, ale także przypuszczeniem absurdu. Przedstawia i wyraża wewnętrzny świat przerażonego twórcy. Spogląda ku ludziom, ale widzi wykrzywione maski, nakręcone marionety, potworne pyski.
Dlaczego pisarz sięga po groteskę jako język opisu swojego świata? Czy tragedia jest towarem trudniejszym do sprzedania? Czy za perspektywą metafizyczną jawi się groźny imperatyw oddzielenia zła i dobra, potępienia zła? A może groteska, śmichy-chichy licealnych ziomów, to jest właśnie poziom duchowości niektórych pisarzy, poziom wymuszony ucieczką przed dojrzałością?
A czy ja sam – tak szczerze, z ręką na sercu – dojrzałem do tragedii? Czy jej chcę dla siebie i Czytelnika? Boże, nie wiem! Chcę sielanki, happy endu, ale już kiedy to piszę, wychodzi to jakoś groteskowo. Czy na oleodruk z Aniołem Stróżem prowadzącym dziateczki przez mostek spróchniały potrafię jeszcze patrzyć nie groteskowo, a poważnie? Ja, przez tyle zerwanych mostów przeprowadzony?
Nie, nie pora prowadzić Czytelnika w loch sumienia. Wolę zapytać o tragedię, o tę postawę, którą Polacy mają w swojej humanistyce ugruntowaną przez Barbarę Skargę, Tadeusza Różewicza, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Może od tego ciężaru uciekamy w groteskę?
Myślę o dwu rodzajach tragizmu: tragedii i tragiczności. Według Nietzschego tragiczny byłby brak możliwości komunikowania, niemożliwość zadomowienia się w świecie, niemożliwość sensu. Tak, pewne cechy tak pojmowanej tragiczności zobaczyć można w naszej codzienności. PIW wydał ostatnio nowe tłumaczenie proroczej, napisanej 60 lat temu książki. Guy Debord w swoim _Społeczeństwie spektaklu_ opisał nas z raniącą do głębi precyzją – pokazał nas jako kukły w tańcu na cześć towaru, konsumpcji, kukły, którym poddane promocji media odebrały język porozumienia, a zadomowienie unieważniły. Bo cóż to za dom bez kina domowego ostatniej generacji, zamrażarki z grillem, bez wideointernetu w telefonie?
Według Maxa Schelera źródłem tragizmu jest niemożliwość osiągnięcia wzajemnie wykluczających się wartości, ale taka niemożliwość, która wskazuje na istnienie wyższych wartości, sugeruje możliwość pytania metafizycznego. To o nas. Haniebne krzywdy lustracji i jeszcze bardziej haniebne opóźnienia i wahania w lustracji. Ktoś kiedyś nas okaleczył, a my winimy siebie nawzajem, zapominając o prawdziwym sprawcy. Zadajemy nowe rany, zrywając opatrunki, aby wypłynęło zakażenie. A do tego łudzimy się, że jest na to wszystko godziwy, sprawiedliwy sposób.
Czy tego, co jest w mediach, chciałbym też w literaturze? Tak. Nie. Tak, chciałbym, ale przez wielką metaforę, taką, która otworzy okno na metafizyczne perspektywy. Trzeba bowiem pojąć, że tragizm – jeśli go rzeczywiście rozpoznamy – to nie rozpacz. To wyjście z rozpaczy. Sygnalizowanie tragizmu jest zawsze skierowane do kogoś, przełamujące samotność w stronę nadziei.
Wyspa 1/2007O AUTORZE
PIOTR WOJCIECHOWSKI (ur. 1938 r.) - taternik, narciarz i grotołaz, prozaik, poeta, reżyser filmowy, scenarzysta, rysownik, krytyk filmowy, publicysta. Jego debiut _Kamienne pszczoły_ (1967) oraz druga książka _Czaszka w czaszce_ (1970) stały się powieściami kultowymi, potem opublikował jeszcze kolejne powieści i zbiory opowiadań, m.in.: _Ulewa, kometa, świński targ_ (1974), _Wysokie pokoje_ (1977), _Półtora królestwa. (Opowiadania beskidzkie)_ (1984), _Obraz napowietrzny_ (1988), _Harpunnik otchłani_ (1996), ostatnio zaś: _Tratwa manekina_ (2013), _Strych Świata_ (2016), _Przebierańcy_ _i przechodnie. Opowiadania warszawskie_ (2019) i _Zły_ _wiatr_ (2020).
Autor zbiorów esejów oraz opowiadań dla dzieci. Wydał również tomy wierszy _Poczta świąteczna_ (2016) i _Chleb z deszczem_ (2018). Jego utwory były tłumaczone na niemiecki, francuski, angielski, czeski, węgierski i słoweński.
W latach 2002-2005 był prezesem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Wykładowca PWSTiF w Łodzi, uczy tam pisania scenariuszy.
Jest laureatem kilku nagród literackich, m.in. Nagrody Kościelskich (1978), Nagrody PEN Clubu (1992), Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego (1994). W 2019 roku otrzymał Nagrodę Literacką im. Władysława Reymonta za całokształt twórczości oraz Nagrodę Literackiej im. ks. Jana Twardowskiego.
W 2020 kapituła Nagrody Literackiej m.st. Warszawy przyznała mu tytuł Warszawskiego Twórcy.