Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Opowieści o magach - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 maja 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

Opowieści o magach - ebook

Opowieści o magach. Alfred J. Church. Barwna i przystępna adaptacja klasycznych legend Bliskiego i Dalekiego Wschodu, przygotowana z myślą o młodszych czytelnikach oraz wszystkich, którzy cenią literaturę z wyobraźnią i głębszym przesłaniem. Alfred J. Church sięga po mniej znane opowieści o magach, bohaterach i niezwykłych wydarzeniach, tworząc narracje pełne emocji i ponadczasowych wartości. Znajdziemy tu także skróconą wersję historii Rustema – postaci z monumentalnej „Księgi Królów” perskiego poety Firdausiego. Autor korzysta z XIX-wiecznych przekładów klasycznego eposu, jednocześnie opowiadając te historie we własnym stylu – klarownym, sugestywnym, bliskim współczesnemu odbiorcy. Książka łączy walory literatury przygodowej, baśniowej i edukacyjnej. Dobra zarówno do indywidualnej lektury, jak i do wspólnego czytania – w domu lub w szkole.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-775-7
Rozmiar pliku: 261 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Oriental Romances Southeya, _Thalaba the Destroyer_ oraz _The Curse of Kehama_, są, jak sądzę, niemal zupełnie nieznane młodszemu pokoleniu czytelników. Trzeba przyznać, że nie zyskały uznania ze względu na swoją formę metryczną, jednak charakteryzują się ogromną siłą wyobraźni i przekazują godny podziwu morał. Spróbowałem opowiedzieć te dwie historie prozą.

Dodałem także _Historię Rustema_, znacznie skróconą, zaczerpniętą z _Shah—Nameh_, czyli _Księgi Królów_ Firdausiego. Korzystałem z tłumaczenia Julesa Mohla z języka perskiego, którego popularne wydanie w siedmiu tomach ukazało się pod redakcją Madame Mohl w latach 1876—1878. Przy opowiadaniu historii pozwoliłem sobie na pewną swobodę. Najważniejszą z nich usprawiedliwia, jak sądzę, autorytet pana Matthew Arnolda, który w swoim pięknym poemacie _Sohrab i Rustem_ przedstawia ojca jako przekonanego, że dziecko zrodzone przez jego tatarską żonę jest dziewczynką. W wersji Firdausiego ojciec wie, że ma syna, ale nie może uwierzyć, że tak młody człowiek może być jego niezłomnym przeciwnikiem.

Alfred J. Church

Hadley Green, 21 września 1886 r.HISTORIA THALABY

Spotkanie Magów

Dawno, dawno temu, w Arabii, istniało potężne stowarzyszenie magów. Dzięki pilnemu ćwiczeniu swoich umiejętności posiedli oni zaklęcia, które pozwalały im osiągnąć niemal wszystko, czego zapragnęli — nawet sprawić, by słońce zgasło w samo południe. Nie było granic dla niegodziwości, jakich się dopuszczali, a cały kraj cierpiał pod ich tyranią.

Magowie mieli swoje główne miejsce spotkań w ogromnej jaskini podmorskiej, zwanej Jaskinią Domdaniel.¹ To właśnie tam, w momencie rozpoczęcia tej opowieści, zebrali się, by naradzić się w sprawie niezwykle poważnego zagrożenia. Dzięki swej sztuce odkryli, że w Arabii narodziło się dziecko, które w przyszłości zniszczy ich oraz ich siedzibę — jeśli wcześniej nie zdołają go zgładzić. Dowiedzieli się również, że dziecko to jest synem Hodeiraha² , arabskiego wodza żyjącego na pustyni.

Po uzyskaniu tej wiedzy przywódcy stowarzyszenia postanowili działać. Zebrali się, by drogą losowania wyłonić osobę, która wyruszy z misją zabicia Hodeiraha, jego żony oraz wszystkich dzieci. Wódz miał ich aż ośmioro, a ponieważ magowie nie wiedzieli, które z nich okaże się Niszczycielem, zdecydowali, że należy zgładzić wszystkie.

Los padł na jednego z członków stowarzyszenia, imieniem Okba. Bez zwłoki udał się, by wypełnić swoje zadanie, podczas gdy pozostali magowie czekali na jego powrót. Dzięki swoim umiejętnościom Okba mógł przenieść się w mgnieniu oka, dokądkolwiek zapragnął, dlatego reszta magów nie musiała długo czekać na wieści.

Trzej magowie siedzieli razem w jaskini — trzej najbardziej znani spośród nich: Khawla, czarownica, oraz Lobaba i Abdaldar. Przed nimi płonęło dziesięć płomieni, które wystrzeliwały ze skalistego dna jaskini i paliły się bez żadnego paliwa. Każdy płomień symbolizował jedno życie — jeden oznaczał życie Hodeiraha, drugi jego żony Zeinab, a pozostałe osiem — życie każdego z ich dzieci.

— Płońcie, płomienie — zawołał Abdaldar. — Płońcie, póki ród Hodeiraha żyje!

Magowie patrzyli, jak płomienie trzepoczą, przygasają i chwieją się.

— Przeklęty on! — wykrzyknęła Khawla. — Przeklęta pochopna ręka Okby! Głupiec zawiódł — tylko osiem zgasło!

Po tych słowach Khawla zwróciła się do Teraph,³ wyroczni, którą magowie umieścili w jaskini. Miała ona formę głowy dziecka, spoczywającej na złotej płycie, na której wyryto imię złego ducha. Tylko oczy głowy były ożywione, a usta mogły mówić.

— Powiedz mi — rzekła Khawla — czy ogień, który zagraża rasie magów, został zgaszony?

Głowa odpowiedziała:

— Ogień wciąż żyje.

W tym momencie do jaskini wszedł Okba, trzymając w ręku sztylet ociekający krwią.

— Spójrz na płomienie, Okba — powiedziała Khawla. — Zobacz, jak wciąż płoną! Wiesz, że dopóki się choćby żarzą, wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. Czy twoje serce cię zawiodło? Czy nie mogłeś ich zgładzić? Przeklęta niech będzie twoja słabość!

— Khawla — odparł Okba — powinnaś mnie znać lepiej. Osiem razy uderzyłem i za każdym razem trafiłem w cel. Nie było potrzeby drugiego ciosu. Ale gdy zamierzałem uderzyć po raz dziewiąty, otoczył mnie obłok, a moje oczy nie widziały już niczego. Uderzyłem w ciemno, lecz ostrze odbiło się ode mnie. Wtedy usłyszałem głos, który powiedział: „Przestań, synu zatracenia. Nie możesz zmienić tego, co zostało zapisane w księdze losu”.

Wtedy Khawla znów zwróciła się do wyroczni:

— Powiedz mi, gdzie ukrywa się nasz wróg.

Martwe usta odpowiedziały:

— Patrzę na morze i patrzę na ląd, ale chłopiec nie jest ani na morzu, ani na lądzie.

Lobaba zauważył:

— Chroni go moc potężniejsza od naszej. Ale spójrz! Jeden z płomieni płonie coraz słabiej! Spójrz, drży! Gaśnie!

I rzeczywiście — gdy to mówił, dziewiąty ogień zgasł. Pozostał tylko dziesiąty, bladoniebieski płomień, który zdawał się chwiać na podłodze, jakby ciemność miała go pochłonąć. Jednak ku zaskoczeniu magów płomień zaczął rosnąć. Powoli wypełnił miejsce, w którym wcześniej płonęło dziesięć ogni, a potem rozprzestrzenił się na całą jaskinię. Jego blask był tak silny, że oczy Terapha, które dotąd świeciły jasno, przy nim wydawały się nikłe, a twarze magów pobladły z przerażenia.

Khawla jako pierwsza odzyskała odwagę. Przywołała przywódcę złych duchów, które były jej sługami, i rzekła:

— Powiedz mi, Duchu, gdzie znajduje się chłopiec, którego życie tkwi w ogniu płonącym przed nami?

Duch odpowiedział:

— Nie mogę go widzieć ani na morzu, ani na ziemi. Zapytaj ducha wiernego Bogu — ja nie mogę ci odpowiedzieć.

Wtedy Khawla zawołała:

— Przyprowadźcie Hodeiraha!

Nie minęła chwila, a jej potężne zaklęcia sprowadziły ciało martwego Hodeiraha do jaskini. Leżał u jej stóp z nieskrzepłą jeszcze krwią na ranie, a w ręku wciąż ściskał miecz, którym walczył w chwili śmierci.

— Czy jesteś w Raju? — zapytała Khawla. — Czy też jesteś pod tronem Allaha? Gdziekolwiek jesteś, usłysz mój głos i bądź mi posłuszny.

Po tych słowach zaczęła wymawiać zaklęcia tak przerażające i potężne, że samo niebo drżało, słysząc je. A gdy je mruczała, gałki oczne Hodeiraha zaczęły się poruszać, a jego usta — drżeć. Widząc, że jej zaklęcia działają, Khawla uśmiechnęła się z satysfakcją i zawołała:

— Hodeirahu, powiedz mi, gdzie jest twój syn?

Hodeirah jęknął i zamknął oczy.

— Mów! — krzyknęła Khawla. — Odpowiedz mi, albo będziesz żył setki lat w torturach!

Hodeirah zawołał:

— Boże, wybaw mnie od tej agonii!

— Mów! — wrzasnęła ponownie Khawla, podnosząc żmiję z ziemi i uderzając nią martwe ciało. Ale w tym momencie Allah usłyszał modlitwę Hodeiraha, a dusza zmarłego została uwolniona. Khawla pozostała z bezwładnymi zwłokami, na których mogła jedynie wyładować swój gniew.

Wtedy ogień, który płonął w jaskini, rozprzestrzenił się gwałtownie i owinął ciało płomieniami, pochłaniając zarówno ciało, jak i kości. Jedynie miecz pozostał nietknięty.

Khawla powiedziała:

— Chłopiec musi zostać zabity. Ale zanim to się stanie, trzeba go odnaleźć. Wylosujmy, kto podejmie się tego zadania.

Magowie wzięli strzały losu i trzymali je luźno w dłoniach, z ostrzami skierowanymi ku płomieniowi. Po chwili jedna ze strzał — ta, którą trzymał Abdaldar — zaczęła powoli obracać się w jego kierunku. W ten sposób los wyznaczył Abdaldara do zadania odnalezienia chłopca.

Jego misja była jasna: miał przeszukać każdy zakątek Arabii, odwiedzić każde plemię i nie zostawić bez sprawdzenia ani jednego samotnego namiotu, dopóki nie znajdzie dziecka.

Pozostawało jednak pytanie: jak rozpozna chłopca? Abdaldar miał na to plan. Na jego palcu znajdował się niezwykły pierścień, w którym osadzony był jeszcze bardziej niezwykły kamień. Kamień ten powstał z rosy, która zamarzła na początku świata i przez wieki leżała pod ciężarem gór Kaukazu, aż stała się tak błękitna jak bezkresne morze.

Z tym pierścieniem Abdaldar zbliżył się do ognia. Wypowiadając zaklęcia, sprawił, że iskra płomienia wniknęła w kamień pierścienia. Wiedział, że gdy położy rękę z tym pierścieniem na chłopcu, iskra wyjdzie z kamienia. Iskra ta, będąc częścią życia chłopca, natychmiast połączy się z tym, do czego należy.

Z takim planem Abdaldar rozpoczął swoje poszukiwania.Aswad

Gdzie więc był Thalaba, że Duch nie mógł go zobaczyć ani na lądzie, ani na morzu? Kiedy Hodeirah i jego dzieci zostali zabici przez Okbę Maga, Zeinab uciekła na pustynię z Thalabą, jedynym synem, który jej pozostał, chłopcem w wieku około dwunastu lat. Była noc, a ona błąkała się, nie wiedząc, dokąd iść ani co powinna uczynić.

— Matko — powiedział Thalaba — powiedz mi, kto zabił mojego ojca?

— Nie wiem — odpowiedziała Zeinab. — Nie myślałam, że miał wrogów.

— Cóż, będę go ścigał po całym świecie. Już potrafię napiąć łuk ojca i wkrótce będę miał siłę, by wbić strzałę w jego serce.

— Wszystko to jest jeszcze w odległej przyszłości, mój synu. Teraz jesteśmy na pustyni.

Rozejrzała się dookoła, ale nie mogła dostrzec nawet jednego drzewa — tylko ciemnoniebieskie niebo zamykało ich ze wszystkich stron jak wielka kopuła. Pomyślała: _„Dlaczego zostaliśmy ocaleni? Umrzemy tu z głodu i pragnienia”_ — i usiadła, zapłakawszy nad chłopcem.

Chwilę później chłopiec krzyknął ze zdumienia. Zeinab podniosła głowę i ujrzała przed sobą wielki pałac pośród lasu. Drzewa były tak okazałe, że nawet cedry Libanu nie mogły się z nimi równać, a pałac był wspanialszy niż jakikolwiek, jaki kiedykolwiek wzniesiono w Egipcie, Babilonie czy Rzymie. Oboje weszli do lasu i szli dalej, aż w cieniu drzewa mimozy zobaczyli młodego mężczyznę leżącego na kanapie. Spał, lecz obudził się na dźwięk ich kroków i spojrzał ze zdumieniem na przybyszów.

— Wybacz nam — rzekła Zeinab — nieszczęście uczyniło mnie śmiałą. Pomóż nam. Bóg błogosławi tym, którzy wspierają wdowy i sieroty.

— Dzięki Bogu — odparł młodzieniec — że znów słyszę ludzki głos. Ale powiedzcie, kim jesteście, że trafiliście do tego miejsca, którego żadna ludzka stopa nie dotknęła od wieków?

— Wczoraj — powiedziała Zeinab — byłam szczęśliwą żoną i matką. Dziś jestem wdową, a z moich dzieci pozostało mi tylko to jedno.

— Niebo z pewnością was tu skierowało — zawołał młodzieniec — i podniosło zasłonę, która przez wiele wieków ukrywała to miejsce przed oczami ludzi. Ale posłuchajcie mojej opowieści.

— Oto Raj Irem, który król Shedad zbudował w swej pysze. Za dni mojej młodości była to kraina gęsto zaludniona i bogata. Zamieszkiwało ją plemię Ad, słynące z odważnych synów i pięknych córek. Wówczas nazywałem się Aswad — jak dawno nie słyszałem już tego imienia! Byłem szlachetnie urodzony i posiadałem ogromne bogactwo. Mój ojciec miał sto koni w swych stajniach, a liczby wielbłądów nikt nie znał. Byliśmy potężni i zamożni, lecz niestety, czciliśmy bożków i szydziliśmy z proroków Boga, którzy wzywali nas do pokuty.

Król Shedad zapragnął stworzyć ogród na pustkowiu, piękniejszy niż Ogród Eden. Zamarzył, by pośrodku ogrodu wzniósł się pałac przewyższający wszystkie budowle na ziemi. Kopalnie złota opróżniono, kamienie szlachetne sprowadzono z najodleglejszych krain. Użyto też hebanu — tajemniczego drzewa, które nie ma owoców ani liści, a rośnie pod ziemią, zdradzając swe istnienie tylko zapachem. Posadzono wszystkie znane światu kwiaty. Drzewa przesadzano dorosłe — król nie chciał czekać na ich wzrost. Wzdłuż ścieżek stanęły marmurowe posągi wodzów i bohaterów. Dziś to już bezkształtne bryły kamienia, lecz drzewa i kwiaty przetrwały dzięki naturze.

Kiedy pałac i ogród ukończono, nadeszła wielka susza. Trzy lata nie spadła ani kropla deszczu. Modliliśmy się do naszych bożków — bez skutku. W końcu król wysłał posłańca imieniem Kail na Czerwone Wzgórze w Mekce. W tym czasie prorok Houd, wysłannik prawdziwego Boga, ostrzegał nas:

— Odwróćcie się, ludzie Ad, od nadchodzącego gniewu!

Ale zlekceważyliśmy go.

W tym okresie mój ojciec zmarł. Zgodnie ze zwyczajem przywiązaliśmy jego ulubionego wielbłąda do grobu, by zdechł i czekał na pana w dniu zmartwychwstania. Pewnego dnia, przechodząc obok, spojrzał na mnie — wzrokiem głębokim, ciemnym, niemal martwym z głodu. Nie mogłem znieść tego widoku. Przeciąłem linę i wypuściłem go, sądząc, że nikt mnie nie widzi. Ale prorok Houd ujrzał to i powiedział:

— Błogosławiony jesteś, młodzieńcze. W dniu nawiedzenia Bóg wspomni o tobie.

I rzeczywiście — dzień ten się zbliżał. Pałac był ukończony. Król wydał rozkaz, by wszyscy przyszli go oglądać. Tłumy rozbiły namioty na pustyni. Król wszedł na szczyt najwyższej wieży, a lud zawołał:

— On jest Bogiem! On jest Bogiem!

W swej pysze rozkazał sprowadzić proroka Houda. Przeprowadził go przez wszystkie dziedzińce, pełne marmurów, złota i klejnotów.

— Czy kiedykolwiek widziałeś coś podobnego? Powiedz, jaka jest wartość tych rzeczy?

Prorok odparł:

— O Shedadzie, tylko w godzinie śmierci człowiek może ocenić takie rzeczy.

Król zapytał:

— Czy znalazłeś coś złego w tej budowli?

— Mury są słabe, bo Azrael, Anioł Śmierci, może wejść. Budowla nie chroni przed Lodowatym Wiatrem, przed którym nic, co żyje, się nie uchroni.

Król zbladł. Wtedy wskazał na tłum, który znowu wołał: „On jest Bogiem!” i zapytał:

— Czy nie mają racji?

Prorok nie odpowiedział. Spojrzał tylko na tłum i zapłakał.

W tej chwili rozległ się okrzyk radości:

— Posłaniec powrócił! Kail przyniósł błogosławieństwo!

Spojrzeliśmy w niebo — zawisła nad nami czarna chmura. Ludzie pobłogosławili nadchodzący deszcz. Kail opowiedział swą historię:

— Modliłem się w Mekce i zobaczyłem trzy chmury: białą, czerwoną i czarną. Głos z Nieba rzekł: „Wybierz jedną”. Wybrałem czarną — ciężką od deszczu.

— Dobrze wybrałeś — rzekł król. Ludzie zawołali: „Dobrze!” Lecz prorok Houd powstał i zawołał:

— Biada dzieciom Ad, bo śmierć weszła do jej pałaców! Uciekajcie przed gniewem, jeśli chcecie ocalić dusze!

Kilku poszło za nim. Reszta śmiała się i bluźniła. Gdy Prorok miał odejść, zawołał mnie:

— Aswadzie!

Zadrżałem. Powtórzył:

— Aswadzie!

Prawie poszedłem, ale bałem się śmiechu przyjaciół — zostałem.

Chmura ściemniała i się rozwarła — lecz nie spadł deszcz, tylko Lodowaty Wiatr Śmierci. Tysiące umarły. Król i jego lud zginęli. Ja jeden pozostałem. Wtedy rozległ się głos:

— Aswadzie, w dniu nawiedzenia Bóg cię nie zapomniał.

Próbowałem uciec, ale niewidzialny łańcuch mnie zatrzymał. Trzeci raz usłyszałem Głos:

— Bądź zadowolony i błogosław Pana. Żałuj. Gdy dusza będzie gotowa, zapragnij śmierci — Azrael przybędzie.

I żyję tu od tamtej pory. Nie wiem, ile wieków minęło. Nie słyszę nic poza źródłem i drzewami. Moje szaty się nie starzeją, sandały nie zużywają. Ale jako grzesznik nie ośmielam się pragnąć śmierci.

Gdy skończył, Zeinab rzekła:

— Błogosławiony jesteś, Aswadzie. Pan, który cię ocalił, wezwie cię, gdy nadejdzie pora. O, gdyby Azrael przyszedł po mnie, gdy zapragnę umrzeć! Poszłabym w tej chwili do Hodeiraha i moich dzieci!

W tej chwili rozległ się łopot skrzydeł. Azrael stanął przy nich. Jego twarz była poważna, ale nie surowa.

— Zeinab — rzekł — twoja modlitwa została wysłuchana. Aswadzie, nadeszła twoja godzina.

Upadli na ziemię, błogosławiąc jego głos.

— Ja też! Ja też! — zawołał Thalaba. — O aniele śmierci, zabierz i mnie!

— Synu Hodeiraha — powiedział anioł — to nie jest twoja godzina. Zostałeś wybrany, by wypełnić wolę Niebios, pomścić ojca i dokonać najpotężniejszego dzieła, jakie wykona człowiek. Żyj i pamiętaj: _Przeznaczenie oddzieliło cię od ludzkości._

W jednej chwili zniknął. A gdy Thalaba rozejrzał się dookoła, pałac i ogrody zniknęły. Został sam na pustyni.Jak Abdaldar, mag, szukał Thalaby

Abdaldar podróżował po całej Arabii, szukając Thalaby. PRZEMIERZAŁ KRAINĘ ZA KRAINĄ, miasto za miastem, a nawet namiot za namiotem. Kiedy rankiem otwierał oczy, pierwszą myślą było odnalezienie chłopca, a gdy kładł się spać — była to ostatnia rzecz, o której myślał. Nawet we śnie widywał go: często spotykał chłopców, których wygląd i zachowanie odpowiadały wyobrażeniu przeznaczonego mu młodzieńca. Ale gdy przykładał do nich pierścień, jego ogień nadal płonął — wiedział więc, że poszukiwania trwają.

W końcu, gdy rok miał się ku końcowi, dotarł do samotnego namiotu, którego sznury rozciągały się w gaju palmowym — niczym wyspa pośród pustyni. Zobaczył tam dziewczynę, która stała pod palmą, rozkładając fartuch, i patrzyła na chłopca wspinającego się na drzewo. Chłopiec trzymał się jednej ręki pnia, a drugą zrywał i rzucał na dół kiście daktyli.

Abdaldar zbliżył się do drzewa. Oparł się na lasce, a pot wystąpił mu na czoło — wyglądał jak czcigodny starzec, zmęczony całodzienną podróżą.

— Czy dasz mi trochę jedzenia? — zapytał.

Dziewczyna podała mu daktyle, które trzymała na kolanach, a chłopiec pobiegł do namiotu i przyniósł mu łyk wody. Wkrótce wyszedł gospodarz namiotu, imieniem Moath. Przywitał nieznajomego i kazał rozłożyć dla niego posiłek. Zjedli pod drzewem tamaryndowca — podano biały jak śnieg ryż, daktyle, figi oraz wodę ze studni. Dziewczyna przyniosła też wodę, w której moczyła kwaśny owoc tamaryndowca. Nikt, kto jej się napił, nie pragnął już wina — tak była orzeźwiająca. Zarumieniła się z radości, gdy nieznajomy ją pochwalił, i znów mu nalała. W tym czasie chłopiec przyniósł melona — kilka dni wcześniej zrobił w nim dziurę, którą zatkał woskiem. Teraz cały miąższ zamienił się w najsmaczniejszy napój. Podał go gościowi.

Abdaldar jadł z przyjemnością, opowiadając o swoich podróżach — w życiu odwiedził wiele krajów. Moath słuchał z zadowoleniem, a dziewczyna przysłuchiwała się uważnie, zbierając naczynia — zatrzymywała się jednak co chwilę, by nie przegapić żadnego słowa. Ale nikt nie słuchał tak pilnie jak Thalaba. To do niego podróżny zdawał się mówić najczęściej, choć z pozorną tylko życzliwością. Chłopiec siedział z szeroko otwartymi oczami i ustami, nie chcąc stracić ani słowa. Podszedł bliżej starca, a ten, jakby w geście zaufania, położył mu rękę na ramieniu.

W tej samej chwili z pierścienia wystrzelił ogień.

Abdaldar pobladł z radości — jego poszukiwania dobiegły końca. W tym jednak momencie Moath powiedział:

— Nadeszła pora modlitwy. Dokonajmy ablucji i chwalmy Pana.

Chłopiec przyniósł wodę ze studni, a wszyscy obmyli się zgodnie z prawem i pochylili głowy ku ziemi, modląc się. Abdaldar nie pochylił głowy — stał nad Thalabą ze sztyletem w ręku. Jednak zanim zdążył zadać cios, zawiał Samum — śmiercionośny wiatr pustyni. Moath, Thalaba i dziewczyna, Oneiza, nie poczuli go — byli pogrążeni w modlitwie. Ale uderzył on Abdaldara, i gdy modlący się wstali, ujrzeli jego martwe ciało — z dłonią wciąż zaciśniętą na sztylecie.

Gdy mieli pochować maga, Thalaba dostrzegł pierścień na jego palcu.

— Widzisz, Oneizo? Zmarły miał pierścień. Czy powinniśmy pochować go z nim?

— Z pewnością — odparła. — Był złym człowiekiem, a wszystko, co posiadał, było złe.

— Ale zobacz, jak łapie światło słońca i je odbija. To cudowny kamień...

— Dlaczego to bierzesz, Thalaba? Czemu tak się temu przyglądasz? Może rzuci urok, który cię oślepi albo zatruje. Wrzuć to do grobu. Ja bym tego nie dotknęła.

— A na jego obwodzie są jakieś duże litery.

— Zakop to. Zakop.

— To nie są litery Koranu. Może w jakimś innym języku. Ten przeklęty człowiek mówił, że był podróżnikiem.

Wtedy z namiotu wyszedł Moath i zapytał:

— Co tam masz, Thalaba?

— Pierścień zmarłego. Może potrafisz, ojcze, odczytać jego znaczenie?

— Nie, chłopcze. Litery nie są nam znane. Przysyp go piaskiem — człowiek niegodziwy nie nosi nic świętego.

— Nie, nie zakopujmy go. Może jakiś podróżnik kiedyś przybędzie i odczyta. Albo znajdziemy uczonego, który potrafi go zinterpretować.

— Lepiej ukryć go pod piaskami pustyni. Możliwe, że ten człowiek, którego Bóg uderzył tuż przed zbrodnią, był magiem, a te inskrypcje to język demonów. Słyszałem, że magowie zbierają się w jaskiniach Domdaniel, pod morzem.

— A ten, który chciał mnie zabić, był jednym z nich?

— Może. Może twoje imię zapisano w Księdze Losu jako Niszczyciela tych magów, i Bóg ocalił ci życie, byś mógł to dzieło wypełnić.

— Myślisz, że pierścień ma jakąś moc?

— Każdy klejnot, mówią mędrcy, ma moc. Niektóre ciemnieją w obecności trucizny, inne tępią ostrza, inne jeszcze odkrywają skarby albo pozwalają widzieć duchy.

— Ojcze, będę nosić ten pierścień.

— Pomyśl dobrze, Thalaba, co robisz.

— W imię Boga! Jeśli jego moc jest dobra — niech działa. Jeśli zła — Bóg i moja wiara w Niego ją uświęcą.

Założył więc złoty pierścień z dziwnymi literami. Następnie złożyli ciało Abdaldara w grobie i przysypali pustynnym piaskiem.

Nazajutrz, o wschodzie słońca, gdy Thalaba poszedł dokonać ablucji, zastał grób otwarty, a ciało — nagie. Piasku nie zmiotła wichura — rosa wciąż błyszczała na ziemi. Noc była tak spokojna, że z palm nie spadł ani jeden daktyl.

Kiedy Moath usłyszał tę historię, rzekł:

— Słyszałem o świętych miejscach, gdzie nie chcą ciał grzeszników. Może to jedno z nich. A może ten człowiek był tak przesiąknięty złem, że i niebo, i ziemia go odrzuciły. Lepiej opuśćmy to miejsce. Rozbijmy namiot. Zobacz — sęp już krąży. To będzie jego grób.

Obmyli się z nieczystości śmierci. Thalaba podciągnął sznury namiotu, Moath go zwinął, a Oneiza wyprowadziła wielbłądy z gaju. Rosa zniknęła z ziemi, gdy opuścili Wyspę Palm. W południe, odpoczywając, widzieli ją w oddali — niczym żagiel na morzu. O zachodzie słońca zniknęła im z oczu. Rozbili namiot i poszli spać.

W środku nocy Thalaba poczuł, jak pierścień porusza się na jego palcu. Magowie z Domdaniel wyczuli, że pierścień trafił do niego, i wysłali ducha, by go ukradł. Chłopiec zawołał imię Boga, a Moath obudził się:

— Co się dzieje, Thalaba? Czy w namiocie są rabusie?

— Czy nie widzisz ducha?

— Widzę blask księżyca, widzę ciebie i twój cień, ale nic więcej.

Thalaba przemówił do ducha:

— Duchu, co cię tu sprowadza? W imię Boga, odpowiedz.

— Przyszedłem po pierścień.

— Kto zabił mojego ojca?

— Okba, mag.

— Gdzie mieszka?

— W jaskini Domdaniel pod morzem.

— Dlaczego zginął mój ojciec i jego dzieci?

— Bo wiedzieliśmy, że Niszczyciel zrodzi się z rodu Hodeiry.

— Przynieś mi miecz ojca.

— Otacza go ogień. Ani duch, ani mag nie może go dosięgnąć.

— Przynieś łuk i strzały………………….Teraph - W tradycji bliskowschodniej i biblijnej terafim (liczba mnoga od „teraph”) były domowymi bożkami lub posążkami, używanymi jako amulety lub obiekty kultu. W tej opowieści Teraph najprawdopodobniej symbolizuje magicznego strażnika lub istotę, która strzeże wejścia do jaskini czarowników. Jest to przeciwnik, który działa w służbie sił mroku. Ogień – to tutaj nie tylko żywioł, ale także symbol mocy magicznej i oczyszczenia. Khawla jest potężną przeciwniczką Thalaby. Można ją rozumieć jako personifikację sprytu i przebiegłości, a także lojalnej służebnicy czarowników.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij