Ornament - ebook
Ornament - ebook
Juan Cárdenas, mistrz zabawy gatunkami, sięga po konwencję science fiction, żeby zmierzyć się z późnym kapitalizmem, przemysłem farmaceutycznym i współczesną Kolumbią.
Lekarz werbuje ochotniczki do badania nowego narkotyku, który działa wyłącznie na kobiety. Jedna z nich, Numer 4, angażuje się najpierw w relację z nim samym, a następnie z jego żoną, znaną artystką wizualną w kryzysie. Naukowiec nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji, jakie jego narkotyk ściągnie na otoczenie, jego żona z wolna uświadamia sobie pustkę własnej twórczości. Obecność pacjentki Numer 4 wytrąca małżeństwo z samozadowolenia, stopniowo niszcząc fundamenty, na których lekarz i artystka ufundowali swoje wygodne życie.
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368295184 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Adolf Loos, _Ornament i zbrodnia_
_W ogrodzie drzewa były proste, retoryczne,
aleje proste, stawy retoryczne…
retoryczne,
i w rządku puszczyki, proste, retoryczne, retoryczne…_
León de Greiff1
Dziś przywieźli w końcu ochotniczki, cztery kobiety w średnim wieku, o niewyróżniających się niczym historiach klinicznych, bez uzależnień w wywiadzie i odnotowanych konfliktów z prawem. Jedyną ciekawostką jest to, że wszystkie zostały matkami w bardzo młodym wieku, ale to normalne wśród kobiet z niższych klas. Zaprosiłem je po kolei do gabinetu, żeby zbadać je raz jeszcze i pobrać próbki krwi. Żadna się nie zdenerwowała prócz ostatniej, kobiety numer 4, która stawiała zbyt dużo pytań i zawahała się, gdy poprosiłem, żeby się rozebrała. Potem zaprowadzono je do ich pokoi, w których miały przyjąć doustnie pierwszą dawkę. Numery 1, 2 i 3 zasnęły dwadzieścia minut po jej połknięciu, więc w ich przypadku monitoring ograniczył się do rejestrowania aktywności mózgu. Za to kobieta numer 4 nie zapadła w sen i przez cały czas działania preparatu nie przestawała mówić. Uznałem, że użyteczne będzie zapisanie tego, co powiedziała:
Mąż mojej matki wychodzi nam na spotkanie do samych drzwi, płaci za taksówkę. Ich dom jest bardzo duży, piętrowy, z ogrodem z przodu. Mama czeka na nas na górze. Świetnie, że przyjechałaś, córciu, mówi, kiedy widzi nas w drzwiach pokoju. Mała gramoli się natychmiast na łóżko, żeby ją pocałować. Mama leży naga na kołdrze w kwiaty – naprzeciwko niej stoi wiatrak – i czyta gazetę w świetle lampy. Zasłony są zaciągnięte. Lubi przyjmować nas w taki sposób, żebyśmy ją podziwiały. Moja babcia jest prześliczna, mówi mała, moja babcia jest jak laleczka. I to prawda, mama wygląda tak, jakby dopiero wyjęto ją z pudełka. W zeszłym roku zrobiła sobie depilację laserową, nie ma ani kawałka obwisłej skóry, bo regularnie wycina ją bardzo dobry chirurg. Problem w tym, że po tylu operacjach nie wiadomo dlaczego dostała jakiejś dziwnej alergii na skórze i dwa razy dziennie trzeba ją smarować kremami. Zajmuje się tym jej mąż, ale wypełnia to zadanie niechętnie, niedbale i z widocznym obrzydzeniem, z trudem powstrzymując mdłości. Może nie podoba mu się tłusta konsystencja specyfików ani ich kokosowy zapach. Dlatego moja matka każdą wizytę wykorzystuje do tego, żebym zaaplikowała jej cholerną kurację. A kto jest ładniejszy, pyta małą, babcia czy mama? Dziewczynka się zastanawia. Patrzy na mnie chytrze. Mrugam do niej, żeby odpowiedziała tak, jak się umówiłyśmy. Mama jest ładniejsza, odpowiada mała, ale tylko dlatego, że jest twoją córką. Moja matka gratuluje jej odpowiedzi.
Mała włącza telewizor i ogląda kreskówki, podczas gdy ja smaruję ciało mojej matki kremami. A co z przegrodą, mamo?, pytam, kiedy widzę, że marszczy nos. Jak wygląda? Ona dotyka się kciukiem i palcem serdecznym, a mnie przechodzą ciarki. Tak sobie, mówi. Niedawno zreoperowała sobie przegrodę nosową i teraz chyba się boi, bo ma sny, że odpada jej nos i przez dziurę widać czaszkę. Czasem go dotykam, to dziwne uczucie, jakbym dotykała nosa obcej osoby. I czasem przychodzi mi do głowy, że nos mojej mamy naprawdę należał do kogoś obcego, do osoby zmarłej. Więc na wszelki wypadek dyskretnie dotykam swojego nosa i myślę: spokojnie, jest na miejscu.
Kiedy kończymy wcierać cholerne kremy, matka wkłada szlafrok w kwiaty i schodzimy we trzy do salonu, bo chce nam pokazać nową porcelanę. Tym razem to grupka ludzi w perukach i liberiach, i koronkowych sukniach, maleńkie figurki dworzan, które mama kupuje przez internet. Postacie stoją w koło na czerwonym raku naturalnej wielkości. Scenka nazywa się _Voltaire i jego przyjaciele_, wyjaśnia mama. A kto to jest Voltaire?, pyta mała. A mama tłumaczy jej, że to francuski filozof. Mała chce wiedzieć, która z postaci w kółku to ten Voltaire. Nie, nie, mówi mama, Voltaire to rak. Małej bardzo podoba się scenka i pyta, czy może otworzyć witrynę i dotknąć figurek. Wtedy mama chwyta ją bardzo mocno za rękę, wbijając w nią paznokcie, otwiera usta i wymierza w małą palec wskazujący, ale nie mówi nic, nie może wydusić z siebie słowa. Chce, ale nie może. A ja widzę, jak przez skórę na skroniach i wokół uszu prześwituje jej czaszka. Muszę interweniować, żeby przestała wbijać paznokcie w moją córkę. Nie wolno dotykać porcelany, do diabła, mówię. Mała opuszcza głowę w geście udawanego posłuszeństwa. Matka ją puszcza. Chwytam podbródek małej, a ona patrzy na mnie dwiema fałszywymi monetami w źrenicach. Nie wolno dotykać, powtarzam i wysoko unoszę brwi, żeby wiedziała, że mówię poważnie. Szanować to patrzeć, ale nie dotykać, dodaje mama, kiedy znajduje wreszcie właściwe słowa.
Po chwili idę spotkać się z mężem mamy w jego gabinecie, znajdującym się w głębi korytarza. Usiądź, mówi stary zza biurka. Ściany są obwieszone dyplomami z księgowości, statystyki i ekonomii wydanymi przez lewe uczelnie, obok biurka stoi regał z książkami oprawnymi w ciemnozieloną skórę, na nim zdjęcie mamy pod wieżami World Trade Center. I pomyśleć, że ten mężczyzna był moim pierwszym mężczyzną, a teraz widzę tylko obrzydliwego starucha, który farbuje siwe włosy na wiewiórczo rudy kolor i zawsze chodzi wystrojony, wypachniony, w butach tak błyszczących, że aż strach.
Nie wiem, czy to jakieś wspomnienie, czy swobodna fantazja pacjentki pod wpływem narkotyku.
Na zewnątrz szczekają psy, chyba bez powodu. Na wszelki wypadek wyglądam przez okno, ale widzę tylko zwykły nocny spokój w ogrodzie, las sosnowy, a dalej ogrodzenie pod napięciem chroniące nas przed miastem.KONTAKT:
[email protected]
W serii Mały Format do tej pory ukazały się:
- Margaryta Jakowenko _Przemieszczenie_
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
- Claudia Salazar Jiménez _Krew o świcie_
w tłumaczeniu Tomasza Pindla
- Jessica Au _Mógłby spaść śnieg
_w tłumaczeniu Agi Zano
- Jon Fosse _Białość_
w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej
- Nona Fernández _Space Invaders
_w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
- Jon Fosse _To jest Ales_
w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej
- Anne Walsh Donnelly _Człowiek, który był mną_
w tłumaczeniu Agi Zano