Oszukać śmierć - ebook
Oszukać śmierć - ebook
"Oszukać śmierć" to poruszająca opowieść o kobiecie, która stanęła twarzą w twarz z własną śmiertelnością i wygrała. To historia o sile determinacji, znaczeniu wsparcia i miłości, a także o tym, jak bliskość śmierci może nauczyć nas prawdziwej wartości życia. Justyna przechodzi transformacyjną podróż – od rozpaczy, przez walkę, do triumfu i przebaczenia, odkrywając po drodze, że czasem największe tragedie mogą prowadzić do najgłębszych przemian. W tej powieści, pełnej emocji, nadziei i nieoczekiwanych zwrotów akcji, autorka zadaje fundamentalne pytania o sens cierpienia, granice medycyny, siłę wiary i zdolność człowieka do pokonywania niemożliwego. To opowieść, która zostaje z czytelnikiem na długo po przewróceniu ostatniej strony. Pasjonująca historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w życiu Justyny Bartkowiak
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397534810 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Justyna zerknęła na zegarek. Za kwadrans szesnasta, a lista zadań wciąż wydawała się nieskończona. Sylwester 2020 miał być ich pierwszym wspólnym świętem w nowym mieszkaniu i wszystko musiało być perfekcyjne. Robert obiecał wrócić z pracy wcześniej, żeby pomóc z przygotowaniami, ale znów w ostatniej chwili zatrzymał go telefon od klientki.
– Kochanie, będę za godzinę, obiecuję – zapewnił przez słuchawkę.
– Jasne, zawsze tak mówisz – westchnęła Justyna, próbując ukryć rozczarowanie. – Lista zakupów leży na lodówce. Weź duży koszyk, bo tego sporo.
Odłożyła telefon i spojrzała na swoje dłonie. Skóra wokół paznokci była zaczerwieniona i podrażniona. Dało się jej we znaki osiem godzin nakładania tipsów, malowania hybryd i masaż dłoni w jej salonie kosmetycznym „Dotyk Piękna” w centrum Zielonej Góry. Na szczęście dziś był ostatni dzień pracy w tym roku. Jutro salon pozostanie zamknięty, a ona będzie mogła odpocząć.
Justyna otworzyła lodówkę i zaczęła przeglądać jej zawartość. Przystawki, zimne zakąski, napoje bezalkoholowe – wszystko było gotowe. Brakowało tylko alkoholu i świeżych składników na sałatki, ale po nie miał pojechać Robert.
Wróciła do salonu i krytycznym okiem oceniła wystrój. Złote i srebrne balony w kształcie cyfr układały się na ścianie w napis „2021”. Girlandy świetlne rozciągały się wzdłuż sufitu, dając przyjemne, przytłumione światło. Na stoliku czekały na zapalenie świece zapachowe, a w rogu pokoju zorganizowała mini parkiet taneczny. Robert żartował, że nie ma sensu robić miejsca na tańce, ale Justyna się uparła. Sylwester bez tańców to zaledwie cień święta.
Dźwięk kluczy w zamku przerwał jej rozmyślania.
– Jestem! I mam wszystko z listy – zawołał Robert, wchodząc do mieszkania z dwiema ciężkimi torbami.
– Nawet cytryny? Dopisałam je na końcu – dopytała Justyna, pomagając mu z zakupami.
– Nawet cytryny – potwierdził, całując ją w policzek. – Kupiłem też coś ekstra.
Wyciągnął z torby butelkę szampana i pudełko czekoladek.
– Pomyślałem, że przyda się coś specjalnego na toast o północy. Tylko dla nas.
Justyna uśmiechnęła się, czując jak napięcie ostatnich dni nieco odpuszcza. Może ten rok rzeczywiście skończy się lepiej niż się zapowiadało. 2020 był dla nich wszystkich wyzwaniem. Pandemia, lockdown, niepewność w pracy. Jej salon kosmetyczny ledwo przetrwał wiosenne zamknięcie. Drugie, jesienią, zmusiło ją do zaciągnięcia pożyczki u rodziców. Robert jako informatyk miał więcej szczęścia – mógł pracować zdalnie, ale klienci rezygnowali z usług, projektów było więc mniej.
– Dobra, zostały dwie godziny do przyjścia gości. Ty zajmij się alkoholem i muzyką, ja dokończę sałatki – zarządziła Justyna i zaczęła wyciągać składniki z toreb.
Robert przytaknął i zaczął układać butelki w improwizowanym barku. Wino, wódka, whisky, gin – wybór był imponujący.
– Myślisz, że to nie za dużo? Jest nas tylko ósemka – zauważyła Justyna, siekając warzywa.
– Lepiej więcej niż mniej. Poza tym to sylwester. Może będziemy chcieli świętować do rana?
Justyna nie odpowiedziała. Miała nadzieję, że ten wieczór pomoże im się odprężyć i zapomnieć o problemach mijającego roku. Zwłaszcza o tych, które przemilczali.
⁂
O dwudziestej pierwszej wszyscy goście byli już obecni. Mieszkanie wypełniło się śmiechem, rozmowami i muzyką. Magda z mężem, Wojtkiem, przynieśli domowe nalewki. Beata i Marek – najstarsi przyjaciele Roberta z czasów studiów – zadbali o przekąski. Cezary, kuzyn Justyny, który niedawno przeprowadził się do Zielonej Góry, przyszedł sam, choć Justyna wyraźnie zasugerowała, że może kogoś przyprowadzić. Wreszcie Anka, najbliższa przyjaciółka Justyny, która zawsze pojawiała się spóźniona, ale z dobrym winem.
– Jak tam salon? Przetrwacie ten kryzys? – zapytała Beata, nalewając sobie lampkę. Justyna wzruszyła ramionami.
– Jakoś dajemy radę. Największym problemem są stałe koszty. Czynsz, media, produkty, których termin ważności mija… Mam nadzieję, że od stycznia będzie lepiej. Podobno szczepionka już jest w drodze.
– Poczekaj, myślisz, że od razu wszystko wróci do normy? – wtrącił Marek, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Moim zdaniem ten wirus zostanie z nami na dłużej. Musimy się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości.
– Dajcie spokój, to sylwester! – przerwał im Robert, podnosząc kieliszek. – Proponuję toast za nowy, lepszy rok. Za nami zarazy, klęski i nieszczęścia. Przed nami tylko dobre rzeczy.
Wszyscy podnieśli kieliszki i wypili. Justyna poczuła, jak alkohol rozgrzewa jej gardło i rozluźnia napięte mięśnie. Może Robert ma rację i najgorsze było już za nimi.
Imprezę rozkręciła Anka, która przejęła kontrolę nad playlistą. Po godzinie salon zamienił się w mały parkiet. Justyna tańczyła z Robertem, potem z Anką, a w końcu znalazła się w parze z Cezarym.
– Widzę, że dobrze się bawisz – zauważył, przekrzykując muzykę.
– Staram się – odpowiedziała i wykonała obrót. – A ty? Podoba ci się w Zielonej Górze?
– Jest w porządku. Mniejsze miasto, spokojniejsze życie. Po Warszawie to miła odmiana. Tylko w pandemii trudno poznać kogoś nowego.
– Dlatego powinniśmy cię wyswatać! – zaśmiała się Justyna podczas kolejnego piruetu.
Cezary również się zaśmiał, ale jego uwaga skupiła się na czymś za plecami kuzynki. Odwróciła się i zobaczyła Roberta, który prowadził z Anką intensywną rozmowę w kącie pokoju. Zbyt intensywną jak na okoliczności. Justyna poczuła ukłucie niepokoju, ale zignorowała je, skupiając się na tańcu.
W pewnym momencie zahaczyła stopą o róg dywanu. Próbowała złapać równowagę, ale było za późno. Straciła kontrolę i upadła, instynktownie wyciągając ręce, by zamortyzować upadek. Jej prawa dłoń wpadła pod krawędź stolika kawowego i wykręciła się pod nienaturalnym kątem.
Krzyknęła, czując ostry ból promieniujący od nadgarstka aż po łokieć.
Muzyka ucichła. Robert natychmiast znalazł się przy niej.
– Co się stało? Justyna, wszystko w porządku?
– Moja ręka… – wyszeptała. Starała się nie rozpłakać się z bólu. – Coś z nadgarstkiem.
Robert delikatnie podniósł jej rękę i skrzywił się, widząc formującą się już opuchliznę.
– To wygląda poważnie. Musimy jechać na pogotowie – stwierdził stanowczo.
– W sylwestra? Daj spokój, może wystarczy zimny okład? – próbowała bagatelizować Justyna, ale ból był zbyt silny, by go ignorować.
– Nie ma dyskusji, jedziemy – Robert pomógł jej wstać. – Cezary, możesz zająć się gośćmi? Nie wiemy, ile to potrwa.
– Jasne, nie ma problemu. Daj znać, jak coś będzie wiadomo.
Justyna czuła się głupio, rujnując własną imprezę sylwestrową, ale ból był coraz bardziej dokuczliwy. Robert pomógł jej ostrożnie założyć płaszcz tak, żeby nie naruszać zranionej ręki.
– Przepraszam – szepnęła, gdy byli już w samochodzie.
– Za co? – zdziwił się.
– Za zepsucie wieczoru.
Robert westchnął i odpalił silnik.
– Nie zepsułaś niczego. Po prostu miałaś wypadek, zdarza się.
Jechali w milczeniu przez opustoszałe ulice Zielonej Góry. Niebo od czasu do czasu rozświetlały przedwczesne fajerwerki. Justyna patrzyła na nie, zastanawiając się, czy ten wypadek to zły omen na nadchodzący rok, czy może ostatni pech właśnie mijającego.
Zatrzymali się na czerwonym świetle. Robert zerknął na zegarek w samochodzie – 22:47.
– Zdążymy wrócić przed północą – powiedział, jakby czytając w jej myślach. – Zobaczysz, założą ci gips albo opaskę ortopedyczną i będziemy mogli świętować dalej.
Justyna przytaknęła z poczuciem, że to nie będzie takie proste. Coś jej mówiło, że ten wypadek to dopiero początek komplikacji, które ją czekają. Dla kosmetyczki kontuzjowana dłoń to nie byle problem – może na dłuższy czas zakłócić karierę.
Światło zmieniło się na zielone i Robert ruszył w kierunku szpitala, gdzie na izbie przyjęć czekała ich długa kolejka sylwestrowych wypadków. Rok 2020 najwyraźniej nie zamierzał zakończyć się łagodnie.ROZDZIAŁ II
Szpitalny oddział ratunkowy wyglądał dokładnie tak, jak się tego spodziewała – pełna poczekalnia, zmęczony personel i atmosfera napięcia zmieszana z zapachem środków dezynfekcyjnych. Mimo późnej godziny sala wypełniona była pacjentami. Justyna trzymała opuchniętą rękę blisko ciała, czując, jak ból promieniuje coraz mocniej.
– Będziemy tu czekać godzinami – westchnął Robert, rozglądając się po zatłoczonej poczekalni.
Justyna obserwowała młodą pielęgniarkę, która z kamienną twarzą przyjmowała kolejnych pacjentów, oceniając ich stan i przydzielając im miejsca w kolejce. Mężczyzna z rozciętym łukiem brwiowym, kobieta trzymająca za rękę dziecko z wysoką gorączką, nastolatek z nogą unieruchomioną prowizorycznym usztywnieniem. Wszyscy wyglądali na przypadki pilniejsze niż jej.
Myśl przyszła nagle, jakby znikąd. Justyna nie była dumna z tego, co miała zamiar zrobić, ale perspektywa spędzenia połowy nocy sylwestrowej na twardym krześle w poczekalni, z pulsującym bólem w nadgarstku, wydawała się nie do zniesienia.
Kiedy nadeszła jej kolej, wzięła głęboki oddech.
– Dobry wieczór. Przewróciłam się podczas zabawy sylwestrowej – powiedziała do pielęgniarki, starając się, by jej głos brzmiał słabo i niepewnie. – Boli mnie nadgarstek, ale… uderzyłam się też w głowę. Mam zawroty i dziwnie się czuję.
Robert spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Pielęgniarka natychmiast się ożywiła, a jej obojętność ustąpiła miejsca profesjonalnej czujności.
– Straciła pani przytomność? – zapytała, świecąc małą latarką w oczy Justyny.
– Nie… nie jestem pewna. – Justyna unikała wzroku Roberta. – Wszystko stało się tak szybko. Może i mogłam na chwilę stracić kontakt.
– Dobrze, proszę poczekać, zaraz się panią zajmiemy – pielęgniarka wypełniła szybko formularz i przyczepiła mu czerwoną naklejkę. – Proszę usiąść, lekarz zaraz panią przyjmie.
Gdy odeszli na bok, Robert szepnął:
– Co ty robisz? Przecież nie uderzyłaś się w głowę.
– Chcesz tu siedzieć do rana? – odszepnęła, czując ukłucie wyrzutów sumienia. – To tylko niewinne kłamstwo. Sprawdzą, powiedzą, że wszystko w porządku i zajmą się ręką. Wszyscy będą zadowoleni.
Robert pokręcił głową z dezaprobatą, ale nie ciągnął tematu. Nie musieli czekać długo. Już po kilkunastu minutach zostali wezwani do gabinetu lekarskiego.
– Justyna Majewska? – Lekarka przesunęła wzrokiem po karcie. – Jestem doktor Nowak. Proszę opowiedzieć, co się stało.
Justyna powtórzyła swoją historię, tym razem dodając więcej szczegółów o rzekomym uderzeniu w głowę. Z każdym słowem kłamstwo rosło, nabierało kształtów, stawało się prawie prawdziwe. Prawie.
– Dobrze, najpierw zajmiemy się ręką – zdecydowała lekarka po krótkim badaniu. – Potrzebujemy zdjęcia RTG, ale wygląda na złamanie. Potem zrobimy tomografię głowy, żeby wykluczyć wstrząśnienie mózgu lub krwiaka.
– Czy to konieczne? – wtrącił Robert. – Ta tomografia?
– Przy uderzeniu w głowę i zawrotach zawsze robimy pełną diagnostykę – odpowiedziała stanowczo lekarka. – Lepiej dmuchać na zimne.
Justyna przełknęła ślinę. Może jednak przesadziła.
⁂
RTG potwierdziło podejrzenia. Nie było to skomplikowane złamanie, ale nadgarstek wymagał unieruchomienia w gipsie na co najmniej cztery tygodnie.
– Cztery tygodnie? – Justyna poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. – Czy to możliwe, że będzie krócej?
– Obawiam się, że nie – odparła lekarka, przygotowując materiały do założenia gipsu. – Kość potrzebuje czasu na zrośnięcie się. Proszę się nie martwić, to standardowy okres.
Justyna nie odpowiedziała. Cztery tygodnie bez pracy. Cztery tygodnie bez dochodów. Salon kosmetyczny i tak ledwo się trzymał po lockdownach, a teraz to…
– Poradzimy sobie – powiedział Robert, ściskając jej zdrową dłoń. – Jakoś to będzie.
Justyna kiwnęła głową, ale nie czuła się przekonana. Nie chodziło tylko o chwilową przerwę w zarobkach. Dla kosmetyczki, której narzędziem pracy są dłonie, każda kontuzja mogła mieć długofalowe konsekwencje.
Po założeniu gipsu pielęgniarka zabrała ich na tomografię. Justyna czuła coraz większe wyrzuty sumienia. Niepotrzebnie angażowała sprzęt i czas personelu, który mógłby zajmować się pacjentami naprawdę potrzebującymi pomocy.
– Przepraszam – szepnęła do Roberta, gdy leżała już w tunelu tomografu. – Chyba przesadziłam.
Zamiast odpowiedzi usłyszała monotonny dźwięk maszyny skanującej jej głowę. Zamknęła oczy, próbując skupić się na czymś przyjemnym. Marzenia o powrocie na imprezę sylwestrową dawno się rozwiały. Teraz liczyła tylko na to, żeby jak najszybciej trafić do domu i zapomnieć o tym koszmarnym wieczorze.
⁂
– Pani Majewska, proszę usiąść.
Głos doktor Nowak wyrwał Justynę z zamyślenia. Siedziała wraz z Robertem w poczekalni, czekając na wyniki tomografii. Była już prawie północ. Nowy Rok miał nadejść za kilkanaście minut.
– Mamy wyniki pani tomografii. – Lekarka trzymała w ręku kartę z wydrukami. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, co natychmiast zaniepokoiło Justynę.
– Coś nie tak? – zapytała, czując, jak serce przyspiesza.
– Obawiam się, że tak – odpowiedziała lekarka powoli, patrząc Justynie prosto w oczy. – Na obrazach widać niepokojącą zmianę w prawej komorze w płacie skroniowym. Duży guz z obrzękiem okolicznych tkanek.
Justyna zamrugała kilkakrotnie. Czy to jakiś żart? Czy to kara za jej kłamstwo?
– To niemożliwe.– Pokręciła głową. – Ja nie uderzyłam się w głowę. To znaczy… – Spojrzała na Roberta, który patrzył na nią z niedowierzaniem. – Ja skłamałam. Żeby szybciej nas przyjęli. Nie było żadnego uderzenia w głowę.
Lekarka westchnęła.
– Pani Majewska, to nie jest wynik urazu. To… – zawahała się na moment. – Wstępna diagnoza wskazuje na nowotwór złośliwy centralnego układu nerwowego.
Słowa zawisły w powietrzu jak ciężkie, ołowiane chmury. Justyna czuła, że krew szumi jej w uszach. To niemożliwe. To musi być pomyłka.
– Ale ja nie mam żadnych objawów – wyszeptała. – Nic mnie nie boli. Nie mam zawrotów głowy, nie wymiotuję, nie…
– Niektóre guzy mózgu mogą rozwijać się bezobjawowo przez długi czas – wyjaśniła spokojnie lekarka. – Objawy występują dopiero gdy urosną do określonych rozmiarów albo zaczną uciskać ważne struktury. W pani przypadku… – spojrzała na wydruki. – Guz jest już dość duży. To cud, że jeszcze nie daje objawów.
– To na pewno pomyłka – wtrącił Robert. – Może to jakiś artefakt na zdjęciu? Albo…
– Zrobiliśmy dokładne badanie z kontrastem – przerwała mu lekarka. – Obawiam się, że nie ma mowy o pomyłce. Oczywiście potrzebne będą dalsze badania. Skierujemy panią do neurologa i onkologa. Być może konieczna będzie biopsja. Nie ma co zwlekać. Im szybciej rozpoczniemy leczenie, tym lepsze rokowania.
Justyna poczuła, że robi jej się słabo. Powietrze w poczekalni nagle stało się ciężkie, nie mogła złapać oddechu.
– Przepraszam – wymamrotała, wstając. – Muszę… Potrzebuję powietrza.
Wyszła na korytarz, a potem do głównej poczekalni. Usiadła na pierwszym wolnym krześle, drżącymi rękami próbując sięgnąć po butelkę wody, którą miała w torebce. Gips utrudniał jej ruchy. Ręka… Guz… Nowotwór… Słowa chaotycznie wirowały jej w głowie.
Sylwester. Miał być początkiem lepszego roku. Miał być zabawą. A teraz siedziała tu, w szpitalnej poczekalni, z wyrokiem śmierci.
Dopiero po chwili zauważyła mężczyznę siedzącego obok. Był to wysoki, dobrze zbudowany trzydziestolatek, którego twarz i ramiona pokrywały tatuaże. Miał zakrwawioną twarz i porwaną koszulkę. W powietrzu wokół niego unosił się ostry zapach alkoholu.
Przez moment oboje milczeli pogrążeni we własnych myślach. Potem mężczyzna odchrząknął.
– Kto panią tak załatwił? – zapytał, wskazując na jej gips.
Justyna spojrzała na niego pustym wzrokiem. Czy naprawdę w takiej chwili przejmowała się złamanym nadgarstkiem?
– Niech się pani nie boi – kontynuował, niezniechęcony brakiem reakcji. – Pomogę. Zorganizuję zemstę. Mam znajomych, załatwimy drania.
Justyna zaśmiała się gorzko. Pierwsza osoba, która zaoferowała jej pomoc, była kompletnie bezużyteczna wobec jej prawdziwego problemu.
– Nikt – odpowiedziała cicho. – Życie mnie załatwiło. Los, przeznaczenie.
Mężczyzna zmarszczył brwi, wyraźnie nie rozumiejąc.
– Co?
Justyna pokręciła głową.
– Nieważne.
W tym momencie z korytarza wyłonił się Robert. Jego twarz była blada, oczy szeroko otwarte, jakby właśnie zobaczył ducha.
– Justyna… – zaczął, ale głos mu się załamał.
Nie musiał kończyć. Widziała w jego oczach potwierdzenie. To nie był żart ani pomyłka. To była rzeczywistość. Jej nowa rzeczywistość.
Na zewnątrz rozległy się pierwsze wystrzały fajerwerków. Północ. Nowy rok. Nowe życie. Ale nie takie, jakiego pragnęła.
W szpitalnej poczekalni, wśród obcych ludzi, daleko od przyjaciół i imprezowego nastroju, Justyna wkroczyła w rok 2021 – rok, który miał zmienić wszystko.ROZDZIAŁ III
Słońce wpadało przez nieszczelnie zasunięte rolety, rzucając na podłogę smugi światła, które Justyna obserwowała od kilku godzin. Leżała na kanapie owinięta kocem, choć w mieszkaniu było ciepło. Dawno straciła poczucie czasu. Dni zlewały się w jeden, wypełniony ciszą i nieustającym lękiem.
Na stoliku przed nią stała zimna, niedopita herbata. Obok leżały tabletki przeciwbólowe, które brała coraz częściej. Nie z powodu bólu fizycznego – ten jeszcze się nie pojawił – ale dla otępienia, dla chwilowego zapomnienia.
Rok życia. Maksymalnie rok.
W jej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa wypowiedziane przez onkologa dwa tygodnie temu. Oficjalna diagnoza: glejak wielopostaciowy IV stopnia. Nieoperacyjny. Oporny na standardowe leczenie. Rokowania złe.
Justyna przesunęła dłonią po gipsie, który miano zdjąć za trzy dni. Jeszcze miesiąc temu cieszyła się na tę myśl. Teraz? Wydawało się, że to absurd. Co za różnica? Sprawna ręka nie uratuje jej życia.
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Robert wracał z pracy wcześniej niż zwykle, starając się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Przeszedł przez salon z zaniepokojonym spojrzeniem.
– Jadłaś coś dzisiaj? – zapytał, odkładając klucze na komodę.
Justyna wzruszyła ramionami. Chyba wypiła rano herbatę. A może to było wczoraj?
Robert westchnął i skierował się do kuchni. Usłyszała otwieraną lodówkę, brzęk naczyń. Przygotowywał jej kolację, tak jak przez ostatnie tygodnie. Zastanawiała się, czy robi to z miłości, czy z poczucia obowiązku.
Spojrzała na swoje odbicie w wygaszonym ekranie telewizora. Blada twarz, zapadnięte policzki, zmierzwione włosy. Cień kobiety, którą była jeszcze dwa miesiące temu. Trudno było uwierzyć, że ta sama osoba jeszcze w grudniu planowała sylwestrową imprezę, marzyła o rozwoju salonu kosmetycznego, myślała o przyszłości.
Luty dobiegał końca, a wraz z nim mijał kolejny miesiąc jej odliczania. Na gałęziach drzew zaczęły pojawiać się pierwsze pączki.
⁂
W sobotę rano obudził ją dźwięk odkurzacza. Justyna uniosła się na łóżku, próbując zorientować się w sytuacji. Robert zwykle nie sprzątał tak wcześnie.