Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Otchłań. Fantazja psychologiczna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Otchłań. Fantazja psychologiczna - ebook

Czy wiecie, co to jest cierpieć? Co to jest wić się w konwulsjach bólu? Co to jest powtarzać sobie w duszy i ustami: bez rady! bez rady?!... Czy wiecie, co to jest położenie bez wyjścia, starajcie się to zrozumieć: położenie bez wyjścia... starajcie się to zrozumieć, wniknąć w to zdanie. Nie tak, jak się mówi sto razy na dzień, ale wniknijcie w to. Tkacz, który nie ma majątku, który czuje, że ślepnie, który utrzymuje rodzinę z pracy – oto jest sytuacja bez wyjścia… Więc… co można zrobić?… co zrobić?… Czy jest jakiekolwiek wyjście z sytuacji prócz śmierci?...

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-372-8
Rozmiar pliku: 112 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OTCHŁAŃ

Czy wiecie, co to jest cierpieć? Co to jest wić się w konwulsyach bólu? Co to jest powtarzać sobie w duszy i ustami: bez rady! bez rady?!... Czy wiecie, co to jest położenie bez wyjścia, starajcie się to zrozumieć: położenie bez wyjścia... starajcie się to zrozumieć, wniknąć w to zdanie. Nie tak, jak się mówi sto razy na dzień, ale wniknijcie w to. Tkacz, który nie ma majątku, który czuje, że ślepnie, który utrzymuje rodzinę z pracy – oto jest sytuacya bez wyjścia...

Cóż on może zrobić?

Zabić siebie – i nie wiedzieć o niczem...

Cóż on może zrobić?

Zabić siebie i swoją rodzinę...

Tak jest! I ja tak mogę zrobić! Zabić siebie i ją! Mogę tak zrobić – zabić siebie i ją... Siebie i ją...

Albo tylko siebie...

Albo – albo tylko ją...

Przeklęta! Ona! Ona i Ona! Czyż życie nie ma nic, nic, nic, tylko kobietę?! Życie ma oceany życia poza kobietą, a jednak – a jednak my żyjemy przez kobiety...

Czy kobieta jest człowiekiem? Czy jest dodatkiem do człowieka? Czy jest tem, czem jest człowiek mężczyzna? Czy jednakowo żyją kobiety przez mężczyzn, jak mężczyźni przez kobiety? Czy kobieta nie jest czemś innem, czemś innem? Czy jej konstrukcya moralna nie jest błędem stworzenia, nie jest błędem natury, jak konstrukcya naszego ciała, tak licha? Czy właśnie nie to jest tragedyą życia, tak częstą tragedyą, że kobieta jest czemś innem?... A zawsze Ona! Wszędzie i zawsze Ona! Jak gdyby życie nie miało całego oceanu życia poza nią, jak gdyby Ona była życiem życia...

A jeśli jest...

Nie cierpię jej! Nienawidzę jej! Nienawidziłem jej zawsze, nienawidzieć jej będę do końca! Cała moja duma męzka, wszystko, co we mnie jest, buntuje się przeciw niej i popycha mnie do tej nienawiści i utwierdza mię w tem niecierpieniu...

Ja nie mogę żyć bez Niej!...

Nie mogę!

Nie mogę żyć bez kobiety...

Widzicie! Mogę się zabić, mogę sobie wyłupić oczy, mogę sobie przebić język, mogę się zagłodzić, mogę się rzucić z mostu, mogę ze sobą zrobić wszystko, co chcę i jak chcę, a żyć bez kobiety – nie mogę.

Jestem swoim panem, absolutnym swoim panem, ale to, że nie mogę bez niej żyć, to jest państwem nad państwem mojem, to jest panem nademną.

Nie mogę...

I wy nie możecie i my wszyscy nie możemy – ale ja nie mogę także żyć z nią.

Także nie mogę.

Wyobraźcie sobie tkacza, który nie ma majątku, który utrzymuje swoją rodzinę i który ślepnie – wyobraźcie to sobie i zrozumcie położenie bez wyjścia.

Bo ja z nią nie mogę żyć... I bez niej także nie. I jedno mam tylko wyjście: zabić ją i siebie... Bo ja bez niej nie mogę żyć, nie mógłbym...

Nie! Nie! Jezus Marya! Nie!!!

Co za straszny krzyk! Zdaje mi się, że rozdarłem powietrze tym krzykiem, jak w sklepie rozdzierają materye jedwabne, zdaje mi się, że rozdarłem nim niebo, jak lew psa – czy nie runęły wieże miejskie? czy nie obaliłem wszystkich drzew?...

A jednak nie – ja nie krzyknąłem wcale – ona tam śpi, nie obudziła się, śpi tam za firanką w drugim pokoju. O Chryste! To tylko w mojej duszy był ten krzyk, ten krzyk czerwony, ten krzyk straszny... Tak czerwony on był – jak wybuch krwi wlał mi się w duszę czerwonym szmatem, czerwonym strumieniem. Straszny to był krzyk. Zdaje mi się, że wszystkie matki, którymby wydzierano płód z wnętrzności, nie mogłyby krzyknąć przeraźliwiej. A jednak krzyknęłyby za siebie i za dzieci swoje – i za mężów swoich...

Ha! ha! i za mężów... O Boże, jakże jestem opętany – wszakże są takie, które ich kochają.

Bo nawet – i Marynia mnie kochała... Czyż nie tuliła się do mnie? Czyż mnie nie całowała? Czyż nie oddała mi się nieprzytomna, szalona, oślepła w owej nocy poślubnej? Czyż nie miałem pod ustami jej ust rozchylonych, drgających czyż nie patrzałem w jej zamknięte oczy, które wszystko mówiły tem, że nic mówić nie mogły? Czyż nie czułem jej piersi pod piersiami memi? Czyż nie rzucała mi się na szyję, nimeśmy się pobrali? Czyż nie była moją do szpiku, do kości, do rdzenia?

Czyż...

Ach! Czyż ona nie jest czem innem – czy to, co mnie się zdawało jej czuciem, było i jej czuciem, i jej? Czy zmysły mężczyzny mogą odczuć kobietę? Czy nie jest to dla nich tak trudne, jak trudnoby np. było roślinie odczuć i pojąć kamień, albo kamieniowi naturę światła?

Czy proces naszego wspólnego myślenia jest taki sam jak proces naszego trawienia, lub umierania? Czy nie jesteśmy do siebie tak podobni zewnętrznie, jak brylant z dyamentu i brylant ze szkła, albo liść sztuczny i liść prawdziwy, a wewnątrz tak różni, jak ich składniki organiczne? Czy to, co ja nazywam «ja», to samo także nazywa kobieta? Czy to, co ja nazywam miłością, to samo także nazywa ona? Czy my nie jesteśmy tak różni, jak dwie farby jednakowego koloru, z których na prawdziwą np. nie działa woda, rozpuszczająca sztuczną, gdy prawdziwą niweczy zimno, które na sztuczną nie działa, a jednak kolor jest ten sam, niebieski, różowy, albo fioletowy? Czy – czy jednem słowem, ja nie rozbijam się o kobietę, jak woda o skałę, które się nigdy nie zleją w jedno, nie sharmonizują, nie zdźwięczą we wspólną jedność, a kobieta o mnie, jak wiatr o wodę, którą może porwać, zamącić, wzburzyć, ale której nigdy nie może zniweczyć w swej istocie? Tak, tak – my się kochamy, my się pragniemy i szukamy siebie – ale jesteśmy sobie żywiołowo obcy, elementarnie psychicznie obcy, zlewamy się, jak rzeki z morzem, ale nigdy nie jesteśmy ogniem, który jest jeden, z czegokolwiek powstał. I to oprócz nędzy i śmierci bywa największą tragedyą w życiu.

Bo zaiste! Nędza, Śmierć i Miłość, to są te trzy bachantki świata, które najstraszliwszą wyprawiają orgię. Widzę je, gdybym był malarzem, odtworzyłbym je w tej chwili... Woskowa nędza o ptasich oczach i ptasiej twarzy, kościana śmierć, szkielet nagi, tańczący po kwiatach i zbożu i ta Astarte, dławiąca gardła, dzika, chciwa, pragnąca, nienasycona.

A pod tem wszystkiem ziemia, świat – przeszedł po nim Mojżesz, przeszedł po nim Budda, przeszli po nim mędrcy – i czemże oni są wobec Nędzy, Śmierci i Miłości...

Śpij, śpij Maryniu... Śpij i uśmiechaj się. Śpij i uśmiechaj się tak, jak uśmiechałaś się do mnie. Uśmiechaj się tak – do niego.

Boże! Co za hańba! On! znów On! Znów ten on, oklepany, odwieczny, banalny, ten trzeci, ten on, kochanek cudzej żony. Boże! Rozbijać sobie głowę o niego, o ten słup, do którego każdy pies podchodzi, o niego! Boże! Co za wstyd! Ginąć w wannie, we wspólnej kąpieli, topić się w wannie! Umrzeć od męki! Spaść z publicznego mostu! Zabić się na kościelnym progu! Boże! Co za śmieszność! On, wiecznie on, ten trzeci, kochanek żony! O życie! Zaiste! Ironia jest twoje nazwisko.

Śpij Maryniu – i uśmiechaj się do niego, do tego trzeciego, do swego kochanka. Uśmiechaj się, jak dawniej do mnie. I pomyśl, setki, tysiące, miliony, miliardy kobiet już się tak uśmiechały do swoich kochanków, jak dawniej do swoich mężów – i pomyśl; setki, tysiące, miliony, miliardy kobiet będą się uśmiechały po tobie w przyszłości... O jakież jest straszne uczucie ta przyszłość! Wszystko będzie tak samo! I te wszystkie boleści, cierpienia, smutki, zgryzoty i gorycze nasze – wszystko się powtórzy w przyszłości, tak, jak w nas się powtarza przeszłość.

O życie! Nieludzkość jest imię twoje...

Nic, nic – zawsze to samo, zawsze napróżno, zawsze nic. Nikt nie będzie mniej cierpiał dlatego, że ja dziś cierpię, tak, jak ja nie cierpię mniej dlatego, że inni cierpieli. O życie! Zawziętość jest imię twoje...

Cierpienie, nic tylko cierpienie. Najwyższy ideał ducha i serca, do jakiego wzniosła się ludzkość, Chrystus – jedno cierpienie. Najwyższe uczucie z uczuć: ból. Najpiękniejsza pieśń: skarga. Najczystsze – łzy. O życie! Jakież jest imię twoje?

Śpij Maryniu, śpij, śpij – Bóg, Los, Konieczność, Nic – czuwa nad tobą. Śpij... Błękitna była toń, błękitna... Liliowa była woń, liliowa... Słoneczna była pieśń, słoneczna...

Śpij...

Jak w romansie! Ha, ha, ha! Jest romans. Gdzież, kiedy nie było romansu? Czy mógłby być romans, gdyby nie było romansu? Czy – czy ja nie gram w słowa, jak Hamlet, czy ja myślę? Czy ja jestem? Czy –

A ty śpij!

Podła! Wstrętna! Nikczemna! Szatańska! Ty ohydna! Ty wiechciu! Ty ścierko!

Nóż! Nóż!

Ah!

O nie – żeby ją zabić...

Trzeba być trochę więcej niż pierwszym z szatanów... Poeto! Poeto! Głupi, śmieszny geniuszu! Głupi i śmieszny niewolniku życia, krwi swojej, ciała swego, duszy swojej! Bo jest coś, co jest nad ciałem, nad krwią, nad duszą! Głupi i śmieszny geniuszu! Ty boże ziemski, a głupi, a śmieszny! I tyś kochał! I tyś szalał! I tyś – nie mógł zabić!...

O Chryste! Co za los! Po co? Po co? Po co?!...

A ona – śpi.

Śpi...

Tak śpi skała, kiedy woda paruje w słońcu, kiedy ją mróz w lód ścina, kiedy jej ubywa, kiedy jęczy z bólu – ona śpi!...

Zapewne śpi i on...

On –

Dlaczego mnie nigdy nie przychodzi na myśl, aby jego zabić?

Czy lękam się? Tak samo wisiałbym za niego, jak za nią. I to jest przecież moja żona, a to jest mój wróg... Nie – on, on nie jest moim wrogiem.

Wrogiem moim jest tylko ona i jego wrogiem jest tylko ona. Weszła między nas, jak wchodzi maszyna o dwóch tłokach między dwie ściany. Łączy je sobą i odpycha nawzajem. Gdyby jej nie było, nicby ich nie łączyło, gdyby jej nie było, nicby ich nie odpychało. Czyż ja jego nie cierpię? Ale ona jest w nim. Czyż on mnie nie cierpi? Ale ona jest moją żoną. On we mnie, ja w nim jej nie cierpiemy. On jej nienawidzi jako mojej żony; ja jej nienawidzę jako jego kochanki. Czyż nie przeszlibyśmy koło siebie obojętnie? Albo nawet czy nie pracowalibyśmy razem, wspólnie w jednej myśli? Wszak on – to ja. Ja który byłem.



Boże, Boże, jakiż jestem zmęczony. Ręce moje opadają, jak podcięte gałęzie, głowa moja zwisa, jak roślina uwiędła, całe ciało moje jest jak późna jesień. I dusza moja jest tak zmęczona – tak, ah! nieludzko zmęczona. Jestem jak dolina zalana wodą. Ah umrzeć! Umrzeć – nie istnieć... I cóż się stało? Oto przyszedł ten człowiek i wziął mi ją. O ciemny, cichy, smutny jak śmierć aniele pokoju – stań przedemną, bo już nikogo nie chcę widzieć więcej, tylko ciebie. O aniele ciszy – gdzieś na jakiemś morzu bezludnem, na jakiejś wyspie od świata odciętej lecbym chciał i patrzeć na ciebie, aniele milczenia, w twoją twarz ciemną i smutną jak śmierć, w twoje oczy bez blasku... Oto jestem jak drzewo zabite piorunem – chcę zasnąć...

Nigdy nie zasnę...

Idzie noc, idzie noc długa, gwiaździsta, cicha, noc nieskończona, bezsenna. Nigdy nie zasnę. I nigdy już nic nie będzie, tylko ta noc długa, gwiaździsta, nieskończona i bezsenna. Nigdy już nie będzie dnia, nigdy już nie będzie słońca, nigdy już nie będzie jasno. Chrystusie – jestem teraz jednem z Twoich dzieci wybranych: cierpię.

Cierpię nieludzko. Nie wiem, co mi jest – czuję, że cierpię, że umieram z cierpienia.

I tem umieram, że umrzeć nie mogę...

Gdyby ktoś płakał nademną, gdyby czyjeś łzy na moje oczy płynęły, gdyby ktoś czuł moje cierpienie, gdyby ktoś cierpiał we mnie.

Nienawidzę cię! To ty powinnaś cierpieć we mnie, ty, ty, żona moja, przez którą ja cierpię!

Nieludzko cierpię.

Ha, ha – jestem teraz normalnym człowiekiem.



Coś się dzieje koło mnie. Trąby jakieś grają huczą, wyją nademną. O trąby, trąby grzmijcie! Może dusza moja wyrwie się z ciała i w waszym grzmocie wyleci w puste niebo! Gdyby dusza była robakiem, gdyby ją można było własną nogą zgnieść. Gdyby można było zabić swoje życie jak robaka, butem. Gdyby można było niecierpieć!...

Wyciągają się ku mnie ręce, chude, nędzne, wynędzniałe ramiona; wyciągają się ku mnie twarze, blade, wychudłe, wydłużone szczęki – idzie ku mnie nędzarzy tłum i woła: brat! brat! Zdaje mi się, że stoję gzieś na wzgórzu, a z dołu, z doliny idzie ten tłum i woła: brat! brat!... To ci, co cierpią, to ci! Co za miliony, co za tłum! Jezu! Co za tłum! Iluż nas jest, jesteśmy w większości! Co za potęga, co za siła straszna! A więc chodźmy! Zduśmy, zmiażdżmy garstkę szczęśliwych! Zalejemy ją, jak morze wyspę, zatopimy ją, jak piasek w pustyni oazę. Co za tłum!

Ale ich – ich nie będzie ani na wyspie, ani na oazie. Oni są także w tym tłumie! Oni także cierpią. Co za ogień czerwony!!... Oni cierpią, bo ona jest moją żoną!... Trąby! Trąby! Trąby szatańskie! Grzmijcie tak, aby aż niebo pękło! Grzmijcie tak, aby aż Bóg się rozpadł na drzazgi! Bo ona jest żoną moją!...

Nie, nie, to nieprawda. Łąki są zielone, strumienie szemrzą, kwiaty kwitną, zboże się miele – nie, nie, wszystko jest tak, jak jest, ja nie jestem szalony. I nawet to nieprawda, jego nie ma, wszystko jest tak, jak jest, tak jak było. Tak, tak, łąki są zielone, strumienie szemrzą, kwiaty kwitną. Wszystko jest tak, jak było...

Nie, nie – nie jest tak. Jest pusta, pusta, pusta przestrzeń i na niej nie ma nic, nic. Przestrzeń bez końca. Jest łagodne światło i cisza – cisza bez końca. I nie ma nic, nic – ani jej. Jej nie ma. Nigdy jej nie było. Nigdy, nigdy... O rozpacz!

Czyż ta noc nigdy nie przejdzie?

I czyż nigdy nie zabraknie mego bólu piersiom moim? Oto jest tak, jak koło, które woda obraca: nie może się przestać obracać – woda idzie. Wody zbraknąć nie może – jest źródło. A to koło ma tyle zębów, a każdy ząb zaczepia o moje serce, na każdym zębie tyle krwi... O Chryste!

Stoisz przede mną. Biały, cichy, smutny aż do śmierci. Aż do śmierci smutna jest dusza Twoja. Byłeś – ofiarowałeś wszystko dla miłości, chciałeś oderwać nas od ziemi, abyśmy nie cierpieli – a my cierpimy, cierpimy strasznie, nieludzko. Nie możemy być duchem, nie możemy wzbić się nad ciała nasze. Cokolwiek myślimy, cokolwiek mówimy, czegokolwiek chcemy: dusza dla nas to cień, ciało to ptak. Nigdy cień nie wzniesie się nad ptaka, nie wyleci nadeń. Na próżno tego chcieć.

O Chryste, cierpiałeś bardzo, cierpiałeś wiele. Ty wiesz, co to jest ból. I dlatego stoisz przedemną taki biały i cichy i taki smutny do śmierci. Tristis est anima Tua usque ad mortem. Smutna jest dusza Twoja aż do śmierci. Kocham Cię! Kocham Cię! Bóg Tyś, czy człowiek, kocham Cię! Daj mi kolana Twe objąć, daj mi kolana Twe całować. Ty wiesz, że moja pierś jest jak gmach olbrzymi, w który cała bezbrzeż bólu wchodzi. Ty wiesz to.

O nocy, nocy! Albo mi wydrzej z oczu łzy, albo niech gwiazdy twoje spłyną łzami z niebiosów i pochłoną mię w fali. Chcę przepaść w łzach.

A ty Maryniu śpisz...

Cóż się więc stało? Oto, aby tę kobietę móc nazwać moją, aby móc ją nazwać moją żoną, aby móc wgryźć się w jej usta i zalśnić się w jej duszy, aby móc tulić jej rączki do ust i wtopić się w jej serce, aby móc ją posiąść i być przez nią posiadanym, co jest może jeszcze większą rozkoszą, aby móc ją objąć i być przez nią objętym, co jest może jeszcze większem upojeniem; aby czuć, jak ona mdleje ogarniając mię i przygarniając ku sobie, jak ona wchłania mię w siebie i wsysa mię, wgrąża w siebie oczami, ustami i całem ciałem; aby czuć, że kiedy ja bez sił na jej piersi głowę kładę, to ona nie bez sił, ale bez oddechu, bezprzytomna prawie ją przyjmuje; aby żyć jednem życiem, jedną myślą, jednem wrażeniem i jedną wyobraźnią, jednym tchem, jednem światłem i jedną nocą, jednem istnieniem świata, jedną świadomością, jednem pojęciem, jednem czuciem, jednym bytem w przestrzeni i czasie i jednem wtopieniem się w życie: zabiłem siebie. Tak jest. Zdeptałem wszystko: moją, jeśli nie wiarę, to przynajmniej nadzieję, moją ambicyę, moje ja, moją miłość, moje życie, moje prawo do życia i mój obowiązek życia, moją dumę, mój szał, moją wolę, moją siłę, moje męztwo i odwagę, moje bohaterstwo, moje wszystko! Dla jednej kobiety, oto poprostu dlatego, aby ją utrzymać, aby zarabiać tyle, aby z nią móc żyć, nie dać jej głodu cierpieć, mieć dla niej na suknię i mieszkanie, stałem się zdrajcą, odstępcą, renegatem. Przyjaciele moi odwrócili się odemnie, jedni ze wstrętem, drudzy z lekceważącym uśmiechem zrozumienia tego, czemu by sami nie ulegli, inni z obojętnością ludzi, którzy naprawdę kochają ideał, inni z oburzeniem, a inni jeszcze z pogardą. Z człowieka, który razem z nimi śnił, marzył, roił; z idealisty, dla którego życie było niczem wobec myśli, wobec celu, wobec idei: stałem się urzędnikiem, zwykłym, prostym urzędnikiem w Wiedniu, z giętkim karkiem dla przełożonych, węszącym za protekcyą i korzystającym z każdej; z ideałem: podwyższającej się pensyi; z nadzieją, że mi ją podwyższą; z fanatyzmem niespóźnienia się do biura i odrabiania najlepiej kawałków, tak, aby zwrócić na siebie uwagę szefa; z szałem pilności; z myślą, żeby zarobić, z wolą, żeby się wybić nad innych, żeby dojść do dwóch tysięcy pensyi rocznej. Ambicya moja, duma moja, wola moja, sen mój, marzenie moje, ideał mój, idea moja: to jest dwa tysiące rocznej pensyi. Obecnie mam półtora. Z tem, co zarabiam poza tem, trzy. Ja, który myślałem, że wylecę, jak orzeł, a zawisnę jak gwiazda dobrej wieści; ja, który myślałem, że błysnę jak piorun, a trwać będę jak światło; ja, który chciałem wezbrać jak chmura, a spaść jak żyzny deszcz – ja, którego entuzyazmem, ekstazą, była ofiara wspólna, braterstwo, którego duszą był czyn, usługa społeczna, którego dumą była zasługa dla idei, zasługa około niej... Runąłem, jak ze skały. Odrazu pękło mi wiązanie w karku, zmiażdżył mi się mózg, starło mi się czoło, zwisły mi ramiona, skarlałem, znikłem. Zostałem mężem mało posażnej panny i poszedłem w służbę. Przestałem słyszeć słowo ludzkie, słyszę tylko język. Przestałem ściskać ręce ludzkie, ściskam tylko maszynki. Przestałem patrzeć w oczy ludzkie, patrzę w szyby sklepów galanteryjnych. Nie ocieram się już o herosów, ocieram się o służbę złotego kołnierza, wysokiej rangi. Nie mówię do wichrów, mówię do szyn, po których się toczą koła burżuazyjno-państwowej kolei. Nie napawam się szumem skrzydeł, brzęczy mi pieniądz. Moje przysięgi – to stempel; moja wiara to ksiądz; moje mety to pierwszy w miesiącu; mój cel to kasa; mój bóg to dyrektor; moje niebo to rada nadzorcza; moje życie to biuro; moje słowo to lojalność... Dotąd nie zrobiłem jeszcze nic takiego, coby mię shańbiło, ale myślę, że i to przyjdzie, przyjść musi. Czasem samo milczenie jest już hańbą – ja tak często milczę... Tak często dławię się i milczę, tak często duszę się i milczę, tak często wściekam się – i milczę.

Obłuda, kłamstwo, bezprawie, zbrodnia, prywata, bezczelność, łajdactwo, łotrowstwo rzeką się toczą; ja milczę; widzę to – i milczę, krzywda, nieludzka krzywda wyje mi pod oknami: ja słyszę ją – i milczę. Dusza moja w konwulsyach się tarza: ja milczę. Piersi mi się ściskają, w piersiach mi wre, krew mię rozsadza, zabija: milczę. Kopią mię nogą za to, że milczę – i milczę. Tak, tak, milczenie także może być hańbą, ja jestem shańbiony, jestem podły – milczę.

Jestem podły? Nie, to się nazywa inaczej: jestem oportunistą, »nie mieszam się«. Dają w twarz moim ideałom, moim przekonaniom, moim wiarom – ja się »nie mieszam«. Plują na moją duszę, plują na moje serce – ja się »nie mieszam«. Bo w czem szatan wymyślił dla mnie piekło męczarni: oto w tem, że ja wewnątrz, w sobie zostałem taki, jakim był: idealista i fanatyk, wicher i płomień.

Ja nie zmieniłem się – tylko zmieniła się moja skóra. Ja nie zdjąłem mojej duszy wraz z wyszarzanym surdutem wolnego, ubogiego człowieka, jak to robi tylu – ja zostałem z nią, zostałem sobą, w tem porządnem, wiedeńskiem ubraniu. Jestem, czem byłem – tylko – Marynia miała tylko piętnaście tysięcy reńskich posagu, musiałem – umrzeć.

To jest dziwne uczucie, jakiego niewielu ludzi doświadcza: istnieć po swojej śmierci. Jeżeli komu odejmą wszelkie prawa, odbiorą mu rangę, urząd, przywileje, przetną wszelkie arterye, jakie go łączyły z jego poprzedniem życiem, przed jakąś katastrofą, przypuśćmy, zdradą kraju, albo oszustwem w karty, i puszczą tak na świat, bez honoru, bez stanowiska, bez znajomych, bez przyjaciół, bez możności życia w normalnych warunkach ogólnych: to on chodzi po świecie po swojej śmierci. I ja tak chodzę: wszystko to, co ten człowiek stracił, straciłem. Sam sobie oderwałem szlify z ramion i szamerunki z piersi, sam się wypchnąłem za nawias ludzki, sam złamałem moją szablę nad głową moją, sam się zdegradowałem, zdyshonorowałem, pozbawiłem stanowiska, znajomych, przyjaciół. Ale za to wszystko posiadłem kobietę, której pragnąłem i zostałem posiędziony przez nią, co jest może jeszcze większą rozkoszą. Czułem to, że ona mnie pragnie, że ona mnie bierze...............................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: