Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pamiętnik antybohatera i inne utwory - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik antybohatera i inne utwory - ebook

W tym wyborze znajdziemy dwa opowiadania, jedną mikropowieść i wiersze Kornela Filipowicza. Wrócił do pisania poezji w latach osiemdziesiątych, ale sam nie chciał nazywać tych utworów wierszami, wolał traktować je jako prozę wierszowaną. Niewola ożyła w ostatnim czasie, krążyła po internecie. Mikropowieść Pamiętnik antybohatera z 1961 roku dzisiaj zyskuje nowe znaczenia. W Egzekucji w zoo zwracają uwagę niezwykłe portrety zwierząt, nawet życie muchy u Filipowicza warte jest namysłu, jak w Ostatnim słowie oskarżonego. A opowiadanie Nike to sen o wolności i nadziei. Te utwory wchodzą w sam środek dzisiejszych sporów i lęków. Czyta się je tak, jakby były pisane dla nas, bo jak się okazuje, Filipowicz dobrze nas znał.

Spis treści

Spis rzeczy:
Pamiętnik antybohatera
Egzekucja w zoo
Nike
Niewola
Przepowiednia
Wiersz urodzinowy
List do przyjaciela
Ostatnie słowo oskarżonego
Antybohater i mucha (Justyna Sobolewska)
Nota edytorska

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-1080-4
Rozmiar pliku: 475 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pamiętnik antybohatera

„...A jednak, jeżeli życie ludzkie jest bezcenne –

postępujemy zawsze tak, jak gdyby istniało coś,

co jest więcej warte niż życie ludzkie. Ale co?”

Antoine de Saint-Exupéry

„Wybuch wojny zastał mnie w X., w pięknej, podgórskiej miejscowości, w której od trzech lat z rzędu spędzałem wakacje.

Pod koniec sierpnia prawie wszyscy letnicy spakowali walizy i wyjechali zatłoczonymi i opóźniającymi się już pociągami. Byłem dwa razy na stacji i widziałem, co tam się działo. Powiedziałem sobie, że to, co robi większość ludzi, nie musi być koniecznie tym, co robić należy – i zostałem.

Tak więc piątego czy szóstego września (mieszkałem w drewnianym domu z balkonikiem na pięterku, w pobliżu szosy) po godzinnej strzelaninie, którą przesiedziałem za radą gospodarzy w piwnicy – zobaczyłem Niemców. Ich wyposażenie, zdyscyplinowanie, ruch, orientacja – były zdumiewające; to było coś więcej niż wojsko zwycięskie. Polacy, których zobaczyłem niebawem już jako jeńców – byli czymś mniej niż pokonanymi; oni byli zniszczeni, unicestwieni. Chcę być szczery w tym, co piszę, i powiem, że nie budzili we mnie nawet litości. Nie sądzę, abym był całkiem niezdolny do tego uczucia. Ale oni byli po prostu: obrzydliwi. Obrzydliwi, oberwani, brudni i dzicy. Zwierzęta w szmatach. To trochę ryzykowne porównanie, ale nic lepszego nie przychodzi mi na myśl. Byłem kiedyś w wojsku, ale nie miałem pojęcia, że ten sam mundur, te buty, broń i wyposażenie mogą tak łatwo i prędko stracić swój wygląd i sens.

Nazajutrz po wkroczeniu Niemców, w jednej z okolicznych wsi, jeszcze w tym czasie niezajętej, zdarzył się taki wypadek: miejscowa nauczycielka (widziałem ją niedługo po tym, zaraz opiszę, jak wyglądała) ukryła się na strychu swojej szkoły i czekała tam przez kilka godzin na przybycie Niemców; wiedziała od sekretarza gminy, który miał telefon, że zbliżają się. Otóż czekała na strychu i wyglądała przez okno, a koło siebie miała karabin maszynowy. Był to, jak ludzie potem mówili, RKM browning, wprowadzony niedawno w wojsku polskim, lekki, z magazynkami po dwadzieścia pięć naboi. Miała tych magazynków coś trzy czy cztery. Niedaleko szkoły było małe błonie ze słupami do siatkówki, odbywała tam z uczniami lekcje gimnastyki. Nauczycielka patrzyła, jak Niemcy przejeżdżają tam i z powrotem główną drogą, omijając z daleka szkołę. Dookoła było cicho, żadnych odgłosów wojny. Dopiero pod wieczór na błonie zajechało parę samochodów i motocykli. Żołnierze pozsiadali z motocykli i opuścili samochody, palili papierosy i zabrali się do jedzenia. Z któregoś samochodu zaczęło nawet grać radio. Nauczycielka wysunęła powoli koniec lufy przez małe, uchylone lekko okienko strychowe – i zaczęła strzelać. Strzelała, strzelała, zmieniała magazynki do ostatniego. I pomyśleć: wystrzeliła sto naboi i zabiła tylko dwóch Niemców! Widziałem ją na drugi dzień; wieźli ją w otwartym samochodzie. Miała na sobie czarną suknię w białe groszki, usta wykrzywione, pod nosem jakiś czarny placek, jedno oko zamknięte – jakby jeszcze celowała, włosy pozlepiane niczym zmokła kura. Wariatka. Tak ma wyglądać bohater? Do diabła z takim bohaterstwem! To było obrzydlistwo! Koło niej, po obu stronach, siedziało dwóch oficerów niemieckich. Jeden miał okulary w złotej oprawie. Obaj mieli bardzo spokojne, ludzkie twarze.

Zatrzymałem się w X. jeszcze dwa tygodnie, gdyż uważałem, że powrót do Z. byłby w tej chwili z wielu powodów rzeczą niewskazaną. Pogody były piękne. Chodziłem na spacery w stronę mostu. Po drodze kupowałem w kiosku stacyjnym gazetę i wracałem naokoło, wzdłuż rzeki. Przysiadałem na pieńku nad wodą, w miejscu gdzie jeszcze niedawno kąpałem się, i czytałem gazetę. Była to zrazu ta sama gazeta, którą czytywałem przed wybuchem wojny, nieco później gazeta zmieniła tytuł. Część redakcji podjęła pracę, wyjaśniając, że czyni to, aby służyć dalej społeczeństwu, informować o wydarzeniach i zarządzeniach nowych władz. W gazecie zaczęły się pojawiać obok komunikatów wojennych, wiadomości politycznych i ogłoszeń urzędowych – notatki o hodowli królików, zabezpieczaniu drzewek na zimę, dowcipy i anegdoty, wznowiono nawet kącik filatelistyczny. Była to żałosna namiastka dawnego wielostronicowego pisma, ale był to równocześnie dowód, że pewne urządzenia w naszym życiu pozostają, chociaż zmieniają się ludzie i władze. Mimo że wojna jeszcze trwała, kursowały już koleje, funkcjonowała poczta, urzędował sołtys – ba! wczoraj widziałem nawet pogrzeb wychodzący z kościoła. Najzwyczajniejszy pogrzeb, wiejski pogrzeb jakiegoś chłopa, który umarł ze starości.

Siadywałem nad rzeką w miejscu, które lubiłem, czytałem gazetę i myślałem. (Było to niezbyt głębokie, spokojne zakole, nigdzie nie kryło, widać było czyste dno). Myślałem: armie walczą z armiami, zwyciężają je, przepędzają – a kraj pozostaje krajem. Wojna jeszcze trwa – ale jej wynik był już przesądzony. Po co jeszcze wojna trwa? Wiadomości, które dzień po dniu nadchodziły, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. W trzy dni po Bydgoszczy i Krakowie – padły Radom i Łódź. W ciągu następnych trzech dni Niemcy otoczyli Warszawę i dotarli pod Lwów. W kilku miejscach powstały kotły otoczone ciasno przez niemieckie dywizje; poddanie się ściśniętych tam oddziałów polskich było tylko kwestią czasu. Dzień, w którym to nastąpi, zależał od ilości amunicji, jaką rozporządzały te oddziały. Cudów nie ma.

W miejscowości X. było pusto i spokojnie. Niemcy pobyli dwa dni, potem zabrali się i pojechali na wschód. Nie było słychać strzałów, panowała cisza. Gdy siadywałem w południe nad rzeką, słyszałem często pomruk lecących samolotów, leciały bardzo wysoko i obchodziły bokiem naszą okolicę. Przed wieczorem wracały na południe.

Pewnej nocy, było to już przed moim wyjazdem z X., zbudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Chwilę nie odzywałem się, udawałem, że śpię; nasłuchiwałem i myślałem. Gospodarza nie było w domu, pojechał do tartaku do N. po deski i miał tam zanocować, bo obowiązywała już godzina policyjna. Szesnastoletni syn moich gospodarzy był w chwili wybuchu wojny na obozie harcerskim i nie wiadomo było, gdzie się teraz obracał. Nasłuchiwałem: za drzwiami nie było słychać żadnych głosów ani niepokoju, ale pukanie niebawem powtórzyło się.

– Kto tam? – spytałem.

– To ja – usłyszałem głos mojej gospodyni – proszę pana, niech pan otworzy.

– Co się stało?

– Powiem panu.

Włożyłem spodnie i pantofle i otworzyłem drzwi. Gospodyni stała pod moimi drzwiami. Przytrzymywała rękami chustkę na piersiach. Powiedziała szeptem:

– Mój syn wrócił z wojny...

– No, to dobrze.

– Tak, ale proszę, niech pan zejdzie ze mną na dół...

Zeszliśmy na dół, do ich mieszkania. Świeciła bardzo ostro silna żarówka. Okno było zasłonięte kocem. Na kozetce leżał szesnastoletni chłopak i spał; usta miał otwarte, chrapał i poruszał językiem, jakby chciał coś powiedzieć. Twarz miał opaloną i brudną, na czole siniec, koło ust rozdrapane i zaropiałe pryszcze. Był w sukiennym, staromodnym mundurze, wyciągniętym pewnie z samego dna magazynu mobilizacyjnego. Rękawy munduru były zawinięte, ale i tak o wiele za długie. Wyglądało to tak, jakby chłopak miał obcięte obie ręce.

– Biedaczysko, jeszcze się dobrze nie ułożył, a już spał... – szeptała gospodyni.

– To niech śpi.

– Ale, proszę pana, nie wiem, co robić?

– Nic. Przebrać go w cywilne ubranie.

– Ale proszę pana... – gospodyni dotknęła mojego łokcia i pokazała mi szafę. W kącie za szafą, w całkiem zresztą widocznym miejscu, stał oparty o ścianę karabin. Był to ciężki, długi mannlicher z pierwszej wojny światowej, wycofany dawno z uzbrojenia armii. Karabinami tego typu szkolono już tylko przysposobienie wojskowe.

– Może nabity? – spytała gospodyni i popatrzyła na mnie. W jej oczach nie było strachu, tylko ciekawość i jakiś zły, zwierzęcy błysk.

Otworzyłem zamek; w lufie naboju nie było, komora i magazynek były także puste. Zamknąłem zamek, spuściłem iglicę i postawiłem karabin z powrotem w kącie.

– Co robić, proszę pana, niech mi pan poradzi.

– Co robić? Wyrzucić w diabły to niepotrzebne nikomu żelaziwo! – powiedziałem. Najchętniej teraz zabrałbym się stąd, aby nie mieć z tym nic wspólnego.

– Wyrzucić? Ale gdzie? Ach, żeby mój mąż był – mówiła gospodyni, patrząc na karabin.

– Bo ja wiem? Rzucić gdzieś w lesie albo do wody – powiedziałem, ale uprzytomniłem sobie, że w rzece w najgłębszym miejscu widać dno. – Wrzucić do gnojówki i basta – powiedziałem już zniecierpliwiony.

– Do gnojówki? – kobieta popatrzyła i znów w jej oczach zobaczyłem ten barbarzyński błysk, tym razem już wyraźny – wrogi i zawzięty. – Do gnojówki? – powtórzyła. Poprawiła chustkę i zrobiła bardzo zdecydowany ruch w stronę kredensu. Otworzyła drzwiczki, wyjęła z kredensu latarkę elektryczną i dała mi ją do ręki. Potem zdjęła chustkę i rozpostarła ją na stole. Stałem jak głupi z latarką w ręku i patrzyłem na to, co robi kobieta: podniosła niezgrabnie obiema rękami karabin, położyła go ostrożnie na stole i zaczęła go bardzo dokładnie zawijać w chustkę. Popatrzyłem na chłopca: spał, poruszając ustami. Musiał być bardzo zmęczony, jeśli mógł spać przy takim jasnym świetle. Spytałem:

– Co pani robi?

– Schowamy karabin. Pan mi poświeci – powiedziała. Wzięła karabin na ręce i pchnęła nogą drzwi.

Wyszliśmy na podwórze. Noc była zimna i ciemna. Spróbowałem latarki.

– Cicho! Niech pan jeszcze nie świeci.

Kobieta zatrzymała się pośrodku podwórza i słuchała. Gdzieś daleko szczekał pies. Poza tym było tak spokojnie, jakby w tym kraju nic się nie stało. Kobieta ruszyła w stronę drewutni. Otworzyła drzwi i powiedziała:

– Teraz niech pan świeci.

Odsunęła jakieś zardzewiałe obręcze, blachy i deski. Pod spodem była kupa czarnych, zbutwiałych trocin. Kobieta wygrzebała zagłębienie, włożyła weń karabin i zasypała trocinami. Na wierzch położyła blachę i tyczki od fasoli. Stałem i patrzyłem na jej szybkie ruchy, podobne do ruchów zwierzątka grzebiącego łapami w ziemi.

Potem wróciłem do swojego pokoju i popatrzyłem na zegarek: była czwarta godzina. Nie kładłem się już spać, tylko spakowałem swoje rzeczy i zaścieliłem łóżko. Potem siedziałem, paliłem papierosy i myślałem. Wojna się kończyła, zaczynało się coś nowego. Czekać na to, co będzie, tutaj, wśród ludzi głupich i prymitywnych, było nonsensem. W takich czasach trudno wiedzieć, czego się po takich ludziach spodziewać. Można się łatwo, nawet nie wiedząc jak, wplątać w jakąś idiotyczną kabałę – obojętne zresztą po czyjej stronie. Historia z karabinem była wystarczającym ostrzeżeniem.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: