- W empik go
Pamiętnik niemoralnej kobiety - ebook
Pamiętnik niemoralnej kobiety - ebook
Fragment utworu znakomicie oddającym jego klimat: „Młoda kobieta pisała. Na małym, filigranowym biureczku, stojącym przy samem oknie, porozrzucane były arkusze jednakowego formatu i jednakowym czytelnym charakterem zapisane. Nierówne ustępy, przedzielające od czasu do czasu wiersze w różnych miejscach stronnicy, świadczyły, że pracę swą pisząca często przerywała, że choć ją systematycznie prowadziła, zasiadała jednak do pisania w różnych porach dnia, kiedy czas i inne może warunki na to pozwalały. Widocznie był to dziennik czy pamiętniki. Wiemy, że nieznajoma była mężatką; zwierzenia więc rzucane na papier nie mogły być pensjonarską rozrywką budzącego się do życia nafantazjowanego umysłu, który nie jest w stanie pomieścić w sobie tłumnie gromadzących się, przelotnych, krótkotrwałych wrażeń. Dziennik ten musiał raczej zawierać ścisłą kontrolę myśli i czynów, którą prowadzić mogła tylko kobieta rozumna, myśląca i... nieszczęśliwa. Wyższe organizacje duchowe w szczęściu tylko czują potrzebę zbliżenia się do ludzi, którzy chętniej dzielą uśmiech niż łzę; niedola wyrabia w nich pewną delikatność pobłażliwą, stroniącą od zetknięcia się z codziennym egoizmem, i zamykającą się w pewnej kwarantannie nieszczęścia, która złemu dalej szerzyć się nie pozwala”. Zachęcamy do lektury całego utworu.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-191-5 |
Rozmiar pliku: | 119 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Młoda kobieta pisała. Na małem, filigranowem biureczku, stojącem przy samem oknie, porozrzucane były arkusze jednakowego formatu i jednakowym czytelnym charakterem zapisane. Nierówne ustępy, przedzielające od czasu do czasu wiersze w różnych miejscach stronnicy, świadczyły, że pracę swą pisząca często przerywała, że choć ją systematycznie prowadziła, zasiadała jednak do pisania w różnych porach dnia, kiedy czas i inne może warunki na to pozwalały. Widocznie był to dziennik czy pamiętniki. Wiemy, że nieznajoma była mężatką; zwierzenia więc rzucane na papier nie mogły być pensjonarską rozrywką budzącego się do życia rozfantazjowanego umysłu, który nie jest w stanie pomieścić w sobie tłumnie gromadzących się, przelotnych, krótkotrwałych wrażeń. Dziennik ten musiał raczej zawierać ścisłą kontrolę myśli i czynów, którą prowadzić mogła tylko kobieta rozumna, myśląca i... nieszczęśliwa. Wyższe organizacje duchowe w szczęściu tylko czują potrzebę zbliżenia się do ludzi, którzy chętniej dzielą uśmiech niż łzę; niedola wyrabia w nich pewną delikatność pobłażliwą, stroniącą od zetknięcia się z codziennym egoizmem, i zamykającą się w pewnej kwarantannie nieszczęścia, która złemu dalej szerzyć się nie pozwala.
Wszystko zresztą, co otaczało piszącą, zostawiało po sobie jakieś dziwne wrażenie klasztornego odosobnienia. Ten gabinecik o jednem oknie z ciemnem obiciem w duży ciężki deseń, meble, modne wprawdzie, ale pokryte równie ciemną bronzową materją; na ścianach za całą ozdobę dwa portrety olejne wybornego pędzla, przedstawiające kobietę i mężczyznę w dość podeszłych latach, i pyszna sztychowana kopja Gwido Reniego głowy Chrystusa na chustce, wszystko to składa się na jakąś atmosferę surowości i zaparcia dziwnie odbijającego od młodej zupełnie twarzy piszącej kobiety.
W istocie sprzeczność stanowiła tu tylko młodość, bo rysy tej twarzy, nacechowane marmurowym spokojem, raziły ostrym wyrazem, którego na pierwszy rzut oka dokładnie niepodobna było ocenić. Mogła to być duma nieprzystępna, mogło być chwilowe skupienie ducha, odtrącające od siebie wszelkie zetknięcie ze światem zewnętrznym, mogło być nareszcie cierpienie wtłoczone gdzieś na dno serca i trzymane tam na uwięzi siłą żelaznej woli.
Za tem ostatniem przypuszczeniem przemawiały szczególniej oczy głęboko w orbitach zapadnięte i tlejące jakimś ogniem wewnętrznym, który przeświecając niby przez białe ściany alabastrowej urny, rozlewał na całą twarz łagodny światłocień, zacierający zupełnie wadliwy rysunek owalu i pewien nieład w konturach. Te rysy, które pojedyńczo wzięte nie wytrzymałyby żadnej krytyki, skupione ręką natury w taką a nie inną całość, miały własność zaciekawiania, którego stopień i natura zależały od siły zmysłu obserwacyjnego, rozwiniętego w patrzącym. Ktokolwiek jednak był tym obserwatorem, doznawał koniecznie jednego ogólnego wrażenia: czuł się wobec nieznajomej bardziej obcym, aniżeli wobec każdej innej pierwszy raz widzianej kobiety — spostrzegał, że go od niej coś więcej dzieli, niż mur zwykłych względów towarzyskich, czuł się przykro onieśmielonym, i nie mogąc się oprzeć chęci poznania młodej kobiety, pragnął jednocześnie spoglądać na nią z jaknajdalszej odległości.
Odległość działała tu w sposób niezwykły; zamiast zaokrąglać nieprawidłowości rysunku, uwydatniała je bardziej, bo patrzący wychodził ze sfery działania tej pary wielkich, czarnych źrenic, których promienie zdawały się zakreślać pewne zaczarowane koło.
W tedy dopiero spostrzedz można było, że twarz nieznajomej nie była piękną, że nos był niekształtnie do góry wzniesiony, że górna warga ust, grubsza znacznie od dolnej, nieproporcjonalnie na nią zachodziła, słowem, że całość daleką była od ideału linji i kształtów. A jednak kto raz widział tę fizjognomję niepospolitą i uderzającą jakimś nieokreślonym majestem, temu z trudnością przychodziło wyrugować ją z pamięci.
Są takie niepiękne kobiety, do których bezkarnie zbliżyć się nie można.
Słowa George Sand „że kobiety brzydkie, jeśli się podobają, rozbudzają nierównie gwałtowniejsze namiętności, aniżeli skończone pięknością” — zawierają zarazem wielką prawdę życiową i wielką zagadkę psychologiczną.
Istota nasza duchowa, łaknąca nieskończoności, wiecznie goniąca za nieznanem, doznaje pewnego odrętwienia na widok każdej piękności skończonej... a z tego kontemplacyjnego odrętwienia rzadko wyradza się trwałe i głębokie uczucie. Miłość je st prze de wszystkiem cudownym aktem twórczym, i najczęściej cofa się przed gotowemi ideałami. Jeśli między dwiema kochającemi się istotam i niemożliwy je st proces wspólnego idealizowania nawet braków i usterko w, jeśli w procesie tego idealizowania, jedno drugiemu nic swego użyczyć nie może, uczucie może się stać uwielbieniem, adoracją, ale przestanie być miłością. Tak tylko wytłómaczyć można ten dziwny fakt, że czynne i ruchliwe natury męzkie namiętniej przywiązują się do wad, aniżeli do zalet w kobiecie. Miłość potrzebuje domyślać się tego, co być może, szukać tego, co jest, stwarzać to, czego niema — potrzebuje działać — w bezczynnej kontemplacji gnuśnieje i umiera.
Jedno spojrzenie na nieznajomą przekonywało, że należy do kategorji kobiet, których piękność może być tylko dziełem tego arcymistrza i potężnego twórcy, co zwie się uczuciem... Czy spotkała je na drodze życia nieznajoma?... dowiemy się może, popełniając niedyskrecją, wczytując się przez ramię piszącej w tajemnice pamiętnika: „Więc to dziś rocznica — kreśliła z gorączkowym pośpiechem — nieznajoma... rocznica, dzień uroczysty, który nawet urzędownie obchodziłam z przyjaciółmi mego męża. Kiedy rzucam okiem poza siebie, nie chce mi się wierzyć, że to tylko trzysta sześćdziesiąt pięć dni upłynęło; kiedy spojrzę przed siebie dreszcz mię przejmuje na myśl, ile to jeszcze dni oddziela mię od spokoju niczem niezamąconego...
Spokój... spokój... mój Boże, czy ja mam dziś prawo wyraz ten nakreślić. Rok temu, kiedy opuszczałam dom rodzicielski, czyniłam to bez żalu, uciekałam od cudzej kontroli nad każdą myślą moją... do cudzego ogniska biegłam po spokój... Czegóż ja dziś żądać mogę?... i jak inaczej nazywa się spokój, do którego dziś w zdycham?... Śmierć! Panie przedwieczny ulituj się nademną i przebacz, jeśli bluźnię!...
…………………………………………………………………………………………………..
Śmierci wzywają tylko ludzie nieszczęśliwi. Więc ja jestem nieszczęśliwą!... Alboż ja wiem!... alboż życie dało mi punkt porównania, alboż ja mam wyobrażenie o tem, co jest szczęście? Niema go podobno na tej ziemi, niema go szczególniej w małżeństwie, bo przecie ja go szukałam wszystkiemi pragnieniam i mojej istoty, szukałam uczciwie i sumiennie... napróżno.
…………………………………………………………………………………………………..
Może źle szukałam... Cóż to jest szczęście... Określono mi je jako zadowolenie wewnętrzne wypływające ze spełnienia obowiązków... J a je spełniłam wszystkie, ach wszystkie... i czuję, jak gorycz straszna gromadzi mi się w sercu i wybucha w tem jednem rozpaczliwem pytaniu: Czy taki jest cel nierozerwalnego związku mężczyzny i kobiety?
…………………………………………………………………………………………………..
Szereg dni spędzonych tak, jak ja je spędziłam, począwszy od chwili wyrzeczenia przed ołtarzem jednego krótkiego wyrazu, nazywa się małżeństwem. Suma tych wszystkich wrażeń, których mąż mój przy mnie doznaje, nazywa się miłością... Jakież miano nadać tem u co się do niedawnej jeszcze chwili składało na moje wewnętrzne usposobienie?... jest to przyzwyczajenie.
…………………………………………………………………………………………………..
„Tak, miał dziś słuszność ten okropny człowiek, z którym tak chętnie Alfred przestaje, a na którego widok nie wiem, dlaczego ja drżę cała, kiedy wyrzekł do mnie z dziwnym uśmiechem.
— Tak pani, bywa rozmaite szczęście na tym świecie... Pani naprzykład.. jesteś szczęśliwą przez nawyknienie... Nałóg łaskawa pani, to cale małżeństwo.
Prawie to samo słyszałam od ciotki Elfrydy, która powtarzała:
— Przyzwyczaisz się!...
…………………………………………………………………………………………………..
I przyzwyczaiłam się... choć mi to nie łatwo przyszło... Kiedym przestąpiła te progi, które na zawsze mojemi stać się miały, owionęła mnie jakaś zimna, przejm ująca atmosfera... Zadrżałam pod wrażeniem tego strasznego chłodu... rozpacz mię ogarnęła. Myśl jedna, jedyna, nieodparta żadnemi rozumowaniami, zaświtała w rozgorączkowanym mózgu: „Uciekać, uciekać... pod ten dach, którego nigdy nie powinnam była opuszczać”. Chciałam postąpić krok ku drzwiom... nogi się podemną zachwiały... Czułam jak mię otoczyły herkulesowe ramiona człowieka, który z łagodnym, pobłażliwym uśmiechem wyrzekł, patrząc w moje wystraszone oczy:
— Uspokój się, Natalko... jesteś w moim... w twoim dom u... w objęciach twojego męża...
Szalona! byłam w jego domu, w jego objęciach, za późno, za późno...
Rok upłynął od owej pamiętnej chwili, a w ciągu tego długiego roku zapytywałam nieraz sama siebie:
— Dlaczego i poco ja jestem w domu tego człowieka?
…………………………………………………………………………………………………..
— Ja cię kocham, Nataljo, mówił mi okrywając ręce pocałunkami, w których była jakaś przestraszająca gwałtowność... ja cię kocham powtarzał rok tem usiedząc w tym samym pokoju i przyciskając mię do piersi... i mnie też trzeba kochać... przysięgłaś mi to przed Bogiem.
— Przysięgłam przed Bogiem... trzeba kochać... spojrzałam z przestrachem na tego, który w kilka godzin po tej przysiędze już mi obowiązki moje przypominał... Był blady... wzrok jego był dziwnie zmącony, usta wykrzywione jakimś niezdecydowanym uśmiechem. Dreszcz trwogi i innego strasznego uczucia obezwładnił moją i tak bezsilną istotę... zamknęłam oczy, by nie widzieć tego spojrzenia zamglonego i straciłam przytomność.
…………………………………………………………………………………………………..
Od tego czasu........................................................