- W empik go
Pan Jowialski - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2017
Ebook
24,90 zł
Audiobook
21,29 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pan Jowialski - ebook
Na dworze państwa Jowalskich spotykają się przedstawiciele różnych środowisk – staropolskiej szlachty, pokolenia oświecenia, romantyzmu oraz ubogich artystów. Co może wyniknąć w takim ciekawym towarzystwie?
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8136-097-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spis treści
Osoby
Akt pierwszy
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Akt drugi
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Akt trzeci
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Akt czwarty
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Scena piętnastaAkt pierwszy
Scena pierwsza
Ogród.
Ludmir, Wiktor.
Obydwaj w dreliszkowych spencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na plecach. – Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.
WIKTOR
(za sceną) Dokąd! dokąd! – Ja dalej nie idę.
LUDMIR
Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to drzewo. – Patrz, co za boskie miejsce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk szemrzący...
WIKTOR
(wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku) Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! – wszystko razem w twojej głowie. (rzucając tłumoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! – Po kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem! (kładzie się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc) Kto dobrze wiersze pisze, myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi – ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego świat. (po krótkim milczeniu) Śpiewaj sobie, śpiewaj!
LUDMIR
Cóż mam robić?
WIKTOR
Nie słyszałeś, com mówił?
LUDMIR
Słyszałem.
WIKTOR
Ja to do ciebie mówiłem.
LUDMIR
Wiem.
WIKTOR
Przeklęta flegma!
LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwość. – Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam – mam nadzieję, że wróci do zdrowia.
WIKTOR
(zrywając się siada) Ja rozum straciłem? ja? – A to mi się podoba!
LUDMIR
Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.
WIKTOR
Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.
LUDMIR
Na przykład?
WIKTOR
Pójdę, najmę wózek...
LUDMIR
Z końmi czy bez koni?
WIKTOR
Z końmi czy osłami – najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.
LUDMIR
A potem?
WIKTOR
(coraz niecierpliwiej) A potem wielkimi literami napiszę...
LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.
WIKTOR
Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami...
LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z różnymi...
WIKTOR
Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto – ale jak najwyraźniejszymi: że szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.
LUDMIR
A ten łokciowy – wszak łokciowy?
WIKTOR
Sążniowy.
LUDMIR
Sążniowy, wyrysowany napis?
WIKTOR
Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.
LUDMIR
Więc chcesz się żenić?
WIKTOR
Być może.
LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków...
WIKTOR
Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich ołówków.
LUDMIR
(śpiewa)
Niemądry, kto śród drogi
Z przestrachu traci męstwo...
WIKTOR
Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?
LUDMIR
Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.
WIKTOR
(z przesadą) „Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną naturę śledzić będziemy. – Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki przeszłości – skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem – potoki rwące, czarne świerki i kwieciste róże razem – do nowych dzieł natchną nas obu. Tam, dalecy świata...” Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa, którymi dnie całe jak syrena...
LUDMIR
Tylko nie – „z Dniestru”, bardzo proszę.
WIKTOR
Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. – I zamiast zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury, której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem – włóczymy się od karczmy do karczmy. Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów, furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda, rozprawiającego organistę.
LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart miliona, ten cię unieśmiertelni – udał ci się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił – podbródek za duży. Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.
WIKTOR
Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.
LUDMIR
Aha! otóż i słowo zagadki – pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć będę. (dostając) Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pędzlowi i ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materialnego pokarmu.
WIKTOR
A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze – niech kamyki tańcują, drzewa płaczą, a ja tymczasem jeść będę. (czas jakiś milczenie) Powiedz mi, mój kochany Ludmirze...
LUDMIR
Oho! „kochany Ludmirze”. – Salceson skutkował.
WIKTOR
Żart na stronę – powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?
LUDMIR
Prostego rozumu.
WIKTOR
Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.
LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze diable głodny. – Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym opisania?
WIKTOR
Szkoda pióra!
LUDMIR
Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. – Znajdziesz, bądź pewny, między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach – kwiaty na kwiaty sypią, a dmuchnij, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolimy trzymać się kwiecistych nicości – łatwiej stroić niż tworzyć. – Ty wina pić nie będziesz?
WIKTOR
Dlaczego nie będę pić?
LUDMIR
(wypiwszy) Myślałem, że nie będziesz – dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na żółć wzburzoną.
WIKTOR
Dolejże!
LUDMIR
Jak te Van-Dyki piją! – Oddajże mi szklaneczkę.
WIKTOR
Dopieroś wypił.
LUDMIR
Otóż... coś miałem mówić... (pije) Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego rozdziału ty dołączysz rycinę.
WIKTOR
Otóż to! to rzecz cała. – Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.
LUDMIR
Po części prawda... ale i w Karpatach będziemy.
WIKTOR
Jakbym tam już był.
LUDMIR
Może uda nam się spotkać z Szandorem.
WIKTOR
Z co za Szandorem?
LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem.
WIKTOR
Nie ciekawym poznać pana Szandora.
LUDMIR
Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pędzla.
WIKTOR
I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin!
LUDMIR
(z udanym zachwyceniem) Patrz, i tu – nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach – ta rzeka – drzewa – dalej wioska – w głębi sine Karpaty...
WIKTOR
W samej rzeczy – piękny widok; i światło – jak ładnie pada na te świerki...
LUDMIR
(klękając) Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.
WIKTOR
(chwyta tłumoczek, potem rzuca) Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.
LUDMIR
(z udanym zachwyceniem) To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!
WIKTOR
A ja nie. – I rób, co chcesz, ja wracam do domu.
LUDMIR
(prosząc) Wiktorze, zostań.
WIKTOR
Nie mogę.
LUDMIR
Wiktorku.
WIKTOR
Ledwie postąpić zdołam.
LUDMIR
Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!
WIKTOR
Daremne gadanie.
LUDMIR
(wstając) Niechże cię kaci porwą, przeklęty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, że zastanę rysunki wykończone?
WIKTOR
Ja bazgracz?
LUDMIR
Nie, nie. – Ty wiesz, że jesteś mój Van-Dyk, Salvator Rosa.
WIKTOR
Van-Dyk i Salvator Rosa – co ten plecie!
LUDMIR
Będą rysunki?
WIKTOR
Będą, będą. Adieu!
LUDMIR
Bywajże zdrów, najupartszy człowieku, jakiego kiedy bogowie na ten padół płaczu w nieprzebłaganym gniewie wyrzuciły.
WIKTOR
(odchodząc) Dobrze, dobrze.
LUDMIR
(wołając za nim) A organiście popraw podbródek. Pamiętaj.
WIKTOR
(za sceną) Pamiętam, pamiętam.Scena druga
LUDMIR
(sam) Poszedł – szkoda! Za ostro z miejsca go zażyłem; wielka dla mnie strata. (siadając) Tak, od dziś dnia porzucam złocone komnaty, przenoszę się pod skromne strzechy; tam jeszcze człowiek jest przejrzystym. Ukształcenie za gęstym już werniksem przeciągnęło wyższe towarzystwa. Wszystkie charaktery jedną powierzchowność wzięły; nie ma wydatnych zarysów. Co świat powie, to jest teraz duszą powszechną. Skąpiec dawniej w przenicowanej chodził sukni, trzymał ręce w kieszeni. Teraz sknera sknerą tylko w kącie; troskliwość o mniemanie przemogła miłość złota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle świat o tym wiedział. – Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tchórz mundur przywdziewa, tyran się pieści – słowem, wszystko zlewa się w kształty przyzwoitości. W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. – Komedia Moliera koniec wzięła. – Ale jakaś para tu się zbliża... Wybaczcie, podsłuchiwać muszę; jeszcze mi kilka rozdziałów trzeba. – Udam śpiącego.
Osoby
Akt pierwszy
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Akt drugi
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Akt trzeci
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Akt czwarty
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Scena ósma
Scena dziewiąta
Scena dziesiąta
Scena jedenasta
Scena dwunasta
Scena trzynasta
Scena czternasta
Scena piętnastaAkt pierwszy
Scena pierwsza
Ogród.
Ludmir, Wiktor.
Obydwaj w dreliszkowych spencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na plecach. – Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.
WIKTOR
(za sceną) Dokąd! dokąd! – Ja dalej nie idę.
LUDMIR
Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to drzewo. – Patrz, co za boskie miejsce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk szemrzący...
WIKTOR
(wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku) Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! – wszystko razem w twojej głowie. (rzucając tłumoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! – Po kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem! (kładzie się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc) Kto dobrze wiersze pisze, myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi – ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego świat. (po krótkim milczeniu) Śpiewaj sobie, śpiewaj!
LUDMIR
Cóż mam robić?
WIKTOR
Nie słyszałeś, com mówił?
LUDMIR
Słyszałem.
WIKTOR
Ja to do ciebie mówiłem.
LUDMIR
Wiem.
WIKTOR
Przeklęta flegma!
LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwość. – Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam – mam nadzieję, że wróci do zdrowia.
WIKTOR
(zrywając się siada) Ja rozum straciłem? ja? – A to mi się podoba!
LUDMIR
Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.
WIKTOR
Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.
LUDMIR
Na przykład?
WIKTOR
Pójdę, najmę wózek...
LUDMIR
Z końmi czy bez koni?
WIKTOR
Z końmi czy osłami – najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.
LUDMIR
A potem?
WIKTOR
(coraz niecierpliwiej) A potem wielkimi literami napiszę...
LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.
WIKTOR
Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami...
LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z różnymi...
WIKTOR
Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto – ale jak najwyraźniejszymi: że szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.
LUDMIR
A ten łokciowy – wszak łokciowy?
WIKTOR
Sążniowy.
LUDMIR
Sążniowy, wyrysowany napis?
WIKTOR
Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.
LUDMIR
Więc chcesz się żenić?
WIKTOR
Być może.
LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków...
WIKTOR
Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich ołówków.
LUDMIR
(śpiewa)
Niemądry, kto śród drogi
Z przestrachu traci męstwo...
WIKTOR
Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?
LUDMIR
Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.
WIKTOR
(z przesadą) „Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną naturę śledzić będziemy. – Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki przeszłości – skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem – potoki rwące, czarne świerki i kwieciste róże razem – do nowych dzieł natchną nas obu. Tam, dalecy świata...” Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa, którymi dnie całe jak syrena...
LUDMIR
Tylko nie – „z Dniestru”, bardzo proszę.
WIKTOR
Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. – I zamiast zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury, której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem – włóczymy się od karczmy do karczmy. Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów, furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda, rozprawiającego organistę.
LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart miliona, ten cię unieśmiertelni – udał ci się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił – podbródek za duży. Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.
WIKTOR
Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.
LUDMIR
Aha! otóż i słowo zagadki – pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć będę. (dostając) Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pędzlowi i ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materialnego pokarmu.
WIKTOR
A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze – niech kamyki tańcują, drzewa płaczą, a ja tymczasem jeść będę. (czas jakiś milczenie) Powiedz mi, mój kochany Ludmirze...
LUDMIR
Oho! „kochany Ludmirze”. – Salceson skutkował.
WIKTOR
Żart na stronę – powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?
LUDMIR
Prostego rozumu.
WIKTOR
Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.
LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze diable głodny. – Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym opisania?
WIKTOR
Szkoda pióra!
LUDMIR
Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. – Znajdziesz, bądź pewny, między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach – kwiaty na kwiaty sypią, a dmuchnij, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolimy trzymać się kwiecistych nicości – łatwiej stroić niż tworzyć. – Ty wina pić nie będziesz?
WIKTOR
Dlaczego nie będę pić?
LUDMIR
(wypiwszy) Myślałem, że nie będziesz – dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na żółć wzburzoną.
WIKTOR
Dolejże!
LUDMIR
Jak te Van-Dyki piją! – Oddajże mi szklaneczkę.
WIKTOR
Dopieroś wypił.
LUDMIR
Otóż... coś miałem mówić... (pije) Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego rozdziału ty dołączysz rycinę.
WIKTOR
Otóż to! to rzecz cała. – Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.
LUDMIR
Po części prawda... ale i w Karpatach będziemy.
WIKTOR
Jakbym tam już był.
LUDMIR
Może uda nam się spotkać z Szandorem.
WIKTOR
Z co za Szandorem?
LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem.
WIKTOR
Nie ciekawym poznać pana Szandora.
LUDMIR
Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pędzla.
WIKTOR
I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin!
LUDMIR
(z udanym zachwyceniem) Patrz, i tu – nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach – ta rzeka – drzewa – dalej wioska – w głębi sine Karpaty...
WIKTOR
W samej rzeczy – piękny widok; i światło – jak ładnie pada na te świerki...
LUDMIR
(klękając) Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.
WIKTOR
(chwyta tłumoczek, potem rzuca) Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.
LUDMIR
(z udanym zachwyceniem) To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!
WIKTOR
A ja nie. – I rób, co chcesz, ja wracam do domu.
LUDMIR
(prosząc) Wiktorze, zostań.
WIKTOR
Nie mogę.
LUDMIR
Wiktorku.
WIKTOR
Ledwie postąpić zdołam.
LUDMIR
Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!
WIKTOR
Daremne gadanie.
LUDMIR
(wstając) Niechże cię kaci porwą, przeklęty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, że zastanę rysunki wykończone?
WIKTOR
Ja bazgracz?
LUDMIR
Nie, nie. – Ty wiesz, że jesteś mój Van-Dyk, Salvator Rosa.
WIKTOR
Van-Dyk i Salvator Rosa – co ten plecie!
LUDMIR
Będą rysunki?
WIKTOR
Będą, będą. Adieu!
LUDMIR
Bywajże zdrów, najupartszy człowieku, jakiego kiedy bogowie na ten padół płaczu w nieprzebłaganym gniewie wyrzuciły.
WIKTOR
(odchodząc) Dobrze, dobrze.
LUDMIR
(wołając za nim) A organiście popraw podbródek. Pamiętaj.
WIKTOR
(za sceną) Pamiętam, pamiętam.Scena druga
LUDMIR
(sam) Poszedł – szkoda! Za ostro z miejsca go zażyłem; wielka dla mnie strata. (siadając) Tak, od dziś dnia porzucam złocone komnaty, przenoszę się pod skromne strzechy; tam jeszcze człowiek jest przejrzystym. Ukształcenie za gęstym już werniksem przeciągnęło wyższe towarzystwa. Wszystkie charaktery jedną powierzchowność wzięły; nie ma wydatnych zarysów. Co świat powie, to jest teraz duszą powszechną. Skąpiec dawniej w przenicowanej chodził sukni, trzymał ręce w kieszeni. Teraz sknera sknerą tylko w kącie; troskliwość o mniemanie przemogła miłość złota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle świat o tym wiedział. – Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tchórz mundur przywdziewa, tyran się pieści – słowem, wszystko zlewa się w kształty przyzwoitości. W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. – Komedia Moliera koniec wzięła. – Ale jakaś para tu się zbliża... Wybaczcie, podsłuchiwać muszę; jeszcze mi kilka rozdziałów trzeba. – Udam śpiącego.
więcej..