Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Pasożyty w twoim mózgu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 lipca 2025
39,99
3999 pkt
punktów Virtualo

Pasożyty w twoim mózgu - ebook

Jaki wpływ na nasze zachowanie mają pasożyty – mistrzowie kontroli umysłów?

Sterując nami od tysięcy lat, powodują choroby, a także oddziałują na emocje i zdolność podejmowania decyzji. Mają wpływ na nasz gatunek również na poziomie kulturowym. Oddziałują na każdy aspekt naszego życia, od pociągu seksualnego po moralność i poglądy polityczne.

Są wszędzie. W piaskownicach i ogrodach. Atakują nas w pracy, w autobusie, w naszych kuchniach.

Kathleen McAuliffe – dziennikarka specjalizująca się w popularyzacji odkryć badawczych – opowiada o wpływie pasożytów na nasze życie, zdrowie i funkcjonowanie. To pasjonujące przełomowe śledztwo w głąb ludzkiego organizmu.

Ta książka ma wszystkie cechy thrillera kryminalnego: przemoc, krew, pościg i seks. Lecz w tym przypadku przestępcami okazują się pasożyty. McAuliffe snuje żywą i przerażającą opowieść o porywaczach, którzy kontrolują nasze umysły i zachowania. Wraz z najlepszymi pisarzami naukowymi ukazuje nam rzeczywistość, która może być dużo ciekawsza od fikcji.

– Valerie Curtis, dyrektorka Eksperckiej grupy ds. stanu zdrowotnego środowiska w Londyńskiej Szkole Higieny i Medycyny Tropikalnej, autorka Don’t Look, Don’t Touch, Don’t Eat

Kathleen McAuliffe jest dziennikarką specjalizującą się w popularyzacji odkryć badawczych. Jej prace znalazły duże uznanie wśród środowisk uniwersyteckich, a artykuły pojawiły się w najważniejszych magazynach naukowych, m.in. „Discover”, „Smithsonian”, a także w „New York Timesie”. W latach 1985–1988 roku była starszą redaktorką w „US News & World Report”, koncentrującą się na relacjach dotyczących zdrowia i nauki. Za swoją pracę na rzecz popularyzacji zdrowego trybu życia była licznie nagradzana. Mieszka w Miami na Florydzie.

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-542-7
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Lubimy myśleć o sobie jak o kie­row­cach, któ­rzy sami decy­dują, gdzie jechać, czy przy­spie­szyć albo zwol­nić i kiedy zmie­nić pas ruchu. Podej­mu­jemy decy­zje i pono­simy ich kon­se­kwen­cje. To wygodny, a nawet pożą­dany pogląd. Gdy­by­śmy odrzu­cili poję­cie wol­nej woli, prawa, które obcią­żają ludzi odpo­wie­dzial­no­ścią za ich czyny, mogłyby się oka­zać bez­sen­sowne. Świat stałby się prze­ra­ża­ją­cym, pozba­wio­nym zasad miej­scem. Prze­cież popu­lar­nymi posta­ciami science fic­tion są obcy zmie­nia­jący nas w zom­bie, krwio­żer­cze wam­piry czy nie­na­sy­cone roboty, i to wła­śnie dla­tego, że wywo­łują poczu­cie utraty kon­troli lub, co gor­sza, poka­zują, jak sta­jemy się nie­wol­ni­kami stwo­rzeń wyko­rzy­stu­ją­cych nas do swo­ich celów. A zatem nie­wy­god­nie żyć z myślą, że jakiś nie­wi­dzialny pasa­żer może rów­nież trzy­mać rękę na kie­row­nicy, ubie­ga­jąc nas w decy­zji, czy skrę­cić w lewo, pod­czas gdy naprawdę chcemy skrę­cić w prawo. Kiedy zdej­mu­jemy nogę z gazu, jakaś nie­wi­dzialna stopa naci­ska moc­niej.

Takim nie­wi­dzial­nym pasa­że­rem są wła­śnie paso­żyty. Bie­głe w oszu­ki­wa­niu naszego układu odpor­no­ścio­wego wkra­dają się w nasze ciała i zaczy­nają czy­nić spu­sto­sze­nia. Powo­dują wysypki, zmiany cho­ro­bowe, bóle i różne inne dole­gli­wo­ści. Zja­dają nas od środka, wyko­rzy­stują do inku­ba­cji potom­stwa, wysy­sają ener­gię, ośle­piają, trują, oka­le­czają, a cza­sem zabi­jają. Ale to nie wszystko. Nie­które paso­żyty mają w zana­drzu jesz­cze jedną sztuczkę – potężną, ukrytą siłę, która zdu­miewa i kon­fun­duje nawet naukow­ców przez całe życie zaj­mu­ją­cych się tą pro­ble­ma­tyką. Krótko mówiąc, paso­żyty to mistrzo­wie kon­troli umy­słu. Nie­ważne, czy są maleń­kie jak wirusy, czy ogromne jak dwu­me­trowe tasiemce – znaj­dują różne spo­soby, aby mani­pu­lo­wać zacho­wa­niem ich żywi­cieli, w tym, jak sądzi wielu naukow­ców, ludzi.

Bodź­cem do napi­sa­nia tej książki było pewne odkry­cie, któ­rego doko­na­łam w inter­ne­cie. Jestem dzien­ni­karką naukową i pew­nego razu, gdy szu­ka­łam cie­ka­wego tematu do pracy, natknę­łam się na infor­ma­cje o jed­no­ko­mór­ko­wym paso­ży­cie, który bytuje w mózgach szczu­rów. Maj­stru­jąc przy prze­wod­nic­twie ner­wo­wym gry­zo­nia – w spo­sób, który jest na­dal przed­mio­tem badań – paso­żyt zmie­nia jego wro­dzony lęk przed kotami w przy­cią­ga­nie, w ten spo­sób wabiąc go pro­sto w pasz­czę wroga numer jeden. Ku memu zdu­mie­niu oka­zało się, że to pożą­dany efekt nie tylko dla kota, ale rów­nież dla samego paso­żyta. Kocie jelita są mu potrzebne do przej­ścia kolej­nego etapu cyklu roz­wo­jo­wego.

Doko­naw­szy tego odkry­cia, pomy­śla­łam o wła­snej kotce, która uwiel­biała zosta­wiać mar­twe gry­zo­nie u mych stóp. Z jed­nej strony szo­ko­wało mnie to zacho­wa­nie, z dru­giej zaś byłam pełna podziwu dla jej umie­jęt­no­ści łowiec­kich. Teraz zasta­na­wia­łam się, kto był naprawdę taki sprytny – ona czy paso­żyt.

Zaczę­łam czy­tać na ten temat, odkry­wa­jąc coraz wię­cej rewe­la­cji: ten mikro­sko­pijny orga­nizm jest czę­stym loka­to­rem mózgu czło­wieka, ponie­waż można się nim zara­zić od kotów pod­czas kon­taktu z ich odcho­dami. „Być może ten paso­żyt mie­sza rów­nież w naszych gło­wach”, spe­ku­luje pewien neu­ro­nau­ko­wiec ze Stan­forda. Skon­tak­to­wa­łam się z nim, aby spraw­dzić, co miał na myśli. Stam­tąd skie­ro­wano mnie do pew­nego bio­loga w ówcze­snej Cze­cho­sło­wa­cji. „Tro­chę narwany z niego facet”, ostrze­gano mnie, „ale myślę, że warto, byś z nim poroz­ma­wiała”. Zadzwo­ni­łam do Pragi i w ciągu godziny roz­mowy bio­log opo­wie­dział mi prze­dziwną histo­rię, jakich wiele się sły­szy w moim zawo­dzie. Wie­lo­krot­nie przy­cho­dziło mi do głowy, że osoba po dru­giej stro­nie słu­chawki może być świ­rem, lecz odpy­cha­łam te myśli i cier­pli­wie słu­cha­łam dalej, bo nie wypa­dało ina­czej. Chłonę dobre histo­rie, a ta miała wszyst­kie cechy pierw­szo­rzęd­nego thril­lera medycz­nego. Była na prze­mian straszna, dziwna, inspi­ru­jąca, i przy­pra­wiała o gęsią skórkę. Ponadto, jeśli fak­tycz­nie była praw­dziwa, miała poważne impli­ka­cje zdro­wotne.

Po zakoń­cze­niu roz­mowy obdzwo­ni­łam innych eks­per­tów zaj­mu­ją­cych się tym kocim paso­ży­tem, chcąc zwe­ry­fi­ko­wać usły­szane rewe­la­cje. Zro­bi­łam to począt­kowo z pew­nym zakło­po­ta­niem, oba­wia­jąc się, że wyjdę na naiwną. Lecz kolejne źró­dła potwier­dzały, że pomy­sły bio­loga z Cze­cho­sło­wa­cji, choć nie­udo­wod­nione, zasłu­gi­wały na poważną ana­lizę. Jego bada­nia z udzia­łem ludzi – i ody­seja, którą prze­szedł w swoim śledz­twie – stały się pod­stawą dłu­giego arty­kułu, który napi­sa­łam do maga­zynu „The Atlan­tic”, a także zostały opi­sane w jed­nym z roz­dzia­łów niniej­szej książki, zawie­ra­ją­cym naj­now­sze wyniki jego badań – tak, aby czy­tel­nik mógł wycią­gnąć wła­sne wnio­ski. (I tu pewne ostrze­że­nie: zanim dotrzesz do tych frag­men­tów, pro­szę, nie pani­kuj i nie pozby­waj się swo­jego kota. Szcze­gó­łowo wyja­śnię inne spo­soby ochrony przed zara­że­niem niż roz­sta­nie z ulu­bio­nym towa­rzy­szem).

W trak­cie pracy nad tym tema­tem natknę­łam się na wiele innych histo­rii o kon­troli umy­słów przez paso­żyty; dowie­dzia­łam się, że ist­nieją takie, które czy­nią swo­ich żywi­cieli oso­bi­stymi ochro­nia­rzami, opie­kun­kami do dziecka, szo­fe­rami, słu­żą­cymi… Cza­sem naukow­com udaje się usta­lić, w jaki spo­sób to się dzieje, w innych przy­pad­kach pozo­staje im dra­pa­nie się po gło­wie. Wyglą­dało na to, że neu­ro­chi­rur­dzy i psy­cho­far­ma­ko­lo­dzy mogliby się dużo nauczyć od paso­ży­tów.

Gdy już dowie­dzia­łam się o roba­czych występ­kach, spoj­rza­łam na świat za oknem w inny spo­sób. Za sceną przed­sta­wie­nia zwa­nego natu­ralną selek­cją ze zdzi­wie­niem odkry­łam paso­żyta, wzię­tego reży­sera akcji wpły­wa­ją­cego na wynik walki pomię­dzy dra­pież­ni­kiem a jego ofiarą. Wgląd w jego kunszt dra­ma­tur­giczny dał mi zupeł­nie inne spoj­rze­nie na eko­lo­gię, bio­lo­gię ewo­lu­cyjną i roz­wój cho­rób prze­no­szo­nych przez komary, jak choćby mala­ria czy gorączka krwo­toczna, czyli denga.

Co prawda tak­tyka przy­musu sto­so­wana przez paso­żyty powo­duje wiele nie­po­ko­ją­cych impli­ka­cji dla czło­wieka, jed­nak wia­do­mo­ści z pola walki nie są wcale aż tak przy­gnę­bia­jące. Tak naprawdę nie­które mikroby mogą nawet wspo­ma­gać zdro­wie psy­chiczne. A pod­stępni najeźdźcy muszą się zmie­rzyć nie tylko z naszym ukła­dem odpor­no­ścio­wym.

Coraz wię­cej badań dowo­dzi, że orga­ni­zmy żywi­cieli wytwo­rzyły potężny sys­tem obrony psy­cho­lo­gicz­nej przed paso­ży­tami – tę tar­czę psy­chiczną naukowcy nazwali beha­wio­ral­nym ukła­dem odpor­no­ścio­wym. Eks­pe­ry­menty poka­zują, że układ ten uru­cha­mia się w sytu­acjach dużego zagro­że­nia zara­że­niem, pod­po­wia­da­jąc orga­ni­zmowi znaj­du­ją­cemu się w nie­bez­pie­czeń­stwie, jak reago­wać w celu reduk­cji ryzyka. Pro­stym przy­kła­dem będzie pies, który w reak­cji na zra­nie­nie liże sobie łapę, pokry­wa­jąc ją w ten spo­sób śliną bogatą w skład­niki prze­ciw­bak­te­ryjne. Jed­nak u inte­li­gent­nych naczel­nych, takich jak ludzie, obrona beha­wio­ralna została powią­zana z coraz bar­dziej abs­trak­cyj­nym i sym­bo­licz­nym spo­so­bem myśle­nia. Wiele nawy­ków i cech, które wydają się nam nie­po­wią­zane z pato­ge­nami – jak choćby nasze poglądy poli­tyczne, pre­fe­ren­cje sek­su­alne czy nie­to­le­ran­cja wobec osób łamią­cych spo­łeczne tabu – może, przy­naj­mniej czę­ściowo, wywo­dzić się z pod­świa­do­mej potrzeby unik­nię­cia zara­że­nia. Da się już dowieść, że obec­ność lub brak zaraz­ków w naszym naj­bliż­szym oto­cze­niu – w postaci takich zna­ków jak zjeł­czały zapach lub nie­hi­gie­niczne warunki życia – może wpły­wać na naszą oso­bo­wość.

Bez­po­śred­nio czy pośred­nio paso­żyty mani­pu­lują naszym spo­so­bem myśle­nia, odczu­wa­nia i dzia­ła­nia. Tak naprawdę nasze rela­cje z nimi mogą kształ­to­wać nie tylko zarys naszych umy­słów, lecz także cechy całych spo­łe­czeństw, co, być może, wyja­śnia pewne zasta­na­wia­jące róż­nice kul­tu­rowe pomię­dzy tymi czę­ściami świata, gdzie pato­geny są wszech­obecne, a tymi, gdzie znacz­nie obni­żono zagro­że­nie nimi dzięki pro­gra­mom szcze­pień i lep­szym warun­kom sani­tar­nym. Ist­nieje wiele dowo­dów potwier­dza­ją­cych, że czę­stość wystę­po­wa­nia paso­ży­tów w naszych spo­łecz­no­ściach wpływa na to, co jemy, na nasze prak­tyki reli­gijne, dobór zna­jo­mych i osób, które nami rzą­dzą.

Nauka, która stoi za tymi twier­dze­niami, jest na­dal nowa. Pewne wstępne usta­le­nia mogą nie zna­leźć potwier­dze­nia po głęb­szej ana­li­zie. Nato­miast pro­wa­dzi się coraz wię­cej badań, a nowa dzie­dzina naukowa ewi­dent­nie zaczyna nabie­rać kształ­tów. To świeżo powstałe pole nazwano _neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gią_. Lecz nie daj­cie się zwieść nazwie. Pod­czas gdy neu­ro­nau­kowcy i para­zy­to­lo­dzy naj­wy­raź­niej domi­nują w tym przed­się­wzię­ciu, stop­niowo przy­ciąga ono też bada­czy z innych dzie­dzin, jak psy­cho­lo­gia, immu­no­lo­gia, antro­po­lo­gia, reli­gio­znaw­stwo czy nauki poli­tyczne.

Jeśli wpływ pato­ge­nów na nasze życie jest rze­czy­wi­ście tak głę­boki, to dla­czego odkry­cie tego faktu zabrało nam tyle czasu? Jed­nym z praw­do­po­dob­nych powo­dów jest fakt, że do nie­dawna naukowcy nie doce­niali wyra­fi­no­wa­nia paso­ży­tów. Przez więk­szość poprzed­niego stu­le­cia nie­zmier­nie trudno było badać te orga­ni­zmy z powodu ich skom­pli­ko­wa­nego cyklu życio­wego, w połą­cze­niu z małymi roz­mia­rami i ukry­ciem w ciele żywi­ciela. Głów­nie przez igno­ran­cję bada­czy paso­żyty uwa­żano za uwstecz­nione, zwy­rod­niałe formy życia. Fakt, że nie potra­fią prze­żyć samo­dziel­nie, odbie­rano jako dowód ich pry­mi­tyw­no­ści, a sam pomysł, że ich żywi­ciele, znaj­du­jący się wysoko na ewo­lu­cyj­nej dra­bi­nie, mogą być usta­wiani jak mario­netki przez takich pro­sta­ków – z któ­rych wiele nie posiada nawet układu ner­wo­wego – wyda­wał się absur­dalny.

Do samego końca XX wieku nawet naszą obronę beha­wio­ralną przed paso­ży­tami uwa­żano za cechę pier­wotną. Rze­czy­wi­ście, naj­bar­dziej sub­telne z tych przy­sto­so­wań – w postaci auto­ma­tycz­nych myśli i uczuć – zostały pra­wie cał­ko­wi­cie prze­oczone, praw­do­po­dob­nie dla­tego że znaj­dują się na pery­fe­riach naszej świa­do­mo­ści. Naukowcy nie są bar­dziej świa­domi pod­świa­do­mych impul­sów niż my wszy­scy, więc ten ukryty obszar pozo­stał nie­zba­dany po pro­stu dla­tego, że nikomu nie przy­szło do głowy, żeby go prze­szu­kać.

Nawet dzi­siaj zaży­łość i zawi­łość rela­cji paso­żyt–żywi­ciel zaska­kuje neu­ro­nau­kow­ców i psy­cho­lo­gów. Laików wpra­wia w osłu­pie­nie spo­sób, w jaki natura w ogóle dopu­ściła do paso­żytniczej mani­pu­la­cji; pewne for­tele są tak sprytne, że tylko czło­wiek lub wszech­mo­gące bóstwo mogliby je wymy­ślić. Poja­wie­nie się beha­wio­ral­nego układu odpor­no­ścio­wego rów­no­le­gle do tych mani­pu­la­cji tylko utrud­nia zro­zu­mie­nie genezy tych zależ­no­ści. Więc zanim pój­dziemy dalej, zobaczmy, jaką rolę ode­grała tu ewo­lu­cja.

Paso­żyty i żywi­ciele rywa­li­zo­wali ze sobą od miliar­dów lat. Pierw­sza bak­te­ria została zain­fe­ko­wana pierw­szymi wiru­sami. Następ­nie, wraz z poja­wie­niem się więk­szych, wie­lo­ko­mór­ko­wych form życia, mikroby doko­nały ich kolo­ni­za­cji. Tym­cza­sem paso­żyty wyewo­lu­owały w mena­że­rię róż­nych form – glist, śli­ma­ków, roz­to­czy, pija­wek, wszy i im podob­nych. W miarę jak formy życia roz­ra­stały się i kom­pli­ko­wały swoją budowę, selek­cja natu­ralna fawo­ry­zo­wała przede wszyst­kim te paso­żyty, które naj­le­piej omi­jały tar­cze ochronne, a także żywi­cieli, któ­rzy naj­sku­tecz­niej odstra­szali agre­so­rów.

Dzi­siaj dosłow­nie każdy aspekt naszego ciała nosi świa­dec­two tej odwiecz­nej walki. Naj­bar­dziej widoczny obrońca to skóra, która sta­nowi grubą barierę dla hord mikro­bów żyją­cych na jej powierzchni. Szcze­gól­nie chro­nione są wszyst­kie wej­ścia. Oczy są pokryte cie­czą łzową, która wypłu­kuje intru­zów. Uszy są oto­czone wło­sami, które izo­lują robac­two. Nos posiada sys­tem fil­tra­cji do odsie­wa­nia pato­ge­nów z powie­trza. Agre­so­rzy, któ­rzy mimo wszystko przedrą się głę­biej, napo­ty­kają jesz­cze więk­szy opór. Na przy­kład drogi odde­chowe pro­du­kują wydzie­linę, która sta­nowi pułapkę dla nie­chcia­nych gości. Nato­miast wszel­kie mikroby, które zja­damy wraz z poży­wie­niem, naj­pew­niej znajdą rychłą śmierć w kotle naszego żołądka, któ­rego kwasy o sile prze­my­sło­wej mogłyby dosłow­nie wypa­lić dziurę w bucie. Gdyby jed­nak wszyst­kie te siły obronne zawio­dły, do boju ruszą komórki odpor­no­ściowe. Armia ta jest dowo­dzona przez swego rodzaju straż­ni­ków, któ­rzy ozna­czają agre­so­rów, za nimi do akcji wkra­czają poże­ra­jące ich białe krwinki, a potem poja­wiają się inne komórki, które zapa­mię­tują ozna­cze­nia wroga tak, aby w przy­szło­ści – na wypa­dek kolej­nego spo­tka­nia – można było szybko wezwać nowe regi­menty.

Można by pomy­śleć, że dys­po­nu­jąc taką siłą, czło­wiek zawsze będzie wycho­dził z tego star­cia obronną ręką. Jed­nak paso­żyty mają nad nami dużą prze­wagę. Ich popu­la­cja znacz­nie prze­wyż­sza nas liczeb­nie, a szyb­kie tempo repli­ka­cji zapew­nia im cią­głe wspar­cie ze strony kilku zmu­to­wa­nych sztuk. Bitwa pomię­dzy żywi­cie­lami a paso­ży­tami to nie­koń­czący się wyścig zbro­jeń.

W sil­nie kon­ku­ren­cyj­nym śro­do­wi­sku paso­żyt, który przy­pad­kiem zyska zdol­ność mody­fi­ko­wa­nia zacho­wa­nia żywi­ciela – na przy­kład tak, by ten zbli­żył się do kolej­nego gospo­da­rza – ma dużą szansę na szyb­kie roz­mno­że­nie. Ponie­waż żywi­ciele nie potra­fią w takim tem­pie ewo­lu­ować, ich naj­lep­szą szansą na prze­trwa­nie i uda­rem­nie­nie każ­dej nowej sztuczki paso­żyta jest naby­cie cech pozwa­la­ją­cych im na szer­szą ochronę. Muta­cje, które spra­wiają, że zwie­rzę unika popu­lar­nych źró­deł zara­że­nia – na przy­kład męt­nej, zie­lo­nej wody, kupy gnoju lub innych człon­ków stada zacho­wu­ją­cych się dziw­nie – mogą speł­niać taką funk­cję. Piękno takiego psy­cho­lo­gicz­nego przy­sto­so­wa­nia polega na tym, że chroni nie tylko przed jed­nym, ale też przed set­kami lub nawet tysią­cami innych czyn­ni­ków zakaź­nych. To nie­złe osią­gnię­cie – oka­zja, któ­rej ewo­lu­cja nie mogła prze­ga­pić. Co wię­cej, u ludzi reak­cje instynk­towne, chro­niące przed zara­że­niem, ule­gają wzmoc­nie­niu i posze­rze­niu przez pro­ces ucze­nia się oraz prze­kaz kul­tu­rowy, co jesz­cze bar­dziej wzmaga ich sku­tecz­ność. Można się zało­żyć, że wła­śnie tak to się działo.

Mimo że w naszych kosz­ma­rach naj­czę­ściej poja­wiają się lwy, niedź­wie­dzie, rekiny i uzbro­jeni ludzie, to wła­śnie zarazki od zawsze były naszym naj­gor­szym wro­giem. W śre­dnio­wie­czu jedna trze­cia popu­la­cji Europy została zdzie­siąt­ko­wana z powodu epi­de­mii dżumy. W ciągu kilku wie­ków od przy­jazdu Kolumba do Nowego Świata dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent lud­no­ści etnicz­nej obu Ame­ryk zostało zmie­cio­nych z powierzchni Ziemi przez ospę, odrę, grypę i inne zarazki przy­wie­zione przez euro­pej­skich najeźdź­ców i osad­ni­ków. Wię­cej osób zmarło z powodu epi­de­mii grypy hisz­panki w 1918 roku, niż zostało zabi­tych w oko­pach pierw­szej wojny świa­to­wej. Mala­ria, obec­nie jeden z naj­bar­dziej śmier­tel­nych czyn­ni­ków zakaź­nych na świe­cie, jest bez wąt­pie­nia naj­więk­szym seryj­nym zabójcą wszech cza­sów; według sza­cun­ków eks­per­tów od epoki kamien­nej zabiła połowę ludz­ko­ści zamiesz­ku­ją­cej naszą pla­netę. Nowy wgląd w spo­sób, w jaki paso­żyty roz­prze­strze­niają się wśród ludzi, a także ukryta siła naszych umy­słów, zdolna prze­ciw­sta­wić się temu zagro­że­niu porów­ny­wal­nemu do siły tsu­nami, mogą przy­nieść ogromne korzy­ści.

Jedną z takich korzy­ści może być wyna­le­zie­nie inno­wa­cyj­nych spo­so­bów na blo­ko­wa­nie roz­no­sze­nia naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych czyn­ni­ków zakaź­nych. Oprócz tego można mieć nadzieję, że odkry­cia neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gii posze­rzą naszą wie­dzę na temat głów­nych przy­czyn zabu­rzeń umy­sło­wych, które zazwy­czaj nie są koja­rzone z paso­ży­tami, co być może dopro­wa­dzi do postę­pów w zapo­bie­ga­niu im i w ich lecze­niu. Jed­nak tym, co sta­nowi naj­więk­szą obiet­nicę tej dzie­dziny na naj­bliż­szą przy­szłość, jest pogłę­bie­nie zro­zu­mie­nia nas samych i naszego miej­sca w przy­ro­dzie. Oczy­wi­ście, odkry­cia z tego frontu wywo­łują pro­wo­ka­cyjne pyta­nia. Jeśli pato­geny potra­fią maj­stro­wać przy naszych umy­słach, jak to świad­czy o naszej odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne czyny? Czy naprawdę jeste­śmy wol­no­my­śli­cie­lami, za któ­rych się uwa­żamy? Do jakiego stop­nia paso­żyty two­rzą naszą toż­sa­mość? Jaki jest ich wpływ na war­to­ści moralne i normy kul­tu­rowe?

W ostat­nim roz­dziale niniej­szej książki podejmę próbę oca­le­nia kon­ceptu wol­nej woli. Ale ostrze­gam: zanim do tego doj­dziemy, nie­źle nam się obe­rwie.2. AUTOSTOPEM

Wyniki rapor­tów były aneg­do­tycz­nie nie­do­rzeczne. Świersz­cze, które zazwy­czaj zamiesz­kują poszy­cie leśne i nie pły­wają, nagle zaczęły rzu­cać się do sta­wów i stru­my­ków. Frédéric Tho­mas podej­rze­wał, że do samo­bój­stwa świersz­cza dopro­wa­dził robak, któ­rego obec­ność stwier­dzono, kiedy wysu­wał się z ciała toną­cego insekta. Tyle że jedy­nym spo­so­bem, aby się o tym prze­ko­nać, była wycieczka do Nowej Zelan­dii, gdzie zgło­szono to zda­rze­nie. Tho­mas, bio­log ewo­lu­cyjny na uni­wer­sy­te­cie w Mont­pel­lier we Fran­cji, zło­żył w 1996 roku wnio­sek do fran­cu­skich władz o sfi­nan­so­wa­nie badań nad tym zagad­nie­niem, pewien pozy­tyw­nej odpo­wie­dzi. Co prawda dopiero nie­dawno uzy­skał on tytuł dok­tora, ale miał już na kon­cie czter­na­ście publi­ka­cji nauko­wych – zdu­mie­wa­jący wynik u tak mło­dego naukowca – zakła­dał więc, że z łatwo­ścią uzy­ska grant. Ponadto zwie­rzę, które postę­po­wało w spo­sób tak roz­bieżny z wła­snymi inte­re­sami, było oczy­wi­ście tema­tem war­tym zba­da­nia – tak mu się przy­naj­mniej zda­wało. Ku jego zdu­mie­niu Cen­tre Natio­nal de la Recher­che Scien­ti­fi­que (CNRS) – fran­cu­ski odpo­wied­nik ame­ry­kań­skiej Kra­jo­wej Fun­da­cji Badań Nauko­wych – odrzu­ciło wnio­sek. Powie­dział mi potem, że był tą decy­zją tak roz­wście­czony, iż zde­cy­do­wał się na strajk gło­dowy.

Przez chwilę myśla­łam, że sobie ze mnie kpi. Lecz jego posępny wyraz twa­rzy suge­ro­wał, że jed­nak mówi poważ­nie. Gawę­dzi­li­śmy sobie na weran­dzie w Toska­nii pod­czas prze­rwy w kon­fe­ren­cji doty­czą­cej mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych, tej samej, na któ­rej wcze­śniej spo­tka­łam Moore. Tho­mas był chudy, miał potar­gane ciemne włosy i wyda­wał się wylu­zo­wany oraz powścią­gli­wie pewny sie­bie, a przy tym uro­czo oddany swoim bada­niom. Teraz zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy jego entu­zjazm nie gra­ni­czył z sza­leń­stwem. CNRS jest zde­cy­do­wa­nie naj­więk­szą orga­ni­za­cją we Fran­cji spon­so­ru­jącą bada­nia naukowe, więc wku­rza­nie tych gości groź­bami nie jest chyba naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Przyj­rza­łam się bli­żej jego twa­rzy. Może ja cze­goś nie łapa­łam? Może źle go zro­zu­mia­łam?

Zro­zu­mia­łam go bar­dzo dobrze. Dopre­cy­zo­wał, że wcale nie powie­dział CNRS, iż roz­pocz­nie strajk gło­dowy, jeśli nie otrzyma grantu; powie­dział to pre­zy­den­towi Fran­cji. „Wysła­łem list bez­po­śred­nio do Jacques’a Chi­raca”.

Można by pomy­śleć, że list dotarł do urzęd­nika niż­szego szcze­bla, który otwo­rzył go, ser­decz­nie się uśmiał i wrzu­cił do kosza. A jed­nak, rzecz nie­sły­chana, jego wia­do­mość – jeśli nie sam list – dotarła drogą służ­bową do wyso­kich rangą ofi­cjeli.

Dalecy od śmie­chu człon­ko­wie fran­cu­skiego rządu wpa­dli w popłoch z powodu tego listu. Od razu wysłano pra­cow­ni­ków admi­ni­stra­cji na uni­wer­sy­tet, gdzie ci wywarli nacisk na prze­wod­ni­czą­cego wydziału, ten zaś z kolei miał zapo­biec reali­za­cji feral­nej groźby. Dali mu do zro­zu­mie­nia, że gdyby mu się to nie udało i Tho­mas jed­nak roz­po­cząłby strajk gło­dowy, oby­dwaj naukowcy słono za to zapłacą utratą wszel­kich gran­tów. Naj­wy­raź­niej sama myśl, że wycień­czony gło­dem Tho­mas sprze­ci­wiłby się publicz­nie rzą­dowi, napa­wała wła­dze uczelni nie­po­ko­jem. Wywarły więc na niego tak dużą pre­sję, że w końcu zgo­dził się wyco­fać groźbę.

Gdy mocno znie­chę­cony nasz boha­ter ner­wowo roz­wa­żał co dalej, pewien szwaj­car­ski mul­ti­mi­lio­ner, Luc Hof­f­mann, usły­szał o jego trud­nym poło­że­niu i posta­no­wił przyjść mu z odsie­czą. Hof­f­mann znany był ze swej dzia­łal­no­ści dobro­czyn­nej, a także z zami­ło­wa­nia do bio­róż­no­rod­no­ści. Zapro­po­no­wał, że pokryje połowę kosz­tów eks­pe­dy­cji. Z takim popar­ciem łatwiej było Tho­ma­sowi pozy­skać bra­ku­jące fun­du­sze z amba­sady Nowej Zelan­dii i innych źró­deł, w tym od fran­cu­skich władz, które dorzu­ciły małą sumkę, z rado­ścią pozby­wa­jąc się pro­blemu.

Ucie­szony, że kło­poty ma już za sobą, pole­ciał do Nowej Zelan­dii, gdzie skon­tak­to­wał się z zespo­łem na Uni­ver­sity of Otago, pro­wa­dzo­nym przez Roberta Poulina, bio­loga ewo­lu­cyj­nego, któ­rego podzi­wiał i który był rów­nież źró­dłem infor­ma­cji o świersz­czach. Od razu świet­nie się zgrali. Poulin, wysoki czło­wiek o mięk­kim, melo­dyj­nym gło­sie i przy­ja­znym uspo­so­bie­niu, dora­stał we fran­cu­sko­ję­zycz­nej czę­ści Kanady, więc oprócz zain­te­re­so­wań nauko­wych miał z Tho­ma­sem dosłow­nie wspólny język. A jed­nak prace nad świersz­czami ni­gdy nie zostały ukoń­czone. Napo­ty­kali prze­szkody, przed któ­rymi prze­strze­gała Moore, a które czę­sto zakłó­cają bada­nia nad mani­pu­la­cjami paso­żyt­ni­czymi – owady te wycho­dziły ze swo­ich norek tylko nocą i cho­wały się w niskich krza­kach, a ich zie­lone pan­ce­rzyki ide­al­nie zle­wały się z oto­cze­niem, trudno więc było je zauwa­żyć nawet tuż przed sobą. Mimo że człon­ko­wie ekipy prze­cze­sy­wali teren uzbro­jeni w latarki, noc za nocą, czę­sto peł­za­jąc na czwo­ra­kach przez niskie chasz­cze, zna­leźli jedy­nie garść świersz­czy zara­żo­nych roba­kami – dużo poni­żej liczby koniecz­nej do prze­pro­wa­dze­nia eks­pe­ry­men­tów, które dałyby wyniki sta­ty­stycz­nie istotne. Po przej­ściach z fran­cu­skimi wła­dzami, prze­byw­szy tysiące kilo­me­trów, Tho­mas był zmu­szony przy­znać się do porażki.

A że nie lubił mar­no­wać oka­zji, prze­rzu­cił się na inny pro­jekt naukowy. Zanim to jed­nak zro­bił, wysłał swo­jemu kole­dze z uni­wer­sy­tetu zdję­cie robaka wysu­wa­ją­cego się z owada – „Tak tylko chcia­łem Ci poka­zać, czym się obec­nie zaj­muję”. Traf chciał, że kolega powie­sił zdję­cie na tablicy ogło­szeń w pokoju kawo­wym, gdzie zoba­czył je pewien tech­nik labo­ra­to­ryjny; jego kuzyn w Mont­pel­lier zaj­mo­wał się czysz­cze­niem base­nów pły­wac­kich, które były pełne takich roba­ków. Kolega spiesz­nie poin­for­mo­wał o tych nowi­nach Tho­masa.

Tho­mas odniósł się do tego bar­dzo scep­tycz­nie. Nowo­ze­landzki paso­żyt jest tylko jed­nym z trzy­stu nit­ni­kow­ców, jak naukowcy nazy­wają tę dużą grupę nit­ko­wa­tych orga­ni­zmów, uznał zatem, że tech­nik po pro­stu się pomy­lił. Lecz po powro­cie do Fran­cji spo­tkał się z kuzy­nem tego czło­wieka i dał mu słoik z alko­ho­lem, do któ­rego tam­ten miał wkła­dać wszel­kie robale, które znaj­dzie w base­nie. Tho­mas podej­rze­wał, że już go nie zoba­czy, lecz tydzień póź­niej męż­czy­zna wró­cił i to z peł­nym sło­ikiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij