Pasożyty w twoim mózgu - ebook
Pasożyty w twoim mózgu - ebook
Jaki wpływ na nasze zachowanie mają pasożyty – mistrzowie kontroli umysłów?
Sterując nami od tysięcy lat, powodują choroby, a także oddziałują na emocje i zdolność podejmowania decyzji. Mają wpływ na nasz gatunek również na poziomie kulturowym. Oddziałują na każdy aspekt naszego życia, od pociągu seksualnego po moralność i poglądy polityczne.
Są wszędzie. W piaskownicach i ogrodach. Atakują nas w pracy, w autobusie, w naszych kuchniach.
Kathleen McAuliffe – dziennikarka specjalizująca się w popularyzacji odkryć badawczych – opowiada o wpływie pasożytów na nasze życie, zdrowie i funkcjonowanie. To pasjonujące przełomowe śledztwo w głąb ludzkiego organizmu.
Ta książka ma wszystkie cechy thrillera kryminalnego: przemoc, krew, pościg i seks. Lecz w tym przypadku przestępcami okazują się pasożyty. McAuliffe snuje żywą i przerażającą opowieść o porywaczach, którzy kontrolują nasze umysły i zachowania. Wraz z najlepszymi pisarzami naukowymi ukazuje nam rzeczywistość, która może być dużo ciekawsza od fikcji.
– Valerie Curtis, dyrektorka Eksperckiej grupy ds. stanu zdrowotnego środowiska w Londyńskiej Szkole Higieny i Medycyny Tropikalnej, autorka Don’t Look, Don’t Touch, Don’t Eat
Kathleen McAuliffe jest dziennikarką specjalizującą się w popularyzacji odkryć badawczych. Jej prace znalazły duże uznanie wśród środowisk uniwersyteckich, a artykuły pojawiły się w najważniejszych magazynach naukowych, m.in. „Discover”, „Smithsonian”, a także w „New York Timesie”. W latach 1985–1988 roku była starszą redaktorką w „US News & World Report”, koncentrującą się na relacjach dotyczących zdrowia i nauki. Za swoją pracę na rzecz popularyzacji zdrowego trybu życia była licznie nagradzana. Mieszka w Miami na Florydzie.
| Kategoria: | Zdrowie i uroda |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-542-7 |
| Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lubimy myśleć o sobie jak o kierowcach, którzy sami decydują, gdzie jechać, czy przyspieszyć albo zwolnić i kiedy zmienić pas ruchu. Podejmujemy decyzje i ponosimy ich konsekwencje. To wygodny, a nawet pożądany pogląd. Gdybyśmy odrzucili pojęcie wolnej woli, prawa, które obciążają ludzi odpowiedzialnością za ich czyny, mogłyby się okazać bezsensowne. Świat stałby się przerażającym, pozbawionym zasad miejscem. Przecież popularnymi postaciami science fiction są obcy zmieniający nas w zombie, krwiożercze wampiry czy nienasycone roboty, i to właśnie dlatego, że wywołują poczucie utraty kontroli lub, co gorsza, pokazują, jak stajemy się niewolnikami stworzeń wykorzystujących nas do swoich celów. A zatem niewygodnie żyć z myślą, że jakiś niewidzialny pasażer może również trzymać rękę na kierownicy, ubiegając nas w decyzji, czy skręcić w lewo, podczas gdy naprawdę chcemy skręcić w prawo. Kiedy zdejmujemy nogę z gazu, jakaś niewidzialna stopa naciska mocniej.
Takim niewidzialnym pasażerem są właśnie pasożyty. Biegłe w oszukiwaniu naszego układu odpornościowego wkradają się w nasze ciała i zaczynają czynić spustoszenia. Powodują wysypki, zmiany chorobowe, bóle i różne inne dolegliwości. Zjadają nas od środka, wykorzystują do inkubacji potomstwa, wysysają energię, oślepiają, trują, okaleczają, a czasem zabijają. Ale to nie wszystko. Niektóre pasożyty mają w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę – potężną, ukrytą siłę, która zdumiewa i konfunduje nawet naukowców przez całe życie zajmujących się tą problematyką. Krótko mówiąc, pasożyty to mistrzowie kontroli umysłu. Nieważne, czy są maleńkie jak wirusy, czy ogromne jak dwumetrowe tasiemce – znajdują różne sposoby, aby manipulować zachowaniem ich żywicieli, w tym, jak sądzi wielu naukowców, ludzi.
Bodźcem do napisania tej książki było pewne odkrycie, którego dokonałam w internecie. Jestem dziennikarką naukową i pewnego razu, gdy szukałam ciekawego tematu do pracy, natknęłam się na informacje o jednokomórkowym pasożycie, który bytuje w mózgach szczurów. Majstrując przy przewodnictwie nerwowym gryzonia – w sposób, który jest nadal przedmiotem badań – pasożyt zmienia jego wrodzony lęk przed kotami w przyciąganie, w ten sposób wabiąc go prosto w paszczę wroga numer jeden. Ku memu zdumieniu okazało się, że to pożądany efekt nie tylko dla kota, ale również dla samego pasożyta. Kocie jelita są mu potrzebne do przejścia kolejnego etapu cyklu rozwojowego.
Dokonawszy tego odkrycia, pomyślałam o własnej kotce, która uwielbiała zostawiać martwe gryzonie u mych stóp. Z jednej strony szokowało mnie to zachowanie, z drugiej zaś byłam pełna podziwu dla jej umiejętności łowieckich. Teraz zastanawiałam się, kto był naprawdę taki sprytny – ona czy pasożyt.
Zaczęłam czytać na ten temat, odkrywając coraz więcej rewelacji: ten mikroskopijny organizm jest częstym lokatorem mózgu człowieka, ponieważ można się nim zarazić od kotów podczas kontaktu z ich odchodami. „Być może ten pasożyt miesza również w naszych głowach”, spekuluje pewien neuronaukowiec ze Stanforda. Skontaktowałam się z nim, aby sprawdzić, co miał na myśli. Stamtąd skierowano mnie do pewnego biologa w ówczesnej Czechosłowacji. „Trochę narwany z niego facet”, ostrzegano mnie, „ale myślę, że warto, byś z nim porozmawiała”. Zadzwoniłam do Pragi i w ciągu godziny rozmowy biolog opowiedział mi przedziwną historię, jakich wiele się słyszy w moim zawodzie. Wielokrotnie przychodziło mi do głowy, że osoba po drugiej stronie słuchawki może być świrem, lecz odpychałam te myśli i cierpliwie słuchałam dalej, bo nie wypadało inaczej. Chłonę dobre historie, a ta miała wszystkie cechy pierwszorzędnego thrillera medycznego. Była na przemian straszna, dziwna, inspirująca, i przyprawiała o gęsią skórkę. Ponadto, jeśli faktycznie była prawdziwa, miała poważne implikacje zdrowotne.
Po zakończeniu rozmowy obdzwoniłam innych ekspertów zajmujących się tym kocim pasożytem, chcąc zweryfikować usłyszane rewelacje. Zrobiłam to początkowo z pewnym zakłopotaniem, obawiając się, że wyjdę na naiwną. Lecz kolejne źródła potwierdzały, że pomysły biologa z Czechosłowacji, choć nieudowodnione, zasługiwały na poważną analizę. Jego badania z udziałem ludzi – i odyseja, którą przeszedł w swoim śledztwie – stały się podstawą długiego artykułu, który napisałam do magazynu „The Atlantic”, a także zostały opisane w jednym z rozdziałów niniejszej książki, zawierającym najnowsze wyniki jego badań – tak, aby czytelnik mógł wyciągnąć własne wnioski. (I tu pewne ostrzeżenie: zanim dotrzesz do tych fragmentów, proszę, nie panikuj i nie pozbywaj się swojego kota. Szczegółowo wyjaśnię inne sposoby ochrony przed zarażeniem niż rozstanie z ulubionym towarzyszem).
W trakcie pracy nad tym tematem natknęłam się na wiele innych historii o kontroli umysłów przez pasożyty; dowiedziałam się, że istnieją takie, które czynią swoich żywicieli osobistymi ochroniarzami, opiekunkami do dziecka, szoferami, służącymi… Czasem naukowcom udaje się ustalić, w jaki sposób to się dzieje, w innych przypadkach pozostaje im drapanie się po głowie. Wyglądało na to, że neurochirurdzy i psychofarmakolodzy mogliby się dużo nauczyć od pasożytów.
Gdy już dowiedziałam się o robaczych występkach, spojrzałam na świat za oknem w inny sposób. Za sceną przedstawienia zwanego naturalną selekcją ze zdziwieniem odkryłam pasożyta, wziętego reżysera akcji wpływającego na wynik walki pomiędzy drapieżnikiem a jego ofiarą. Wgląd w jego kunszt dramaturgiczny dał mi zupełnie inne spojrzenie na ekologię, biologię ewolucyjną i rozwój chorób przenoszonych przez komary, jak choćby malaria czy gorączka krwotoczna, czyli denga.
Co prawda taktyka przymusu stosowana przez pasożyty powoduje wiele niepokojących implikacji dla człowieka, jednak wiadomości z pola walki nie są wcale aż tak przygnębiające. Tak naprawdę niektóre mikroby mogą nawet wspomagać zdrowie psychiczne. A podstępni najeźdźcy muszą się zmierzyć nie tylko z naszym układem odpornościowym.
Coraz więcej badań dowodzi, że organizmy żywicieli wytworzyły potężny system obrony psychologicznej przed pasożytami – tę tarczę psychiczną naukowcy nazwali behawioralnym układem odpornościowym. Eksperymenty pokazują, że układ ten uruchamia się w sytuacjach dużego zagrożenia zarażeniem, podpowiadając organizmowi znajdującemu się w niebezpieczeństwie, jak reagować w celu redukcji ryzyka. Prostym przykładem będzie pies, który w reakcji na zranienie liże sobie łapę, pokrywając ją w ten sposób śliną bogatą w składniki przeciwbakteryjne. Jednak u inteligentnych naczelnych, takich jak ludzie, obrona behawioralna została powiązana z coraz bardziej abstrakcyjnym i symbolicznym sposobem myślenia. Wiele nawyków i cech, które wydają się nam niepowiązane z patogenami – jak choćby nasze poglądy polityczne, preferencje seksualne czy nietolerancja wobec osób łamiących społeczne tabu – może, przynajmniej częściowo, wywodzić się z podświadomej potrzeby uniknięcia zarażenia. Da się już dowieść, że obecność lub brak zarazków w naszym najbliższym otoczeniu – w postaci takich znaków jak zjełczały zapach lub niehigieniczne warunki życia – może wpływać na naszą osobowość.
Bezpośrednio czy pośrednio pasożyty manipulują naszym sposobem myślenia, odczuwania i działania. Tak naprawdę nasze relacje z nimi mogą kształtować nie tylko zarys naszych umysłów, lecz także cechy całych społeczeństw, co, być może, wyjaśnia pewne zastanawiające różnice kulturowe pomiędzy tymi częściami świata, gdzie patogeny są wszechobecne, a tymi, gdzie znacznie obniżono zagrożenie nimi dzięki programom szczepień i lepszym warunkom sanitarnym. Istnieje wiele dowodów potwierdzających, że częstość występowania pasożytów w naszych społecznościach wpływa na to, co jemy, na nasze praktyki religijne, dobór znajomych i osób, które nami rządzą.
Nauka, która stoi za tymi twierdzeniami, jest nadal nowa. Pewne wstępne ustalenia mogą nie znaleźć potwierdzenia po głębszej analizie. Natomiast prowadzi się coraz więcej badań, a nowa dziedzina naukowa ewidentnie zaczyna nabierać kształtów. To świeżo powstałe pole nazwano _neuroparazytologią_. Lecz nie dajcie się zwieść nazwie. Podczas gdy neuronaukowcy i parazytolodzy najwyraźniej dominują w tym przedsięwzięciu, stopniowo przyciąga ono też badaczy z innych dziedzin, jak psychologia, immunologia, antropologia, religioznawstwo czy nauki polityczne.
Jeśli wpływ patogenów na nasze życie jest rzeczywiście tak głęboki, to dlaczego odkrycie tego faktu zabrało nam tyle czasu? Jednym z prawdopodobnych powodów jest fakt, że do niedawna naukowcy nie doceniali wyrafinowania pasożytów. Przez większość poprzedniego stulecia niezmiernie trudno było badać te organizmy z powodu ich skomplikowanego cyklu życiowego, w połączeniu z małymi rozmiarami i ukryciem w ciele żywiciela. Głównie przez ignorancję badaczy pasożyty uważano za uwstecznione, zwyrodniałe formy życia. Fakt, że nie potrafią przeżyć samodzielnie, odbierano jako dowód ich prymitywności, a sam pomysł, że ich żywiciele, znajdujący się wysoko na ewolucyjnej drabinie, mogą być ustawiani jak marionetki przez takich prostaków – z których wiele nie posiada nawet układu nerwowego – wydawał się absurdalny.
Do samego końca XX wieku nawet naszą obronę behawioralną przed pasożytami uważano za cechę pierwotną. Rzeczywiście, najbardziej subtelne z tych przystosowań – w postaci automatycznych myśli i uczuć – zostały prawie całkowicie przeoczone, prawdopodobnie dlatego że znajdują się na peryferiach naszej świadomości. Naukowcy nie są bardziej świadomi podświadomych impulsów niż my wszyscy, więc ten ukryty obszar pozostał niezbadany po prostu dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby go przeszukać.
Nawet dzisiaj zażyłość i zawiłość relacji pasożyt–żywiciel zaskakuje neuronaukowców i psychologów. Laików wprawia w osłupienie sposób, w jaki natura w ogóle dopuściła do pasożytniczej manipulacji; pewne fortele są tak sprytne, że tylko człowiek lub wszechmogące bóstwo mogliby je wymyślić. Pojawienie się behawioralnego układu odpornościowego równolegle do tych manipulacji tylko utrudnia zrozumienie genezy tych zależności. Więc zanim pójdziemy dalej, zobaczmy, jaką rolę odegrała tu ewolucja.
Pasożyty i żywiciele rywalizowali ze sobą od miliardów lat. Pierwsza bakteria została zainfekowana pierwszymi wirusami. Następnie, wraz z pojawieniem się większych, wielokomórkowych form życia, mikroby dokonały ich kolonizacji. Tymczasem pasożyty wyewoluowały w menażerię różnych form – glist, ślimaków, roztoczy, pijawek, wszy i im podobnych. W miarę jak formy życia rozrastały się i komplikowały swoją budowę, selekcja naturalna faworyzowała przede wszystkim te pasożyty, które najlepiej omijały tarcze ochronne, a także żywicieli, którzy najskuteczniej odstraszali agresorów.
Dzisiaj dosłownie każdy aspekt naszego ciała nosi świadectwo tej odwiecznej walki. Najbardziej widoczny obrońca to skóra, która stanowi grubą barierę dla hord mikrobów żyjących na jej powierzchni. Szczególnie chronione są wszystkie wejścia. Oczy są pokryte cieczą łzową, która wypłukuje intruzów. Uszy są otoczone włosami, które izolują robactwo. Nos posiada system filtracji do odsiewania patogenów z powietrza. Agresorzy, którzy mimo wszystko przedrą się głębiej, napotykają jeszcze większy opór. Na przykład drogi oddechowe produkują wydzielinę, która stanowi pułapkę dla niechcianych gości. Natomiast wszelkie mikroby, które zjadamy wraz z pożywieniem, najpewniej znajdą rychłą śmierć w kotle naszego żołądka, którego kwasy o sile przemysłowej mogłyby dosłownie wypalić dziurę w bucie. Gdyby jednak wszystkie te siły obronne zawiodły, do boju ruszą komórki odpornościowe. Armia ta jest dowodzona przez swego rodzaju strażników, którzy oznaczają agresorów, za nimi do akcji wkraczają pożerające ich białe krwinki, a potem pojawiają się inne komórki, które zapamiętują oznaczenia wroga tak, aby w przyszłości – na wypadek kolejnego spotkania – można było szybko wezwać nowe regimenty.
Można by pomyśleć, że dysponując taką siłą, człowiek zawsze będzie wychodził z tego starcia obronną ręką. Jednak pasożyty mają nad nami dużą przewagę. Ich populacja znacznie przewyższa nas liczebnie, a szybkie tempo replikacji zapewnia im ciągłe wsparcie ze strony kilku zmutowanych sztuk. Bitwa pomiędzy żywicielami a pasożytami to niekończący się wyścig zbrojeń.
W silnie konkurencyjnym środowisku pasożyt, który przypadkiem zyska zdolność modyfikowania zachowania żywiciela – na przykład tak, by ten zbliżył się do kolejnego gospodarza – ma dużą szansę na szybkie rozmnożenie. Ponieważ żywiciele nie potrafią w takim tempie ewoluować, ich najlepszą szansą na przetrwanie i udaremnienie każdej nowej sztuczki pasożyta jest nabycie cech pozwalających im na szerszą ochronę. Mutacje, które sprawiają, że zwierzę unika popularnych źródeł zarażenia – na przykład mętnej, zielonej wody, kupy gnoju lub innych członków stada zachowujących się dziwnie – mogą spełniać taką funkcję. Piękno takiego psychologicznego przystosowania polega na tym, że chroni nie tylko przed jednym, ale też przed setkami lub nawet tysiącami innych czynników zakaźnych. To niezłe osiągnięcie – okazja, której ewolucja nie mogła przegapić. Co więcej, u ludzi reakcje instynktowne, chroniące przed zarażeniem, ulegają wzmocnieniu i poszerzeniu przez proces uczenia się oraz przekaz kulturowy, co jeszcze bardziej wzmaga ich skuteczność. Można się założyć, że właśnie tak to się działo.
Mimo że w naszych koszmarach najczęściej pojawiają się lwy, niedźwiedzie, rekiny i uzbrojeni ludzie, to właśnie zarazki od zawsze były naszym najgorszym wrogiem. W średniowieczu jedna trzecia populacji Europy została zdziesiątkowana z powodu epidemii dżumy. W ciągu kilku wieków od przyjazdu Kolumba do Nowego Świata dziewięćdziesiąt pięć procent ludności etnicznej obu Ameryk zostało zmiecionych z powierzchni Ziemi przez ospę, odrę, grypę i inne zarazki przywiezione przez europejskich najeźdźców i osadników. Więcej osób zmarło z powodu epidemii grypy hiszpanki w 1918 roku, niż zostało zabitych w okopach pierwszej wojny światowej. Malaria, obecnie jeden z najbardziej śmiertelnych czynników zakaźnych na świecie, jest bez wątpienia największym seryjnym zabójcą wszech czasów; według szacunków ekspertów od epoki kamiennej zabiła połowę ludzkości zamieszkującej naszą planetę. Nowy wgląd w sposób, w jaki pasożyty rozprzestrzeniają się wśród ludzi, a także ukryta siła naszych umysłów, zdolna przeciwstawić się temu zagrożeniu porównywalnemu do siły tsunami, mogą przynieść ogromne korzyści.
Jedną z takich korzyści może być wynalezienie innowacyjnych sposobów na blokowanie roznoszenia najbardziej niebezpiecznych czynników zakaźnych. Oprócz tego można mieć nadzieję, że odkrycia neuroparazytologii poszerzą naszą wiedzę na temat głównych przyczyn zaburzeń umysłowych, które zazwyczaj nie są kojarzone z pasożytami, co być może doprowadzi do postępów w zapobieganiu im i w ich leczeniu. Jednak tym, co stanowi największą obietnicę tej dziedziny na najbliższą przyszłość, jest pogłębienie zrozumienia nas samych i naszego miejsca w przyrodzie. Oczywiście, odkrycia z tego frontu wywołują prowokacyjne pytania. Jeśli patogeny potrafią majstrować przy naszych umysłach, jak to świadczy o naszej odpowiedzialności za własne czyny? Czy naprawdę jesteśmy wolnomyślicielami, za których się uważamy? Do jakiego stopnia pasożyty tworzą naszą tożsamość? Jaki jest ich wpływ na wartości moralne i normy kulturowe?
W ostatnim rozdziale niniejszej książki podejmę próbę ocalenia konceptu wolnej woli. Ale ostrzegam: zanim do tego dojdziemy, nieźle nam się oberwie.2. AUTOSTOPEM
Wyniki raportów były anegdotycznie niedorzeczne. Świerszcze, które zazwyczaj zamieszkują poszycie leśne i nie pływają, nagle zaczęły rzucać się do stawów i strumyków. Frédéric Thomas podejrzewał, że do samobójstwa świerszcza doprowadził robak, którego obecność stwierdzono, kiedy wysuwał się z ciała tonącego insekta. Tyle że jedynym sposobem, aby się o tym przekonać, była wycieczka do Nowej Zelandii, gdzie zgłoszono to zdarzenie. Thomas, biolog ewolucyjny na uniwersytecie w Montpellier we Francji, złożył w 1996 roku wniosek do francuskich władz o sfinansowanie badań nad tym zagadnieniem, pewien pozytywnej odpowiedzi. Co prawda dopiero niedawno uzyskał on tytuł doktora, ale miał już na koncie czternaście publikacji naukowych – zdumiewający wynik u tak młodego naukowca – zakładał więc, że z łatwością uzyska grant. Ponadto zwierzę, które postępowało w sposób tak rozbieżny z własnymi interesami, było oczywiście tematem wartym zbadania – tak mu się przynajmniej zdawało. Ku jego zdumieniu Centre National de la Recherche Scientifique (CNRS) – francuski odpowiednik amerykańskiej Krajowej Fundacji Badań Naukowych – odrzuciło wniosek. Powiedział mi potem, że był tą decyzją tak rozwścieczony, iż zdecydował się na strajk głodowy.
Przez chwilę myślałam, że sobie ze mnie kpi. Lecz jego posępny wyraz twarzy sugerował, że jednak mówi poważnie. Gawędziliśmy sobie na werandzie w Toskanii podczas przerwy w konferencji dotyczącej manipulacji pasożytniczych, tej samej, na której wcześniej spotkałam Moore. Thomas był chudy, miał potargane ciemne włosy i wydawał się wyluzowany oraz powściągliwie pewny siebie, a przy tym uroczo oddany swoim badaniom. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy jego entuzjazm nie graniczył z szaleństwem. CNRS jest zdecydowanie największą organizacją we Francji sponsorującą badania naukowe, więc wkurzanie tych gości groźbami nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem. Przyjrzałam się bliżej jego twarzy. Może ja czegoś nie łapałam? Może źle go zrozumiałam?
Zrozumiałam go bardzo dobrze. Doprecyzował, że wcale nie powiedział CNRS, iż rozpocznie strajk głodowy, jeśli nie otrzyma grantu; powiedział to prezydentowi Francji. „Wysłałem list bezpośrednio do Jacques’a Chiraca”.
Można by pomyśleć, że list dotarł do urzędnika niższego szczebla, który otworzył go, serdecznie się uśmiał i wrzucił do kosza. A jednak, rzecz niesłychana, jego wiadomość – jeśli nie sam list – dotarła drogą służbową do wysokich rangą oficjeli.
Dalecy od śmiechu członkowie francuskiego rządu wpadli w popłoch z powodu tego listu. Od razu wysłano pracowników administracji na uniwersytet, gdzie ci wywarli nacisk na przewodniczącego wydziału, ten zaś z kolei miał zapobiec realizacji feralnej groźby. Dali mu do zrozumienia, że gdyby mu się to nie udało i Thomas jednak rozpocząłby strajk głodowy, obydwaj naukowcy słono za to zapłacą utratą wszelkich grantów. Najwyraźniej sama myśl, że wycieńczony głodem Thomas sprzeciwiłby się publicznie rządowi, napawała władze uczelni niepokojem. Wywarły więc na niego tak dużą presję, że w końcu zgodził się wycofać groźbę.
Gdy mocno zniechęcony nasz bohater nerwowo rozważał co dalej, pewien szwajcarski multimilioner, Luc Hoffmann, usłyszał o jego trudnym położeniu i postanowił przyjść mu z odsieczą. Hoffmann znany był ze swej działalności dobroczynnej, a także z zamiłowania do bioróżnorodności. Zaproponował, że pokryje połowę kosztów ekspedycji. Z takim poparciem łatwiej było Thomasowi pozyskać brakujące fundusze z ambasady Nowej Zelandii i innych źródeł, w tym od francuskich władz, które dorzuciły małą sumkę, z radością pozbywając się problemu.
Ucieszony, że kłopoty ma już za sobą, poleciał do Nowej Zelandii, gdzie skontaktował się z zespołem na University of Otago, prowadzonym przez Roberta Poulina, biologa ewolucyjnego, którego podziwiał i który był również źródłem informacji o świerszczach. Od razu świetnie się zgrali. Poulin, wysoki człowiek o miękkim, melodyjnym głosie i przyjaznym usposobieniu, dorastał we francuskojęzycznej części Kanady, więc oprócz zainteresowań naukowych miał z Thomasem dosłownie wspólny język. A jednak prace nad świerszczami nigdy nie zostały ukończone. Napotykali przeszkody, przed którymi przestrzegała Moore, a które często zakłócają badania nad manipulacjami pasożytniczymi – owady te wychodziły ze swoich norek tylko nocą i chowały się w niskich krzakach, a ich zielone pancerzyki idealnie zlewały się z otoczeniem, trudno więc było je zauważyć nawet tuż przed sobą. Mimo że członkowie ekipy przeczesywali teren uzbrojeni w latarki, noc za nocą, często pełzając na czworakach przez niskie chaszcze, znaleźli jedynie garść świerszczy zarażonych robakami – dużo poniżej liczby koniecznej do przeprowadzenia eksperymentów, które dałyby wyniki statystycznie istotne. Po przejściach z francuskimi władzami, przebywszy tysiące kilometrów, Thomas był zmuszony przyznać się do porażki.
A że nie lubił marnować okazji, przerzucił się na inny projekt naukowy. Zanim to jednak zrobił, wysłał swojemu koledze z uniwersytetu zdjęcie robaka wysuwającego się z owada – „Tak tylko chciałem Ci pokazać, czym się obecnie zajmuję”. Traf chciał, że kolega powiesił zdjęcie na tablicy ogłoszeń w pokoju kawowym, gdzie zobaczył je pewien technik laboratoryjny; jego kuzyn w Montpellier zajmował się czyszczeniem basenów pływackich, które były pełne takich robaków. Kolega spiesznie poinformował o tych nowinach Thomasa.
Thomas odniósł się do tego bardzo sceptycznie. Nowozelandzki pasożyt jest tylko jednym z trzystu nitnikowców, jak naukowcy nazywają tę dużą grupę nitkowatych organizmów, uznał zatem, że technik po prostu się pomylił. Lecz po powrocie do Francji spotkał się z kuzynem tego człowieka i dał mu słoik z alkoholem, do którego tamten miał wkładać wszelkie robale, które znajdzie w basenie. Thomas podejrzewał, że już go nie zobaczy, lecz tydzień później mężczyzna wrócił i to z pełnym słoikiem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki