- W empik go
Pieśń ostatniego minstrela - ebook
Pieśń ostatniego minstrela - ebook
Pieśń ostatniego minstrela: opowieść o zakazanej miłości i waśniach klanowych Zanurz się w XVI-wiecznej Szkocji za sprawą narracji poetyckiej Waltera Scotta w "Pieśni ostatniego minstrela", wydanej w 1805 roku. Ta epicka opowieść, podzielona na sześć pieśni, wyróżnia się niezwykłą konstrukcją. Akcja rozgrywa się w połowie XVI wieku, a historia jest przedstawiana jako pieśń śpiewana przez starzejącego się minstrela pod koniec XVII wieku. Minstrel, szukając schronienia w zamku Newark, opowiada gospodyni, księżnej Buccleuch, oraz jej damom historię o dawnej waśni granicznej. W centrum opowieści znajduje się Lady Margaret Scott z Buccleuch, znana jako "Kwiat Teviot", zakochana w baronie Henry'm z Cranstoun. Niestety, między ich rodami – Scottów i Kerów – tli się odwieczna nienawiść. Konflikt ten pogłębia morderstwo ojca Lady Margaret, Sir Waltera Scotta z Buccleuch, dokonane przez klan Kerów. Wdowa po Sir Walterze, matka Lady Margaret, kierowana żalem i nienawiścią do Kerów, stanowczo sprzeciwia się związkowi córki z Henry'm. Jednak odwaga Henry'ego, który ratuje młodego syna wdowy z niewoli, zmienia jej nastawienie i prowadzi do upragnionego pojednania, a tragiczna waśń kończy się triumfem miłości. "Pieśń ostatniego minstrela" to nie tylko wciągająca historia o miłości, honorze i odwadze, ale również niezwykłe dzieło literackie, które przenosi czytelnika w realia historycznej Szkocji i ukazuje tło konfliktu klanowego. Poemat zachwyca bogatym językiem, plastycznymi opisami i barwnymi postaciami, a całość okraszona jest nutą melancholii i refleksji nad przemijaniem.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-621-7 |
Rozmiar pliku: | 166 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiatr był północny, droga daleka,
Minstrel był stary, słaby kaleka;
Poważne lice, włos jego biały,
Widać, że lepsze dni kiedyś znały;
Arfę, jedyną jego osłodę,
Dźwigało za nim pachole młode.
Był to ostatni z szkockich Minstreli,
Co ze czcią niegdyś w kraju słynęli,
I głosząc dzieła praojców sławnych,
Uczyli młodych, iść w ślady dawnych.
Lecz się, niestety, wszystko zmieniło!
Współbracia jego śpią pod mogiłą;
On, biedny tułacz w ojczystéj ziemi,
Chciałby już tylko odpocząć z niemi.
Bo cóż po życiu, gdy wszystkie jego
Młode uroki serce odbiegą?
Nie jemu teraz, na rączym koniu,
Jak ptak swobodnie hasać po błoniu!
Nie jemu teraz, ach! już nie jemu,
Pożądanemu, szanowanemu,
W zamkach, na ucztach, śród grona gości,
Śpiewać cześć męztwa, urok miłości,
I w sercach mężów budząc wzruszenie,
Z oczu piękności czerpać natchnienie!
W Szkocji teraz wszystko inaczéj:
Ani tych biesiad, ni tych słuchaczy!
Z starymi ludźmi, zniknęły wszędy
Stare zwyczaje, stare obrzędy;
Przychodzień, z ciężkiém berłem w prawicy,
Na Sztuartowéj zasiadł stolicy;
Mroczny fanatyzm, grożąc pochodnią,
Pieśń i wesołość mieni być zbrodnią.
Wzgardzony śpiewak, płonąc od sromu,
Musi iść żebrać z domu do domu,
I dla motłochu arfę swą stroić,
Którejby dźwiękiem król się mógł poić.
Szedł, gdzie z śród cienia dębu i świerku
Wznoszą się błyszcząc wieże Newerku.
Bard zwrócił ku nim posępne oko,
Wspomniał swą przeszłość, westchnął głęboko;
Spójrzał dokoła — lecz nigdzie innéj
Nie było niższéj strzechy gościnnéj.
Drżącym więc krokiem, przez most zwodowy,
Szedł ku podwojom bramy zamkowéj,
Któréj żelazne rygle i brony
Odbiły nieraz szturm rozpędzony,
Lecz w któréj zawsze stojąc na straży,
Duch gościnności witał nędzarzy.
Księżna przez okno starca ujrzała¹ ;
Włos jego biały, postać nieśmiała,
Wzbudziły litość; — rzekła paziowi,
By go z czcią spotkać wyszli domowi.
Bo choć tak można, z krwią królów bliska,
Znała i ona losu igrzyska,
Gdy kochająca, w lat swych zaraniu,
Z dziką rozpaczą, przy rusztowaniu
Lubego męża, próżno na wroga
Wzywała pomsty ludzi i Boga.
Gdy zmordowane wędrowca siły
Skromnym posiłkiem nieco ożyły,
A widok chętnéj, dworskiéj względności,
Wzbudził w nim pamięć lepszéj przeszłości:
Z dawno doznaném czuciem wesela,
Zapłonął w duszy ogień minstrela.
Zaczął więc prawić o przodkach księżny,
Co był za rycerz dziad jéj potężny² ,
Jak gromił wrogów, jak w kraju słynął;
Jak, świeć mu Panie! ojciec jéj zginął.
Dodał, że jeszcze z dawniejszych dziejów
Wié różne czyny wielkich Buklejów;
I gdyby księżna, przez wzgląd na treści,
Chciała posłuchać starca powieści,
Choć dłoń mu skrzepła, choć głos oniemiał,
On — i dla czegóż wyznaćby nie miał? —
On czuje w sobie dość jeszcze ducha,
By śpiew zanócić godny jéj ucha.
Chętnie spełniono skromne żądania,
Paź go do księżny zawiódł mieszkania.
Lecz skoro wstąpił w gmach jéj wspaniały,
Gdzie z nią jéj dworskie damy siedziały,
Możeby raczéj wolał odmowę;
Tak uczuł w sobie wzruszenie nowe,
Tak mu się nagłe w myślach zmąciło
Wszystko co teraz, co dawniéj było;
Że gdy sam w sobie upokorzony,
Chciał dobyć z arfy dawne jéj tony,
Uczuł, że palce moc swą straciły,
Którą nadaje wiara w swe siły.
Księżna odgadła co się w nim działo.
A więc nie rażąc zbytnią pochwałą,
W słowach jednakże miłych dla ucha,
Dodała serca, zagrzała ducha,
Aż stróny, w które trącał powoli,
Zabrzmiały wszystkie w ton jego woli.
Wtedy rad z siebie ozwał się śmieléj,
Że pomni powieść dawnych minstreli,
Któréj już w życiu swém poniżoném
Nie miał nadziei śpiewać przed zgonem.
Bo nie dla gminu pieśń ta złożona,
Lecz dla dam wielkich, dla panów grona;
Sam ją przed królem śpiewał za młodu,
Na jednéj z świetnych uczt Holyrodu;
Pieśń tę powtórzyć chciałby w téj dobie,
Nótę jéj tylko przypomni sobie.
I zwolna ręką wodząc po strónach,
Coraz to w innych przebiera tonach;
I w czole widać walkę z pamięcią,
Którém raz po raz wstrząsał z niechęcią.
Aż gdy raz wzbudził znajome brzmienia,
Twarz zajaśniała blaskiem natchnienia,
Duch w oku starca zaiskrzył młody,
Dziwny rumieniec oblał jagody,
I harmonijny, choć w miarach zmienny,
Rozległ się odgłos pieśni wojennnéj. —
Miejsce, słuchacze, dola żebraka,
Wszystko zniknęło z myśli śpiewaka;
Zimna nieufność w sercu zbolałém.
Nagle przed wieszczym pierzchła zapałem;
I tak, gdy wszyscy wkrąg oniemieli,
Nócił ostatni z szkockich Minstreli.PIEŚŃ PIERWSZA.
I.
Umilkł w Branksom gwar biesiady³ ,
Do tajemnych komnat gmachu
Samotna odeszła Lady.
Do komnat, których drzwi potężne czary
Tajemniczemi zamknęły słowami: —
Słów tych nikt wspomnieć bez strachu,
Powtórzyć nie śmie bez kary: —
Jezus Marya zmiłuj się nad nami!
Nikt oprócz Lady, za żaden skarb ziemny
Nie śmiałby wstąpić w ten gmach jéj tajemny,
II.
W biesiadnéj sali gwarliwa drużyna,
To stoi kołem przed ogniem komina,
To znów pod ręce wzdłuż chodząc pospołu,
Ciągnie rozmowy zaczęte u stołu.
Na potrząśnionych gałęźmi kamieniach
Śpią psy myśliwe, i w sennych marzeniach
W głos gonić zwierza zdają się śród boru,
Z Tewiotstonu do Eskedalmoru.
III.
Dwudziestu dziewięciu szlachetnych rycerzy
Wciąż w zamku Branksomskim gościło;
Dwudziestu dziewięciu, w bogatéj odzieży,
Na rozkaz ich paziów służyło;
Dwudziestu dziewięciu rycerskiéj młodzieży
Rumaki ich w stajniach karmiło;
A wszyscy waleczni, ojczyzny nadzieja,
A wszyscy są krewni hrabiego Bukleja.
IV.
Dziesięciu z nich w kolej, na pierwszy znak trwogi,
Gotowych co chwila do boju lub drogi,
Z orężem u pasa, z ostrogą u nogi,
W dzień i w nocy nie zrzuca zbroicy;
Na swych twardych puklerzach,
W nierozpiętych pancerzach,
Chwilę ledwo snu dadzą źrenicy;
W rękawicach ze stali
Za stół nawet siadali,
Wino pili przez kratę przyłbicy.
V.
Dziesięciu giermków, wprawionych do broni.
Trzyma przed gankiem kopije rycerzy;
Trzydzieści zbrojne osiodłanych koni,
Dziesięciu w rękach wodzi masztalerzy;
Każdy koń z kitą piór strusich u skroni,
Za każdém siodłem buzdygan się jeży;
Sto innych w stajniach zostaje się w domu. —
Taki jest zwyczaj na zamku Branksomu.
VI.
Dla czegóż te konie pod siodłem tak stoją?
Dla czego rycerze czuwają pod zbroją? —
Czuwają, by w porę brytanów szczekanie,
By w porę posłyszeć strażników wołanie;
By zdala nad chmurą kurzawy wzniesiony
Świętego Jerzego krzyż dojrzeć czerwony⁴ ;
By w porę pośpieszyć i bronić swych właści,
Przed Skropem, lub Percym, wsławionym z zdrad tylu,
I nie dać się ubiedz Howarda napaści,
Z Warkwortu, z Nawortu, z pięknego Karlilu.
VII.
Taki jest zwyczaj na zamku Branksomu. —
Mężni rycerze bronią go i strzegą:
Lecz on, pan zamku, wódz Buklejów domu!
Miecz jego straszny jak łyskanie gromu,
Rdzewieje nad grobem jego! —
Rok ledwo upłynął
Jak lord Walter zginał⁵ ,
Gdy nie syt krwi bratniéj i mordu,
Niezgodę na nowo.
Straszliwą, domową,
Rozniecił Karr, baron z Cessfordu.
Gdy lud z nad granicy
Pierzchał ku stolicy,
Gdy Edymburg nawet krwią spłynął:
Tam w dymach pożogi,
Lord Walter bez trwogi,
Broniąc swoich, walczył i zginął.
VIII.
O! straszna wojno pychy rodowéj,
Wojno sąsiedzkiéj zawiści!
Kto cię rozbroi? kto z Kaimowéj
Zbrodni twych wodzów oczyści?…
Ach! — próżno razem w pielgrzymim stroju,
Do miejsc cudownych szli wszędy⁶ ;
Próżno za dusze poległych w boju
Wspólne sprawiali obrzędy:
Póki w Cessfordzie włada dom Karrów,
Buklej w Etryku przewodzi:
Póty zawziętość odwiecznych swarów,
Z pamięcią rzezi, klęsk i pożarów,
Z ojca na syna przechodzi.
IX.
Lud wojowniczy załamywał ręce
Nad trumną lorda Waltera;
Niewiasty w łzami uroszone wieńce
Stroiły grób bohatéra.
Lecz łzy ni kwiatu pozostała wdowa
Nie uroniła na grobie;
Nadzieja pomsty i duma surowa
Dodały męztwa w żałobie.
Aż gdy wkrąg patrząc na twarze żałośne,
Syn mały w domu zawołał:
„Pomszczę się ojca, niech tylko podrosnę!“
Żal dłużéj kryć się nie zdołał,
Łkając go swemi okryła pieszczoty,
I łzy jéj wdowie zlały twarz sieroty.
X.
W stroju z rozpaczy starganym,
Na wiatr rzuciwszy włos,
Nad ojcem swym ukochanym
Anna płakała w głos.
Lecz prócz żałości dziecinnéj,
Był jeszcze powód łez inny:
Bojaźń o przyszły los.
Serce jéj gore miłością —
Przed nimby tylko z ufnością
Odkryła głąb tajemnicy;
Lecz twardéj matczynéj duszy,
Wié, że ni zmiękczy, ni wzruszy,
Prośba ni rozpacz dziewicy.
Lord Kranston jéj oblubieniec,
Cessfordów był pokrewieniec⁷ ,
Herb jeden na ich sztandarach;
A wié, że matka jéj sroga,
Wprzód niż ją wydać za wroga,
Woli wprzód ujrzéć na marach.
XI.
Lady ród wiodła wysoki.
Ojciec jéj, mędrzec głęboki,
Szczep możnych Bethunów domu⁸ ,
Za morzem szukał nauki,
I w Padwie uczył się sztuki
Niedozwolonéj nikomu.
Wieści krążyły u ludu,
Że czynił, czego bez cudu
Człek nie dokaże swą siłą;
I w dzień, gdy szedł w zamyśleniu,
Ni przed nim, ni za nim cieniu
Od ciała jego nie było⁹ .
XII.
Po ojcu, mówią, z dziecięcia
Lady tę sztukę posiadła,
Że na jéj straszne zaklęcia
Nadziemskie drżały widziadła¹⁰ . —
I oto właśnie, w swéj niedostępnéj,
Zaczarowanéj wieży posępnéj,
Powstawszy z gniewem, słucha łoskotu,
Co się wzniósł nagle z fal Tewiotu.
Ryk-że to wody, co gdy przybierze,
Chce swe skaliste skruszyć nadbrzeże?
Szum-że to wichru, co między lasy
Z twardemi dęby idzie w zapasy?
Trzęsienie ziemi, czy łoskot gromu,
Co wstrzasł jak z posad mury Branksomu?
XIII.
Przerażone echem dzikiém
Psy zawyły z przestrachu;
Ćma puszczyków, z głośnym krzykiem,
Rozpierzchła się po gmachu.
Goście z miejsc się swych porwali,
Tłum ku oknu się spycha:
Myślą, burza! — patrzą z sali,
Lecz noc jasna i cicha.
XIV.
Lady odgadła powód łoskotu.
Nie był to łoskot fal Tewiotu,
Nie był to wicher burzy dalekiéj.
Nie grom to wstrząsnął Branksomu mury:
Lady poznała, że Duch to rzeki,
Przemawiał do Ducha góry.
XV.
duch rzeki.
„Śpisz-li bracie?“
duch góry.
— „Bracie, nie! —
Księżyc w pełni świeci mnie.
Na kobiercach moich z wrzosu,
Od Skelf-hillu do Craig-crossu¹¹ ,
Pod drzewami, nad zdrojami,
Tłumy Sylfów girlandami,
W przezroczystéj tańczą mgle.
Wstań, i obacz tan ich zręczny,
Wstań, i usłysz śpiew ich wdzięczny,
Luby bracie, odwiedź mnie!“ —
XVI.
duch rzeki.
— „Nurt mój mącą łzy dziewicy,
Pięknéj Anny z Branksomu,
Co swéj serca tajemnicy
Nie śmie zwierzyć nikomu.
Powiédz ty, co widzisz gwiazdy,
Prędkoż mordy i najazdy
Wezmą koniec na granicy? —
Co sądzono dla dziewicy? —
Gdzie jest kres jéj doli złéj?
Kto ma zostać mężem jéj? —
XVII.
duch góry.
— „We mgle krąży Wóz Artura;
Niedźwiedzica zamroczona
Patrzy groźno; czarna chmura
Stoi w pasie Oryona.
Wyższe gwiazdy w ćmie obłoków —
Nie wyczytać ich wyroków!
Lecz nie pierwéj wszystko wróży,
Wojnie koniec, ludziom zgodę,
Aż się pycha upokorzy,
A miłość zyszcze swobodę.“ —
XVIII.
Nadziemskie duchy mówić przestały,
I łoskot umilkł w przestworze;
Tewiot tylko pluska o skały,
I drzewa szumią na górze.
Ale w Branksomie jeszcze się szerzy
Echo ich głosów złowieszcze:
Bo brzmi dokoła zaklętéj wieży,
I w uchu Lady brzmi jeszcze.
Porywczo i śmiało,
Z postawą wspaniałą,
Postąpiła ku oknu i mówi:
„Góra wasza pęknie,
„Rzeka w ziemię wsięknie,
„Nim ja córkę oddam wrogowi!“ —
XIX.
I śpiesząc dąży przez samotne gmachy.
Gdzie śród domowych i gości,
Syn jéj, w pancerzu i w szyszaku z blachy,
Bawi się z krzykiem radości.
I małym w ręku wywijając kordem,
Na kiju biega po sali,
Krzycząc, że jedzie na wojnę z Cessfordem,
I zamki wrogów popali.
Starzy wojacy giestami i słowy
Dodają dziecku ochoty;
Serca ich twarde jak puklerz stalowy,
Wzrusza wesołość sieroty.
Patrzą, i wzajem szepcą wróżby ciche,
Że byle tylko rósł w zdrowiu,
Poniży kiedyś Jednorożca pychę,
Wskrzesi blask Gwiazdy i Nowiu¹² .
XX.
Lady przez chwilę z matczyném wzruszeniem
Spójrzała na widok ten,
I wnet, wkrąg bystro rzuciwszy spójrzeniem,
Wyszła — wezwawszy za sobą skinieniem
Wiljama de Deloraine.
XXI.
Z tylu rycerzy, co w zamku gościło,
Nikt mu nie równał postawą i siłą;
Nikt na turniejach, ni w bitew natłoku,
Kopii zręczniéj nie ułożył w toku.
Od błot Tarrasu, do piasków Solwaju,
Nikt nie znał lepiéj mieszkańców i kraju,
Gdzie stokroć z łupem uchodząc przez jary,
Zmylił najlepsze Percego ogary¹³ .
W niczém dlań nigdzie nie było zapory:
Przez góry, rzeki, przez lasy i bory,
Wié wszystkie ścieżki, i ani się boi
Wczwał gnać po skałach, lub płynąć we zbroi.
Jedno dla niego czas lipca czy grudnia,
Ciemność północy, czy skwary południa;
Niczém dla niego jest mord i pożoga,
Gdy ma łup dostać, lub napaść na wroga.
Pięćkroć przez Szkocką wygnany królowę,
Unosił życie w kraj nieprzyjacielski:
I pięćkroć wracał, gdy na jego głowę
Cenę nałożyć król kazał Angielski.
XXII.
„Rycerzu! — rzekła Lady — téj nocy
„Trzeba mi twojéj wiernéj pomocy.
„Weź najlepszego konia ze stajni.
„I co najśpieszniéj, i co najtajniéj.
„Pędź do Melrozu! — Gdzie? zkąd? i po co?
„Milcz! — lecz pośpieszaj, byś przed północą
„Był tam, nim przebrzmią modły wilii! —
„Pytaj o mnicha Świętéj Maryi.
„Pozdrów i powiédz, żem cię przysłała:
„Że przyszła chwila, i że wam obu
„Poruczam dzisiaj zdobyć Skarb Grobu.
„Bo dziś Świętego wilja Michała:
„Gwiazdy zamglone, lecz księżyc czysty. —
„Czas wam i miejsce krzyż wskaże krwisty.
XXIII.
„Co ci mnich odda, strzeż i ukrywaj!
„Wracaj! — nie stawaj, ani spoczywaj!
„I czy to będzie pismo, czy księga,
„Niech do niéj twoje oko nie sięga;
„Bo gdybyś zajrzał, albo dochodził —
„Lepiéjby było, byś się nie rodził!“ —
XXIV.
— „O! nie bój się Lady! mój dzielny koń gniady
„Niech tylko się kopnie z kopyta,
„Za Bozką pomocą, tam dziś przed północą.
Tu staniem nim zorze zaświta.
„I szukać daremnie, lepszego odemnie
„Do spełnienia twojego rozkazu:
„Bo jako Bóg żywy! jam rycerz prawdziwy!
„Książki w ręku nie miałem ni razu.“ —
XXV.
Rzekł, dopadł konia, wzmocnił się w łęku,
Kopiję z giermka pochwycił ręku,
Ścisnął ostrogą — przez most zwodowy
Zagrzmiał jak piorun tentent podkowy.
Przez las, na prawo, szybkim zawrótem,
Puścił się drogą nad Tewiotem.
W bok Goldilandu granicznéj wieży,
Skalnych Bortwiku dotarł wybrzeży;
W mgle Moat-hillu szczyt ujrzał głuchy,
Gdzie dotąd błądzą Druidów duchy;
Z okien Hawiku, światła w pomroku
Jak wstęga tylko migły mu w oku;
I wnet jak widmo straszne dla gminu,
Przemknął około bram Hazeldinu.
XXVI.
„Kto? stój!“ — strażnicy z baszt zawołali.
— „Swój — rzekł — z Branksomu! — i pędził daléj.
Skręcił na północ brzegiem strumienia,
Na stromą górę wbiegł bez wytchnienia;
Aż nieznużony po trudach tylu,
Ujrzał półdrożną błoń Horslie-hillu.
Na lewo przed nim pasem leżała,
Odwieczna Rzymian droga wspaniała.
XXVII.
Tu wstrzymał konia, lecz się nie bawił:
Obejrzał oręż, siodła poprawił,
I wskok znów daléj! — Jasność księżyca
Olbrzymie Mintu skały oświéca,
Zkąd głośny w pieśniach, zbójca przemożny,
Czyhał przed laty na łup podnożny¹⁴ ,
A trąbki jego dźwięk między skały,
Tysiączne echa w grom zamieniały.
Delorraine myśląc o nim, żałował
Że go dziś nié ma, by z nim spróbował!
XXVIII.
Szybko i prosto, jak grot do celu.
Przeleciał bujne pola Riddelu,
Gdzie Ail z jeziór i z gór wezbrany,
Wrąc z szumem tłucze o skalne ściany,
I jak wędzidła koń niecierpliwy,
Fal swych pieniste wydyma grzywy.
Ale dla gońca nié ma przeszkody!
Wprost, jak gnał czwałem, wskoczył do wody.
Nigdy mąż cięższy, w nocnym pomroku.
Nie walczył z szybszym nurtem potoku.
Koń się ponurzył: — jeździec bez trwogi,
Spiął go wędzidłem, dodał ostrogi;
Koń wzbił się na wierzch — nozdrza rozszerza,
Fala dosięga piersi rycerza,
Pryska nad głowę: — lecz w nim odwaga
Z niebezpieczeństwem równo się wzmaga.
Zwrócił na ukos, i z biegiem prądu
Kierując zręcznie, dobił się lądu.
Koń nie miał czasu parsknąć na brzegu,
Pan go znów bodźcem zmusił do biegu.
XXIX.
Przez Bowden-Moru pędząc bezdroże,
Halidon-Hillu obaczył wzgórze,
I westchnął z smutném wstrząśnieniem głowy. —
Bo w myślach jego stanął dzień owy,
Straszny dzień piérwszy wojny domowéj,
Krwawy początek dziedzicznych swarów,
Przyjaznych dotąd Skottów i Karrów¹⁵ .
Gdy król, w Duglasów tęskniąc przemocy,
Wiernéj Bukleja wezwał pomocy,
A wodze Karrów, w stanowczéj chwili,
Zwycięztwo jego w klęskę zmienili;
A śród pogoni, ciżby i mordu,
Legł z nich najpierwszy, baron z Cessfordu. —
XXX.
Z gniewem w bok konia topiąc ostrogi,
Deloraine mijał widok złowrogi;
Aż z góry we mgle ujrzał w oddali,
Cień wież Melrozu, błysk Twidu fali.
Olbrzymi naksztalt skały szerokiéj,
Gmach się kościelny dźwigał w obłoki,
A wkoło w massach skupione mury,
Zdały się gruzem zwalonéj góry.
W Hawiku słyszał hasło wieczoru,
Tu dzwon się ozwał z wieży klasztoru —
Księża na Laudes idą do choru.
„Ha! w sam czas!“ — jeździec krzyknął z pociechą.
I podwojone kopytów echo,
Jak grom się przed nim tocząc wzdłuż łanu,
Spotkało z świętym brzmieniem organu,
Co z bram kościelnych wiatr niósł na błonia. —
Deloraine w bramie zeskoczył z konia,
I przy ostatniéj nócie nieszpornéj,
Jak duch wpół widny we mgle wieczornéj,
Szedł ku podwojom fórty klasztornéj.
Tu stróny zmilkły; — z echem ich brzmienia,
Zgasł w duszy wieszcza zapał natchnienia.
Skromnie ku arfie pochylił czoło,
Nieśmiałym wzrokiem rzucił wokoło;
Znać, że w obecnych twarzy i oku,
O pieśni swojéj szukał wyroku:
I jakby nie śmiąc ufać pochwale,
Nieco o dawnym wspomniał zapale,
I jak w nim nędza i wiek zwątliły,
Lepsze za młodu pamięć i siły.
Księżna i wszystkie damy orszaku,
Umiały pojąć wieszcza w śpiewaku,
I z szczerém czuciem, głośno oddały
Jemu i pieśni winne pochwały.
Starzec ośmielon słodką ich mową,
Tak pieśń swą nócić zaczął na nowo.
KONIEC PIEŚNI PIERWSZÉJ.