-
W empik go
Pieśni Dzikich Kwiatów - ebook
Pieśni Dzikich Kwiatów - ebook
Wciągający romans historyczny z perspektywą osoby Aro-Ace! Miłość, przygoda i niebezpieczeństwo w XIX-wiecznej Anglii! Niespodziewany spadek pozwala Elise Larking, pannie z prowincji, przyjechać po raz pierwszy na sezon do Londynu. Spotyka tam ona młodą, ekscentryczną arystokratkę, Anne Woodward, która postanawia wprowadzić nową znajomą do towarzystwa. Już na pierwszym balu Elise dostrzega James Harding, hrabia Marwick, niechętnie widywany na salonach właściciel klubu hazardowego. Szybko okazuje się, że losy tych trojga połączy seria przedziwnych wypadków, których finał może się okazać znacznie bardziej niebezpieczny niż tylko nieprzychylne plotki...
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397406537 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
28.08.1843
A więc to już pewne – jutro wyjeżdżamy. Jak co roku ogarnia mnie nostalgia. Londyn w sezonie jest wprawdzie pełen atrakcji, ale nie potrafię nie tęsknić za naszym domem i okolicą. Czasem myślę, że mogłabym w ogóle nie opuszczać Northumberland, chodzić z Ginną po łąkach i zbierać zioła.
Nie mam złudzeń co do sezonu. Nie będzie zapewne ciekawszy od poprzednich. Na szczęście, dobiegającej trzydziestki starej pannie nikt już tak bardzo się nie przygląda, więc będę mogła mieć trochę swobody. Uczestniczyć w tych przyjęciach, na które rzeczywiście mam ochotę i nie zmuszać się do tańca z kolejnymi nudnymi synami arystokratów. Interesują ich tylko karty, konie i kobiety. Aż żal mi tych pieniędzy, które rodziny przepuściły na ich wykształcenie. Szkoda, że Ralph wróci z Bolonii dopiero na święta. Czasem myślę, że mój brat to jedyna rozsądna osoba spośród podobnych mi wiekiem, jaką znam.
Choć, kto wie – może w tym roku Londyn jednak czymś mnie zaskoczy?ELISE
Koło podskoczyło na nierównym bruku, wyrywając Elise z drzemki. Rozejrzała się niezbyt przytomnie i napotkała taksujące spojrzenie matki.
– Obudź się, dziewczyno – sarknęła jej rodzicielka. – Za chwilę będziemy na miejscu.
Elise spuściła oczy, nie chcąc wywołać kolejnego potoku narzekań i wyjrzała przez okno. Nigdy dotąd nie była w Londynie i widok pięknych kamienic oraz licznych przechodniów lekko ją oszałamiał. Od dawna skrycie marzyła o wyrwaniu się z Harrowdale, małego miasteczka w Surrey, gdzie spędziła całe swoje dotychczasowe życie. Teraz jednak, wobec ogromu miasta i tłumu na ulicach, poczuła się niepewnie. Czy naprawdę dziewczyna z prowincji, do niedawna bezposażna córka notariusza, ma czego szukać na londyńskich salonach? Nieoczekiwany spadek po wuju, bracie matki, który otrzymała przed miesiącem, nagle wydał jej się ledwie drobiazgiem. Czy ma szansę zrobić jakiekolwiek wrażenie na londyńskim towarzystwie z ledwie pięcioma tysiącami funtów posagu, wspomnieniem szlacheckiego pochodzenia dziadków, których nigdy nie poznała i protekcją starej ciotki, wprawdzie wdowy po parlamentarzyście, lecz od dawna już pozostającej na uboczu życia towarzyskiego? Jej matka przynajmniej tak uważała.
– Wreszcie masz szansę na dobre małżeństwo – powiedziała jej, ledwie adwokat wuja opuścił ich skromne mieszkanie – Pięć tysięcy to całkiem zgrabny mająteczek, a nazwisko twego dziadka dużo swego czasu znaczyło.
Nie dodała przy tym, że ojciec zerwał z nią wszelki kontakt, gdy poślubiła ubogiego notariusza i że aż dotąd nikt z rodziny nie wyraził jakiegokolwiek zainteresowania ich losem. Nawet gorąca adoracja męża, do ostatnich chwil zapatrzonego w żonę jak w obraz święty, nie złagodziła głębokiej urazy, jaką żywiła do swej rodziny za to, że się jej wyrzekła. Teraz, mając możliwość odzyskania, choćby i przez córkę, jakiejkolwiek cząstki dawnego życia, natychmiast odnowiła kontakt ze swą wiekową krewną i niemalże wybłagała, by ta zgodziła się wprowadzić Elise do towarzystwa w nadchodzącym sezonie. Córka zaś miała jedno zadanie – znaleźć bogatego męża.
Elise nie oponowała. Dawno już przekonała się, że lepiej akceptować postanowienia matki, niż się z nią spierać. Aurelię opór mógł jedynie utwierdzić w raz podjętej decyzji. Gdy po raz kolejny wyrzuciła z sypialni córki książki filozofów i ponownie przepędziła ją z gabinetu ojca, gdzie Elise przeglądała opisy dawnych spraw, jednocześnie wygłaszając jej wykłady o „głupich fanaberiach niegodnych młodej damy” – tak bowiem określała intelektualne zainteresowania córki – Elise postanowiła dla świętego spokoju unikać kolejnych konfliktów. Zadowolona z takiego obrotu spraw matka w końcu dała córce trochę wytchnienia. Dzięki temu Elise mogła, w czasie długich spacerów po okolicy lub też kryjąc się w ogrodzie, kontynuować swoje zainteresowania. Choć ostatnio było z tym trudniej, a to za sprawą dawnego asystenta ojca, który przejął po nim kancelarię. Starszy od Elise o ponad dziesięć lat mężczyzna zaczął okazywać dziewczynie niezbyt mile przez nią widziane zainteresowanie. To jedynie upewniło niechętną owemu dżentelmenowi wdowę po dawnym wspólniku, że córkę trzeba natychmiast zabrać z Surrey.
Elise sama powitała propozycję wyjazdu z radością. Cieszyły ją nowe perspektywy, miała serdecznie dość małomiasteczkowej mentalności znajomych matki i była zmęczona ciągłym poczuciem wyobcowania w miejscu, które znała od dzieciństwa. Nie rozmyślała zbyt dużo o małżeństwie jako takim. Jak każda uboga panna na wydaniu zdawała sobie sprawę z faktu, że to może być jej jedyna szansa na poprawę życiowej sytuacji, choć nie lubiła myśleć o tym w ten sposób. Gdzieś głęboko w jej sercu tliło się marzenie o mężczyźnie, który będzie adorował ją choćby w połowie tak, jak ojciec całe życie adorował matkę. Marzenie to tłumiła jednak obawa, że ze względu na swój niewielki majątek i nieszczególne koneksje, będzie się musiała zadowolić tym, co – kto – się trafi. Przynajmniej teraz miała w końcu szansę, by spróbować znaleźć szczęście.
Rozmyślania przerwało Elise gwałtowne zatrzymanie się powozu. Stangret zakomunikował, że dotarli na miejsce. Dziewczyna posłusznie zebrała swoje rzeczy i wysiadła za matką. Z lekka niepewnie spojrzała w górę, na potężny gmach miejskiego domu ciotki, w którym miała spędzić najbliższe, tak istotne dla jej życia miesiące.JAMES
Ostrożne pukanie sprawiło, że James podniósł głowę znad przeglądanych akurat papierów.
– Wejść! – zawołał i odchylił się za biurkiem na widok swojego wspólnika, prawnika i jedynego przyjaciela, Tristana Pyke’a, który wsunął się do gabinetu.
– Jak stoją sprawy? – zagadnął przybyły, rzucając okiem na zawalone papierami biurko.
– Bardzo dobrze – James omiótł wzrokiem papiery. – Sezon się jeszcze nie zaczął, a przychody klubu już zaczynają gwałtownie rosnąć.
Green Mill Gentelmen’s Club, którego obaj byli właścicielami, był najpopularniejszym klubem dla dżentelmenów w stolicy, a także, jak szeptali złośliwi, najgłębszą jaskinią hazardu po tej stronie Tamizy. A zarazem życiowym osiągnięciem i prawdziwą dumą Jamesa, który stworzył go od zera wkrótce po tym, jak udało mu się zapewnić sobie sądownie prawo do spadku po ojcu, zmarłym hrabim Marwick. Od powstania przed dziesięcioma laty klubu, nieprzerwanie zdobywał on nowych członków i przynosił coraz większe zyski, czyniąc właściciela obiektem niechętnego podziwu londyńskiej socjety.
– Sezon zaczyna się za dwa tygodnie – mruknął pod nosem Tristan, wyglądając za okno, jakby coś rozważał. – Balem u księcia Rochester. Może powinniśmy się tam pojawić.
James drgnął lekko i natychmiast starannie przybrał obojętny wyraz twarzy.
– Nie sądzę, żeby to było konieczne – powiedział, starając się zachowywać niewzruszenie. – Wszyscy arystokraci, którzy się na nim pojawią, i tak zjawią się w Green Mill w ciągu następnego tygodnia.
– Zapewne – zgodził się Tristan. – Ale sam wiesz, jak dobrze jest dbać w towarzystwie o pozory. – Zerknął szybko na przyjaciela, po czym dodał: – Wiem, co myślisz o takich imprezach, ale póki jesteś hrabią Marwick, chcesz czy nie, należysz do tego świata. I czasem nawet ty musisz się w nim pokazać.
James zacisnął usta i odwrócił głowę. Podejrzewał, że przyjaciel ma słuszność. Rzeczywiście, jako hrabia powinien przynajmniej zachowywać pozory. Wątpił jednak, by Tristan miał pojęcie, ile go to kosztowało. Jako syn niezbyt zamożnego szlachcica z Kornwalii, jego wspólnik był traktowany z pewnym lekceważeniem, nie mogło się ono jednak równać ze wzgardą, jaką towarzystwo okazywało jemu, synowi brazylijskiej Kreolki. Nawet jeśli rzeczona Kreolka była prawną małżonką jego ojca.