- promocja
Pippi Pończoszanka - ebook
Pippi Pończoszanka - ebook
Pierwszy tom z serii książeczek o Pippi Pończoszance - najsilniejszej i najbardziej niesfornej dziewczynce. Mieszka ona samotnie w Willi Śmiesznotce razem ze swoim koniem i małpką, ma walizkę pełną złotych monet i... nie chodzi do szkoły. Jej niekonwencjonalne zachowanie jest wyzwaniem dla mieszkańców miasteczka: budzi zgorszenie dorosłych oraz zachwyt rówieśników. Powieść przygodowa dla dzieci w wieku 6 - 12 lat.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-10-12913-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na skraju małego, małego miasteczka znajdował się stary, zapuszczony ogród. W ogrodzie stał stary dom, a w domu tym mieszkała Pippi Pończoszanka. Miała dziewięć lat i mieszkała w nim zupełnie sama. Nie miała ani mamusi, ani tatusia i dlatego nie było nikogo, kto mógłby jej mówić, żeby szła spać właśnie wtedy, gdy bawiła się w najlepsze, i nikogo, kto zmuszałby ją do picia tranu, skoro wolała cukierki.
Dawniej Pippi miała tatusia, którego bardzo kochała, miała też oczywiście i mamusię, lecz było to tak dawno, że wcale tego nie pamiętała. Mamusia umarła, gdy Pippi była małym, malusieńkim dzieckiem, które leżało w kołysce i krzyczało tak okropnie, że nikt nie mógł wytrzymać w pobliżu. Pippi sądziła, że mamusia siedzi teraz w niebie i przez małą dziurkę spogląda z wysoka na swoją córeczkę, często więc machała do niej ręką, mówiąc:
– Nie martw się! Zawsze dam sobie radę.
Tatusia swego natomiast Pippi pamiętała. Był kapitanem na statku i pływał po wielkich morzach, a Pippi towarzyszyła mu aż do chwili, gdy raz, w czasie sztormu, fala zniosła go z pokładu i ślad po nim zaginął. Pippi była jednak zupełnie pewna, że nadejdzie dzień, gdy tatuś powróci. Nie wierzyła wcale w to, by utonął. Sądziła, że dopłynął do jakiejś wyspy, gdzie pełno było Murzynów, został królem murzyńskim i chodzi teraz całymi dniami w złotej koronie na głowie.
– Mój tatuś jest królem Murzynów, doprawdy nie wszystkie dzieci mają tak niezwykłego tatusia – mawiała z zachwytem. – A skoro tylko będzie mógł zbudować sobie łódź, przyjedzie po mnie i wtedy zostanę królową murzyńską. Hej hop, jak to będzie wspaniale!
Tatuś Pippi przed wielu laty kupił ten stary dom stojący w ogrodzie. Myślał, że zamieszka w nim z Pippi, gdy się zestarzeje i nie będzie już miał sił pływać po morzu. Nagle zdarzył się jednak ten wypadek, że zniosło go do morza. Pippi w oczekiwaniu na jego powrót postanowiła iść prosto do domu – do Willi Śmiesznotki, bo tak nazywał się ów dom. Stał, umeblowany i gotowy, i czekał na nią.
Pewnego pięknego letniego wieczoru powiedziała „do widzenia” wszystkim marynarzom na statku swego tatusia. Bardzo lubili Pippi i Pippi też ich bardzo lubiła.
– Do widzenia, chłopcy! – mówiła Pippi, całując wszystkich po kolei w czoło. – Nie martwcie się o mnie. Zawsze dam sobie radę!
Ze statku zabrała z sobą dwie rzeczy: dużą skórzaną torbę, pełną złotych monet, i małą małpkę, która nazywała się Pan Nilsson i którą dostała od tatusia. Marynarze stali przy barierze statku i patrzyli na Pippi długo, długo, póki nie stracili jej z oczu.
Szła statecznie, nie oglądając się za siebie, z Panem Nilssonem na ramieniu i torbą w ręku.
– Dziwne dziecko! – powiedział jeden z marynarzy, ocierając z oka łzę, gdy Pippi zniknęła w oddali.
Miał rację. Pippi była bardzo dziwnym dzieckiem. A najbardziej zadziwiała jej siła. Była tak niezwykle silna, że na całym świecie nie znalazłoby się policjanta równie silnego jak ona.
Mogła podnieść całego konia, jeśli tylko chciała. Czasem przychodziła jej na to ochota. Miała własnego konia, którego kupiła za jedną ze swych wielu złotych monet tego samego dnia, gdy powróciła do Willi Śmiesznotki. Bo zawsze marzyła o własnym koniu. Mieszkał na werandzie. A gdy Pippi miała chęć wypić tam poobiednią kawę, wynosiła go jak gdyby nigdy nic do ogrodu.
Obok Willi Śmiesznotki znajdował się drugi ogród i drugi dom. W domu tym mieszkali pewni państwo z dwojgiem małych i miłych dzieci – chłopcem i dziewczynką. Chłopiec nazywał się Tommy, a dziewczynka Annika. Było to dwoje bardzo grzecznych, dobrze wychowanych i posłusznych dzieci. Tommy nigdy nie ogryzał paznokci i zawsze robił to, o co go mamusia prosiła. Annika zaś nie naprzykrzała się, gdy nie mogła postawić na swoim, i zawsze wyglądała schludnie w gładko wyprasowanych, kretonowych sukienkach, których starała się nie zabrudzić. Tommy i Annika bawili się bardzo grzecznie w swoim ogrodzie, tęsknili jednak za jakimś towarzyszem zabaw; w tym czasie, gdy Pippi pływała jeszcze z tatusiem po morzu, stawali często przy sztachetach, mówiąc:
– Jakie to głupie, że się nikt nie wprowadza do tego pustego domu… Żeby tam ktoś zamieszkał, ktoś, kto ma dzieci!…
W ów piękny letni wieczór, gdy Pippi po raz pierwszy przestąpiła próg Willi Śmiesznotki, Tommy’ego i Anniki nie było w domu. Wyjechali na tydzień w odwiedziny do babci. Nie mieli więc pojęcia o tym, że ktoś się wprowadził do sąsiedniej willi, i gdy pierwszego dnia po powrocie do domu stali przy swojej furtce, wyglądając na ulicę, nie wiedzieli jeszcze, że mają już towarzyszkę zabaw. Właśnie gdy tak stali, zastanawiając się, co robić i czy zdarzy się coś przyjemnego tego dnia, czy też może będzie to jeden z tych niemiłych, nudnych dni, kiedy nic nie można wymyślić, furtka od ogrodu Willi Śmiesznotki otworzyła się i wyszła przez nią mała dziewczynka, najdziwniejsza dziewczynka, jaką Tommy i Annika kiedykolwiek widzieli. Była to Pippi Pończoszanka, która właśnie szła na poranną przechadzkę.
Włosy jej, koloru marchewki, splecione były w dwa sztywne, sterczące warkoczyki. Mały nos w kształcie kartofelka cały usiany był piegami. Szerokie, roześmiane usta ukazywały zdrowe białe zęby.
Sukienkę miała dość dziwną. Pippi uszyła ją sama. Nie starczyło jej niebieskiego materiału, więc musiała dosztukować tu i ówdzie parę kawałków czerwonego jedwabiu. Na długich, cienkich nogach miała długie pończochy – jedną brązową, a drugą czarną – i czarne buty, akurat dwa razy dłuższe od stóp, żeby były „trochę na wyrost”. Buty te kupił jej tatuś w Ameryce Południowej – i Pippi nigdy już nie chciała nosić innych.
W największe zaś zdumienie wprawiła Tommy’ego i Annikę małpka, siedząca na ramieniu obcej dziewczynki. Był to mały makak, ubrany w niebieskie spodenki, żółty kubraczek i biały słomkowy kapelusz.
Pippi jedną nogą stąpała po chodniku, a drugą po jezdni. Tommy i Annika patrzyli na nią szeroko otwartymi oczami, póki nie zniknęła w oddali. Po chwili znów się pojawiła. Teraz szła tyłem. A to dlatego, by nie musiała zawracać, idąc do domu. Gdy dotarła do furtki Tommy’ego i Anniki, przystanęła. Dzieci spoglądały na siebie w milczeniu. W końcu Tommy spytał:
– Dlaczego szłaś tyłem?
– Dlaczego szłam tyłem? – powtórzyła Pippi. – Czy nie żyjemy może w wolnym kraju? Czy nie wolno chodzić, jak się chce? Zresztą trzeba ci wiedzieć, że w Egipcie wszyscy ludzie chodzą w ten sposób i nikt nie widzi w tym nic dziwnego.
– Skąd wiesz? – zapytał Tommy. – Nie byłaś chyba w Egipcie?
– Nie byłam w Egipcie? Owszem, możesz być pewien, że byłam. Byłam wszędzie, na całej kuli ziemskiej, i widziałam o wiele dziwniejsze rzeczy niż ludzi chodzących tyłem. Ciekawa jestem, co byś powiedział, gdybym szła na rękach, jak ludzie w Indiach?
– Wszystko to kłamstwo! – zdecydował Tommy. Pippi zastanawiała się przez chwilę.
– Tak, masz rację. Kłamię – przyznała z żalem.
– To brzydko kłamać! – odezwała się Annika, która nareszcie odważyła się otworzyć usta.
– Tak, kłamać to bardzo brzydko – powtórzyła Pippi z jeszcze większym żalem. – Tylko, rozumiesz, zapominam o tym od czasu do czasu. Ale czy właściwie możesz żądać, by małe dziecko, którego mama jest aniołem, a tatuś królem murzyńskim, i które przez całe życie pływało po morzu, zawsze mówiło prawdę? A zresztą – dodała, a jej piegowata twarz rozpromieniła się – muszę wam powiedzieć, że w Nibylandii nie znam ani jednego człowieka, który by mówił prawdę. Kłamią całymi dniami. Zaczynają o siódmej rano i tak już przez cały dzień, do zachodu słońca… Więc gdyby mi się kiedy przytrafiło, że skłamię, musicie postarać się wybaczyć mi i pamiętać, że to tylko dlatego, że trochę za długo byłam w Nibylandii. Możemy chyba i tak zostać przyjaciółmi, jak myślicie?
– Oczywiście – odparł Tommy, który nagle pomyślał, że dzień dzisiejszy na pewno nie będzie jednym z owych nudnych dni, kiedy nie wiadomo, co z sobą począć.
– Dlaczego nie mielibyście zresztą zjeść u mnie śniadania? – zaproponowała Pippi.
– Właśnie, dlaczego nie moglibyśmy tego zrobić? – przyznał Tommy. – Chodź, idziemy!
– Tak! – ucieszyła się Annika. – Teraz, zaraz!
– Najpierw muszę wam przedstawić Pana Nilssona – oznajmiła Pippi.
Małpeczka zdjęła kapelusz i ukłoniła się uprzejmie.
Następnie przez rozpadającą się niemal furtkę weszli do ogrodu Willi Śmiesznotki i ruszyli wysypaną żwirem ścieżką, wzdłuż której stały stare, mchem obrosłe drzewa. Pippi powiedziała, że świetnie można się na nie wspinać.
Weszli na werandę willi. Stał tam koń, który jadł właśnie owies z porcelanowej wazy.
– Dlaczego, na miłość boską, trzymasz konia na werandzie? – zdumiał się Tommy. Wszystkie konie, jakie znał, mieszkały w stajniach.
– Jak by ci to powiedzieć? – odparła Pippi z namysłem. – W kuchni tylko by przeszkadzał. A w salonie nie czuje się dobrze.
Tommy i Annika pogłaskali konia, po czym weszli do domu. Była tam kuchnia, salon i sypialnia. Wyglądały tak, jakby Pippi w tym tygodniu zapomniała o piątkowym sprzątaniu. Tommy i Annika rozglądali się ostrożnie, czy czasem w którymś kącie nie siedzi ów król murzyński. Nigdy jeszcze w życiu nie widzieli króla murzyńskiego. Ale że ani tatusia Pippi, ani też mamusi nigdzie nie było widać, Annika spytała trwożnie:
– Czy ty mieszkasz zupełnie sama?
– Ależ nie! – zaprzeczyła Pippi. – Przecież Pan Nilsson i koń mieszkają ze mną.
– Tak, ale ja mam na myśli, czy nie ma w domu ani mamusi, ani tatusia?
– Nie, ani trochę – odpowiedziała Pippi.
– A kto ci wobec tego mówi, kiedy masz iść spać wieczorem i takie różne rzeczy? – dziwiła się Annika.
– Sama to robię – odparła Pippi. – Najpierw mówię zupełnie grzecznie, potem powtarzam jeszcze raz, ostrzej, a jeśli mimo to nie chcę być posłuszna, wtedy obrywam w skórę! Rozumiecie?
Tommy i Annika nie całkiem rozumieli, lecz pomyśleli sobie, że może to niezły sposób.
Tak rozmawiając, weszli do kuchni, gdzie Pippi zaczęła wołać:
– Tu się będzie smażyć naleśnikasy!
– Tu się będzie piekło naleśniciekło!
– Tu się będzie jadło naleśniczadło!
Po czym wyjęła trzy jajka i podrzuciła je wysoko. Jedno z jajek spadło Pippi na głowę i rozbiło się, a żółtko pociekło jej aż na oczy. Pozostałe jajka schwyciła zręcznie do rondelka, gdzie się potłukły.
– Zawsze słyszałam, że żółtko jest dobre na włosy – powiedziała Pippi, ocierając oczy. – Zobaczycie, że będą rosły jak szalone. W Brazylii zresztą wszyscy chodzą z żółtkiem we włosach. Dlatego też nie ma tam ludzi łysych. Raz tylko się zdarzyło, że jeden staruszek był tak głupi, że jadł jajka, zamiast smarować nimi włosy. Wyłysiał oczywiście, a gdy wychodził na ulicę, powstawało takie zbiegowisko, że aż policja musiała robić porządek.
Mówiąc to, Pippi zręcznie wyjmowała palcami skorupki z rondelka. Następnie wzięła szczotkę do szorowania pleców i zaczęła rozbijać nią ciasto na naleśniki, aż pryskało po ścianach. W końcu z tego, co jeszcze pozostało w rondelku, zaczęła smażyć naleśnik na patelni stojącej na kominie. Gdy naleśnik przyrumienił się z jednej strony, podrzucała go niemal do sufitu tak, że odwracał się w powietrzu, a następnie chwytała go znów na patelnię. Gotowe naleśniki rzucała przez całą kuchnię prosto na talerz.
– Jedzcie! – krzyczała. – Jedzcie, zanim wystygnie!
A Tommy i Annika jedli i byli zdania, że naleśniki są przepyszne.
Następnie Pippi zaprosiła ich do salonu. Stał tam tylko jeden mebel: ogromne, ogromne żaluzjowe biurko z mnóstwem małych szufladek. Pippi otwierała szufladki, jedną po drugiej, i pokazywała Tommy’emu i Annice wszystkie swoje skarby. Były tam prawdziwe jaja ptasie i dziwne muszelki, i kamienie, i małe śliczne pudełeczka, ładne srebrne lusterka i pieniążki, naszyjniki z paciorków i wiele, wiele innych rzeczy, które Pippi i jej tatuś kupili podczas licznych podróży dookoła świata. Pippi dała swym nowym towarzyszom zabaw po prezenciku na pamiątkę. Tommy dostał nożyk z błyszczącym trzonkiem z masy perłowej, a Annika małe pudełko z wieczkiem pokrytym różowymi muszelkami. W środku leżał pierścionek z zielonym kamieniem.
– Lepiej będzie, jeśli teraz pójdziecie już do domu – zaproponowała Pippi – żebyście jutro znów mogli mnie odwiedzić. Bo nie wychodząc stąd, raczej trudno będzie wam znów tu przyjść. A to byłaby szkoda!
Tommy i Annika byli tego samego zdania. Pożegnali więc Pippi, minęli konia, który już zjadł swój owies, i wyszli przez furtkę Willi Śmiesznotki. Pan Nilsson pomachał za nimi kapeluszem.PIPPI JEST POSZUKIWACZKĄ RZECZY I WDAJE SIĘ W BÓJKĘ
Następnego ranka Annika obudziła się wcześnie. Wyskoczyła szybko z łóżka i na palcach podbiegła do śpiącego brata.
– Obudź się, Tommy! – zawołała, szarpiąc go za ramię. – Obudź się, to pójdziemy do tej śmiesznej dziewczynki w tych dużych butach!
Tommy natychmiast ocknął się ze snu.
– Wiedziałem przez sen, że dzisiaj czeka nas coś przyjemnego, chociaż nie pamiętałem co – powiedział, ściągając bluzę od piżamy.
Następnie oboje pobiegli pędem do łazienki. Umyli się i wyczyścili zęby o wiele szybciej niż zwykle, a ubieranie poszło im tym razem wyjątkowo prędko i łatwo – i o całą godzinę wcześniej, niż ich oczekiwała mama, zjechali z piętra po poręczy, lądując akurat przy stole nakrytym do śniadania. Zaraz też usiedli, wołając, by mama czym prędzej podała kakao.
– Cóż to takiego zamierzacie robić – zdziwiła się mama – że się wam tak śpieszy?
– Pójdziemy do tej nowej dziewczynki z sąsiedniego domu – oznajmił Tommy.
– Może zostaniemy u niej przez cały dzień – dodała Annika.
Właśnie tego ranka Pippi zajęta była pieczeniem pierniczków. Zagniotła olbrzymią porcję ciasta i rozwałkowała je… na podłodze.
– Bo wiesz – tłumaczyła małpce – na małej stolnicy niewiele się zmieści, a ja przecież muszę upiec co najmniej pięćset pierniczków.
Leżała więc na podłodze, z takim zapałem wycinając pierniczki w kształcie serca, jak gdyby chodziło o jej życie.
– Przestań mi łazić po cieście, Panie Nilsson! – powiedziała rozdrażnionym głosem w chwili, gdy rozległ się dzwonek u drzwi.
Pippi wybiegła, by otworzyć. Od góry do dołu była ubielona jak młynarz, a gdy serdecznie potrząsnęła ręką Tommy’ego i Anniki, frunął na nich cały obłok mąki.
– Jak to miło, żeście wstąpili! – przywitała ich, strzepując fartuszek, z którego również wyfrunęła chmura mąki. Tommy’emu i Annice wleciało do nosa tyle mąki, że zaczęli kichać.
– Coś ty robiła? – zapytał Tommy.
– Jeśli ci powiem, że właśnie czyściłam komin, to i tak mi nie uwierzysz, bo jesteś na to o wiele za sprytny – odpowiedziała Pippi. – Faktem jest, że piekę. Niedługo już się z tym uporam. Możecie tymczasem usiąść na werandzie i poczekać.
O, Pippi umiała szybko pracować! Tommy i Annika przycupnęli na skrzyni z drzewem i przyglądali się, jak jeździ wałkiem po cieście i jak wrzuca pierniczki na blachy, i jak potem ciska blachy do pieca. Wyglądało to, ich zdaniem, prawie jak w kinie.
– Gotowe! – zawołała w końcu Pippi, wrzucając do pieca ostatnią blachę i zatrzaskując głośno drzwiczki.
– Co teraz będziemy robili? – zastanawiał się Tommy.
– Nie wiem, co wy macie zamiar robić – odparła Pippi – bo jeśli o mnie chodzi, to nie mam zamiaru próżnować. Jestem mianowicie poszukiwaczem rzeczy, a tacy nigdy nie mają wolnej chwilki.
– Co ty powiedziałaś, że kim jesteś? – zdziwiła się Annika.
– Poszukiwaczem rzeczy.
– Kto to jest? – zapytał Tommy.
– Ktoś, kto szuka rzeczy, oczywiście. A któż by to mógł być inny? – odpowiedziała Pippi, zmiatając na jedną kupkę mąkę rozsypaną po całej podłodze. – Cały świat jest pełen rzeczy i doprawdy potrzebny jest ktoś, kto szukałby ich i robił z nimi porządek. Robią to właśnie poszukiwacze rzeczy.
– Jakich rzeczy? – dopytywała się Annika.
– A takich różnych – odpowiedziała Pippi. – Są to bryły złota i strusie pióra, i zdechłe myszy, i… cukierki, i małe, małe śrubki, no i mnóstwo innych.
Tommy i Annika uznali, że brzmi to nader zachęcająco, i chcieli też zostać poszukiwaczami rzeczy. Tommy wyraził przy tym nadzieję, iż uda mu się znaleźć bryłę złota, a nie jakąś tam małą śrubkę.
– Ano, zobaczymy, co się da zrobić – odpowiedziała Pippi. – Pewne jest, że coś znajdziemy. Teraz jednak musimy się pośpieszyć, żeby nie przyszli inni poszukiwacze rzeczy i nie zabrali wszystkich brył złota, jakie znajdują się w tej okolicy.
Następnie cała trójka poszukiwaczy rzeczy wyruszyła w drogę. Uznali, że najlepiej będzie zacząć szukać wokół położonych w sąsiedztwie willi, gdyż, jak orzekła Pippi, wprawdzie gdzieś daleko w głębi lasu może się trafić malutka śrubka, to jednak najlepsze rzeczy niemal zawsze znajdują się w pobliżu mieszkań ludzkich.
– Bywa jednak różnie – objaśniała. – Widziałam również przykłady czegoś wprost przeciwnego. Pamiętam, jak kiedyś wybrałam się na poszukiwanie rzeczy w dżunglach Borneo… Jak myślicie, co znalazłam w głębi puszczy, gdzie nigdy nie stanęła stopa ludzka? Zupełnie niebrzydką drewnianą nogę! Dałam ją potem pewnemu staruszkowi bez nogi, który mi powiedział, że tak wygodnej drewnianej nogi nie mógłby kupić za żadne pieniądze.
Tommy i Annika przyglądali się Pippi, żeby dobrze wiedzieć, jak właściwie powinien się zachowywać poszukiwacz rzeczy. Pippi biegała od jednego skraju drogi do drugiego, osłaniała oczy dłonią i szukała, wciąż szukała. Czasami posuwała się na kolanach, wtykała rękę między sztachety płotów, mówiła rozczarowana:
– Dziwne, doprawdy! Zupełnie mi się zdawało, że widzę bryłę złota.
– Czy naprawdę można brać wszystko, co się znajdzie? – zapytała Annika.
– Oczywiście! Wszystko, co leży na ziemi – objaśniła Pippi.
Gdy uszli jeszcze kawałek drogi, ujrzeli starszego człowieka, który spał na trawniku przed swoim domem.
– Leży na ziemi! – zawołała Pippi. – I znaleźliśmy go, więc zabieramy go sobie!
Tommy i Annika się przerazili.
– Nie, nie, Pippi, nie możemy wziąć tego wujaszka!¹ – perswadował Tommy. – Na cóż by się nam zresztą przydał?
– Na cóż by się przydał? O, do wielu rzeczy. Moglibyśmy na przykład trzymać go w klatce na króliki, zamiast królika, i karmić go trawą. Skoro jednak nie chcecie, to nie. Denerwuje mnie tylko, że może przyjść jakiś inny poszukiwacz rzeczy i sprzątnąć go nam.
Poszli więc dalej. Nagle Pippi wydała dziki okrzyk zachwytu.
– Coś podobnego! – krzyknęła, podnosząc z ziemi starą, zardzewiałą blaszaną puszkę. – Co za zdobycz, co za zdobycz! Puszek nigdy nie ma się za wiele!
Tommy spojrzał podejrzliwie na puszkę i zapytał:
– Na co ona może się przydać?
– O, może się przydać do wielu rzeczy! – zapewniła Pippi. – Po pierwsze, można w niej przechowywać ciastka. Wtedy będzie taką przyjemną Puszką z Ciastkami. Po drugie, można nie wkładać do niej ciastek. Wówczas będzie to Puszka bez Ciastek, co oczywiście nie będzie równie miłe, ale dobre i to.
Oglądała puszkę, która była nie tylko bardzo zardzewiała, ale miała poza tym dziurawe dno.
– Ta wygląda raczej na Puszkę bez Ciastek – powiedziała w zamyśleniu. – Można ją jednak włożyć na głowę i bawić się, że jest noc.
Tak też zrobiła. Z puszką na głowie powędrowała dalej przez dzielnicę willową. Szła sztywno, niby mała blaszana wieża, nie przystając, dopóki nie przewróciła się na ogrodzenie z kolczastego drutu. Puszka uderzyła o ziemię z ogromnym hałasem.
– Teraz widzicie! – powiedziała Pippi, zdejmując puszkę z głowy. – Gdybym jej nie znalazła, upadłabym prosto na twarz i pokaleczyła się okropnie.
– Ale gdybyś nie miała puszki na głowie – zaprzeczyła Annika – tobyś nigdy nie wpadła na ten drut kolczasty.
Nagle Pippi wydała okrzyk, podnosząc triumfalnie z ziemi szpulkę od nici.
– Zdaje mi się, że mam dziś swój dobry dzień! – oświadczyła. – Taka śliczna, śliczna szpuleczka, można przez nią puszczać bańki mydlane lub też powiesić ją sobie na szyi. Muszę wracać do domu i natychmiast zrobić sobie naszyjnik!
W tej samej chwili furtka pobliskiej willi otworzyła się i wybiegł z niej pędem mały chłopiec. Miał wystraszoną minę, czemu nie można się było dziwić, gdyż w pogoni za nim wybiegło pięciu innych chłopców. Dopadli go niebawem i przycisnęli do płotu, gdzie wszyscy razem rzucili się na niego. Cała piątka jednocześnie zaczęła go szarpać i bić. Płakał i osłaniał twarz rękoma.
– Dołóżcie mu, chłopaki! – krzyczał najstarszy i najsilniejszy z napastników. – Żeby nigdy już nie odważył się tu pokazać.
– Och! – zawołała Annika. – Oni tak biją Villego! Jak mogą być tacy podli!
– To ten wstrętny Bengt! On ciągle tylko się bije – odparł Tommy. – Pięciu na jednego, co za tchórze!
Pippi podeszła do chłopców i stuknęła Bengta palcem w plecy.
– Halo, tam! – powiedziała. – Czy macie zamiar zrobić marmoladę z małego Villego i dlatego rzucacie się na niego w pięciu naraz?
Bengt odwrócił się – stała przed nim mała dziewczynka, której nigdy przedtem nie widział. Zupełnie obca dziewczynka, która ośmieliła się stukać go palcem w plecy! Przez chwilę gapił się na nią zdumiony, po czym na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Chłopaki! – zawołał. – Chłopaki! Puśćcie Villego i spójrzcie na tę smarkulę! Jest kapitalna!
Uderzył się dłońmi po kolanach i roześmiał się. W jednej chwili wszyscy zbili się w gromadę wokół Pippi, wszyscy oprócz Villego, który otarł łzy i podszedł ostrożnie do Tommy’ego.
– Patrzcie, jakie ma czerwone włosy! Zupełnie jak ogień pod kominkiem! A co za buty! – wołał dalej Bengt. – Czy nie mógłbym pożyczyć jednego? Chciałbym trochę powiosłować, ale nie mam łodzi!
Chwycił Pippi za warkocz, lecz puścił go gwałtownie, wołając:
– Ojej, parzy!
Potem piątka chłopców otoczyła Pippi, skacząc i wołając:
– Czerwony Kapturek! Czerwony Kapturek!
Pippi stała pośrodku koła i uśmiechała się uprzejmie. Bengt czekał, aż wreszcie się rozzłości lub zacznie płakać, albo przynajmniej zobaczy wyraz strachu na jej twarzy. Gdy nic nie skutkowało, pchnął ją.
– Nie mogę powiedzieć, żebyś zachowywał się elegancko wobec dam! – oświadczyła Pippi, po czym uniosła go wysoko na swych silnych ramionach, podeszła do rosnącej w pobliżu brzozy i przewiesiła go przez gałąź. Potem wzięła następnego chłopca i przewiesiła go przez inną gałąź. Trzeciego zawiesiła na słupku od furtki przed jedną z willi, a czwartego przerzuciła przez sztachety, tak że spadł na rabatę kwiatową w sąsiednim ogrodzie. Ostatniego zaś z napastników posadziła w małym wózeczku, stojącym na drodze. Przez chwilę Pippi, Tommy i Annika stali, przyglądając się oniemiałym ze zdumienia chłopcom, aż wreszcie Pippi zawołała:
– Tchórze! Pięciu bije jednego! To jest tchórzostwo! I popychacie małą, bezbronną dziewczynkę! Fe, jak nieładnie!
– Chodźcie, idziemy do domu! – zwróciła się do Tommy’ego i Anniki, a następnie do Villego: – Jeżeli będą próbowali cię jeszcze kiedyś uderzyć, to zgłoś się do mnie.
A patrząc na Bengta, który siedział na drzewie i nie miał odwagi się poruszyć, odezwała się:
– Jeżeli masz jeszcze coś do powiedzenia o moich włosach albo butach, to najlepiej będzie, jeśli zrobisz to teraz, dopóki tu jestem.
Lecz Bengt nie miał już nic więcej do powiedzenia ani o włosach, ani o butach Pippi. Wówczas Pippi wzięła blaszaną puszkę w jedną rękę, a szpulkę w drugą i odeszła, a w ślad za nią – Tommy i Annika.
Gdy wrócili do Willi Śmiesznotki, Pippi zawołała:
– Moi złoci, to przecież okropne! Ja znalazłam dwie tak piękne rzeczy, a wam się nic nie trafiło. Musicie jeszcze trochę poszukać. Tommy, czemu nie zajrzysz do pnia tego starego drzewa? Poszukiwacz rzeczy uważa stare, wypróchniałe drzewo za jedno z najlepszych miejsc do szukania.
Tommy odpowiedział, że w ogóle nie wierzy, by Annika czy on sam mogli kiedykolwiek coś znaleźć. Aby jednak zadośćuczynić woli Pippi, wsunął rękę we wgłębienie w pniu.
– Coś podobnego! – zawołał zdumiony, wyciągając rękę. Trzymał w niej piękny, przepiękny notes w skórzanej oprawie. W osobnym futeraliku tkwił mały, srebrny ołóweczek. – To naprawdę dziwne! – dziwił się Tommy.
– A widzisz! – mówiła Pippi. – Nie ma nic lepszego, niż być poszukiwaczem rzeczy. Dziwić się po prostu należy, że tak mało ludzi oddaje się temu zajęciu. Stolarzem, szewcem, kominiarzem i tak dalej, proszę bardzo, każdy chętnie zostaje. Ale poszukiwaczem rzeczy? O nie, ani im w głowie takie zajęcie.
Po czym zwróciła się do Anniki:
– Dlaczego nie poszukasz na dole w tym starym pniu? W starych pniach, praktycznie rzecz biorąc, zawsze się coś znajduje.
Annika wsunęła rękę do pnia i… wyciągnęła sznurek czerwonych korali! Zarówno ona, jak i Tommy stali przez dłuższą chwilę z otwartymi ze zdumienia ustami. Obiecywali sobie w duchu, że od tej chwili będą dzień w dzień poszukiwaczami rzeczy.
Pippi nie kładła się przez całą poprzednią noc, gdyż bawiła się piłką, i teraz nagle poczuła gwałtowną senność.
– Zdaje mi się, że muszę zdrzemnąć się trochę – oświadczyła. – Czy moglibyście pójść ze mną, żeby mnie dobrze otulić kołdrą?
Gdy Pippi siedziała już na brzegu łóżka, zdejmując buty, spojrzała na nie w zamyśleniu.
– Chciał w nich wiosłować ten Bengt – powiedziała. – Ha! – dodała z pogardą. – Ja go nauczę wiosłować! Innym razem!
– Powiedz, Pippi – zapytał Tommy z szacunkiem – dlaczego masz takie duże buty?
– Aby móc kiwać palcami w bucie, oczywiście – objaśniła Pippi, układając się do snu. Sypiała zawsze w nogach łóżka, z głową przykrytą kołdrą i stopami na poduszce.
– Tak sypiają w Gwatemali – zapewniała. – Jest to też jedyna właściwa metoda sypiania. W ten sposób bowiem mogę kiwać palcami u nóg również i wtedy, gdy śpię.
– Czy możecie usnąć, jeśli nikt wam nie śpiewa kołysanki? – mówiła dalej. – Co do mnie, to muszę sobie zawsze śpiewać przez chwilę, inaczej bowiem oka nie mogę zmrużyć.
Istotnie Tommy i Annika usłyszeli mruczenie spod kołdry. To Pippi nuciła sobie do snu. Wyszli na palcach cicho i ostrożnie, aby jej nie przeszkadzać. W drzwiach odwrócili się, rzucając ostatnie spojrzenie na łóżko. Nie zobaczyli nic oprócz stóp Pippi spoczywających na poduszce. Leżała, kiwając energicznie palcami u nóg.
Tommy i Annika powędrowali do domu. Annika mocno ściskała w ręku swój sznurek korali.
– Jakie to jednak dziwne – zastanawiała się. – Tommy, czy sądzisz… nie sądzisz chyba, że Pippi schowała tam te rzeczy wcześniej?
– Nie wiadomo – odpowiedział Tommy. – Gdy chodzi o Pippi, to nic nigdy nie wiadomo.
1. W Szwecji dzieci nawet do obcych dorosłych osób mówią: „wujaszku” lub „ciociu”.PIPPI BAWI SIĘ W BERKA Z POLICJANTAMI
Wkrótce wszyscy w małym miasteczku wiedzieli, że w Willi Śmiesznotce mieszka samotnie mała dziewczynka. Ciocie i wujaszkowie w mieście wcale nie uważali, żeby to było dobrze. Wszystkie dzieci musiały przecież mieć kogoś, kto by je napominał, i wszystkie dzieci musiały chodzić do szkoły i uczyć się tabliczki mnożenia. Dlatego też wszystkie ciotki i wujkowie uradzili, że tę małą dziewczynkę z Willi Śmiesznotki należy natychmiast umieścić w domu dziecka.
Pewnego pięknego popołudnia Pippi zaprosiła Tommy’ego i Annikę na kawę i pierniczki. Nakryła do podwieczorku na schodkach werandy. Było słonecznie i miło, wszystkie kwiaty w ogrodzie Pippi pięknie pachniały. Pan Nilsson łaził w górę i w dół po poręczy schodków, a koń od czasu do czasu wyciągał łeb, aby go poczęstowano pierniczkiem.
– Jak wspaniale jest żyć, mimo wszystko – westchnęła Pippi, wyciągając nogi przed siebie tak daleko, jak tylko się dało.
W tej samej chwili do ogrodu weszło dwóch policjantów w pełnym umundurowaniu.
– Oj! – zawołała Pippi. – Widocznie mam dziś dobry dzień! Policjanci to najlepsza rzecz, jaką znam. Oprócz kremu rabarbarowego.
Po czym z twarzą promieniejącą zachwytem wyszła naprzeciw policjantom.
– Czy to ty jesteś tą dziewczynką, która wprowadziła się do Willi Śmiesznotki? – zapytał jeden z policjantów.
– Wprost przeciwnie – odpowiedziała Pippi. – Jestem maleńką staruszką, która mieszka na trzecim piętrze w drugim końcu miasta.
Powiedziała tak tylko po to, żeby trochę pożartować z policjantami.
Wyraźnie jednak nie mieli ochoty do żartów. Powiedzieli, by nie siliła się na dowcipy, po czym oznajmili, że dobrzy ludzie w mieście postarali się o to, by otrzymała miejsce w domu dziecka.
– Ja już mam miejsce w domu dziecka – odpowiedziała Pippi.
– Co ty mówisz, czy to już załatwione? – zdziwił się jeden z policjantów. – W którym domu dziecka?
– Właśnie w tym! – odpowiedziała Pippi z dumą. – Ja jestem dzieckiem, a to jest mój dom, a więc jest to dom dziecka. I miejsce też tu mam. Bardzo dużo miejsca!
– Moja mała – powiedział policjant i uśmiechnął się – ty tego nie rozumiesz. Musisz dostać się do prawdziwego domu dziecka, żeby się ktoś tobą zajął.
– Czy w tym waszym domu dziecka wolno jest mieć ze sobą konia? – dopytywała się Pippi.
– Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczył policjant.
– Tak, tego można się było spodziewać – powiedziała Pippi ponuro. – No, a małpy?
– Oczywiście, że nie! Rozumiesz to chyba.
– No tak – mruknęła Pippi. – W takim razie możecie sobie gdzie indziej poszukać dzieci do waszego domu dziecka. Ja nie myślę się przeprowadzać.
– Ale czy nie rozumiesz, że musisz chodzić do szkoły? – perswadował policjant.
– A po co trzeba chodzić do szkoły?
– Aby się uczyć różnych rzeczy, ma się rozumieć.
– Jakich rzeczy? – wypytywała Pippi.
– Najróżniejszych – objaśniał policjant. – Całego mnóstwa pożytecznych rzeczy. Na przykład tabliczki mnożenia.
– Przez dziewięć lat doskonale dawałam sobie radę bez jakiejś tam tabliczki schorzenia – odpowiedziała Pippi. – Więc z pewnością wytrzymam bez niej nadal.
– No dobrze, ale pomyśl tylko, jak przykro jest nic nie wiedzieć. Pomyśl sobie, jak to będzie kiedyś, gdy będziesz już duża i gdy ktoś przyjdzie i zapyta cię, jak się nazywa stolica Portugalii, a ty nie będziesz umiała odpowiedzieć.
– Oczywiście, że odpowiem – zapewniła Pippi. – Odpowiem po prostu tak: „Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym, żeby się dowiedzieć, jak się nazywa stolica Portugalii, to nie krępuj się, napisz bezpośrednio do Portugalii i zapytaj!”.
– Czy nie sądzisz jednak, że byłoby ci przykro, że sama tego nie wiesz?
– Być może – odparła Pippi. – Leżałabym pewnie, nie mogąc spać po nocach, i rozmyślałabym tylko, i zastanawiała się: „Jakże, na litość boską, nazywa się stolica Portugalii?”. Ale przecież w życiu nie zawsze może być wesoło – dodała, stając na chwilę na rękach. – Zresztą byłam w Lizbonie¹ z moim tatusiem – paplała dalej Pippi, stojąc wciąż na rękach, gdyż i w tej pozycji umiała mówić.
Wówczas jeden z policjantów powiedział, że niech się Pippi tylko nie zdaje, że wolno jej robić, co sama chce. Ma jechać do domu dziecka, i to zaraz. Podszedł do niej i chwycił ją za ramię. Lecz Pippi uwolniła się gwałtownie i trzepnąwszy go lekko po ramieniu, zawołała: „Berek!”. Jednym susem znalazła się na poręczy werandy. W okamgnieniu wspięła się na balkon nad werandą. Policjanci nie mieli ochoty próbować tej samej drogi. Wbiegli więc pędem do domu, aby po schodach wdrapać się na piętro. Zanim jednak znaleźli się na balkonie, Pippi była już w połowie dachu. Wspinała się po dachówkach zwinnie jak małpka. Przystanęła chwilę na szczycie dachu, po czym zręcznie wskoczyła na komin. Obaj policjanci spoglądali na nią z balkonu, drapiąc się bezradnie w głowę, a w dole, na trawniku, stali Tommy i Annika, podziwiając Pippi.
– Ach, jak ja lubię bawić się w berka! – wołała Pippi. – I jak to miło z waszej strony, żeście tu przyszli. Dzisiaj jest mój dobry dzień, to przecież widać wyraźnie!
Policjanci namyślali się przez chwilę, po czym przynieśli drabinę, oparli ją o ścianę domu i zaczęli włazić na górę, aby ściągnąć Pippi z komina. Wreszcie weszli na szczyt dachu i, w wielkim strachu, chwiejnie zaczęli posuwać się w kierunku Pippi.
– Nie bójcie się! – wołała Pippi. – To nie jest niebezpieczne! To bardzo przyjemne!
Gdy policjanci znaleźli się w odległości dwóch kroków od niej, Pippi zeskoczyła szybko z komina i krzycząc, i śmiejąc się, przebiegła szczytem dachu na drugi jego kraniec. Kilka metrów od domu rosło drzewo.
– Teraz dam nurka! – zawołała, zeskakując prosto w zieloną koronę drzewa, gdzie zawisła, trzymając się gałęzi. Dyndała przez chwilę tam i z powrotem, aż w końcu zeskoczyła na ziemię. Podbiegła szybko do domu i odstawiła drabinę.
Policjanci mieli już nieco rozczarowane miny, gdy Pippi zeskoczyła, ale wprost osłupieli, gdy chwiejąc się i kiwając na wszystkie strony, doszli z powrotem po krawędzi dachu do miejsca, w którym zostawili drabinę. Rozgniewali się okropnie i krzyknęli do Pippi, która stała na dole i patrzyła na nich, aby zaraz przystawiła drabinę, bo w przeciwnym razie będzie z nią źle.
– Dlaczego jesteście tacy niedobrzy? – zapytała Pippi z wyrzutem. – Przecież tylko bawimy się w berka, więc musi być między nami zgoda!
Policjanci zastanawiali się przez chwilę, aż wreszcie jeden z nich odezwał się z zakłopotaniem:
– Czy nie zechciałabyś być tak uprzejma i przynieść drabinę, abyśmy mogli zejść?
– Oczywiście, że zechcę – pośpieszyła z odpowiedzią Pippi i w okamgnieniu przystawiła drabinę na miejsce. – Potem możemy napić się razem kawy i posiedzieć sobie przyjemnie.
Policjanci wciąż jeszcze nie dawali za wygraną; zaledwie poczuli pewny grunt pod nogami, rzucili się na Pippi, krzycząc:
– Teraz oberwiesz, paskudny dzieciaku!
– Nie, teraz nie mam już czasu bawić się z wami – odpowiedziała Pippi. – Chociaż muszę przyznać, że zabawa była świetna!
Mówiąc to, chwyciła mocno obu policjantów za pasy, wyniosła ich za furtkę i posadziła na drodze. Upłynęło sporo czasu, zanim odważyli się podnieść.
– Poczekajcie trochę! – krzyknęła Pippi.
Pobiegła do kuchni i niebawem wróciła z paroma piernikowymi serduszkami w ręku.
– Skosztujcie, proszę – zachęcała. – To chyba nie szkodzi, że są trochę przypalone.
Potem wróciła do Tommy’ego i Anniki, którzy stali z szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia.
Policjanci zaś pośpieszyli do miasta, gdzie oświadczyli wszystkim mieszkańcom, że Pippi jednak niezupełnie nadaje się do domu dziecka. O tym, że łazili po dachu, nikomu nie mówili. Ciotki zaś i wujaszkowie uznali, że w takim razie najlepiej będzie, jeśli Pippi nadal zostanie w Willi Śmiesznotce. A jeśli zechce chodzić do szkoły, to sama będzie musiała sobie tę sprawę załatwić.
Po odejściu policjantów Pippi, Tommy i Annika spędzili bardzo przyjemne popołudnie. Najpierw zasiedli do przerwanego podwieczorku. Pippi schrupała piętnaście pierniczków, po czym rzekła:
– Ci policjanci wcale nie byli tacy, jacy moim zdaniem powinni być prawdziwi policjanci. O, nie! O wiele za dużo było tej gadaniny o domach dziecka, tabliczce schorzenia i Lizbonie.
Potem wyniosła konia i jeździli na nim wszyscy troje. Annika bała się z początku i nie chciała, ale gdy zobaczyła, jak wesoło jest Tommy’emu i Pippi, pozwoliła wsadzić się na konia. Koń cwałował w kółko, w kółko po ogrodzie, a Tommy śpiewał: „Oto Szwedzi jadą, z hałasem i swadą!”.
Gdy Tommy i Annika leżeli już wieczorem w łóżkach, Tommy zapytał:
– Czy nie uważasz, Anniko, że to dobrze, że Pippi przeniosła się tutaj?
– Świetnie! – odpowiedziała Annika.
– Nie pamiętam już nawet, w co bawiliśmy się dawniej, gdy jej tu nie było. A ty?
– No tak, graliśmy w krokieta i w takie różne rzeczy – odpowiedziała Annika. – Ale z Pippi jest o wiele weselej. I z koniem, i z tym wszystkim!
1. Stolica Portugalii nazywa się Lizbona.PIPPI IDZIE DO SZKOŁY
Tommy i Annika chodzili, oczywiście, do szkoły. Każdego ranka o ósmej wyruszali z książkami pod pachą.
O tej porze Pippi była najczęściej zajęta czyszczeniem zgrzebłem swego konia lub ubierała Pana Nilssona. Czasem uprawiała gimnastykę poranną, polegającą na tym, że stawała wyprostowana na podłodze i fikała czterdzieści trzy koziołki jeden po drugim. Potem zaś miała zwyczaj siadania na stole kuchennym, gdzie, w spokoju ducha, wypijała dużą filiżankę kawy, zjadając do tego kanapkę z serem.
W drodze do szkoły Tommy i Annika zawsze spoglądali tęsknie na Willę Śmiesznotkę. O ile chętniej poszliby bawić się z Pippi. Gdyby przynajmniej Pippi też chodziła do szkoły!
– Pomyśl tylko, jak by nam było wesoło, gdybyśmy razem wracali ze szkoły! – wzdychał Tommy.
– Tak, i w drodze do szkoły także… – marzyła Annika.
Im więcej o tym myśleli, tym bardziej smuciło ich, że Pippi nie chodzi do szkoły, i w końcu postanowili spróbować namówić ją, by zaczęła się uczyć.
– Nie masz pojęcia, jaką mamy dobrą panią – powiedział Tommy przebiegle do Pippi któregoś popołudnia, gdy po porządnym odrobieniu lekcji oboje z Anniką przyszli w odwiedziny do Willi Śmiesznotki.
– Żebyś chociaż wiedziała, jak wesoło jest w szkole! – zapewniała Annika. – Zwariowałabym chyba, gdybym nie mogła chodzić do szkoły.
Pippi siedziała na niskim stołeczku, myjąc nogi w balii. Nic nie odpowiadała, przebierała jedynie palcami u nóg, aż woda pryskała na wszystkie strony.
– Wcale nie trzeba tam siedzieć, Bóg wie, jak długo – ciągnął Tommy. – Tylko do drugiej.
– No, tak! I ma się ferie na Gwiazdkę i na Wielkanoc, i wakacje letnie – dodała Annika.
Pippi popadła w zadumę, gryząc w zamyśleniu palec, lecz nadal nic nie mówiła. Nagle zerwała się i wylała całą wodę na podłogę kuchenną z takim rozmachem, że Pan Nilsson, który siedział nieopodal, bawiąc się lusterkiem, miał zupełnie mokre spodnie.
– To jest niesprawiedliwe! – oświadczyła Pippi stanowczo, nie zwracając uwagi na Pana Nilssona, na jego mokre spodnie. – To jest absolutnie niesprawiedliwe! I nie mam zamiaru tego dłużej znosić!
– O czym ty mówisz? – zdziwił się Tommy.
– Za cztery miesiące jest Gwiazdka i wy wtedy będziecie mieć ferie. A ja co? – mówiła Pippi rozżalonym głosem. – Żadnych ferii, nawet najmniejszych – skarżyła się. – Tak być nie może! Od jutra zaczynam chodzić do szkoły.
Tommy i Annika klasnęli w ręce z zachwytu.
– Hurra! W takim razie jutro o ósmej będziemy czekać na ciebie przed naszą furtką.
– O, nie! – zaprzeczyła Pippi. – Tak wcześnie nie mogę wstawać. A zresztą pojadę konno do szkoły.
Tak też zrobiła. Następnego dnia punktualnie o godzinie dziesiątej zdjęła konia z werandy i w chwilę później mieszkańcy małego miasteczka biegli pędem do okien, aby zobaczyć, co to za koń się urwał i galopuje przez miasto. Nie było jednak tak, jak przypuszczali. To tylko Pippi śpieszyła do szkoły.
W najdzikszym galopie wjechała na szkolne podwórko, w pełnym biegu zeskoczyła z konia, przywiązała go do drzewa i otworzyła drzwi do klasy z takim hałasem, że Tommy, Annika i ich grzeczne koleżanki i koledzy aż podskoczyli w ławkach.
– Hej hop! – krzyknęła Pippi, wywijając dużym kapeluszem. – Czy przychodzę w sam raz na tabliczkę schorzenia?
Tommy i Annika uprzedzili panią nauczycielkę, że przyjdzie nowa dziewczynka, która nazywa się Pippi Pończoszanka. Pani słyszała już, jak mówiono o Pippi w miasteczku. A ponieważ była bardzo dobra i miła, postanowiła zrobić wszystko, aby Pippi czuła się w szkole jak najlepiej.
Pippi rozsiadła się na jednej z wolnych ławek, chociaż nikt nie prosił jej, by usiadła. Pani nie zwracała jednak uwagi na tak niedbałe zachowanie. Powiedziała tylko bardzo uprzejmie:
– Witam cię w szkole, Pippi! Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła i że będziesz się dobrze uczyła.
– A tak! – odparła Pippi. – I mam nadzieję, że będę miała ferie świąteczne. Dlatego tu przyszłam. Sprawiedliwość przede wszystkim!
– Może powiesz mi najpierw swoje imię i nazwisko w pełnym brzmieniu, żebym cię mogła zapisać do szkoły.
– Nazywam się Pippilotta Viktualia Firanella Złotmonetta Pończoszanka, córka kapitana Efraima Pończochy, z przydomkiem Postrach Morza, obecnie króla murzyńskiego. Pippi jest właściwie zdrobnieniem, bo tatuś uważał, że Pippilotta za długo się wymawia.
– Ach tak! – powiedziała pani. – W takim razie i my także nazywać cię będziemy Pippi. A może teraz sprawdzimy trochę twoje wiadomości? – zaproponowała. – Jesteś już przecież dużą dziewczynką i pewno już sporo umiesz. Zacznijmy od rachunków! No, Pippi, czy możesz mi powiedzieć, ile to będzie razem 7 i 5?
Pippi spojrzała na panią ze zdumioną i niezadowoloną miną, po czym odpowiedziała:
– No, jeżeli sama tego nie wiesz, to nie wyobrażaj sobie, że ja ci powiem!
Wszystkie dzieci patrzyły przerażone na Pippi. Pani zaś wytłumaczyła jej, że w ten sposób nie wolno odpowiadać w szkole. Zwracając się do nauczycielki, należy mówić „proszę pani”.
– Bardzo przepraszam – odezwała się Pippi ze skruchą. – Nie wiedziałam tego i więcej już tego nie zrobię.
– Mam nadzieję! – odpowiedziała pani. – A poza tym chcę ci powiedzieć, że 7 i 5 jest 12.
– No proszę! – oburzyła się Pippi. – Sama wiedziałaś, więc po co mnie pytasz? Ach, jakaż ze mnie gapa; teraz znowu powiedziałam do ciebie: „ty”. Przepraszam! – dodała i uszczypnęła się mocno w ucho.
Pani postanowiła nie zwracać na to wszystko uwagi i jak gdyby nigdy nic dalej przepytywała Pippi:
– No, Pippi, jak myślisz, ile będzie 8 i 4?
– Coś około 67 – wyraziła przypuszczenie Pippi.
– Ależ nie! – zaprzeczyła pani. – 8 i 4 będzie razem 12.
– Ejże, kochaneczko, tego już za wiele! – oburzyła się Pippi. – Sama tylko co powiedziałaś, że 7 i 5 to 12. Jakiś porządek musi być, nawet w szkole! Zresztą, jeżeli tak dziecinnie zachwycasz się tymi głupstwami, to dlaczego nie usiądziesz sobie sama w jakimś kąciku, nie zajmiesz się uczeniem i nie dasz nam spokoju, żebyśmy się mogli pobawić w berka? Ojej, teraz znowu powiedziałam: „ty”! – krzyknęła przerażona. – Czy możesz mi wybaczyć po raz ostatni? Będę starała się pamiętać o tym lepiej w przyszłości!
Pani powiedziała, że wybacza. Zwątpiła natomiast, czy warto uczyć Pippi rachunków. Zaczęła więc przepytywać inne dzieci.
– Chodź, Tommy, i odpowiedz mi: Jeżeli Lisa ma 7 jabłek, a Axel ma 9 jabłek, to ile jabłek mają razem?
– No, odpowiedz, Tommy – wtrąciła Pippi. – I możesz od razu odpowiedzieć mi na następujące pytanie: Jeżeli Lisę rozboli brzuch, a Axela jeszcze więcej rozboli brzuch, to czyja to wina i gdzie gwizdnęli jabłka?
Pani starała się zachować spokój i, jak gdyby nic nie słyszała, zwróciła się do Anniki:
– Teraz ty, Anniko, rozwiąż następujący przykład: Gustaw pojechał z kolegami na wycieczkę szkolną. Miał ze sobą koronę, gdy wyjeżdżał, a pozostało mu 7 öre¹, gdy wrócił do domu. Ile wydał pieniędzy?
– Tak! – wtrąciła Pippi. – A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego był tak rozrzutny i czy wydał pieniądze na lemoniadę, i czy porządnie umył sobie uszy przed wyjazdem z domu.
Pani postanowiła dać spokój z rachunkami. Pomyślała sobie, że może nauka czytania będzie się Pippi bardziej podobała. Dlatego też wyjęła niewielką planszę², przedstawiającą jeża. Przy jeżu widniała litera „j”.
– Teraz, Pippi, zobaczysz coś ciekawego – odezwała się z zapałem. – Widzisz jeża. A ta literka przed jeżem nazywa się „j”.
– Ech, nigdy w to nie uwierzę – oznajmiła Pippi. – Ja uważam, że to wygląda jak zwykła kreska, nad którą mucha zostawiła po sobie kropkę. Ale chciałabym bardzo wiedzieć, co jeż ma wspólnego z muchą.
Pani pokazała następną planszę, przedstawiającą węża, i wytłumaczyła Pippi, że literka przed obrazkiem nazywa się „w”.
– Skoro już mowa o wężach – powiedziała Pippi – to z pewnością nigdy nie zapomnę dnia, gdy walczyłam z olbrzymim wężem w Indiach. Nie wyobrażacie sobie, jaki to był wstrętny wąż – miał czternaście metrów długości i był zły jak osa, i co dzień zjadał pięciu Hindusów i dwoje małych dzieci na deser, i raz przyszedł i chciał mnie zjeść na deser, i okręcił się wokół mnie – trach! – ale pomyślałam: „Nieraz się bywało w gorszych tarapatach” – i trzasnęłam go po głowie – bum! – wtedy syknął – uiuiuiuiuicz! – a ja trzasnęłam go jeszcze raz – bum! – i – bach! – zdechł, ach, tak, więc to jest litera „w”, coś podobnego!…
Pippi zabrakło na chwilę tchu. A pani, która doszła do przekonania, że Pippi jest niesforna i sprawia zbyt wiele kłopotu, zaproponowała, aby klasa zajęła się rysunkami.
„Pippi będzie z pewnością siedziała spokojnie i rysowała” – pomyślała pani. Wyjęła więc papier i kredki i rozdała dzieciom.
– Możecie rysować, co chcecie – powiedziała, siadając przy katedrze, i zajęła się poprawianiem zeszytów.
Po chwili podniosła oczy, aby zobaczyć, jak tam idzie z rysunkami. Wszystkie dzieci spoglądały na Pippi, która rozciągnięta na podłodze rysowała coś z zapałem.
– Ależ, Pippi – odezwała się pani niecierpliwie – dlaczego nie rysujesz na papierze?
– Zarysowałam już dawno cały papier, a zresztą mój koń nie może się przecież zmieścić na takim świstku – objaśniła Pippi. – Właśnie teraz rysuję przednie nogi, ale jak dojdę do ogona, to będę chyba musiała wyjechać na korytarz.
1. Korona, öre – monety szwedzkie odpowiadające naszym złotówkom i groszom.
2. Plansza – tu: ilustracja, rysunek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki