- W empik go
Plan naprawy Ukrainy - ebook
Plan naprawy Ukrainy - ebook
Ukraińska rzeczywistość może zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych czytelników i bywalców wschodniej części kontynentu. Teksty Bełeja stanowią próbę opisu tego
wschodniosłowiańskiego tworu (w okresie pierwszego etapu wojny z Rosją 2014-2018). Plan naprawy Ukrainy to żywe odzwierciedlenie owej rzeczywistości w duchu realizmu absurdalnego. Co więcej, nie chodzi tu o absurdalność rzeczywistości, ale właśnie o realizm absurdu.
Książka jest przeznaczona dla tych, którzy wciąż rozróżniają te dwa pojęcia.
[O AUTORZE]
Łeś Bełej - ukraiński poeta, prozaik, autor reportaży. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego (filologia angielska) i Użhorodzkiego (filologia ukraińska). Pracuje w Instytucie Językoznawstwa im. O. Potebni Ukraińskiej Akademii Nauk.
Blurby
Bełej operuje ostrym językiem, podsłuchanym na ukraińskich ulicach, bazarach i dworcach. Gdyby tę książkę napisał ktoś z Polski, mogłyby paść w jego stronę oskarżenia o antyukraińskość. Plan naprawy... obnaża przywary Ukrainy i zastanawiam się, czy autor częściej śmiał się, czy płakał, gdy je opisywał.
Swoją drogą, czy w książce jest opisany plan naprawy Ukrainy? Szukałam go, ale nie znalazłam.
Marta Jamróg
Ta książka to wyrzyg, świadectwo frustracji wobec dysfunkcyjnej rzeczywistości z niedziałającymi prawami i korupcją. Leś Belej z krótkich, absurdystycznych scenek rodzajowych tworzy kalejdoskop ukazujący beznadzieję z jaką może codziennie zderzać się człowiek. Plan naprawy Ukrainy to dzika, gniewna proza, a zarazem precyzyjna satyra.
Filip Matwiejczuk
Aleksandra Brzuzy - literaturoznawczyni i filmoznawczyni, absolwentka kultury Rosji i Narodów Sąsiednich oraz filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie doktorantka na Wydziale Filologicznym UJ.
Maciej Piotrowski – z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury ukraińskiej, utworów m.in. Andrija Bondara, Wasyla Barki i Hryhorija Czubaja. Współtwórca spotkań literackich i portalu Rozstaje.art.
Ziemowit Szczerek (ur. 1978) – dziennikarz i prozaik. Autor książek Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski, Tatuaż z tryzubem, Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową, Siwy dym albo pięć cywilizowanych plemion, Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim, Cham z kulą w głowie, Kolejna alternatywna historia Polski, Wymyślone miasto Lwów. Laureat Paszportu „Polityki”.
Tłumaczenie i wydanie tej książki zostało wsparte przez Unię Europejską w ramach programu House of Europe.
- Porfiry Władlenowiczu! Teraz pokażę panu, co myślą o Rosji w Odessie. Mamy dwa filmiki stamtąd.
- Spójrzmy na miasto-bohatera!
- Dzień dobry!
- Dobry.
- Co pan myśli o Rosji?
- Poszli won. Wojnę wypowiedzieli! Też mi bracia. Nienawidzę ruskich! To nie są ludzie, tylko zombie! Niech siedzą na swojej Syberii i niech do nas nie lezą, niedźwiedzie śmierdzące. Wódki nie ma. Sami wypijemy.
- Dobry dzień!
- Witam.
- A co pan może powiedzieć o Rosji?
- Co mogę powiedzieć? Jesteśmy braćmi przecież, jeden kraj, bez względu na to co kto mówi. Nikt i pod żadnym pozorem nas nie rozłączy. Nawet ci faszyści, którzy rozpoczęli wojnę domową w Danbasie... nigdy nie uda się nas rozdzielić. Mamy wspólny język rosyjski i wspólną wielką rosyjską kulturę! Proszę spojrzeć, to jest moja wstęga świętego Jerzego, ale muszę ją chować. To nic, wkrótce nas oswobodzą...
- No widzisz, Iwanie, mówiłem, że nikt nas nie rozdzieli. I w Odessie są jeszcze ludzie, których ukraińska propaganda nie zdołała otumanić. A ten pierwszy filmik... to chyba ktoś z Prawego Sektora, ale nie rozumiem, dlaczego mówił po rosyjsku...
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66571-89-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
tłum. Ziemowit Szczerek i Aleksandra Brzuzy
– Połtaaawa!
– Róóówne!
– Krzemieńczuk! Krzemieńczuk! Krzemieńczuk!
– Adiesa! Adiesa! Adiesa!
– Korosteń! Nowogród!
– Zapraszamy na wycieczkę do starej europejskiej stolicy – do Kijowa! O bagaż możecie się nie martwić, autobus jest wyposażony w luki bagażowe!
Na przydworcowy plac wychodzi stary taksówkarz w kaszkiecie, ubrany w skórzaną kurtkę i dresy. W tym samym miejscu pojawia się emerytka w zimowym płaszczu, która ma na szyi zalaminowaną tabliczkę z napisem „Kwatera tel. 097685432”. Kobieta łuska słonecznik.
– Zdrastie, Olga! – wita się taksówkarz.
– Dobry, Igorek! – odpowiada Olga, łuskając słonecznik.
– Pogoda dziś jak ten ciort. – Zauważa taksówkarz, podnosząc kołnierz kurtki.
– Taa... – Emerytka zgadza się i spluwa.
Taksówkarz podbiega na parking i krzyczy:
– Suka bladź, to moje miejsce! Ty, gdzie stał, pedale jebany! Co znaczy, że ty też taksówkarz, debilu? Ty od kogo? Ja zaraz do Olika dzwonię. Będziesz zbierać zęby po całym wakzale! Spierdalaj, póki masz czas! – Taksówkarz wyciąga komórkę i wywija pięścią.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! – Reklamuje się emerytka i spluwa łupinką słonecznika.
Taksówkarz podchodzi do emerytki.
– Ni chuja spokoju nie ma, lezą i lezą! Ja też tak zaczynał. Widzisz moje przednie zęby? – Otwiera usta. – Wstawili już, ja uzbierał pieniędzy...
Z dworca wychodzi Kyjenko. Na stopach ma białe tanie tenisówki, jest ubrany w niedrogie chińskie dżinsy, puchową kurtkę i czapkę kondonkę z Abibasa. W ręce trzyma wielką sportową torbę i reklamówkę BOSS pełną ciuchów. Taksówkarz rzuca się w jego stronę.
– Mużczina, gdzie jedziemy? Taxi! Niedrogo! Pajechali! – Taksówkarz proponuje swoje usługi.
– A dlaczego będzie niedrogo? – pyta Kyjenko.
– A jechać gdzie? – dopytuje taksówkarz.
– Już patrzę – odpowiada zakłopotany Kyjenko i wyciąga z kieszeni karteczkę. – Na Sieczowa!
– A nie na Sieczenowa?
– Taa, to ja nie wiem, tam jakieś kwatery mają być – mówi zagubiony Kyjenko.
– A! Noclegownia WS-u, tak? – Taksówkarz zaczyna rozumieć sytuację.
– Co?
– Żeńska noclegownia WS, czyli wspomagania seksualnego! – ogłasza radosny taksówkarz.
– A to ja nawet nie wiedział, że tam przyjdzie żyć – śmieje się Kyjenko.
– Sto hrywien! – ogłasza pewnym głosem taksówkarz.
– A to spasiba – odpowiada tak samo pewnie Kyjenko.
Teraz na Kyjenka rzuca się emerytka.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! Małodoj czieławiek, kwatyry nie trzeba?
– No nie, spasiba, u mnie noclegownia – odpowiada Kyjenko i idzie na metro.
Z dworca wychodzi Szczekiw ubrany w chińską skórzaną kurtkę i w spodnie zaprasowane w kant; na stopach ma tanie skóropodobne pantofle wyczyszczone na błysk. Wlecze za sobą wielką walizę na kółkach. Taksówkarz rzuca się na niego.
– Taxi, mużczina! Gdzie jechać? Niedrogo!
– Nie, dziękuję! A metro gdzie? – pyta Szczekiw, omijając flegmatycznie taksówkarza.
– Podwiozę, niedaleko! – Taksówkarz się nie poddaje.
– A mnie mówili, że jest gdzieś tu na wakzale! – oznajmia Szczekiw.
– A tu jest. – Taksówkarz rezygnuje.
– Podziękował! – burczy Szczekiw i idzie na metro.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! – woła swoje Olga.
Z dworca wychodzi Chorewoj w czapce dżokejce Nikke, ubrany w dresowe spodnie i dresową bluzę. W jednej ręce trzyma piwo Czernobylskie, a w drugiej – sportową torbę Pyma.
– Taxi, mużczina! Odwiozę, gdzie trzeba, odpoczniesz! – Taksówkarz zmienia taktykę.
– Starik – mówi smutno Chorewoj – u mnie w karmanie pięć rubelków. Nawet nie mam na cygarety. A ty chcesz jechać?
Taksówkarz macha ręką. Emerytka jeszcze chce mu coś powiedzieć, ale też macha ręką i spluwa łupinką. Chorewoj idzie na metro.
Z podmiejskiego dworca wychodzi Łybydyńska w tanich pantofelkach na obcasikach, ubrana w dżinsy z cyrkoniami i w kurteczkę z kapturem obszytym futerkiem. Na plecach niesie kraciastą, rozpruwającą się torbę.
– Dziewuszka, dajcie, pomogę. – Taksówkarz wyrywa torbę.
– Och, dziękuję – odpowiada z ulgą Łybydyńska.
– Gdzie jedziemy? – pyta taksówkarz.
– A wy co, taksiarz? A to jak tak, to nie trzeba. – Dziewczyna wyrywa torbę i też idzie na metro.
Taksówkarz spluwa.
– Ot, i tak zawsze, Olga! Ja pójdę rzucić coś na ząb, wy patrzcie, żeby żaden pedał mi na miejsce nie zajechał!
Emerytka spluwa i kiwa głową.
Czerwona gałązka
Siódma trzydzieści. Budzik. Wstawanie. Ładowarka. Jajecznica. Herbatka Besida. Garniturek. Krawat. Teczka. Juchim Pawłowycz mówił, że to już czas przechodzić na letnie garnitury.
Dziewiąta. Akademmisteczko. „Dwa żetony proszę”. Metro. Na Akademmisteczku można już usiąść. Poczytamy „Dzerkało”. Stopkę omijamy. Co tam napisali o nowych książkach? O, jak mnie cholera bierze na tą Wokzalną. No gdzie się pchasz? „Szef Izby Książki narzeka na brak finansowania...”. On? Następna Chreszczatyk.
– Wychodzi pan?
– Dziękuję.
Przejdę podziemnym na Majdan, tak będzie szybciej. Ciekawe, kiedy wyjdzie ten Tartakowski?
Dziesiąta. Hruszewskiego cztery. Piąte piętro. Dzień dobry, Juchimie Pawłowyczu!
– To co, mówicie, że wczoraj się długo posiedziało?
– No, zdarza się...
– Pójdę już do siebie. Jeszcze muszę trzy arkusze zredagować do półrocznego sprawozdania – a to już za trzy miesiące. A ja wiem, że czas szybko przeleci, ani się obejrzysz, a to już. A Ołena Pawliwna pisała...
Dwunasta. Herbata Besida.
– Cześć, Hryhorij...
– A co, budżet nam obcięli...?
– Nawet nie mów...
– Chodził na protesty pod Radę Ministrów, jak co roku...
Trzynasta. Obiad. Bułeczki. Chleb „ukraiński”, ser „rosyjski”. Herbata Besida.
Czternasta.
– Twórczy duch Iwana Nieczuja-Lewickiego wyrasta z narodu.
Piętnasta.
– Oksano Jurijewno, proszę mi pokazać nową encyklopedię.
Dziwne, o Borysowiczu pięć linijek, a o mnie tylko cztery? Herbata Besida.
Szesnasta.
– Wozdwiżeński symbolizuje degradację narodowych postaw...
Herbata Besida.
Siedemnasta. Rada naukowa. Nie mam nic do powiedzenia, więc chociaż pośpię.
– Co u ciebie, Wołodia?
– U mnie jak zawsze...
– Wyobraź sobie, napisała tylko pięć arkuszy. Jak to wpłynie na zmniejszenie finansowania?
Osiemnasta trzydzieści. Herbata Besida z koniakiem Greenwich.
Dziewiętnasta trzydzieści. Siedziba Związku Pisarzy. Jubileuszowy benefis Oksany Jabłonskiej. Prowadzący: Iwan Kołomiec. Cała sala pełna. Jaką ładną wyszywankę ma autorka.
– Pani Oksano, można sobie z panią zrobić zdjęcie...?
Dwudziesta pięćdziesiąt.
– Ech, nie ma jeszcze Eneidy, Jawor wszystko wygadał...
– Prywit, Serhiju...
– Jasne, będę...
– No to dawaj, za towarzystwo...!
Dwudziesta druga trzydzieści. Metro Chreszczatyk, górne wejście.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia. Wreszcie w domu. Teraz pościelić i lulu.
Niebieska gałązka
Dziesiąta trzydzieści. Budzę się. Trochę helikopter w głowie. Tytoń. A bletki gdzie? A, tu. Skręcik. Ayran i Tan, mmm, pycha. Musli. Mleko kupiłem wczoraj na targu u baby, żeby było naturalne. Herbata rooibos. Trzeba podłączyć ajfonika do ładowarki. Skręcić. Tytoszek Mac Baren – niech trochę poleży, żeby wysechł, bo w ogóle się nie pali.
Dwunasta. Jakie tam zamówienia na dziś? Zrobić plakat dla grupy Femon. Gdzie ładowarka od macbooka, bo zaraz siądzie. Włączyć fotoszopa. Postawić typiarę na tle pola pszenicy i niebieskiego nieba. A w miejsce sutków dajemy dwa lasery. Zamówienie to zamówienie. Jeszcze podkręcę piksele i gotowe.
Piętnasta.
– Halo, Hanna, zamówienie już wykonane. Wrzuciłem wam na EX.ua. Co? Nie działa u was na EX.ua? Dobra, wyślę zaraz na Skypie.
Szesnasta.
– Halo, cze Masza! Chodź się spotkamy na Lwa i pójdziemy do Botanicznego. Weź jeszcze kogoś.
W co się ubrać? Spodnie z GAP-a i koszulkę z Lacoste’a? Czy na odwrót? A może te niebieskie rurki i koszulkę z lumpeksu. Ray-bany. Zamszowe timberlandy. Oldskulowy plecaczek z Happy Tree Friends i aparat Kijów. A, no tak, ajpod. Komba BAKH dojebane.
Siedemnasta trzydzieści. Metro Minskaja. Komba BAKH takie pozytywne.
Osiemnasta.
– O, cze Masza. Spoko okulary.
– Dawaj, ja ci zrobię look!
– A ja wczoraj byłem na spotkaniu Towarzystwa Ochrony Bezdomnych Psów, było nas tam ze sto osób. Pasztet zrobił wielki plakat i zalał go gotowanymi buraczkami. Megazajebiście to wyglądało!
– Może pójdziemy coś zjeść?
Dziewiętnasta.
– A macie wegetariańskie menu? Dziękuję. A jest u was coś bez ryby? Bo ja jestem weganinem. To poproszę sałatkę warzywną bez majonezu i smoothie z awokado.
Dwudziesta.
– Może taryfę na Pejzażną? Na Wozdwiżeńską już nie ma co iść – jest ciemno i fotki nie wyjdą.
– No dobra, to chodźmy do Botanicznego.
– Jakie ci piwo wziąć?
– Dwa Millery, plis.
Dwudziesta pierwsza.
– Dobrze, że Pasztet przyniósł koniak.
– Masza, a ty teraz rysujesz czy bardziej piszesz wiersze?
– Kozak!
– Pały! Dawajcie butelki do plecaka.
Dwudziesta druga.
– Chodźcie przejdziemy się, ja już dojrzałem, żeby podbić na Pejzażną.
– Nikt nie widział moich ray-banów?
– O, dzięki.
Trzecia.
– Masza, nie jest ci zimno?
– Masza, a ty czytałaś Zmierzch Zachodu Spenglera? Bardzo głęboka książka.
– Chodźcie, jeszcze jakieś browary ogarniemy.
– A powiedz, w swojej twórczości to ty...
Piąta.
– Maszeńka, to co, zbieramy się? Jedź taksą, ja przejdę się z buta, pomyślę o życiu. No ja wiem, że my jesteśmy sąsiedzi, ale tak będzie lepiej.
Siódma. Wbijam do domu. Dobra, przekimam się, a potem odpiszę na maile.
Zielona gałązka
Ósma trzydzieści. Budzik w komórce – Tricky. Mój ulubiony trip-hop. Prysznic, zęby, podgrzać owsiankę. Dopóki się nie zagrzeje – pierwszy papieros. Najsmaczniejszy.
Dziewiąta. Dochodzi owsianka, kawa już zaparzona, tabletka z witaminami, garniaczek, krawacik. Teraz do metra. Znowu, kurwa, kolejka do kiosku. „Poproszę niebieskie chesterfieldy”. Jebani kierowcy marszrutek. Nazwozili słoików z Boryspola. Czemu w przejściu podziemnym ludzie tak wolno łażą? Jak mnie to wkurwia! Co tu w ogóle robią te wapniaki! Jakie, kurwa, „Czy mogę o coś zapytać?”. Wierzę, wierzę w twoją operację. Sama czytaj gazetę „Siwodnia”! Kurwa, czemu ja zawsze czekam w tej kolejce do bramek? Stoi przede mną tłusta kobyła, pół godziny szuka karty miejskiej w swojej bezdennej torbie!
Przyjeżdża metro. Staję koło drzwi, żeby można było szybciej wyjść na stacji Pałac Sportu. Nie jestem gruby, dasz radę mnie obejść. Czytam e-booka. Co tam u nas napisał Castaneda?
Metro się zatrzymuje. Gdzieś między Osokorkami a Sławutyczem. Pasażerowie podnieśli wzrok znad swoich gazet i e-booków. Dziesięć sekund minęło. Pasażerowie zaczynają się rozglądać. Dwadzieścia pięć sekund. W tym czasie to zdążyłbym przepchnąć się już do bramek, przejść na stację i dobiec do tego miejsca, z którego będzie potem najszybciej do Pałacu Sportu. Trzydzieści sekund. Już zaczynam sobie przypominać historię z pożarem metra. A może znowu ktoś rzucił się pod pociąg? Czterdzieści pięć sekund. Metro żwawo rusza.
Dziesiąta. Kurwa, znowu się spóźnię. O, mój stendzik z kawą przy aucie. „Poproszę americano z mlekiem”. Gorąca. „Dzień dobry, diadia Misza”. Piąte piętro. „Dzień dobry, Masza”. „Witajcie, Borysie Serhijiczu”. Włączam przedłużacz. Ups! System. Hasło: 1234567890. Opera. Otwieram zakładki: Facebook, Vkontakte, Odnoklassniki, mail na Bigmir. I fotki. O kurwa. Laski. Lajkuję.
Jedenasta. Przerwa na szluga. Balkonik. „Jak tam, Olena?”. „No, ładna pogoda”. „Wiesz, ja to wszystko mam w dupie, dla mnie istnieją tylko trzy rodzaje pogody. Pierwszy, kiedy trudno biec do metra z powodu śniegu; drugi, gdy w biurze jest chłodniutko; i trzeci – tak grzeje, że klima nie daje rady. A cała reszta mnie wali”.
Dwunasta. „Tak, tak, Borysie Serhijiczu, zaraz przyniosę sprawozdanie. Brainstorm mamy jutro. Pewnie, że do niego zadzwonię”. Odmówka. Alt-Tab. Fejsik. Lajk. Komentarz: „A czemu ty poruszasz temat cycków, przecież to nie piątek...”. Kurwa, dziś dopiero środa. Do piątku jeszcze daleko, a ja już nie daję rady. Trzeba by zadzwonić do Andrusi. Pójdziemy do Żółtego Morza, sushi sobie pojemy, nawalimy się browarem. Tak będzie.
Trzynasta. Przerwa na fajkę. Obiad. „Poproszę Big Maca i colę bez lodu. Keczupu nie trzeba. Tak, na miejscu. Dziękuję”. Szybko jem i papieros.
Czternasta. „Proszę, sprawozdanko, Borysie Serhijiczu”. Papieros.
Piętnasta. „Cześć, Andriucha, masz chwilę? Zadzwoń”. „Halo. Co tam, środa na mieście? Dziś mi wypłatę mają dać!”. „No, damy radę, mam w chuj spraw do ogarnięcia, ale do Żółtego Morza musimy pójść. Sushi, piwko, te sprawy”. „Dobra, umówione. Nara”.
Szesnasta. Przerwa na fajkę. Bunio. „Jestem przeciwko zabijaniu bezdomnych psów!”. Repostuję.
Siedemnasta. „Tak, Borysie Serhijiczu, zgadzam się. To szybko dorobimy. Można dokupić lajków w społeczniościówkach i sprzedaż pójdzie w górę, mówię panu! Po dziesięć hrywien lajk. Dobra. Pięć tysięcy”.
Osiemnasta. Papieros. Vkontakte. Odświeżyć. Facebook. Odświeżyć. Vkontakte. Odświeżyć. Facebook. Odświeżyć. Przerwa na fajkę.
Dziewiętnasta. „Borysie Serhijiczu, można wypłatę?”. Długo oczekiwana koperta.
Dziewiętnasta dziesięć. Wymiana. „Proszę mi wymienić sto dolarów. Dziękuję bardzo”.
Dziewiętnasta dwadzieścia. Makuś. „Dwa cheeseburgery proszę”. „Proszę”. „Dziękuję”.
Dziewiętnasta czterdzieści. Żółte Morze. „Cześć, Andriucha”. „Dziewczyny, proszę dwa zestawy supermini i dwa portery”. „Jak tam, stary?”. „No cóż, też mam bliźniaki”. „A co tam u nas w Winnicy?”. „Jak tam Lenka?”. „Dziewczyny, proszę jeszcze dwa portery!”. „Nie uwierzysz, mój szef mówi, że za często chodzę na papierosa”. „Ten twój to w ogóle buc”. „Dziewczyny, jeszcze dwa portery!”.
Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. „E, chuj, już nigdzie nie zdążę”. „Dzieeewczyny, jeszcze dwa portery i rachunek proszę”. „I nie mów, Andriucha, że życie się udało”. „Halo, można prosić taxi na Lwa Tołstoja? Jedziemy na drogę Charkowską sto sześćdziesiąt sześć. Dziękuję!”.
Wpół do pierwszej. Znowu lanos. „Pan na Charkowską?”. Ajfon. „Lidka, może byśmy się spotkali? Często o tobie myślę”. Wysłać. „Katia, wiesz, że ja kochałem tylko ciebie”. Wysłać. „Swieta, przez ile nocy ja o tobie myślałem...”. Wysłać. „Proszę, to pańskie sześćdziesiąt hrywien”. Kiosk. „Poproszę porter”. „Dziękuję”.
Pierwsza w nocy. Kluczyk magnetyczny. Winda. Dziewiąte piętro. Dwa zamki w drzwiach. Porter. Łóżko. Sen.
Elektriczka
Szósta trzydzieści. Wstaję. A ty śpij, kochany. Wczoraj na nocnej zmianie pracowałeś. O, tu jest moje ubranie. Nakarmię zwierzęta, potem sama coś zjem.
Siódma. „Kurki moje, cip-cip. Macie ziarna. Która tu co zniosła? O, jedno jajeczko, dwa, cztery... Będzie co sprzedać... O, wy moje dobre”.
Siódma trzydzieści. Kawa rozpuszczalna. Telewizor. Śniadanie jeden plus jeden. Podgrzeję wczorajszą kartoszkę. Tak, elektriczka zaraz przyjedzie. Jajka wzięłam, marchewkę wzięłam, koperek, cebulkę, pietruszkę. Spakowane. Biegiem na elektriczkę.
Ósma. Stacja Wiszniaki. O, jest i elektriczka. Znowu przyjdzie stać, czemu wcześniej nie wstałam?
Dziewiąta trzydzieści. Swiatoszyn. I zaś tłum. Szybciutko stanę na swoim miejscu pod Silpo...
Dziesiąta. „Zdrastje, Swieta”. „Co tak długo?”. „Sama wiesz przecież – gospodarka, póki tam, siam. I tak klienty zjawią się dopiero potem. A miejsce dla mnie przytrzymałaś...?”.
Jedenasta. „Jajka, marchewka!”.
Dwunasta. „No co, Swieta? Pójdę, bułkę kupię, bom głodna. Wziąć ci? Tylko kawę? Dobrze”.
Pierwsza. „Jajka, marchewka!”. „Młody człowieku, kup marchewkę. Prosto z ogródka”.
Druga. „Zdrastje, sierżancie!”. „Nic takiego. Wszystko było dobrze, póki ciebie tu nie było...”. „Nic takiego. Kręcimy się, wiercimy...”. „Jak co sprzedam, to zapłacę, bo sam widzisz...”. „Co? Myślisz, że cię okłamuję? Ach, ty skotina. Weź se swoje pięćdziesiąt hrywien i odejdź ode mnie!”.
Trzecia. „Marchewka, jajka!”. „Świeże. Diewuszka, weźcie! Marchew po dziesięć”. „Proszę! Na zdarowie!”. „Słyszysz, a tobie kto przeszkadza?”. „No to weź obejdź”. „Jaki chodnik! My tu ciągle handlujemy”. „Ty sam skotina. Idź stąd!”.
Czwarta. „Pietruszka po pięć!”. „A jak! Produkt czysty, ekologiczny! Na zdarowie”.
Piąta. „Jajka, koperek!”. „Swieta, ja już nie mogę. Nogi mnie bolą od tego stania, a jeszcze ten huk od drogi”.
Szósta. „No weźże te jajka, muszę do domu jechać. Jajka! Jajka!”.
Siódma. „Tak, hrywna za sztukę. Zabierajcie wszystko, zrobię zniżkę, bo pora do domu”. „Spasiba! Na zdarowie”.
Siódma trzydzieści. Elektriczka. Znowu pełna. Boże ty mój!
Dziewiąta. No i się dowlekłam. „Córcia, lekcje zrobione? Tata poszedł na drugą zmianę? Pojadłaś? Idziesz już spać? Ja też”.
Dziewiąta trzydzieści. Pieczone ziemniaki, „Głos Krainy”, „Szuster”, „Głos Krainy”, „Szuster”. Spać.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------