Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Po urlopie się żegnamy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po urlopie się żegnamy - ebook

Martyna samotnie wychowuje syna, z którym z roku na rok ma coraz słabszy kontakt. Chłopiec preferuje towarzystwo smartfona zamiast ludzi, a ona – wiecznie zapracowana, by zapewnić mu wszystko – czuje, jak czas dorastania dziecka przecieka jej przez palce. Pod wpływem impulsu kobieta decyduje się zabrać dwunastolatka na wspólne wakacje, na których nie byli od dobrych kilku lat. Pomysł początkowo wydaje się świetny, ale… no właśnie! Najpierw, tuż po przyjeździe do lubuskiego, o mało nie potrąca jej samochód, którego kierowcą okazuje się przystojny instruktor golfa z pobliskiego pola. Później jej syn dowiaduje się, że na tych wymarzonych wakacjach mama zamierza mu zabrać telefon. Jakby tego było mało, urokliwy klimat ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem zaburza podejrzany mężczyzna z „psem mordercą” u boku. Co z tego wszystkiego wyniknie? Ta powieść dostarczy czytelnikom humoru, ale i nutki przestrachu. Pokaże, do czego zdolny jest nastolatek z wybujałą wyobraźnią i jak daleko mogą zaprowadzić rzucone na kogoś podejrzenia. Dobra zabawa, młodzi spuszczeni z rodzicielskiego oka i wreszcie wakacyjny romans dwojga dorosłych, którzy po urlopie nie planują dalszego ciągu znajomości. Co przyniesie im życie i czym zaskoczy? Miejsce akcji: Niesulice nad jeziorem Niesłysz. Czas: dwa tygodnie lipcowego urlopu. Ona: poukładana księgowa z dzieckiem. On: skończony singiel spod znaku kija golfowego. Porywająca, wakacyjna opowieść z mnóstwem uśmiechu! „Po urlopie się żegnamy” w perfekcyjny sposób pokazuje, że każdy pragnie czyjejś obecności. Czasem tylko na chwilę, a czasem… na nieco dłużej. Jestem poruszona i oczarowana. Obyczajówka w wykonaniu autorki mrocznych thrillerów? Alex Sand udowadnia, że można, i robi to w doskonałym stylu! Serdecznie polecam! – A.P. Mist Najnowsza książka Alex Sand totalnie mnie zaskoczyła. Cudowna, ciepła wakacyjna opowieść o niełatwych wyborach, drugich szansach na lepszą przyszłość oraz trudzie rodzicielstwa. Piękna i realistyczna historia przeniesie Was nad polskie jezioro, które będzie świadkiem wielu rozterek i intryg. Polecam tę nietuzinkową powieść niosącą ze sobą niejedno ważne przesłanie. Będziecie zachwyceni. – AT. Michalak, pisarka

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-366-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Z dala od pracy

Martyna Wójtowicz upewniła się, że czerwony, świeżo położony na paznokciach lakier już wysechł, a później wstała od czytanej przy kuchennym stole książki i podeszła do zlewozmywaka. Ze stojącej przy nim suszarki zdjęła talerze, uważnie przetarła je ściereczką i schowała do szafki.

– Maks! – krzyknęła do syna, niepokojąc się panującą w mieszkaniu ciszą. – Spakowałeś się?!

Nie usłyszała odpowiedzi, więc tylko zmarszczyła czoło, dobrze wiedząc, co to znaczy. Dokończyła wkładać do szuflady czyste sztućce, a później westchnęła i poszła do pokoju swojego dziecka.

– Maks, pytałam o coś – powiedziała, wchodząc bez pukania. – Spakowałeś się?

Jej dwunastoletni syn nawet nie podniósł głowy. Leżał na łóżku z nosem w smartfonie i zdawał się kompletnie nie słyszeć, co do niego mówiła. Martyna naprawdę nie zamierzała na niego krzyczeć, bo ten dzień miał być miłym startem ich wspólnego urlopu, ale z tym chłopakiem czasem nie dało się inaczej.

Cofnęła się do kuchni, podeszła do ustawionego na lodówce routera i po prostu go wyłączyła. Potem oparła się o futrynę i podziwiając ogniście czerwony lakier swoich wreszcie zrobionych paznokci, spokojnie czekała na syna. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy z pokoju Maksa dało się słyszeć rozdzierający krzyk.

– Maaaaamo! Nie ma Internetu!

Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie odpowiedziała. Obróciła dłoń, uznając, że kolor lakieru mógłby jednak być mniej intensywny.

– Maaaamo!

Po chwili dwunastolatek wybiegł z pokoju i z miną wściekłego psa przyszedł do kuchni i spojrzał na router.

– Co jest z netem? – spytał.

– Spakowałeś się już? – powtórzyła po raz trzeci.

– Ja nigdzie nie jadę – warknął i wyciągnął rękę w stronę lodówki. – Router się zgasił? – spytał, jakby nie było nic ważniejszego.

– Jedziesz, Maks. – Nic sobie nie robiła z jego bezczelnego tonu. – A router już się nie włączy. Za dwie godziny ruszamy, a ja wciąż nie widzę tu twojej walizki.

– Nie jestem dzieckiem, mamo! – odparował, przyjmując pozę do ataku. – Zostanę, a ty jedź sobie sama na te cudowne wakacje.

Martyna wzięła głęboki oddech i na jego oczach wyjęła z routera jedyny kabel doprowadzający do niego Internet. Drugą część przewodu wysunęła z urządzenia tkwiącego w ścianie, a później całość włożyła do kieszeni swojej bluzy. Obiecała sobie, że nie będzie się zachowywać jak paranoiczka, ale naprawdę zależało jej na wspólnym wyjeździe. Od lat nie byli nigdzie razem i nie zamierzała zmarnować kolejnych wakacji z powodu jego kaprysów.

– Pojawi się walizka, włączę router – powiedziała tak spokojnie, jak tylko mogła, i cofnęła się w stronę kuchennego stołu.

– Mamo! – Maks zaczął krzyczeć, a Martyna założyłaby się o wszystko, że gdyby teraz odwróciła się do niego, to zobaczyłaby, jak tupie ze złości.

Jej syn „gotował się” przez chwilę, a później wrócił do swojego pokoju i z impetem trzasnął drzwiami. Martyna dopiero teraz spojrzała przez ramię i pokręciła głową, zastanawiając się nad tym, kiedy ten dwunastolatek stał się taki nieusłuchany. Owszem, zdawała sobie sprawę z tego, że pracowała na półtora etatu i nierzadko przynosiła pracę do domu, więc nie miała dla niego tyle czasu, ile powinna była mieć. Ale… coś przecież musieli jeść. No i on również miał swoje potrzeby, czego absolutnie mu nie zarzucała, w końcu był dzieckiem, a ona chciała zapewnić mu wszystko.

Sęk w tym, że w pogoni za każdą kolejną złotówką traciła z nim kontakt. Nie chciał już opowiadać jej o tym, co w szkole, nie prosił o wspólne wyjście do kina i nie mówił nic o kolegach z klasy, więc zaczęła zastanawiać się nad tym, czy on ich w ogóle ma. Później przyszło jej do głowy, że za dziesięć lat Maks nie podziękuje jej wcale za nowy komputer, konsolę czy wypasiony smartfon, a wypomni to, że nie miała dla niego czasu. Że wszystko, co ważne, przeżył sam, a jej przy tym nie było.

Ta myśl dotknęła ją tak mocno, że kilka dni wcześniej poszła do gabinetu swojego pracodawcy i powiedziała, że od pierwszego lipca bierze dwa tygodnie urlopu. Szef był wstrząśnięty, bo czegoś takiego nie zrobiła ani razu, a pracowała dla niego już sześć lat. Mężczyzna chwilę burczał coś pod nosem, ale oczywiście nie miał wyjścia. Wolne jej się przecież należało. Na fali jego zgody i własnego pomysłu Martyna przeszła więc do realizacji. W Internecie znalazła ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem gdzieś na drugim końcu Polski i zarezerwowała całe dwa tygodnie, płacąc z góry. Tamtego dnia chodziła cała w skowronkach, a Maks, choć na początku wydawał się zachwycony tym planem, to im bliżej było do wyjazdu, tym gorzej to znosił.

– Proszę! – burknął, wychodząc nagle z pokoju i ciągnąc po podłodze walizkę na kółkach. – Spakowane. Dostanę ten Internet?

– Zaraz zobaczymy – odpowiedziała, wyrywając się z zamyślenia. – Otwórz i powiedz, co zabrałeś.

– To, czego potrzebuję! Dostanę Internet?! – Znów podniósł głos.

– Maks, kochanie, nie krzycz na mnie, bo nie włączę ci tego routera, rozumiesz?

– O Jezus! – jęknął i przewrócił oczami.

– Żaden Jezus, wystarczy „mamo”.

– Maaamo! – zawodził, dobrze wiedząc, jak Martyna nie znosi tego tonu.

– Walizka. – Wskazała palcem.

Chłopiec poczłapał do bagażu i otworzył go, wymownie wzdychając. Martyna spojrzała do środka i zobaczyła, że wewnątrz jest tylko jego ładowarka do smartfona.

– No chyba sobie żartujesz.

– Ja nie potrzebuję nic więcej – odpowiedział poważnie i wydął usta na ostateczne potwierdzenie tego faktu.

– Chcę tu widzieć koszulki, spodenki, majtki, kąpielówki, skarpetki, ciepłą bluzę i długie spodnie – wyliczała. – Maszeruj z tym z powrotem. – Palcem wskazała mu jego pokój.

Maks fuknął coś pod nosem, z wielce obrażoną miną zamknął walizkę i pociągnął ją za sobą. Po chwili ponownie usłyszała donośny trzask drzwi. Zniecierpliwiona jego humorami zaczęła zastanawiać się nad tym, ile nerwów będą ją kosztować te wymarzone, wspólne wakacje. Na razie jeszcze nie wyjechali, a Maks już dawał jej popalić. Próbowała skupić się na czytanej książce, ale tym razem przerwał jej dźwięk dzwonka. Sięgnęła po telefon i zobaczyła nazwisko szefa na ekranie.

– Wójtowicz, słucham? – przedstawiła się, odebrawszy połączenie.

– Dzień dobry, pani Martyno. Klient z Polmexu pyta o kwotę podatku, jaką ma do zapłacenia za maj, podobno mu jej pani nie podała? – zapytał wprost.

– Słucham? – zdziwiła się. – Za maj? Podatki dawno zostały rozliczone i wysłane. Robię to zawsze do piętnastego dnia kolejnego miesiąca, więc musiał się pomylić – wyjaśniła, przyjmując formalny ton.

– Klient twierdzi, że nie widzi na swoim koncie, żeby przelew wyszedł, więc nie podała mu pani kwoty – ciągnął szef.

– Klient sam odpowiada za swoje przelewy. Mailowo co miesiąc, i to od paru lat, dostaje ode mnie wyliczenia i teraz również je dostał – powiedziała. – Proszę mu przekazać, żeby ponownie sprawdził mail.

– Może sama mu to pani przekaże?

– Szefie, jestem od dziś na urlopie, a sprawdzenie poczty to kilka sekund – odparła. – Klient na pewno sobie z tym poradzi.

– Formalnie ma pani urlop od jutra – przypomniał.

Zapadła cisza. Kobieta uznała, że nie będzie wdawać się w niepotrzebne sprzeczki z pracodawcą. Zalogowała się na swoją pocztę na smartfonie i szybko sprawdziła wysłane wiadomości.

– Mam – powiedziała. – Mail z wyliczeniem podatku za maj został wysłany do Polmexu piętnastego czerwca i mam również potwierdzenie jego odbioru przez klienta – dodała z nutką triumfu w głosie. – A teraz kończę, pakuję się. Do zobaczenia za dwa tygodnie, szefie – rzuciła szybko i wcisnęła czerwoną słuchawkę, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

Przezornie od razu wyciszyła dźwięki w telefonie i nie myliła się! Po kilku sekundach szef już do niej oddzwaniał – jak przypuszczała – wkurzony, ale nie zamierzała odbierać połączenia. Do wyjazdu zostało niewiele czasu i chociaż była już spakowana, to poza czekaniem na Maksa miała ochotę doczytać dwie strony książki pozostałe jej do końca rozdziału, spokojnie napić się kawy i przejrzeć jeszcze raz mapy Google, żeby dobrze zaplanować podróż.

Po dwóch kolejnych próbach jej namolny szef wreszcie się poddał. Martyna doczytała fragment i w międzyczasie zalała sobie wielki kubek kawy. Włączyła mapy na smartfonie i wbiła wzrok w ekran. Z Katowic do Niesulic – małej wioski położonej w zachodniej Polsce – miała najszybszą trasą około czterystu kilometrów, więc nie powinno jej to zająć więcej niż cztery, może pięć godzin. Dawno nie jechała przez Wrocław, więc spodziewała się tam pewnych utrudnień, dlatego doliczyła sobie mały zapas. Siorbnęła kawę i spojrzała przez okno.

Dziś w mieście zadymienie było tak duże, że ucieszyła się z wyboru miejscowości w „zielonych płucach Polski”, jak to ładnie mówili o województwie lubuskim. Miała tylko nadzieję, że to prawda, a nie marketingowa papka wymyślona przez ośrodki wczasowe celem opchnięcia turystom wspaniałych wakacji. Cóż, okaże się na miejscu.

Wróciła myślą do smogu wiszącego nad Katowicami i kiedy wpatrywała się w jedną z ciemnych chmur nad sąsiednimi blokami, miała wrażenie, że widzi w niej roześmianą twarz swojego męża. Jego niebieskie, skrzące się radością oczy, które pochłaniały Martynę dogłębnie i sprawiały, że dla niego była gotowa na wszystko. Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić te myśli. Jego już dawno nie było, a ona została w tym cholernym mieście pełnym bolesnych, chociaż wspaniałych wspomnień. Sama z dzieckiem.

Los doprawdy potrafił robić sobie z człowieka jaja.

***

Martyna taszczyła pierwszą walizę, schodząc po schodach z drugiego piętra i psiocząc w duchu na brak windy. Niby na co dzień nie mogła narzekać, bo wspinanie się i schodzenie po schodach to zawsze jakaś aktywność fizyczna, ale w tym momencie nie myślała o tym, ile dobrego robi to dla jej krążenia i sylwetki, a klęła na ciężar niesionych tobołów. Dwa tygodnie to w końcu trochę czasu, więc zabrała sporo rzeczy, ale nie przypuszczała, że będą tak ciężkie.

– Dzień dobry, pani! – Usłyszała czyjś głos za plecami i odruchowo zatrzymała się na półpiętrze.

Kilka stopni nad nią stał jeden z sąsiadów.

– A dzień dobry, dzień dobry.

– Czyżby wakacje? – spytał z niedowierzaniem.

– A i owszem, najwyższa pora. – Uśmiechnęła się i podziękowała mu, widząc, że złapał w dłoń jej bagaż i zaproponował pomoc.

– O cholera – jęknął mężczyzna. – Kamienie pani taszczy w góry czy piach na plażę? – zapytał, ledwo dźwigając walizę z ziemi.

– No coś w tym stylu. – Zaśmiała się.

– Uf, no powiem, że niezły mam przedsmak przed siłownią – rzucił, a potem minął ją i zaczął schodzić na dół. – Daleko jedziecie?

– Czterysta kilometrów z kawałkiem – odpowiedziała. – Znalazłam fajne, czyste jezioro w lubuskim i zaszalałam z podkoszulkami – dodała, wskazując na walizkę.

– Ma tu pani same podkoszulki? – Młody chłopak aż stanął z wrażenia.

Zaprzeczyła ruchem głowy, lecz jej uwadze nie umknęło to, jak spojrzał w tym momencie na jej biust. Niby przelotnie, ale jednak zatrzymał się na uwypuklonym przez obcisłą koszulkę rowku między jej piersiami i nerwowo przełknął ślinę. Gdyby była bardziej pruderyjna, to pewnie zrobiłaby się czerwona, ale szczerze mówiąc, schlebiało jej, że dwudziestokilkuletni mężczyzna z charakterystycznym błyskiem w oku oceniał jej biust. Tym akurat natura hojnie ją obdarzyła, chociaż od lat nikt nie miał okazji oglądać go bez stanika. No, może tylko ona – za każdym razem, gdy wchodziła pod prysznic.

Na parterze podziękowała sąsiadowi za pomoc, wysunęła kółka ze spodu walizki i ruszyła na parking. Wyjęła pilot do auta i kliknęła przycisk. Cichy sygnał dźwiękowy, który tak lubiła, oznajmił gotowość jej bestii do jazdy. Minutę później żwawo poderwała z chodnika ciężką walizę i wpakowała ją do bagażnika swojego niebieskiego suzuki. Domknęła klapę i uśmiechnęła się na samą myśl o przygodzie, która czekała i ją i Maksa. Wreszcie długa podróż w nieznane!

Kiedy człowiek pracuje w biurze rachunkowym i przez większość roku podróżuje jedynie do marketu na zakupy oraz odwieźć syna do szkoły, to taka trasa wydaje mu się prawdziwym cudem. Długa droga, autostrady, ludzie, prędkość dociskanego gazu, postoje z burgerami na trasie i wreszcie cel w postaci bajkowego jeziora – ta myśl totalnie ją ekscytowała.

Wróciła do mieszkania po rzeczy Maksa, który wreszcie się jednak spakował i teraz siedział w Internecie, robiąc nie wiadomo co i nie wiadomo po co. On jeszcze nie wiedział, że na miejscu, w ramach cywilizacyjnego detoksu, zamierzała zabrać mu telefon na kilka dni i… miała pełną świadomość tego, że nie powinien o tym wiedzieć wcześniej. Z trudem wylazła z powrotem na drugie piętro i weszła do mieszkania. Ku jej zdziwieniu Maks siedział w kuchni z walizką ułożoną przed swoimi nogami i bez telefonu w ręce.

– Wszystko w porządku? – zapytała, bacznie mu się przyglądając.

– Musimy poważnie porozmawiać, mamo – powiedział, siląc się na uprzejmość, ale Martyna czuła, że chłopak coś kombinuje.

Usiadła na sąsiednim krześle.

– No mów.

– Uważam, że jestem już na tyle duży, że mogę decydować o tym, czy chcę jechać z tobą na wakacje, czy nie – zaczął. – A nie chcę i mogę to uargumentować – dodał.

Martyna prawie parsknęła, słysząc to „uargumentować”, bo to było jedno z jej ulubionych słówek powtarzanych podczas telefonicznych konsultacji z klientami. Musiał je gdzieś usłyszeć i teraz wykorzystał, dodając swojej wypowiedzi powagi.

– Proszę, uargumentuj – powiedziała z ciekawości, chociaż wiedziała, że zostawienie dwunastolatka w domu nie wchodziło w grę.

– Po pierwsze, nie znam tam kompletnie nikogo, więc przez dwa tygodnie będę się nudził i wariował – podjął.

– Bez obaw – przerwała mu. – Mam w planie spędzić z tobą dużo czasu, wzięłam gry, popływamy, zapiszemy się na lokalne atrakcje, skorzystasz ze zjeżdżalni do jeziora, posiedzisz przy ognisku – wyliczała. – Będzie fajnie.

– Mamo… my prawie nie rozmawiamy, a teraz mam z tobą jechać do jakiejś dziury i skakać z radości przy planszówkach? – spytał.

– Nie musisz skakać, Maks, ja tego nie oczekuję – odparła, starając się potraktować tę rozmowę poważnie. – Ale możesz dać mi szansę, prawda? Oboje sporo przeszliśmy i przyda nam się zmiana klimatu.

Maks fuknął coś pod nosem, ale ona zauważyła, że był zadowolony, słysząc, że uwzględnia go w tym i że wie, iż on również sporo przeszedł.

– Ale nie będziesz mnie zmuszać do głupich gier dla dzieci czy śpiewania tych debilnych piosenek przy ognisku?

– Nie będę – odpowiedziała. – To jak? Idziemy?

– Miałem jeszcze trzy inne argumenty, ale dobrze, dam ci szansę, mamo – rzucił łaskawie.

Wstała z krzesła i powstrzymując się od śmiechu, ruszyła w stronę drzwi.

– A moja walizka? – zapytał nagle.

– Co? – Odwróciła się i spojrzała na niego jak na dorosłego. – Przecież sam mówiłeś, że nie jesteś już dzieckiem.

Maksa na moment zatkało, a potem złapał uchwyt swojego bagażu i pociągnął za niego bez dodatkowego komentarza. Wiedziała, że tak będzie, przecież nie mógł się poddać w takiej chwili. Kiedy zamykała za nimi drzwi wejściowe, Maks już tarabanił się z walizą po schodach. Naprawdę chciała mu pomóc, ale czuła, że zmiana frontu i potraktowanie go jak malucha uderzy w jego najwyraźniej budzące się już do życia męskie ego.

Obserwując go z tyłu, zastanawiała się nad tym, jak wiele ich dzieli. Nie pokazała tego po sobie, ale jego słowa o tym, że prawie ze sobą nie rozmawiają, mocno ją uderzyły. Jakby ktoś zasunął jej pięścią w brzuch.

Tak, dzieciak miał rację. Odwoziła go do szkoły, jechała do pracy, a po powrocie on siedział u siebie, a ona jeszcze dzwoniła do klientów albo skupiała się na kolejnym internetowym szkoleniu dla księgowych.

Czy to była jej wina, że polskie prawo podatkowe zmieniało się z prędkością światła i po prostu musiała być na bieżąco? Dziś klienta trzeba było rozliczyć tak, a tydzień później było to już naruszenie podpadające pod kontrolę i karę.

A może zapracowanie to tylko wymówka, która pozwalała jej nie myśleć o braku męża i o tym wszystkim, co na nią spadło? Szczerze mówiąc, choć nigdy nie powiedziałaby tego głośno, tę drugą możliwość wolałaby wyrzucić sobie z głowy.

– Gdzie auto? – zapytał Maks, który właśnie wychodził z klatki schodowej.

Wskazała palcem.

– Po prawej, tam koło drzewa.

Specjalnie pozwoliła mu iść przodem, a kiedy doszli na miejsce, otworzyła klapę bagażnika i schyliła się po jego walizę. Maks powstrzymał ją ruchem ręki.

– Nie – powiedział. – Sam włożę, mam tam ważne rzeczy.

Martyna znowu miała ochotę się zaśmiać, ale wiedziała, że nie powinna lekceważyć wagi jego spraw, więc tylko przesunęła swój bagaż tak, żeby miał więcej miejsca. Maks, sapiąc z wysiłku, załadował toboły do bagażnika i poszedł wsiąść do samochodu.

Kątem oka widziała, jak do uszu wciska sobie słuchawki i uruchamia telefon.

***

– Zaraz się zsikam, mamo, daleko jeszcze?

Syn od pół godziny przebierał nogami na siedzeniu pasażera i dosłownie nie mógł już wytrzymać.

– Dziesięć minut i jesteśmy na miejscu – odparła i lekko docisnęła gaz. – Wytrzymasz?

– Nie – jęknął boleśnie.

– Okej, sekunda, tu widzę parking, zjadę i skoczysz do lasu, tak?

– Mhm – mruknął chłopak i z nadzieją spojrzał na prawo.

Właśnie wjechali do Niesulic i przed nimi zamajaczyła pierwsza tablica lokalnej smażalni ryb. Po prawej ciągnął się dość gęsty las, a tuż przy nim parking, na który właśnie zjeżdżała Martyna. Zdążyła zatrzymać auto, a Maks, nie czekając nawet, aż zgasi silnik, wypadł na zewnątrz. Ostatnimi siłami powstrzymywał napięty pęcherz i pędem pobiegł w głąb lasu.

Martyna sięgnęła po telefon i wysiadła z samochodu, a później przeciągnęła się szeroko, rozprostowując kości. Do celu zostało im wprawdzie niewiele, ale skoro i tak mieli tu spędzić bite dwa tygodnie, to nie musiała się już spieszyć. Kawałek z przodu zauważyła tablicę z kierunkowskazem na miejską plażę i ciesząc się, że już tu dotarli, wciągnęła w płuca świeże, leśne powietrze. Tutaj naprawdę pachniało inaczej niż w Katowicach.

Spojrzała w stronę lasu, ale Maksa jeszcze nie było widać, więc zamiast stać w parkingowym piachu, który pewnie zaraz wpadłby do jej adidasów, wyszła na pustą drogę. Odblokowała ekran i zobaczyła trzy SMS-y oraz pięć nieodebranych połączeń od szefa. Paliło się czy co? Odczytała wiadomości z informacją, że szef nie może znaleźć w jej biurze jakichś ważnych papierów. Westchnęła, wiedząc, że ma idealny porządek zarówno na biurku, jak i w szafach na segregatory, więc skoro czegoś tam szukał, to na pewno zostawił niezły bajzel. A to przecież dopiero pierwszy dzień jej wyjazdu! Czuła nosem, że po powrocie zastanie masakrę.

Druga szuflada biurka, niebieska teczka, tam są.

Nagle dobiegł ją rozdzierający krzyk Maksa.

– Maaamo!

Odwróciła się niemal w tej samej sekundzie. Zanim jednak zdążyła zlokalizować syna i cokolwiek zrobić, usłyszała za sobą ogłuszający dźwięk klaksonu i aż podskoczyła. Sekundę później dostrzegła zbliżający się do niej biały samochód. Sparaliżowało ją natychmiast. Gwałtownie spięła wszystkie mięśnie, ale nie mogła się ruszyć. Widziała światła pojazdu coraz bliżej i nie była w stanie oderwać stóp od asfaltu. Jakby do niego przyrosły. Stała tak jak słup soli i z rosnącym przerażeniem w oczach patrzyła prosto na białą blachę, która zbliżała się ku niej w mgnieniu oka. Nawet nie drgnęła.

Prowadzący auto mężczyzna nerwowo zaciskał wargi, próbując wyhamować. Po chwili Martyna poczuła lekkie muśnięcie i zamknęła oczy. Serce podeszło jej do gardła.

– Mamo! – Usłyszała wydzierającego się do niej Maksa.

W tle trzasnęły drzwi samochodu.

– Kurwa mać! – krzyczał mężczyzna. – Nic pani nie jest?!

Kobieta otworzyła oczy i zobaczyła, że nadal żyje, a jej kolan niemal dotyka zderzak stojącego przed nią pojazdu. Milimetry!

– Jezus Maria, w ostatniej sekundzie – powiedział facet, patrząc na jej nogi.

Maks wybiegł na ulicę i nerwowo złapał Martynę za rękę, próbując nią potrząsnąć.

– Mamo?

– Nic pani nie jest?

Martyna wypuściła powietrze z płuc, ciągle będąc w szoku, i mocno przytuliła do siebie Maksa. On też był cały roztrzęsiony.

– W porządku – wykrztusiła po chwili. – Chyba mam atak paniki.

– Niech pani zejdzie z drogi – rzucił mężczyzna, którego wyglądu Martyna nawet nie zdążyła zarejestrować. Wskazał palcem na jej samochód. – Zjadę tu obok i zaraz do pani podejdę.

– Chodź, mamo. – Maks pociągnął ją za rękę i zeszli z ulicy, a po chwili syn pomógł jej się oprzeć o ich auto.

Chłopiec z przerażeniem patrzył, jak jego mama ciężko oddycha i próbuje się do niego pocieszająco uśmiechnąć.

Mężczyzna z białego pojazdu zjechał z drogi i zaparkował koło nich. Martyna tępym wzrokiem patrzyła na jego białe volvo i bardzo powoli zaczynała wracać do równowagi. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Kiedy wysiadł i podszedł do niej z butelką wody mineralnej, była już prawie gotowa na to, żeby go zabić.

– Ile, do cholery, miał pan na liczniku? – spytała, podnosząc głos.

– Przepraszam – odpowiedział. – O tej porze zwykle nie ma tu ruchu, jechałem za szybko.

– Mógł mnie pan zabić! – dodała. – Myśli pan czasem o takich rzeczach, kiedy pędzi jak psychopata? – warczała, zdając sobie sprawę z tego, że do nieszczęścia było naprawdę niedaleko.

– Bardzo panią przepraszam – odparł autentycznie skruszony, a ona dopiero teraz zauważyła, że drży mu dolna warga.

Mężczyzna podał jej wodę, a ona, czując suchość w ustach, odkręciła nakrętkę i wypiła dwa łyki. Potem nabierała oddech za oddechem i z namysłem wypuszczała powietrze tak, jak to czasem robiła w samolocie, kiedy denerwowała się podczas startu.

– W porządku, chłopie? – spytał mężczyzna, patrząc na rozdygotanego Maksa.

– Tak – odparł powoli nastolatek, chociaż wciąż cały się trząsł na myśl o tym, że jego mama właśnie o mało nie zginęła. – Mamo? – zwrócił się do niej, zadzierając głowę.

– W porządku, Maks. – Kiwnęła głową. – Daj mi chwilkę, zaraz się uspokoję – dodała.

– Stałaś z telefonem w ręce na środku drogi! – Maks jakby nagle oprzytomniał i podniósł na nią głos. – Jak mogłaś?!

– Słucham? – spytała zaskoczona.

– Auta nie było słychać, ale ty stałaś na drodze! – oburzał się na nią.

– No tak, chłopak ma rację, trochę nieostrożnie pani zrobiła – podchwycił mężczyzna.

Martyna głęboko wciągnęła powietrze, żeby na kogoś zaraz nie krzyknąć. Faktycznie skojarzyła, że odpisywała szefowi na SMS i nie musiała tego robić na środku jezdni, ale to kierowca pojazdu zawsze powinien mieć oczy dookoła głowy.

– To nie zmienia sytuacji! Leciał pan co najmniej osiemdziesiąt w zabudowanym – powiedziała zdenerwowana.

– Przepraszam, ja wiem, że to moja wina, ale rzeczywiście nie powinna była pani stać na środku drogi z telefonem w ręce – rzucił. – To trochę szczeniackie, biorąc pod uwagę fakt, że ma pani dziecko pod opieką.

– Słucham? – Uniosła brew. – Zamierza mnie pan teraz umoralniać?

– Skądże, nie zamierzam, stwierdzam tylko fakty.

– Mamo, przestań już. Jak w ogóle mogłaś mi to zrobić?! – denerwował się Maks. – Oboje jesteście winni i oboje nie uważaliście.

Martynę zatkało, podobnie jak stojącego obok kierowcę volva.

– Ile ty masz lat? – zapytał z ciekawości.

– Dwanaście.

– Niezły ten pani chłopak. W zasadzie ma rację – zauważył.

Martyna pogłaskała Maksa po włosach, a on otrząsnął się, jakby to była ujma.

Mężczyzna tymczasem wyciągnął do niej rękę.

– Nazywam się Piotr Kanda.

– Martyna Wójtowicz – przedstawiła się. – A to jest Maks – dodała.

Przez chwilę stali w ciszy, próbując uspokoić w sobie emocje. Martyna popatrzyła na jego auto i dopiero teraz zauważyła charakterystyczne kształty.

– To hybryda? – zapytała.

– Tak – potwierdził.

– Pewnie dlatego jej nie usłyszałam. Podobno są strasznie ciche i to jedna z ich głównych wad.

– To prawda – przyznał Kanda. – Niestety dowiedziałem się o tym już po zakupie. Gdzie się zatrzymaliście? Może podjadę tam z wami dla pewności? – zaproponował.

– Damy sobie radę – odmówiła. – Po kolanach czuję, że jest dobrze, ledwie je musnęło.

– Wolałbym się upewnić – naciskał. – Przy takiej adrenalinie ból często pojawia się dopiero po czasie.

– Czyżby prawie puknął mnie lekarz? – zapytała, unosząc brew.

– Niestety nie, jedynie instruktor golfa – wyjaśnił. – Prowadzę zajęcia tu niedaleko, na polu golfowym i właśnie jechałem do pracy. Jeszcze raz przepraszam.

Martyna machnęła ręką i otworzyła drzwi swojego samochodu.

– Muszę usiąść – powiedziała i zgięła kolana, celowo sprawdzając, czy nie poczuje jakiegoś bólu, ale na szczęście mogła bez problemu usiąść i wstać. – Chyba miałam szczęście – dodała.

Maks przysunął się bliżej i złapał ją za rękę, gładząc pocieszająco po wierzchu dłoni, a ona spojrzała na niego zdziwiona. Zupełnie nie pamiętała, kiedy syn okazał jej tyle czułości. W duchu musiała przyznać, że to było bardzo miłe.

Dała sobie kilka minut na zebranie myśli, a potem powiedziała Maksowi, żeby wracał do auta.

– Myślę, że już spokojnie dojedziemy. – Podniosła wzrok na Piotra Kandę. – Nasz ośrodek jest niedaleko.

Trafiła na ciemne, uważnie wpatrujące się w nią oczy i na chwilę się na nich zatrzymała. Dopiero teraz lepiej przyjrzała się mężczyźnie, oceniając przez moment jego wypielęgnowaną, równo przyciętą brodę i nieznaczny wąsik rysujący się pod nosem. Elegancik z miasta, jak nic. Piotr Kanda miał na sobie jasną koszulkę polo i spodnie z dobrego materiału. Zwróciła na nie uwagę tylko dlatego, że dzisiaj mało kto nie miał na sobie jeansów.

– Niech pan jedzie do pracy, ostatecznie nic się nikomu nie stało, więc damy sobie radę – powiedziała pewnym głosem. – Do widzenia!

Podniosła rękę w geście niby to machania, a potem zamknęła drzwi samochodu od środka i zapięła pasy. Piotr Kanda cofnął się do swojego auta i patrzył, jak kobieta spokojnie rusza z parkingu, kierując się w głąb Niesulic. Wsiadł do samochodu i pojechał w tym samym kierunku.

Niecałe dziesięć minut później Martyna zatrzymała się przed wjazdem do ośrodka wypoczynkowego Kormoran. Maks zerknął w tylną szybę.

– Mamo, ten pan też tutaj przyjechał.

Kobieta odwróciła się, widząc, jak niedoszły sprawca wypadku wysiada z volva i idzie w ich kierunku. Kiedy otwierała drzwi i wystawiała nogę ze swojego wozu, on już stał obok.

– Byłbym totalną świnią, gdybym nie pomógł wam z bagażami – powiedział.

Martyna przypomniała sobie cholernie ciężką walizkę i uznała, że właściwie jest to całkiem dobry pomysł. Wykorzysta jego wyrzuty sumienia.

– Dziękuję.

Podeszła do bagażnika, uchyliła klapę i wyjęła lekki bagaż Maksa.

– Przy tej przyda się wsparcie – powiedziała do Piotra Kandy, wskazując mu swoje rzeczy.

Mężczyzna lekko wyciągnął rękę i złapał walizkę, a potem spróbował ją podnieść.

– O choroba – sapnął.

Pomógł sobie drugą ręką i z trudem wytaszczył bagaż z samochodu.

– Na długo przyjechaliście? – zapytał, udając, że to nie było nic trudnego.

– Dwa tygodnie – rzucił mu za plecami Maks.

Martyna podniosła wzrok i zaczęła rozglądać się za ośrodkową recepcją. Zobaczyła ją kawałek dalej i ucieszyła się, że nie będzie musiała iść daleko.

– Pójdę nas zameldować, poczekacie?

Kanda skinął, a Maks spojrzał na niego podejrzliwie.

– Popilnuję tego pana, gdyby chciał ukraść twoją walizkę, mamo – powiedział poważnie.

Martyna zdębiała i zaczęła się śmiać, co z kolei rozbawiło też Piotra Kandę.

– Mówisz, że są w niej jakieś cenne rzeczy? – zapytał tonem, który sugerował wysokie zainteresowanie jej zawartością.

– Nie pana interes. – Usłyszał rezolutną odpowiedź dwunastolatka i uniósł kąciki ust.

– To ja idę. Zaraz wracam. – Martyna odwróciła się do nich plecami i ruszyła szybkim krokiem do recepcji.

Między Maksem i Kandą zapadła cisza. Chłopiec wpatrywał się w niego, nie spuszczając go z oczu nawet na moment. Mężczyzna o mało nie zabił mu mamy, a poza tym w oczach dziecka wyglądał podejrzanie.

– Dlaczego pan tak śmiesznie wygląda? – zapytał wreszcie Maks, oceniając jego dziwne, niemodne spodnie.

– Śmiesznie?

– No. Dziwne spodnie pan ma.

– Aaa – zreflektował się Kanda. – To strój na pole golfowe. Grałeś kiedyś w golfa?

– W ten sport dla starych dziadków? – zdziwił się Maks. – W życiu nigdy.

– Wcale nie takie dziadki grają. – Kanda się uśmiechnął. – A na polu obowiązują pewne zasady co do stroju, dlatego tak wyglądam.

– Acha… taki jakby mundurek?

– Coś w tym stylu. Może podejdziemy w kierunku recepcji i poczekamy tam na twoją mamę? – zapytał, zmieniając temat.

– Możemy.

Maks zaczął ciągnąć swoją walizkę i przez ramię zerkał na to, jak Piotr radzi sobie z bagażem jego mamy. Po chwili stali przy budynku, w którym zniknęła, i czekali, aż wyjdzie. Kilka minut niezręcznej ciszy, która komuś, kto by się temu przypatrywał, uświadomiłaby, że Piotr Kanda nie miał zbyt częstych kontaktów z dziećmi i niespecjalnie potrafił z nimi rozmawiać. Może i udzielał czasem lekcji golfa młodszym grupom, ale praca to praca, a rozmowa z obcym dzieciakiem twarzą w twarz to coś zupełnie innego. Z kłopotliwego milczenia wybawiła ich wychodząca z recepcji Martyna. Dopiero teraz Kanda przyjrzał się jej uważniej. Na twarz kobiety padły promienie słońca, które dzisiaj grzało wyjątkowo mocno i tym bardziej podkreślały jej ciemnowiśniowy kolor włosów. Wyglądała naprawdę ładnie i pewnie przyjrzałby się jej twarzy lepiej, ale wzrok mimowolnie zsunął mu się na jej duże, pełne piersi. Mimo luźno zakrywającej je koszulki wyglądały imponująco. Zapatrzył się.

– Jestem! – zawołała, unosząc w ręce klucze do domku.

Podeszła do nich z uśmiechem, który chyba zapowiadał powrót jej dobrego nastroju. Kanda obserwował, jak kobieta idzie, delikatnie kołysząc biodrami na boki. Cicho przełknął ślinę, gromiąc sam siebie za myśl, która przyszła mu teraz do głowy.

– Domek jest niedaleko – powiedziała. – Z widokiem na jezioro, tak, jak zarezerwowaliśmy – mówiła zadowolona do syna. – Pomoże pan z tym bagażem? Byłabym wdzięczna – dodała, wskazując Kandzie kierunek.

– Jasne. Piotr, bez pan – powiedział.

– Aha… – odpowiedziała trochę zaskoczona.

– Jak twoje nogi, mamo?

– Dobrze, nie czuję żadnego bólu, więc obejdzie się bez gipsu i dramy.

– Tym razem się wam upiekło – skwitował Maks.

– Nam?

– Tobie, że byłaś zapatrzona w telefon, i jemu, że jechał jak wariat – podsumował. – A podobno to ja mam problem z nieodkładaniem smartfona – dodał złośliwie, gromiąc ją spojrzeniem.

Martyna nie skomentowała.

W tym przypadku jej syn miał rację.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: