- nowość
- promocja
Podręcznik dla inkwizytorów - ebook
Podręcznik dla inkwizytorów - ebook
„Podręcznik dla inkwizytorów” to przestroga dla wszystkich, którym zamarzyła się władza absolutna, oraz dla tych, którzy, nie zawsze świadomie, umożliwiają im rządzenie.
Antunes stworzył misterny kolaż fragmentów wspomnień (a może zeznań przed inkwizytorem?) składających się na portret psychologiczny głównego bohatera, wysokiego rangą dostojnika państwowego. Ten minister, którego rady cenił sam Salazar, człowiek pazerny i bezwzględny, stojący w cieniu tyrana, ale korzystający z każdej sposobności, by mścić się, zabijać, gwałcić, odzierać ludzi z godności i wykorzystywać ich strach, pod koniec życia trafia do domu starców. Nieświadomy tego, że stracił atrybuty władzy, wykrzykuje historię swojego życia. A jego groteskowa postać staje się symbolem dyktatury Salazara, która u schyłku zmieniła się we własną karykaturę. Co prawda reżim upadł, a wszystkie jego tajemnice zostały obnażone, lecz emocje i napięcia rozbudzone w ciągu 40 lat bezwzględnego panowania nie opadły. Wspomnienia minionych zbrodni wciąż wywołują strach, doprowadzając do paranoi nie tylko ofiary, ale także katów. To piętno władzy absolutnej odciśnięte tak mocno, że przetrwa pokolenia.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-987-6 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wchodząc do sądu w Lizbonie, myślałem o dworze. Nie o dworze takim, jaki jest w tej chwili, z pokruszonymi statuami w ogrodzie, pustym basenem, z trawą, która zarosła psiarnię i grządki, o domu bez dachu, przez który deszcz padał na pianino ze zdjęciem królowej z autografem, na stół do szachów, w których brakowało bierek, na podartą wykładzinę i aluminiowe łóżko, które zmontowałem w kuchni i ustawiłem obok pieca, gdzie sypiałem, całe noce trapiony śmiechem kruków
wchodząc do sądu w Lizbonie, nie myślałem o dworze w obecnym stanie, tylko o domu i gospodarstwie z czasów mojego ojca, kiedy Setúbal
(miasto tak mało znaczące jak zwykła prowincjonalna wioska, o światłach tańczących wokół wiaty koncertowej w drżącym mroku, rozdzieranym ujadaniem psów)
jeszcze nie dotarł do bramy i do wierzb przy murze i biegł w dół, wzdłuż rzeki, wzdłuż kłębowiska rybackich łodzi i tawern, Setúbal, do którego ochmistrzyni zabierała mnie na zakupy w niedzielne poranki, ciągnąc za łokieć pośród wrzawy gołębi
o domu i gospodarstwie z czasów mego ojca, o schodach ozdobionych kamiennymi aniołami i o hiacyntach rosnących wzdłuż ścian, o krzątaninie służących na korytarzach, takiej samej jak krzątanina ludzi w hallu sądu
(był lipiec i drzewa na ulicy Marquês da Fronteira skręcały się w słońcu przy fasadach domów)
grona ludzi, zbierających się i rozsypujących koło wind w nerwowym pośpiechu, i nagle mój adwokat pośród świadków i oskarżonych, i strażników sądowych, przytrzymuje mnie za koszulę i wskazuje stopnie
– Tędy panie inżynierze rozwody tędy
a ja, obojętny na sąd, na niego, wspominałem ten dawny lipiec w Palmeli
(miałem wtedy jakieś piętnaście, szesnaście lat, bo właśnie budowali nowy garaż obok buków, traktor kręcił się za ogrodem i żelazne łopatki młyna skrzypiały w upale)
kiedy nagle usłyszałem szepty i kroki i szemrania w kaplicy i nie były to kury nie były synogarlice nie były wrony, byli to ludzie, może Cyganie z Azeitão kradnący świętą i drewniane świeczniki
(kobiety w czarnych spódnicach, mężczyźni dmuchający w stojące na ogniu czajniki, chude smutne muły)
i chwyciłem jedną z lasek stojących przy wejściu w porcelanowym stojaku i przebiegłem przez salon
– Tędy panie inżynierze rozwody tędy
z kryształowym żyrandolem rzucającym szklane cienie na obrus, przeskoczyłem grządkę strelicji, przesadziłem jednym susem petunie, drzwi do kaplicy były przymknięte, świece migotały we wnękach i nie zobaczyłem Cyganów z Azeitão
(kobiety w czarnych spódnicach, mężczyźni dmuchający w stojące na ogniu czajniki, chude smutne muły)
zobaczyłem kucharkę leżącą na plecach na ołtarzu, z ubraniem w nieładzie i fartuchem na szyi, a mój ojciec purpurowy na twarzy, z cygaretką w ustach i w kapeluszu na głowie, trzymał ją za biodra i patrzył na mnie bez zaskoczenia ni złości, i tej niedzieli po udzieleniu odpowiedzi na krzyki księdza po łacinie, przy chłopach, ochmistrzyni, służących, mój ojciec zapalał cygaretkę podczas komunii
(wiatr wstrząsał daliami i eukaliptusami na bagnie, które stawały się wyższe lub niższe w zależności od poziomu błota)
zawołał mnie do gabinetu z oknem wychodzącym na szklarnię z orchideami i na morską bryzę
– Oby pańska żona się nie spóźniła panie inżynierze w przeciwnym razie sędzia przesunie rozprawę ad calendas Graecas
(jednak mimo to nie widać było mew, nie ma mew po tej stronie gór)
i wstał, obszedł biurko, wyciągnął z kieszeni kamizelki benzynową zapalniczkę i położył mi otwartą dłoń na karku gestem, jakim oceniał owce i inne zwierzęta w oborze
– Robię wszystko czego tylko one chcą ale nigdy nie ściągam z głowy kapelusza żeby było wiadomo kto tu rządzi.
Ojciec z otwartą dłonią na karku córki parobka, bosej nastolatki, brudnej, rudej, wiecznie uczepionej krowich sutków, skulonej na drewnianym stołku, trzyma ją za kark i zmusza do pochylenia się nad żłobem bez postawienia na ziemi wiader z mlekiem, ojciec znowu purpurowy i uderzający pępkiem o jej pośladki, z zapaloną cygaretką skierowaną w stronę belek powały, a córka parobka nie protestowała, parobek nie protestował, nikt nie protestował ani nawet nie wyobrażał sobie, że mógłby to zrobić, ojciec zabiera rękę z mego karku i z pogardą wskazuje kuchnię, pokój służących, sad, cały dwór, świat
– Robię wszystko czego tylko one chcą ale nigdy nie ściągam z głowy kapelusza żeby było wiadomo kto tu rządzi.
Ojciec, który w soboty po sjeście wysyłał szofera po dwieście pięćdziesiąt gramów herbatników i kazał się zawozić do Palmeli, gdzie przy stromej drodze do zamku mieszkała wdowa po aptekarzu, w bliźniaku z robionymi na szydełku firankami i z gipsowym kotem na kredensie, i który nocą wracał do dworu, rozsiewając zapach tanich perfum, i najdalej po półgodzinie słyszałem, jak chrapał na fotelu w salonie z kapeluszem naciągniętym na oczy i z ostatnią cygaretką dopalającą mu się w ustach, podczas gdy puchacze z bagna gaworzyły w ogrodzie, a adwokat w ubraniu drogiego adwokata, z koszulą dopasowaną kolorem do skarpetek, uderzał w szkiełko zegarka
– Jeśli pańska żona spóźni się na rozprawę jesteśmy załatwieni
adwokat, którego opłaciła mi najstarsza córka po tym, jak pojawiła się we dworze, żeby na mnie nakrzyczeć po przejrzeniu z oburzeniem okien bez szyb i spróchniałych desek podłogi, po obejrzeniu z oburzeniem garnka z zimną zupą stojącego na pianinie obok portretu królowej, spoglądająca w oburzeniu na łupiny na dywanie
– Jak możesz żyć w takim chlewie?
Drogi adwokat o włosach ostrzyżonych u drogiego fryzjera przyjął mnie w drogim gabinecie z drogimi obrazami z książkami w drogich oprawach na drogich półkach droga żona i dzieci drogie uśmiechają się ze srebrnej oprawki a meble są niemal tak drogie jak meble mego ojca, adwokat udawał, że nie widzi sznurka służącego mi za pasek, niewypastowanych butów, skarpetek bez gumki, zniszczonych spodni, obserwował mnie ze znudzonym lekceważeniem, z jakim moja teściowa wpatrywała się we mnie, gdy po raz pierwszy wszedłem zawstydzony, przewracając bibeloty, do pałacyku w Estoril, moja teściowa grająca w brydża ze szwagierkami w pożodze pierścionków i unosząca brew ponad patrzącym na mnie okiem, jakim mierzy się niekompetentnego ogrodnika winnego zniszczenia bukszpanów na tarasie
– Chłopcze czy ty masz pieniądze żeby utrzymać Sofię na poziomie do jakiego jest przyzwyczajona?
Adwokat zażenowany moją zbyt krótką marynarką, moimi powypychanymi spodniami, moimi komicznymi wąsikami, bawiący się srebrnym długopisem w obłokach wody po goleniu i usiłujący jednocześnie pozbyć się sprawy i nie urazić mojej córki
– Zobaczymy co się da zrobić panie inżynierze niczego nie obiecuję
a gdy wychodziłem, telefonistka spojrzała na mnie, jakbym był świadkiem Jehowy albo jakbym sprzedawał encyklopedie, a moja starsza córka, grzebiąc w szufladach kuchni, gdzie majtki mieszały się ze sztućcami, rzekła
(powyginane widelce zaśniedziałe łyżki noże zbyt tępe by cokolwiek ukroić)
– Nie masz przynajmniej jakiegoś porządnego garnituru?
i Sofia otrzepująca mi ramiona wierzchem dłoni
– Mógłbyś się trochę doprowadzić do porządku idąc poznać moją matkę
teściowa zapomniała o kartach, gdy tylko strąciłem na podłogę lampę ze szklanym abażurem
– Chłopcze jesteś głupcem czy udajesz?
ja w sądzie w Lizbonie, eskortowany przez adwokata, stukającego paznokciem w szkiełko zegarka, przypominający sobie poczerniałe od rdzy łopatki młyna, które przestały pracować pomimo wiatru, pustą psiarnię i głodne owczarki alzackie galopujące bez celu po górach albo wyjące na bagnie w chwili, kiedy funkcjonariuszka sądu zaczęła wyczytywać nazwiska i stawiać ołówkiem krzyżyk przy tych, którzy odpowiedzieli, przypominałem sobie, jak przywiozłem narzeczoną do dworu w sierpniu, a mój ojciec znajdował się na patio w bujanym fotelu i pił lemoniadę z żoną sierżanta, damą w barokowych atłasach, która przyjeżdżała autobusem z Setubalu, gdy jej mąż zostawał w koszarach na służbie, i powiedziałem do ojca
– Tato Sofia
a ojciec przyglądał się jej z przymrużonym okiem tak samo jak patrzył na kucharkę córkę parobka Cyganki służące, dwoma palcami zsuwając kapelusz na oczy
– Rób wszystko czego ona tylko chce ale nigdy nie ściągaj kapelusza z głowy żeby wiedziała kto tu rządzi
a adwokat niespokojnie pokazuje mi zegarek
– Co też mogło się stać z pańską żoną?
Sofia poprawiająca opaskę we włosach, czerwieniąca się ze wstydu, kruki skrzeczące na bukach, odbicie domu drżące w basenie, żona sierżanta wykrzywiająca twarz do nas w uśmiechu cioci, ojciec taksujący Sofię, odezwał się roztargnionym głosem, jakim mawiał do zwierząt w oborze
– Wieszak szkielet nigdy się niczego nie nauczyłeś o jałówkach
i adwokat nagle uspokojony, nagle poważny, przybiera wyprostowaną postawę, patrzy w stronę windy i obciąga mankiety koszuli
– Wreszcie panie inżynierze
i oto zbliżała się Sofia bez opaski bez dwudziestu lat nie czerwieniąc się ze wstydu nie otrzepując mi ramion wierzchem dłoni, eskortowana przez adwokata, tak podobnego do mojego, że mogliby siebie uznać za lustrzane odbicia, za repliki, bliźniaki, obaj z włosami ostrzyżonymi u drogiego fryzjera, obaj w marynarkach z angielskiej wełny szytych na miarę, obaj pewni siebie autorytarni surowi, pławiący się w tej samej wodzie kolońskiej, z majestatem węgorza, Sofia z pierścionkiem mojej teściowej na palcu serdecznym z pogardliwą swobodą matki
(– Chłopcze jesteś głupcem czy udajesz?)
nie patrząc na mnie nie uśmiechając się do mnie nie mówiąc
– Mógłbyś się trochę doprowadzić do porządku João
a ja mówiąc do swojego, ale też do jej adwokata
– Nigdy nie powinienem był ściągać kapelusza żeby było wiadomo kto tu rządzi
i adwokat z wyżyn angielskiej marynarki, nie rozumiejąc
– Co proszę?
adwokat podobny do adwokatów, bankierów, dyrektorów, posłów i ministrów, przyjeżdżających do dworu w czasach mojego ojca, nieruchomych za matowymi szybami posuwających się sznurem pogrzebowych samochodów, jadących drogą wysadzaną cyprysami, która łączyła bramę z domem, w roztargnieniu brali mnie pod brodę, nawet na mnie nie patrząc
– Aleś ty urósł
zamykali się w salonie z pianinem na całe popołudnie, ze służącymi w białych rękawiczkach raz za razem przynoszącymi kolejne tace z kuchni, ochmistrzyni kazała mi się bawić na tyłach domu, parobek płoszył kruki i uciszał psy, adwokaci, bankierzy, dyrektorzy, posłowie i ministrowie, wracający już nocą do swych ogromnych samochodów, nikli na drodze do Lizbony i ojciec o nich zapominał, zwrócony do pogrążonego w oparach bagna, gdzie znikały ostatnie synogarlice, Sofia przechodząca obok mnie z pogardliwą swobodą swej matki i adwokat, nic nierozumiejący, który nachyla się do mnie, żeby lepiej słyszeć
– Co proszę?
a ja nie w sądzie, we dworze, kierując się do ojca pośród łkania żab
– Nigdy nie powinienem był ściągać kapelusza żeby było wiadomo kto tu rządzi
i adwokat z uniesionymi ze zdumienia brwiami przesuwa dłonią po włosach
– Co proszę?
jakby powiedział, opętany, nie tutaj w sądzie, ale w Estoril, przy brydżu w Estoril, przy oknie wychodzącym na palmy Kasyna, patrząc na skorupy lampy, którą właśnie stłukłem
– Chłopcze jesteś głupcem czy udajesz?
pałacyk w Estoril, do którego poszedłem z moim ojcem, ubranym jak chłop, z miedzianym łańcuszkiem, w butach z surowej skóry, w starym kapeluszu na głowie i z cygaretką w zębach, moim ojcem, który zostawił nasha w garażu z kierowcą w liberii, polerującym chromowane części, i wziął jedyną taksówkę w Palmeli, którą prowadzi swego rodzaju klaun w czapce z daszkiem, zatrzymujący się we wszystkich tawernach pod pretekstem ochłodzenia silnika i spędzający godziny pośród winorośli i much, mój ojciec w towarzystwie wdowy po aptekarzu, skrywającej się za kameą z masy perłowej i za sewilskim wachlarzem, w którym brak było deszczułek, z mikroskopijnym pieskiem skamlącym na jej kolanach, wdowa i ja smażyliśmy się w taksówce śmierdzącej starym pudłem po butach, a mój ojciec i klaun w czapce z daszkiem wychylali kieliszek za kieliszkiem i wachlowaniem chłodzili chłodnicę, poplamieni sadzą, tak więc dotarliśmy do Estoril grubo po obiedzie, kiedy już przestano na nas czekać i grano w brydża na tarasie nad plażą i mewami, a moja teściowa zamiast się oburzyć na brak wychowania mego ojca, wpychającego do domu wdowę i jej mikroskopijnego pieska w wełnianym wdzianku
– Chłopcze jesteś głupcem czy udajesz?
zostawiwszy klauna na patio, zataczającego się pośród hortensji, skręcającego i rozkręcającego silnik taksówki, który wyrzucał z siebie agonalne wybuchy, mój ojciec z filiżanką herbaty w dłoniach, spoglądający na matkę Sofii i na jej szwagierki spod półprzymkniętych powiek, tak jak patrzył zawsze na kucharkę, na córkę parobka, na Cyganki, na służące, nie ściągnąwszy kapelusza i nie przestając palić, bo za chwilę wciągnie którąś z nich do pierwszego wolnego pokoju w celu podniesienia jej spódnicy i spłaszczenia pośladków o szafę albo komodę, której szuflady skrzypią, informując każdego, kto wejdzie
– Robię wszystko czego ona chce ale nigdy nie ściągam kapelusza z głowy żeby było wiadomo kto tu rządzi
ojciec z filiżanką herbaty, wdowa po aptekarzu karmiąca kawałeczkami biszkopta okropnego pieska, i moja teściowa nie wściekła, nie oburzona, wyrozumiała
– Jaka szkoda że pański syn nie odziedziczył pańskiego poczucia humoru Francisco
morze za palmami i mewy na pomoście spokojne i białe, tak inne od rozczochranych kruków ze dworu
– Jaka szkoda że pański syn nie odziedziczył pańskiego poczucia humoru Francisco
mój ojciec milczący, skrupulatnie taksujący szwagierki od brydża ze znudzoną cierpliwością, z jaką oglądał krowy w oborze, scyzorykiem zdrapujący błoto z butów, a jednak ciebie lubiłem, ojcze, lubiłem cię, nie potrafiłem ci tego powiedzieć, ale lubiłem cię, matka Sofii częstowała tostami, za które ojciec nawet nie pokwapił się podziękować, tak był zajęty błotem na butach, matka Sofii starała się
– Mój brat Pedro rozmawiał z panem kilka razy z powodu kłopotów w banku kiedy był pan sekretarzem stanu z pewnością pamięta pan Pedra
a w sądzie w Lizbonie adwokat do mnie
– Sędzia nas wezwał panie inżynierze
adwokat zaniepokojony, niespokojny, proszący, nagle w taniej i podniszczonej angielskiej marynarce, fryzura nagle pospolita, modelowana przez fryzjera z rogu na Penha de França albo w Amadorze
– Proszę nie otwierać ust podczas rozprawy panie inżynierze niech pan nie zaczyna z tymi historiami o rządzeniu
korytarz z pracownikami piszącymi na maszynie, na korkowej tablicy wezwania i obwieszczenia zakazujące palenia, czekający ludzie, a na końcu korytarza półka z książkami, kalendarz na ścianie, akta na podłodze, publiczny urzędowy stół zawalony kodeksami i aktami procesowymi i okopany sędzia z ołówkiem, jakby prezentował broń za barykadą praw, jakby to on miał się przed nami bronić, wyglądał zupełnie jak nauczyciel w szkole podstawowej, z połową twarzy zasłoniętą przez traktaty z powtykanymi karteluszkami zaznaczającymi strony, patrzył na mnie, jakby prosił o wybaczenie, tak samo jak ja patrzyłem na mojego ojca tydzień albo dwa tygodnie po rewolucji
(żołnierze wojskowe marsze broń więzienia moja teściowa i jej szwagierki w Hiszpanii w hotelach trzeciej klasy na obrzeżach Madrytu bez walizek podróżnych bez paszportów przerażone bezskutecznie usiłujące dodzwonić się do Lizbony usiłujące dodzwonić się do majątku ziemskiego i chłopi obrażali je krzycząc moja teściowa i jej szwagierki w Hiszpanii z kilkoma futrami powkładanymi jedno na drugie z kilkoma złotymi zegarkami na każdym z nadgarstków i bracia mojej teściowej upokorzeni przez cywilów z pistoletami w towarzystwie ubezpieczeniowym upokorzeni przez cywilów z pistoletami w Guincho bracia mojej teściowej transportowani w ciężarówkach z rzeźni do Caxias do Peniche do Vale de Judeus)
tak jak patrzyłem na mojego ojca, kiedy tydzień albo dwa tygodnie po rewolucji sprowadził nas do dworu, Sofię, dzieci i mnie, i zamknął drzwi na klucz, pochował obrazy i srebra, wypuścił owczarki alzackie z psiarni i zwolnił służbę, i czekał na nas u szczytu schodów, ze strzelbą pod pachą i z kieszeniami wypchanymi ładunkami, mój ojciec, który nie przestawał palić cygaretek, w kapeluszu na głowie
– Pierwszy komunista który odważy się wejść dostanie kulę między rogi
wygrażał strzelbą bagnu, spichlerzowi, sadowi i cyprysowej alei, owczarki alzackie tarzały się na klombach, wykopując narcyzy
– Pierwszy komunista który odważy się wejść dostanie kulę między rogi
a adwokat po cichu
– Może pan usiąść
owczarki alzackie, które pędem umykały z domu, przewracając krzesła, rozdzierając fotele, niszcząc zasłony w drzwiach, wracały do ogrodu w burzy garnków i talerzy, z kawałkami poduszek, zasłon, obrusów, a mój ojciec strzelał, strasząc kruki
– Pierwszy komunista który odważy się wejść dostanie kulę między rogi
zmuszał mnie do patrolowania ze sobą spichlerza, ogrodu, garażu, eukaliptusów na bagnie, pośród których łkały żaby, wyciągał rewolwer zza pasa, podawał mi rewolwer i mamrotał pod kapeluszem
– Jeśli zobaczysz jakiegoś komunistę strzelaj
mój ojciec bardziej samotny, niż wydawał mi się przez całe życie, bez żony, bez przyjaciół, bez podwładnych, bez wspólników, ciosami kolby odganiający krowy w oborze, żeby szukać rewolucjonistów w żłobach, w kankach z mlekiem, w workach z ziarnem, w słomie, ojciec najpierw na kolanach, a potem na brzuchu, w kałuży odchodów i uryny, grzebiący wśród narzędzi
– Nic nie słyszałeś nic nie słyszałeś?
i owczarek alzacki zawył na zewnątrz i ojciec, próbując wstać, pośliznął się
(– Jaka szkoda że pański syn nie odziedziczył pańskiego poczucia humoru Francisco)
ponownie próbował wstać
– To oni
i kolejne ujadanie psów, więcej natrząsania się kruków, więcej westchnień między bukami, ojciec wpadł na beczułkę, wpadł na grabie, na czworakach zmierzał do wyjścia
– Strzelaj
Sofia zaczęła odpowiadać na pytania brydżowym tonem, tonem matki, jakbym ja nie istniał, jakbym nigdy nie istniał, i adwokat zrobił znak do sędziego
– Proszę nie otwierać ust panie inżynierze proszę pozwolić mówić mnie
ale we dworze nie było nikogo, żadnych cywilów z karabinami maszynowymi na drodze do Lizbony, żadnych komunistów przy bramie, nie było nikogo, prócz kruków na eukaliptusach i kamiennych aniołków, a od chwili kiedy znalazłem się w separacji, nie było we dworze nikogo oprócz mnie, budującego łódkę w garażu, żeby któregoś dnia odpłynąć, Sofia umilkła, sędzia nauczyciel poruszył brodą zza okopów akt procesowych, jakby przyrzekał nie oblewać jej na egzaminie, i adwokat, którego angielska marynarka znowu była droga, wtrącił się
– Jedynym majątkiem mojego klienta jest posiadłość bez wartości
moja teściowa w Estoril, zapomniawszy o kartach, przygląda się memu ubraniu, z niedowierzaniem
– Chłopcze czy ty masz pieniądze żeby utrzymać Sofię na poziomie do jakiego jest przyzwyczajona?
tak więc po ślubie zaproponowali mi, żebym pracował w banku, z tym że będę podpisywał listę płac na koniec miesiąca i nie będę miał żadnych zachcianek ani pomysłów, że nie będę zabierał głosu na zebraniach i nie będę pojawiał się w pracy, a więc de facto pod warunkiem, że nie będę istniał, tak jak nie istniałem dla mojej teściowej, jak nie istniałem dla mojej żony, jak nie istniałem dla moich dzieci
– Jak możesz żyć w takim chlewie?
ja budowałem łódkę w ruinach garażu, któremu zagrażał dąb też bliski ruiny
(gałęzie przygniatały dach, a korzenie podważały podłogę)
budowałem łódkę, aby pewnego dnia stąd odpłynąć, a nie zostać jak mój ojciec, rozciągnięty w kałuży moczu i odchodów w oborze, bezskutecznie, na czworakach usiłujący dostać się do wyjścia
– Strzelaj
a przy wyjściu natknę się na martwe pola, na amputowane anioły, na okna bez szyb, na ogród stratowany przez psy, łóżko opierające się o piec na drewno bez drewna i na echo mego kaszlu w pustych pokojach, na adwokata starającego się wspiąć na kordylierę kodeksów, na której okulary sędziego od czasu do czasu puszczały umykającego zajączka
– Mój klient zrezygnował z atelier projektów aby przez lata zajmować się jedną z firm rodziny swej żony za co nie otrzymał przewidzianych prawem należnych mu odszkodowań w momencie zwolnienia
prawda jednak jest taka, że oni mnie nie zwolnili, ograniczyli się do nakazania portierowi, żeby mnie nie wpuszczał do budynku, ja w hallu, a on z rękoma podniesionymi ku górze
– Bardzo mi przykro panie inżynierze mam takie polecenia niech się pan nie denerwuje na pewno prześlą panu pensję czekiem do domu
do domu też nie pozwolili mi wejść, tym razem nie portier, tylko kuzyni mojej żony czekali w Estoril, żeby zagrodzić mi wejście do ogrodu, nie wrodzy, nie agresywni, nie gwałtowni, obojętni
– Sofia chce się z tobą rozwieść więc przyjechała furgonetka z firmy ubezpieczeniowej i zawieźliśmy twoje graty do Palmeli
jedna walizka, jedna torba z ubraniami, album ze zdjęciami, krzyżyk z kości słoniowej mojej matki, skrzynka z narzędziami i planami statków, była noc w Estoril i padało, palmy nachylały się nad Kasynem, a ja jeszcze z kluczem w dłoni, niezdolny do żadnej reakcji
– Dlaczego?
w taki sam sposób, jak zapytałem portiera w hallu banku, podczas gdy telefonistka i sekretarki z żalem wodziły oczyma po plamach na mej marynarce
(a moja starsza córka grzebie w szufladach kuchni, gdzie leżały przemieszane majtki i sztućce
powyginane widelce zaśniedziałe łyżki noże zbyt tępe by cokolwiek ukroić
– Nie masz przynajmniej jakiegoś porządnego garnituru?)
– Dlaczego?
i zanim szkła sędziego ponownie zaczęły się wynurzać spośród akt szpiegując wszystkich niczym bojaźliwe zwierzątka, drugi adwokat, jego lustrzane odbicie, replika, bliźniak, przedstawia dowody księgowości, fotokopie, rachunki, numery, diagramy i rysunki z kolorowymi strzałkami w górę po bokach
– Zajmował się firmą która zbankrutowała?
ja się niczym nie zajmowałem, ograniczałem się do wpisywania mojego nazwiska tam, gdzie mi wskazali, oraz podpisywałem rachunki i pokwitowania, które przedstawiał mi dyrektor personalny
– Nad pieczątkami panie inżynierze bardzo dziękuję
bo ja w ogóle nie znałem się na pożyczkach, ani na rachunkach, ani na pokwitowaniach, nie przyszło mi do głowy, że dyrektor personalny zamierzał uciec do Johannesburga z pieniędzmi banku, a bracia mojej teściowej, już nie w Caxias albo Peniche, albo Vale de Judeus, wezwali mnie na zebranie, nie poprosili mnie, żebym usiadł, i machali mi przed oczyma plikiem długów
– Co to jest?
długi, weksle, umowy, cesje akcji, kupno, sprzedaż, fikołki wymiany waluty, katastrofalne operacje
– Co to jest?
okulary sędziego wzniosły się sponad kodeksów, zawisły przez chwilę, ponownie się ukryły, Sofia w wieku swej matki, dokładnie taka sama jak ona, przestała grać w karty, przestała grać w brydża
– Chłopcze jesteś głupcem czy udajesz?
i lustrzane odbicie, replika, bliźniak, rozciągający się w swym akwarium wody kolońskiej, wyciąga z kieszeni kolejne zaświadczenia, kolejne sprawozdania, kolejne hipoteki, kolejne pożyczki, kolejne dowody na zdefraudowane dolary
– Zajmował się firmą którą doprowadził do upadku albo dopuścił do tego by upadła ale więcej o tym nie mówmy wolimy o tym zapomnieć jedyne czego żąda moja klientka to założenie hipoteki na dwór na jej korzyść
dwór obecnie opuszczony, bez krów, bez owiec, bez traktora, bez świń, które bagno stopniowo pożerało razem ze swymi monstrualnymi eukaliptusami i żabim łkaniem, drzewa w sadzie pokręcone i bezlistne, kanały nawadniające połknięte przez trawnik, buki i cyprysy oskubane przez kruki, woda w basenie nieprzejrzysta, gnijąca niczym martwy oczodół, nie dawny dwór i dom, nie dwór i dom mojego ojca, obecny dwór i dom, pianino z podpisanym przez królową zdjęciem niezdolne do wydania z siebie ani jednego dźwięku, obrazy na ziemi, spłowiałe dywany, kaplica zarośnięta pnączami, z jaszczurkami i robakami w chrzcielnicy, na ołtarzu, w szafie z paramentami w strzępach, adwokat i Sofia, i rodzina Sofii, mszczący się za coś, czego nie zrobiłem, czego nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym zrobić, i żądają hipoteki na nic, bo tak naprawdę mam już tylko torbę z ubraniem, album ze zdjęciami, krzyż z kości słoniowej i ten jacht w garażu, bez silnika ni żagli, żeby któregoś dnia odpłynąć, jacht tak samo bezużyteczny jak zepsuty węglowy piec, jak młockarnia bez wiatraka, jak młyn ze stawami unieruchomionymi rdzą, sędzia zredukowany do krótkowzrocznego głosiku i do soczewek schowanych za wzgórzami praw przyznał im hipotekę na dwór, na cienie nędzy i krakanie wron, a kiedy przyjadą ją zrealizować z taką samą pompą, z jaką kiedyś przyjeżdżały pogrzebowe limuzyny adwokatów, bankierów, dyrektorów, posłów, ministrów, zastaną mnie siedzącego na schodach pośród łodyg hiacyntów i pośród owczarków alzackich, ścigających króliki, pyskami i łapami rozgrzebując im nory, albo zamiast spotkać mnie na schodach, czekającego na nich, nie słyszącego ich ani nie widzącego, skupionego na gołębiach z Palmeli, latających pomiędzy zamkiem a górami, może pójdę na czworakach jak mój ojciec, unurzany w moczu i odchodach obory
– Jaka szkoda że pański syn nie odziedziczył pańskiego poczucia humoru Francisco
wpadając na wiadra z mlekiem, antałki, mierząc do nich z nie nabitej strzelby, której brakuje spustu, ścierając chusteczką błoto i słomę z twarzy, wytarzany w moczu, wytarzany w gnoju, wrzeszczący do rewolucjonistów z karabinem maszynowym z Setubalu albo z Azeitão, którzy napadali na mój dom, pokazując nakaz sądowy, nakaz prawny
– Odejdźcie stąd nie dotykajcie mnie pierwszy komunista który tu wejdzie dostanie kulę między rogi.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
BESTSELLERY
- EBOOK
19,90 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
39,90 zł 45,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
49,59 zł 61,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MarginesyFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Literatura pięknaMiłość, która zrodziła się w piekle nazistowskich obozów koncentracyjnych. Łamiąca serce i dodająca otuchy powieść oparta na faktach. Heather Morris opisuje prawdziwą historię tatuażysty z Auschwitz.EBOOK
22,32 zł 27,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
33,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.