- W empik go
Podróż do Carcassonne. Tom II - ebook
Podróż do Carcassonne. Tom II - ebook
Iwona, nieślubna córka Natalii, podejmuje decyzję o wyjściu za mąż, mimo że zdaje sobie sprawę, że nie będzie to związek pełen miłości. Rozgoryczona postawą swojej matki, która nie cieszy się z uzyskanego przez nią podczas tajnych kompletów świadectwa dojrzałości, rozpoczyna nowe życie w okupowanej przez Niemców Warszawie. Kiedy w 1944 roku otrzymuje od Natalii list, postanawia powrócić do rodzinnego miasta. Tymczasem wybucha Powstanie Warszawskie...
„Podróż do Carcassone” to poruszająca historia jednej rodziny, której członkowie będą musieli zmierzyć się z bolesnymi konsekwencjami swoich decyzji, zawalczyć o marzenia i nauczyć się przebaczać. A w tle – odmalowane z pietyzmem i czułością Warszawa i Kraków z okresu międzywojnia, okupacji i pierwszych lat powojennych.
– Nie uważasz, że powinniśmy ją w końcu odwiedzić? A przynajmniej ty? – zapytał niedługo potem Konrad.
Od razu odgadła, kogo miał na myśli.
Niewiele brakowało, a odpowiedziałaby twierdząco. Tyle że nagłe wzruszenie, a zarazem ciepło w sercu jakiego w tym momencie doznała, nie miało nic wspólnego z osobą Natalii Moore. W każdym razie nie bezpośrednio. Przed oczami stanęła jej bowiem stara kamienica i podwórko z figurką Matki Boskiej, a zaraz potem ulica Floriańska, Rynek, kościół Mariacki, i Planty. O Wawelu starała się nie myśleć – kojarzył jej się jedynie z nowym lokatorem w osobie Hansa Franka. Wzięła się jednak szybko w garść i przywołała do porządku własne uczucia.
– Jeszcze nie – rzekła. – Jeszcze nie teraz…
– A kiedy? – Konrad uśmiechnął się łagodnie.
– Nie wiem. Kiedy będę gotowa.
Agnieszka Janiszewska
Ukończyła historię na Uniwersytecie Warszawskim, pracuje jako nauczyciel historii w liceum ogólnokształcącym. Od urodzenia związana jest z Warszawą chociaż obecnie mieszka w jednej z podwarszawskich miejscowości. Znana jest z porywających sag rodzinnych oraz doskonale zarysowanego tła historycznego w powieściach obyczajowo-historycznych.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-586-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poznałam go w domu Jędrka Miłoszewskiego jeszcze jesienią trzydziestego dziewiątego roku. Byli kuzynami w drugiej linii, ale bardziej ze sobą zżytymi niż niejedni rodzeni bracia. Przyjaźnili się i dobrze rozumieli, choć nie mieli zbyt często okazji, by się widywać – Konrad mieszkał i pracował w Warszawie, a do Krakowa wpadał jedynie od czasu do czasu.
– Zawsze dobrze się dogadywaliśmy – oznajmił kiedyś Jędrek. – Od małego byliśmy najlepszymi kumplami, a że nasza rodzina nie obrodziła jakoś szczególnie hojnie w dzieci, natychmiast złapaliśmy wspólny język. Bez Konrada moje dzieciństwo byłoby bardzo nudne.
Początkowo zakładałam, że są rówieśnikami. Znacznie później zupełnie przez przypadek dowiedziałam się od jednej z koleżanek, że Konrad jest cztery lata starszy, ale nie przykładałam do tego żadnej wagi. Szczerze powiedziawszy, długo nie zwracałam na niego większej uwagi niż na pozostałych kolegów, a nawet znacznie mniejszą – zważywszy na fakt, że nie był stałym uczestnikiem naszych spotkań. Dziewczęta uważały go za bardzo przystojnego, dla mnie jednak podobna kwestia długo nie istniała. Miałam inne sprawy na głowie, z pewnością nie zaprzątałam jej sobie chłopcami. Owszem, lubiłam kilku, ale wyłącznie jako dobrych kolegów. Pozostali w ogóle mnie nie interesowali.
To Bronka napomknęła mi, że kuzyn Jędrka „gapi się” na mnie zdecydowanie częściej niż na inne dziewczęta.
– Naprawdę nie masz teraz innych problemów? – odburknęłam. Ja też podchwyciłam kilka spojrzeń „warszawiaka”, ale szczerze mówiąc, bardziej mnie one niepokoiły niż sprawiały satysfakcję.
Bronka chyba opacznie zrozumiała moją odpowiedź, bo zaraz zaczęła wydziwiać.
– Niejedna chętnie by się z tobą zamieniła, chłopak jak malowanie. Co tam chłopak! Prawdziwy facet, starszy od tych naszych smarkaczy. I poważniej podchodzi do życia, jest taki odpowiedzialny, męski – rozmarzyła się, a potem szturchnęła mnie w bok. – Do licha, Iwona, nie można myśleć ciągle o wojnie i okupacji. Mimo wszystko żyjemy, a życie ma swoje prawa.
– Nie myślę ciągle o wojnie i okupacji – odgryzłam się, choć przecież nieco rozminęłam się z prawdą. Groza okupacji towarzyszyła nam każdego dnia, Niemcy rozpanoszyli się w Krakowie jak u siebie. W naszym własnym, rodzinnym mieście byliśmy traktowani jak gatunek gorszej kategorii i choć czasami – jak już wspominałam – z młodzieńczą brawurą trochę szarżowaliśmy, czego najdobitniejszym przykładem było uczestnictwo w tajnych kompletach, to przecież nie mogliśmy tak zupełnie ignorować wprowadzonych przez Niemców reguł. Ja o nich pamiętałam, Bronka także, choć nie lubiłyśmy na ten temat rozmawiać. Wystarczyło nam to, na co patrzyłyśmy każdego dnia, komentarze uważałyśmy za całkowicie zbyteczne. Dlatego też dodałam, że to nie okupacja jest przyczyną, dla której nie interesuje mnie ten chłopak z Warszawy.
– Za kilka tygodni matura – rzekłam. – Muszę się uczyć. Poza tym pomagam matce w prowadzeniu domu, zdobywaniu jedzenia i oczywiście przy szyciu. Nie mam czasu na nic innego.
Bronka chyba domyślała się, że moje przygotowania do matury odbywały się w warunkach podwójnej konspiracji, zarówno przed Niemcami, jak i przed mamą – czasami dawałam to do zrozumienia, choć nie chciałam otwarcie mówić – niemniej nigdy tego nie komentowała. I nigdy nie zadawała pytań odnoszących się do postawy mojej matki. Teraz też tego nie zrobiła, tylko pokiwała głową i zaraz roześmiała się, jak gdyby nigdy nic.
– A ja myślę, że w twoim przypadku to raczej skutki tej klasztornej szkoły, w której spędziłaś kilka lat.
Niewiele brakowało, a znowu bym się jej odgryzła. Tym razem uwagą, że moja matka także w dzieciństwie chodziła do owej „klasztornej szkoły” i nie powstrzymało jej to ani przed pracą na scenie, gdy jeszcze była młodą dziewczyną, ani przed romansem, czego efektem jest moja skromna osoba. Powstrzymałam się dosłownie w ostatniej chwili.
Tak naprawdę dopiero po maturze, a ściślej rzecz ujmując, po awanturze z matką zwróciłam większą uwagę na Konrada. Pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć najpewniej dlatego, że byłam wtedy zbyt rozkojarzona i nieszczęśliwa, by temu w porę zapobiec. Całymi dniami i podczas bezsennych nocy przeważnie myślałam o tym, by wyrwać się z domu, lecz pomimo rozpaczliwego szukania jakiejkolwiek drogi do realizacji tego planu nie potrafiłam jej znaleźć. Wciąż czułam się obrażona, zagniewana, a jakby tego było mało, zaczęłam się też… po prostu wstydzić mojej matki. Czasem, gdy na mnie nie patrzyła, ukradkiem ją obserwowałam. Przynajmniej dzięki temu nie spostrzegła wyrazu rozczarowania i lekceważenia w moich oczach.
Byłaś aktorką – myślałam ze złością i żalem – choć może nie najwyższych lotów. I nie dane ci było grać w znanych czy chociażby bardziej ambitnych sztukach. Pamiętam jednak, że dużo czytałaś. I chyba swego czasu próbowałaś nawet pisać, tyle że do szuflady. A teraz co? Całymi dniami siedzisz przy tej starej maszynie do szycia, dwoisz się i troisz, aby nie podpaść czymś Niemcom. Boisz się do tego stopnia, że odmawiasz elementarnego szacunku i uznania tym, co rzucają wyzwanie okupantom. Którzy nie są takimi tchórzami jak ty.
Szarpałam ze złości jakiś materiał, który dała mi do fastrygowania, może kieckę dla jednej z tych Niemek, i dalej zajadle pomstowałam w myślach.
Nawet moja matura cię nie ucieszyła, buntowałam się. Co tam nie ucieszyła! Uznałaś mnie za nieodpowiedzialną i szaloną. Nigdy ci tego nie wybaczę.
Unikałam wówczas moich przyjaciół, choć nie pozwolili, bym zupełnie się od nich odseparowała. Domyślałam się, że kontynuowali naukę jako „tajni studenci”, ale nie chciałam ich o to pytać. Czułam się od nich pod każdym względem gorsza. Oni studiowali, a ja… byłam szwaczką. Niestety – skoro wyjawiłam przed matką fakt, że brałam udział w tajnym nauczaniu na poziomie liceum, co ona przyjęła w taki, a nie inny sposób, wolałam nie rozdrażniać jej tajnym uniwersytetem. Nie dałaby mi spokoju, piętrzyłaby problemy, śledziła i stanęłaby na głowie, by mnie do tego zniechęcić. Wtedy byłam tego pewna. Tak też przedstawiłam sprawę Konradowi. Jemu jednemu. Jak to się stało, że zdecydowałam się mu o tym opowiedzieć? Właśnie jemu, skoro wcześniej traktowałam naszą znajomość w sposób pobieżny i niezobowiązujący? No cóż, nie zmieniłam swojego nastawienia z dnia na dzień. Niemniej stało się to w przeciągu kilku tygodni. Ot tak…
Pewnego razu podszedł do mnie i zagadnął. A potem rozmawialiśmy przez kilka godzin. I nie obchodziły nas spojrzenia innych. Opowiedziałam mu o sobie. O szkole w Ołomuńczynie, o matce, o zmarłym przed rokiem dziadku.
– To cała twoja rodzina? – zapytał.
Zawahałam się i odpowiedziałam wymijająco, że jak dotąd nie było mi dane poznać ojca i reszty jego, a przy okazji także moich krewnych.
– I pewnie tak już zostanie – odparłam z pozorną niedbałością. – Kiedyś, jako dziecko, pragnęłam ich poznać, zwłaszcza brata. Teraz nie przywiązuję do tego takiej wagi. To już bez znaczenia.
Oczywiście tylko do pewnego stopnia było to prawdą. Od czasu do czasu zastanawiałam się, jak się wiedzie nieznanym mi krewnym. Jak obeszła się z nimi wojna. Czy w ogóle jeszcze żyją. Jednak tym refleksjom nie towarzyszyło już dawne dziecięce zniecierpliwienie i pytanie, kiedy ich wreszcie poznam. Zwłaszcza moich kuzynów i brata, bo to nimi interesowałam się najbardziej. Tak czy owak Konrad nie musiał o tym wszystkim wiedzieć. Nie drążył zresztą sprawy, opowiedział mi za to o sobie.
W przeciwieństwie do mnie mieszkał z ojcem. Matka nie żyła od kilku lat, starsza siostra wyszła już za mąż. Wojna przerwała jego studia na politechnice, ale nie podjął ich na tajnych kompletach. To nie miałoby sensu, powiedział. Dlaczego? Odniosłam wrażenie, że na moment się zawahał. Tak jakby nie był pewien, jak zareaguję na jego odpowiedź.
– Musiałem pójść do pracy – odparł wreszcie. – Ojciec nie podołałby wszystkiemu, a poza tym praca w jakimś stopniu ochroniła mnie przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Dlatego tak rzadko przyjeżdżam do rodziny w Krakowie.
Rozumiałam. Każdy starał się o zatrudnienie w kraju. O pracy w Niemczech krążyły różne, jednak nie najlepsze wieści. Mało kto miał ochotę potwierdzać je na własnej skórze. Moi koledzy także imali się różnych zajęć, choćby po to, by nie rzucać się w oczy okupantom. Niemniej przynajmniej niektórzy (bo nie wszyscy) godzili to jakoś z nauką. Tę ostatnią refleksję zachowałam jednak dla siebie. Każdy przecież ma własne powody, by pokierować swoim życiem tak, a nie inaczej. A zwłaszcza w tamtych czasach raczej starano się unikać zadawania niewygodnych pytań.
– Pracuję w fabryce papierosów – dodał po chwili Konrad i ponownie się zawahał. – Zarobki są wprawdzie dość niskie, ale z drugiej strony patrzą tam przez palce na to, że co jakiś czas urywamy się pod pretekstem choroby. Szwaby, rzecz jasna, domyślają się, że w tym czasie pracownicy jeżdżą na wieś, by zaopatrzyć się na czarno w żywność. Wiedzą, ale udają, że nie mają o tym pojęcia. Nawet oni zdają sobie sprawę, że przy tak niskich oficjalnych przydziałach większość z nas padłaby z głodu, a Niemcy nie mogą sobie na to pozwolić. Potrzebują robotników. No to przy okazji owych wypraw po aprowizację od czasu do czasu wpadam odwiedzić krewnych w Krakowie. I nie tylko krewnych. – Zerknął na mnie.
– Pewnie – zgodziłam się, puszczając mimo uszu jego ostatnią uwagę. Dla mieszkańców miast zdobycie żywności, nawet tej reglamentowanej, wymagało nie lada inwencji i sprytu. I raczej należało zakładać, że będzie z tym coraz gorzej.
Ponownie zobaczyłam go dopiero cztery tygodnie później. I pomimo że w ciągu tego czasu nie odczuwałam jakiejś szalonej tęsknoty, często wracałam myślami do naszej długiej rozmowy. Dlatego ucieszyłam się na jego widok. W tym czasie bowiem niewiele miałam powodów do radości. Nawet piękna letnia pogoda nie poprawiała mi humoru. Miałam wrażenie, jakby zewsząd otaczała mnie mgła, bo wciąż nie widziałam dla siebie żadnej drogi wyjścia z impasu, w jakim tkwiłam.
Wspomniałam mu o tym, gdy tylko ponownie mieliśmy okazję porozmawiać. Pokiwał głową na znak, że mnie rozumie, ale jak się okazało, moje wyznanie zinterpretował po swojemu.
– Każdego z nas od czasu do czasu dopada taka chandra, takie cholerne poczucie beznadziei. Żyjemy w wyjątkowo podłych czasach.
– Nie tylko o to chodzi – mruknęłam, a ponieważ spojrzał na mnie pytająco, zdecydowałam się dopowiedzieć resztę: – Chodzi o moją matkę. Nie rozumiemy się. Dłużej już z nią nie wytrzymam.
– Wielu ludziom na świecie to się zdarza. – Uśmiechnął się lekko. – Czasem rodzice doprowadzają nas do białej gorączki, ale…
– Nie rozumiesz – przerwałam mu ze zniecierpliwieniem. Jego uśmiech wydał mi się ździebko protekcjonalny i tylko mnie zirytował. – W moim przypadku chodzi o coś więcej.
I aby nie być gołosłowną, a zarazem dać mu do zrozumienia, że nie jestem jakąś tam rozkapryszoną nastolatką, która uznała, że matka zalazła jej za skórę, zdecydowałam się opowiedzieć mu to, co we wcześniejszej rozmowie zachowałam dla siebie. O tym, jak w tajemnicy przed mamą przygotowywałam się do matury i w jaki sposób ona zareagowała, gdy wreszcie się o tym dowiedziała. A także o tym, że podporządkowała się całkowicie okupacyjnym zarządzeniom i stara się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Nie interesuje jej nic poza sprawami bytowymi i tym przeklętym zakładzikiem krawieckim, który prowadzi. W dodatku szyje także sukienki Niemkom – tak, w przypływie żalu i goryczy nawet to mu wyjawiłam. I choć nie byłam do końca pewna, czy zrobiłam dobrze, to jednak poczułam ulgę. Tak, jakbym zrzuciła z siebie worek cementu. Przez chwilę milczał, a potem znowu się uśmiechnął, ale tym razem nie spostrzegłam w tym cienia wcześniejszej pobłażliwości.
– Chyba za surowo ją oceniasz – rzekł. – W gruncie rzeczy twoja matka robi to, co czyni większość ludzi, i to nie tylko w Generalnej Guberni, ale w całej zajętej przez Niemców Europie. Stara się przeżyć, pragnie, abyś i ty przetrwała. Boi się, ale co w tym dziwnego? W gruncie rzeczy nie robi przecież niczego złego.
– Ale i niczego dobrego – zaperzyłam się. Ubodło mnie, że mniej więcej wyraził to, co ona sama próbowała mi wyjaśnić. Doprawdy nie musieli. Nie byłam już dzieckiem. Wiedziałam, że Niemcy podporządkowali już sobie Francję, Belgię, Holandię, a jeszcze wcześniej także Danię i Norwegię. Że wciąż niepewny był los Wielkiej Brytanii. I wszędzie tam ludzie w mniejszym lub większym stopniu zginali kark przed okupantem. Ale przecież nie wszyscy. Byli tacy, którzy stawiali opór. Także w naszym kraju. Przede wszystkim – w naszym kraju.
– Chciałabyś, aby twoja matka była bojowniczką ruchu oporu? – zapytał. – Aby podjęła takie ryzyko? To na pewno chwalebne, ale chyba nie przypuszczasz, że mogłabyś się tym chwalić przed kolegami? Przecież to konspiracja i ścisła tajemnica. A poza tym… – Ściszył głos. – Mogłabyś ją stracić. I zostałabyś sama. Właśnie dlatego twoja matka tak zareagowała, gdy dowiedziała się o tajnych kompletach. Przeraziła się, że mogłaby cię stracić.
Tym razem w jego głosie ponownie odezwał się protekcjonalny ton nauczyciela, który próbuje cierpliwie wytłumaczyć jakieś zagadnienie niezbyt rozgarniętemu uczniowi. Dziecku, które niewiele jeszcze wie i jeszcze mniej rozumie.
Zdenerwowałam się nie na żarty. Tym bardziej że jego argumenty do złudzenia przypomniały słowa matki.
– Nie jestem głupia – warknęłam. – Nie musiałeś mi tego wszystkiego klarować jak chłop krowie na miedzy. – Odwróciłam się na pięcie, ale nie mogłam sobie odmówić, by na odchodnym nie rzucić zuchwale i prowokacyjnie: – A od matki i tak się w końcu wyprowadzę.
Poniewczasie przyznałam w duchu, że zabrzmiało to co najmniej… niepoważnie, ale na głos nie przyznałabym się do tego za żadne skarby.
– Jeśli tak, to jedź ze mną do Warszawy – usłyszałam w odpowiedzi i na moment osłupiałam. W każdym razie nie mogłam wykonać bodaj jednego kroku i niewiele brakowało, a rozdziawiłabym usta ze zdumienia.
– Co powiedziałeś? – wyjąkałam, gdy udało mi się wydobyć głos.
– No wiesz… – Teraz i on się trochę zmieszał. – Tak mi przyszło do głowy. To lepsze rozwiązanie niż zamieszkanie na ulicy.
– Mam zamieszkać z tobą? – Nadal nie byłam pewna, czy powinnam się oburzyć, czy roześmiać.
Wzruszył ramionami, starając się – być może – nadrobić miną. Bo tak naprawdę nadal był zmieszany.
– To tylko propozycja.
– Chyba oszalałeś – skwitowałam w końcu i ruszyłam przed siebie.
– Poczekaj! – Dogonił mnie, ale nie pozwoliłam mu dodać nic więcej.
– Przecież to zupełnie niemożliwe – rzekłam. – Pomijając wszelkie inne względy, jak ty to sobie wyobrażasz? Mamy wojnę, ty mieszkasz z ojcem. I tak w ogóle… chyba nie można przeprowadzać się z miejsca na miejsce ot tak sobie. Trzeba to załatwić formalnie, a nie mam pojęcia, jak.
Znowu poniosły mnie nerwy. Tym razem byłam jednak zła na siebie samą. No bo jak to tak! Najpierw grożę, że się wyprowadzę, a potem przyznaję, że nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Właściwie nie powinnam się dziwić, że przedtem mówił do mnie jak do dziecka.
– Mogłabyś za mnie wyjść. To najprostsze rozwiązanie, jeśli już mowa o formalnościach – odparł wesoło, bez cienia wahania czy wcześniejszego skrępowania. Zabrzmiało to tak, jakby proponował mi pójście do kina albo na spacer.
– Zawsze w taki sposób się oświadczasz? – parsknęłam, traktując jego wyznanie jako żart.
– Oświadczam się po raz pierwszy – odpowiedział z wystudiowaną swobodą. Od razu bowiem spostrzegłam, że jego nonszalancja była w dużej mierze pozorna. – Rozumiem, że powinienem być bardziej romantyczny.
– Przynajmniej trochę romantyczny – odparłam, dostosowując się do jego tonu. – A właściwie co to za pomysł?
– Za wszelką cenę chcesz się wyrwać z domu. Choćby na ulicę – jak sama stwierdziłaś. Nie zabrzmiało to najlepiej.
– No dobrze, a teraz odpowiedz poważnie.
– Poważnie? – Znowu się zawahał i na moment zapatrzył się w niebo. Dopiero potem zdecydował się spojrzeć mi w oczy. Nieśmiało, a zarazem uważnie. – Po prostu tak postanowiłem. Już kilka miesięcy temu, czyli wtedy, gdy ty nawet nie zwracałaś na mnie uwagi.
Przez chwilę nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Nie żartował – co do tego nie miałam nawet cienia wątpliwości. To, co wyznał, jak najbardziej pokrywało się też ze słowami Bronki, która już jakiś czas temu utrzymywała, że Konrad był mną zainteresowany. Nie wytrzymałam jego spojrzenia i odwróciłam głowę.
– Po prostu tak postanowiłeś – powtórzyłam, dokładając wszelkich starań, by zabrzmiało to jak żart. – A więc z góry założyłeś, że się zgodzę.
– Nie. – Pokręcił głową. – Postanowiłem, że ci o tym powiem, a nie, że zdecyduję za ciebie.
– Muszę wracać do domu – odparłam, rzuciwszy okiem na zegarek. – Ty zresztą także. Niedługo godzina policyjna.
Nie chciałam, aby mnie odprowadzał. Matka zaraz by się zainteresowała, kto to taki, i oczywiście zarzuciłaby mnie gradem pytań, a niewykluczone, że i pretensji. Od czasu, gdy w naiwności pochwaliłam jej się maturą, obserwowała mnie uważniej niż kiedykolwiek wcześniej. Miałam przy tym wrażenie, że szczególnie niechętnie odnosiła się do moich kolegów. Gdy dwa, góra trzy razy koledzy odprowadzili mnie do domu, bardzo chłodno i oficjalnie odpowiedziała na ich grzeczne ukłony i miała przy tym taką minę, jakby podejrzewała ich o nie wiadomo jakie zamiary. Niewiele wtedy brakowało, a wykrzyczałabym jej w oczy, że kto jak kto, ale ona nie powinna przystrajać się w piórka świątobliwej matrony. Powstrzymałam się tylko dlatego, że nie miałam ochoty wchodzić z nią w żadną dyskusję. Postanowiłam, że każde jej pytanie będę zbywać najkrócej, jak się da, nie dam się sprowokować do kłótni ani do żadnych wyznań. Jednak w nocy, przytulona do poduszki wyobrażałam sobie, jak jej oświadczam, że odchodzę, by zamieszkać w Warszawie. Jak najdalej stąd. Jak najdalej od niej.
„Niejedna by się z tobą zamieniła” – przypominałam sobie słowa Bronki. „Prawdziwy facet”; „Życie ma swoje prawa”.
„Tak postanowiłem już kilka miesięcy temu” – słyszałam jego głos, tak jakby znajdował się tuż obok mnie. „Wtedy, gdy nawet nie zwracałaś na mnie uwagi”.
Wariat, zżymałam się, kompletny wariat. A Bronka myślała, że jest poważniejszy od naszych kolegów.
A jednak nie potrafiłam wyrzucić z głowy jego pomysłu, jego zadziwiających oświadczyn. Zaproponował mi szaleństwo, skok w nieznane. Ale co miałam w zamian? Małą pracownię krawiecką matki, przeróbki, fastrygi, ewentualnie szycie nowych strojów. Kapryszące klientki, w tym te niemieckie, przy których trzeba się było szczególnie starać, uśmiechać, przytakiwać. Bo – zdaniem matki – nie było innego wyjścia, a moja matura nie tylko, że mogła nas obie zgubić, to w dodatku nie miała żadnej wartości. Taki papierek, którego nikt nigdy nie będzie respektował. A zatem nie mam innego wyjścia, jak usłużnie schylać kark nad maszyną do szycia.
Nie mam innego wyjścia?! Niedoczekanie! Właśnie, że mam.
– Dobrze – oznajmiłam Konradowi, gdy jakiś czas później ponownie go zobaczyłam. – Weźmy ten ślub. I zabierz mnie stąd.
Widziałam, że moje słowa zrobiły na nim wrażenie. Zapanował jednak nad wzruszeniem, nawet się roześmiał.
– To także nie zabrzmiało zbyt romantycznie – zażartował, a ja w mig przypomniałam sobie moją reakcję na jego wcześniejszą propozycję małżeństwa.
– No więc jak będzie? A może zmieniłeś zdanie? – spytałam bez cienia sentymentu w głosie.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że powinnam była powiedzieć to inaczej, włożyć więcej serca w swoje słowa, lecz z drugiej strony byłoby to zwykłym oszustwem. Nie kochałam go, zgodziłam się za niego wyjść, by wyjechać z Krakowa. W moim przekonaniu przedstawiłam sprawę uczciwie. Wiedział, jak się miały sprawy, mógł się wycofać, przecież z jego strony było to nie mniejsze ryzyko niż z mojej. Jednak – nie zrezygnował.
Dwa tygodnie później oznajmiłam matce, że wychodzę za mąż, że jej nie zapraszam i nie przedstawię jej swojego przyszłego męża. Potem, przez niemal całą drogę do Warszawy, miałam przed oczami jej oniemiałą twarz, na której przerażenie i ból walczyły o lepsze z dojmującym żalem. Tydzień później w kościele Świętego Jacka w Warszawie ślubowałam dozgonną miłość i wierność człowiekowi, którego na dobrą sprawę wciąż dopiero poznawałam.
Matkę zobaczyłam cztery lata później – latem czterdziestego czwartego roku.