- promocja
Pojechałam do brata na południe - ebook
Pojechałam do brata na południe - ebook
Objawienie szwedzkiej prozy. Oddziałująca na wyobraźnię, zaskakująca opowieść o powrocie i mierzeniu się z przeszłością.
Sprzątałam lęki brata tak samo jak swoje. Przypominało to grę w tetrisa. Klocki trafiały w odpowiednie miejsca odpędzając wszelkie próby myślenia o czymś innym.
Janakippo przyjeżdża do rodzinnej wsi, aby pomóc bratu, który ma problemy z alkoholem. Wizyta, po latach nieobecności, sprawia, że odżywają mroczne wspomnienia z dzieciństwa naznaczonego przemocą i niewyjaśnione sprawy z przeszłości, przed którymi nie ma już ucieczki. Jana wikła się w romans, znajduje pracę, a jednocześnie próbuje zrozumieć, kim tak naprawdę są otaczający ją ludzie i czy skrywane przez nich tajemnice dają odpowiedzi na pytania, które ona nosi w sobie od lat.
To straszna historia, ale świetna powieść. Taka, która wywraca człowiekowi bebechy i zostaje z nim na długo. Mądrze skonstruowany, skomplikowany obraz traumy opowiedziany niepowtarzalnym językiem.
Dominika Słowik
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-84-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pojechałam do brata na południe. Autobusem wzdłuż wybrzeża i wyskoczyłam na ecztery. Potem ruszyłam do wsi.
Padał gęsty śnieg i zasypało drogę. Płatki wciskały się do krótkich ciężkich butów i kostki marzły jak w dzieciństwie.
Uniesiona ręka zatrzymałaby każdy samochód nic jednak nie jechało. Do domu brata miałam kilka kilometrów. Droga prowadziła pod górę.
Dla rozrywki podśpiewywałam sobie evertataubego.
_Så länge skutan kan gå och vem har sagt att just du kom till världen_. _Póki łajba płynie i kto powiedział że właśnie ty przyszedłeś na świat._
Nasi rodzice go uwielbiali. Potem umarli.
Wiatr przeszywał mi płaszcz. Pod szyją brakowało guzika i płatki topniały na skórze. Już dawno powinnam była dotrzeć do celu. Przez śnieg krajobraz stał się anonimowy. Czy mijałam eskilabrännströma. Przyspieszyłam.
Ze śnieżnej zawieruchy wyłonił się jakiś tłumok. Skulony człowiek idący pod wiatr. W pierwszej chwili nie wiedziałam czy to mężczyzna czy kobieta.
Wiatr kręcił. Padały duże płatki śniegu. Postać w oddali zniknęła na kilka sekund po czym wiatr postanowił dać z siebie wszystko i nagle w oku cyklonu zobaczyłam kto to.
Nikt kogo bym znała.
Co za pogoda zagaił mężczyzna kiedy się zbliżył. Przytaknęłam w odpowiedzi. Spytał dokąd się wybieram. Do gospodarstwakippów odparłam.
Musiałaś źle skręcić na rozdrożu powiedział spod szalika. Trzeba było odbić w prawo. Mogę ci pokazać drogę zaproponował uczynnie. Między szalikiem a czapką mignęły oczy i nos. Spróbowałam pochwycić jego spojrzenie ale patrzył prosto przed siebie.
Zawróciliśmy chociaż wewnętrzny kompas podpowiadał mi coś innego. Mężczyzna zaproponował że da mi rękawiczki.
Minęło sporo czasu odkąd ktoś dzielił się ze mną rękawiczkami. Nie pojmowałam jak mogłam zmylić drogę.
Odwróciliśmy się i ruszyliśmy z powrotem. Pod wiatr pochyleni jak w filmie dzieci z frostmofjäll.
Mieszkał w pobliżu i miał na imię john.
Jestem jana przedstawiłam się. Wpadłam odwiedzić brata.
A twój brat nazywa się bror powiedział. Wiem kim jesteś.
Dokąd się wybierałeś zawołałam żeby przekrzyczeć wiatr w który wstąpiła nowa siła.
Donikąd odkrzyknął. Po prostu lubię burze.
Wskazał boczną drogę gdzie słaby ślad wciąż utrzymywał się na śniegu. Mieszkam kawałek stąd. Zajdź do mnie na chwilę i się ogrzej pójdziesz dalej jak zawieja trochę się uspokoi.
Zawahałam się nie poznawałam go choć powinnam. Poza tym wiedziałam że ta droga prowadzi do domu eskilabrännströma.
Mieszkasz w opuszczonym domu zapytałam. Przytaknął.
Nie sądziłam że da się tam mieszkać. Masz rodzinę czy mieszkasz sam.
Tam da się mieszkać tylko w pojedynkę odparł.
Wiatr dalej smagał mnie śniegiem po szyi. Dawno straciłam czucie w twarzy. Poszliśmy do niego.
Na nowo rozpalił ogień w kominku i wyciągnął różowy wełniany koc którym mnie nakrył. Siedziałam w długich rajtuzach i podkoszulku na ławie w kuchni. Ubranie suszyło się na krześle.
Koc z wariatkowa w umedalen wyjaśnił. Jak zabrali świrów zorganizowano aukcję.
W pokoju było coś znajomego i pomyślałam że już kiedyś musiałam w nim siedzieć. W szlachetnie sfatygowanej kuchni poza ławą z oparciem stał rozkładany stół kilka prostych ręcznie robionych krzeseł västerbotten wysoka szafka i zegar który tykał mimo że źle chodził.
Zdawało się że john tu mieszka. Zapewne nawet spał na tej ławie na której właśnie siedziałam dyndając nogami bo nie dosięgałam stopami podłogi.
Mieszkasz w kuchni spytałam kiedy już objęłam dłońmi kubek który mi podał.
Przeważnie tak odparł. Przynajmniej w zimie. W lecie śpię na poddaszu albo w izbie.
A ta izba powiedziałam podchwyciwszy niejasne wspomnienie czy ona ma malowany sufit. Pokiwał głową i jak starzy ludzie siorbnął kawę ze spodka trzymając kostkę cukru między zębami.
Przed oczami stanęła mi izba. Para żółtych gumowców na czarnej skrzyni. Nie dało się jej otworzyć. W końcu użyłam spłaszczonego żelaznego pręta zardzewiałego znacznika terenu który znalazłam wbity w ziemię. Wcisnęłam go pod wieko i podważyłam aż zamek puścił z trzaskiem.
Dwadzieścia pięć lat później nie mogłam sobie przypomnieć co było w skrzyni. Może nic poza zatęchłym powietrzem.
Wiesz kim był mój brat adam zapytał.
Nie wiedziałam.
Bawiliśmy się na stogu siana zaczął. Robiliśmy salta z belki stropowej i lądowaliśmy na sianie.
Adam był kilka lat starszy i zawsze starczało mu odwagi na więcej jakkolwiek bym stawiał czoła swoim lękom. Tamtego dnia podwędził papierosy i spytał czy nie mam ochoty. Nie chciałem wyjść na cykora więc wziąłem glenna-bez-filtra i włożyłem do ust a brat zapalił zapałkę. Nie przyszło nam do głowy że dym może uwięznąć mi w gardle i wywołać atak kaszlu przez co upuszczę glenna-bez-filtra. Znalezienie palącego się peta w stogu siana jest w zasadzie równie trudne co znalezienie igły.
Świeżo skoszone siano może samo zdusiłoby żar ale im bardziej szukaliśmy papierosa tym więcej tlenu dostawało się do stogu i nagle wokół nas buchnęły płomienie.
Zsunąłem się na ziemię i wybiegłem z obory na słońce w powietrzu za mną ciągnął się jak ogon gęsty dym. Pognałem do domu przez podwórze żeby sprowadzić pomoc ale wtedy odkryłem że adam nie wypadł za mną i zawróciłem. Wołałem go. W szczelinie między ogniem a dymem zobaczyłem jego rękę zwisającą znad krawędzi sąsieka.
John zamilkł żeby zebrać się w sobie. Dłubał coś przy zlewie. Chwycił ściereczką ziarnko kawy i odgarnął na bok czarne kręcone włosy. Popatrzył na mnie i wyjaśnił.
Zapewne dopadł go dym. Przysunąłem drabinę wstrzymałem oddech i jak najszybciej wdrapałem się na górę. Złapałem adama za rękę spróbowałem ściągnąć na dół ale był za ciężki a ja za słaby.
Tak właśnie było. Byłem za słaby żeby uratować swojego brata. Nawet nie zauważyłem jak płomienie zajęły mi włosy. Czułem tylko gładką skórę na jego martwym już przedramieniu.
To jego buty stały na skrzyni jeśli to nad tym się zastanawiasz.
Smutna historia. Miałam wrażenie że kłamie.
Ciepło kuchni i gorąca kawa sprawiły że zachciało mi się spać. Powinnam się była ubrać i ruszyć dalej na wzgórze do brora ale moje ciało nie słuchało się mnie a ja nie chciałam znów wychodzić na śnieżycę. Podciągnęłam nogi pod siebie i spróbowałam się zorientować co tak pachnie. Nie był to wcale nieprzyjemny zapach. Wyobrażałam sobie raczej że tak pachnie w innych krajach. Zalatuje tu starością powiedziałaby aatka i może to co czułam było dawnym brudem który teraz starałam się wywęszyć jak pies gończy szukający tropu. Ale jakkolwiek węszyłam nie mogłem go zidentyfikować.
Jak chcesz możesz tu przenocować powiedział john. Pościelę sobie na podłodze albo będę spać na krześle.
Ława kuchenna była rozkładana i choć nie przepadam za dotykiem nieznajomych zaproponowałam żebyśmy spali na niej razem nawet jeśli będzie ciasno.
Zdmuchnął lampę. Dopiero teraz dotarło do mnie że w domu nie ma prądu. Po ciemnej kuchni rozlał się szczególny rodzaj ciszy podczas gdy wiatr śnieg zimno i ciemność walczyły ze sobą za jednoszybowymi oknami.
Trudno było zasnąć. Godziny mijały a my słuchaliśmy nawzajem swoich oddechów.
Leżałam na samym skraju z nogą na twardej krawędzi. On wciskał się w oparcie ławy. Czułam go choć ledwie się muskaliśmy. Mimo to wydychane przez niego powietrze było tym które ja wdychałam jakbyśmy zostali uwięzieni pod wodą i dzielili butlę tlenową.
Wsunęłam nogę z powrotem do łóżka. John nie dawał rady już dłużej się opierać i jego ręka opadła w końcu na swoje miejsce. Wsunęłam dłoń w jego otwartą pięść i w moich myślach zapanował spokój.
Kiedy się obudziłam było już jasno a pomieszczenie nabrało innego charakteru niż miało poprzedniego wieczora. Po bokach okien wisiały wyblakłe zasłony materiał rozszedł się w kilku miejscach. Na parapetach stały gęsto ustawione pelargonie wkrótce miały wybudzić się z zimowego snu.
John już wstał. Dołożył drewna do kuchni i wieczorne fusy po kawie wymieszał z kilkoma nowymi czubatymi miarkami.
Przyglądałam mu się z perspektywy leżącej. Pomarańczowy hellyhansen krzątał się przy zlewie. Kiedy bluza się odwróciła po raz pierwszy zobaczyłam jego twarz w świetle dziennym i odruchowo uciekłam wzrokiem.
Nie ma sprawy powiedział jestem przyzwyczajony.
Postawił na stole kubki do kawy miękkie płaskie pieczywo masło i ser västerbotten. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i wyraził nadzieję że dobrze spałam. Usiadł ze swoim spodkiem i kostką cukru.
Co się stało potem spytałam. Po śmierci twojego brata.
Nie uciekałam już wzrokiem za to uważnie przyglądałam się poparzonej skórze johna która pokrywała jedną stronę jego twarzy niczym bruzdy na suchym piasku po odpływie.
Po śmierci adama wszystko się zmieniło. Kiedyś nie różniliśmy się od innych drobnych chłopów ledwo utrzymujących się z roli. Ojciec zimą pracował w lesie a latem łowił ryby. Kiedy go nie było adam wszystkim zarządzał. Nie matka. Jak zwykle przesiadywała na stołku przy zlewie i dojadała resztki z naszych talerzy. Nie dlatego że czegoś jej brakowało. Tak po prostu chciała.
Zapatrzył się przed siebie na to wspomnienie i przez chwilę nic nie mówił.
Ojciec winił mnie za śmierć adama. Twierdził że mogłem go uratować. Ponieważ miałem do tego rozszczep oraz słaby słuch posłali mnie do szkoły w örebro która rzekomo leczyła rozszczepy i głuchotę.
Ile miałeś wtedy lat zapytałam dla porządku.
Leciał mi jedenasty rok.
Ubrałam się. Wciągnęłam spodnie na długą ciepłą bieliznę. Skarpetki i buty zdążyły wyschnąć. Śnieg wciąż padał ale rzadszy. Słońce przedzierało się przez chmury. To mógł być ładny dzień.
Łagodne światło padało na jego twarz. Chciałam dotknąć jego oparzeń żeby uformować je potem w glinie ale pomyślałam że taki gest mógłby zostać opacznie zinterpretowany.
Mogę zajrzeć do izby zanim sobie pójdę.
Tak czemu by nie.
Pokój wyglądał tak jak go zapamiętałam. Wyblakłe dekoracje z ludowymi wzorami na suficie i ściana z bali dla ozdoby opryskana farbą.
Nawet skrzynia stała tak jak stała chociaż bez żółtych gumiaków.
Zasadnicza różnica polegała na tym że izbę wypełniały obrazy olejne różnej wielkości bez ceregieli przytwierdzone do ścian pistoletem na zszywki. Płótna były jak sceny. Dym ogień twarze morze trawy fragmenty ciał kalosze i ręce namalowane z fotograficzną dokładnością.
To twoje spytałam a on przytaknął. Czasem sobie maluję.
Pokazywałeś je komuś. Nie nie robił tego jestem pierwsza.
Masz talent powiedziałam pod wrażeniem tego co widzę. Byłam poruszona ale nadszedł czas żeby iść dalej. Wycofałam się. Obrazy tworzyły tło dla johna. Stał na pierwszym planie z blizną po oparzeniu i bujną czarną czupryną.
Widziałam nie tylko obrazy. Widziałam samą siebie swojego brata rodziców. Wtem nadbiegła aatka. Wołała że muszą coś zrobić. Uratować go. Zwierzęta ryczały z podniecenia. Koń rżał zabij zabij.
John uniósł rękę na pożegnanie. Zrobiłam to samo. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi puściłam się pędem i biegłam aż zaczęło brakować mi tlenu.