Pojedynek - ebook
Wydawnictwo:
Rok wydania:
2000
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pojedynek - ebook
Główny bohater "Pojedynku" Czechowa, urzędnika na Zakaukaziu Łajewski, jest człowiekiem, który przez swój słaby charakter marnotrawi swe życie.
Związany z niekochaną kobietą, ulega powolnej społecznej degradacji. Życie jednak stawia go przed trudnym zadaniem wzięcia odpowiedzialności za siebie i za bliskich. Czy mu sprosta? Tego dowiesz się z tej książki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 876 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Była godzina ósma rano – pora, gdy oficerowie, urzędnicy i przyjezdni po gorącej, dusznej nocy zazwyczaj kąpali się w morzu, a potem szli do pawilonu na kawę czy herbatę. Iwan Andrieicz Łajewski, młody szczupły blondyn lat dwudziestu ośmiu, w mundurowej czapce i w rannych pantoflach, przyszedł się kąpać i na brzegu zobaczył sporo znajomych, a wśród nich swojego przyjaciela, lekarza wojskowego Samojlenkę.
Ten Samojlenko, człowiek tęgi, otyły, czerwony, niemal bez szyi, z dużą ostrzyżoną głową i wielkim nochalem, z gąszczem czarnych brwi i siwymi bokobrodami, a na dobitkę z chrypiącym żołnierskim basem, sprawiał na każdym nowo przybyłym nieprzyjemne wrażenie prostaka i zrzędy, ale już po paru dniach znajomości jego twarz wydawała się niezwykle dobra, miła i nawet ładna. Mimo niedźwiedziowatej postaci i szorstkiego tonu był to człowiek spokojny, niezmiernie dobry, pogodny i uczynny. Ze wszystkimi w mieście był na „ty”, wszystkim pożyczał pieniądze, wszystkich leczył, swatał, godził; urządzał wycieczki, na których smażył szaszłyki i gotował bardzo smaczną zupę z głowaczy; ciągle komuś pomagał i coś załatwiał, ciągle się z czegoś cieszył. Będąc według powszechnej opinii człowiekiem bez skazy, miał tylko dwie słabostki: po pierwsze, wstydził się własnej dobroci i starał się ją maskować surowym spojrzeniem i udaną szorstkością, po drugie, lubił, żeby felczerzy i żołnierze tytułowali go ekscelencją, jakkolwiek był tylko radcą stanu.
– Odpowiedz mi na jedno pytanie, Aleksandrze Dawidyczu – zaczął Łajewski, kiedy razem z Samojlenką zanurzył się w wodzie aż po ramiona. – Dajmy na to, zakochałeś się w jakiejś kobiecie i żyjesz z nią; przeżyłeś z nią, powiedzmy, dwa lata z górą, a potem, jak to się nieraz zdarza, zobojętniałeś i czujesz, że to obcy człowiek. Co byś zrobił w takim wypadku?
– Wiadomo co! Idź sobie, dobrodziejko, gdzie cię oczy poniosą, i sprawa załatwiona.
– Łatwo powiedzieć! A jeżeli ona nie ma dokąd iść? To kobieta samotna, bez rodziny, bez grosza przy duszy, pracować nie umie…
– No to co? Pięćset jednorazowo albo dwadzieścia pięć miesięcznie – i po krzyku. Prosta sprawa.
– Dajmy na to, że cię stać i na pięćset, i na dwadzieścia pięć miesięcznie, ale kobieta, o której mówię jest inteligentna i dumna. Czyżbyś się ośmielił zaproponować jej pieniądze? W jakiej formie?
Samojlenko chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie wielka fala przewaliła się im nad głową, potem uderzyła o brzeg i rozlała się z łoskotem po drobnych kamykach. Obaj przyjaciele wyszli z wody i zaczęli się ubierać.
– Oczywiście, że niełatwo żyć z kobietą, skoro się nie kocha – powiedział Samojlenko wytrząsając piasek z buta. – Ale należy postępować po ludzku, Wania. Gdyby to mnie dotyczyło, anibym się nie zdradził, że już nie kocham, tylko żyłbym z nią aż do śmierci.
Nagle jednak zawstydził się tego, co powiedział, zaraz wycofał się:
– Zresztą dla mnie baby mogą w ogóle nie istnieć. Do diabła z nimi!
Obaj przyjaciele ubrali się i poszli do pawilonu. Tu Samojlenko czuł się jak u siebie w domu, nawet miał oddzielne naczynia na własny użytek. Każdego rana podawano mu na tacy filiżankę kawy, wodę z lodem w wysmukłej rżniętej szklance i kieliszek koniaku; naprzód wypijał koniak, potem gorącą kawę, potem wodę z lodem, i to musiało mu bardzo smakować, bo po wypiciu jego oczy nabierały oleistego blasku, przygładzał obu rękami swoje bokobrody i mówił patrząc na morze:
– Niezwykle piękny widok!
Po długiej nocy, spędzonej na niewesołych i bezpłodnych i rozmyślaniach, które odpędzały sen i jakby jeszcze zgęszczały duszną ciemność nocy, Łajewski czuł się zmęczony i senny. Kąpiel i czarna kawa niewiele mu pomogły.
– Wróćmy do naszej rozmowy, Aleksandrze Dawidyczu – powiedział. – Nie będę nic przed tobą ukrywał, powiem szczerze jako przyjacielowi: stosunki z Nadieżdą Fiodorowną układają się źle, bardzo źle! Wybacz, że cię wtajemniczam w moje sprawy, ale muszę się wypowiedzieć.
Samojlenko przeczuwając, o czym będzie mowa, opuścił oczy i zabębnił palcami po stole.
– Przeżyliśmy z sobą dwa lata i przestałem ją kochać… – ciągnął Łajewski – a właściwie zrozumiałem, że miłości w ogóle nie było. Te dwa lata to było oszukiwanie samego siebie.
Łajewski, prowadząc rozmowę, miał zwyczaj oglądania swoich różowych dłoni, gryzienia paznokci i miętoszenia mankietów. Teraz też robił to samo.
– Ja przecież wiem, że nie jesteś w stanie mi pomóc – powiedział – ale muszę o tym mówić, bo dla takiego jak ja pechowca i niepotrzebnego człowieka jedyny ratunek to rozmowa. Muszę uogólniać każdy mój czyn, muszę szukać wytłumaczenia i usprawiedliwienia dla mojego nieudanego życia w cudzych teoriach, w postaciach z literatury, w tym, na przykład, że my, szlachta, ulegamy degeneracji i tak dalej… Ubiegłej nocy, na przykład, pocieszałem się w ten sposób, że wciąż myślałem: ach, jaką Tołstoj ma rację, okrutną rację! I przez to było mi lżej. No bo rzeczywiście, bracie, to wielki pisarz! Co tu mówić.
Samojlenko, który zupełnie nie znał Tołstoja i każdego dnia zamierzał go przeczytać, powiedział zmieszany:
– Tak, wszyscy pisarze czerpią z wyobraźni, a on wprost z natury.
– Boże – westchnął Łajewski – do jakiego stopnia jesteśmy wypaczeni przez cywilizację. Pokochałem kobietę zamężną, ona mnie również… Z początku były pocałunki i ciche wieczory, i przysięgi, i Spencer, i ideały, i wspólne zainteresowania… Cóż za kłamstwo! Właściwie uciekliśmy od męża, ale okłamywaliśmy się, że uciekamy przed pustką naszego inteligenckiego życia. Przyszłość wyobrażaliśmy sobie tak: na Kaukazie z samego początku, zanim zapoznamy się z miejscowością i ludźmi, włożę mundur i będą pracował w urzędzie, a z czasem kupimy sobie kawałek ziemi gdzieś za miastem, zaczniemy pracować w pocie czoła, założymy winnicę, będziemy uprawiać pole i tak dalej. Gdybyś to ty był na moim miejscu albo ten twój zoolog von Koren, przeżylibyście chyba z Nadieżdą Fiodorowną co najmniej trzydzieści lat, a potomstwu pozostawilibyście w spadku piękną winnicę i tysiąc dziesięcin kukurydzy, ja natomiast od pierwszego dnia czułem się jak bankrut. W mieście nieznośny upał, nuda, pustka, wyjdziesz na pole – tu zdaje się, że pod każdym krzakiem i kamieniem czyhają jadowite falangi, skorpiony, żmije, a za polem już tylko góry i pustynie. Obcy ludzie, obca przyroda, nędzna kultura – to nie tak łatwo, bracie, jak spacerować w futrze po Newskim z Nadieżdą Fiodorowną pod rączkę i marzyć o ciepłych krajach. Tu potrzebna walka na śmierć i życie, a czyż ja jestem bojownik? Nędzny neurastenik, paniczyk… Od pierwszego dnia zrozumiałem, że moje marzenia o pracowitym życiu, o winnicy psu na budę się nie zdadzą. Co do miłości, to mogę cię zapewnić, że pożycie z kobietą, która czytała Spencera i poszła za tobą na kraj świata, jest równie nieciekawe, jak z pierwszą lepszą Akuliną czy Anfisą. Ten sam zapach żelazka, pudru i lekarstw, te same papiloty z rana, to samo oszukiwanie samego siebie…
– W gospodarstwie nie da rady bez żelazka – powiedział Samojlenko czerwieniejąc ze wstydu, że Łajewski mówi tak otwarcie o znanej doktorowi osobie. – jesteś dziś nie w humorze, Wania, widzę to… Nadieżdża Fiodorowna to kobieta szlachetna, wykształcona, ty jesteś człowiekiem o niepospolitym umyśle… Że żyjecie bez ślubu – ciągnął Samojlenko oglądając się na sąsiednie stoliki – to przecież nie wasza wina, a ponadto… trzeba wyzbyć się przesądów i stanąć na poziomie współczesnych idei. Ja sam jestem za ślubem cywilnym, tak… Ale uważam, że skoroście się połączyli, to należy żyć razem aż do śmierci.
– Bez miłości?
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę – powiedział Samojlenko. – Z osiem lat temu mieszkał tu u nas jeden pośrednik, już staruszek, człowiek o niepospolitym umyśle. Więc on nieraz mówił: w życiu małżeńskim najważniejsza rzecz to cierpliwość. Słyszysz, Wania? Nie miłość, lecz cierpliwość. Miłość nie może trwać długo. Dwa lata żyłeś w miłości, a teraz widocznie twoje małżeńskie życie weszło w ten okres, kiedy dla zachowania, że tak powiem, równowagi powinieneś wykazać jak największą cierpliwość.
– Ty wierzysz w dobrą radę staruszka pośrednika, a dla mnie to jakaś brednia. Twój staruszek mógł zachowywać się obłudnie, mógł ćwiczyć swoją cierpliwość, a nie kochaną osobę traktować jak przedmiot niezbędny do ćwiczeń, ale ja jeszcze tak nisko nie upadłem; jeżeli będę miał ochotę na ćwiczenie cierpliwości, to kupię sobie albo ciężary gimnastyczne, albo narowistego konia, ale człowieka zostawię w spokoju.
Samojlenko zażądał białego wina z lodem. Kiedy obaj przyjaciele wypili po szklance, Łajewski nagle zapytał:
– Powiedz mi, co to znaczy rozmiękczenie mózgu?
– Jak by ci to wytłumaczyć… to taka choroba, przy której mózg staje się miększy… jakby się rozrzedzał.
– Czy to uleczalne?
– Owszem, o ile choroba nie jest zaniedbana. Zimne natryski, plaster… No i coś do wewnątrz.
– Aha… Więc rozumiesz moją sytuację? Nie mogę żyć z tą kobietą, to ponad moje siły. Kiedy jestem z tobą, to i filozofuję, i uśmiecham się, ale w domu zupełnie się rozklejam. Przerażenie mnie ogarnia, bo gdyby, dajmy na to, zapowiedziano mi, że muszę z nią jeszcze przeżyć choćby tylko miesiąc, to ja chyba kulę w łeb bym sobie wpakował. A równocześnie nie mogę z nią zerwać. Jest samotna, nie umie pracować, żadne z nas nie ma pieniędzy… dokąd pójdzie? Do kogo się zwróci? Nic tu nie wymyślisz… doradź więc: co robić?
– Taak… – mruknął Samojlenko nie znajdując odpowiedzi. – Ona cię kocha?
– Owszem, kocha o tyle, o ile jej w tym wieku i przy tym temperamencie potrzebny jest mężczyzna. Byłoby jej równie trudno skończyć ze mną, jak z pudrem czy papilotami. Jestem dla niej jednym z niezbędnych składników jej buduaru.
Samojlenko zawstydził się.
– Tyś nie w humorze, Wania – powiedział. – Pewnie jesteś niewyspany.
– Tak, źle spałem… W ogóle czuję się kiepsko, bracie. W głowie pustka, serce zamiera, jakaś dziwna słabość… Trzeba uciekać!
– Dokąd?
– Tam, na północ. Między sosny i grzyby, do ludzi, do idei… Oddałbym pół życia, żeby móc teraz w moskiewskiej czy w tulskiej guberni wykąpać się w rzeczce, rozumiesz, zziębnąć trochę, a potem łazić parę godzin choćby z byle jakim studenciną i gadać, gadać… Jak tam pachnie sianem! Pamiętasz? A wieczorami, kiedy chodzisz po ogrodzie, z domu dolatują dźwięki fortepianu, słychać, jak jedzie pociąg…
Łajewski roześmiał się z radością, w oczach zakręciły mu się łzy, więc żeby je ukryć, sięgnął do sąsiedniego stolika po zapałki.
Była godzina ósma rano – pora, gdy oficerowie, urzędnicy i przyjezdni po gorącej, dusznej nocy zazwyczaj kąpali się w morzu, a potem szli do pawilonu na kawę czy herbatę. Iwan Andrieicz Łajewski, młody szczupły blondyn lat dwudziestu ośmiu, w mundurowej czapce i w rannych pantoflach, przyszedł się kąpać i na brzegu zobaczył sporo znajomych, a wśród nich swojego przyjaciela, lekarza wojskowego Samojlenkę.
Ten Samojlenko, człowiek tęgi, otyły, czerwony, niemal bez szyi, z dużą ostrzyżoną głową i wielkim nochalem, z gąszczem czarnych brwi i siwymi bokobrodami, a na dobitkę z chrypiącym żołnierskim basem, sprawiał na każdym nowo przybyłym nieprzyjemne wrażenie prostaka i zrzędy, ale już po paru dniach znajomości jego twarz wydawała się niezwykle dobra, miła i nawet ładna. Mimo niedźwiedziowatej postaci i szorstkiego tonu był to człowiek spokojny, niezmiernie dobry, pogodny i uczynny. Ze wszystkimi w mieście był na „ty”, wszystkim pożyczał pieniądze, wszystkich leczył, swatał, godził; urządzał wycieczki, na których smażył szaszłyki i gotował bardzo smaczną zupę z głowaczy; ciągle komuś pomagał i coś załatwiał, ciągle się z czegoś cieszył. Będąc według powszechnej opinii człowiekiem bez skazy, miał tylko dwie słabostki: po pierwsze, wstydził się własnej dobroci i starał się ją maskować surowym spojrzeniem i udaną szorstkością, po drugie, lubił, żeby felczerzy i żołnierze tytułowali go ekscelencją, jakkolwiek był tylko radcą stanu.
– Odpowiedz mi na jedno pytanie, Aleksandrze Dawidyczu – zaczął Łajewski, kiedy razem z Samojlenką zanurzył się w wodzie aż po ramiona. – Dajmy na to, zakochałeś się w jakiejś kobiecie i żyjesz z nią; przeżyłeś z nią, powiedzmy, dwa lata z górą, a potem, jak to się nieraz zdarza, zobojętniałeś i czujesz, że to obcy człowiek. Co byś zrobił w takim wypadku?
– Wiadomo co! Idź sobie, dobrodziejko, gdzie cię oczy poniosą, i sprawa załatwiona.
– Łatwo powiedzieć! A jeżeli ona nie ma dokąd iść? To kobieta samotna, bez rodziny, bez grosza przy duszy, pracować nie umie…
– No to co? Pięćset jednorazowo albo dwadzieścia pięć miesięcznie – i po krzyku. Prosta sprawa.
– Dajmy na to, że cię stać i na pięćset, i na dwadzieścia pięć miesięcznie, ale kobieta, o której mówię jest inteligentna i dumna. Czyżbyś się ośmielił zaproponować jej pieniądze? W jakiej formie?
Samojlenko chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie wielka fala przewaliła się im nad głową, potem uderzyła o brzeg i rozlała się z łoskotem po drobnych kamykach. Obaj przyjaciele wyszli z wody i zaczęli się ubierać.
– Oczywiście, że niełatwo żyć z kobietą, skoro się nie kocha – powiedział Samojlenko wytrząsając piasek z buta. – Ale należy postępować po ludzku, Wania. Gdyby to mnie dotyczyło, anibym się nie zdradził, że już nie kocham, tylko żyłbym z nią aż do śmierci.
Nagle jednak zawstydził się tego, co powiedział, zaraz wycofał się:
– Zresztą dla mnie baby mogą w ogóle nie istnieć. Do diabła z nimi!
Obaj przyjaciele ubrali się i poszli do pawilonu. Tu Samojlenko czuł się jak u siebie w domu, nawet miał oddzielne naczynia na własny użytek. Każdego rana podawano mu na tacy filiżankę kawy, wodę z lodem w wysmukłej rżniętej szklance i kieliszek koniaku; naprzód wypijał koniak, potem gorącą kawę, potem wodę z lodem, i to musiało mu bardzo smakować, bo po wypiciu jego oczy nabierały oleistego blasku, przygładzał obu rękami swoje bokobrody i mówił patrząc na morze:
– Niezwykle piękny widok!
Po długiej nocy, spędzonej na niewesołych i bezpłodnych i rozmyślaniach, które odpędzały sen i jakby jeszcze zgęszczały duszną ciemność nocy, Łajewski czuł się zmęczony i senny. Kąpiel i czarna kawa niewiele mu pomogły.
– Wróćmy do naszej rozmowy, Aleksandrze Dawidyczu – powiedział. – Nie będę nic przed tobą ukrywał, powiem szczerze jako przyjacielowi: stosunki z Nadieżdą Fiodorowną układają się źle, bardzo źle! Wybacz, że cię wtajemniczam w moje sprawy, ale muszę się wypowiedzieć.
Samojlenko przeczuwając, o czym będzie mowa, opuścił oczy i zabębnił palcami po stole.
– Przeżyliśmy z sobą dwa lata i przestałem ją kochać… – ciągnął Łajewski – a właściwie zrozumiałem, że miłości w ogóle nie było. Te dwa lata to było oszukiwanie samego siebie.
Łajewski, prowadząc rozmowę, miał zwyczaj oglądania swoich różowych dłoni, gryzienia paznokci i miętoszenia mankietów. Teraz też robił to samo.
– Ja przecież wiem, że nie jesteś w stanie mi pomóc – powiedział – ale muszę o tym mówić, bo dla takiego jak ja pechowca i niepotrzebnego człowieka jedyny ratunek to rozmowa. Muszę uogólniać każdy mój czyn, muszę szukać wytłumaczenia i usprawiedliwienia dla mojego nieudanego życia w cudzych teoriach, w postaciach z literatury, w tym, na przykład, że my, szlachta, ulegamy degeneracji i tak dalej… Ubiegłej nocy, na przykład, pocieszałem się w ten sposób, że wciąż myślałem: ach, jaką Tołstoj ma rację, okrutną rację! I przez to było mi lżej. No bo rzeczywiście, bracie, to wielki pisarz! Co tu mówić.
Samojlenko, który zupełnie nie znał Tołstoja i każdego dnia zamierzał go przeczytać, powiedział zmieszany:
– Tak, wszyscy pisarze czerpią z wyobraźni, a on wprost z natury.
– Boże – westchnął Łajewski – do jakiego stopnia jesteśmy wypaczeni przez cywilizację. Pokochałem kobietę zamężną, ona mnie również… Z początku były pocałunki i ciche wieczory, i przysięgi, i Spencer, i ideały, i wspólne zainteresowania… Cóż za kłamstwo! Właściwie uciekliśmy od męża, ale okłamywaliśmy się, że uciekamy przed pustką naszego inteligenckiego życia. Przyszłość wyobrażaliśmy sobie tak: na Kaukazie z samego początku, zanim zapoznamy się z miejscowością i ludźmi, włożę mundur i będą pracował w urzędzie, a z czasem kupimy sobie kawałek ziemi gdzieś za miastem, zaczniemy pracować w pocie czoła, założymy winnicę, będziemy uprawiać pole i tak dalej. Gdybyś to ty był na moim miejscu albo ten twój zoolog von Koren, przeżylibyście chyba z Nadieżdą Fiodorowną co najmniej trzydzieści lat, a potomstwu pozostawilibyście w spadku piękną winnicę i tysiąc dziesięcin kukurydzy, ja natomiast od pierwszego dnia czułem się jak bankrut. W mieście nieznośny upał, nuda, pustka, wyjdziesz na pole – tu zdaje się, że pod każdym krzakiem i kamieniem czyhają jadowite falangi, skorpiony, żmije, a za polem już tylko góry i pustynie. Obcy ludzie, obca przyroda, nędzna kultura – to nie tak łatwo, bracie, jak spacerować w futrze po Newskim z Nadieżdą Fiodorowną pod rączkę i marzyć o ciepłych krajach. Tu potrzebna walka na śmierć i życie, a czyż ja jestem bojownik? Nędzny neurastenik, paniczyk… Od pierwszego dnia zrozumiałem, że moje marzenia o pracowitym życiu, o winnicy psu na budę się nie zdadzą. Co do miłości, to mogę cię zapewnić, że pożycie z kobietą, która czytała Spencera i poszła za tobą na kraj świata, jest równie nieciekawe, jak z pierwszą lepszą Akuliną czy Anfisą. Ten sam zapach żelazka, pudru i lekarstw, te same papiloty z rana, to samo oszukiwanie samego siebie…
– W gospodarstwie nie da rady bez żelazka – powiedział Samojlenko czerwieniejąc ze wstydu, że Łajewski mówi tak otwarcie o znanej doktorowi osobie. – jesteś dziś nie w humorze, Wania, widzę to… Nadieżdża Fiodorowna to kobieta szlachetna, wykształcona, ty jesteś człowiekiem o niepospolitym umyśle… Że żyjecie bez ślubu – ciągnął Samojlenko oglądając się na sąsiednie stoliki – to przecież nie wasza wina, a ponadto… trzeba wyzbyć się przesądów i stanąć na poziomie współczesnych idei. Ja sam jestem za ślubem cywilnym, tak… Ale uważam, że skoroście się połączyli, to należy żyć razem aż do śmierci.
– Bez miłości?
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę – powiedział Samojlenko. – Z osiem lat temu mieszkał tu u nas jeden pośrednik, już staruszek, człowiek o niepospolitym umyśle. Więc on nieraz mówił: w życiu małżeńskim najważniejsza rzecz to cierpliwość. Słyszysz, Wania? Nie miłość, lecz cierpliwość. Miłość nie może trwać długo. Dwa lata żyłeś w miłości, a teraz widocznie twoje małżeńskie życie weszło w ten okres, kiedy dla zachowania, że tak powiem, równowagi powinieneś wykazać jak największą cierpliwość.
– Ty wierzysz w dobrą radę staruszka pośrednika, a dla mnie to jakaś brednia. Twój staruszek mógł zachowywać się obłudnie, mógł ćwiczyć swoją cierpliwość, a nie kochaną osobę traktować jak przedmiot niezbędny do ćwiczeń, ale ja jeszcze tak nisko nie upadłem; jeżeli będę miał ochotę na ćwiczenie cierpliwości, to kupię sobie albo ciężary gimnastyczne, albo narowistego konia, ale człowieka zostawię w spokoju.
Samojlenko zażądał białego wina z lodem. Kiedy obaj przyjaciele wypili po szklance, Łajewski nagle zapytał:
– Powiedz mi, co to znaczy rozmiękczenie mózgu?
– Jak by ci to wytłumaczyć… to taka choroba, przy której mózg staje się miększy… jakby się rozrzedzał.
– Czy to uleczalne?
– Owszem, o ile choroba nie jest zaniedbana. Zimne natryski, plaster… No i coś do wewnątrz.
– Aha… Więc rozumiesz moją sytuację? Nie mogę żyć z tą kobietą, to ponad moje siły. Kiedy jestem z tobą, to i filozofuję, i uśmiecham się, ale w domu zupełnie się rozklejam. Przerażenie mnie ogarnia, bo gdyby, dajmy na to, zapowiedziano mi, że muszę z nią jeszcze przeżyć choćby tylko miesiąc, to ja chyba kulę w łeb bym sobie wpakował. A równocześnie nie mogę z nią zerwać. Jest samotna, nie umie pracować, żadne z nas nie ma pieniędzy… dokąd pójdzie? Do kogo się zwróci? Nic tu nie wymyślisz… doradź więc: co robić?
– Taak… – mruknął Samojlenko nie znajdując odpowiedzi. – Ona cię kocha?
– Owszem, kocha o tyle, o ile jej w tym wieku i przy tym temperamencie potrzebny jest mężczyzna. Byłoby jej równie trudno skończyć ze mną, jak z pudrem czy papilotami. Jestem dla niej jednym z niezbędnych składników jej buduaru.
Samojlenko zawstydził się.
– Tyś nie w humorze, Wania – powiedział. – Pewnie jesteś niewyspany.
– Tak, źle spałem… W ogóle czuję się kiepsko, bracie. W głowie pustka, serce zamiera, jakaś dziwna słabość… Trzeba uciekać!
– Dokąd?
– Tam, na północ. Między sosny i grzyby, do ludzi, do idei… Oddałbym pół życia, żeby móc teraz w moskiewskiej czy w tulskiej guberni wykąpać się w rzeczce, rozumiesz, zziębnąć trochę, a potem łazić parę godzin choćby z byle jakim studenciną i gadać, gadać… Jak tam pachnie sianem! Pamiętasz? A wieczorami, kiedy chodzisz po ogrodzie, z domu dolatują dźwięki fortepianu, słychać, jak jedzie pociąg…
Łajewski roześmiał się z radością, w oczach zakręciły mu się łzy, więc żeby je ukryć, sięgnął do sąsiedniego stolika po zapałki.
więcej..