- W empik go
Przewrotny los… - ebook
Przewrotny los… - ebook
Dwójka głównych bohaterów spotyka się w nietypowych okolicznościach. Mimo że wszystko przemawia przeciw tej znajomości, oszpecony chłopak i złamana psychicznie dziewczyna nie mogą oprzeć się wzajemnej satysfakcji. Wierna swoim zasadom i partnerowi z całych sił odrzuca budzącą się w jej sercu miłość do nieznajomego, ten zaś zraniony przez los i byłą dziewczynę nie ma odwagi ponownie zaufać. Jednak przewrotny los ma swój własny plan wobec tych dwojga nieszczęśliwych ludzi…
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-681-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wstępie chcę podziękować
mojej kochanej wychowawczyni Pani Małgosi Miłoch
za pomoc w redagowaniu tekstu i zmobilizowaniu mnie
do wydania tej książki,
wirtualnemu przyjacielowi Januszowi oraz Gosi
za nieustanną motywację w trakcie mojego pisania,
mojemu bratu, bratowej i przyjaciółce Kasi
za wiarę w moje możliwości,
Tobie Drogi Czytelniku
że sięgnąłeś po ten właśnie tytuł,
a przede wszystkim mojemu synowi Pawłowi
dzięki któremu uwierzyłam w siebie!Przewrotny los…
.
Życie często przynosi nam rozczarowanie, aczkolwiek czasem potrafi nas zaskoczyć. Mamy wielkie plany, nadzieje, aż pewnego dnia budzimy się z niejasnym odczuciem, że nasze życie jest po prostu nudne. Czasem wcale sobie tego nie uświadamiamy, póki los sam nie otworzy nam oczu. Czasem jest za późno na zmiany, a czasem okazuje się być to idealny moment na odnalezienie tego, co w życiu najważniejsze… potrzeba tylko odrobinę odwagi.
Pamiętajmy, że prawdziwa miłość nadaje życiu kolorów i to ona daje nam szczęście.
.
„Nigdzie nie kupisz szczęścia
miłość daje je gratis.”
Phil BosmansRozdział II
Jedziemy dłuższą chwilę w zupełnej ciszy tylko raz do moich uszu dochodzi krótki sygnał telefonu. Prawdopodobnie sms. Po zatrzymaniu czyjeś silne ręce pomagają mi wysiąść, następnie popychają dając do zrozumienia, że mam iść przed siebie. Niepewnie stawiam krok za krokiem, przez ten cholerny worek nic nie widzę. Serce bije mi jak szalone, a pulsujące ciśnienie w uszach nie pozwala skupić na otaczających mnie dźwiękach. Potykam się na schodach, jednak obca, zniecierpliwiona dłoń podtrzymuje mnie za łokieć i wprowadza do jakiegoś pomieszczenia.
— Rozgość się, pewnie trochę tutaj pobędziesz, ile, to zależy od twoich pracodawców — ostry głos syczy mi wprost do ucha, aż zimny dreszcz przebiega mi po plecach — Bądź grzeczna, współpracuj, a nic złego cię nie spotka. Gdy dostaniemy to, czego żądamy, ty będziesz wolna. Teraz wszystko zależy od kreatywności twojego narzeczonego.
Mojego narzeczonego? Pracodawcy? O co tutaj chodzi? — pytania kłębią się w mojej głowie, lecz łzy strachu dławią gardło. Stoję więc bez ruchu i czekam, sama nie wiem na co…
Szarpnięciem zdejmują mi przepaskę z głowy, zostawiają związane dłonie i wychodzą głośno trzaskając za sobą drzwiami. Jestem sama w tym dużym, chłodnym pomieszczeniu. Zdezorientowana rozglądam się wokół, w kącie, po mojej prawej stronie, jest mały stolik, na którym zapewne jeszcze niedawno stał telewizor, dalej znajduje się stary tapczan, na brzegu którego ułożona jest czysta pościel — To miło z ich strony — uśmiecham się z sarkazmem. Na wprost wejścia jest duże okno teraz szczelnie zabite deskami, a pod nim odrapany stół z dwoma sfatygowanymi krzesłami. Po lewej znajduje się aneks kuchenny z mikrofalówką, czajnikiem bezprzewodowym i suszarką z kilkoma kubkami i talerzami. Obok wejścia są drugie drzwi, które prowadzą do łazienki z małym prysznicem, umywalką i sedesem. Pocieszająca jest myśl, że porywacze postarali się o w miarę przyzwoite warunki, jest tutaj ponuro, ale przynajmniej względnie czysto. Z nerwów zasycha mi w gardle, mimo skrępowanych rąk nalewam sobie do kubka zimnej wody i zachłannie wypijam. Za ścianą wściekle ujada pies — Boże, co ja tutaj robię? Czego oni ode mnie chcą? — Nie mam pojęcia, ale na pewno niebawem się dowiem. Mijają godziny, a ja nadal siedzę nieświadoma i niepewna tego, co dzieje się tam na zewnątrz — Co mnie tutaj czeka? — łzy napływają mi do oczu. Podciągam kolana pod brodę i skulona na starym krześle oczekuję wyroku. Nagle drzwi się otwierają i wchodzi starsza pani w asyście zamaskowanego mięśniaka. Kobieta niepewnie spogląda w moją stronę, przechodzi do części kuchennej i wypakowuje przyniesione z sobą rzeczy. Gość przez chwilę mierzy mnie chłodnym wzrokiem, po czym zwraca się do kobiety.
— Będę za drzwiami.
— Dobrze. Zapukam, gdy skończę — odpowiada krzątająca się po kuchni starsza pani.
— Uważaj na nią — mrozi mnie zimnym spojrzeniem spod swojej kominiarki.
— Przestań, ona w przeciwieństwie do was nie jest żadnym przestępcą — zaskakuje mnie odpowiedź kobiety.
Przyglądam się jej uważnie, sprawia wrażenie przygnębionej. Wysoka, zadbana, siwe włosy gustownie ułożone w koczek, nienagannie ubrana, zupełnie nie pasuje do tego miejsca.
Odwraca się w moją stronę i patrzy ciepłym wzrokiem.
— Dzień dobry — mówię odruchowo.
— Dzień dobry — uśmiecha się przyjaźnie — Przykro mi z powodu tego, co cię spotkało. Miejmy nadzieję, że szybko wrócisz do domu.
— Czy pani wie, po co mnie tutaj trzymają? Czego ode mnie chcą?
— Nie wolno mi nic powiedzieć. Przepraszam.
— To jakaś pomyłka, nie jesteśmy bogaci — łkam — i co ma do tego moja praca? Oni na pewno nie zapłacą!
— Dziecinko uspokój się — podchodzi i czule głaszcze mnie po włosach — Tu nie chodzi o pieniądze.
— Więc o co?
— Dowiesz się w swoim czasie. Bądź spokojna, nie rób głupstw i módl się, by tam wszystko poszło gładko, wtedy będziesz wolna.
— A pani czemu to robi?
— Muszę — odpowiada i szybko zmienia temat — Tutaj przyniosłam najpotrzebniejsze rzeczy, gdybyś potrzebowała czegoś więcej, zapukaj i krzyknij, tam zawsze ktoś pilnuje. Niedługo wrócę z obiadem.
— Dziękuję.
Podchodzi do drzwi, głośno puka i cierpliwie czeka na otwarcie. Po chwili zamaskowany facet z bronią w ręku wypuszcza ją. Wydaje mi się, że nie jest to ten sam, który ją tutaj wprowadził. Zostaję sama nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Kobieta nie wygląda na przestępcę, a do tego wydaje się mi wręcz współczuć — Tylko dlaczego nie zasłoniła twarzy? Czyżby, mimo zapewnień, nie mieli zamiaru mnie wypuścić? — ogarniają mnie wątpliwości, rzucam się na łóżko i wybucham spazmatycznym płaczem. Za ścianą znów ujada pies. Cholera, mięśniaki w czarnych kominiarkach, broń, groźny pies! — Boże, co mnie tutaj spotka?! — leżę gapiąc się w metalową ścianę, aż moją uwagę przyciąga kawałek przyrdzewiałej blachy. Zrywam się, żeby znaleźć coś, czym mogłabym powiększyć powstałą dziurę, może gdy zobaczę co tam się dzieje, to więcej zrozumiem. Nie ma wielkiego wyboru, łyżka musi wystarczyć. Mimo związanych rąk udaje mi się wykruszyć spory kawałek przegniłej blachy — Muszę być ostrożna, aby nikt tego nie zauważył — Przykładam oko do otworu i widzę duży plac, a za nim mnóstwo starych samochodów — To pewnie jakiś szrot! — Na środku placu stoi zaparkowany czarny Van — To chyba ten, którym mnie tutaj przywieźli — Po prawej, na granicy widoczności dostrzegam budynek z czerwonej cegły i wychodzącego z niego pogwizdującego na psa mężczyznę. Odruchowo odskakuję od ściany, jednak po chwili przezwyciężam strach i znów zerkam. Pochylony mężczyzna głaszcze łaszącego się do jego nogi psa, gdy się prostuje oddech zamiera mi w płucach — Przecież to gość spod mojego bloku, to ten sam mięśniak z bokserem, któremu przyglądałam się z balkonu mojego mieszkania. A jednak miałam rację, facet jest przestępcą, nie myliłam się. Więc to nie był przypadek, on najwyraźniej mnie obserwował! Czyli to nie pomyłka, to faktycznie o mnie im chodzi — resztka tlącej się jeszcze nadziei ulatuje ze mnie jak powietrze z przekutego balona. Zrezygnowana leżę i bezmyślnie gapię się w sufit. Godziny mijają powoli, mój wzrok przyciąga kawa leżąca na kuchennym blacie — Chyba mogę sobie zaparzyć, w końcu kazali się rozgościć, poza tym nawet skazaniec przed śmiercią ma prawo do ostatniego posiłku — w zupełnej ciszy rozkoszuję się subtelnym aromatem, nic więcej w tej chwili nie mogę zrobić. Spoglądam na zegarek, mija południe, jestem tutaj już kilka godzin. Nagle zza drzwi dochodzi mnie jakieś poruszenie, nieruchomieję wstrzymując oddech, choć to głupie przecież nie zapomnieli nagle o moim istnieniu. Jak na komendę drzwi się otwierają i wkracza napakowany gość z lodowatym spojrzeniem, za nim drugi z bronią wycelowaną prosto we mnie, obaj w kominiarkach — A więc nadal się ukrywają, to chyba lepiej — wchodzi chyba jeszcze jeden i dopiero wtedy drzwi się zamykają. Ostatniego nie widzę, bo dwaj pierwsi przysłaniają cały widok. Czuję się taka malutka i bezbronna w obliczu prezentowanej przez nich siły i władzy.
— Witam panią — odzywa się ten pierwszy — Widzę, że się pani rozgościła — wskazuje stojący przede mną kubek z kawą.
— Przepraszam — ze strachu głos mi się łamie.
— Nie ma sprawy, wszystko to jest do pani dyspozycji. Jeśli potrzeba czegoś więcej proszę mówić — zaprzeczam ruchem głowy nie ufając już głosowi — Pewnie czuje się pani tutaj odrobinę samotna, a że potrwa to pewnie kilka dni to pomyślałem, że przyda się towarzystwo. Na razie kolega zje z panią obiad, a później zmieni go wspólniczka. Trzeba będzie wstawić tutaj drugie łóżko — szybko omiata wzrokiem pomieszczenie — Chyba nie masz nic przeciwko? — ponownie kręcę tylko głową — No dobra, daj ręce — wyjmuje nóż i przecina więzy krępujące moje dłonie. Na jego prawym nadgarstku widnieje czarny skorpion, dyskretnie zerkam na ochroniarza z bronią i upewniam się, że ma takiego samego i tamten spod mojego bloku również miał, więc musi to być znak ich gangu. Rozcieram zdrętwiałe nadgarstki — Liczę, że jesteś rozważną kobietą, a twój facet mądrym człowiekiem.
— Czego od nas chcecie? — tym razem mój głos jest pewny.
— Od was w sumie niewiele, bardziej od waszych pracodawców — śmieje się chrapliwie — Oni mają jednego z nas, a my jednego z nich, układ jest prosty, wystarczy zwykła wymiana i wszyscy będą zadowoleni. Jeżeli będą współpracować nic nikomu się nie stanie, jeśli nie…
Nie kończy tylko podchodzi do drzwi, łomocze w nie pięścią i wychodzi, a za nim jego ochroniarz. Dopiero wtedy dostrzegam trzeciego gościa, ten nie ma zakrytej twarzy. Stoi przy drzwiach i mierzy mnie ponurym wzrokiem. Na jego widok czuję ogarniające mnie ciepło, aż kręci mi się w głowie. Przez całe moje ciało zaczynają przebiegać dreszcze, ale o dziwo nie strachu, lecz przyjemności. Przełykam głośno ślinę, by nie dać po sobie poznać, jakie zrobił na mnie wrażenie. Ten mężczyzna nie jest jak tamci, owszem jest wysoki i dobrze zbudowany, ale na pewno nienapakowany sztucznie sterydami. Ma kruczoczarne, idealnie przystrzyżone włosy z długą grzywką opadającą na policzek, ostre rysy twarzy, a jego ciemne, prawie czarne oczy zdają się ciskać piorunami wściekłości. To pewnie mój wlepiony w niego wzrok tak go rozzłościł — Muszę idiotycznie wyglądać z oczami jak spodki i prawie otwartą buzią — ganię się w myślach, choć jakie to ma znaczenie jak wyglądam w tych okolicznościach. Mężczyzna sprężystym krokiem podchodzi do stołu, na tacy ma dwie parujące miseczki z gulaszem, jedną stawia przede mną, a z drugą siada naprzeciw. Nie patrzy na mnie, więc mogę go dalej dyskretnie obserwować, wtedy moim oczom ukazuje się ukryta pod włosami blizna. Ma ogromną szramę na lewym policzku. Ciągnie się od ucha poprzez kość policzkową aż do kącika ust. Nie ujmuje to jednak jego urodzie, jest naprawdę przystojnym mężczyzną i… o matko! muszę przyznać, że cholernie pociągającym. Chyba całkiem zgłupiałam, gość jest porywaczem, pewnie ma mordercze myśli, broń w zasięgu ręki, a ja zamiast umierać z przerażenia uznaję, że jest atrakcyjny. Paranoja…
— Napatrzyłaś się? To jedz — warczy nie podnosząc wzroku.
— Przepraszam — oblewam się rumieńcem.
Cholera, co się ze mną dzieje, nie poznaję samej siebie, nigdy dotąd tak się nie zachowywałam. Fakt, nigdy też nie byłam porwana, ale odczuwać fascynację wobec swojego oprawcy to chyba nie jest normalne.
Szybko dojadam moją porcję gulaszu, muszę przyznać, że jest pyszny, on również kończy swoją, sięgam więc po jego miseczkę — Mogę? — pytam chcąc pozmywać.
Przytakuje.
Zbieram naczynia i wychodzę do łazienki, gdyż tylko tam jest bieżąca woda. Gdy wracam on nadal siedzi przy stole i podpierając brodę rękoma wpatruje się w podłogę.
Skrępowana ostrożnie układam naczynia na suszarce.
— Napijesz się kawy? — pytam wyrywając go z zadumy.
— To nie spotkanie towarzyskie — odpowiada ostro.
— Wiem, chciałam się tylko czymś zająć.
— Wybacz — wzdycha — Poproszę, taką z łyżeczki.
— Cukier? Mleka nie ma.
Przytakuje.
Stawiam przed nim parujący kubek, sobie nalewam soku i siadam po swojej stronie stołu. Mimowolnie obserwuję jego powolne ruchy, gdy wsypuje cukier do kubka i delikatnie miesza czarny płyn.
— Uwielbiam zapach kawy — słowa wymykają mi się mimo woli.
Podnosi na mnie wzrok, a ja czuję jak krew napływa mi do twarzy w tej chwili najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Zmieszana wbijam spojrzenie w swój kubek byle tylko nie patrzeć w te jego hipnotyczne oczy. I w tym momencie docierają do mnie słowa mięśniaka — Że być może potrwa to kilka dni…
Kilka dni! Boże, Zbyszek będzie się zamartwiał, a może nie, może wszystko odbędzie się po cichu, chyba nie zależy im na rozgłosie. Tak byłoby najlepiej, zaoszczędziłoby sporo nerwów, jeśli wszystko dobrze się skończy po prostu im to później opowiem i będzie po sprawie. Tak bardzo chciałabym, aby mój brat był tutaj teraz ze mną, w jego ciepłych, niedźwiedzich ramionach zawsze czuję się taka bezpieczna. Z moich oczu powoli zaczynają płynąć łzy, nerwowo wycieram je wierzchem dłoni.
— Dlaczego ja? — wyrzucam z siebie — Co takiego wam zrobiłam?
— Ty nic, to nie twoja wina — odpowiada spokojnie.
— Więc dlaczego?
— Byłaś odpowiednia.
— Odpowiednia?
— Tak.
— Wyjaśnij mi to.
Wzrusza ramionami.
— Pracujesz gdzie pracujesz, mieszkasz z kim mieszkasz, wszystko idealnie pasuje.
— Co ma praca do mojego związku? Chyba że… — myślę na głos — chodzi wam o tego zatrzymanego ostatnio przestępcę… to wasz szef… to o to chodzi… — i nagle wszystko układa się w jedną logiczną całość — przecież policja na to nie pójdzie, nie dadzą się w ten sposób szantażować.
— Ze względu na ciebie lepiej, żeby dali.
— No to raczej już po mnie — roztrzęsiona idę w stronę łóżka, układam się tyłem do niego i zakrywam głowę ramionami. Nie chcę teraz o niczym myśleć, chcę zasnąć i obudzić się dopiero, gdy będzie po wszystkim.
Po chwili uspokajam się i czuję, że powoli odpływam. Powieki robią się coraz cięższe, a oddech miarowy, zwijam się w kłębek i poddaję błogiemu uczuciu. Ostatnie, co rejestruje mój ociężały umysł to bliskość mężczyzny, który delikatnie okrywa mnie kocem i jego oddalające się kroki, po tym udaję się wprost w ramiona Morfeusza.
Zdezorientowana otwieram oczy, jest ciemno, przez krótką chwilę mam nadzieję, że był to tylko zły sen, jednak moje płonne nadzieje rozpływają się, gdy zauważam kobietę siedzącą przy stole.
— To pani — stwierdzam mało inteligentnie.
— Przyniosłam kolację, ale tak słodko spałaś nie miałam sumienia cię budzić. Musisz być wykończona tą sytuacją, miejmy nadzieję, że szybko się dogadają i będziesz mogła wrócić do domu.
— Wierzy pani, że policja się ugnie? Bo ja nie bardzo. Poszukiwany przestępca kontra nic nieznacząca pracownica, dla mnie rachunek niestety jest prosty — zrezygnowana wzruszam ramionami.
— Nie możesz tak myśleć. Twój narzeczony na pewno nie pozwoli zrobić ci krzywdy.
Mój narzeczony? No tak Michał, kurde, musi mu być podwójnie ciężko. Z jednej strony jest zobowiązany postępować zgodnie z procedurami, a z drugiej, w końcu chodzi o jego dziewczynę. Jak postąpi? Czy okaże się bardziej gliniarzem czy moim facetem? Boże, nie mogę tak myśleć, bo zwariuję.
— Pani wydaje się do nich nie pasować — zagaduję, aby czymś innym zająć myśli.
— Bo do nich nie należę — uśmiecha się gorzko.
— Więc co pani tutaj robi?
— To skomplikowane — macha ręką jakby chciała odgonić przykre myśli.
— Proszę opowiedzieć, chyba mamy sporo czasu.
Chwilę mi się przygląda rozważając czy to dobry pomysł. W końcu podejmuje decyzję — Dobrze, tylko niech chłopaki wpierw wniosą leżankę. Przepraszam, kazali mi tutaj nocować chcą i mnie mieć na oku. Postaram się nie przeszkadzać — podchodzi do drzwi i głośno puka. Po chwili wchodzi ochroniarz z nieodłączną bronią w dłoni, a za nim dwóch pakerów, oczywiście wszyscy w kominiarkach i wnoszą taki sam tapczan jak mój. Za nimi pojawia się mężczyzna z blizną z naręczem czystej pościeli, którą odkłada na przyniesione łóżko. Mimowolnie śledzę go wzrokiem. Porusza się sprężystym, dumnym krokiem, z całej jego postaci wprost bije siła i pewność siebie. Na krótką chwilę nasze spojrzenia krzyżują się, a ja mam wrażenie, że wpadam w otchłań jego duszy. O dziwo, nie przeraża mnie to, wprost przeciwnie, całym sercem pragnę poznać czające się tam tajemnice, nie jest mi to jednak dane, gdyż Tajemniczy odwraca wzrok i wychodzi. Czuję rozczarowanie i już wiem, że nigdy nie zapomnę tych cudownych oczu i tego, co się w nich czai.
Wciąż wpatrzona w zamknięte drzwi uzmysławiam sobie, że nie odczuwam lęku w stosunku do tego mężczyzny, a przynajmniej nie taki, jaki byłby racjonalny w tych okolicznościach. Powinnam umierać ze strachu, a nie pragnąć znów go ujrzeć. To jakiś obłęd.
— On tylko tak strasznie wygląda.
Cichy głos kobiety wyrywa mnie z zadumy.
— Jest taki przystojny — odpowiadam jak w transie.
Cholera, co ja gadam, co ona sobie o mnie pomyśli. Zachowuję się jak idiotka.
— Zdawałaś się być przerażona — przygląda mi się uważnie.
— Wiem, że powinnam w końcu to porywacz — ukrywam twarz w dłoniach.
— Powinnaś, ale nie jesteś? — podpytuje ostrożnie.
Spoglądam na nią przez palce, wydaje się być szczerze zaciekawiona. Kapituluję i odpowiadam zgodnie z prawdą.
— Sama tego nie pojmuję, racjonalnie rzecz biorąc powinien mnie przerażać, a ja na jego widok czuję niezrozumiałą fascynację, przecież to nienormalne w tej sytuacji.
— Czy to naprawdę aż takie straszne? Pomijając oczywiście całe to porwanie.
— To zupełnie nie w moim stylu. Nie fascynuję się facetami na prawo i lewo, a już na pewno nie tracę głowy dla przypadkowo poznanych mężczyzn. To wbrew moim zasadom.
— Chcesz powiedzieć, że wrażenie, jakie na tobie zrobił burzy twój dotychczasowy spokój?
— To, co poczułam bardzo mnie zaskoczyło. Choć tak naprawdę mogło to być zwykłe wypaczenie mojego umysłu, w całym tym chaosie lęku, niepewności i przerażających czarnych kominiarek tylko on i pani wydajecie się normalni.
— Więc to, co poczułaś jest bez znaczenia — spogląda na mnie swymi ciemnobrązowymi oczami, w których dostrzegam coś znajomego. Coś, co sprawia, że nie chcę, by odwracała wzrok — A ta blizna na jego twarzy nie jest wystarczająco odpychająca?
— Nie, wcale nie — z miejsca zaprzeczam — Jest przystojny, jego twarz pociągająca, a oczy wprost hipnotyzują, toteż ledwie się ją dostrzega. Przypuszczam, że kręci się wokół niego sporo kobiet, lecz zważywszy na jego przestępczą działalność, są to pewnie same, puste blachary, a szkoda tak atrakcyjnego faceta dla tego typu dziewczyny.
— Mylisz się, on nie jest taki. Nie jest jednym z nich — wyznaje kobieta ze łzami w oczach — Jego starszy brat tak, ale nie on, jego zmusili, grozili mu i musiał ulec. Chroni młodszą siostrę.
— Jego brat też tutaj jest?
— Nie, dwa lata temu został aresztowany, dlatego uczepili się nas. Potrzebowali bezpiecznego informatyka i uznali, że on będzie odpowiedni, że cokolwiek się wydarzy nie wydamy ich, gdyż od tego zależy życie młodszej siostry, a także starszego brata, bo jak twierdzą zapewniają mu ochronę w więzieniu.
— Was? — jestem zszokowana.
— Tak, to moje dzieci — ledwie przetwarzam tę informację.
Przez chwilę wpatrujemy się w siebie w milczeniu i wtedy dociera do mnie — Te oczy! — teraz wiem, dlaczego wydają się takie znajome. To jego oczy, tylko nie tak czarne i dzikie, mają jednak tę samą siłę i intensywność spojrzenia.
— Nie nosicie kominiarek — tylko tyle potrafię z siebie wydusić.
— Pewnie mszczą się za to, że nie przyjęliśmy ich propozycji od razu.
— Boję się, że nie mają zamiaru mnie wypuścić — wyrażam na głos obawy tkwiące gdzieś głęboko we mnie, które usilnie od siebie odpycham, a jednak wciąż uparcie krążą w mojej głowie.
— Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze — ściska moje dłonie leżące na stole.
Jej dotyk jest taki ciepły, krzepiący. Dziwne uczucie, nie pamiętam, żeby ktokolwiek tak mnie dotykał, a na pewno nie matka…
— Twoi rodzice pewnie umierają ze strachu — dodaje jakby czytała w moich myślach.
— Wątpię — patrzy na mnie wyczekująco, więc kontynuuję — Ojciec nie żyje, a matka będzie miała to gdzieś.
— Na pewno ktoś…
— No tak, mój brat, on na pewno szaleje z niepokoju — na to wspomnienie do moich oczu znów napływają łzy — Bratowa i chrześnica, no i oczywiście mój chłopak. Może jeszcze przyjaciółka — to uzmysławia mi jak niewiele jest w moim życiu osób, które przejęłyby się moim odejściem. Serce mi się ściska na myśl, co Zbyszek musi tam przeżywać, ja na jego miejscu chyba bym oszalała. Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić — Chyba powinnyśmy zjeść tę pysznie wyglądającą kolację — zagaduję chcąc przegonić napływające do głowy czarne myśli. Wstaję od stołu i podaję przygotowane przez moją opiekunkę kanapki — Napije się pani herbaty?
— Chętnie, dziękuję.
Stawiam na stole dwa parujące kubki i siadam na krześle podciągając pod siebie nogę. Piję małymi łykami parząc sobie wargi, kanapki są pysze zjadam z przyjemnością, chyba byłam już naprawdę głodna.
— Powinna była mnie pani uprzedzić — mówię zakłopotana — nie paplałabym tak gdybym wiedziała, że to pani syn. Jest mi naprawdę głupio — czerwienię się na wspomnienie tego, co przed chwilą wygadywałam.
— Daj spokój, miło jest usłyszeć, że mój oszpecony syn podoba się kobiecie — jej uśmiech jest przyjazny i szczery — Mylisz się jednak, on nie ma szczęścia do kobiet. Od dnia wypadku nie był z żadną związany, a i wcześniej różnie to bywało — wzdycha przytłoczona wspomnieniami — Już jako dziecko był taki poważny i opanowany. Zamknięty w sobie, nieufny i zdystansowany do świata i ludzi. Myślę, że to odpychało innych od niego, on zaś wydawał się tego nie zauważać jakby mu to w ogóle nie przeszkadzało. Gdy urodziłam córkę miał 20 lat i od pierwszego dnia stała się dla niego niczym centrum wszechświata. Poświęcał jej każdą wolną chwilę, opiekował się nią, czasem nawet lepiej, niż jej własny ojciec — poprzez zasłonę dawnych wspomnień posyła mi smutny uśmiech. Była żywym dzieckiem, a on miał do niej wprost anielską cierpliwość. Tylko on umiał poskromić jej temperament, pozwalał jej na wiele, ale zawsze w granicach rozsądku. To było niesamowite jak instynktownie wyłapywała, gdzie są granice tego, co wolno, a czego nie. I wiesz nawet teraz po szesnastu latach to ich porozumienie jest równie silne jak wtedy.
— To prawie jak ja i mój brat — uśmiecham się — też się mną opiekował, wspierał i pilnował, żebym wyszła na ludzi. Może nie jest tak tajemniczy i mroczny jak pani syn, wręcz przeciwnie jest ciepły i sympatyczny, to jedyny człowiek na tym świecie, któremu ufam ponad wszystko i zawdzięczam całe swoje życie.
Moje przeciągłe ziewnięcie uzmysławia nam, że pora kłaść się spać.
— Zrobiło się późno, pora do łóżek — zarządza moja opiekunka.
— Dzięki pani, chociaż na chwilę udało mi się zapomnieć o tym tutaj…
Powłócząc nogami udaję się do łazienki. Na umywalce znajduję potrzebne przybory toaletowe, kurcze ta kobieta jest naprawdę cudowna, myśli o wszystkim. Biorę szybki prysznic i z braku innej możliwości z niesmakiem zakładam ponownie tę samą bieliznę. Skoro jutro znów mam być w tych samych ciuchach, to chyba dobrze byłoby przynajmniej na noc je z siebie zdjąć. W baraku jest względnie ciepło, więc może mojej współtowarzyszce nie będzie przeszkadzała moja bielizna. Owijam się ręcznikiem i wychodzę.
— Dziękuję za te przybory toaletowe, jest pani kochana, teraz czuję się o wiele lepiej.
Ogarnia mnie coraz większa senność, kładę się do łóżka, okrywam kocem i poddaję błogiemu rozluźnieniu. Do mojej świadomości docierają jeszcze ciche słowa — Dobranoc dziecinko — i wszystko pogrąża się w ciemności.
Budzi mnie ciche trzaśnięcie drzwi wyjściowych, zaniepokojona spoglądam na sąsiednie łóżko, jest puste i starannie pościelone. Zerkam na zegarek, jest piąta trzydzieści, chyba też powinnam już wstać. Bezpieczniej będzie się umyć, ubrać, a później czekać na to, co los dla mnie na dzisiaj szykuje. Odświeżona i ubrana z braku innego zajęcia ponownie kładę się na tym niby starym, ale muszę przyznać zaskakująco wygodnym tapczanie. W pewnym momencie do moich uszu dolatuje warkot silnika, przyklejam się do wydłubanej dziury i obserwuję. Pod budynek z czerwonej cegły podjeżdża czarne BMW i wysiada z niego roześmiana kobieta i mężczyzna. To chyba ten szefuncio, co ze mną wczoraj rozmawiał, poznaję po chodzie, teraz wyraźnie widzę jego obleśną twarz. Laska to typowa blachara, zgrabna, „strzaskana” w solarium, tona tapety na twarzy, bardziej rozebrana niż ubrana. Gdy poprawia swoje długie, blond loki na jej prawym nadgarstku zauważam czarną plamkę, założę się, że to wytatuowany mały skorpion. Uwiesza się ramienia szefa i znikają w budynku z czerwonej cegły.
Z samochodu wysiada również kierowca, to kolejny mięśniak, z tym że ten jest łysy i ma kolczyk w uchu. Wzburzony rozmawia przez telefon i u niego wyraźnie rzuca się w oczy czarny tatuaż. Energicznie kończy rozmowę i udaje się w pobliskie krzaki — O nie, tego nie mam zamiaru oglądać.
Leżę wpatrując się w sufit — Cholera, jak się sprawy mają? Czy skontaktowali się już z policją? Ile to może potrwać? Czy w ogóle mają zamiar mnie uwolnić? Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi. Pocieszające jest tylko to, że ten cały szef nie wyglądał na zdenerwowanego, być może wszystko idzie tak jak zaplanowali i będzie dobrze — nieudolnie przekonuję sama siebie.
Zza ściany znów dobiegają mnie ciche głosy, powoli przysuwam się do otworu i widzę zbliżającego się szefa, a za nim kolejnego steryda. Ten to dopiero wygląda jak dwudrzwiowa szafa jest ogromny ma irokeza na głowie i śmieszną kozią bródkę. Założę się, że także skorpiona na wielkiej łapie. Gdy zbliżają się do moich drzwi, zrywam się i siadam sztywno przy stole, serce w mojej piersi wali jak oszalałe. Drzwi się otwierają i wchodzi szafiasty, ten przynajmniej nie mierzy do mnie z pistoletu, w sumie nie musi, bez wątpienia gdyby tylko chciał potrafiłby gołymi rękami urwać mi głowę, a na pewno bez wysiłku skręciłby mi kark. Za nim pojawia się o głowę niższy szefuś.
— Dzień dobry, dobrze pani spała?
O! Znów mi paniuje.
— Tak, dziękuję.
— To dobrze. Proszę się nie martwić wczoraj uprzedziliśmy, że nie wróci pani na noc. Mam nadzieję, że narzeczony nie jest zbyt zazdrosny — ironicznie śmieje się z własnego żartu — Od tej chwili powinna pani trzymać kciuki, żeby wszystko szło po naszej myśli. Dziś złożymy propozycję i oby ją przyjęli, w przeciwnym razie zmuszą nas do brutalności, a to niestety odbije się na tobie. Z doświadczenia wiem, że tylko jedna forma perswazji jest skuteczna — znacząco spogląda na moje uda — Oczywiście wolelibyśmy tego uniknąć, lecz to zależy od przebiegu negocjacji. Okaże się ile jesteś dla nich warta — jego stalowe oczy widoczne w otworach kominiarki mierzą mnie lodowatym spojrzeniem. Po chwili odwraca się i wychodzi, milczący olbrzym podąża za nim krok w krok.
Za ścianą słychać ujadanie psa — Więc mięśniak spod mojego bloku też tutaj jest — stwierdzam bez związku. Mój umęczony umysł chyba nie radzi sobie z tymi wszystkimi informacjami, lepiej było, gdy nic nie wiedziałam. Prościej jest się zarzucać retorycznymi pytaniami, niż wyobrażać to, czym realnie grożą — Kurwa, nie może do tego dojść, nie może…
Spazmatyczny szloch wyrywa się z mojego gardła, nie słyszę otwierających się drzwi, czuję tylko oplatające mnie ciepłe ramiona — Ciii dziecino, co się stało? Coś ci zrobili? — Nie potrafię powstrzymać głośnego łkania, więc zaprzeczam tylko ruchem głowy — Niedługo na pewno będzie po wszystkim, bądź silna, nie poddawaj się — kobieta uspokajająco głaszcze mnie po włosach i lekko kołysze. W końcu opanowuję się i przestaję płakać — Chodź, musisz coś zjeść.
— Nie mam ochoty.
— Wiem, ale musisz się przemóc. Przygotowałam jajecznicę ze szczypiorkiem, to łatwo przełknąć. No chodź — pociąga mnie za rękę.
Jej pokrzepiający uśmiech dodaje mi sił, z ociąganiem podnoszę się i siadam przy zdezelowanym stole.
— Grzeczna dziewczynka — gładzi mnie po policzku, ma taki kojący dotyk.
Automatycznie podnoszę łyżeczkę do ust i wmuszam w siebie jedzenie.
— Co, boi się dać mi widelec? — wskazuję na łyżeczkę, którą jem — Myśli, że mogłabym zadźgać go na śmierć? — ironizuję nieruchomo wpatrując się w krawędź stołu.
— Co ci powiedział? — Kobieta dopytuje szczerze zatroskana.
— Wyjaśnił, jakie mają na dzisiaj plany… — bagatelizuję.
— I?
— I będą pertraktować warunki wymiany…
— To chyba dobrze.
— O ile moi na wszystko się zgodzą…
— Na pewno zrobią wszystko, żeby cię uwolnić.
— Cóż, jeśli nie, zawsze jest plan awaryjny…
— Jaki plan?
— Gwałtem można wszystko osiągnąć — słowa te z trudem przechodzą mi przez gardło.
Zagryzam wargę usiłując powstrzymać kolejną falę łez. Kobieta podchodzi do mnie, przytula do swej piersi i całuje w czubek głowy. Obejmuję ją w pasie i znów zaczynam płakać. Po chwili roztrzęsioną i zrezygnowaną prowadzi do łóżka, zwijam się w kłębek i niewidzącym wzrokiem tępo wpatruję się w ścianę. Mam pustkę w głowie, chociaż w tej chwili może to i lepiej. Odpływam.
Budzi mnie potrzeba skorzystania z toalety, wokół panuje zupełna cisza, jestem sama. Zegarek wskazuje południe, powoli wstaję i idę do łazienki. Sen mi pomógł, czuję się dużo lepiej, wracam na tapczan i zerkam przez dziurę w ścianie. Na środku placu rozciągnięty w słońcu wyleguje się brązowy pies. Przy samochodzie rozmawia dwóch facetów, jeden to łysy kierowca, a stojącego tyłem nie poznaję, to chyba jakiś nowy, wtem odwraca się i woła w stronę moich drzwi — Kurwa, stary, nie gorączkuj się już cię zmieniam! — cholera, znam tę twarz tylko skąd? Przerzucam obrazy pod powiekami i zatrzymuję się na dniu moich urodzin, gość z ławki, gdy szliśmy na działkę. Więc jednak nie byłam przewrażliwiona, oni faktycznie mnie obserwowali. Intuicja próbowała mnie ostrzec, ale nie rozumiałam sygnałów. Powinnam była coś wspomnieć Michałowi, być może wtedy udałoby się tego wszystkiego uniknąć, może gdybym wiedziała więcej o tamtym zatrzymaniu, byłabym ostrożniejsza. Niewątpliwie ten zatrzymany również ma taki tatuaż, gdyby tylko Michał cokolwiek wspomniał, być może pokojarzyłabym fakty. Cholera, teraz zaczynam gdybać… a to nie ma sensu, stało się, płacz nad rozlanym mlekiem w niczym już nie pomoże.
Siedzę więc sztywno oparta o chłodną, blaszaną ścianę z podciągniętymi pod brodę nogami, obejmuję kolana ramionami i czekam na to, co ma się wydarzyć. Minuty mijają powoli, a ja z nieobecnym wzrokiem utkwionym w jednym punkcie podłogi popadam w całkowite odrętwienie. Czuję, że jeśli teraz się poruszę to rozsypię się na milion kawałeczków. Nawet dobiegający zza ściany hałas nie jest w stanie wyrwać mnie z tego bezwładu i zmusić do sprawdzenia, co dzieje się na zewnątrz. Co ma być to będzie… a najwidoczniej nie jest dobrze, gdyż drzwi otwierają się z hukiem i do baraku ładuje się jeden z goryli, dreszcz strachu przelatuje mi po plecach, gdy staje przede mną przybierając groźną postawę. Za nim wchodzi ten ich cały szef, wyraźnie wkurzony zatrzymuje się na środku pomieszczenia i wściekle zezuje z otworów tej swojej durnej kominiarki. Pierś faluje mu od powstrzymywanej furii, a dłonie zaciskają się w pięści. Czyżby nie wszystko szło tak jak powinno? Mężczyzna przeszywa mnie zimnym spojrzeniem, które wbija ostre kawałki lodu w moje serce. Jego głos jest równie lodowaty jak wzrok.
— Mamy mały problem — mruży złowrogo oczy — Choć ty będziesz miała większy, jeśli twoi pracodawcy nadal będą tacy uparci. Dam ci szansę przekonać swojego faceta do współpracy inaczej pamiętaj, jak nie słowa to czyny będą bardziej wymowne.
Wybiera numer i przystawia mi telefon do ucha.
— Streszczaj się.
— Michał?
— Alina, wszystko w porządku?
— Tak, na razie tak, ale oni tracą cierpliwość, proszę zróbcie coś, nie pozwólcie, żeby mi to zrobili, zabierz mnie stąd, proszę — zdekoncentrowana nie potrafię nawet dobrze zebrać myśli w jedną logiczną całość.
— Robimy co w naszej mocy.
— Pospieszcie się, nie wytrzymam tego dłużej.
— Bądź dzielna, szukamy rozwiązania, które zadowoli wszystkich.
— Cholera, Michał, trudno być dzielnym, gdy grożą ci gwałtem — nie wytrzymuję i wybucham głośnym płaczem.
Drab bez słowa zabiera telefon i wychodzi w pośpiechu.
Po jakimś czasie drzwi ponownie się otwierają i staje w nich syn mojej opiekunki. Bezmyślnie obserwuję go spod na wpół przymkniętych powiek. W ręku trzyma butelkę Jacka Danielsa — A więc tak bawią się mięśniaki — Bez słowa kieruje się do części kuchennej, bierze kubeczek z półki i spokojnym krokiem podchodzi do mnie. Przysiada na skraju łóżka, nalewa odrobinę alkoholu i podaje mi.
Zaprzeczam ruchem głowy.
— Wypij — wkłada kubek w moje dłonie — To cię uspokoi i rozluźni.
— Jasne, tak będzie prościej, co nie? Najlepiej mnie upić, żebym nie stawiała oporu.
— O czym ty mówisz? — zdziwienie maluje się w jego czarnych oczach.
— Co, negocjacje nie idą tak jak planowali? Pora na brutalne argumenty? — łzy kapią mi po twarzy, strach ściska serce — Ostrzegam, będę się bronić…
— Spokojnie, nie chcę cię upić tylko pomóc rozładować stres.
Poruszam dłonią leniwie mieszając bursztynowy płyn w kubeczku.
— Nie pijam takiego alkoholu- krzywię się.
— Dasz radę, pij — ponagla łagodnie.
Upijam mały łyczek obawiając się, że w moim przełyku wybuchnie ogień.
— Wypij jednym haustem — zachęca.
Zamykam oczy i zdecydowanym ruchem opróżniam zawartość kubka. Gorzki smak gładko spływa mi do gardła, wypuszczam powietrze i krzywię się z niesmakiem. Tajemniczy odbiera mi pusty kubeczek i napełnia go ponownie.
— O nie, wystarczy — jęczę, gdy znów mi go podaje.
— Zaufaj mi — jego głos jest miękki, a oczy łagodnieją.
Jak w transie sięgam po podany trunek i wypijam wszystko do ostatniej kropli.
— Grzeczna dziewczynka — nieznacznie się uśmiecha.
Niesamowite jak grymas ten zmiękcza jego ostre rysy. Mam ochotę wyciągnąć dłoń i dotknąć jego pięknej twarzy, ostatecznie zwalczam tę pokusę i zawstydzona spuszczam wzrok. Tajemniczy, nieświadom budzących we mnie pragnień, wstaje i przynosi z kuchni sok pomarańczowy, nalewa mi do tego samego kubka i gestem nakazuje wypić. Posłusznie opróżniam kubeczek. Słodki napój cudownie łagodzi piekące gardło. Muszę przyznać, że dobrze mi to robi, alkohol przyjemnie rozpływa się po moich żyłach. Czuję się o niebo lepiej. Posyłam mu ostrożny uśmiech wyrażający ulgę i moją wdzięczność, na co odpowiada lekkim skinieniem głowy i cieniem uśmiechu błąkającym się w kącikach jego kształtnych ust. Ponownie sięga po alkohol i nalewa mi kolejną porcję whisky, po czym zakręca butelkę i odstawia ją na bok. Tym razem sączę małymi łykami.
— Dziękuję, jest mi dużo lepiej — mruczę nie patrząc na niego.
— Wiem, że alkohol nie rozwiązuje problemów, ale czasem pozwala się znieczulić, a w tych okolicznościach jest to jak najbardziej wskazane.
— Powiedziałabym nawet, że ta sytuacja wymaga całkowitej anestezji. O tak! To byłoby dobre, upić się, zasnąć i obudzić dopiero, gdy będzie po wszystkim. Wtedy na pewno nie byliby w stanie mnie zranić.
— Dobrze sobie radzisz, jesteś dzielną kobietą.
— Nie dzisiaj — szepczę drżącym głosem — Dzisiaj jestem przerażona jak cholera.
Ukradkiem przełykam cisnące mi się do oczu łzy, nie chcę żeby widział, że znów się rozklejam. Muszę jednak wyglądać żałośnie, bo pochyla się w moją stronę i delikatnie zakłada niesforny kosmyk włosów za moje ucho. Niespodziewanie opuszkami palców zahacza o moją skórę pozostawiając na niej przyjemne ciepło.
— Każdy byłby, to naturalne — pociesza mnie, gładząc kciukiem mój zarumieniony policzek.
Tę magiczną chwilę zakłóca głuchy odgłos kroków na metalowych schodach mojego więzienia. Odskakujemy od siebie jak oparzeni, drzwi się otwierają i staje w nich jeden z prześladowców trzymając w swych wielkich łapach tacę z obiadem. Nieznacznie utykając na lewą nogę wchodzi, stawia tacę na stole, po czym bez słowa wychodzi. Jego czarna kominiarka na nowo rozbudza wszystkie te emocje, które Tajemniczy na krótką chwilę uśpił. Przez te kilka minut udało mi się nie myśleć o tym, co mi grozi, lecz teraz świadomość powraca z całą brutalnością, mój niepokój na powrót budzi się do życia, może odrobinę przytępiony przez alkohol, ale jednak wciąż wyraźnie odczuwalny.
Po pomieszczeniu roznosi się ostry zapach duszonej kapusty. Podchodzę do mężczyzny przy stole, siadam na wolnym krześle i wbijam wzrok w swój talerz.
— Voilà podano do stołu — próbuje mnie rozbawić — Dzisiaj serwują bigos.
Posyłam mu smutny uśmiech i wmuszam w siebie jedzenie. Milczymy pogrążeni we własnych myślach. Nie wiem jak on, ale ja mam same czarne scenariusze przed oczami. Boże, niech to się już skończy… chcę do domu… chcę być bezpieczna… nie zniosę więcej…
Zrywam się od stołu i uciekam do łazienki, już nie potrafię powstrzymać zbierających się pod powiekami łez.
— Dziecinko jesteś tam? — słyszę zaniepokojony głos mojej opiekunki — Wszystko w porządku?
— Tak, tak, już wychodzę — dukam zapłakana, nie mając pojęcia ile czasu spędziłam w tym ciasnym pomieszczeniu.
Szybko opłukuję twarz zimną wodą, kilka razy nabieram głęboko powietrza w płuca i wydmuchuję zatkany nos. Niepewnie spoglądam w lustro. Wyglądam okropnie. Włosy potargane, oczy opuchnięte, nos czerwony, jednak wypity alkohol spełnia swoją rolę, gdyż wzruszam tylko ramionami nieszczególnie się tym przejmując. Teraz chcę tylko wrócić do domu i żeby ci obleśni dranie trzymali się ode mnie z daleka…
Wychodzę. Przy stole siedzi moja pani, dyskretnie rozglądam się po pomieszczeniu jesteśmy jednak same.
— Wezwali go, mają jakieś problemy ze sprzętem — wyjaśnia widząc moją niepewność.
— Oby tylko ze sprzętem — bąkam pod nosem.
— Na pewno. Chciałam coś podsłuchać, ale przegonili mnie. Przepraszam.
Z wdzięcznością ściskam jej dłonie.
— Proszę się nie narażać, z takimi nigdy nic nie wiadomo, a pani potrzebna jest córce. Ze mną, co będzie, to będzie.
— Nie mów tak, musisz być silna.
— Staram się, niemniej jednak mam świadomość, że jeśli przyjdzie mi walczyć z tymi pakerami to nie mam najmniejszych szans — drżę na samą myśl o tym, co może się wydarzyć — Nie jestem głupia, wiem, że im dłużej to trwa, tym większe prawdopodobieństwo, że będą mieli okazję spełnić swoją groźbę.
— Nie myśl o tym, nie zamartwiaj się na zapas.
— Nie potrafię już dłużej się oszukiwać. Wiem, że nie będzie dobrze. Czuję, że stanie się coś złego — na nowo wybucham płaczem.
Kobieta nic nie odpowiada tylko patrzy na mnie smutnym wzrokiem. W tej sytuacji nie ma słów pocieszenia, nie może mnie zapewnić, że nic złego mnie nie spotka, bo nie ma co do tego pewności. Niestety nie jest w stanie przewidzieć, co los dla mnie szykuje. Chociaż w tych okolicznościach obwinianie przeznaczenia nie jest właściwe, teraz jestem na łasce bandziorów i to oni trzymają mój los w swoich rękach i decydują o tym, co ze mną będzie, a ja mogę mieć tylko nadzieję, że nie zrobią nic strasznego.
— Jesteś wykończona, połóż się, odpocznij — pocieszająco poklepuje mnie po dłoni.
To chyba dobry pomysł, muszę dać swojej głowie chwilę wytchnienia od tych wszystkich ponurych myśli, bo inaczej zwariuję. Układam się na tapczanie, podciągam kolana pod brodę i obserwuję krzątającą się po mojej celi kobietę, po chwili i ona z cichym westchnieniem opada na swoje łóżko. W pomieszczeniu zalega ponura cisza, którą zakłócam cichym pytaniem.
— Jest ich sześciu i blond laska, prawda?
Upływa kilka długich jak wieczność minut zanim moja opiekunka odpowiada. Już myślałam, że przysnęła i nie dosłyszała pytania.
— Tak.
— Skorpion to ich znak?
— Tak.
— Czym się zajmują?
— Wszystkim tym, co daje pieniądze — odpowiada po kolejnej chwili — Mój syn został zatrzymany za kradzieże samochodów, to akurat mu udowodniono, a co jeszcze ma na sumieniu, to sama nie wiem. Spędzi w więzieniu 5 lat życia, ale czy to go czegoś nauczy? Wątpię! Jest takim upartym człowiekiem, zresztą jak oni wszyscy, tylko każdy na swój własny sposób, ale to z nim miałam najwięcej problemów. Zawsze pociągało go to, co zakazane i niebezpieczne, podczas gdy jego młodszy brat był wręcz aniołkiem. Pogodny, szczery, zatopiony w nauce…
Zaraz, zaraz przecież mówiła, że Tajemniczy od zawsze był poważnym i zamkniętym w sobie człowiekiem. Czegoś tutaj nie ogarniam.
…natomiast ten, co jest tutaj z nami, zawsze był spokojnym, cichym, odpowiedzialnym chłopczykiem. To w nim miałam największe oparcie…
Ach, teraz się zgadza, więc Tajemniczy ma dwóch braci i siostrę.
…już jako dziecko miał spojrzenie dorosłego człowieka. Wszystkich wokół trzymał na dystans, oczywiście poza siostrą. Pamiętam jak baliśmy się z mężem przyznać chłopakom, że jestem w ciąży. Miałam prawie czterdziestkę, gdy nam się zdarzyło, oni byli już praktycznie dorośli. Przyjęli to prawie dobrze i znów każdy na swój sposób. Najstarszego niewiele to obeszło, on już wtedy obierał własną, złą ścieżkę, z której za nic nie potrafiliśmy go zawrócić. Młodszy z bliźniaków traktował siostrę jak małą zabaweczkę. Pobawić się i odstawić, oby tylko nie przeszkadzała. Jedynie starszy bliźniak wykazał zainteresowanie, od początku zachowywał się tak, jakby była całym jego światem…
A więc Tajemniczy ma brata bliźniaka!
…ona instynktownie to wyczuwała, lecz nigdy nie nadużyła łączącej ich więzi. Jest energiczną, wesołą, pewną siebie dziewczynką. Uwielbia planować i realizować powzięte decyzje, potrafi urobić każdego byle tylko zdobyć to, czego pragnie. Na szczęście nie zepsuło jej to, nie stała się zarozumiała ani wyniosła, jest lubiana i ma sporo przyjaciół…
Więc jest ich czworo rodzeństwa, a każde wydaje się mieć inny charakter.
…przynajmniej o nią nie muszę się martwić, nie tak jak o syna, który po śmierci ojca pozmieniał wszystkie swoje plany i wrócił do domu, żeby zająć się mną i swoją małą siostrzyczką. I choć było to bardzo pomocne sprzeciwiałam się tak wielkiemu poświęceniu z jego strony, lecz on nie słuchał żadnych tłumaczeń, jak postanowił tak zrobił. Cały on!
Milknie, a ja wciąż przetwarzam usłyszane informacje. Najwyraźniej nie myliłam się co do Tajemniczego, on naprawdę zdaje się być wspaniałym człowiekiem. Tylko jak to możliwe, że taki facet nie ma kobiety, to wręcz nieprawdopodobne. A może on woli… nie, raczej nie. Też nie miałam czego wymyślić!
Ta opowieść na moment odrywa mnie od teraźniejszości, ponownie udaje mi się zapomnieć o grożącym mi niebezpieczeństwie. Lęk chwilowo opuszcza skołatane nerwy. Cisza w moim wnętrzu staje się przyjemnie kojąca. Oby nie była to cisza przed burzą…
Gdy tylko w mojej głowie pojawia się ta myśl na schodach rozlega się hałas, po czym drzwi wejściowe otwierają się z wielkim hukiem i już wiem, że nadciąga coś strasznego. Podrywam się na łóżku, otulam szczelnie kocem i podciągam go pod samą brodę. Do baraku wkracza oprych z nieodłączną bronią w ręku, jego szef z zawistnym spojrzeniem w otworach swojej kominiarki i mężczyzna z blizną skutecznie unikający mojego wzroku.
— Chcieliśmy załatwić to w cywilizowany sposób, ale niestety nie wyszło — szef odzywa się lodowatym tonem — Twoi nie chcą współpracować, musimy im pokazać, że nie żartujemy.
— Nie, proszę nie! Nic wam nie zrobiłam. Nie możecie…
— Możemy — fuka opryskliwie — kolega będzie pierwszy, jeśli to nie pomoże będą następni, aż do skutku. My nie zrezygnujemy.