-
promocja
Przylądek Trafalgar - ebook
Przylądek Trafalgar - ebook
Barwna powieść o jednej z najsłynniejszych bitew morskich wszech czasów.
21 października 1805 roku flota brytyjska pod dowództwem admirała Nelsona zmierzyła się z napoleońską eskadrą złożoną z okrętów francuskich i hiszpańskich. Obie strony poniosły w walce ogromne straty, a bitwa odmieniła losy Europy i świata, dotykając bezpośrednio tysięcy ludzi, marynarzy i ich rodzin, często przypadkowych uczestników Wielkiej Historii.
Arturo Pérez-Reverte, jeden z najbardziej cenionych powieściopisarzy współczesnych, a zarazem żeglarz i pasjonat morza, kreśli własną wizję tamtych wydarzeń z niezwykłym rygorem historycznym i marynarską precyzją. Hiszpański prozaik nie boi się ryzyka i, sięgając po błyskotliwy, żywy język, tworzy zaskakującą – mimo że finał może być tylko jeden! – powieść akcji.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna obca |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368191882 |
| Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. Mazarredo, _Memorandum o stanie Marynarki_
Ta eskadra okryje żałobą cały Naród w przypadku bitwy, przynosząc hańbę temu, kto będzie miał nieszczęście nią dowodzić.
Escaño, _Raport na temat eskadry śródziemnomorskiej_
Ze wszystkich tych, którzy zajmowali pozycje na mostku kapitańskim i kasztelu – od generała po zwykłego podchorążego, który dbał o banderę – pozostał tylko na swoim stanowisku kapitan, aż do chwili, kiedy padł raniony drzazgą w głowę.
Fragment księgi pokładowej okrętu „Santísima Trinidad”
Straszliwa rzeź i stan pojmanych okrętów dowodzą zawziętości, z jaką walczyli. Ustalono, że ogień z francuskich okrętów był na początku najintensywniejszy, jednak to Hiszpanie wykazali się większą niż ich alianci odwagą i zdecydowaniem (…). Ich zaangażowanie budzi w nas najwyższy szacunek, a humanitaryzm, z jakim odnosili się do więźniów i angielskich rozbitków, przewyższał wszelkie pochwały.
Angielska gazeta z Gibraltaru, 9 listopada 1805 r.
Choć spodziewałem się, że ludzie ci _(Anglicy)_ będą się nieznośnie obnosić ze swoją dumą po zwycięstwie, zauważyłem, że jest wręcz przeciwnie: okazywali najwyższą życzliwość naszym uwięzionym oficerom i mówili o nich z wielkim entuzjazmem.
List z Gibraltaru do dowódcy San Roque
Sterty papierów, jakie widziałem w Ministerstwie Marynarki, przyprawiają o dreszcze; jeśli z kilkoma zaledwie linijkami przeżyłem bitwę, to, co zdarzyło się później w madryckich klitkach, udało mi się przeżyć ze smutkiem. Z jednej strony awanse dla tych, których nawet nie było na miejscu bitwy tamtego dnia – niektóre nawet na stopień komandora, a z drugiej odmowa wypłat żołdu sierotom i wdowom po tych, którzy wyszli w morze na spotkanie śmierci z całymi tuzinami zaległych wypłat, na okrętach, które – żeby nie ustępować w niczym francuskim sprzymierzeńcom – pomalowali ich dowódcy, jeśli nie ze swojej kieszeni, to zadłużając się.
J. Guillén, Wstęp do _Trafalgaru_ E. Lona Romera
Zmarł wczoraj, z biedy i starości, kapitan don Pedro Núñez (dowódca baterii na kasztelu okrętu „San Agustín” pod Trafalgarem), a wdowie po nim polecono wypłacić zasiłek pogrzebowy, ponieważ nic już jej nie zostało do sprzedania po ostatniej chorobie, nie miała też nikogo do pomocy przy pochówku i pogrzebie, za to otaczali ją wierzyciele, z powodu ogromnych opóźnień wypłat lub ich braku, a które – pomimo wielokrotnego przedstawiania ich Waszej Królewskiej Mości – nie zostały rozpatrzone.
Archiwum Marynarki. El Ferrol1. KUTER WOJENNY „INCERTAIN”
Porucznik Louis Quelennec z Francuskiej Marynarki Cesarskiej ma wkrótce znaleźć swoje miejsce na kartach wielkiej historii i w tej opowieści, ale jeszcze o tym nie wie. Gdyby wiedział, jego pierwsze słowo o świcie 29 vendémiaire’a XIV roku, czyli 21 października 1805 roku, byłoby pewnie inne.
– Skurwysyny!
Mokry pokład „Incertaina” kołysze się pod jego stopami na krótkich falach, w odległości około trzydziestu mil na południowy zachód od Kadyksu. Mniej więcej. Biorąc pod uwagę to, co już wkrótce się tu rozpęta, „Incertain” to żeglarski drobiazg, jednomasztowiec z szesnastoma działami. Anglicy nazywają taką jednostkę „kuter” – od cięcia, prucia fal. Ale wiadomo, że Anglicy zawsze byli aż nazbyt konkretni w swoich określeniach. Można by też nazwać go po prostu jachtem. Wracając do dział, jakimi dysponuje Quelennec na swoim kutrze czy jachcie, mniejsza zresztą o nazwę, cztery zostały usunięte, by dało się płynąć jak najszybciej. Mimo to jednostka wydaje się wlec pośród mgły, która skrapla się na olinowaniu i ścieka z rogów żagli. Tryk-trok, skrzypi przy przechyłach, jakby jęczały jej obolałe wręgi. Prawie nie ma wiatru i tylko lekka bryza od czasu do czasu wypełnia płótno, które zwisa jak brudne łachy z masztu i sztagów, albo porusza portugalską banderę handlową, umieszczoną na topie masztu. Wieszanie fałszywej bandery to norma. Na morzu nikt nie gra czysto i wszyscy kłamią.
– Skurwysyny! – powtarza dowódca.
Powtarza po francusku, naturalnie. Fils de la grande putain czy coś podobnego. Ale rozumie się go doskonale. Sternik i nawigator, stojący za nim, przy szafce na kompas, bez słowa wymieniają spojrzenia. Adiutant nawigatora, który też stoi blisko, nic nie rozumie, bo jest Hiszpanem. Jak można się spodziewać, ma na imię Manolo, jest niski, ciemny, ma jakby jedną długą czarną brew. Pochodzi z Conil de la Frontera, dokładnie rzecz biorąc. Z okolic Kadyksu, czyli właśnie stąd. Dlatego został zamustrowany jako adiutant nawigatora, bez pytania go o zdanie. Za sam wygląd. Manuel Correjuevos Sánchez, rybak, przemytnik, ojciec rodziny. Typowe. Dla żabojadów: Manoló Coguegüevós. Za każdym razem, kiedy słyszy, jak któryś z nich woła go po nazwisku, czuje, jakby ktoś kopał go w jaja.
– Proszę mnie wołać po imieniu, Manolo, z łaski swojej. Mesjé.
Ani dla nawigatora, ani dla sternika nie jest całkiem jasne, kogo ma na myśli porucznik Quelennec, kiedy klnie jak szewc. Nawigator o nazwisku Kieffer myśli, że może chodzi o tych, co każą porucznikowi być w tym miejscu o tej porze, pośród porannej mgły, w której nie widać ni chuja. Z kolei sternik, którego w pierwszym roku republiki spośród jakobinów wyróżniał zapał rewolucyjny, sądzi raczej, że jego dowódca ma na myśli gryzipiórków z biur w Ministerstwie Marynarki w Paryżu, tych zakamuflowanych i zadekowanych arystokratów, wiedzących o morzu tyle, że są na nim fale i statki, a może nawet admirała Villeneuve’a i jego wystrojony sztab generalny przeklętej alianckiej francusko-hiszpańskiej floty, w której „Incertain” stanowi przyrząd obserwacyjny, drobny szczegół. Chociaż porucznik może też odnosić się do hiszpańskich aliantów, tych arystokratycznych oficerów marynarki (w Hiszpanii bardzo by się przydała gilotyna, uważa), drażliwych i aroganckich, którzy wśród uprzejmości i wszystkich ależ proszę i bynajmniej, szanowny panie, od tygodni każdego wkurwiają.
– Cholerna mgła – mówi sternik, żeby podlizać się dowódcy. Po francusku, jasna sprawa: salope de brouille, czy jakoś tak.
– Zamknij dziób, mą garsą – rozkazuje nawigator.
Pomimo całego swojego jakobiństwa sternik chowa język za zębami. Czym innym jest jednak wrzucić do wody związanych oficerów – w Breście, w pierwszym roku republiki – a zupełnie czym innym sprzeciwiać się twardym gościom takim jak Kieffer i Quelennec w pierwszym roku cesarstwa. Hiszpański adiutant nawigatora nie kuma ani słowa z bełkotu cudzoziemców, ale załapał sens dialogu i drapie się po brwiach. Czy raczej – brwi. Gdyby na pokładzie jakiegoś hiszpańskiego okrętu komuś wpadło do głowy odezwać się do dowódcy bez pytania czy prośby o pozwolenie, taką by dostał fangę, że zbierałby swoje gnaty z kei portu w Hawanie. Dokładnie na końcu pasatów, za Azorami, zgodnie z kursem – po prawej. Od sterburty.
W rzeczywistości porucznik Quelennec ma na myśli angielską flotę. Wysłano go w morze, żeby ją znalazł, jak gdyby nigdy nic, niech pan płynie, wraca i zda nam sprawę, chłopcze; i kuter przez całą noc halsuje raz pod wiatr, raz z wiatrem, czasami widzi w oddali jakieś światła, ale nie trafia na nich, choć szacuje się, że te sukinsyny ze zdradzieckiego Albionu pływają gdzieś w pobliżu – widmowa flota we mgle. Przynajmniej tak wczoraj nadał flagami sygnalizacyjnymi „Achille”, twierdził, że widział przynajmniej osiemnaście okrętów nieprzyjaciela na południowy zachód od Kadyksu. Krótko mówiąc: zadanie polega na tym, żeby się rozejrzeć, policzyć maszty i żagle i jak najprędzej zrobić zwrot, i rozwinąć wszystkie szmaty, zanim jakaś fregata czy korweta, czyli jakiś angielski okręt pościgowy, celnym strzałem pośle ich na dno, albo – co jeszcze gorsze – zostaną zmuszeni do opuszczenia bandery i skończą na tratwie gdzieś na Tamizie, licząc pluskwy. Rozpoznanie wzrokiem albo naoczna ocena, jak to określają morskie regulaminy. Czyli niech to szlag, jak mówią zainteresowani. Każdy w marynarce mówi, jak mu pasuje.
– Wygląda, jakbyśmy coś mieli devant, mon capitain.
Quelennec też słyszał z dziobu krzyk wachtowego, jego treść powtarza mu Kieffer, w związku z tym obserwator Galopin, nadchodzący z wiadomością, spotyka porucznika pośrodku okrętu, na wysokości szalupy, biegnącego długimi susami po pokładzie śliskim od wilgoci. Zanim się poruszył, zdążył usłyszeć, jak Kieffer wypytuje swojego hiszpańskiego adiutanta – keskiljá tam z przodu, mój kochany Coguegüevós, na morzu czy na terrre jak pomme de terre – i zobaczył, jak ten drugi kręci przecząco głową, po czym spluwa czarną od tytoniu flegmą, greeep, po zawietrznej za burtę i odpowiada, nic tam nie ma, mesjé (w ustach Hiszpana to mesjé zawsze brzmi jak marynarskie szyderstwo, którym pewnie jest). Tam nie ma nic, tylko łoter, czyli czysta źródlana woda, Juanie Vela, skocz do wody i sprawdź, czy tam nie ma plaży Aceitera, o cztery mile na wschód. Komprenpá? Mimo to, a może właśnie dlatego, Quelennec czuje dreszcz niepokoju, kiedy obchodzi pompę zęzową, mija grotmaszt i przechodzi na dziób. Strach. Przerażenie. La trouille, mówią w jego wiosce, która nazywa się Quiberon. Strach nie przed tym, że nagle oberwie prosto w nos z trzydziestu sześciu dział (to już ryzyko zawodowe), ale że się wygłupi. Że cała flota brytyjska, z proporcami i dudziarzami grającymi _Hearts of Oak_ i te wszystkie głupoty o Brytanii galopującej po grzbietach fal, przedefiluje mu przed nosem, we mgle, a on nawet jej nie zauważy. Strach, że wróci do portu międzynarodowej floty z miną głupka, a alianci espagnoles będą drwić mu prosto w twarz, hłe, hłe, a admirał Villeneuve, ten służalczy pies, niepewny snob, odwróci się do niego plecami i odejdzie bez słowa. Strach, że porucznik Louis Quelennec ujrzy, jak rozwiewa się przed nim możliwość jakiegokolwiek awansu, a dowodzenie okrętem z siedemdziesięcioma czterema działami, o czym marzy każdy comme il faut oficer marynarki, trafi w ręce ślicznych chłopaczków, dobrze ustawionych szczęściarzy, a on będzie służył na nędznym żaglowym kutrze o szesnastu działach do końca swoich dni.
No tak. Takie właśnie myśli chodzą po głowie dowódcy kutra „Incertain”, kiedy zmierza na dziób. Mijając naładowane działa, sztywno leżące na lawetach i celujące przez otwory strzelnicze, widzi, że lonty dymią przygotowane w wiadrach, a kule, czyste i natłuszczone, leżą w jarzmach. Żeby okręt był lżejszy podczas misji zwiadowczej, poza tym, że zostawili w Kadyksie po dwa działa sześcio- i ośmiofuntowe, załoga kutra zmniejszyła się do siedemdziesięciu ośmiu facetów, po zostawieniu na lądzie paru artylerzystów, czterech chorych na syfilis i jednego zarażonego rzeżączką, sierżanta i siedemnastu strzelców piechoty morskiej, którzy znajdują się w spisie załogi. Wielkie kuhestwó, jasna rzecz. Czy jak to oni mówią. Quelennec wolałby mieć przy sobie wszystko i wszystkich, łącznie z syfilitykami i tego z rzeżączką, ale im mniej balastu, tym szybciej płyniesz. Bardziej spidigonzales, jak mówią w Gibraltarze. A gdyby się natknęli na tych złych, nie wymaga się od niego, żeby walczył, ale żeby brał nogi za pas. Żeby wciągnął wszystkie możliwe szmaty do góry i zwiewał jak przed rojem dzikich os.
Mężczyźni z wachty obserwacyjnej na prawej burcie zbierają się w grupki i patrzą w stronę zasłony z mgły. Jeden wspiął się za reling, trzymając się olinowania, i Quelennec wydaje rozkaz bosmanowi Tête-de-Mortowi, by natychmiast kazał temu kretynowi zejść na pokład, zanim wpadnie do wody. Po czym rusza dalej i słyszy, jak bosman beszta marynarza, nazywa go kretę, idió i tym podobne, tak jak to Francuzi się wyzywają, z licznymi cyrkumfleksami i z usteczkami w ciup, inaczej niż chamscy hiszpańscy podoficerowie, którzy swoim ludziom dają ochrzan, wyżywając się na ich matkach albo obiecując, jeśli zaraz stąd nie zleziesz, sukinsynu, urwę ci jaja i zrobię z nich breloczek. To taka różnica. Tymczasem Quelennec podchodzi do dziobu, gdzie wachtowy siedzi okrakiem na bukszprycie.
– Wydaje mi się, że coś widziałem, mon capitain.
– Coś? Jakie coś?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersjiKONTAKT:
[email protected]
Przeszły-ciągły to seria, w ramach której publikujemy współcześnie napisane powieści historyczne.
W serii ukazały się:
- Aki Ollikainen _Biały głód_
przekład Justyna Polanowska
- Bibiana Candia _Cukier. Epopeja_
przekład Katarzyna Okrasko
- Stefan Hertmans _Wojna i terpentyna_
przekład Alicja Oczko
- Stefan Hertmans _Wejście_
przekład Alicja Oczko
- Martín Caparrós _Echeverría_
przekład Katarzyna Okrasko
- Maria Hesselager _Mam na imię Folkví
_przekład Agata Lubowicka
- Arturo Pérez-Reverte _W cieniu orła_
przekład Filip Łobodziński
- Steve Sem-Sandberg _Ocean_
przekład Przemysław Pożar
- Santiago Roncagliolo _Rok, w którym narodził się diabeł_
przekład Tomasz Pindel
- Mia Couto _Władca piachu. Trylogia mozambicka
Księga pierwsza. Kobiety z popiołu_
przekład Michał Lipszyc
- Paweł Rzewuski _Krzywda_