Przypadek sprawił - ebook
Przypadek sprawił - ebook
Dramatyczne zdarzenia skłaniają Ewę, emerytowaną architekt, żonę sławnego reżysera, do wspomnień na temat dramatu z jej młodości – tajemniczej śmierci starszej siostry, Joanny. Ewa rozpoczyna wędrówkę jej śladami. Postaci sprzed lat i niektóre wątki ich życia widziane w nowym świetle okazują się mieć zaskakujące znaczenie w rozwiązaniu tajemnicy. Poznajemy warszawski światek artystyczny sprzed 1970 roku, historię rodziny z czasów drugiej wojny światowej, wspomnienia o radosnym wypadzie obu sióstr z PRL do krajów na południe Europy, przyglądamy się przemianom ustrojowym w Polsce. Czy w scenerii pięknych jezior mazurskich zagadka sprzed lat znajdzie rozwiązanie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8383-053-7 |
Rozmiar pliku: | 408 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie mam odwagi ujawnić swojej tutaj obecności przed całą rozwrzeszczaną ferajną, która wysypała się przed chwilą z odrapanego forda Wieśka. Słońce złocistymi mieczykami przebija się przez koronkowe wstawki w zasłonce i to te mieczyki obudziły mnie na parę minut przed tym, jak usłyszałam charakterystyczny klekot rozregulowanego silnika. Przesłaniam oczy i przez dziurki w koronkach badam sytuację na łące. Jest ich czterech i ona – Magda zwana Walkirią. Wszystko we mnie buntuje się przeciwko nim na sam dźwięk ich głosów. Nawet mi do głowy nie przychodzi, że mogę być niesprawiedliwa w ocenie środowiska, które lubiłam. Od czasu tragedii wszystko w nich mnie drażni. Rozmawiają z sobą tak, jakby znajdowali się każde w innym krańcu wielkiej nieakustycznej sali, gesty mają szerokie, doskonale wykończone, zanoszą się drażniącym śmiechem, ukazując całe bogactwo uzębienia, żaden z atutów osobistych nie pozostaje niewykorzystany, nauka nie poszła w las… Razem z kaskadami śmiechu, dowcipami głoszonymi tubalnie i obliczonymi na szerszy aplauz, z całym tym niekończącym się spektaklem granym przed niewidzialną na razie widownią ulatnia się mój mozolnie budowany i rosnący we mnie aż do wczoraj spokój.
Nie muszę nawet podnosić głowy z poduszki, żeby śledzić to, co się dzieje na dole. Mogłabym leżeć cały dzień bezpiecznie ukryta za firanką i nie uroniłabym najdrobniejszego szczegółu. Przynajmniej w tym względzie idiotyczne wstawki koronkowe w firance, które przeklinam każdego ranka, oddają mi nieocenione przysługi. Wiatr kompromitująco rozmnożył ślady wczorajszego „bankietu” pod wędzarnią. Nieuprzątnięte serwetki, w które zawinięto ości, porzucone niedbale metalowe kieliszki, butelki i gitara Maćka zwanego „Okudżawą”, resztki zwęglonych gałęzi – wszystko to, gdy tak patrzę z góry, w zagadkowy sposób kojarzy mi się ze szczątkami starej Pompei, zmiażdżonej przez potoki lawy. Jest to, być może, ryzykowne porównanie, jako że starą Pompeę, żałośnie płaszczącą się u stóp Wezuwiusza, oglądałam jedynie na kolorowych ilustracjach w podręczniku. Zamykam na chwilę oczy i odczuwam bolesne wspomnienie.
Hałas ferajny oddalił się w stronę pomostu, ale zanim na łące rozgościła się cisza, niespodziewanie rozkrzyczała się chaotycznymi dźwiękami strun gitara przy akompaniamencie histerycznego szczekania Azora – psa gospodarzy. Ten duet natychmiast dokonał tego, co niezupełnie udało się przybyszom. W „Imperialu” zaczął się dzień. Pierwszy zareagował „Okudżawa”. Wybiegł w rozpiętej piżamie, chwycił gitarę i pewnie pomknąłby z nią do swojego namiotu, gdyby nie była tak ciężka i ruchliwa z uczepionym do niej Azorem.
– Poszedł leżeć! Do nogi! Aj!!! – zakończył serię rozkazów skierowanych do Azora bolesnym krzykiem.
Azor, zmyślna bestia, polecenie „do nogi” pojął w lot i zinterpretował w swoisty sposób – przyczepiając się zębami do łydki „Okudżawy”. Potem błyskawicznie odskoczył i znowu zaczął „grać” na gitarze, usiłując wyszarpać wetknięty między struny kawałek kiełbasy.
– Źle, Maciek, fałszujesz, ma być G7! – zagrzmiała ze swego okna Kamila. Jej kontralt po wczorajszym bankiecie wzbogacił się o nowe niskie tony.