- W empik go
Pulpa owocowa i ostry sos chili - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pulpa owocowa i ostry sos chili - ebook
Witamy w Menu, mieście potraw. Gadająca szarlotka, walczące kotlety czy śpiewający popcorn – te i inne atrakcje w komedii romantycznej z wątkiem kryminalnym, opowieści osadzonej w świecie ożywionych potraw.
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7853-442-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I. DZIEŃ PIERWSZY
Widziała go raptem raz, ten jeden jedyny raz. Był tuż obok niej, w sąsiedztwie półmiska, na którym leżała. Siedzący przy stole człowiek podniósł buteleczkę, w której Ostry Sos Chili się znalazł. Odkręcił korek i uwolnił ten nieziemski aromat, tę druzgocącą wszystkie zmysły woń.
Na wspomnienie tamtego zdarzenia Pulpę Owocową aż przeszły dreszcze, było to tak elektryzujące doznanie. A nie był to jeszcze koniec. Potem człowiek pociągnął ku sobie szklane naczynie właśnie z nim, Ostrym Sosem Chili we własnej osobie. I wtedy to się stało: ta jedna jedyna magiczna chwila, niczym rozbłysk supernowej. Kropla sosu skapnęła na Pulpę Owocową. Zrobiło jej się gorąco, wręcz niesamowicie, czuła, że płonie. Zwiastun namiętności? Oblały ją pąsowe rumieńce. Serce zaczęło jej gwałtownie bić, trzepotać niczym skrzydłami przestraszony w klatce gołąb. To była miłość – miłość od pierwszego zapachu.
Pulpa Owocowa zerkała nieśmiało na swego zamkniętego w buteleczce ognistego oblubieńca. On odwzajemniał jej kuszące, płomienne spojrzenia, ukradkiem śląc raz po raz całusy. Spośród wszystkich potraw na stole wybrał ją, właśnie ją, naprawdę. To było tak niesamowite, wręcz nierzeczywiste, jak sen, albo bajka. Kiedy inne potrawy ulegały destrukcji w konsumenckich, ludzkich ustach, ona znajdowała się w siódmym niebie, wiedziała, że mają dla siebie jeszcze czas. Wszak była słodkim, zakochanym bez pamięci deserem.
Potem przyszło druzgocące serce bolesne rozczarowanie – rozłąka, istna udręka. Kobieta, która zamówiła Pulpę Owocową, ostatecznie odmówiła tego dania. Powołując się na swoją dietę, wytknęła Pulpie, że jest zbyt kaloryczna, i nie skosztowawszy jej nawet troszeczkę, odstąpiła od stołu. W jej miejsce zjawił się kelner sprzątający resztki, a owocowa potrawa zalała się morzem słodkich łez. Od słodyczy w sobie bowiem gorzko płakać nie umiała. Trafiła do foliowego worka wraz ze śmieciami, do ostatniej chwili z czułością wyglądając za swoim lubym.
*
– Lepiej byłoby, gdybym została zjedzona – westchnęła smutno Pulpa.
– Byłoby gorzej, o wiele. W każdym razie dla mnie. Przygotuj się, już prawie gotowe.
Pulpa spojrzała w bok. Nieopodal niej, w śmietniku, na poplamionym keczupem talerzyku stał Pan Spaghetti i zawzięcie wiązał ze sznurowadła długie lasso.
– Co zamierzasz? – zapytała go Pulpa.
– A jak myślisz, kruszynko? Tylko zobacz – wskazał głową w górę. Widniało tam jasne światło słońca. Śmietnik, w którym przebywali, pozostawał niedomknięty.
– Chcesz się stąd wydostać? Po co?
– Tylko spójrz na mnie – i co powiesz?
Pulpa obejrzała Pana Spaghetti. Miał bardzo smukłe, makaronowe ciało. Przystojne rysy twarzy i nawet eleganckie ubranie, w tym kapelusz z drobniutkich listków oregano.
Nagle Pan Spaghetti odwrócił się do Pulpy tyłem. Wtedy zamarła, zakrywając rękoma owocowe usta. Cóż powiedzieć, miał paskudnie przypalony tyłek.
– Właśnie – mruknął Pan Spaghetti. – Wyobraź sobie, kruszynko, że miałem dziś być daniem dnia. Lecz ten patałach, imbecyl, mieniący się kucharzem, po prostu mnie przypalił, ot tak. Nawet nie trafiłem na talerze, tylko od razu tu, do nędznych resztek na śmietnisko...
– I co w związku z tym zamierzasz...?
Pan Spaghetti uśmiechnął się szyderczo i skręcane lasso zaprezentował jako pętlę na gustowną szubieniczkę.
– Och... – Głębokie westchnięcie wydarło się z owocowej piersi Pulpy. Na co jej rozmówca odparł dumnie.
– Właśnie, kucharz jest już trupem.
– A więc zemsta...
– Zemsta, a ty, kruszynko, mi w niej dopomożesz. Na początek musimy się stąd wydostać, już niedługo.
– Nie wiem, czy chcę... – odpowiedziała melancholijnie Pulpa.
Pan Spaghetti pogroził jej makaronowym palcem.
– Chcesz, chcesz. Gdyby nie było w tobie woli życia, skończyłabyś jak inne wyrzucone tu potrawy, rozejrzyj się dookoła.
Pulpa powiodła wzrokiem po śmietnikowym wnętrzu. Wśród zmiętych serwetek, zbitych kieliszków, zwiędłych kwiatów i różnorodnych resztek zauważyła je: rozkładające się potrawy. Nadgryzioną pizzę z owocami morza, której oczy dawno zgasły, a pociemniałe krewetki osuwały się w głąb jej rozmiękczonego ciała z ciasta. Nadpsutą ćwikłę, której woń ostrego chrzanu nadawała otoczeniu nieprzyjemny zapach. Plamę z mleka oraz cukru, stanowiących kiedyś pyszne, uśmiechnięte lody waniliowe.
– I co powiesz? – odezwał się Pan Spaghetti po skończonych przez Pulpę oględzinach.
– A co powinnam...?
– Przyznać się, jaka emocja trzyma cię przy życiu.
– Chyba miłość...
– Phi. Nawet nie chcę wiedzieć, kto zasłużył sobie na to wielkie szczęście. Dalej, podejdź do mnie, lasso już gotowe. – Pulpa z powagą wykonała polecenie. – Widzisz ten uchwyt do śmietnika? – Pan Spaghetti zwrócił uwagę na miejsce przy niedomkniętej klapie. – Ze swoją posturą powinnaś spokojnie zarzucić tam pętlę. Rozluźnij się, kruszynko, nie musisz trafić za pierwszym razem.
Pulpa przejęła podarowane jej lasso, splecione misternie z czerwonych sznurowadeł. Wzięła potężny zamach i rzuciła...
– Tak! Tak! – wykrzyczała z entuzjazmem makaronowa postać. – Nie! Nie! – dodała rozpaczliwie, kiedy rzucone przez Pulpę lasso wymsknęło jej się z owocowych dłoni i poszybowało za otwartą klapę ku światłości.
– Ups... – Zaskoczona Pulpa zakryła dłonią usta.
Zdruzgotany Pan Spaghetti spojrzał na nią z ogniem w oczach.
– Jak mogłaś?! – wykrzyczał dramatycznie.
– Zdekoncentrowałam się, chyba...
– Czym?!
– Moimi myślami...?
– O?!
– Moim lubym...
– Już gościa nienawidzę...
Minęło nieco czasu, nastał wieczór. Światło u wlotu kosza przybrało ciemnożółtą barwę, zachodziło słońce. Pan Spaghetti z grymasem złości na twarzy z wolna tłukł pięściami w blaszaną ścianę.
Pulpa skoncentrowała się na resztce widocznego światła. Nastawała pierwsza w jej życiu noc. Rozmarzyła się. Pomyślała o rozgwieżdżonym niebie i sobie samej, przechadzającej się w blasku księżyca pod rękę z Ostrym Sosem Chili, jej ukochanym. Po jej policzku spłynęła łagodnie słodka łza. Niebawem Pulpa usnęła.
*
Bum!
– Co, gdzie, jak!? – Pan Spaghetti poderwał się na makaronowe nogi. Wraz z nim ociężale podźwignęła się Pulpa. Ich oczom ukazała się brązowa bryła, która spadła pomiędzy nich, gdy spali. Był już ranek.
Nagle brązowa bryła drgnęła. Poruszyła się raz i drugi, by następnie wyprostować się do pionu i uprzejmie się przedstawić:
– A witam szanownych państwa, witam. Kotlet Mielony jestem, miło mi. – Podszedł do zaskoczonej Pulpy. – Rączki całuję pięknej pani, do usług.
Pulpa oblała się owocowo pąsowym rumieńcem. Pan Spaghetti zaś nieco drażliwie się odezwał:
– Niech zgadnę. Dostawa resztek ze śniadania? Cóż to za wykwintne towarzystwo nam się tutaj trafia...
– Tylko nie resztek, tylko nie resztek – zwrócił się groźnie do Pana Spaghetti Mielony. – Trafiłem tu przez czysty przypadek, nieporozumienie albo spisek!
– Oczywiście, jak każdy... – Pan Spaghetti przybrał nadąsaną minę i zaraz dodał: – Zamierzasz się tu rozłożyć czy masz jakiś życiowy cel, misję i będzie cię można do czegoś sensownego wykorzystać? Prawdę mówiąc, widzę, że spadłeś tu z pewnym potencjałem...
Kiedy Mielony zauważył, że jego rozmówca przygląda się jego muskulaturze, zaczął dumnie eksponować partie swoich otłuszczonych mięśni.
– Pragnę zostać królem mięśni – oświadczył. – Już niedługo, muszę tylko zrobić rzeźbę.
– Co ty nie powiesz...
– A jak? – rzucił wyzywająco Mielony.
– A tak... Czy to nie wieprzowe mięso? – Pan Spaghetti wbił wzrok w mięsne ciało Mielonego.
– Wieprzowe? Skąd – żachnął się Kotlet. – Najwyżej dwadzieścia procent, reszta to chuda wołowina, zapewniam.
– Czyżby... I zdaje się, smażona na oleju sojowym... Modyfikowany genetycznie?
– A gdzieżby. – Mielony machnął niedbale umięśnioną ręką. – Oliwa z oliwek, panie, z pierwszego tłoczenia, dziewicza... – zakończył kuszącym tonem, spoglądając na Pulpę. Ta zakryła dłońmi palące ją od gorąca pucołowate policzki.
– Do rzeczy – uciął Pan Spaghetti i zwrócił się do postawnej pary: – Każdy z nas ma jakiś cel, życiową misję. Lecz nie zrealizujemy jej, siedząc tu po uszy w śmieciach, to oczywiste. Zatem moi drodzy. Proszę zakasać rękawy i do roboty. Ustawicie stos z okolicznych resztek. Po nim powiedzie droga wprost do góry, ku wolności. Będę koordynował waszą pracę.
Po tym oświadczeniu Pan Spaghetti rozsiadł się na denku odwróconego plastikowego kubka i wskazał na nadpsutą dynię. Pulpa z Mielonym wzruszyli ramionami i wzięli się do uciążliwej pracy.
*
– Doskonała robota – oznajmił z dumą Pan Spaghetti, kiedy przy wewnętrznej ścianie śmietnika wzniesiona została pokaźnych rozmiarów piramida. – Jeszcze tylko wisienka na torcie i witaj, wolności!
– Nie ma wisienki. – Mielony z powagą rozejrzał się po spenetrowanym terenie śmietnika.
– To taka przenośnia. – Pan Spaghetti poprawił na głowie kapelusz z oregano. – Za wisienkę posłuży nam... Pulpa! – wypalił triumfalnie. – Po niej wejdziemy na samą górę.
– A gdzie tort? – dopytywał zbity z tropu Mielony.
Pan Spaghetti załamał bezradnie makaronowe ręce. W tej samej chwili zareagowała nadąsana Pulpa:
– Nie ma mowy.
– Hę...? – skrzywił się Pan Spaghetti.
– Nie pójdę jako pierwsza. Nikt nie będzie zaglądał mi pod kieckę.
– Nikt nie zamierza tego robić...
– Naprawdę? – zainteresował się Mielony.
Wtem wszyscy zebrani zadrżeli.
– Co to było? – odezwała się niepewnie Pulpa.
– Trzęsienie ziemi? – Mielony zerknął na Pana Spaghetti. Ten kurczowo chwycił się trzęsącej się w posadach piramidy i ze zgrozą krzyknął:
– To śmieciarze! Zabierają nas na wysypisko!II. WYSYPISKO
Pulpa otrzepała swoją owocową suknię z brudów, farfocli i innych paskudztw, które przylgnęły do niej podczas brawurowej jazdy śmieciarką. Na szczęście było już po wszystkim. Znalazła się na wysypisku. Obok niej prężył muskuły Kotlet Mielony, który także wyszedł z przejażdżki bez szwanku. Jednak nigdzie nie było widać Pana Spaghetti. Pulpa nostalgicznie pomyślała, że ze wszystkimi, których poznaje, zostaje brutalnie rozłączona.
– Tu jestem – dał się słyszeć stłumiony głos. Pulpa z Mielonym popatrzyli zdziwieni po sobie. Potem zgodnie spojrzeli na pobliski sedes. – Tutaj, czy ktoś mnie słyszy?
– Słyszymy cię, sedesie! – odparł Mielony. – Czego sobie życzysz?
– Nie jestem sedesem! Jestem Spaghetti!
– Mnie nie nabierzesz! – zaperzył się Mielony i ostrzegł dyskretnie Pulpę: – Ostrożnie, to sedes kłamca.
Owocowa potrawa ruszyła do łazienkowego mebla i uchyliła jego białą, odrapaną klapę.
– Nareszcie! – Z wyrazem głębokiej ulgi na makaronowej twarzy wyłonił się z muszli klozetowej nie kto inny jak sam Pan Spaghetti. – Co za koszmar...
– Dlaczego? – zainteresował się osłupiały z wrażenia Mielony.
Zajrzawszy do wnętrza sedesu, Pulpa wyjaśniła:
– Ktoś nie spuścił po sobie wody...
*
Jakiś czas później cała ocalała trójka przechadzała się po wysypisku. Szli między imponującymi hałdami śmieci, rozglądając się tu i ówdzie na boki.
– Musimy poszukać jakiegoś transportu i wrócić do miasta – oznajmił w pewnym momencie z determinacją Pan Spaghetti.
– Po co, mnie się tu całkiem podoba – skwitował rezolutnie Mielony. – Ludzie wyrzucają wiele ciekawych rzeczy. Możemy znaleźć tu coś interesującego.
– Na przykład...?
– Hantle. – Mielony spojrzał na Pulpę. Ta ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Nic z tego, zabieramy się stąd i to jak najszybciej, postanowiłem.
– O co mu chodzi...? – zwrócił się ściszonym głosem do Pulpy Mielony.
– O zemstę na kucharzu...
– Poważna sprawa...
Pulpa ponownie ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Ratunku! Pomocy! – Naraz zza pobliskiej góry śmieci dało się słyszeć błagalne wezwania.
– Ktoś tonie? – Mielony zerknął na Pana Spaghetti. Ten położył sobie palec na ustach, dając pozostałym do zrozumienia, aby byli cicho, i począł skradać się w kierunku okrzyków. Te nie ustawały.
– Litości! Pomocy! Przestań!
Pan Spaghetti dotarł do starej pralki i dyskretnie wyjrzał za jej róg, aby sprawdzić, co jest źródłem zasłyszanego poruszenia. Tuż za nim ustawili się Mielony oraz Pulpa.
– Co widzisz? – wyszeptał z przejęciem Kotlet.
– Szarego psa – odparł Pan Spaghetti.
– Widzi szarego psa – powiedział stojącej za jego plecami Pulpie Mielony. – Jakiej jest rasy? – Mielony zadał kolejne pytanie makaronowej postaci.
– To chyba kundel.
– Widzi szarego psa rasy kundel – relacjonowała mięsna potrawa obraz widoczny wyłącznie dla Pana Spaghetti.
Nagle Pulpa, nachylając się, aby usłyszeć kolejny fascynujący przekaz, nie zdołała utrzymać równowagi i upadła na Mielonego. Nastąpił efekt domina i cała trójka wylądowała na ziemi przed skrywającą ich do tej pory pralką.
W reakcji na nowe postacie pies, który pastwił się nad jakąś niewyraźną potrawą, ustawił łeb ku Mielonemu. Zaczął intensywnie węszyć, z pyska pociekło mu pasemko śliny. Pulpa zareagowała błyskawicznie:
– Uciekaj, Mielony! Uciekaj!
Ten stanął na nogi. Jego mięsne czoło pokryło się cienką warstewką potu. Powoli się odwrócił i dał susa za pralkę. Głośno ujadając, pies rzucił się za nim w pościg. Przebiegł pomiędzy Pulpą oraz Panem Spaghetti i również zniknął za pralką. W ślad za nimi udała się Pulpa.
– Nie ma ich... – oświadczyła z trwogą.
– Pewnie się razem doskonale bawią. – Pan Spaghetti wzruszył ramionami i podszedł do potrawy, nad którą wcześniej ujadał pies. Ta otrzepała się z paproszków i przedstawiła:
– Witajcie, jestem Szarlota Szarlotka.
– Masz imię? – zaciekawiła się Pulpa, która również do niej podeszła.
– Oczywiście. Jeżeli jest to dla was zaskoczeniem, rozumiem, że jesteście tutaj nowi?
– To prawda – przytaknęli zgodnie.
– A więc witam na Wysypisku!
– Co tutaj robisz? – zagadnęła zaintrygowana Pulpa.
– Ech... Wyszłam tylko na chwilę, zebrać trochę jedzenia, a ten nadpobudliwy szczeniak oblizał mnie od stóp do głów, obrzydlistwo.
Pulpa spojrzała na stojący koło Szarloty kosz pełen plasterków jabłek.
– Po co ci one? – zapytała.
– Ach, nowi... – Szarlota odgarnęła swoje rude włosy. – Więc jeszcze nie wiecie, że musicie konsumować materiał, z którego się składacie, aby przeżyć? Sam cel w życiu nie wystarczy. Potrzeba jeszcze dla niego paliwa. Śmiało. – Szarlota poczęstowała Pulpę zawartością koszyka.
Owocowa potrawa wzięła kawałek jabłka i skosztowała.
– Dobre, słodkie i odeszły mi zawroty głowy.
Wtem odezwał się podejrzliwie Pan Spaghetti:
– Że niby miałbym wcinać ze smakiem makaron? Toż to niemal kanibalizm!
Szarlota uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Nie jesteśmy ludźmi. Jeżeli nie włożymy swojej duszy oraz serca w przygotowywane przez nas potrawy, nie posiądą świadomości.
– A jeżeli włożymy...?
– Wtedy macie dzieci, kochacie je i nadajecie im imiona, jak moi rodzice nadali mnie.
– Twoi rodzice są potrawami? – zapytała zdumiona Pulpa, konsumując kolejne plasterki jabłek.
– Tak i jestem z tego bardzo dumna. Chodźcie ze mną, to zaprowadzę was tam, skąd pochodzę.
– Do piekarnika...? – Nieufność ciągle biła od Pana Spaghetti.
– Ależ skąd. – Szarlota roześmiała się w głos. – Do Menu, Miasta Potraw, zapraszam.
Nagle zza pralki wyłonił się Mielony. Przebierając z nogi na nogę, jakby nieco speszony, pozostał w miejscu.
– Wspaniale cię znowu widzieć! – krzyknęła ku niemu Pulpa. – Jak udało ci się uciec?
– Nie uciekłem, pokonałem psa rasy kundel – odparł Mielony. A odzyskawszy nieco pewności siebie przeniósł uwagę ku Szarlocie i z dumą zaprezentował jej swoje mięśnie.
Pulpa podeszła do niego, by krzepiąco poklepać go po muskularnych plecach. Naraz skrzywiła się i potarła swój owocowy nos. W swoim stylu ze zrozumieniem pokiwała głową i powiedziała do Mielonego:
– Schowałeś się w sedesie.III. MENU – MIASTO POTRAW
Szarlota Szarlotka otworzyła pordzewiałą klapę bagażnika starego, by nie powiedzieć – starożytnego samochodu i uroczyście oświadczyła:
– Zapraszam do środka. Ostrzegam, przygotujcie się na ogrom wrażeń.
Wewnątrz czwórce potraw ukazała się winda, a przed nią dwóch strażników w postaci trzymających widelce Hot Dogów. Jeden z nich odezwał się ponuro:
– Hasło.
– Masło – odpowiedziała z powagą Szarlota.
– Nie pytałem ciebie, zwróciłem się do nich. – Strażnik wskazał zębami widelca towarzyszy Szarlotki.
– Przestań się popisywać – ucięło krótko jabłkowe ciasto.
– Ciągle przywlekasz tu kogoś nowego. Twoje działanie jest coraz bardziej podejrzane.
Szarlota, okazując zniecierpliwienie, wywróciła oczami do góry i rezolutnie oznajmiła:
– Zatem sporządź, proszę, protokół. Wiem, że jak zwykle cię to uszczęśliwi.
– Żebyś wiedziała. – Strażnik wyjął z kieszeni miniaturowy notes i długopis.
– Nowi to – zaczęła wymieniać Szarlota – Kotlet Mielony, Pan Spaghetti i Pulpa Owocowa, bezimienni. Ile macie dni?
– Dwa – zgodzili się ze sobą Pulpa oraz Pan Spaghetti, podczas gdy Mielony zmarszczył mięsne czoło i intensywnie liczył na palcach.
– Siedem – wypalił w końcu z przekonaniem.
– Nie przybyliście tutaj razem?
Pulpa i Pan Spaghetti wbili wzrok w Mielonego. Ten odparł nieco zmieszany:
– No co... Przeleżało się trochę w lodówce, bywa...
Wkrótce potem, po dokładnej rewizji przez strażników Hot Dogów, przybyła grupa zjechała windą na dół.
– A oto i Menu, Miasto Potraw. – Po wyjściu z windy Szarlota szeroko rozłożyła ramiona, ukazując oszałamiającą perspektywę. Jak wzrokiem sięgnąć, rozpościerał się widok na wielką jaskinię. Oświetlona była zwisającymi ze sklepienia lampami i żyrandolami. Bijące z nich światło ukazywało tętniącą życiem metropolię. Niezliczoną ilość małych domków pooddzielanych arteriami chodników i ulic. Parki z karłowatymi drzewkami, trawniki, także oczka wodne, stawy. Widać było nawet rzekę, a w samym centrum stał najprawdziwszy zamek.
– To zabytek z przeszłości, w którym ponoć straszy – powiedziała Szarlota, widząc, że jej goście solidarnie wlepili wzrok w pradawne Zamczysko. – To miasto ma setki lat i przebogatą historię. Będziecie mieli sporo czasu, aby się z nią zaznajomić. Tymczasem chodźcie, zaprowadzę was do mojego domu, to w dzielnicy Rozmaitości, całkiem niedaleko.
Wszyscy wspólnie ruszyli na dół po długich, betonowych schodach. Niebawem znaleźli się na gwarnej ulicy, na której panował niebywały ruch. Najprzeróżniejsze potrawy wymijały się we wszelkich możliwych kierunkach, gnały piechotą bądź gwiżdżąc, łapały miniaturowe taksówki.
– Ach, te godziny szczytu, nie znoszę ich – westchnęła Szarlota, potrącona ramieniem przez Lazanię. – Wszyscy wszędzie gdzieś się wiecznie spieszą.
– A dokąd to? – zapytał lustrujący okolicę Pan Spaghetti.
– Do pracy albo z pracy, oczywiście, bądź po różne sprawunki. Was też to czeka, moi mili, nikt tu nie trzyma darmozjadów.
– Jak to?
– Ano tak, mój makaronowy panie. Na razie zatrzymacie się u mnie. Jutro jednak udacie się do pośredniaka znaleźć sobie pracę. Tutaj to konieczność. Chyba nie chcecie wracać na Wysypisko? Wszak oto wita was cywilizacja!
Wtem drogę marszu przeciął podróżnikom kondukt gniewnie pokrzykującego pieczywa – pełen piskliwych bagietek, odzywających się basem pełnoziarnistych wypieków czy strojących poważne miny pączków. Wszyscy oni wymachiwali zapisanymi tablicami i transparentami.
– Zatrzymajmy się. Musimy poczekać, aż przejdą – zafrasowała się Szarlota.
– Co oni robią? – zapytała Pulpa.
– Demonstrują. To Ruch Tolerancji Glutenu. Ostatnio pszenne wypieki miały paskudną prasę. Czują się przez to dyskryminowane, walczą więc o swoje prawa i wizerunek. Obecnie mamy tu demokrację.
– Macie jakieś struktury władzy? – zaciekawił się Pan Spaghetti.
– Jak najbardziej. Mamy wybieralny przez ogół obywateli parlament, rząd oraz burmistrza. W tej chwili jest nim... och! – Szarlota nie zdążyła dokończyć zdania. Z tłumu wypieków wybiegł raptem Serek Tofu. Wpadł na nią i przewrócił na ziemię. Spojrzał z obłędem w oczach na trójkę przybyszy. Pośpiesznie złożył jakiś przedmiot w dłoniach Pana Spaghetti i jak oszalały pobiegł dalej.
– Drań – odezwała się Szarlota w ślad za zbiegłym Serkiem Tofu.
– Czy ja wiem – zaśmiał się z przekąsem Pan Spaghetti. – Widać wziął nas za turystów i obdarował okolicznościowym upominkiem, to miłe. – Zademonstrował Pulpie i Mielonemu otrzymany przedmiot w postaci tajemniczego medalionu.
Szarlota nie raczyła nawet spojrzeć na ów upominek. Wygładziła swoją suknię i wszyscy udali się w dalszą drogę. Nie uszli zbyt daleko, gdy znów nadziali się na zbitą ciżbę potraw.
– Co za miasto – ponownie westchnęła Szarlota. – Niegdyś było tu zupełnie inaczej...
– Tym razem to co innego. To nie demonstracja, tylko spójrzcie. – Pan Spaghetti zwrócił uwagę na taksówkę stojącą na chodniku. – Zdaje się, że kogoś potrącono. – Przedarł się przez krąg potraw i dostrzegł martwe ciało Serka Tofu, tego samego, który podarował mu medalion.
– Wyrzuć to coś, widać przynosi pecha. – Zza ramienia Pan Spaghetti usłyszał głos Mielonego. Jednak zamiast iść za tą sugestią, schował medalion do kieszeni i przykucnął przy Serku Tofu.
– Co tu się wydarzyło? – zapytał Jogurta – pielęgniarza. Ten kwaśno odpowiedział:
– Oślepłeś, makaroniarzu?! Taksówkarz zjechał na chodnik i sprzątnął przechodnia, bywa.
– Jasne... – uśmiechnął się drwiąco Pan Spaghetti. Jego uwagę przykuły silnie odciśnięte ślady palców na sojowej szyi denata, co sugerowało uduszenie. – Ktoś udzielał mu pierwszej pomocy? – wskazał na zwłoki.
– Ta – rzucił obojętnie pielęgniarz. – Jakiś gość w szarym płaszczu. Już stąd odszedł.
– A taksówkarz?
– Zbiegł z miejsca wypadku. Pewnie w szoku.
Na ramieniu Pana Spaghetti spoczęła miękka, owocowa dłoń. Odwrócił się.
– Szarlota nas ponagla, podobno gdzieś się śpieszy – odezwała się Pulpa.
– W porządku, już idę. – Zanim Pan Spaghetti powrócił do znajomych, zapisał w makaronowej pamięci rejestracyjne numery taksówki.
*
– A oto mój dom, zapraszam – powiedziała Szarlota, kiedy znaleźli się w ogródku typowego w okolicy jednorodzinnego domku. Zaraz dodała: – Mój mąż jest już zapewne w środku. Potrafi być gderliwy dla gości. Proszę, bądźcie dla niego wyrozumiali.
Wnętrze domu okazało się całkiem przytulnym gniazdkiem. Pulpie bardzo przypadł do gustu widok niebieskich dywanów w pokojach, eleganckich szaf i komód w białym kolorze oraz kremowych, miękkich łóżek. Było tu jasno, czysto i przestronnie. Podobnie przedstawiał się salon, choć tu, na środku kanapy, raziło coś intensywnie brązowego. Coś, co trzymało w budyniowych dłoniach gazetę i zrzędliwie przemówiło:
– Kolejne sieroty z Wysypiska? Szarloto, czy ty się nigdy nie zmienisz? Rozmawialiśmy już o tym...
Ta machnęła lekceważąco ręką i powiedziała do swoich gości:
– A oto i mój mąż: Budyń Czekoladowy. Jest zmęczony po pracy. Dajmy mu odpocząć i chodźmy obejrzeć gościnny pokój.
W tym momencie z lekką zadumą odezwał się do Szarloty Pan Spaghetti:
– Spodziewałem się, że twoim mężem będzie jakieś ciasto, a tu taka niespodzianka. Więc można łączyć się tak nietypowo? I ten kolor...
– Co kolor, co kolor? – obruszył się Budyń Czekoladowy, wychylając się zza rozłożonej gazety. – Co to miało znaczyć? Słyszałaś, Szarloto? To jacyś segregatorzy potraw?
– Och, trochę wyrozumiałości, drogi mężu. Nie uwierzysz, ta para... – Szarlota popatrzyła na Pulpę i Pana Spaghetti. – Oni mają raptem dwa dni od ich przyrządzenia. Wiele rzeczy jest jeszcze dla nich nowych, zagadkowych. A właśnie – zwróciła się do wymienionej dwójki. – Wy, rozumiem, nie jesteście sobie parą? Czasem tak nagle można się zakochać... – Zatrzepotała szarlotkowymi rzęsami i z czułością spojrzała na czekoladowego małżonka.
Pulpa i Pan Spaghetti popatrzyli po sobie w wielkim zdumieniu i jednocześnie wykrzyczeli:
– My parą!? Nigdy w życiu!
– Hm... Rozumiem. W takim razie zapraszam na górę. Póki co zamieszkacie we trójkę na poddaszu na oddzielnych materacach. Chodźmy już.
*
– „Front Wyzwolenia Szarlotek”... Cóż to takiego? – zapytała Szarloty Pulpa. Od kiedy znalazła się wewnątrz swego nowego lokum, nieprzerwanie przyglądała się tajemniczemu plakatowi na ścianie.
– To moja duma i chluba – odparła z nieskrywanym podziwem Szarlota. – To moja rewolucjonistyczna przeszłość. Trzeba wam wiedzieć, moi drodzy, że jeszcze nie tak dawno mieliśmy tutaj dyktaturę. Sprawowała ją Partia Ultrastekowców i Antydemokratów z Krwistym Stekiem Wołowym na czele. To były mroczne czasy. Obowiązywała ścisła segregacja potraw. Pewną pozostałością z tamtego okresu jest obecny układ dzielnic w mieście. Tak więc mamy Dzielnicę Ciast, Przetworów Warzywnych, Nabiałową i tym podobne. My zamieszkujemy pod tym względem w nowej dzielnicy, jak już mówiłam, zwanej...
– Rozmaitości – wtrącił Pan Spaghetti.
– Nie inaczej – przytaknęła Szarlota. – Jeszcze nie tak dawno nie wolno było zawierać związków międzypotrawowych, takich jak mój i mojego męża. W części społeczeństwa ciągle pokutuje przekonanie, że nie jest to właściwe. Stąd mój kochany Budyń Czekoladowy jest tak drażliwy na tym punkcie. A my, cóż powiedzieć, najlepiej czujemy się wśród nam podobnych, właśnie tutaj. Tymczasem zostawiam was, na mnie już pora. Prześpijcie się, a jutro rano wskażę wam na mapie, jak trafić do pośredniaka.
Po opuszczeniu poddasza przez Szarlotę, spoglądając to na Pulpę, to na Pana Spaghetti, nerwowo odezwał się Mielony:
– I co robimy, co robimy, proszę szanownych państwa?
– Na razie tu zostaniemy i podejmiemy jakąś pracę, ot co. – Pan Spaghetti pogroził Kotletowi wskazującym palcem. – Musimy zebrać fundusze, aby powrócić do centrum ludzkiego miasta.
Pulpie i Mielonemu nie pozostało nic innego, jak się z tym dyktatem zgodzić.
Widziała go raptem raz, ten jeden jedyny raz. Był tuż obok niej, w sąsiedztwie półmiska, na którym leżała. Siedzący przy stole człowiek podniósł buteleczkę, w której Ostry Sos Chili się znalazł. Odkręcił korek i uwolnił ten nieziemski aromat, tę druzgocącą wszystkie zmysły woń.
Na wspomnienie tamtego zdarzenia Pulpę Owocową aż przeszły dreszcze, było to tak elektryzujące doznanie. A nie był to jeszcze koniec. Potem człowiek pociągnął ku sobie szklane naczynie właśnie z nim, Ostrym Sosem Chili we własnej osobie. I wtedy to się stało: ta jedna jedyna magiczna chwila, niczym rozbłysk supernowej. Kropla sosu skapnęła na Pulpę Owocową. Zrobiło jej się gorąco, wręcz niesamowicie, czuła, że płonie. Zwiastun namiętności? Oblały ją pąsowe rumieńce. Serce zaczęło jej gwałtownie bić, trzepotać niczym skrzydłami przestraszony w klatce gołąb. To była miłość – miłość od pierwszego zapachu.
Pulpa Owocowa zerkała nieśmiało na swego zamkniętego w buteleczce ognistego oblubieńca. On odwzajemniał jej kuszące, płomienne spojrzenia, ukradkiem śląc raz po raz całusy. Spośród wszystkich potraw na stole wybrał ją, właśnie ją, naprawdę. To było tak niesamowite, wręcz nierzeczywiste, jak sen, albo bajka. Kiedy inne potrawy ulegały destrukcji w konsumenckich, ludzkich ustach, ona znajdowała się w siódmym niebie, wiedziała, że mają dla siebie jeszcze czas. Wszak była słodkim, zakochanym bez pamięci deserem.
Potem przyszło druzgocące serce bolesne rozczarowanie – rozłąka, istna udręka. Kobieta, która zamówiła Pulpę Owocową, ostatecznie odmówiła tego dania. Powołując się na swoją dietę, wytknęła Pulpie, że jest zbyt kaloryczna, i nie skosztowawszy jej nawet troszeczkę, odstąpiła od stołu. W jej miejsce zjawił się kelner sprzątający resztki, a owocowa potrawa zalała się morzem słodkich łez. Od słodyczy w sobie bowiem gorzko płakać nie umiała. Trafiła do foliowego worka wraz ze śmieciami, do ostatniej chwili z czułością wyglądając za swoim lubym.
*
– Lepiej byłoby, gdybym została zjedzona – westchnęła smutno Pulpa.
– Byłoby gorzej, o wiele. W każdym razie dla mnie. Przygotuj się, już prawie gotowe.
Pulpa spojrzała w bok. Nieopodal niej, w śmietniku, na poplamionym keczupem talerzyku stał Pan Spaghetti i zawzięcie wiązał ze sznurowadła długie lasso.
– Co zamierzasz? – zapytała go Pulpa.
– A jak myślisz, kruszynko? Tylko zobacz – wskazał głową w górę. Widniało tam jasne światło słońca. Śmietnik, w którym przebywali, pozostawał niedomknięty.
– Chcesz się stąd wydostać? Po co?
– Tylko spójrz na mnie – i co powiesz?
Pulpa obejrzała Pana Spaghetti. Miał bardzo smukłe, makaronowe ciało. Przystojne rysy twarzy i nawet eleganckie ubranie, w tym kapelusz z drobniutkich listków oregano.
Nagle Pan Spaghetti odwrócił się do Pulpy tyłem. Wtedy zamarła, zakrywając rękoma owocowe usta. Cóż powiedzieć, miał paskudnie przypalony tyłek.
– Właśnie – mruknął Pan Spaghetti. – Wyobraź sobie, kruszynko, że miałem dziś być daniem dnia. Lecz ten patałach, imbecyl, mieniący się kucharzem, po prostu mnie przypalił, ot tak. Nawet nie trafiłem na talerze, tylko od razu tu, do nędznych resztek na śmietnisko...
– I co w związku z tym zamierzasz...?
Pan Spaghetti uśmiechnął się szyderczo i skręcane lasso zaprezentował jako pętlę na gustowną szubieniczkę.
– Och... – Głębokie westchnięcie wydarło się z owocowej piersi Pulpy. Na co jej rozmówca odparł dumnie.
– Właśnie, kucharz jest już trupem.
– A więc zemsta...
– Zemsta, a ty, kruszynko, mi w niej dopomożesz. Na początek musimy się stąd wydostać, już niedługo.
– Nie wiem, czy chcę... – odpowiedziała melancholijnie Pulpa.
Pan Spaghetti pogroził jej makaronowym palcem.
– Chcesz, chcesz. Gdyby nie było w tobie woli życia, skończyłabyś jak inne wyrzucone tu potrawy, rozejrzyj się dookoła.
Pulpa powiodła wzrokiem po śmietnikowym wnętrzu. Wśród zmiętych serwetek, zbitych kieliszków, zwiędłych kwiatów i różnorodnych resztek zauważyła je: rozkładające się potrawy. Nadgryzioną pizzę z owocami morza, której oczy dawno zgasły, a pociemniałe krewetki osuwały się w głąb jej rozmiękczonego ciała z ciasta. Nadpsutą ćwikłę, której woń ostrego chrzanu nadawała otoczeniu nieprzyjemny zapach. Plamę z mleka oraz cukru, stanowiących kiedyś pyszne, uśmiechnięte lody waniliowe.
– I co powiesz? – odezwał się Pan Spaghetti po skończonych przez Pulpę oględzinach.
– A co powinnam...?
– Przyznać się, jaka emocja trzyma cię przy życiu.
– Chyba miłość...
– Phi. Nawet nie chcę wiedzieć, kto zasłużył sobie na to wielkie szczęście. Dalej, podejdź do mnie, lasso już gotowe. – Pulpa z powagą wykonała polecenie. – Widzisz ten uchwyt do śmietnika? – Pan Spaghetti zwrócił uwagę na miejsce przy niedomkniętej klapie. – Ze swoją posturą powinnaś spokojnie zarzucić tam pętlę. Rozluźnij się, kruszynko, nie musisz trafić za pierwszym razem.
Pulpa przejęła podarowane jej lasso, splecione misternie z czerwonych sznurowadeł. Wzięła potężny zamach i rzuciła...
– Tak! Tak! – wykrzyczała z entuzjazmem makaronowa postać. – Nie! Nie! – dodała rozpaczliwie, kiedy rzucone przez Pulpę lasso wymsknęło jej się z owocowych dłoni i poszybowało za otwartą klapę ku światłości.
– Ups... – Zaskoczona Pulpa zakryła dłonią usta.
Zdruzgotany Pan Spaghetti spojrzał na nią z ogniem w oczach.
– Jak mogłaś?! – wykrzyczał dramatycznie.
– Zdekoncentrowałam się, chyba...
– Czym?!
– Moimi myślami...?
– O?!
– Moim lubym...
– Już gościa nienawidzę...
Minęło nieco czasu, nastał wieczór. Światło u wlotu kosza przybrało ciemnożółtą barwę, zachodziło słońce. Pan Spaghetti z grymasem złości na twarzy z wolna tłukł pięściami w blaszaną ścianę.
Pulpa skoncentrowała się na resztce widocznego światła. Nastawała pierwsza w jej życiu noc. Rozmarzyła się. Pomyślała o rozgwieżdżonym niebie i sobie samej, przechadzającej się w blasku księżyca pod rękę z Ostrym Sosem Chili, jej ukochanym. Po jej policzku spłynęła łagodnie słodka łza. Niebawem Pulpa usnęła.
*
Bum!
– Co, gdzie, jak!? – Pan Spaghetti poderwał się na makaronowe nogi. Wraz z nim ociężale podźwignęła się Pulpa. Ich oczom ukazała się brązowa bryła, która spadła pomiędzy nich, gdy spali. Był już ranek.
Nagle brązowa bryła drgnęła. Poruszyła się raz i drugi, by następnie wyprostować się do pionu i uprzejmie się przedstawić:
– A witam szanownych państwa, witam. Kotlet Mielony jestem, miło mi. – Podszedł do zaskoczonej Pulpy. – Rączki całuję pięknej pani, do usług.
Pulpa oblała się owocowo pąsowym rumieńcem. Pan Spaghetti zaś nieco drażliwie się odezwał:
– Niech zgadnę. Dostawa resztek ze śniadania? Cóż to za wykwintne towarzystwo nam się tutaj trafia...
– Tylko nie resztek, tylko nie resztek – zwrócił się groźnie do Pana Spaghetti Mielony. – Trafiłem tu przez czysty przypadek, nieporozumienie albo spisek!
– Oczywiście, jak każdy... – Pan Spaghetti przybrał nadąsaną minę i zaraz dodał: – Zamierzasz się tu rozłożyć czy masz jakiś życiowy cel, misję i będzie cię można do czegoś sensownego wykorzystać? Prawdę mówiąc, widzę, że spadłeś tu z pewnym potencjałem...
Kiedy Mielony zauważył, że jego rozmówca przygląda się jego muskulaturze, zaczął dumnie eksponować partie swoich otłuszczonych mięśni.
– Pragnę zostać królem mięśni – oświadczył. – Już niedługo, muszę tylko zrobić rzeźbę.
– Co ty nie powiesz...
– A jak? – rzucił wyzywająco Mielony.
– A tak... Czy to nie wieprzowe mięso? – Pan Spaghetti wbił wzrok w mięsne ciało Mielonego.
– Wieprzowe? Skąd – żachnął się Kotlet. – Najwyżej dwadzieścia procent, reszta to chuda wołowina, zapewniam.
– Czyżby... I zdaje się, smażona na oleju sojowym... Modyfikowany genetycznie?
– A gdzieżby. – Mielony machnął niedbale umięśnioną ręką. – Oliwa z oliwek, panie, z pierwszego tłoczenia, dziewicza... – zakończył kuszącym tonem, spoglądając na Pulpę. Ta zakryła dłońmi palące ją od gorąca pucołowate policzki.
– Do rzeczy – uciął Pan Spaghetti i zwrócił się do postawnej pary: – Każdy z nas ma jakiś cel, życiową misję. Lecz nie zrealizujemy jej, siedząc tu po uszy w śmieciach, to oczywiste. Zatem moi drodzy. Proszę zakasać rękawy i do roboty. Ustawicie stos z okolicznych resztek. Po nim powiedzie droga wprost do góry, ku wolności. Będę koordynował waszą pracę.
Po tym oświadczeniu Pan Spaghetti rozsiadł się na denku odwróconego plastikowego kubka i wskazał na nadpsutą dynię. Pulpa z Mielonym wzruszyli ramionami i wzięli się do uciążliwej pracy.
*
– Doskonała robota – oznajmił z dumą Pan Spaghetti, kiedy przy wewnętrznej ścianie śmietnika wzniesiona została pokaźnych rozmiarów piramida. – Jeszcze tylko wisienka na torcie i witaj, wolności!
– Nie ma wisienki. – Mielony z powagą rozejrzał się po spenetrowanym terenie śmietnika.
– To taka przenośnia. – Pan Spaghetti poprawił na głowie kapelusz z oregano. – Za wisienkę posłuży nam... Pulpa! – wypalił triumfalnie. – Po niej wejdziemy na samą górę.
– A gdzie tort? – dopytywał zbity z tropu Mielony.
Pan Spaghetti załamał bezradnie makaronowe ręce. W tej samej chwili zareagowała nadąsana Pulpa:
– Nie ma mowy.
– Hę...? – skrzywił się Pan Spaghetti.
– Nie pójdę jako pierwsza. Nikt nie będzie zaglądał mi pod kieckę.
– Nikt nie zamierza tego robić...
– Naprawdę? – zainteresował się Mielony.
Wtem wszyscy zebrani zadrżeli.
– Co to było? – odezwała się niepewnie Pulpa.
– Trzęsienie ziemi? – Mielony zerknął na Pana Spaghetti. Ten kurczowo chwycił się trzęsącej się w posadach piramidy i ze zgrozą krzyknął:
– To śmieciarze! Zabierają nas na wysypisko!II. WYSYPISKO
Pulpa otrzepała swoją owocową suknię z brudów, farfocli i innych paskudztw, które przylgnęły do niej podczas brawurowej jazdy śmieciarką. Na szczęście było już po wszystkim. Znalazła się na wysypisku. Obok niej prężył muskuły Kotlet Mielony, który także wyszedł z przejażdżki bez szwanku. Jednak nigdzie nie było widać Pana Spaghetti. Pulpa nostalgicznie pomyślała, że ze wszystkimi, których poznaje, zostaje brutalnie rozłączona.
– Tu jestem – dał się słyszeć stłumiony głos. Pulpa z Mielonym popatrzyli zdziwieni po sobie. Potem zgodnie spojrzeli na pobliski sedes. – Tutaj, czy ktoś mnie słyszy?
– Słyszymy cię, sedesie! – odparł Mielony. – Czego sobie życzysz?
– Nie jestem sedesem! Jestem Spaghetti!
– Mnie nie nabierzesz! – zaperzył się Mielony i ostrzegł dyskretnie Pulpę: – Ostrożnie, to sedes kłamca.
Owocowa potrawa ruszyła do łazienkowego mebla i uchyliła jego białą, odrapaną klapę.
– Nareszcie! – Z wyrazem głębokiej ulgi na makaronowej twarzy wyłonił się z muszli klozetowej nie kto inny jak sam Pan Spaghetti. – Co za koszmar...
– Dlaczego? – zainteresował się osłupiały z wrażenia Mielony.
Zajrzawszy do wnętrza sedesu, Pulpa wyjaśniła:
– Ktoś nie spuścił po sobie wody...
*
Jakiś czas później cała ocalała trójka przechadzała się po wysypisku. Szli między imponującymi hałdami śmieci, rozglądając się tu i ówdzie na boki.
– Musimy poszukać jakiegoś transportu i wrócić do miasta – oznajmił w pewnym momencie z determinacją Pan Spaghetti.
– Po co, mnie się tu całkiem podoba – skwitował rezolutnie Mielony. – Ludzie wyrzucają wiele ciekawych rzeczy. Możemy znaleźć tu coś interesującego.
– Na przykład...?
– Hantle. – Mielony spojrzał na Pulpę. Ta ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Nic z tego, zabieramy się stąd i to jak najszybciej, postanowiłem.
– O co mu chodzi...? – zwrócił się ściszonym głosem do Pulpy Mielony.
– O zemstę na kucharzu...
– Poważna sprawa...
Pulpa ponownie ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Ratunku! Pomocy! – Naraz zza pobliskiej góry śmieci dało się słyszeć błagalne wezwania.
– Ktoś tonie? – Mielony zerknął na Pana Spaghetti. Ten położył sobie palec na ustach, dając pozostałym do zrozumienia, aby byli cicho, i począł skradać się w kierunku okrzyków. Te nie ustawały.
– Litości! Pomocy! Przestań!
Pan Spaghetti dotarł do starej pralki i dyskretnie wyjrzał za jej róg, aby sprawdzić, co jest źródłem zasłyszanego poruszenia. Tuż za nim ustawili się Mielony oraz Pulpa.
– Co widzisz? – wyszeptał z przejęciem Kotlet.
– Szarego psa – odparł Pan Spaghetti.
– Widzi szarego psa – powiedział stojącej za jego plecami Pulpie Mielony. – Jakiej jest rasy? – Mielony zadał kolejne pytanie makaronowej postaci.
– To chyba kundel.
– Widzi szarego psa rasy kundel – relacjonowała mięsna potrawa obraz widoczny wyłącznie dla Pana Spaghetti.
Nagle Pulpa, nachylając się, aby usłyszeć kolejny fascynujący przekaz, nie zdołała utrzymać równowagi i upadła na Mielonego. Nastąpił efekt domina i cała trójka wylądowała na ziemi przed skrywającą ich do tej pory pralką.
W reakcji na nowe postacie pies, który pastwił się nad jakąś niewyraźną potrawą, ustawił łeb ku Mielonemu. Zaczął intensywnie węszyć, z pyska pociekło mu pasemko śliny. Pulpa zareagowała błyskawicznie:
– Uciekaj, Mielony! Uciekaj!
Ten stanął na nogi. Jego mięsne czoło pokryło się cienką warstewką potu. Powoli się odwrócił i dał susa za pralkę. Głośno ujadając, pies rzucił się za nim w pościg. Przebiegł pomiędzy Pulpą oraz Panem Spaghetti i również zniknął za pralką. W ślad za nimi udała się Pulpa.
– Nie ma ich... – oświadczyła z trwogą.
– Pewnie się razem doskonale bawią. – Pan Spaghetti wzruszył ramionami i podszedł do potrawy, nad którą wcześniej ujadał pies. Ta otrzepała się z paproszków i przedstawiła:
– Witajcie, jestem Szarlota Szarlotka.
– Masz imię? – zaciekawiła się Pulpa, która również do niej podeszła.
– Oczywiście. Jeżeli jest to dla was zaskoczeniem, rozumiem, że jesteście tutaj nowi?
– To prawda – przytaknęli zgodnie.
– A więc witam na Wysypisku!
– Co tutaj robisz? – zagadnęła zaintrygowana Pulpa.
– Ech... Wyszłam tylko na chwilę, zebrać trochę jedzenia, a ten nadpobudliwy szczeniak oblizał mnie od stóp do głów, obrzydlistwo.
Pulpa spojrzała na stojący koło Szarloty kosz pełen plasterków jabłek.
– Po co ci one? – zapytała.
– Ach, nowi... – Szarlota odgarnęła swoje rude włosy. – Więc jeszcze nie wiecie, że musicie konsumować materiał, z którego się składacie, aby przeżyć? Sam cel w życiu nie wystarczy. Potrzeba jeszcze dla niego paliwa. Śmiało. – Szarlota poczęstowała Pulpę zawartością koszyka.
Owocowa potrawa wzięła kawałek jabłka i skosztowała.
– Dobre, słodkie i odeszły mi zawroty głowy.
Wtem odezwał się podejrzliwie Pan Spaghetti:
– Że niby miałbym wcinać ze smakiem makaron? Toż to niemal kanibalizm!
Szarlota uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Nie jesteśmy ludźmi. Jeżeli nie włożymy swojej duszy oraz serca w przygotowywane przez nas potrawy, nie posiądą świadomości.
– A jeżeli włożymy...?
– Wtedy macie dzieci, kochacie je i nadajecie im imiona, jak moi rodzice nadali mnie.
– Twoi rodzice są potrawami? – zapytała zdumiona Pulpa, konsumując kolejne plasterki jabłek.
– Tak i jestem z tego bardzo dumna. Chodźcie ze mną, to zaprowadzę was tam, skąd pochodzę.
– Do piekarnika...? – Nieufność ciągle biła od Pana Spaghetti.
– Ależ skąd. – Szarlota roześmiała się w głos. – Do Menu, Miasta Potraw, zapraszam.
Nagle zza pralki wyłonił się Mielony. Przebierając z nogi na nogę, jakby nieco speszony, pozostał w miejscu.
– Wspaniale cię znowu widzieć! – krzyknęła ku niemu Pulpa. – Jak udało ci się uciec?
– Nie uciekłem, pokonałem psa rasy kundel – odparł Mielony. A odzyskawszy nieco pewności siebie przeniósł uwagę ku Szarlocie i z dumą zaprezentował jej swoje mięśnie.
Pulpa podeszła do niego, by krzepiąco poklepać go po muskularnych plecach. Naraz skrzywiła się i potarła swój owocowy nos. W swoim stylu ze zrozumieniem pokiwała głową i powiedziała do Mielonego:
– Schowałeś się w sedesie.III. MENU – MIASTO POTRAW
Szarlota Szarlotka otworzyła pordzewiałą klapę bagażnika starego, by nie powiedzieć – starożytnego samochodu i uroczyście oświadczyła:
– Zapraszam do środka. Ostrzegam, przygotujcie się na ogrom wrażeń.
Wewnątrz czwórce potraw ukazała się winda, a przed nią dwóch strażników w postaci trzymających widelce Hot Dogów. Jeden z nich odezwał się ponuro:
– Hasło.
– Masło – odpowiedziała z powagą Szarlota.
– Nie pytałem ciebie, zwróciłem się do nich. – Strażnik wskazał zębami widelca towarzyszy Szarlotki.
– Przestań się popisywać – ucięło krótko jabłkowe ciasto.
– Ciągle przywlekasz tu kogoś nowego. Twoje działanie jest coraz bardziej podejrzane.
Szarlota, okazując zniecierpliwienie, wywróciła oczami do góry i rezolutnie oznajmiła:
– Zatem sporządź, proszę, protokół. Wiem, że jak zwykle cię to uszczęśliwi.
– Żebyś wiedziała. – Strażnik wyjął z kieszeni miniaturowy notes i długopis.
– Nowi to – zaczęła wymieniać Szarlota – Kotlet Mielony, Pan Spaghetti i Pulpa Owocowa, bezimienni. Ile macie dni?
– Dwa – zgodzili się ze sobą Pulpa oraz Pan Spaghetti, podczas gdy Mielony zmarszczył mięsne czoło i intensywnie liczył na palcach.
– Siedem – wypalił w końcu z przekonaniem.
– Nie przybyliście tutaj razem?
Pulpa i Pan Spaghetti wbili wzrok w Mielonego. Ten odparł nieco zmieszany:
– No co... Przeleżało się trochę w lodówce, bywa...
Wkrótce potem, po dokładnej rewizji przez strażników Hot Dogów, przybyła grupa zjechała windą na dół.
– A oto i Menu, Miasto Potraw. – Po wyjściu z windy Szarlota szeroko rozłożyła ramiona, ukazując oszałamiającą perspektywę. Jak wzrokiem sięgnąć, rozpościerał się widok na wielką jaskinię. Oświetlona była zwisającymi ze sklepienia lampami i żyrandolami. Bijące z nich światło ukazywało tętniącą życiem metropolię. Niezliczoną ilość małych domków pooddzielanych arteriami chodników i ulic. Parki z karłowatymi drzewkami, trawniki, także oczka wodne, stawy. Widać było nawet rzekę, a w samym centrum stał najprawdziwszy zamek.
– To zabytek z przeszłości, w którym ponoć straszy – powiedziała Szarlota, widząc, że jej goście solidarnie wlepili wzrok w pradawne Zamczysko. – To miasto ma setki lat i przebogatą historię. Będziecie mieli sporo czasu, aby się z nią zaznajomić. Tymczasem chodźcie, zaprowadzę was do mojego domu, to w dzielnicy Rozmaitości, całkiem niedaleko.
Wszyscy wspólnie ruszyli na dół po długich, betonowych schodach. Niebawem znaleźli się na gwarnej ulicy, na której panował niebywały ruch. Najprzeróżniejsze potrawy wymijały się we wszelkich możliwych kierunkach, gnały piechotą bądź gwiżdżąc, łapały miniaturowe taksówki.
– Ach, te godziny szczytu, nie znoszę ich – westchnęła Szarlota, potrącona ramieniem przez Lazanię. – Wszyscy wszędzie gdzieś się wiecznie spieszą.
– A dokąd to? – zapytał lustrujący okolicę Pan Spaghetti.
– Do pracy albo z pracy, oczywiście, bądź po różne sprawunki. Was też to czeka, moi mili, nikt tu nie trzyma darmozjadów.
– Jak to?
– Ano tak, mój makaronowy panie. Na razie zatrzymacie się u mnie. Jutro jednak udacie się do pośredniaka znaleźć sobie pracę. Tutaj to konieczność. Chyba nie chcecie wracać na Wysypisko? Wszak oto wita was cywilizacja!
Wtem drogę marszu przeciął podróżnikom kondukt gniewnie pokrzykującego pieczywa – pełen piskliwych bagietek, odzywających się basem pełnoziarnistych wypieków czy strojących poważne miny pączków. Wszyscy oni wymachiwali zapisanymi tablicami i transparentami.
– Zatrzymajmy się. Musimy poczekać, aż przejdą – zafrasowała się Szarlota.
– Co oni robią? – zapytała Pulpa.
– Demonstrują. To Ruch Tolerancji Glutenu. Ostatnio pszenne wypieki miały paskudną prasę. Czują się przez to dyskryminowane, walczą więc o swoje prawa i wizerunek. Obecnie mamy tu demokrację.
– Macie jakieś struktury władzy? – zaciekawił się Pan Spaghetti.
– Jak najbardziej. Mamy wybieralny przez ogół obywateli parlament, rząd oraz burmistrza. W tej chwili jest nim... och! – Szarlota nie zdążyła dokończyć zdania. Z tłumu wypieków wybiegł raptem Serek Tofu. Wpadł na nią i przewrócił na ziemię. Spojrzał z obłędem w oczach na trójkę przybyszy. Pośpiesznie złożył jakiś przedmiot w dłoniach Pana Spaghetti i jak oszalały pobiegł dalej.
– Drań – odezwała się Szarlota w ślad za zbiegłym Serkiem Tofu.
– Czy ja wiem – zaśmiał się z przekąsem Pan Spaghetti. – Widać wziął nas za turystów i obdarował okolicznościowym upominkiem, to miłe. – Zademonstrował Pulpie i Mielonemu otrzymany przedmiot w postaci tajemniczego medalionu.
Szarlota nie raczyła nawet spojrzeć na ów upominek. Wygładziła swoją suknię i wszyscy udali się w dalszą drogę. Nie uszli zbyt daleko, gdy znów nadziali się na zbitą ciżbę potraw.
– Co za miasto – ponownie westchnęła Szarlota. – Niegdyś było tu zupełnie inaczej...
– Tym razem to co innego. To nie demonstracja, tylko spójrzcie. – Pan Spaghetti zwrócił uwagę na taksówkę stojącą na chodniku. – Zdaje się, że kogoś potrącono. – Przedarł się przez krąg potraw i dostrzegł martwe ciało Serka Tofu, tego samego, który podarował mu medalion.
– Wyrzuć to coś, widać przynosi pecha. – Zza ramienia Pan Spaghetti usłyszał głos Mielonego. Jednak zamiast iść za tą sugestią, schował medalion do kieszeni i przykucnął przy Serku Tofu.
– Co tu się wydarzyło? – zapytał Jogurta – pielęgniarza. Ten kwaśno odpowiedział:
– Oślepłeś, makaroniarzu?! Taksówkarz zjechał na chodnik i sprzątnął przechodnia, bywa.
– Jasne... – uśmiechnął się drwiąco Pan Spaghetti. Jego uwagę przykuły silnie odciśnięte ślady palców na sojowej szyi denata, co sugerowało uduszenie. – Ktoś udzielał mu pierwszej pomocy? – wskazał na zwłoki.
– Ta – rzucił obojętnie pielęgniarz. – Jakiś gość w szarym płaszczu. Już stąd odszedł.
– A taksówkarz?
– Zbiegł z miejsca wypadku. Pewnie w szoku.
Na ramieniu Pana Spaghetti spoczęła miękka, owocowa dłoń. Odwrócił się.
– Szarlota nas ponagla, podobno gdzieś się śpieszy – odezwała się Pulpa.
– W porządku, już idę. – Zanim Pan Spaghetti powrócił do znajomych, zapisał w makaronowej pamięci rejestracyjne numery taksówki.
*
– A oto mój dom, zapraszam – powiedziała Szarlota, kiedy znaleźli się w ogródku typowego w okolicy jednorodzinnego domku. Zaraz dodała: – Mój mąż jest już zapewne w środku. Potrafi być gderliwy dla gości. Proszę, bądźcie dla niego wyrozumiali.
Wnętrze domu okazało się całkiem przytulnym gniazdkiem. Pulpie bardzo przypadł do gustu widok niebieskich dywanów w pokojach, eleganckich szaf i komód w białym kolorze oraz kremowych, miękkich łóżek. Było tu jasno, czysto i przestronnie. Podobnie przedstawiał się salon, choć tu, na środku kanapy, raziło coś intensywnie brązowego. Coś, co trzymało w budyniowych dłoniach gazetę i zrzędliwie przemówiło:
– Kolejne sieroty z Wysypiska? Szarloto, czy ty się nigdy nie zmienisz? Rozmawialiśmy już o tym...
Ta machnęła lekceważąco ręką i powiedziała do swoich gości:
– A oto i mój mąż: Budyń Czekoladowy. Jest zmęczony po pracy. Dajmy mu odpocząć i chodźmy obejrzeć gościnny pokój.
W tym momencie z lekką zadumą odezwał się do Szarloty Pan Spaghetti:
– Spodziewałem się, że twoim mężem będzie jakieś ciasto, a tu taka niespodzianka. Więc można łączyć się tak nietypowo? I ten kolor...
– Co kolor, co kolor? – obruszył się Budyń Czekoladowy, wychylając się zza rozłożonej gazety. – Co to miało znaczyć? Słyszałaś, Szarloto? To jacyś segregatorzy potraw?
– Och, trochę wyrozumiałości, drogi mężu. Nie uwierzysz, ta para... – Szarlota popatrzyła na Pulpę i Pana Spaghetti. – Oni mają raptem dwa dni od ich przyrządzenia. Wiele rzeczy jest jeszcze dla nich nowych, zagadkowych. A właśnie – zwróciła się do wymienionej dwójki. – Wy, rozumiem, nie jesteście sobie parą? Czasem tak nagle można się zakochać... – Zatrzepotała szarlotkowymi rzęsami i z czułością spojrzała na czekoladowego małżonka.
Pulpa i Pan Spaghetti popatrzyli po sobie w wielkim zdumieniu i jednocześnie wykrzyczeli:
– My parą!? Nigdy w życiu!
– Hm... Rozumiem. W takim razie zapraszam na górę. Póki co zamieszkacie we trójkę na poddaszu na oddzielnych materacach. Chodźmy już.
*
– „Front Wyzwolenia Szarlotek”... Cóż to takiego? – zapytała Szarloty Pulpa. Od kiedy znalazła się wewnątrz swego nowego lokum, nieprzerwanie przyglądała się tajemniczemu plakatowi na ścianie.
– To moja duma i chluba – odparła z nieskrywanym podziwem Szarlota. – To moja rewolucjonistyczna przeszłość. Trzeba wam wiedzieć, moi drodzy, że jeszcze nie tak dawno mieliśmy tutaj dyktaturę. Sprawowała ją Partia Ultrastekowców i Antydemokratów z Krwistym Stekiem Wołowym na czele. To były mroczne czasy. Obowiązywała ścisła segregacja potraw. Pewną pozostałością z tamtego okresu jest obecny układ dzielnic w mieście. Tak więc mamy Dzielnicę Ciast, Przetworów Warzywnych, Nabiałową i tym podobne. My zamieszkujemy pod tym względem w nowej dzielnicy, jak już mówiłam, zwanej...
– Rozmaitości – wtrącił Pan Spaghetti.
– Nie inaczej – przytaknęła Szarlota. – Jeszcze nie tak dawno nie wolno było zawierać związków międzypotrawowych, takich jak mój i mojego męża. W części społeczeństwa ciągle pokutuje przekonanie, że nie jest to właściwe. Stąd mój kochany Budyń Czekoladowy jest tak drażliwy na tym punkcie. A my, cóż powiedzieć, najlepiej czujemy się wśród nam podobnych, właśnie tutaj. Tymczasem zostawiam was, na mnie już pora. Prześpijcie się, a jutro rano wskażę wam na mapie, jak trafić do pośredniaka.
Po opuszczeniu poddasza przez Szarlotę, spoglądając to na Pulpę, to na Pana Spaghetti, nerwowo odezwał się Mielony:
– I co robimy, co robimy, proszę szanownych państwa?
– Na razie tu zostaniemy i podejmiemy jakąś pracę, ot co. – Pan Spaghetti pogroził Kotletowi wskazującym palcem. – Musimy zebrać fundusze, aby powrócić do centrum ludzkiego miasta.
Pulpie i Mielonemu nie pozostało nic innego, jak się z tym dyktatem zgodzić.
więcej..