Rado Boy - ebook
Rado Boy - ebook
Polubiłeś „Fanfika”? Pokochasz „Rado Boya”!
Kamil przygotowuje się do matury w prywatnym liceum, jest dobrym uczniem, atrakcyjnym chłopakiem, któremu pozornie niczego nie brakuje. Mimo to cierpi. Mieszka z rygorystyczną babcią, bo matka nie ma dla niego czasu, a ojciec dawno przepadł bez wieści. Od samotności ucieka w świat marzeń, muzyki i poezji. Latami dręczony przez Kubę, lidera szkolnych koszykarzy, stara się przetrwać, nie ulec pragnieniu śmierci. Przy życiu trzyma go niewytłumaczalna potrzeba odnalezienia ojca.
Wszystko zmienia spotkanie Kamila z młodym poetą-celebrytą Wojciechem Gierdoniem. Nieoczekiwana znajomość staje się początkiem nowego życia, pełnego nieznanych uczuć i zaskakujących wydarzeń. Choć często katastrofalne w skutkach, sprawią one, że Kamil nie tylko odkryje mroczne tajemnice własnej rodziny, w której nikt nie jest tym, za kogo się podawał, ale też zostanie zmuszony do zmierzenia się z niełatwą prawdą o sobie.
Debiut literacki Doroty Jaworskiej wyrastający z doświadczeń osób, które przewinęły się przez jej życie, to pierwsza z cyklu opowieści poświęconych ofiarom wszechobecnej wokół nas przemocy wynikającej z uprzedzeń, kompleksów, nałogów, strachu, niewiedzy czy zazdrości. Historia ta dedykowana jest tym wszystkim, którzy mają odwagę być sobą, nawet za cenę samotności czy cierpienia.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66232-34-1 |
Rozmiar pliku: | 725 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kamil Rado zapiął ostatni guzik kurtki skrojonej tak, by podkreślała jego smukłą sylwetkę. Według babci kurtka była za ciasna. Gdyby powiało i trzeba było założyć pod nią sweter, Kamil musiałby przestać oddychać, by się dopiąć, twierdziła. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Najwyżej nie zasunąłby metalowego suwaka ukrytego pod guzikami. Kurtka pasowała do wąskich spodni, turkusowego szalika i starego płóciennego plecaka ze zdjęciem z filmu Dziki, tego z Marlonem Brando w roli Johnny’ego Strablera. Ulubiony zestaw codzienny; dzięki niemu Kamil zajmował niewielką przestrzeń w autobusie, łatwo przenikał przez bramki ochroniarzy i wypełniał nieprzemyślane załamanie w futurystycznej windzie prywatnej szkoły średniej, do której uczęszczał trzeci rok.
– Masz szczęście, że trener Zając mnie wzywa, chętnie zrobiłbym ci makijaż. – Głos Jakuba Rokosza dopadł Kamila zupełnie nieoczekiwanie. Nie zauważył kolegi, kiedy przechodził przez rozległy hall do obsadzonej paprociami platformy z windami. – W tym roku moda na fiolety – dodał Jakub, unosząc pięść, by następnie znacząco przybliżyć ją do oka. Zaśmiał się i wskoczył do windy, pociągając za sobą ładną blondynkę w różowym kożuszku.
Kamil zaczekał na kolejną windę, choć w tej z Jakubem i blondynką na pokładzie było jeszcze dużo miejsca. Ostatnio już nawet nie reagował. Koszmar skończy się za kilka miesięcy, po maturze. Od października będzie studentem, daleko stąd, może gdzieś blisko ojca.
Kiedy wreszcie dotarł na szóste piętro, od dawna zapowiadane spotkanie z Wojciechem Gierdoniem właśnie się rozpoczynało. Roma Turek, wysoka polonistka o twardym spojrzeniu, tegoroczna absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, akurat przedstawiała młodego twórcę. Miała na sobie elegancki szafirowy kostium. Zgarbiony Gierdoń stał przy udekorowanym stoliku ze spuszczoną głową i nie patrzył ani na nauczycielkę, ani na zgromadzoną młodzież. Wyglądał, jakby został tu ściągnięty na siłę, zmuszony do konfrontacji z tłumem. Powoli obracał w dłoniach najnowszy tomik swojej poezji w białej, błyszczącej okładce, wydanie miniaturowe.
Kamil na chwilę zatrzymał się w drzwiach, utkwił wzrok w gęstwinie jasnych włosów opadających na twarz poety, wziął głęboki oddech, wyprostował się i ruszył. Mógł wprawdzie uczestniczyć w spotkaniu, stojąc przy drzwiach, ale Gierdoń był jego ulubionym twórcą. Kamil znał każdy jego wiersz, przygotował wiele pytań, dlatego chciał znaleźć miejsce gdzieś z przodu. Nie bez wysiłku przeszedł przez tłum wypełniający środek sali i usiadł na jedynym wolnym krześle, niemal przy stoliku gościa, tak blisko Katarzyny Milo, reprezentującej wydawnictwo Liberum Arbitrium, że poczuł się przytłoczony zapachem jej perfum. Wtedy stała się katastrofa. Nim zdążył zorientować się, co się dzieje, usłyszał swój własny krzyk, którym zareagował na straszliwy ból w okolicach barku. Leżał na podłodze, z głową między butami jednej z koleżanek, a nogami pod stolikiem. Zdezorientowany Gierdoń odskoczył, z całą mocą uderzając odchyloną głową w metalową obudowę projektora zawieszonego pod sufitem na długiej stalowej rurce. Chwilę potem z zakrwawioną twarzą osunął się na dywan. Stracił przytomność.
Wszyscy wokół biegali, krzycząc, niektórzy pośpiesznie opuszczali salę, nauczycielka zbierała z podłogi rozsypane dokumenty, chwilami siłą wydzierając je spod stóp przemieszczających się osób. Katarzyna Milo przez telefon tłumaczyła komuś, jak dojechać na miejsce wypadku, jednocześnie rozpaczliwie machając rękami. Ktoś robił zdjęcia, dużo zdjęć, jedno za drugim. Kamil usiadł, podtrzymując opadającą głowę. Spojrzał na nieruchome ciało po drugiej stronie stołu. Świat znów zawirował.2
Ocknął się w pokoju pielęgniarki ulokowanym w sąsiedztwie sali konferencyjnej. Kamil chodził do szkoły trzeci rok, w gabinecie był po raz drugi. Leżał wpatrzony w nieskazitelnie biały sufit, bojąc się unieść głowę. Słuchał toczącej się obok rozmowy. To Katarzyna Milo tłumaczyła kobiecie w białym fartuchu, co się stało. Obok niej siedział Gierdoń, wyprostowany, w odsłaniającej szczupłe ramiona koszulce. Już po chwili pielęgniarka zakładała mu kolejne szwy.
– Ale pan duży, panie Gierdoń, na stojąco bym bez drabiny nie poradziła. Nie ma się co dziwić, że się pan z projektorem zderzył, pan lepiej na samoloty uważa. – Pielęgniarka nie mogła przestać paplać, co chwila wybuchając śmiechem. – Łuk brwiowy jest wrażliwy, ale też łatwo się goi, pan jest młody, blizna nie powinna być widoczna, zwłaszcza z niska, potem powiem, co robić. Szwy zdejmiemy za tydzień, może szybciej, a może z dzień później, niedaleko stąd, w klinice na Filtrowej. Tam mam etat, tu tylko pół – mówiła, nie robiąc żadnych przerw ani między wyrazami, ani między zdaniami.
– Dziękuję. – Wojciech Gierdoń nie miał sił na rozmowę. Chciał już iść. Bolała go głowa. Wcale nie tak bardzo od uderzenia, raczej od zgiełku i wszechobecnej gadaniny, najpierw Katarzyny Milo, teraz tej hałaśliwej pielęgniarki. Pomyślał, że oddałby wszystko, byle tylko wyjść, usiąść na zmarzniętej trawie twarzą pod wiatr, oddychać zimowym powietrzem.
– Czy ktoś pomógłby mi wstać? Proszę… – Głos Kamila musiał wszystkich zaskoczyć, bo nikt nie reagował. Wojciech obrócił się i spojrzał na ciemnowłosego chłopaka zajmującego leżankę po drugiej stronie gabinetu. Kompletnie o nim zapomniał.
– Dziękuję, siostro, proszę pomóc temu maturzyście – mówił, nie odrywając wzroku od Kamila. – Ja już sobie pójdę.
– Nigdzie pan nie pójdzie, nie będziemy pana zbierać z ulicy, za drugim razem może się nie udać, w sensie, że nie będzie co zbierać. Głowa to wie pan, zawsze głowa, najlepiej, żeby się karku trzymała.
Wojciech wstał, niepewnym krokiem podszedł do leżącego Kamila i podtrzymując go, pomógł mu usiąść. Pomyślał, że chłopak był zbyt lekki jak na swój wiek i wzrost. Kamil spróbował wstać, lecz zachwiał się i opadł na leżankę, opierając się o poetę. Wydawało mu się, że Gierdoń pachniał mandarynkami. Zaciągnął się tym zapachem, przetrzymując w płucach powietrze przywiezione z tropikalnych ogrodów.
– No, młody, uważaj. Szkód już narobiłeś. – Katarzyna nie bawiła się w sentymenty, ale mówiąc, uśmiechała się. Kamil przypominał jej młodszego brata, zwłaszcza teraz, gdy wyglądał jak zbity szczeniak.
– I nie wierć się, młody, masz wielkiego guza i mocno stłuczony bark, niby nic się nie zwichło ani nie skręciło, ale lepiej się oszczędzać – dodała pielęgniarka. – Nie musicie tu chłopacy leżeć, możecie dreptać, siedzieć, co tam chcecie, jeszcze z godzinę was tu potrzymam, trzeba sprawdzić, czy się wam w głowach nie poprzestawiało. Na chwilę się pożegnam. – Zerknęła na zegarek. – O równej będę. Nigdzie nie wychodzić!
– To ja wobec tego skoczę po kawę. W razie czego dzwoń, Wojtku – szybko dodała Katarzyna i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Kamil wiedział, że powinien się odsunąć, ale bał się, że znowu upadnie. Pozostał oparty o nagie ramię Wojciecha, zastanawiając się, które kosmetyki zawierają w sobie tyle tropików. Doszedł do wniosku, że nie ma takich, że to jednak szpitalny odświeżacz.
– Przepraszam – powiedział najciszej jak mógł. – To przeze mnie wszystko. Zależało mi, żeby usiąść blisko, chciałem cię zapytać... Miałem tyle pytań… Dużo pytań. Chciałem zapytać… Może na kolejnym spotkaniu… Teraz muszę stąd wyjść, złapać trochę powietrza.
Wojciech milczał ubawiony monologiem Kamila, ale też zafascynowany barwą jego głosu. Pomyślał, że taki głęboki omszony głos bardziej pasowałby do przedwojennego atlety niż do chudzielca, który wyglądał, jakby całe życie ledwo trzymał się na nogach. By dać sobie czas na właściwą reakcję, napełnił plastikową szklankę wodą z balonu stojącego obok przy ścianie i zdecydowanym ruchem podał ją Kamilowi. Ukradkiem obserwował jego piękne dłonie, delikatną skórę na szyi, ucho niemal przyklejone do czaszki i ledwo widoczny dołeczek w samym kąciku ust.
– Nie ma sprawy, wiem, że nie chciałeś, gdybyś przyszedł minutę wcześniej, miałbyś trzy krzesła do wyboru. – Wojtek uśmiechnął się, zakłopotany. – Żałuj, że nie poznałeś poezji przyszłego noblisty – dodał żartobliwie, odgarniając opadające na twarz gęste jasne włosy, od dawna nieobcinane. Odsłonił przy tym trzy srebrne kolczyki w prawym uchu i maleńki tatuaż w kształcie greckiej lambdy.
– Znam twoją poezję, czytałem wszystkie poprzednie tomiki – wyszeptał Kamil.
Szept nie był zamierzony. To ból w klatce piersiowej sprawił, że Kamil nie mógł złapać tchu. Zaniepokojony Wojtek nie odpowiedział. Zapadła krępująca cisza, którą przerwało dopiero wejście rozbawionej Katarzyny z tacą, na której kołysało się kilka tekturowych filiżanek z wypukłym herbem szkoły. Zapachniało świeżo parzoną kawą.
– Macie, chłopaki, tylko bądźcie ostrożni, dobrze? Pijcie i nie przyznawajcie się pielęgniarce. To chyba niedozwolone, ale nie znam takiego, któremu by mała czarna nie pomogła.
Postawiła tacę na stole. Wojciech wstał, chwycił filiżankę i usiadł na krześle obok leżanki. Kawa była doskonała, choć przy takim bólu głowy wszystko byłoby doskonałe. Ukradkiem znowu obserwował Kamila, jego długie nogi, wąskie biodra, kościste ramiona i dłonie jakby wykrojone ze szlachetnego marmuru Apuańskich Alp.
Kwadrans do równej spędzili w milczeniu, sącząc kawę i dyskretnie zerkając na siebie wzajemnie. Kamil czuł, jak pod wpływem intensywnych spojrzeń Gierdonia unoszą mu się włosy na całym ciele. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczył, dlatego nie za bardzo wiedział, jak się zachować, co zrobić z rękoma, w którą stronę patrzeć. Z kolei Gierdoń sprawiał wrażenie rozbawionego.
Kiedy pielęgniarka wróciła, Katarzyna zaczęła ustalać z nią termin zdjęcia szwów. Wojciech w tym czasie wyciągnął z plecaka swój najnowszy tomik, otworzył, coś w nim zapisał i podał zaskoczonemu Kamilowi.
– Nie dziękuj, wydanie sponsorowane. – Zaśmiał się, choć nie zabrzmiało to zbyt naturalnie. – Tym razem inna poezja, powiedziałbym, że zupełnie inna. Sam zobaczysz. Nie każdy to zrozumie. Ty powinieneś.
Kamil nic nie powiedział ani nie wstał, nie podnosząc głowy, wziął książkę i schował ją do kieszeni. Skulił się, czując na sobie wzrok poety. Nie zmienił pozycji nawet wtedy, gdy Wojciech i Katarzyna opuścili gabinet.
– No, młody, czas do domu, mamusia pewnie z obiadkiem czeka, co?4
Pomieszczenie, w którym się ocknął, okazało się gabinetem kliniki przy Filtrowej, z tą samą gadatliwą pielęgniarką, która opatrywała go w szkole. Śnię.
– No, młody, ty myślisz, że ja nikogo innego do obrobienia nie mam? Cholernie pięknie nam się grudzień zaczął, co nie? Nie jesteś dziś pierwszy, a do nocy daleko, same młode chłopaki jak ty, to znaczy takie same chude tyłki. Czy ty w ogóle wiesz, co masz na plecach? Nie spytasz? To nie, i tak ci powiem. Dziurę po czymś! Z pociągiem się zderzyłeś czy co? – mówiła, nie patrząc w kierunku leżącego Kamila, zajęta rozpakowywaniem wielkich paczek z bandażami i innymi medycznymi towarami. – Tego twojego poetę chyba ta sama lokomotywa stuknęła, ale już poszedł. Kazał cię pozdrowić.
– Jak to? – Kamil próbował usiąść, ale zakręciło mu się w głowie i osunął się na leżankę.
– Tak to. Kazał, to przekazuję.
– Nie mógł przewidzieć, że tu trafię. – Kamil był wyraźnie poruszony. Nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować. Uniósł się, tym razem mu się udało, i przysiadł na dłoniach, by powstrzymać niechciane gestykulowanie.
– Niby nie, a może jednak.
– Co z nim? Nic mu nie jest, proszę pani? – Kamil poczuł w ustach smak przegryzionej wargi. Przetarł ją rękawem. – Gdzie go znajdę?
– Irenka. Możesz do mnie mówić Irenka.
– Dobrze, Irenko.
– Chyba w domu. Znajdziesz go w domu. Jak poszedł o własnych nogach, to znaczy, że nic mu nie jest. Tobie też nie będzie, a macie taki sam ślad na plecach. Powiem ci prawdę, to nie był pociąg. Policjant twierdzi, że to od buta.
– Policjant?! – Kamil krzyknął, opadając na leżankę. O czym ona mówi? Teraz dopiero poczuł, jak bardzo bolą go plecy. Nagle zerwał się gwałtownie, stanął, by za chwilę usiąść. Irenka wykorzystała ten moment i unieruchomiła go jedną ręką. W drugiej trzymała strzykawkę.
– Policja? Jaka policja? Po co ta strzykawka? Muszę iść, babcia na mnie czeka.
Kamil poczuł ucisk w głowie, nie rozumiał, co się dzieje. Nie mógł siebie samego zlokalizować w przebiegu zdarzeń. Czuł się przytłoczony niecodziennym nagromadzeniem pechowych incydentów.
– Jeśli ludzie znajdują na ulicy kilku tak samo skopanych kolesiów, to się nie dziw, że się policja zainteresowała. Ty miałeś kurtkę, mądralo, ale jednemu takiemu, co zimą w samym sweterku po fajki wylatuje, buciora prawie wgnietli w żebra. Też go spod poczty zabrali, tylko z drugiej strony. Poleży u nas z miesiąc, płuca mu uszkodzili i takie tam inne. Lekarz dyżurny wezwał policję.
– Nie chcę policji, Irenko, w niczym im nie pomogę, nikogo nie widziałem. Naprawdę, przysięgam – Kamil mówił szybko, próbując opanować drżenie rąk. Bezskutecznie.
– Wszyscy gadają to samo. – Irenka jakby posmutniała. – Nikt nie chce łobuza dopaść. A teraz dawaj ten swój kościsty tyłek, zrobimy zastrzyk, jeśli igły na tych gnatach nie połamię. Lekarz mówi, że nocą ból bywa nie do zniesienia. To ci pomoże.5
– Dzień dobry, babciu – Kamil powitał zadbaną kobietę po sześćdziesiątce, która otworzyła mu drzwi. Uśmiechał się, mimo dotkliwego bólu postanowił, że nie da jej powodów do przesłuchania go ani do moralizowania. – Przepraszam za spóźnienie.
Obiad był jak zwykle doskonały i – jak zwykle – został spożyty w ciszy. Kamil koncentrował się na bezgłośnym przełykaniu, by nie narazić się na gniew babci. Dlatego tak nie lubił u niej jeść. Po godzinie Alicja Rado podała lody kawowe i wreszcie usiadła naprzeciwko wnuka przy wielkim stole w salonie na parterze.
– Dużo ludzi dziś o ciebie pyta – poinformowała suchym tonem, przyglądając się bacznie wnukowi, tak bardzo przypominającemu jej dwóch mężczyzn, którzy kiedyś byli dla niej najważniejsi – męża Daniela i syna Jana. Wszyscy trzej mieli smukłe sylwetki i piękne zielone oczy. Kamil nie odziedziczył żadnych cech matki – Niny, obdarzonej pełnymi kształtami, niewysokiej blondynki. Alicja zadrżała na wspomnienie Janka, którego nie widziała od trzynastu lat, ale natychmiast odzyskała równowagę, przyoblekając się w obojętność.
– Jak to? – Kamil uświadomił sobie, że dwie godziny wcześniej to samo pytanie zadał Irence.
– Najpierw dzwoniła twoja matka w sprawie obiadu. Potem jakiś policjant, o nic nie pytał, nic mi nie chciał przekazać, twierdził, że jesteś pełnoletni, to ja nic nie muszę wiedzieć. Bezczelny, nie uważasz? – Pytanie nie spotkało się z żadną reakcją, więc babcia kontynuowała. – Potem znów Nina, że jednak na weekend musi wyjechać, że mam ci zrobić pranie. Następnie jakiś kolega, słabo słyszałam, w dodatku nie zdążyłam zapisać, coś z księgarnią.
Kamil zastanawiał się, czy wszystkie kobiety z jego otoczenia mówią, nie biorąc przerw na oddech. Męczyło go to, z drugiej strony potok słów babci dawał czas na opanowanie drżenia rąk, na wyprostowanie się. Zastrzyk Irenki zapewne działał, pomagał na ból, jednakże nie mógł uśmierzyć lęku.
– Tata nie dzwonił? – Kamil zamarł na dźwięk własnego głosu i natychmiast zapragnął cofnąć czas, uwięzić w krtani nieposłuszne słowa. Nie o to mu chodziło. Pytanie o ojca, który trzynaście lat wcześniej nagle spakował się i wyprowadził, nie powinno było paść. Tak się umówili wszyscy członkowie rodziny. Jan Rado był tematem zakazanym, nieistniejącym. Kamil, choć chciał, wcale nie miał zamiaru o niego pytać. Pamiętał, jak po zniknięciu Jana babcia tygodniami siedziała na strychu, nie chcąc z nikim rozmawiać. Ona jedna znała powód jego odejścia. Latami milczała, jego imię nigdy nie padało z jej ust. Tajemnica skrywana przez babcię sprawiła, że wśród znajomych i sąsiadów zaczęły krążyć możliwe wersje zdarzeń. Alicja znała je wszystkie, żadnej jednak nie skomentowała.
Dopiero kiedy Kamil skończył osiemnaście lat i pod wpływem pierwszego w życiu kieliszka szampana odważył się zapytać, przyznała, że wie. Tamtej nocy, podczas której Kamil wypił zdecydowanie za dużo, udręczona jego rozpaczliwymi pytaniami babcia wyznała, że Jan żyje, mieszka na drugim krańcu Polski i nieprawdą są plotki, jakoby uciekł z inną kobietą. Nic więcej nie zamierzała zdradzić.
– Przepraszam. Wyrwało mi się, bo tęsknię za nim. Z roku na rok coraz bardziej. Z dnia na dzień właściwie też. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, po tylu latach, ale tak jest.
Kamil wyrzucał z siebie słowa najszybciej, jak mógł, chciał chociaż raz zdążyć przekazać jej to, co czuł. Zwykle mu przerywano. Otaczające go kobiety wyznaczały granice, gdy chodziło o zakres możliwych do poruszenia tematów. Pozwalały mówić o szkole, pogodzie czy jadłospisie na kolejny dzień. Wszelkie inne kwestie gilotynowały ostrymi uwagami i wysoko uniesionym palcem wskazującym.
Tym razem Kamila pokonała cisza. Babcia nie zareagowała. Trwała w milczeniu. Patrzyła na wnuka niewidzącym wzrokiem. W jej oczach dostrzegł smutek, złość, aż nazbyt dobrze widoczną odrazę. Wstała, poszła do kuchni, po chwili usłyszał dźwięk naczyń wkładanych do zlewu. Kiedy w końcu wróciła – blada, z zaciśniętymi ustami – ustawiła na tacy szklanki i pucharki po lodach.
– Więcej nie waż się o niego pytać – warknęła, odwracając wzrok. – I zacznij się wreszcie ubierać jak mężczyzna.
– Czy to, co zrobił…?
Babcia odwróciła się i zamachnęła tak, jakby chciała uderzyć go w twarz. Powstrzymała się jednak. Znów poszła do kuchni, tym razem zamknęła za sobą drzwi. Kamil pozostał sam, przygnieciony coraz cięższą niewiadomą. Rozerwał paznokciem przyschniętą ranę nad kciukiem. Zabolało. Posiedział chwilę zahipnotyzowany widokiem poszerzającej się, coraz piękniejszej rany, odgryzł strzępek skóry, wypluł go do doniczki ze skrzydłokwiatem i powoli poszedł do swojego pokoju na piętrze.6
Tato,
jak widzisz, znów do Ciebie piszę. Pewnie jak zwykle nie odpowiesz. To akurat rozumiem, bo żadnego listu nie wysłałem. Kiedyś Ci je oddam.
Mam pewien plan, bardzo konkretny. Nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć, ale niedługo skończę szkołę, w wakacje znajdę pracę, zarobię, wynajmę detektywa i wtedy Cię odszukam. Co Ty na to? Domyślam się, że to ostatnia rzecz, której pragniesz, ale chcę poznać odpowiedzi na parę pytań.
Boli mnie cały świat. Czasem czuję, jak umieram. Serio. Ten ból pozbawia mnie ciała, unoszę się, spoglądam w dół, nie podoba mi się to, co widzę, i już nie chcę w siebie wrócić. Czy to dlatego się stąd zwinąłeś? Przeze mnie? Przez syna nieudacznika? Czy jako pięciolatek już byłem nieudacznikiem?
Teraz jeszcze Mama, też znika, coraz Jej mniej w moim życiu. Oddała mnie na przechowanie do Babci. Sam nie wiem, jak to wytrzymuję. Nawet jeśli jestem nieudacznikiem, to uwierz mi, w tym domu wytrzymałby tylko twardziel.
Co się wydarzyło trzynaście lat temu, Tato? Czy coś było nie tak z Mamą? Jesteś przestępcą, Tato? Wstąpiłeś do zakonu? W ogóle grasz jeszcze? Pytam, bo twoje skrzypce wciąż leżą na strychu u babci. Poważnie mówiąc, nic by mi nie przeszkadzało, naprawdę. Bądź sobie kimkolwiek. Zaakceptowałbym Cię w każdej postaci, którą sobie wyobrażam lub której sobie nie wyobrażam.
Właściwie widuję Cię tylko na jednej fotografii u ciotki Anielci. Wyglądasz jak ja, wiesz? Wszystkie inne zdjęcia, Twoje i dziadka, gdzieś zniknęły. Myślisz, że mogę przejrzeć rzeczy Babci? Przecież musi coś mieć. Gdybym chociaż wiedział, w którym województwie mam Cię szukać.