Rajskie ptaki - ebook
Rajskie ptaki - ebook
Parna czerwcowa noc. W odrestaurowanym dworku miejscowych notabli odbywają się długo oczekiwane zaręczyny ich syna Eryka z piękną dziewczyną. Dom tonie w kwiatach, a szampan leje się strumieniami. Uroczystość zostaje przerwana tuż po północy. Narzeczona znika z posiadłości w tajemniczych okolicznościach. Na miejsce zostaje wezwana policyjna detektyw Julia Krawiec, której asystuje nowa podopieczna Michalina Bodnar.
Początkowe podejrzenia policji, że narzeczona Eryka rozmyśliła się i w kontrowersyjny sposób zrezygnowała ze zbliżającego się ślubu, szybko zostają zweryfikowane. W miasteczku dochodzi bowiem do kolejnych incydentów, które Julia musi powiązać ze sprawą zaginionej dziewczyny.
Tymczasem atmosfera w bogatym domu Kornatowskich staje się coraz bardziej napięta. Rodzina, której celem do tej pory było utrzymywanie wzorowego wizerunku, okazuje się daleka od ideału…
Marta Zaborowska – z wykształcenia politolog, zawodowo związana z jedną z międzynarodowych instytucji finansowych. Jej debiutancka powieść Uśpienie (2013) odniosła duży sukces czytelniczy. W kolejnych latach ukazały się jeszcze dwie powieści z bezkompromisową detektyw Julią Krawiec w roli głównej – Rajskie ptaki oraz Gwiazdozbiór, za który otrzymała nominację do Nagrody Wielkiego Kalibru. Autorka pracuje obecnie nad powieścią z zupełnie nowymi bohaterami.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7554-601-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kwiaty, setki kwiatów. Poustawiane w kryształowych wazonach herbaciane róże przeplatały się z niewinną bielą lilii. Słodki zapach płatków unosił się wraz z nagrzanym powietrzem aż na pierwszą kondygnację świeżo odrestaurowanego dworku. Mimo uchylonych okien powietrze stało nieruchomo, wdzierając się słodkawym aromatem w każdą wolną przestrzeń. Wzdłuż poręczy schodów kołysały się przywiązane barwne kokardy, pod lampami wisiały nadmuchane rano balony.
Dekoracja domu wydała się Pauli przytłaczająca. Po co to wszystko. Za pieniądze, jakie zostaną dziś wyrzucone po to tylko, aby napchać brzuchy kilkunastu notablom ze świata polityki i ich pretensjonalnym żonom, mogliby wykupić wymarzoną podróż poślubną. Nawet nie chce sobie wyobrażać, jak będzie wyglądać ich wesele, skoro rodzice Eryka wykupili na zaręczyny niemal wszystkie kwiaty z okolicznych kwiaciarni.
Wychyliła głowę z pokoju, nasłuchując dochodzących z dołu rozmów. Podniecone głosy przyszłych teściów brzmiały coraz bardziej irytująco. Miała wrażenie, że witając kolejnych gości, posługują się przedziwną mieszanką słów, które mają zaspokoić ich złaknione podziwu wybujałe ego.
Wróciła do siebie i zamknęła drzwi. Zegar wskazywał za dziesięć szóstą. Ostatnie minuty, zanim zacznie się to całe przedstawienie.
Zatrzymała się przed stojącym na podłodze wysokim, lśniącym lustrem. Ściągnęła do tyłu miękkie jak jedwab włosy i związała je w kok, tak jak lubił Eryk. Zdjęła z wieszaka lawendową suknię, po czym wsunęła stopy w dopasowane kolorem atłasowe szpilki. Uśmiechnęła się do swego odbicia. Zawsze doceniała to, co dostała od natury, jednak dziś wyglądała wyjątkowo pięknie.
Rozcięcie w sukni odsłoniło zgrabną nogę. Pogładziła aksamitną skórę. Na to miejsce za parę tygodni nałoży koronkową podwiązkę, a potem będą z Erykiem żyli długo i szczęśliwie.
Bardzo szczęśliwie.ROZDZIAŁ 1
Rozłożony na biurku kalendarz upstrzony był niebieskimi zakreśleniami. Podkomisarz Julia Krawiec ze zmarszczonym czołem planowała tegoroczny urlop, nie mogąc zdecydować, który z letnich miesięcy obstawić jako najmniej deszczowy. Prawdopodobieństwo trafienia na tropikalną pogodę nad polskim morzem było takie samo jak otrzymanie spadku po nieznanej ciotce milionerce z Ameryki. O ile bez spadku jakoś sobie poradzi, to widok rozczarowanych oczu córki w ogóle nie wchodził w rachubę. Obiecany wspólny wypoczynek z Sylwią musi zaplanować perfekcyjnie. Wiaderko z foremkami stało przygotowane do wyjazdu już od początku maja. Okulary z fajką do nurkowania również czekały na swój chrzest.
Uśmiechnęła się na samo wspomnienie o nadmorskich smażalniach ryb i maleńkich budkach z goframi ociekającymi rozgrzanym karmelem, który oblepiał palce. Lipiec czy sierpień? A co z hotelem? Ceny przyprawiały ją o zawrót głowy. Na myśl o zaciągnięciu kredytu na wakacje robiło jej się słabo.
Potarła zmęczone oczy. Zarywała siódmą noc z rzędu, biorąc nadgodziny w komisariacie, aby złapać kilka dodatkowych groszy. Ile jednak by nie siedziała nad aktami, pensja wpływająca na konto była żałosna.
Wyciągnęła rękę po stojącą na biurku kawę. Skrzywiła się na widok wystygłej lury na dnie kubka.
– Taki tu zwyczaj, że wolne soboty spędza się na posterunku? – Michalina śledziła znad gazety każdy jej ruch. – Tego się wymaga? Niezła jazda, nie ma co.
Julia nie zamierzała tłumaczyć się ze swoich nocnych nasiadówek za biurkiem. Sprawa rozwodowa doszczętnie ją zrujnowała. Zanim związała się z Danielem, hasło „Wolność ma swoją cenę” brzmiało jak pusty slogan rzucany przez wyzwoloną młodzież przy byle okazji. Teraz nabrało rzeczywistego wymiaru.
Problemy finansowe zaczęły się już na samym starcie, jeszcze przed złożeniem papierów rozwodowych. Mimo wniosków kierowanych do sądu odrzucono jej podanie o przydzielenie pełnomocnika z urzędu. Dwa tysiące pensji uznano za wystarczające, aby mogła zatrudnić własnego adwokata. Nie wiedziała do końca, na co się decyduje, wpłacając pierwszą transzę na jego konto. Potem przyszły kolejne i jeszcze następne. Po rozprawie została z kilkuletnim dzieckiem bez grosza przy duszy. Dokładnie tak, jak sobie w oczach męża na to zasłużyła.
– Nie pójdziesz do domu poczytać dziecku bajki na dobranoc? – drążyła temat Michalina.
– Pójdę choćby zaraz, o ile sfinansujesz moje wczasy nad morzem. Jedno twoje słowo i już mnie tu nie ma. – Julia zmarszczyła czoło, nie odrywając wzroku od kalendarza. – Ciesz się, póki możesz, że nie tkwisz po uszy w długach. Ciebie też to czeka, o ile na czas nie przekwalifikujesz się na stomatologa z prywatną praktyką lub maklera giełdowego. Tylko patrzeć, jak będziesz błagać Stefaniaka o dodatkowe pół etatu.
Michalina przekrzywiła zawadiacko głowę.
– Rozumiem, że na życie w stylu Miami Vice nie mam co liczyć? Żadnych jaguarów, mercedesów?
– Przykro mi. Jedynie wysłużony aston martin. Widzisz to czerwone cacko za oknem? – Julia wskazała brodą na poszarzałą firankę. – Na to możesz liczyć. I to w pakiecie ze mną. Ja i mój fiat. O półnagich przystojniakach poruszających się w slow motion na rolkach też możesz zapomnieć. To nie ten film.
– Zastanawiające! – prychnęła Michalina. – Że też nie uprzedzili mnie o tym podczas składania papierów do szkoły policyjnej. Nie pozostaje mi nic innego, jak spakować swoje rzeczy w tekturowe pudło i ruszyć, gdzie oczy poniosą.
– Obyś się nie przeliczyła! Karton musisz sobie zorganizować we własnym zakresie. Magazynier ociąga się z wydaniem byle spinacza do papieru.
Minęła północ. Julia czuła, jak zmęczenie coraz silniej daje się jej we znaki. Marzyła o chłodnej kąpieli. Mimo turkoczącego w rogu pokoju wiatraka mury utrzymywały nagromadzone w ciągu dnia ciepło. Bluzka lepiła się do spoconych pleców.
Zajrzała do szafki z napojami i wyciągnęła rękę po ostatnią butelkę mineralnej. Odkręciła nakrętkę i upiła kilka łyków. Woda o temperaturze dwudziestu stopni bardziej ją rozdrażniła, niż ukoiła pragnienie.
– Nie masz dziś żadnej randki? – Odwróciła się w stronę Michaliny, próbując oderwać koleżankę od wertowania gazety. – Nie musisz tkwić tu ze mną, wystarczy, że jedna z nas ma zmarnowany wieczór.
Odpowiedział jej szelest przewracanych stron „Kuriera”.
– Randki? Nie trawię mężczyzn. Są u mnie skończeni. – Ton głosu Michaliny z żartobliwego zmienił się w oschły i nieskory do dowcipów. Wbiła wzrok w wiadomości sportowe. – Postanowiłam przerzucić się na kobiety. Mała odmiana dobrze mi zrobi. Mnie tam bez różnicy, z kim przykrywam się kołdrą.
– Nowatorskie, żeby nie powiedzieć: trendy. – Julia podjechała na fotelu do stolika z komputerem, weszła na Google, a następnie kliknęła na pierwszą z brzegu stronę z pogodą. Skrzywiła się i wybrała inną. Tu zapowiadano nieco lepszą pogodę.
– Tak naprawdę to nie chcę mieć nikogo – dodała Michalina i smętnie spojrzała przez ramię na migającą mapę pogody.
– Chcesz o tym pogadać? – Julia wraz z fotelem wróciła za biurko. – Mam dziś dużo czasu na słuchanie.
Zapisane drobnym drukiem strony gazety ponownie zaszeleściły. Tym razem Michalina zawiesiła wzrok na kronikach towarzyskich.
– Może innym razem. Potrzebuję czasu.
Julia pokiwała ze zrozumieniem głową. Nie będzie naciskać. Odłożyła kalendarz na brzeg biurka i wyciągnęła rękę po czekające akta spraw. Przyjrzała się ukradkiem Michalinie. Jej twarz przybrała smutny wygląd. Za wcześnie na zwierzenia, rany po jej ostatnim związku jeszcze się nie zabliźniły. Dwa rozstania w pół roku potrafią dać w kość nawet tak pewnej siebie osobie jak ona. Nadal rozpamiętywała swój zakończony fiaskiem romans. Łatwo przyszło, łatwo poszło, bilans zerowy.
– Cieszę się, że do nas trafiłaś. – Julii nie pozostało nic innego, jak zmienić temat. Oparła łokieć na stosie leżących na biurku teczek. – Z twoim poprzednikiem nie było mi po drodze. Zresztą nie tylko ja miałam z nim problem. Wspólnie z komisarzem planowaliśmy dokonać na Wilku rytualnego zabójstwa. Do wykrycia sprawcy oczywiście nigdy by nie doszło.
Michalina podniosła oczy znad gazety. Julia odczytała w nich wyraźną ulgę, tym razem obejdzie się bez przepytywania. Bodnar, odkąd dołączyła do zespołu, sprawiała wrażenie wiecznego wesołka, jednak pod płaszczykiem pozornego szczęścia dawało się u niej wyczuć ciągłe napięcie. Związki w jej życiu należały do tematów tabu. Każda próba podjęcia rozmowy w tej kwestii kończyła się wyjściem z pokoju lub zmianą kierunku dyskusji.
– Zatem w umowie o pracę powinnam zastrzec sobie prawo do niedokonywania na mnie waszych sadystycznych obrzędów? – Michalina odchyliła głowę do tyłu i przeczesała palcami nastroszonego blond jeża. – Na wypadek, gdybym również i ja nie wpisała się w tutejsze zwyczaje.
– W przypadku Wilka żadne zwyczaje nie były przestrzegane. Taki egzemplarz zdarza się raz na sto lat – odparła Julia z nieskrywaną złośliwością. – Teraz już patrzę z dystansem na to, co robił, a właściwie czego nie robił. Jednego nie mogę mu tylko wybaczyć.
Napotkała pytające spojrzenie Michaliny.
– To działo się jesienią zeszłego roku. Przez jego niechlujstwo, ba, głupotę, o mały włos nie straciłam córki. Zgubił zeznania świadka, który wskazał miejsce przetrzymywania chorej Sylwii. Minuty dzieliły ją od śmierci. Nie potrafię o tym mówić spokojnie, nawet teraz, po tylu miesiącach. To wszystko było jak jakiś cholerny, zły sen.
Julia przerwała na chwilę i zapatrzyła się na świecącą za oknem latarnię.
– Nie ma sensu do tego wracać. Gdy przeszedł mój wniosek o przydzielenie nowego asystenta, wiedziałam, że dni tego błazna są policzone, i to było dla mnie najważniejsze. Jak usłyszałam, że tym asystentem będzie kobieta, poczułam, że znajdę w niej bratnią duszę. Mam nadzieję, że się nie myliłam.
Michalina już przygotowywała jakąś błyskotliwą odpowiedź, kiedy na biurku Julii zaterkotał telefon. Podniosła słuchawkę.
Bodnar obserwowała, jak koleżanka rozgląda się za czymś na stole. Szybkim ruchem podała jej kartkę i ołówek.
– Sienna 3. Wjazd od strony lasu. Przyjęłam.
Julia sięgnęła po leżącą na stercie dokumentów legitymację i schowała ją do kieszeni spodni.
– Mamy wezwanie. Coś złego wydarzyło się w domu niejakich Kornatowskich. – Zmusiła się do przełknięcia kolejnych łyków ciepłej wody, po czym chwyciła w garść kilka słonych orzeszków. – Zgłoszono zniknięcie narzeczonej ich syna Eryka.
– Może najzwyczajniej w świecie rozmyśliła się i dała nogę z domu przyszłych teściów? Mądre dziewczyny uciekają sprzed ołtarza aż się kurzy, a naiwne do końca życia piorą gacie i skarpetki. – Michalina ponownie przeczesała palcami jeża. – Już ją lubię.
– Niestety, nie wygląda to na zwykłe „danie nogi”. Dziś odbywała się ich impreza zaręczynowa. Gdyby chciała uciec, mogła zrobić to dużo wcześniej.
Ręka Michaliny gładząca tył głowy zawisła w powietrzu.
– Zaraz, zaraz, powiedziałaś „Kornatowskich”? – Złapała odłożoną chwilę temu gazetę. – Popatrz na to.
Anons w rubryce towarzyskiej zajmował pół szpalty. Poniżej umieszczono zdjęcie uśmiechniętego przyszłego pana młodego i jego wybranki. Julia przysunęła „Kurier” bliżej lampki.
– „Państwo Irena i Zygmunt Kornatowscy mają przyjemność powiadomić o zaręczynach swego syna Eryka z panną Pauliną Fogel. Uroczystość odbędzie się w dniu 20 czerwca bieżącego roku w majątku rodzinnym” – przeczytała na głos. – Jak widać, mamy do czynienia z lokalną elitą. Chłopak, sądząc po fotografii, wygląda jak prawdziwy Jude Law. Ona też niczego sobie.
Michalina wyszarpnęła gazetę z rąk Krawiec. Uśmiechnęła się zalotnie do zamieszczonego zdjęcia.
– Pokaż jeszcze raz. Fakt, niezły okaz. Osobiście od takiego bym nie uciekła.
– Osobiście powiedziałaś kilka minut temu „nie trawię mężczyzn”. Rozumiem, że nie działa to w przypadku przystojniaków. Skreślasz jedynie tych kulawych i ze szklanym okiem?
Na te słowa Michalina wydęła wargi. Julia zrozumiała ten wymowny grymas i pokiwała z politowaniem głową. Bodnar przeciągnęła się leniwie i uchwyciła wzrokiem swe odbicie w wiszącym na ścianie miniaturowym lustrze. Dwoma palcami przygładziła brwi i dodatkowo oblizała usta.
– Proszę cię, abyś nawet nie próbowała zarzucać swoich sieci na tego chłopaka. Twój limit romansów został wyczerpany. Poza tym nie składamy wizyty towarzyskiej. Zaginęła dziewczyna. Rozpłynęła się w powietrzu, nagle i przez nikogo niezauważona. Dom był przecież pełen ludzi.
Julia zatrzymała wóz pod kutą bramą. Nie nowoczesną, automatyczną, ale otwieraną ręcznie. Błysnęła światłami prosto w oszkloną budkę strażnika. Wygramolił się z niej mocno umięśniony i wbity w służbowy uniform ochroniarz. Podszedł do fiata i wsadził głowę przez odsuniętą szybę. Michalina odruchowo cofnęła twarz.
– Zdecydowanie jest tu o jedną głowę za dużo. – Położyła rękę na korbce. Szyba zaczęła powoli sunąć ku górze.
Ochroniarz w ostatnim momencie odchylił szyję i potarł kark otłuszczonymi palcami.
– Panie z policji? – Zaświecił latarką przez szybę, przyglądając się ich twarzom.
– Tak, panie z policji. Wolałybyśmy zachować wzrok w dobrym stanie. – Oślepiające światło latarki przesunęło się z twarzy niżej. – Powiadom kogo trzeba, że przyjechałyśmy, i otwórz wreszcie tę cholerną bramę.
Julia poklepała Michalinę uspokajająco po kolanie. Aroganckie zachowanie koleżanki przypomniało jej, że była taka sama, gdy zaczynała służbę. Wtedy też czuła się wszechmocna i niezniszczalna. Za nic miała autorytety i nie szła na kompromisy. Wystarczyło kilka lat, żeby zrozumieć, że sprytem i bystrym umysłem ugra znacznie więcej niż wymachiwaniem szabelką.
Brama zazgrzytała, wjechały na teren posesji. Asfaltowa alejka prowadząca do domu Kornatowskich zastawiona były luksusowymi autami. Julia przecisnęła się obok nich, ryjąc oponami trawnik.
– Niezłe bryki. – Michalina pokiwała głową z uznaniem. – Na moje oko na podjeździe stoi na czterech kołach grubo ponad milion złotych. Nasz fiat wygląda przy tych limuzynach jak nieudany eksperyment szalonego automaniaka.
– Zdecydowanie nie wpisujemy się w tutejszy krajobraz, ale same tego chciałyśmy. Zamiast ganiać z pistoletem, mogłyśmy wyjść za milionerów i zasuwać teraz czymś takim. – Julia z westchnieniem zgasiła światła i wyłączyła silnik.
Z zewnątrz dom Kornatowskich przypominał mickiewiczowski dworek rodem z Pana Tadeusza. Na pozór skromny, urzekał jednak precyzyjnie rzeźbionymi detalami zdobiącymi gzymsy, jak i walcowatymi kolumienkami, po których pięło się ku górze dzikie wino. Ciemnoróżowe piwonie opierały swe ciężkie głowy o połyskujące parapety. Nad drzwiami wejściowymi nieruchomo wisiała witrażowa lampka, rzucając wielokolorowe światło na ganek.
– Obstawiam późne rokoko albo inny kicz. – Bodnar z wyraźnie zdegustowaną miną obrzuciła wzrokiem posesję.
Drzwi domu uchyliły się i na schody wyszedł młody, na oko dwudziestokilkuletni mężczyzna ubrany w staroświecki uniform. Skłonił się i wskazał ręką drzwi. Michalina gwizdnęła pod nosem.
– Ostatni raz widziałam gościa w liberii, gdy byłam w teatrze ze swoją klasą. – Podchwyciła pogardliwy uśmiech Julii. – Że niby co? Że od czasów szkoły nie byłam ani razu w teatrze? Nie każdy lubi oglądać facetów w żupanach.
– Teatr to nie tylko żupany, zapewniam cię. A teraz chodźmy już, czekają na nas.
Wynajęty na uroczystość odźwierny szedł przodem wyprostowany. Jego ręce przylegały ściśle do sylwetki, jakby odklejały się od niej tylko na wyraźne polecenie ich właściciela. Ani razu się nie odwrócił i nie spojrzał na podążające za nim Julię i Michalinę. Wykorzystały to, aby rozejrzeć się po korytarzu. Był nieduży, ale ciekawie urządzony. Malowany wazon stojący na komodzie o giętych nogach z trudem mieścił bukiet ciętych róż. Odbijały się w lekko nachylonym nad wazonem lustrze, które górną krawędzią niemal dotykało sufitu.
Zadarły głowy, przyglądając się jasnym ścianom ozdobionym portretami posępnych mężczyzn z zawiązanymi pod szyją fularami i kobiet tulących policzki w haftowane koronki. Nad obrazami zainstalowano podwójne kinkiety w kształcie płonących świec, z których ściekał kryształowy wosk. Brakuje tylko szabli skrzyżowanych na gobelinie, przebiegło Julii przez myśl. Jej dwupokojowe służbowe mieszkanie nawet w jednej setnej nie miało w sobie tego przepychu, jaki bił z tego miejsca. Miało za to gliniane doniczki na balkonie i fioletowe fuksje zwisające przez poręcze aż do okien sąsiada. Chodniki z Ikei też wydawały się bardziej praktyczne niż przystrzyżone na grubość centymetra wełniane dywany, po których teraz stąpała.
Mimo że wszystko przemawiało na korzyść jej skromnego, ciepłego mieszkanka, przez chwilę poczuła nieprzyjemny ucisk w sercu. Świadomość tego, że na lata utknie w wynajętych czterdziestu paru metrach na małym policyjnym osiedlu, wywołała w niej przygnębienie. Jedyne, co w tej sytuacji mogło ją pocieszyć, to fakt, że w swoim „apartamencie” nie musiała dbać o pozory, wbijając się w tiule i satyny. Strojem obowiązującym w jej domu był bawełniany dres. Czym prędzej odgoniła od siebie złe myśli.
Mężczyzna w liberii nacisnął połyskującą, mosiężną klamkę, po czym oburącz pchnął dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do salonu. Zrobił głową zapraszający gest, wskazując jednocześnie zatopionych w dyskusji gospodarzy.
Kobieta była niewysoka, bardzo szczupła. Ubrana w czarną, doskonale skrojoną suknię ściśniętą w talii haftowanym pasem. Platynowe włosy miała upięte w hiszpański kok, w którym połyskiwała wysadzana perłami spinka. Jej uszy ozdabiały kolczyki z ogromnymi krwistoczerwonymi rubinami, które kołysały się przy każdym poruszeniu głową.
Jej mąż, wyższy od niej o głowę, z burzą ciemnych włosów poprzeplatanych tylko gdzieniegdzie srebrnymi nitkami, w niczym nie przypominał przeciętnego pięćdziesięciolatka. Przeciwnie. Przyciągał wzrok wysportowaną sylwetką, na której doskonale leżał granatowy garnitur. Spod rękawów marynarki wystawały śnieżnobiałe mankiety z połyskującymi spinkami.
Na widok wchodzącej dwójki przerwali rozmowę. Kobieta klasnęła trzykrotnie w dłonie, prosząc gości o ciszę.
– Podkomisarz Krawiec, młodsza aspirant Bodnar – zaanonsował gości wynajęty odźwierny, po czym stanął pod ścianą, chowając ręce za naprężonymi plecami.
Stukot obcasów pani domu rozszedł się po wyciszonym wnętrzu.
– Irena Kornatowska – przedstawiła się. – Nawet nie wiem, jak opisać to, co się stało. – Kobieta spojrzała wymownie w kierunku męża. Podszedł do niej, objął mocno ramieniem i popatrzył na policjantki.
– Witam. Zygmunt Kornatowski. Wahaliśmy się, czy wzywać policję, ale nie mogliśmy dłużej narażać syna na taki stres.
Julia przez moment przyglądała się wypolerowanej na wysoki połysk posadzce i stojącym na niej atłasowym czółenkom na cienkim obcasie.
– Wahali się państwo? O ile dobrze zrozumiałam ze zgłoszenia, zaginioną osobą jest narzeczona państwa syna?
– Chyba że zaginiona znikanie ma we krwi – wtrąciła się Michalina. – Jak w tym hollywoodzkim filmie z Julią Roberts.
Krawiec zganiła ją spojrzeniem, jednak spotkało się to z całkowitym niezrozumieniem ze strony Bodnar.
– Przyznam, że nie do końca rozumiem, co pani chce przez to powiedzieć. – Na twarzy Kornatowskiej malowało się zdziwienie wywołane pytaniem Michaliny. – Dlaczego niby Paula miałaby to zrobić? Planowałyśmy dzisiejszą uroczystość od wielu tygodni. To wszystko wydaje mi się takie nierzeczywiste.
Julia zasłoniła plecami Michalinę, odcinając ją przezornie od dalszej dyskusji.
– Zanim usłyszę państwa wersję wydarzeń, chciałabym najpierw porozmawiać z państwa synem. – Julia rozejrzała się po twarzach gości. – Nie widzę go tutaj.
Zygmunt Kornatowski dał dyskretny znak stojącemu pod ścianą służącemu. Mężczyzna skinął głową, po czym sprężystym krokiem wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając drzwi.
– Eryk zaraz przyjdzie. Odkąd zauważył zniknięcie Pauliny, coś go opętało. Od rana był dziwnie pobudzony, jakby przeczuwał, że coś złego wisi w powietrzu. Zauważyłem, jak zaaplikował sobie podwójną wódkę, zanim jeszcze rozpoczęliśmy uroczystość. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby tyle pił. – Zygmunt poklepał dłoń żony, która drgnęła na dźwięk jego słów. – Dlatego to, co zobaczyłem, bardzo mnie zaniepokoiło.
– Sądzi pan, że Eryk bał się o narzeczoną?
– Obserwowałem od pewnego czasu jego zachowanie. Odnoszę wrażenie, że syn posępniał z każdym dniem przybliżającym go do zaręczyn.
Od strony ogrodu słychać było podniesione głosy. Julia dostrzegła dwa cienie rzucane przez sylwetki stojące na tarasie. Weranda łączyła salon z drugim pokojem, do którego wejście znajdowało się w głównym korytarzu, ale głosy wyraźnie dochodziły z podwórza.
Szklane drzwi otworzyły się na całą szerokość i do pokoju wszedł młody mężczyzna. Gwałtownym ruchem rozluźnił krawat, po czym rozpiął górne guziki koszuli. Nie patrzył na zebranych gości. Szedł na chwiejnych nogach prosto do baru z alkoholem.
– Szkocką!
Kelner posłusznie napełnił szklankę. Eryk wlał alkohol do gardła. Z ust wydobył się balon powietrza. Odwrócił się do zebranych i obrzucił ich mętnym wzrokiem. Ręka z pustą szklanką powędrowała do góry w geście wznoszonego toastu.
– Moi goście! Moi drodzy, czcigodni goście! Tacy uładzeni i wytworni! – Eryk ruszył w ich stronę. Podchodził coraz bliżej, zaglądając im w wystraszone twarze. – Wybałuszacie teraz oczy, jakbyście nie mieli na tyle kultury, żeby wyjść i nie patrzeć na moje nieszczęście! Patrzcie więc! – Zakręcił się na pięcie i rozłożył ręce. – Napatrzcie się i rozpowiedzcie wszystkim dookoła, że narzeczona Eryka zniknęła! Że uciekła w dniu swych zaręczyn! Kochana rodzinka i przyjaciele! Wiecznie żądni sensacji, wiecznie czyhający na moje potknięcie!
– Eryku! – Kornatowska zasłoniła usta dłonią. – Eryku, tak nie można! Kochanie – zwróciła się szeptem do męża – zaprowadź Eryka do jego pokoju, nie możemy pozwolić sobie na takie upokorzenie.
Julia z Michaliną obserwowały rozgrywającą się scenę rodzinną niczym widzowie w kinie. Michalina już otwierała usta, gdy poczuła, że Julia ściska ją za łokieć. Ruchem oczu nakazała milczenie.
Zygmunt ponownie poklepał żonę po dłoni, po czym ruszył w kierunku baru. Eryk rozprawiał się z kolejną szklanką whisky.
– Przecież po to tu przyszli! – Chłopak zachwiał się niebezpiecznie. – Taki skandal! Gdzie mieliby go szukać jak nie w idealnym domu niespełnionej gwiazdy. Ile zdjęć z ukrycia zrobiliście mi dzisiaj, żeby potem opchnąć je tabloidom?! No, ile? Sprzedajne wieprze!
Ojciec Eryka skinął na kelnera. Chwycili go pod ręce i wyprowadzili wyrywającego się z uścisku. Po salonie rozszedł się szept. Nie bacząc na zażenowaną Kornatowską, podsycone sensacją rozmowy przybierały na sile.
– Przykro patrzeć, gdy ludzie z klasą zachowują się zupełnie bez klasy – mruknęła pod nosem Michalina, widząc zniesmaczoną minę Julii. Spojrzała na zegarek. – Już po pierwszej. Mam wyprowadzić całe to towarzystwo i pozwolić Kornatowskim odpocząć? Z przesłuchaniem zapitego pana młodego trzeba będzie poczekać.
Krawiec pokiwała głową.
– Zanim wypuścisz wszystkich do domu, spisz ich nazwiska. Wylegitymuj każdego. Nie pomiń obsługi i służby, ich dane są tak samo ważne. Na rano chcę mieć na biurku pełną listę osób, które przewinęły się przez dom Kornatowskich. Ja tymczasem rozejrzę się po posesji.
* * *
Delikatne pukanie do drzwi zbudziło Eryka z płytkiego snu. Poczuł pulsujący ból w głowie.
Pod zamkniętymi powiekami wirowały czarno-białe plamy. Otwarcie oczu przyniosło ulgę, obraz pokoju powoli zaczął się stabilizować. Ktoś ponownie zapukał i nie czekając na zaproszenie, nacisnął klamkę.
– Żyjesz? – Eryk zobaczył wyciągniętą w swoim kierunku rękę ze szklanką musującej wody. – Powinieneś to połknąć. Aspiryna potrafi zdziałać cuda.
Podskakujące bąbelki gazu wdzierały się do nosa, ale Eryk wypił kilka łyków.
– Ohyda. Zamiast tego powinieneś przynieść mi butelkę wódki. Bardziej by mi pomogła w tej sytuacji. Co się dzieje na dole?
– Goście już wyszli, ale gliny nadal węszą po domu.
Eryk opadł z powrotem na poduszkę. Wbił wzrok w pokryty lustrem sufit. Odbite w szkle ciało przypominało pomięty worek na kartofle.
– Sądzisz, że Paula odeszła celowo?
Karol wzruszył ramionami.
– Mało mnie to obchodzi. Ale skoro chcesz znać moje zdanie, zbyt mocno zależało jej na tym małżeństwie, żeby ot tak zniknąć. Nie mówiła o niczym innym. Miałaby zamknąć za sobą drzwi i tak po prostu odejść? Marzyła o założeniu rodziny. Wasza rodzina była dla niej prawdziwym wzorem.
– Nasza rodzina. – Poprawił go Eryk. – Jesteś tak samo jej członkiem jak ja, mimo że nie płynie w tobie krew Kornatowskich.
Karolowi cisnął się na usta mało wybredny komentarz, jednak postanowił przemilczeć uwagę brata. Procenty szalejące w głowie Eryka spowodowały czasowy spadek energii, a co za tym idzie zanik zwyczajowej zjadliwości, którą przy każdej nadarzającej się okazji serwował starszemu bratu.
Eryk zwlókł się z łóżka i łapiąc w powietrzu równowagę, ruszył w kierunku przylegającej do sypialni toalety. Do pokoju doszedł odgłos oddawania moczu. Nie spuścił wody, słychać było jedynie huk opadającej na muszlę klapy.
– Zaraz rozwali mi czaszkę. Nie mam siły dziś o tym myśleć. Najlepiej będzie, jeśli zostawisz mnie samego. Idź już.
Wzajemne poklepanie się po łopatkach zakończyło rozmowę. Karol odwrócił się na pięcie i z ulgą zamknął za sobą drzwi. Eryk z mokrym ręcznikiem na czole ułożył się z powrotem na łóżku. Przed oczami nadal miał Paulę z wdziękiem schodzącą po schodach z bukietem fiołków w dłoniach. Przez jej jasne włosy prześwitywały rude promienie zachodzącego słońca.
* * *
– Proszę się przyjrzeć temu zadrapaniu. – Julia stała na werandzie i wskazała palcem rysę na lakierze. – Wygląda na całkiem świeże. Reszta ramy jest w nienaruszonym stanie. Zupełnie jakby ktoś próbował otworzyć drzwi od zewnątrz.
Zygmunt Kornatowski zmrużył oczy i powędrował wzrokiem za palcem Julii.
– Niech pan tego nie dotyka. – Zatrzymała jego dłoń wędrującą w stronę framugi. Mężczyzna posłusznie cofnął rękę. – Wolałabym zebrać materiały dowodowe, zanim zatrą je dziesiątki innych rąk. À propos dowodów. – Julia sięgnęła do przewieszonej przez ramię skórzanej torby i wyjęła zawinięty w folię damski but. – Niech pan mu się dobrze przyjrzy.
Kornatowski wziął zawiniątko do ręki. Naciągnął mocniej folię, aby lepiej przyjrzeć się zawartości. Kiwnął głową, co przyjęła jako potwierdzenie, że rozpoznaje własność Pauli.
– Zaraz po zakończeniu przyjęcia rozejrzałam się po państwa posiadłości. But leżał między klombami. Tymi wokół altany. – Julia zasunęła zamek w torbie. – Oczywiście zabieram go ze sobą. Mam nadzieję, że właścicielka lada dzień sama się po niego zgłosi.
Kornatowski uśmiechnął się bez przekonania.
– Nie wydaje się pan poruszony tą sprawą. Po ojcu przyszłego pana młodego oczekiwałabym większego zaangażowania.
Założył ręce na piersiach i na lekko ugiętych kolanach zakołysał się w przód i w tył.
– Po prostu nie wiem, co mam o tym myśleć. Wieczór przebiegał zgodnie z planem. Były życzenia i toast. Paula kręciła się między gośćmi, zabawiając ich rozmową. Śmiała się, widać było, że jest szczęśliwa. Potem był poczęstunek. Zrobiło się gwarno i tłoczno, jak to na przyjęciu. Gdy wjeżdżał tort, Eryk rozejrzał się za narzeczoną.
– I właśnie wtedy spostrzegł, że nigdzie jej nie ma?
– Młode dziewczyny bywają ekscentryczne. Może to tylko głupi dowcip z jej strony. Rozumie pani, osobliwy scenariusz dla podniesienia atmosfery. Prawdę mówiąc, oboje z żoną jesteśmy tego zdania. Widzę, że pani też nie jest przekonana co do tego tajemniczego zniknięcia.
– Wręcz przeciwnie. – Julia zaprzeczyła gwałtownie. – Mimo to staram się zaklinać rzeczywistość. To taka moja słabostka, robię to zawsze, kiedy chcę, żeby sytuacja nie okazała się tak ponura, na jaką wygląda.
– Pomaga to zaklinanie?
– W dziewięciu przypadkach na dziesięć nie. Jednak nadal próbuję. – Założyła ręce na piersiach i obrzuciła wzrokiem ogród. – Swoją drogą macie państwo dziwne sąsiedztwo. – Wskazała głową dom stojący za parkanem oddzielającym posesje.
Kornatowski spojrzał w kierunku tonącego w mroku budynku.
– Stoi pusty od zeszłego lata. Właściciele wyprowadzili się zaraz po tym, jak ktoś podłożył ogień w pawilonie dla służby.
– Ludzie zwykle odbudowują domy po takich zdarzeniach. Wystraszyli się, że ktoś zrobi to ponownie?
Otworzył usta. Przez chwilę nie mówił nic, jakby starał się dobrać słowa odpowiednie do okoliczności.
– W pożarze zginęło dziecko. Niemowlę. Służba pod nieobecność właścicieli zabierała chłopca do swego domu. W wieczór, kiedy to się stało, właściciele byli poza miastem, więc dzieckiem zajmowała się właśnie służba, para starszych ludzi. Dom stanął w płomieniach bardzo szybko, nikt się nie uratował. Kilka dni po pogrzebie właściciele spakowali walizki i się wyprowadzili. Nie wiem dokąd. Od tamtego czasu nasz dom jest ostatnim zamieszkanym w tej części miasta. Nikt tu poza nami nie zagląda.
Julia zapatrzyła się na szumiące drzewa po drugiej stronie muru.
– Obawiam się, że jest pan w błędzie. Nie dalej niż kwadrans temu widziałam jakąś kobietę stojącą przy parkanie oddzielającym posesje. Była pochylona i ubrana na czarno. Nawet głowę miała zakrytą czarną chustą. Znajdowała się za daleko, nie mogłam słyszeć, co mówi, ale odniosłam wrażenie, że odmawia modlitwę. Poruszała ustami, stąd moje przypuszczenie. Pomyślałam od razu, że pewnie przy szosie stoi kapliczka. Taka, jakie stawia się przy wiejskich drogach.
– To niedorzeczne, musiało się pani zdawać. – Głos Kornatowskiego zabrzmiał lekceważąco. – Owszem, stoi tu stary krzyż, ale jest mało widoczny z drogi i, jak już wspomniałem, nikt tu nie zagląda.
Julia wsłuchiwała się w jego słowa z zaciekawieniem. Mówił płynnie, z rzadko spotykaną pewnością siebie. Nie czuł zażenowania, gdy bezceremonialnie spojrzała mu w twarz, próbując odnaleźć w niej choćby cień niepokoju. Mimo panujących w ogrodzie ciemności widziała go dokładnie. Przez zasłony w salonie przenikała cienka smuga światła i padała wprost na środek twarzy Zygmunta. Całkowicie panował nad sobą i nad sytuacją.
– Doprawdy, bardzo to wszystko dziwne – westchnęła z niedowierzaniem. – Mimo pańskich zapewnień dam jednak wiarę swoim oczom. Jeszcze się na nich nie zawiodłam.
Rozmowę przerwał odgłos kroków na kamiennej ścieżce. Zza rogu domu wyłoniła się wątła postać Ireny Kornatowskiej. Szła w ciemnozielonej, aksamitnej podomce. Włosy miała w nieładzie, spięte tą samą spinką z perłami, ale niedbale; kosmyki wysuwały się i unosiły przy każdym mocniejszym podmuchu powietrza. Nie miała już tej gracji i szyku, jakie prezentowała podczas uroczystości. Sprawiała wrażenie zrezygnowanej, zmęczonej życiem kobiety. Na widok męża i Julii stojących przy drzwiach tarasowych prowadzących do domowej biblioteki przyspieszyła kroku. Nerwowo przygładziła włosy, przyciskając je palcami do karku.
– Nie sądziłam, że pani nadal tu jest. – W jej głosie Julia wyczuła zaskoczenie. Brzmiał zupełnie inaczej niż podczas rozmowy w salonie. – Muszę z tobą jak najszybciej porozmawiać – zwróciła się do męża.
– Pani podkomisarz ma ciekawe spostrzeżenia. – Kornatowski spojrzał w stronę drzwi. – Jeśli technicy potwierdzą, że doszło do włamania, sprawa będzie jasna. Zniknięcie Pauli jest tego konsekwencją.
Kobieta podeszła bliżej i wsunęła dłoń pod ramię męża.
– Włamanie? Ależ skąd! Osobiście mocowałam się z tym przeklętym zamkiem nie dalej niż wczoraj.
Zygmunt spojrzał na małżonkę wzrokiem domagającym się wyjaśnień. Machnęła ręką i roześmiała się wymuszonym śmiechem.
– Tyle razy prosiłam ogrodnika, żeby naoliwił zamek. Drzwi zacinały się od dłuższego czasu. Kiedy ozdabialiśmy dom na dzisiejszą uroczystość, chciałam, żeby wszystko było doskonałe. Nasi przyjaciele lubią po wypiciu lampki koniaku w bibliotece zapalić sobie cygaro na tarasie. Nie mogłam przecież dopuścić, aby tak ważny dzień popsuły zacinające się drzwi. Kilka mocniejszych szarpnięć załatwiło sprawę.
Kornatowski spojrzał pytająco na Julię. Przypatrywała się matce Eryka z uwagą.
– Mimo wszystko przyślę tu z samego rana ekipę, żeby zbadała zamek. – Julia uchwyciła zaniepokojony wzrok Ireny. – Zapewniam, że moi chłopcy nie narobią zbytniego bałaganu, może pani być spokojna.
Odprowadzała spojrzeniem odchodzącą parę. Obejmowali się skrzyżowanymi na plecach ramionami. Ten widok wydał jej się tak romantyczny, że nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie zniknęli za rogiem domu.
Błogosławiła swą niezależność, to, że nie musi znosić męskich fanaberii i nieustannego egocentryzmu. Odkąd odeszła od Daniela, jej dni zaczęły biec normalnym, spokojnym rytmem. Czuła jednak, że rodzi się w niej chęć otworzenia nowego rozdziału, w którym ona i jej mężczyzna znów mówiliby jednym głosem, śmiali się z tych samych żartów i rzucali w siebie poduszkami w niedzielne wspólne poranki. Ta piękna para trzymająca się za ręce wywołała w niej uczucie zazdrości.
Jej myśli powędrowały ku Michalinie. Z nią też nie było najlepiej. Co z tego, że starała się ze wszystkich sił. Każdy jej związek był jak spacer po polu minowym. Jeden nieostrożny ruch wywalał wszystko w powietrze. Pod tym względem jechały na jednym wózku. Były tak różne, a mimo wszystko tak do siebie podobne.ROZDZIAŁ V
Po raz pierwszy od niedzieli słońce przebijało się przez rozrzucone po niebie chmury. Gorące czerwcowe promienie osuszały zalegające na chodnikach kałuże. Poranek zapowiadał się znakomicie. Dochodziła siódma, gdy pracownica miejskiej biblioteki, dwudziestosześcioletnia Luiza Nowicka, zamykała drzwi swojej kawalerki, wsuwając chwilę później klucz pod stojącą na parapecie doniczkę z nasturcjami.
Sprawdziła, czy buty do joggingu są mocno zawiązane, nastawiła ulubioną płytę w mp3 i wybiegła z klatki schodowej prosto do parku sąsiadującego przez ogrodzenie z osiedlem. Część ścieżek była już wyasfaltowana, pozostałe odcinki, oddalone o dwieście metrów od bloków, nadal były bardziej dzikie niż miejskie. Wolała właśnie te piaszczyste, mimo że biegało się po nich z większym trudem, zwłaszcza po kilkudniowych opadach deszczu. Zapach mokrych igieł i liści, jaki parował teraz pod wpływem wstającego słońca, wart był jednak zachodu.
Rozpoczęła rozgrzewkę od skłonów i przysiadów. Jeszcze tylko kilka wymachów nogą i można rozpocząć bieg dokoła parku. Godzina była na tyle wczesna, że spacerowicze jeszcze się nie pojawili, jedynie przemykający właściciele psów pozdrawiali ją uśmiechem, po czym czmychali w stronę domów, ciągnąc na smyczach opierające się czworonogi.
Dobiegła do miejsca, w którym wierzby płaczące malowniczo pochylały się ku ziemi, tworząc cudowne miejsce na odpoczynek. Kilka ustawionych ławek zachęcało do relaksu wśród zieleni i śpiewu ptaków, które rozpoczęły dzień wyjątkowo głośnymi trelami. Wyjęła butelkę wody i przysiadła na jednej z ławek. Spojrzała na maszerujące rzędem kaczki chyboczące się na żółtych płetwach. Odprowadziła je wzrokiem aż za niewielki wzgórek, gdzie zniknęły jej z oczu. Uśmiechnęła się na myśl o kaczej rodzince.
Zbierała się do dalszej części joggingu, kiedy dobiegł ją rwetes dochodzący zza pagórka. Po chwili kacza gromada wyskoczyła i popędziła w przeciwnym kierunku. W parku zdarzały się przypadki, że widziano kunę lub lisa, jednak oprócz ptaków nie było tam teraz żadnego innego zwierzęcia. Popychana ciekawością podeszła do miejsca, z którego chwilę temu dobiegały ptasie wrzaski. Rozejrzała się wokoło. Oprócz szeleszczących wierzb nic nie zakłócało ciszy.
Spojrzała w dół na niewielki rów, który niemal całkowicie wypełnił się deszczówką po ostatnich ulewach. Na powierzchni wody pływały naniesione wiatrem liście.
Pod liśćmi, zwrócone twarzą do dołu, unosiło się nagie ciało.
* * *
Julia otworzyła oczy i zobaczyła siedzącą na łóżku matkę. Od dłuższej chwili szarpała ją za rękę, próbując wyrwać ze snu.
– Stało się coś?
Matka wzrokiem wskazała na stojącą w drzwiach Michalinę. Dopiero teraz Julia zauważyła, że ktoś zagląda przez framugę. Emilia nachyliła się nad głową córki i ze ściśniętą szczęką wycedziła:
– Znowu to zrobiłaś?! Znalazłam to świństwo na stole. Obiecałaś, że z tym skończysz! – Jej gniew przeradzał się w furię. Trzymana za szyjkę butelka o mało nie pękła pod naciskiem palców Emilii. – Zapomniałaś już, jak o mały włos nie zrobiłaś z Sylwii sieroty?!
– To nie jest dobry moment. – Julia dyskretnie dała matce znać, żeby nie robiła scen przy Michalinie. – Zostaw nas same.
Rzuciły sobie wściekłe spojrzenia. Julia wygrzebała się z pościeli i sięgnęła po leżący na poręczy łóżka sweter. Michalina stała nieruchomo, obserwując poranną domową scenę.
– Przyszłam w złym momencie? – spytała nieśmiało.
– Mało mam ostatnio tych dobrych. Raczej nie udałoby ci się w taki trafić. O co chodzi? Nie mogłaś zadzwonić?
– Dzwoniłam. Wiele razy.
Julia popatrzyła na wyświetlacz telefonu. Pięć nieodebranych połączeń.
– Kilka minut po siódmej znaleziono w parku zwłoki młodej kobiety. Na miejscu jest już ekipa Zasępy i Stawczyka. Brakuje tylko ciebie. – Michalina z wyrzutem spojrzała na zwijającą się jak w ukropie Julię. Z prędkością światła wciągała na siebie wczorajsze ciuchy. Do ust wrzuciła gumę do żucia i sprawdziwszy świeżość oddechu, dmuchając w zwiniętej dłoni, dała znak do wyjścia.
Ciało nadal leżało w wodzie, tak jak je znaleziono. Technicy usunęli jedynie z powierzchni stawu pływające liście.
– Wyciągnijcie ją, tylko ostrożnie. – Julia przykucnęła nad taflą wody. Ciało kobiety było śnieżnobiałe, jej ręce opadały pod swym ciężarem na dno stawu. Jedynie nabrzmiały gazami korpus wystawał nieznacznie ponad powierzchnię.
Dwóch mężczyzn weszło po kolana w pokrytą glonami maź i chwyciło ciało pod ramiona. Pociągnęli je po trawie i ułożyli na równym gruncie. Julia nie mogła oderwać oczu od ogolonej głowy, na której widoczne były cięcia od żyletki. Wsunęła na dłonie rękawiczki i przekręciła na bok głowę ofiary, aby móc zobaczyć choć część jej twarzy. Dziewczyna miała obrzmiałe oczy i lekko rozwarte usta. Julia spojrzała na stojącą w oddaleniu Michalinę. Bodnar podeszła bliżej i przykucnęła przy Julii.
– To ona?
Krawiec niepewnie kiwnęła głową i zwróciła się w kierunku notującego coś w zeszycie Zasępy.
– Obawiam się, że to nasza druga zaginiona, Laura Majcher. Spróbuj skontaktować się z Warszawą, potrzebujemy szybkiej sekcji zwłok. Spójrz na to – powiedziała do Michaliny.
– Poznajesz to znamię? Takie samo, jakie wypalono na ciele Pauliny.
– Gwiazda wpisana w okrąg. – Michalina wyciągnęła dłoń do rany, ale zaraz ją cofnęła z wyraźnym przerażeniem.
– Pomóż mi. – Julia szarpnęła zwłoki, chcąc przewrócić je na wznak. – Nie bój się, trupy zazwyczaj nie rzucają się na żywych.
Plamy opadowe przybrały sinoczerwony kolor. Michalina odwróciła oczy, nie mogła znieść tego widoku. Julia w skupieniu gładziła palcami powierzchnię szyi i twarzy Laury. Mimo stosunkowo niskiego stanu wody skóra wydawała się być nieuszkodzona przez zalegające na dnie bajora patyki i wystające z ziemi korzenie.
– Wygląda na to, że ciało nie było przenoszone. Na pierwszy rzut oka nie widzę przerwania naskórka. Zasępa – ponownie zwróciła się do kryminologa. – Przyjrzyj się dłoniom. Co o tym sądzisz?
Zasępa chwycił leżącą na trawie rękę Laury i zaczął ugniatać ją palcami.
– Tkanki zaczynają powoli tracić łączność z resztą ciała. Widzisz ten odwarstwiony naskórek? Przypuszczam, że leżała w wodzie ponad dwie doby. Zmiany objęły całość dłoni, nie tylko palców i paznokci. To oznacza, że rozkład jest już zaawansowany.
– Uda się sfotografować linie papilarne?
Zasępa wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Są ledwie widoczne.
– Posmaruj jej palce tuszem, zanim oddasz ciało w ręce patologa. Może to nam coś da. – Julia z niedowierzaniem kręciła głową. – Tak czy inaczej, musimy mieć je w kartotece.
Alex Stawczyk machnięciem ręki dał znać, aby odsunęli się od zwłok. Obszedł leżące na ziemi ciało, robiąc serię zdjęć.
Od strony głównej alei podjechał w ich stronę minivan do przewożenia zwłok. Lekarz sądowy wykonał kilka obowiązkowych badań potwierdzających zgon i wypisał standardowy dokument. Chwilę później dwóch mężczyzn sprawnymi ruchami zapakowało nagie ciało dziewczyny do czarnego worka.
– Zbierzcie tyle śladów, ile się da – rzuciła w stronę Zasępy Julia, odprowadzając wzrokiem odjeżdżające auto. Na ścieżkach zaczynało kręcić się coraz więcej ludzi węszących tanią sensację. – Co z sekcją? Kiedy się nią zajmą?
Zasępa odchrząknął, zasłaniając pięścią usta.
– Będziemy musieli trochę poczekać. Mają pełne obłożenie. Wisła obrodziła w topielców. W sobotę wyciągnięto z wody dwójkę chłopaków, którzy próbowali siłować się z nurtem. Do tego drogówka podrzuciła kilka ofiar z ostatniego wypadku pod miastem. Trójka pijanych małolatów plus kierowca forda. Auto chłopaków zawinęło się wokół drzewa, nie było co zbierać…
– Nie pieprz, Zasępa. – Julia była wyraźnie niezadowolona z takiego obrotu sprawy. – Nie ma mowy o czekaniu tydzień albo dłużej, aż biegły zrobi przegląd wesołej gromadki pijanych chłopców. Panie, bez względu na to, czy żywe czy martwe, powinny mieć pierwszeństwo.
Zasępa popukał się palcem w czoło. Odpowiedziała mu tym samym.
– Założymy się, że badanie będzie wykonane najpóźniej do piątku? – Julia wyciągnęła rękę. – O stówę?
– Chcesz się wzbogacić kosztem nieboszczyka? Nieładnie… – Zasępa z ociąganiem potrząsnął delikatną dłonią Julii.
* * *
Wszedł do pokoju brata i zatrzasnął za sobą drzwi. Karol naciągnął na głowę poduszkę i odkręcił się do ściany. Eryk stanął nad nim i jednym szarpnięciem ściągnął z niego kołdrę. Spadła na podłogę podobnie jak wyrwana spod głowy Karola poduszka.
– Co z tobą? Całkiem ci odbiło?! – Karol leniwym ruchem poprawił wpijające się w pośladki slipki. Zmęczona twarz zdradzała całonocne balowanie poza domem. – Jeśli chodzi ci o nową dostawę wódki, to wybrałeś sobie kiepską porę. – Sięgnął po kołdrę, próbując na nowo ułożyć się na materacu.
– Skąd to masz? – Eryk w jednej ręce trzymał zdjęcie Pauliny, drugą chwycił brata za szyję, aż pojawił się na niej czerwony odcisk. – Ty zboczony gnojku!
Karol jednym ruchem wywinął się z uścisku i stanął twarzą w twarz z bratem. Nikt nie będzie go w ten sposób traktował, a już na pewno nie ten niewydarzony aktorzyna. Potarł szyję i rozluźnił naprężone do granic możliwości mięśnie szyi. Przełknął ślinę, grdyka przesunęła się do góry i wróciła na swoje miejsce.
– Chcesz wojny, frajerze?! – Karol spojrzał na brata nabiegłymi krwią oczami. – Nie mam zwyczaju brudzić sobie rąk takimi jak ty. Jesteś dla mnie za cienki. I odpuść sobie te aktorskie sztuczki. Tu nie teatr w Zapierdziewie. A zdjęcie? – Rzucił okiem na fotografię. – Pewnie zostało w szafce po tym, jak zamieniliśmy się pokojami kilka miesięcy temu. Co? Już i pamięć nie ta? – Wykrzywił twarz w ironicznym uśmiechu. – Wóda przepaliła ci mózg?
Mierzyli się wzrokiem, czekając na to, który pierwszy odpuści. Do pokoju zapukała Irena Kornatowska. Delikatnie otworzyła drzwi i wsunęła głowę.
– Zaniepokoiły mnie odgłosy z piętra, myślałam, że dzieje się coś złego…
– Wyjdź! – wycedził przez zaciśnięte zęby Eryk, nie odwracając się w stronę drzwi.
Kornatowska skurczyła się w sobie. Zatrzymała pytający wzrok na stojącym do niej przodem Karolu.
– Nic się nie dzieje, mamo. Wszystko w porządku. – Uspokoił ją łagodnym uśmiechem.
Odpowiedziała mu smutnym kiwnięciem głowy, po czym wycofała się na korytarz.
– Kreujesz się na ukochanego synka mamusi? – Eryk nie dawał za wygraną. – Nic ci to nie da. Znasz zasady i znasz swoje miejsce w stadzie. Zawsze będę dwa kroki przed tobą, pamiętaj o tym, złamasie. Ja zgarniam wszystko.
O tym, że Eryk gra pierwsze skrzypce, nie pozwalano mu zapomnieć. Zwłaszcza że sam Eryk przypominał mu przy każdej sposobności, który z nich jest ważniejszy. Bycie tym drugim przydawało mu się jedynie w sytuacjach kryzysowych. Wówczas zwracano oczy w kierunku starszego i zrównoważonego Karola, licząc na to, że po raz kolejny stanie na wysokości zadania i zajmie się młodszym bratem. To, że wyciągał Eryka z kłopotów, było dla wszystkich czymś tak naturalnym jak oddychanie. Tylko wtedy mógł się z nimi równać. Był potrzebny i doceniany.
Do matki właściwie nic nie miał. Nic oprócz żalu, że od momentu, kiedy przyniosła ze szpitala zawiniętego w koc Eryka, ograniczyła czułości względem starszego czteroletniego syna. Myślał wtedy, że to normalne, gdy w domu pojawia się kolejne dziecko. O tym, że został adoptowany jako kilkumiesięczne niemowlę, dowiedział się zaraz po swoich osiemnastych urodzinach. Eryk triumfował. Ojciec nigdy nie wybaczył matce, że bez jego wiedzy zdecydowała się powiedzieć o tym Karolowi. Zrobiła to w chwili kolejnego załamania nerwowego. Ale Karol to rozumiał. Wolał wiedzieć. Przynajmniej miał świadomość, kim jest. A właściwie, kim nie jest. Nie jest ich synem.
– Nigdy więcej nie próbuj mnie oszukiwać. – Eryk uderzył go w tył głowy, po czym wyszedł z pokoju na chwiejnych nogach.
Karol potarł potylicę. Ostatni raz mnie uderzyłeś, niewdzięczny sukinsynu. Decydujący cios należy teraz do mnie. Koniec z kryciem twojego frajerskiego tyłka.
Sięgnął po komórkę. Usłyszał sygnał, po czym w słuchawce odezwał się dawno niesłyszany, ale dobrze znany mu głos.
* * *
Julia kręciła się niespokojnie po gabinecie. Co chwila przystawała i otwierała usta, by po chwili znów bez słowa powrócić do krążenia od ściany do ściany. Michalina oparta brodą o poręcz krzesła obserwowała z zaciekawieniem tę zmierzającą donikąd wędrówkę.
– Jest coś, o czym muszę z tobą porozmawiać. – Julia usiadła wreszcie za biurkiem. – Chodzi o jutrzejszy dzień i… o kilka następnych. Jednym słowem, jutro wyjeżdżam z córką na obiecane wakacje i będziesz musiała sama poprowadzić dalsze dochodzenie.
Widząc rozszerzające się oczy Michaliny, dorzuciła pośpiesznie:
– Rozmawiałam już z komisarzem, będzie cię wspierał, a przynajmniej nie będzie przeszkadzał. Zasępa też ma głowę nie od parady. Jestem pewna, że dacie sobie radę.
– Chcesz mi zostawić na łbie trupa i przypaloną żywcem dziewczynę? – Bodnar zmarszczyła czoło jak szczeniak z reklamy kremów na zmarszczki. – Zdajesz sobie sprawę, w co mnie pakujesz?!
– Nie mogę inaczej. – Julia spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. – Ten drań, Daniel, wystąpił do sądu o pozbawienie mnie władzy rodzicielskiej. Jeśli nie przyłożę się bardziej do opieki nad Sylwią, przegram sprawę. Nie mam wyboru.
Michalina myślała jednak w tej chwili tylko o sobie. Zaczęła niespokojnie wiercić się na krześle.
– Co będzie, jeśli schrzanię to śledztwo? Wiesz przecież, że jestem zero, jeśli chodzi o doświadczenie. Klasyczne, okrągłe zero! Wystawianie mnie na pierwszą linię frontu to jakieś kosmiczne nieporozumienie!
– Musisz dać sobie radę. – Julia widziała, jak Bodnar zaczyna dyszeć ze strachu. – Nie mam komu tego zostawić. Całkowicie ci ufam i wiem, że tego nie spieprzysz. Będziesz dzwoniła do mnie codziennie i na bieżąco relacjonowała, co się tutaj dzieje. Każdego dnia dostaniesz ode mnie wskazówki, co masz dalej robić. Wspólnymi siłami dokończymy tę sprawę.
– Wspólnymi siłami? – Bodnar poderwała się z krzesła. – Ośmieszę się tylko przed komisarzem i wyleje mnie na zbity pysk. Nikt mi już nigdy nie powierzy żadnej sprawy.
Julia otworzyła metalową szafę i wyjęła leżące w niej dokumenty.
– „Nikt”, „nigdy”, „żadnej”? Nie za dużo tego optymizmu? Spróbujmy może przejść przez to bez egzaltacji i histerii. Tu masz wszystkie dane, jakie do tej pory udało nam się zebrać. – Rzuciła teczkę na biurko. – Przejrzyj to bardzo dokładnie. Do tego dojdzie opis z autopsji Laury, który wyślesz mi faksem na numer, który ci podam.
– Będziesz robić zamki z piasku, czytając raport z sekcji zwłok? – Michalina powoli otrząsała się po pierwszym szoku.
– Taki mam zamiar – przytaknęła Julia – Prawdę mówiąc, zamki nie kręcą mnie tak jak lektura spisana ręką patologa, ale nie mogę pozwolić sobie na zniszczenie mi życia przez tego łajdaka, który ma czelność wyciągać łapska po moje dziecko.
Bodnar z ociąganiem pokiwała głową. W kwestii Sylwii była po jej stronie. Zostanie na placu boju sama jedynie z możliwością wykonania „telefonu do przyjaciela”. Sytuacja awaryjna w końcu musiała się wydarzyć.
Julia zaczęła zbierać się do wyjścia.
– Jeszcze jedno. – Stanęła w drzwiach i obróciła się w stronę wertującej teczkę z aktami Michaliny. – Jadę teraz do rodziców Laury. Trzeba ich powiadomić o śmierci dziewczyny. Ty natomiast zgłosisz się na ochotnika do odwiedzenia Kornatowskich. Powiesz im, że Paula żyje. Nie podawaj jednak żadnych szczegółów, choćby nalegali. Obserwuj bacznie reakcję obu braci. Mam przeczucie, że jeden z nich zareaguje bardziej emocjonalnie. I chyba nawet wiem który.