-
nowość
-
promocja
Rok wśród kwiatów. Dziennik koreańskiej miłośniczki roślin - ebook
Rok wśród kwiatów. Dziennik koreańskiej miłośniczki roślin - ebook
Pierwsza w Polsce książka jednej z najbardziej uznanych współczesnych pisarek w Korei Południowej.
Elegancka proza afirmująca życie oraz eksplorująca tematy rozwoju i zmian, miłości i straty, trwania i odpuszczania.
Kim Keum Hee mieszka w małym mieszkaniu w Seulu z mężem i ponad siedemdziesięcioma roślinami. Mówi o sobie, że jest ich dumnym rodzicem. Kiedy życie wydaje się jej przytłaczające, rośliny podtrzymują ją na duchu. Jej nastrój natychmiast się poprawia, gdy obserwuje, jak rozkwitają delikatne liście akacji srebrzystej, a gdy odkrywa nowe korzenie u umierającego kaktusa, wraca nadzieja.
Autorka dzieli się z nami codziennymi obserwacjami na temat swojej roślinnej rodziny oraz tego, jak jej dzieci walczą i rozwijają się w kolejnych porach roku. Są tu momenty głębokie i takie, które łamią serce, ale nigdy nie brakuje miłości i nadziei. Jak udowadnia Kim Keum Hee, opieka nad roślinami w dużej mierze przypomina opiekę nad samym sobą. Nie da się żyć bez wiary, że jutro będzie lepiej, oraz bez małych gestów, które na co dzień utrzymują nas w tym przekonaniu. To właśnie tę postawę nazywa „roślinnym optymizmem”.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna obca |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-780-7 |
| Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprzeszłości często przeżywałam fascynację uprawą roślin, która z czasem zupełnie mijała. Gdy teraz się nad tym zastanawiam, widzę, że zakochiwałam się w roślinach niemal dokładnie wtedy, kiedy było mi ciężko. Po raz pierwszy zajęłam się ich uprawą dawno temu, gdy pracowałam na etacie. Zauważyłam, że doniczkowe rośliny stojące w biurze przywiędły, więc zaczęłam wynosić je na taras i podlewać. Nawet nie spostrzegłam, jak stało się to jednym z moich obowiązków. Ilekroć dopadał mnie stres związany z przypisanymi mi zadaniami, odchodziłam od biurka i doglądałam roślin. Podlewanie pozwalało na chwilę oderwać się od pracy, a oczyszczanie umysłu stanowiło przecież jej ważny element.
Wśród roślin panowała pewna hierarchia. Część rosła spokojnie w gabinecie szefa, inne stały ze swoimi uschniętymi liśćmi w korytarzu albo przy regałach i czekały, aż zwrócę na nie uwagę, wezmę je na ręce i wyniosę na taras. Nie należę do najbardziej systematycznych osób, więc często zapominałam o ich doglądaniu i rośliny musiały traktować moją troskę jako chwilowe błogosławieństwo, a potem radziły sobie same.
Pracę rzuciłam niemal z dnia na dzień. Uznałam, że nie mogę dłużej tłamsić w sobie marzenia o karierze pisarki. Czasami się zastanawiałam, jak radzą sobie firmowe rośliny po moim odejściu. Sansewieria, peperomia tępolistna i inne, bardziej pospolite rośliny doniczkowe pozostały w ogrodzie mojej pamięci niczym brzemię wraz z poczuciem porażki, jakie odczuwałam w ostatnim dniu pracy.
***
Nim siadłam do pisania tych słów, wyszłam na balkon i podlałam znajdujące się tam rośliny. Nie prezentowały się teraz najlepiej, bo w trakcie lata pojawiło się wiele mniejszych i większych problemów. Gdy tego ranka po przebudzeniu wyszłam na balkon, zobaczyłam, że mój wilczomlecz mleczny jest cały pomarszczony. Dwa dni wcześniej odkryłam, że w jego tylnej części, zasłoniętej i słabo widocznej, pojawiła się zgnilizna. W nadziei, że roślina się zregeneruje, postawiłam ją w blasku świeżo zakupionej lampy do roślin, ale po jednym dniu zupełnie się poddała. Nie miałam wyjścia, musiałam wyjąć ją z donicy i obejrzeć korzenie. Nie wyglądały najgorzej. Obcięłam miękką część, przez co wilczomlecz skurczył się z około piętnastu centymetrów długości do wielkości kciuka.
Korzenie miał jednak dobre, więc nie traciłam nadziei. Musiałam się dowiedzieć, jak go ocalić. Wciąż pamiętałam, jak pięknie wyglądał zeszłej zimy, gdy do mnie trafił, jak cudownie łączył w sobie róż i błękit, jak te barwy przeplatały się ze sobą na podobieństwo farby rozprowadzanej pociągnięciami pędzla. Nie mogłam ot tak się poddać.
– Wyjdzie z tego? – zagadnęła przechodząca obok balkonu kobieta.
– Wyjdzie. Ważne, że korzenie ma w porządku, prawda? – odparłam pewnie, ale zaraz dopadły mnie wątpliwości, czy aby się nie mylę. Towarzyszyło mi poczucie rezygnacji. Jeśli się nie uda, to trudno. Z każdą kolejną porą roku, jaką spędzam z roślinami, coraz częściej dochodzę do tego właśnie wniosku.
Jako autorka już od dawna pisałam o emocjach, natomiast w ostatnich latach zaczęłam o nich rozmawiać z psychoterapeutą. Podczas jednego z naszych spotkań specjalista nazwał cynizm „zleżałym rozczarowaniem”, co bardzo zapadło mi w pamięć. Płynący z tych słów wniosek, że gdy oceniamy samych siebie, nie powinniśmy lekceważyć rozczarowań z okresu dorastania, bardzo mi pomógł w lepszym zrozumieniu siebie samej. Uświadomiłam sobie, że każda porażka oraz wynikający z niej zawód wpływały na to, kim jestem teraz, i podjęłam decyzję, że przynajmniej ja sama zacznę sobie oszczędzać tego typu rozczarowań.
Oczywiście rozczarowanie związane z obcowaniem z roślinami ma nieco odmienną naturę. Nie kojarzy się z odtrąceniem, raczej z puszczeniem czyjejś dłoni w tłumie. Mamy świadomość, że możemy tę rękę ponownie ująć, wystarczy poczekać na odpowiedni moment. Ten typ rozczarowania niczego definitywnie nie przekreśla, co najwyżej „poluzowuje”.
***
Im dłużej trwa sezon deszczowy, w tym gorszym stanie są rośliny na balkonie. Co dzień widzę opadające z nich liście, ich wiotczenie i gnicie. Niektóre sukulenty czernieją i nawilgają, wręcz rozpływają się. Ten los spotkał choćby okaz kupiony zeszłej wiosny wraz z doniczką za pięć tysięcy wonów. Podczas wizyty w sklepie ogrodniczym wahałam się, co powinnam zasadzić w tej donicy, na co właścicielka zaproponowała mi dwa rodzaje roślin, które od razu włożyła w ziemię, nie żądając za to dodatkowej opłaty.
– Niech rosną i wypełnią całą donicę! – powiedziała, życząc mi i moim roślinom jak najlepiej.
Kończyło się jednak lato, jeden z sukulentów zgnił doszczętnie i zniknął, a przyjacielski uśmiech tamtej handlarki pozostał jedynie przyjemnym wspomnieniem. Chociaż nie, druga roślina wciąż żyła, więc błogosławieństwo kwiaciarki nadal działało.
Podczas tamtej wizyty w sklepie ogrodniczym zwróciłam uwagę na jeszcze jedną roślinę, na żylistka. Pokryte drobnym białym kwieciem drzewko zdobiło wejście do części z ekspozycją roślin. Zapytałam o cenę i dowiedziałam się, że kosztowało sto tysięcy wonów. Zawahałam się. Właścicielka powiedziała jednak, że mają też mniejsze żylistki, w formie doniczkowych krzewików. Ostatecznie zdecydowałam się na zakup właśnie tego drugiego wariantu.
– Och, drzewko jest cudowne, ale to…? – Właściciel gorąco polecał mi zakup drzewka, chwaląc silne korzenie, solidne pieńki oraz zadbane gałęzie i przekonując, że doniczkowy krzew nie jest dobrym wyborem.
– Wygląda ładnie, to wystarczy. – Handlarka poparła mój wybór i pacnęła męża w ramię.
Stan żylistka również pogorszył się pod koniec lata, ale wydaje mi się, że roślina jeszcze się nie poddała.
***
Poszłam do pracy zaraz po studiach i dwukrotnie przyszło mi rezygnować z zatrudnienia. W obydwu przypadkach ostatniego dnia wrzucałam wszystkie swoje rzeczy do auta i odjeżdżałam, zalewając się łzami. Chwile, kiedy chciałam dobrze, ale mi nie wychodziło; kiedy nie chciałam rezygnować ani się poddawać, ale musiałam, bo nie byłam w stanie dłużej wytrwać – wszystkie te trudne godziny pozostawiły po sobie ślad w doniczkach stojących na firmowym balkonie. Zajmując się roślinami, starałam się uporządkować swoje myśli, ale z najróżniejszych powodów często czułam się bardziej wyzuta z sił niż uschnięte liście.
Gdybym mogła coś przekazać dwudziestoletniej mnie, powiedziałabym, że rozwój wymaga poświęceń. Nawet więcej: życie bez trudności nie ma najmniejszego sensu. Nawet przyniesione z kwiaciarni rośliny nie zawsze wyglądają w domu tak jak w sklepie. Liście rosną, jak chcą, kwiaty rozkwitają, a potem więdną, kiedy zaś warunki pogodowe są kiepskie, tak jak tego lata, pojawia się zgnilizna.
Uprawa roślin uczy, że rozwój każdego żywego organizmu to niepowtarzalna podróż usiana najróżniejszymi (nie zawsze mile widzianymi) przygodami. W miejsce zniszczonych przez mszyce liści pojawiają się nowe, a gałęzie rosną dalej, mimo że jedna z nich została ułamana. Rozwój się nie zatrzymuje, mimo przeciwności.
Nasze piękne wyobrażenia na temat ogrodnictwa tak naprawdę są dalekie od rzeczywistości i w pewien sposób zniekształcają postrzeganie wzrostu. Istoty żywe nie rozwijają się zgodnie z czyimikolwiek oczekiwaniami. Zadowolenie, jakie czułam w początkach mojej ogrodniczej przygody jako właścicielka zadbanego balkonu, zaczęło zanikać wraz ze wzrostem liczby posiadanych przeze mnie gatunków.
Mimo to nadal będę hodować rośliny i o nich pisać, ponieważ intryguje mnie to subtelne drganie skrywanych w zakamarkach serca emocji, które pojawia się, ilekroć wychodzę na balkon. Rośliny po prostu się tam znajdują, próbują rosnąć, a ja stając pośród nich, z jakiegoś powodu daję się złapać w sieć wspomnień, nurzam się w nich, śmieję się i smucę. Czyżby rośliny posiadły umiejętność odbijania w sobie wnętrza stojącej przed nimi osoby, tak jak lustra odbijają zewnętrze? Czyżby te chłodne, nieznające emocji byty miały w sobie coś, co skłania nas do zajrzenia we własne wnętrza? Intryguje mnie, dlaczego patrzenie na rośliny sprawia, że spoglądam też w głąb siebie.
Jutro powinnam przesadzić wilczomlecz. Wielu bardziej doświadczonych ogrodników żaliło się, że na toczącą go chorobę nie ma rady, ale skoro mam korzeń, nie mogę nie spróbować go przesadzić. Wydaje mi się, że zajmuję się ogrodnictwem właśnie dlatego, że chcę czerpać z płynącego z niego optymizmu. Kiedy jestem zagubiona albo jest mi ciężko na duszy, pomocne okazuje się spojrzenie na problem z daleka, planowanie kolejnych kroków od samego początku. Mam korzeń, więc go zasadzę. Chcę zapamiętać to lato, więc je zapamiętam. Ten tekst jest pamiątką po tamtych pełnych optymizmu dniach.Roślinny optymizm
Patrząc na balkon, uznałam, że wymagał on „poprawek”. Był wąski, z niedostateczną ilością światła oraz wilgoci, a mimo to umieszczone na nim rośliny wypuszczały kolejne liście. Problem tkwił gdzieś indziej. Wszystkie zdawały się chylić w jedną stronę. Moja duma, pieniążek, którego zaszczepkami obdarowałam już niejedną rodzinę, szybko wyrosła i miała bujne okrągłe liście, ale od podążania za słońcem wykształciła także krzywy pieniek. Utrzymywała się w równowadze wyłącznie dzięki wbitej w ziemię podporze. Kilka z długich gałęzi filodendrona Florida Ghost, który w ciągu roku niemal podwoił swoją wysokość i pewnie sięgałby już do sufitu, wyginało się w dół. Nie dawały rady utrzymać ciężaru niemal trzydziestocentymetrowych liści.
O stanie roślin w gabinecie nawet nie wspomnę. Jego okna wychodziły na północ, więc do środka nie wpadało dużo światła słonecznego, a łaknące choćby nikłego blasku rośliny wyginały się w stronę szyb. Biorąc pod uwagę, jak mocno odchylały się od pionu, nietrudno się domyślić, że bardzo pragnęły słońca. W takim stanie znajdowały się choćby filodendron Silver Metal i filodendron postrzępiony, które od sadzonki rosły obok siebie. Trafiły do mnie, mając po kilka listków, ale bardzo szybko się rozrosły, a teraz ich pochylone sylwetki wpędzały mnie w poczucie winy. Miałam wrażenie, że były tak pokręcone wyłącznie przeze mnie.
Oczywiście miałam pewien wpływ na tę sytuację. Wiedziałam, że w okresie wzrostu powinnam regularnie obracać doniczki, ale kiedy rośliny zaczęły się ze sobą splatać, to zadanie okazywało się bardzo trudne do wykonania. Próbując rozwiązać problem braku światła, nie chciałam utrudniać życia liściom i zmuszać ich do kolejnej zmiany ułożenia. W ten sposób jednak przyzwalałam na krzywy wzrost.
Ostatnio rozmawiałam z mężem na temat rzeczy, które robimy raz, a później często wracamy do nich myślami. Jeśli czytam książkę i okazuje się ona zawodem, rzucam, że „mam wrażenie, jakby autor nie przeanalizował tego zbyt dobrze”, a mąż kiwa głową ze zrozumieniem. Któregoś razu zapytał jednak: „Ale czy myślenie nad czymś w kółko naprawdę ma sens? Czy nie jest tak, że po tak długim analizowaniu i tak ostatecznie wracamy do naszej pierwotnej myśli?”. Rozpatrując najróżniejsze aspekty zmiany ustawienia doniczki, ostatecznie nawet jej nie ruszyłam, a wystarczyło ją lekko obrócić, by zapobiec krzywemu wzrostowi posadzonej w niej rośliny. Ważne, by we wszystkim zachować „umiar”. Tyle że kiedy próbuję podchodzić do czegoś „z umiarem”, dopadają mnie wątpliwości i zaczynam się zastanawiać, czy nie okazuję tym samym braku zaangażowania albo nie idę na łatwiznę.