- W empik go
Romeo i Julia - ebook
Romeo i Julia - ebook
„Romeo i Julia” to dramat angielskiego pisarza Williama Szekspira, napisany we wczesnym stadium jego kariery, a wydany w 1597 r.
Historia dzieje się w Weronie i Mantui. Członkowie dwóch zwaśnionych rodzin, zakochują się w sobie. Pewnego dnia Romeo Montecchi dowiaduje się o balu w domu rodziny Capuletich, gdzie ma pojawić się jego wybranka. Udaje się tam wraz z grupą przyjaciół i poznaje Julię. Wkrótce dochodzi do pierwszych pocałunków tych dwojga. Pod osłoną nocy Romeo udaje się pod balkon Julii i wyznaje jej miłość. Ta jednak – ze względu na mrok – nie wie, kto czeka pod balkonem. Odpowiada więc, że jedyną osobą, którą kocha, jest członek zwaśnionego rodu, Romeo Montecchi. Słysząc to młodzieniec postanawia ujawnić swoją tożsamość. Następnego dnia nastolatkowie biorą ślub w celi ojca Laurentego...
„Romeo i Julia” przedstawia historię tragicznej miłości dwojga młodych ludzi, którzy stali się wzorcami romantycznych kochanków.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-533-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osoby dramatu
Akt pierwszy
Prolog
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
Scena V
Akt drugi
Prolog
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
Scena V
Scena VI
Akt trzeci
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
Scena V
Akt czwarty
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
Scena V
Akt piąty
Scena I
Scena II
Scena IIIOsoby dramatu
ESKALUS – książę panujący w Weronie
PARYS – młody Weroneńczyk szlachetnego rodu, krewny księcia
MONTEKI
KAPULET
STARZEC – stryjeczny brat Kapuleta
ROMEO – syn Montekiego
MERKUCJO – krewny księcia
BENWOLIO – synowiec Montekiego
TYBALT – krewny Pani Kapulet
LAURENTY – ojciec franciszkanin
JAN – brat z tegoż zgromadzenia
BALTAZAR – służący Romea
SAMSON
GRZEGORZ
ABRAHAM – służący Montekiego
APTEKARZ
TRZECH MUZYKANTÓW
PAŹ PARYSA
PIOTR
DOWÓDCA WARTY
PANI MONTEKI – małżonka Montekiego
PANI KAPULET – małżonka Kapuleta
JULIA – córka Kapuletów
MARTA – mamka Julii
Obywatele weroneńscy, różne osoby płci obojej, liczący się do przyjaciół obu domów, maski, straż wojskowa i inne osoby.
Rzecz odbywa się przez większą część sztuki w Weronie, przez część piątego aktu w Mantui.Akt pierwszy
Prolog
Dwa rody, zacne jednako i sławne –
Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,
Do nowej zbrodni pchają złości dawne,
Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie
Z łon tych dwu wrogów wzięło bowiem życie,
Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje;
Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie
Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje.
Tej ich miłości przebieg zbyt bolesny
I jak się ojców nienawiść nie zmienia,
Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny,
Dwugodzinnego treścią przedstawienia,
Które otoczcie cierpliwymi względy,
Jest w nim co złego, my usuniem błędy...
(Przełożył Jan Kasprowicz)Scena I
Plac publiczny. Wchodzą SAMSON i GRZEGORZ uzbrojeni w tarcze i miecze.
SAMSON
Dalipan, Grzegorzu, nie będziem darli pierza.
GRZEGORZ
Ma się rozumieć, bobyśmy byli zdziercami.
SAMSON
Ale będziemy darli koty, jak z nami zadrą.
GRZEGORZ
Kto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.
SAMSON
Mam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.
GRZEGORZ
Tak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.
GRZEGORZ
Rozruchać się tyle znaczy co ruszyć się z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie – drapnięcie.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylko do stania na miejscu. Będę jak mur dla każdego mężczyzny i każdej kobiety z tego domu.
GRZEGORZ
To właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go się trzymają.
SAMSON
Prawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.
GRZEGORZ
Spór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.
SAMSON
Mniejsza mi o to, będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeź między nimi sprawię.
GRZEGORZ
Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać?
SAMSON
Nie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.
GRZEGORZ
Tym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem. Weź no się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.
Wchodzą ABRAHAM i BALTAZAR.
SAMSON
Mój giwer już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.
GRZEGORZ
Gwoli drapania?
SAMSON
Nie bój się.
GRZEGORZ
Ja bym się miał bać z twojej przyczyny!
SAMSON
Miejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.
GRZEGORZ
Marsa im nastawię przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.
SAMSON
Nie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.
ABRAHAM
Skrzywiłeś się na nas, mości panie?
SAMSON
Nie inaczej, skrzywiłem się.
ABRAHAM
Czy na nas się skrzywiłeś, mości panie?
SAMSON
do GRZEGORZA
Będziemyż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?
GRZEGORZ
Nie.
SAMSON
Nie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tylko skrzywiłem się tak sobie.
GRZEGORZ
do ABRAHAMA
Zaczepki waść szukasz?
ABRAHAM
Zaczepki? nie.
SAMSON
Jeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.
ABRAHAM
Nie lepszy.
SAMSON
Niech i tak będzie.
BENWOLIO ukazuje się w głębi.
GRZEGORZ
na stronie do SAMSONA
Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.
SAMSON
Nie inaczej; lepszy.
ABRAHAM
Kłamiesz.
SAMSON
Dobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.
BENWOLIO
Odstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.
rozdziela ich swoim mieczem
Wchodzi TYBALT.
TYBALT
Cóż to? krzyżujesz oręż z parobkami?
Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia.
BENWOLIO
Przywracam tylko pokój. Włóż miecz nazad
Albo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi.
TYBALT
Z gołym orężem pokój? Nienawidzę
Tego wyrazu, tak jak nienawidzę
Szatana, wszystkich Montekich i ciebie.
Broń się, nikczemny tchórzu.
Walczą. Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą mieszczanie z pałkami.
PIERWSZY OBYWATEL
Hola! berdyszów! pałek! Dalej po nich!
Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!
Wchodzą KAPULET i PANI KAPULET.
KAPULET
Co za hałas? Podajcie mi długi
Mój miecz! hej!
PANI KAPULET
Raczej kulę; co ci z miecza?
KAPULET
Miecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi.
I szydnie swoją klingą mi urąga.
Wchodzą MONTEKI i PANI MONTEKI.
MONTEKI
Ha! nędzny Kapulecie!
do żony
Puść mnie, pani.
PANI MONTEKI
Nie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą.
Wchodzi KSIĄŻĘ z orszakiem.
KSIĄŻĘ
Zapamiętali niesforni poddani,
Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to,
Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta,
Co wściekłych swoich gniewów żar gasicie
W własnych żył swoich źródle purpurowym;
Pod karą tortur wypuśćcie natychmiast
Z dłoni skrwawionych tę broń buntowniczą
I posłuchajcie tego, co niniejszym
Wasz rozjątrzony książę postanawia.
Domowe starcia, z marnych słów zrodzone
Przez was, Monteki oraz Kapulecie,
Trzykroć już spokój miasta zakłóciły,
Tak że poważni wiekiem i zasługą
Obywatele werońscy musieli
Porzucić swoje wygodne przybory
I w stare dłonie stare ująć miecze,
By zardzewiałym ostrzem zardzewiałe
Niechęci wasze przecinać. Jeżeli
Wzniecicie kiedyś waśń podobną,
Zamęt pokoju opłacicie życiem.
A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie.
Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem;
Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu
Na ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzie
Dalsza ma wola oznajmiona będzie.
Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych
Pod karą śmierci, aby się rozeszli.
KSIĄŻĘ z orszakiem wychodzi. Podobnież KAPULET, PANI KAPULET, TYBALT, obywatele i słudzy.
MONTEKI
Kto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze,
Był żeś tu wtedy, gdy się to zaczęło?
BENWOLIO
Nieprzyjaciela naszego pachołcy
I wasi już się bili, kiedym nadszedł;
Dobyłem broni, aby ich rozdzielić:
Wtem wpadł szalony Tybalt z gołym mieczem,
I harde zionąc mi w uszy wyzwanie,
Jął się wywijać nim i siec powietrze,
Które świszczało tylko szydząc z marnych
Jego zamachów. Gdyśmy tak ze sobą
Cięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł się
Większy tłum ludzi; z obu stron walczono,
Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich.
PANI MONTEKI
Lecz gdzież Romeo? Widział żeś go dzisiaj?
Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu.
BENWOLIO
Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce
W złotych się oknach wschodu ukazało,
Troski wygnały mię z dala od domu
W sykomorowy ów gaj, co się ciągnie
Ku południowi od naszego miasta.
Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał.
Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu;
Lecz on, spostrzegłszy mię, skrył się natychmiast
I w najciemniejszej ukrył się gęstwinie.
Pociąg ten jego do odosobnienia
Mierząc mym własnym (serce nasze bowiem
Jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni),
Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach
I w inną stronę się udałem, chętnie
Stroniąc od tego, co rad mnie unikał.
MONTEKI
Nieraz o świcie już go tam widziano
Łzami poranną mnożącego rosę,
A chmury – swego oblicza chmurami,
Aliści ledwo na najdalszym wschodzie
Wesołe słońce sprzed łoża Aurory
Zaczęło ściągać cienistą kotarę,
On, uciekając od widoku światła,
Co tchu zamykał się w swoim pokoju;
Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem
I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.
W czarne bezdroża dusza jego zajdzie,
Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.
BENWOLIO
Szanowny stryju, znaszże powód tego?
MONTEKI
Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.
BENWOLIO
Wybadywał żeś go jakim sposobem?
MONTEKI
Wybadywałem i sam, i przez drugich,
Lecz on jedyny powiernik swych smutków.
Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,
Od otwartości wszelkiej tak daleki
Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,
Nim światu wonny swój kielich roztoczył
I pełność swoją rozwinął przed słońcem.
Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,
Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.
ROMEO ukazuje się w głębi.
BENWOLIO
Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;
Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.
MONTEKI
Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,
Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.
Wychodzą MONTEKI i PANI MONTEKI.
BENWOLIO
Dzień dobry, bracie.
ROMEO
Jeszczeż nie południe?
BENWOLIO
Dziewiąta biła dopiero.
ROMEO
Jak nudnie
Wloką się chwile. Moiż to rodzice
Tak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę?
BENWOLIO
Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?
ROMEO
Nieposiadanie tego, co je skraca.
BENWOLIO
Miłość więc?
ROMEO
Brak jej.
BENWOLIO
Jak to? brak miłości?
ROMEO
Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.
BENWOLIO
Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,
Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?
ROMEO
Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,
Miłość na oślep zawsze cel swój goni!
Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno
Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.
W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.
O! wy sprzeczności niepojęte dziwa!
Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!
Coś narodzone z niczego! Pieszczoto
Odpychająca! Poważna pustoto!
Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!
Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!
Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,
Taką niełączność łączy moja miłość.
Czy się nie śmiejesz?
BENWOLIO
Nie, płakałbym raczej.
ROMEO
Nad czym, poczciwa duszo?
BENWOLIO
Nad uciskiem,
Poczciwej duszy twojej.
ROMEO
A więc strzała
Miłości nawet przez odbitkę działa?
Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego
Brzemię powiększasz przewyżką twojego;
Współczucie twoje nad moim cierpieniem
Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem
Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,
To dym, co z parą westchnień się unosi;
To żar, co w oku szczęśliwego płonie;
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.
Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.
Bądź zdrów.
chce odejść
BENWOLIO
Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,
Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.
ROMEO
Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;
To nie Romeo, co rozmawia z tobą.
BENWOLIO
Kogóż to kochasz? mów!
ROMEO
Przestań mię dręczyć.
Mamże wraz jęczyć i mówić?
BENWOLIO
Nie jęczyć,
Tylko mi klucz dać do tego problemu,
Kogóż to kochasz? Powiedz.
ROMEO
Każ choremu
Pisać testament: będzież to wezwanie
Dobre dla tego, kto jest w tak złym stanie?
A więc, kobietę kocham.
BENWOLIO
Celniem mierzył,
Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.
ROMEO
Biegle celujesz. I ta, którą kocham,
Jest piękna.
BENWOLIO
W piękny cel trafić najłatwiej.
ROMEO
A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany
Kupida; ona ma naturę Diany;
Pod twardą zbroją wstydliwości swojej
Grotów miłości wcale się nie boi;
Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;
Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.
Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,
Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi
Całe bogactwo, którego tak skąpi.
BENWOLIO
Wiecznież chce sama zostać z swym bogactwem?
ROMEO
Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,
Bo piękność, którą własna srogość strawia,
Całą potomność piękności pozbawia.
Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;
Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.
Przysięgła nigdy nie kochać i dzięki
Temu skazanym – wieczne cierpieć męki.
BENWOLIO
Jest na to rada: przestań myśleć o niej.
ROMEO
Doradźże także, jakim bym sposobem
Mógł przestać myśleć.
BENWOLIO
Dając oczom wolność
Rozpatrywania się w innych pięknościach.
ROMEO
To byłby tylko sposób przywołania
Jej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć.
Maska kryjąca lica pięknej damy,
Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy
Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,
Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał?
Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,
Będzież on dla mnie w istocie czym więcej
Jak przypomnieniem, że jest piękność inna,
Przed którą ta by uklęknąć powinna?
Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę.
BENWOLIO
Najpraktyczniejszą – życie w zastaw kładę.
Wychodzą.Scena II
Ulica. Wchodzą KAPULET i PARYS, za nimi SŁUŻĄCY.
KAPULET
Podobną jak mnie karą zagrożono
I Montekiemu; ależ w wieku naszym
Spokojnie siedzieć, rzecz nietrudna.
PARYS
Oba
Szanownych szczepów jesteście odrośle;
Tym ci żałośniej, że od tyla czasu
Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.
Cóż mówisz, panie, na moje zabiegi?
KAPULET
To samo, co już dawniej powiedziałem:
Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,
Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;
Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,
Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.
PARYS
Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.
KAPULET
Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.
Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje:
Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,
Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.
Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,
Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;
Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie
Jej pozwolenia echem tylko będzie.
Daję dziś wieczór, na który niemało
Gości sprosiłem; gdyby ci się dało
Być jednym więcej, w nader miły sposób
Zwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.
W biednym mym domu, jednocześnie z nocą,
Takie dziś gwiazdy ziemskie zamigocą,
Że od ich blasku blask niebieski zblednie.
Uciechy, młodym ludziom odpowiednie,
Podobne do tych, jakie kwiecień sprawia,
Gdy w starym progu zimy się pojawia;
Takie uciechy, w całej swojej mocy,
Wśród hożych dziewic staną się tej nocy
Udziałem twoim w domu Kapuletów.
Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietów
Kwiat najpiękniejszy. I mój kwiat tam luby
Wejdzie do liczby, choć nie do rachuby.
Idźmy.
do SŁUGI
A wasze obejdź w krąg Weronę,
Wynajdź osoby tu wyszczególnione
oddaje mu papier
I powiedz każdej: że mój dom otworem
Na ich usługi stanie dziś wieczorem.
Wychodzą KAPULET i PARYS.
SŁUŻĄCY
Mam wynaleźć osoby tu wyszczególnione: to się znaczy według tego, co tu napisano... A cóż tu napisano? Oto: że szewc ma pilnować łokcia, a krawiec kopyta; rybak pędzla, a malarz więcierza. Jakże wynajdę osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogę wynaleźć środka na wyczytanie tego, co osoba pisząca tu wyszczególniła? Kazano mi jednak; muszę się udać do uczonych. Oto jacyś ichmoście. W samą porę nadchodzą.
Wchodzi ROMEO i BENWOLIO.
BENWOLIO
Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem,
Ból dawny nowym leczy się cierpieniem;
Kręć się na odwrót, gdy masz zawrót głowy;
Klin wyrugujesz, klin wbijając nowy;
Zaczerpnij nowej zarazy do łona,
A jad dawniejszej niewątpliwie skona.
ROMEO
Liść pokrzywiany wyborny jest na to.
BENWOLIO
Na cóż to, proszę?
ROMEO
Na oparzeliznę;
Spróbuj no tylko.
BENWOLIO
Powiedz mi, Romeo,
Czyś ty oszalał?
ROMEO
Nie, nie oszalałem;
Lecz wpadłem w gorszy stan niż szalonego;
W loch się dostałem, jestem pastwą głodu,
Chłost i mąk... Dobry wieczór, przyjacielu.
SŁUŻĄCY
Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać?
ROMEO
Niestety! umiem w moim przeznaczeniu
Czytać niedolę.
SŁUŻĄCY
Tego się bez książki
Można nauczyć; ale ja się pytam,
Czy pan pisane rzeczy umie czytać?
ROMEO
Małej mi rzeczy do tego potrzeba,
To jest znać tylko język i litery.
SŁUŻĄCY
Słusznie pan mówisz, bądźże zdrów i wesół.
chce odejść
ROMEO
Czekaj no, wasze, umiem czytać.
czyta
„Sinior Martino, jego małżonka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi pięknymi siostrami. Siniora wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miłe siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty. Mój stryj Kapulet z małżonką i córkami. Moja śliczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, Sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena”. Wspaniałe grono!
oddaje kartę
Gdzież oni przyjść mają?
SŁUŻĄCY
Owdzie.
ROMEO
Gdzie?
SŁUŻĄCY
Do naszego pałacu, na wieczerzę.
ROMEO
Do czyjego pałacu?
SŁUŻĄCY
Mojego pana.
ROMEO
W istocie powinienem się był przede wszystkim spytać, kto nim jest.
SŁUŻĄCY
Oznajmię to panu bez pytania: moim panem jest możny, bogaty Kapulet; jeżeli panowie nie jesteście z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. Bądźcie weseli.
wychodzi
BENWOLIO
Na tym wieczorze Kapuleta będzie
Bożyszcze twoje, piękna Rozalina,
Obok najpierwszych piękności werońskich.
Pójdź tam i okiem bezstronnym porównaj
Jej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:
Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże.
ROMEO
Gdyby rzetelny mój wzrok tak fałszywe
Miał dać świadectwo, łzy, stańcie się żarem!
Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywe
Przezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiarem!
Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące
Równej piękności nie widziało słońce.
BENWOLIO
Wielbisz ją, boś ją jedną na oboich
Ważył dotychczas szalach oczu swoich,
Lecz umieść na tej wadze kryształowej
Obok niej inną, którą ci gotowy
Będę dziś wskazać; a ręczę, że owa
Nieporównana w kąt się przed tą schowa.
ROMEO
Pójdę tam, ale z obojętnym okiem,
Jednej wyłącznie poić się widokiem.
Wychodzą.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.