Sanditon - ebook
Sanditon - ebook
Sanditon to ostatnia książka Jane Austen; pracę nad nią przerwała śmierć pisarki. Wiadomo nam jednak, że powieść była zakrojona na równie szeroką skalę jak "Emma". W pozostawionym fragmencie odnajdujemy na szęście zarówno zarys podstawowych postaci, jak i szkic fabuły. Główna bohaterka jest jak zwykle "rozważna i romantyczna" a w opisie zmieniającego się gwałtownie pejzażu XIX-wiecznej Anglii jest miejsce zarówno na nostalgię, jak i pozytywną akceptację. Niezależnie od istniejącej kontynuacji dzieła autorstwa Marie Dobbs, miłośnicy twórczości autorki mają okazję uruchomić własną wyobraźnię.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 841 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powóz dżentelmena i damy – którzy podróżując z Tonbridge ku części wybrzeża Sussex, położonej między Hastings a Eastbourne, gnani interesami porzucili główny trakt i podążyli wyjątkowo nierówną drogą – przewrócił się w czasie mozolnej wspinaczki po na wpół kamienistym, a na wpół piaszczystym zboczu wzniesienia. Wypadek zdarzył się nieopodal zabudowań jedynego mieszkającego w tej okolicy dżentelmena; poproszony o skręcenie w tym kierunku stangret uznał nawet początkowo jego dom za cel podróży i z wyraźną niechęcią usłuchał polecenia, żeby go ominąć. Gderał przy tym tak bardzo i tak silnie szarpał lejce oraz zacinał konie, że (gdyby nie to, iż droga zaraz za domem bezsprzecznie stała się o wiele gorsza niż dotąd) można by mniemać, iż wywrócił powóz celowo – zwłaszcza że nie należał on wcale do jego chlebodawcy. Stangret był wszelako poza wszelkimi podejrzeniami, gdyż już wcześniej wyraził rozumne i złowieszcze przekonanie, iż żadne koła – poza kołami chłopskiej furmanki – nie wytrzymają dalszej podróży tym szlakiem. Upadek złagodziła na szczęście nieznaczna prędkość i niewielka szerokość drogi, toteż, kiedy dżentelmen wydostał się z powozu i pomógł także opuścić go swej towarzyszce, okazało się, że poza wstrząsem i siniakami żadne z nich nie doznało poważniejszych obrażeń. Mimo to wysiadając, dżentelmen zwichnął nogę – z czego, za sprawą bólu, szybko zdał sobie sprawę. Zmuszony przerwać zarówno besztanie stangreta, jak i składanie gratulacji sobie i żonie, usiadł na skraju drogi.
– Coś jest nie w porządku – powiedział, dotykając kostki. – Ale nie martw się, moja droga – dodał, patrząc z uśmiechem na żonę. – Wiesz sama, że nie mogło się to stać w lepszym miejscu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kto wie, czy tego właśnie nie powinniśmy byli sobie życzyć. Wkrótce przestanę cierpieć. Wierzę, że tu właśnie czeka mnie ozdrowienie – oświadczył, wskazując biednie wyglądającą chatę, romantycznie skrytą wśród drzew porastających pobliskie wzgórze. – Czy nie masz wrażenia, że to jest właśnie to miejsce?
Jego żona gorąco pragnęła, by tak właśnie było – ale mimo to stała przelękniona i niespokojna, niezdolna do działania. Ulgi doznała dopiero na widok zbliżających się ludzi. Wypadek został dostrzeżony z rozciągającej się nieopodal łąki, skąd teraz szło ku nim kilku krzepkich mężczyzn w średnim wieku. Byli to: właściciel okolicznych pól, który akurat znalazł się wśród swoich robotników, oraz trzech czy czterech najsilniejszych kosiarzy, wezwanych przezeń na pomoc. Nieco dalej zebrała się reszta pracujących w polu żniwiarzy: kobiety, mężczyźni i dzieci.
Pan Heywood, bo tak nazywał się gospodarz, pospieszył z uprzejmym powitaniem. Był przejęty wypadkiem i zdumiony, że ktoś w ogóle próbował przebyć tę drogę powozem; natychmiast też ofiarował się z pomocą. Jego uprzejmość została przyjęta z wdzięcznością, a kiedy dwaj mężczyźni pomogli stangretowi na nowo postawić powóz na kołach, podróżny rzekł:
– Mam doprawdy u pana wielki dług, sir, i proszę wybaczyć, że chciałbym zaciągnąć jeszcze większy. Obrażenie, jakiego doznała moja noga, jest bez wątpienia błahostką, ale w takich wypadkach lepiej zawsze zasięgnąć porady lekarza. A ponieważ stan drogi uniemożliwia mi udanie się do jego domu o własnych siłach, wdzięczny będę, jeśli bezzwłocznie pośle pan po niego jednego ze swych ludzi.
– Po lekarza? – zawahał się pan Heywood. – Obawiam się, że nie mamy pod ręką nikogo takiego. Ale, śmiem twierdzić, świetnie poradzimy sobie i bez niego.
– Nie, sir. Skoro on sam nie mieszka nigdzie w pobliżu, z powodzeniem zastąpi go zwykły felczer. Może nawet będzie lepszy. Naprawdę wolę zobaczyć się z felczerem. Jestem pewien, że któryś z tych dobrych ludzi będzie w stanie sprowadzić go tu w ciągu trzech minut. Nie muszę pytać, czyj to dom – dodał, zerkając na pobliską chatę – bo poza pańską posesją nie mijaliśmy żadnej rezydencji godnej dżentelmena.
Na twarzy pana Heywooda odmalowało się zdumienie.
– A to dopiero! – wykrzyknął. – Spodziewa się pan znaleźć medyka w tej chałupie? Zapewniam pana, że nigdy w naszej parafii nie mieszkał żaden lekarz ani felczer…
– Pan wybaczy – przerwał mu podróżny – ale muszę zanegować. Być może zresztą, z powodu rozległości parafii lub jakichś innych przyczyn, nie wie pan, że… Ale, ale… może to ja się pomyliłem, co do miejsca? Czy to jest Willingden?
– Tak, sir, to z pewnością jest Willingden.
– W takim razie, sir, udowodnię, że macie w swojej parafii lekarza – niezależnie od tego, czy pan o tym wie, czy nie. Proszę, by wyświadczył mi pan zaszczyt – dodał, wyciągając swój pugilares – i zerknął na te notatki. Wyciąłem je osobiście z „Morning Post” i „Kentish Gazette” nie dalej niż wczoraj rano w Londynie. Upewni się pan, że nie zmyślam, i przy okazji dowie, że lekarze w pańskiej parafii zaniechali ze sobą współpracy, bo wysokie zyski i ogromne doświadczenie tych panów skłoniły ich do samodzielnej praktyki. Wszystko to wyczerpująco tu opisano – zapewnił, podając rozmówcy dwa prostokątne wycinki.
– Zapewniam pana, sir – odrzekł z dobrodusznym uśmiechem pan Heywood – że nawet gdyby pokazał mi pan wszystkie gazety wydrukowane przez ostatni tydzień w całym królestwie, nie przekona mnie pan, iż w Willingden jest jakiś lekarz. Sądzę bowiem, że żyjąc tutaj od urodzenia, a to znaczy przez pięćdziesiąt siedem lat, musiałbym wiedzieć o istnieniu kogoś takiego. A przynajmniej mogę pana zapewnić, że żaden lekarz nie ma u nas wysokich zysków. Wprawdzie, gdyby dżentelmeni częściej próbowali jeździć tędy pocztowymi karetami, zamieszkanie w domu na wzgórzu mogłoby być dla lekarza całkiem niezłym interesem, na razie jednak, proszę mi wierzyć, że wbrew przyzwoitemu wrażeniu, które ta chata robi z daleka, nie różni się ona niczym od dwuizbowych chałup, jakich pełno w naszej parafii. Jedną jej izbę zajmuje mój pastuch, w drugiej mieszkają trzy stare kobiety. – To mówiąc sięgnął po gazetowe wycinki i rzuciwszy na nie okiem dodał: – Chyba mogę wyjaśnić to, co tu napisano, sir. Pomylił pan miejsce. W naszym hrabstwie są dwie miejscowości o nazwie Willingden – i pańskie notatki dotyczą tej drugiej. Właściwie zwie się ona Great Willingden lub Willingden Abbots i leży siedem mil dalej, po drugiej stronie Battle – całkiem w dole, w Weald, a my, sir, nie jesteśmy w Weald – dodał z niejaką dumą w głosie.