Sarum - ebook
Sarum - ebook
Sarum to epicka powieść, która ukazuje burzliwą historię Anglii na przestrzeni dziesięciu tysięcy lat.
Fabuła opiera się na dziejach miasta Salisbury oraz rodzin: Porteusów, Wilsonów, Shockleyów, Masonów, Godfreyów, Moodych i Barnikelów, które symbolizują zmieniający się charakter Wielkiej Brytanii. Książka przedstawia lata zamętu, tyranii, namiętności i dobrobytu, śledząc bieg angielskiej historii oraz siły społeczne i polityczne, które ukształtowały jej społeczeństwo. W miarę jak losy tych rodzin i ich fortuny przeplatają się przez wieki, ich dalsze przeznaczenie oferuje fascynujący wgląd w przyszłość.
Sarum to wciągająca kronika historyczna, pełna walki, przygód, głębokich dramatów ludzkich, a przede wszystkim – to znakomite dzieło narracyjne, które mistrzowsko oddaje potęgę opowiadania historii.
| Kategoria: | Esej |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-517-5 |
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem głęboko wdzięczny wymienionym niżej osobom, ekspertom w swoich dziedzinach, którzy z wielką życzliwością i cierpliwością czytali różne części niniejszej książki i je poprawiali. Odpowiedzialność za wszelkie błędy ponoszę wyłącznie ja sam. Te osoby to: dr J.H. Bettey z Uniwersytetu w Bristolu; pan Desmond Bonney z Royal Commission on the Historical Monuments of England; pani Alison Borthwick, była pracownica działu archeologicznego Wiltshire County Council Library and Museum Service; dr John Chandler, administrator badań lokalnych z Wiltshire County Council Library and Museum Service; pani Suzanne Eward, bibliotekarka i kustoszka dowodów tytułu własności katedry w Salisbury; pan David A. Hinton z Uniwersytetu w Southampton; dr T.B. James z King Alfred’s College of Higher Education w Winchester; pan K.H. Rogers, archiwista hrabstwa i administrator dokumentacji diecezjalnej w Radzie Hrabstwa Wiltshire; pan Roy Spring, kierownik robót przy katedrze w Salisbury.
Podziękowania należą się także następującym osobom, które na różne sposoby udzielały mi cennej pomocy i rad: Przewielebnemu Johnowi Austinowi Bakerowi, biskupowi Salisbury; Wielebnemu Doktorowi Sydneyowi Evansowi, dziekanowi Salisbury w stanie spoczynku; panu Davidowi Algarowi; pani S.A. Cross, byłej pracownicy Museum of the Wiltshire Archaeological and Natural History Society; pani Elizabeth Godfrey; baronetowi sir Westrowowi Hulse’owi; pani Alison Campbell Jensen; dr. P.H. Robinsonowi, kustoszowi Museum of the Wiltshire Archaeological and Natural History Society; panu Peterowi R. Saundersowi, kustoszowi Salisbury and South Wiltshire Museum; państwu H.S. Taylor-Young; pani Jane Walford.
Jestem wdzięczny dyrektorowi Wiltshire County Council Library and Museum Service za to, że łaskawie pozwolił, aby jego biblioteka stała się moim drugim domem na okres ponad trzech lat, a także pracownikom biblioteki w Salisbury za niezwykle cenną pomoc.
Niewymowna wdzięczność należy się pani Margaret Hunter oraz personelowi Saxon Office Services w Shaftesbury za ich niezawodną pomoc i dobry humor podczas przepisywania na maszynie i ciągłego poprawiania rękopisu.
Miałem ogromne szczęście, że znalazłem agentkę Gill Coleridge z Anthony Sheil Associates oraz dwie redaktorki Rosie Cheetham z Century Hutchinson i Betty Prashker z Crown Publishers, które od początku wierzyły w ten projekt i nie szczędziły mi pomocy ani słów zachęty.
Jestem głęboko wdzięczny mojej żonie Susan za cierpliwość, mojej matce za bezinteresowną pomoc oraz Czcigodnej Dianie Makgill za gościnność.
Szczególne podziękowania należą się pani Alison Borthwick za jej fachowe mapy i ilustracje.
Na koniec pragnę wyrazić największy dług wdzięczności, jaki mam wobec dr. Johna Chandlera, którego książka _Endless Street_ otworzyła mi drzwi do historii Salisbury i stała się moją nieodłączną towarzyszką. Przez ponad trzy lata z niesłabnącą cierpliwością i uprzejmością prowadził mnie do celu, a bez jego życzliwej pomocy i fachowych porad ta książka nie mogłaby powstać.NOWY WSTĘP
Trzydzieści lat później.
Rok 1987 był dla mnie ważny z dwóch powodów.
Po pierwsze, właśnie wtedy ukazało się _Sarum_, a ogromny sukces tej książki całkowicie zmienił moją karierę zawodową. Po drugie zaś, urodził się mój syn i to szczęśliwe wydarzenie całkowicie odmieniło moje życie.
Jednak powstawanie _Sarum_ samo w sobie okazało się procesem dość stresującym. Książka była ambitna, co, mam nadzieję, odkryjecie i z czym się zgodzicie. Z różnych powodów ograniczały nas terminy – dotyczące druku, zobowiązań prasowych i promocji. Książka została wydana przez nowe brytyjskie wydawnictwo należące do małżeństwa, które włożyło w nie wszystkie swoje zasoby. Pomijając więc mój własny los, całkowicie zależny od sukcesu tej książki, miałem świadomość wielkiego ryzyka finansowego, jakie podejmowali moi wydawcy. Książka była bardzo długa, a my byliśmy bardzo spóźnieni. Ostateczne poprawki zostały wprowadzone w drukarni, jakby to była dziewiętnastowieczna powieść!
Aż nadszedł dzień publikacji, którym byłem przerażony. Premiera odbyła się w pogodny czerwcowy dzień w Salisbury – w samym Sarum – ukochanym miejscu moich narodzin i wczesnego dzieciństwa, miejscu, do którego zawsze wracałem i będę wracał po duchową odnowę. Kiedy ze średniowiecznego rynku wszedłem do głównej księgarni, ujrzałem piętrzące się wysoko egzemplarze swojej książki. Nie mówię jednak o jednym stosie. Moi cudowni wydawcy, w akcie marketingowego geniuszu, zamówili dla _Sarum_ sześć różnych okładek, z których każda przedstawiała inny okres historyczny w tej obejmującej dziesięć tysięcy lat opowieści. Przygotowano więc sześć ogromnych stosów książek do podpisania, wystawę w witrynie i nie tylko. To samo czekało na mnie także w innych księgarniach w Salisbury, do których mnie zaproszono.
Na widok tych stosów książek nie zareagowałem radością i podekscytowaniem, jak można by przypuszczać, ale przerażeniem. Byłem przecież debiutującym autorem. A co, jeśli te wszystkie egzemplarze się nie sprzedadzą? Nie wierzyłem, że to się uda. Wrócą do wydawnictwa. Będę skończony. A moi biedni wydawcy? Poświęcili wszystko, co posiadali. Czy właśnie ich zrujnowałem?
Jakoś dałem sobie radę, ale po popołudniowym strachu przyszło wieczorne upokorzenie. Impreza inauguracyjna odbyła się na terenie Cathedral Close, w średniowiecznej auli. Mogłaby to być scena z _Harry’ego Pottera_. Zgromadziło się tam kilkaset osób. Wygłoszono uprzejme przemowy. Ja także starannie przygotowałem kilka słów i gdy przyszła moja kolej, by coś powiedzieć, wszystko poszło dobrze. Potem jednakże nastąpił punkt programu, o którym nikt mnie nie uprzedził, a może miała to być niespodzianka. Znienacka z tyłu sali wyłoniło się sześcioro aktorów i aktorek z teatru Salisbury Playhouse: trzej mężczyźni, trzy kobiety. Każde z nich nosiło strój z innego okresu historycznego. Ustawili się przede mną w równym rzędzie, a na sali zapadła cisza.
– Jesteśmy bohaterami twojej książki, panie – oznajmił jeden z nich. – Powiedz nam, kim jesteśmy.
A ja, spanikowany i zbity z tropu autor stojący przed salą pełną ludzi, patrzyłem na nich z przerażeniem i pustką w głowie. Na szczęście nie całkowitą. Przebrnąłem przez to, a kiedy poprawnie zidentyfikowałem jednego z bohaterów, wszyscy wydawali się zadowoleni. Jednak przez te parę chwil włos mi się jeżył na głowie.
Z pewnością to nerwy sprawiły, że tamten dzień wydał mi się o wiele większą katastrofą, niż był w rzeczywistości. Nie mogło pójść aż tak źle, skoro następnego popołudnia, kiedy podpisywałem książki przy stoliku w osiemnastowiecznym centrum handlowym, w kolejce wychodzącej aż na ulicę czekało ponad sto osób. Wtedy zdałem sobie sprawę, że _Sarum_ się sprzeda.
Nie wszystko jednak szło jak po maśle. Niespodziewanie, mniej więcej w tym samym czasie, w Wielkiej Brytanii ogłoszono przedterminowe wybory. Pamiętam, jak pewnego deszczowego dnia, gdy razem z moim niestrudzonym dyrektorem ds. reklamy przyjechaliśmy do jednego z miast na północy kraju, okazało się, że każdy słup ogłoszeniowy, na którym miały wisieć plakaty reklamujące _Sarum_, został zarekwirowany przez taką czy inną partię polityczną. Najwyraźniej miały one głębsze kieszenie niż my!
Przy innej okazji nabruździła nieprzewidywalna angielska pogoda. W październiku 1987 roku miałem oprowadzić grupę zagranicznych dziennikarzy po okolicach Sarum, a tak się złożyło, że właśnie poprzedniej nocy przez Wielką Brytanię przetoczyła się jedna z najpotężniejszych od kilku stuleci burz. Gdy nasz autobus jechał przez West Country, wszędzie leżały powalone drzewa i połamane gałęzie. W końcu jednak dotarliśmy do Stonehenge. Wszyscy wysiedli i zebrali się przed kamieniami, a wtedy ja, próbując poprawić nastrój po trudach podróży, wskazałem na starożytne, poprzewracane kamienie i niemądrze zauważyłem: „Przede wszystkim, panie i panowie, muszę przeprosić za szkody, jakie wyrządziła tu burza”. Nikt się nie zaśmiał. Ani nie uśmiechnął. Wszyscy skrzętnie zapisali moje słowa. Dostałem pożyteczną nauczkę: nigdy, przenigdy nie żartuj, jeśli publiczność nie składa się z rodzimych użytkowników twojego języka.
Pomimo tych drobnych trudności _Sarum_ się narodziło. Mieliśmy szczęście i wkrótce książka stała się krajowym, a później także międzynarodowym bestsellerem. Moi wydawcy nie zostali zrujnowani – wręcz przeciwnie. Sprzedaż trwa nieprzerwanie i do tej pory osiągnęła poziom ponad dwóch milionów egzemplarzy na całym świecie. Kilka lat temu zaś spotkały mnie zaszczyt i radość, gdy pasaż odchodzący od średniowiecznego rynku w Salisbury otrzymał nazwę Rutherfurd Walk w uznaniu tej małej przysługi, jaką oddałem miastu. Wierzę, że na wielu ludzi – tak samo jak na mnie – Salisbury, ze swoją strzelistą iglicą i prehistoryczną scenerią, działa niczym magnes reprezentujący kulturowe i genetyczne korzenie tych wszystkich, których przyciąga do siebie z całego świata i którym każe tu powracać.
Ale tamtego roku w moim życiu nastąpiły jeszcze jedne narodziny, które nie tylko stały się dla mnie źródłem nawet większej radości, ale też dały mi coś, co pomogło mi uporać się ze stresem i napięciem związanymi z publikacją _Sarum_: ćwiczenia oddechowe. Mam na myśli techniki oddychania podczas porodu. W dzisiejszych czasach poznajemy je także my, mężowie. A czasem musimy się ich uczyć za nasze żony…!
W 1987 roku moja żona miała pracę wymagającą wielu długich spotkań. Kochała to, co robiła, i niosła pomoc ogromnej rzeszy ludzi. Niestety, w związku z tym często spóźniała się na zajęcia z oddychania, a czasami je opuszczała – ale ja nigdy.
Już wcześniej pomagały mi łagodzić stres, kiedy „rodziło” się _Sarum_. Dlatego gdy w sierpniu tamtego roku mój syn dość nagle postanowił przyjść na świat i czym prędzej pojechaliśmy do szpitala, a moja żona spytała mnie z lekkim niepokojem: „Pamiętasz, jak to było z tym oddychaniem?”, mogłem z całkowitą pewnością siebie powiedzieć: „Nie martw się o nic. Ty zajmij się dzieckiem, a ja odpracuję oddychanie!”.
Poród przebiegł szybko i bezproblemowo, a niedługo potem wraz z żoną mogliśmy zabrać małego na pierwszą z wielu wypraw do Sarum.
Edward Rutherfurd
marzec 2018PRZEDMOWA
Nazwa Sarum
Słowo „Sarum” jest, ściśle rzecz biorąc, niedokładną interpretacją skrótu stosowanego przez średniowiecznych skrybów do zapisywania nazwy miejscowości zwanej Salisbury.
Jednak ta błędnie odczytana nazwa spodobała się ludziom i terminu „Sarum” używa się w piśmie, a prawdopodobnie także w mowie, od siedmiuset pięćdziesięciu lat, w odniesieniu do miasta, diecezji i obszaru Salisbury.
Dla przejrzystości postanowiłem, że w niniejszej powieści termin „Sarum” będzie odnosił się do miasta i bezpośrednich jego okolic. Opisując poszczególne osady i miasta na tym terenie, używałem nazw, jakie nosiły one w czasach, o których mowa w narracji – Sorviodunum w czasach rzymskich, Sarisberie w normańskich, a Salisbury w późniejszych. Stare Sarum to nazwa własna pierwotnego grodu i jako taka jest używana w stosownym kontekście.
Powieść Sarum
_Sarum_ to powieść i postrzeganie tej książki w inny sposób byłoby błędem.
Rodziny Porteusów, Wilsonów, Shockleyów, Masonów, Godfreyów, Moodych i Barnikelów zostały zmyślone, podobnie jak ich rola we wszystkich opisanych wydarzeniach.
Jednak przedstawiając historię tych wyimaginowanych rodzin na przestrzeni wieków, starałem się, na ile to możliwe, umieścić je wśród osób i wydarzeń, które albo naprawdę istniały, albo mogły istnieć.
W rozdziałach, których akcja toczy się w czasach prehistorycznych, pozwoliłem sobie na swobodę w wyborze dat i pewne skondensowanie rozwoju wydarzeń, ale zrobiłem to zgodnie z radami moich życzliwych ekspertów.
Czytelnik zechce jednak zauważyć, że jako datę oddzielenia się wyspy Brytanii od kontynentu europejskiego podaje się zwykle okres pomiędzy 9000–6000 lat p.n.e.
O praktykach religijnych, astronomicznych i budowlanych w Stonehenge nie można powiedzieć niczego pewnego, dlatego pozwoliłem sobie dokonać własnego wyboru spośród wielu proponowanych teorii.
Ponadto gdzieniegdzie w tekście zamieszczam informacje historyczne, które mogą ułatwić orientację czytelnikom niezaznajomionym z dziejami Anglii. Nie stanowią one szczegółowych relacji kronikarskich i nie próbują za takie uchodzić. Są to jedynie drogowskazy.
Topografia i Avonsford
Wokół Sarum jest tak wiele wiosek, grodzisk i innych obiektów naturalnych, że dla uniknięcia niejasności uznałem za konieczne wprowadzenie jednej zmiany dotyczącej tego terenu. Wioska Avonsford nie istnieje. Stanowi ona zlepek miejsc i budynków z całej okolicy, który umieściłem – gdzieś – w dolinie rzeki Avon biegnącej na północ od Salisbury; dla wygody narracyjnej nazwałem ją doliną Avonu. Czytelników może zainteresować fakt, że niżej wymienione obiekty, które umieściłem w Avonsford, istnieją albo istniały w promieniu kilku kilometrów od Salisbury: gospodarstwo z epoki żelaza, rzymska willa, pola zwane Rajem i Czyśćcem, labirynt miz-maze, wały ziemne, sadzawki do pojenia owiec, folusze, gołębniki, majątki ziemskie, kościoły z ławkami skrzynkowymi.
Jeżeli inne lokalne miejscowości nosiły różne nazwy w różnych okresach, wybrałem te najbardziej znane – jak w przypadku Grovely Wood i Clarendon Forest. Longford wydaje się położone nieco bliżej Clarendon, niż jest w rzeczywistości.
Nazwy ulic w Salisbury również zmieniały się z biegiem czasu, postanowiłem jednak nie mącić czytelnikom w głowie tymi informacjami.
Pozostałe miejsca pojawiające się w powieści – Salisbury, Christchurch, Wilton, Stare Sarum – zostały opisane zgodnie z rzeczywistością.
Nazwiska i pochodzenie rodów
Jeśli chodzi o fikcyjne rodziny występujące w tej historii, to Wilson, Mason i Godfrey są nazwiskami pospolitymi, które można znaleźć w niemal każdym angielskim mieście. Podane w powieści pochodzenie dwóch pierwszych jest takie jak uznawane powszechnie; pochodzenie nazwiska rodu Godfreyów z Avonsford zostało zmyślone, lecz zgodnie ze sposobem, w jaki nazwiska są wywodzone od swych normańskich oryginałów.
Tak się składa, że kilka wieków temu w Salisbury żył prawdziwy Godfrey, który został burmistrzem miasta, a jego rodzina, o innym pochodzeniu, pojawia się na krótko w naszej historii i jest wyraźnie odróżniona od rodziny fikcyjnej.
Shockley jest nazwiskiem rzadszym, a jego podane przeze mnie pochodzenie wydaje się prawdopodobne.
Jeśli chodzi o pochodzenie znacznie rzadszego nazwiska Barnikel, to wywodzi się ono z angielskiego folkloru, ale sam chętnie wierzę w takie wyjaśnienie. Nazwisko Porteus spotyka się częściej na północy – często w brzmieniu Porteous. Jego rzymskie pochodzenie zostało wymyślone. Istnienie nazwisk nie sięga, niestety, tak daleko wstecz.
W przeciwieństwie do rodzin. W ciągu ostatnich dziesięcioleci historycy i archeolodzy odkrywają coraz więcej dowodów na ciągłość zamieszkiwania w wielu rejonach Anglii. Choć zasadniczo prawdą jest, że osadnictwo saskie wypychało Brytów na zachód, nie ma powodu przypuszczać, że nikt nie pozostał tam, gdzie dotąd żył. Pomysłu, że w rejonie Sarum mogą do dzisiaj żyć ludzie, których przodkowie mieszkali tam w czasach celtyckich lub przedceltyckich, nie da się udowodnić, ale nie można go także uznać za całkowicie wydumany.
Kopiec
Nieprzypadkowo postanowiłem użyć współczesnego i znajomego terminu _dune_ (ang. wydma) na określenie grodziska Starego Sarum. Jego prawidłowy zapis to _dün_.
Podsumowanie
Uważam, że nie ma w Anglii miejsca o dłuższej widocznej historii budownictwa i osadnictwa niż region Sarum. Bogactwo informacji archeologicznych, nie mówiąc już o źródłach historycznych, jest tak przytłaczające, że powieściopisarz chcący nakreślić opowieść choćby tylko zbliżoną do pełnej historii tego miejsca musiałby napisać książkę trzy albo cztery razy dłuższą niż moja.
W obliczu tej „klęski urodzaju” autorowi nie pozostaje nic innego, jak tylko dokonać osobistej selekcji i żywić nadzieję, że udało mu się przekazać chociaż niewielką cząstkę cudu tego miejsca.