Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Sarum - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
23 kwietnia 2025
59,99
5999 pkt
punktów Virtualo

Sarum - ebook

Sarum to epicka powieść, która ukazuje burzliwą historię Anglii na przestrzeni dziesięciu tysięcy lat.

Fabuła opiera się na dziejach miasta Salisbury oraz rodzin: Porteusów, Wilsonów, Shockleyów, Masonów, Godfreyów, Moodych i Barnikelów, które symbolizują zmieniający się charakter Wielkiej Brytanii. Książka przedstawia lata zamętu, tyranii, namiętności i dobrobytu, śledząc bieg angielskiej historii oraz siły społeczne i polityczne, które ukształtowały jej społeczeństwo. W miarę jak losy tych rodzin i ich fortuny przeplatają się przez wieki, ich dalsze przeznaczenie oferuje fascynujący wgląd w przyszłość.

Sarum to wciągająca kronika historyczna, pełna walki, przygód, głębokich dramatów ludzkich, a przede wszystkim – to znakomite dzieło narracyjne, które mistrzowsko oddaje potęgę opowiadania historii.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-517-5
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Jestem głę­boko wdzięczny wymie­nio­nym niżej oso­bom, eks­per­tom w swo­ich dzie­dzi­nach, któ­rzy z wielką życz­li­wo­ścią i cier­pli­wo­ścią czy­tali różne czę­ści niniej­szej książki i je popra­wiali. Odpo­wie­dzial­ność za wszel­kie błędy pono­szę wyłącz­nie ja sam. Te osoby to: dr J.H. Bet­tey z Uni­wer­sy­tetu w Bri­stolu; pan Desmond Bon­ney z Royal Com­mis­sion on the Histo­ri­cal Monu­ments of England; pani Ali­son Bor­th­wick, była pra­cow­nica działu arche­olo­gicz­nego Wilt­shire County Coun­cil Library and Museum Service; dr John Chan­dler, admi­ni­stra­tor badań lokal­nych z Wilt­shire County Coun­cil Library and Museum Service; pani Suzanne Eward, biblio­te­karka i kustoszka dowo­dów tytułu wła­sno­ści kate­dry w Salis­bury; pan David A. Hin­ton z Uni­wer­sy­tetu w Southamp­ton; dr T.B. James z King Alfred’s Col­lege of Higher Edu­ca­tion w Win­che­ster; pan K.H. Rogers, archi­wi­sta hrab­stwa i admi­ni­stra­tor doku­men­ta­cji die­ce­zjal­nej w Radzie Hrab­stwa Wilt­shire; pan Roy Spring, kie­row­nik robót przy kate­drze w Salis­bury.

Podzię­ko­wa­nia należą się także nastę­pu­ją­cym oso­bom, które na różne spo­soby udzie­lały mi cen­nej pomocy i rad: Prze­wie­leb­nemu Joh­nowi Austi­nowi Bake­rowi, bisku­powi Salis­bury; Wie­leb­nemu Dok­to­rowi Syd­ney­owi Evan­sowi, dzie­ka­nowi Salis­bury w sta­nie spo­czynku; panu Davi­dowi Alga­rowi; pani S.A. Cross, byłej pra­cow­nicy Museum of the Wilt­shire Archa­eolo­gi­cal and Natu­ral History Society; pani Eli­za­beth God­frey; baro­ne­towi sir Westro­wowi Hulse’owi; pani Ali­son Camp­bell Jen­sen; dr. P.H. Robin­so­nowi, kusto­szowi Museum of the Wilt­shire Archa­eolo­gi­cal and Natu­ral History Society; panu Pete­rowi R. Saun­der­sowi, kusto­szowi Salis­bury and South Wilt­shire Museum; pań­stwu H.S. Tay­lor-Young; pani Jane Wal­ford.

Jestem wdzięczny dyrek­to­rowi Wilt­shire County Coun­cil Library and Museum Service za to, że łaska­wie pozwo­lił, aby jego biblio­teka stała się moim dru­gim domem na okres ponad trzech lat, a także pra­cow­ni­kom biblio­teki w Salis­bury za nie­zwy­kle cenną pomoc.

Nie­wy­mowna wdzięcz­ność należy się pani Mar­ga­ret Hun­ter oraz per­so­ne­lowi Saxon Office Servi­ces w Sha­ftes­bury za ich nie­za­wodną pomoc i dobry humor pod­czas prze­pi­sy­wa­nia na maszy­nie i cią­głego popra­wia­nia ręko­pisu.

Mia­łem ogromne szczę­ście, że zna­la­złem agentkę Gill Cole­ridge z Anthony Sheil Asso­cia­tes oraz dwie redak­torki Rosie Che­etham z Cen­tury Hut­chin­son i Betty Pra­sh­ker z Crown Publi­shers, które od początku wie­rzyły w ten pro­jekt i nie szczę­dziły mi pomocy ani słów zachęty.

Jestem głę­boko wdzięczny mojej żonie Susan za cier­pli­wość, mojej matce za bez­in­te­re­sowną pomoc oraz Czci­god­nej Dia­nie Mak­gill za gościn­ność.

Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia należą się pani Ali­son Bor­th­wick za jej fachowe mapy i ilu­stra­cje.

Na koniec pra­gnę wyra­zić naj­więk­szy dług wdzięcz­no­ści, jaki mam wobec dr. Johna Chan­dlera, któ­rego książka _Endless Street_ otwo­rzyła mi drzwi do histo­rii Salis­bury i stała się moją nie­od­łączną towa­rzyszką. Przez ponad trzy lata z nie­słab­nącą cier­pli­wo­ścią i uprzej­mo­ścią pro­wa­dził mnie do celu, a bez jego życz­li­wej pomocy i facho­wych porad ta książka nie mogłaby powstać.NOWY WSTĘP

Trzy­dzie­ści lat póź­niej.

Rok 1987 był dla mnie ważny z dwóch powo­dów.

Po pierw­sze, wła­śnie wtedy uka­zało się _Sarum_, a ogromny suk­ces tej książki cał­ko­wi­cie zmie­nił moją karierę zawo­dową. Po dru­gie zaś, uro­dził się mój syn i to szczę­śliwe wyda­rze­nie cał­ko­wi­cie odmie­niło moje życie.

Jed­nak powsta­wa­nie _Sarum_ samo w sobie oka­zało się pro­ce­sem dość stre­su­ją­cym. Książka była ambitna, co, mam nadzieję, odkry­je­cie i z czym się zgo­dzi­cie. Z róż­nych powo­dów ogra­ni­czały nas ter­miny – doty­czące druku, zobo­wią­zań pra­so­wych i pro­mo­cji. Książka została wydana przez nowe bry­tyj­skie wydaw­nic­two nale­żące do mał­żeń­stwa, które wło­żyło w nie wszyst­kie swoje zasoby. Pomi­ja­jąc więc mój wła­sny los, cał­ko­wi­cie zależny od suk­cesu tej książki, mia­łem świa­do­mość wiel­kiego ryzyka finan­so­wego, jakie podej­mo­wali moi wydawcy. Książka była bar­dzo długa, a my byli­śmy bar­dzo spóź­nieni. Osta­teczne poprawki zostały wpro­wa­dzone w dru­karni, jakby to była dzie­więt­na­sto­wieczna powieść!

Aż nad­szedł dzień publi­ka­cji, któ­rym byłem prze­ra­żony. Pre­miera odbyła się w pogodny czerw­cowy dzień w Salis­bury – w samym Sarum – uko­cha­nym miej­scu moich naro­dzin i wcze­snego dzie­ciń­stwa, miej­scu, do któ­rego zawsze wra­ca­łem i będę wra­cał po duchową odnowę. Kiedy ze śre­dnio­wiecz­nego rynku wsze­dłem do głów­nej księ­garni, ujrza­łem pię­trzące się wysoko egzem­pla­rze swo­jej książki. Nie mówię jed­nak o jed­nym sto­sie. Moi cudowni wydawcy, w akcie mar­ke­tin­go­wego geniu­szu, zamó­wili dla _Sarum_ sześć róż­nych okła­dek, z któ­rych każda przed­sta­wiała inny okres histo­ryczny w tej obej­mu­ją­cej dzie­sięć tysięcy lat opo­wie­ści. Przy­go­to­wano więc sześć ogrom­nych sto­sów ksią­żek do pod­pi­sa­nia, wystawę w witry­nie i nie tylko. To samo cze­kało na mnie także w innych księ­gar­niach w Salis­bury, do któ­rych mnie zapro­szono.

Na widok tych sto­sów ksią­żek nie zare­ago­wa­łem rado­ścią i pod­eks­cy­to­wa­niem, jak można by przy­pusz­czać, ale prze­ra­że­niem. Byłem prze­cież debiu­tu­ją­cym auto­rem. A co, jeśli te wszyst­kie egzem­pla­rze się nie sprze­da­dzą? Nie wie­rzy­łem, że to się uda. Wrócą do wydaw­nic­twa. Będę skoń­czony. A moi biedni wydawcy? Poświę­cili wszystko, co posia­dali. Czy wła­śnie ich zruj­no­wa­łem?

Jakoś dałem sobie radę, ale po popo­łu­dnio­wym stra­chu przy­szło wie­czorne upo­ko­rze­nie. Impreza inau­gu­ra­cyjna odbyła się na tere­nie Cathe­dral Close, w śre­dnio­wiecz­nej auli. Mogłaby to być scena z _Harry’ego Pot­tera_. Zgro­ma­dziło się tam kil­ka­set osób. Wygło­szono uprzejme prze­mowy. Ja także sta­ran­nie przy­go­to­wa­łem kilka słów i gdy przy­szła moja kolej, by coś powie­dzieć, wszystko poszło dobrze. Potem jed­nakże nastą­pił punkt pro­gramu, o któ­rym nikt mnie nie uprze­dził, a może miała to być nie­spo­dzianka. Znie­nacka z tyłu sali wyło­niło się sze­ścioro akto­rów i akto­rek z teatru Salis­bury Play­ho­use: trzej męż­czyźni, trzy kobiety. Każde z nich nosiło strój z innego okresu histo­rycz­nego. Usta­wili się przede mną w rów­nym rzę­dzie, a na sali zapa­dła cisza.

– Jeste­śmy boha­te­rami two­jej książki, panie – oznaj­mił jeden z nich. – Powiedz nam, kim jeste­śmy.

A ja, spa­ni­ko­wany i zbity z tropu autor sto­jący przed salą pełną ludzi, patrzy­łem na nich z prze­ra­że­niem i pustką w gło­wie. Na szczę­ście nie cał­ko­witą. Prze­brną­łem przez to, a kiedy popraw­nie ziden­ty­fi­ko­wa­łem jed­nego z boha­te­rów, wszy­scy wyda­wali się zado­wo­leni. Jed­nak przez te parę chwil włos mi się jeżył na gło­wie.

Z pew­no­ścią to nerwy spra­wiły, że tam­ten dzień wydał mi się o wiele więk­szą kata­strofą, niż był w rze­czy­wi­sto­ści. Nie mogło pójść aż tak źle, skoro następ­nego popo­łu­dnia, kiedy pod­pi­sy­wa­łem książki przy sto­liku w osiem­na­sto­wiecz­nym cen­trum han­dlo­wym, w kolejce wycho­dzą­cej aż na ulicę cze­kało ponad sto osób. Wtedy zda­łem sobie sprawę, że _Sarum_ się sprzeda.

Nie wszystko jed­nak szło jak po maśle. Nie­spo­dzie­wa­nie, mniej wię­cej w tym samym cza­sie, w Wiel­kiej Bry­ta­nii ogło­szono przed­ter­mi­nowe wybory. Pamię­tam, jak pew­nego desz­czo­wego dnia, gdy razem z moim nie­stru­dzo­nym dyrek­to­rem ds. reklamy przy­je­cha­li­śmy do jed­nego z miast na pół­nocy kraju, oka­zało się, że każdy słup ogło­sze­niowy, na któ­rym miały wisieć pla­katy rekla­mu­jące _Sarum_, został zare­kwi­ro­wany przez taką czy inną par­tię poli­tyczną. Naj­wy­raź­niej miały one głęb­sze kie­sze­nie niż my!

Przy innej oka­zji nabruź­dziła nie­prze­wi­dy­walna angiel­ska pogoda. W paź­dzier­niku 1987 roku mia­łem opro­wa­dzić grupę zagra­nicz­nych dzien­ni­ka­rzy po oko­li­cach Sarum, a tak się zło­żyło, że wła­śnie poprzed­niej nocy przez Wielką Bry­ta­nię prze­to­czyła się jedna z naj­po­tęż­niej­szych od kilku stu­leci burz. Gdy nasz auto­bus jechał przez West Coun­try, wszę­dzie leżały powa­lone drzewa i poła­mane gałę­zie. W końcu jed­nak dotar­li­śmy do Sto­ne­henge. Wszy­scy wysie­dli i zebrali się przed kamie­niami, a wtedy ja, pró­bu­jąc popra­wić nastrój po tru­dach podróży, wska­za­łem na sta­ro­żytne, poprzew­ra­cane kamie­nie i nie­mą­drze zauwa­ży­łem: „Przede wszyst­kim, panie i pano­wie, muszę prze­pro­sić za szkody, jakie wyrzą­dziła tu burza”. Nikt się nie zaśmiał. Ani nie uśmiech­nął. Wszy­scy skrzęt­nie zapi­sali moje słowa. Dosta­łem poży­teczną nauczkę: ni­gdy, przeni­gdy nie żar­tuj, jeśli publicz­ność nie składa się z rodzi­mych użyt­kow­ni­ków two­jego języka.

Pomimo tych drob­nych trud­no­ści _Sarum_ się naro­dziło. Mie­li­śmy szczę­ście i wkrótce książka stała się kra­jo­wym, a póź­niej także mię­dzy­na­ro­do­wym best­sel­le­rem. Moi wydawcy nie zostali zruj­no­wani – wręcz prze­ciw­nie. Sprze­daż trwa nie­prze­rwa­nie i do tej pory osią­gnęła poziom ponad dwóch milio­nów egzem­pla­rzy na całym świe­cie. Kilka lat temu zaś spo­tkały mnie zaszczyt i radość, gdy pasaż odcho­dzący od śre­dnio­wiecz­nego rynku w Salis­bury otrzy­mał nazwę Ruther­furd Walk w uzna­niu tej małej przy­sługi, jaką odda­łem mia­stu. Wie­rzę, że na wielu ludzi – tak samo jak na mnie – Salis­bury, ze swoją strze­li­stą iglicą i pre­hi­sto­ryczną sce­ne­rią, działa niczym magnes repre­zen­tu­jący kul­tu­rowe i gene­tyczne korze­nie tych wszyst­kich, któ­rych przy­ciąga do sie­bie z całego świata i któ­rym każe tu powra­cać.

Ale tam­tego roku w moim życiu nastą­piły jesz­cze jedne naro­dziny, które nie tylko stały się dla mnie źró­dłem nawet więk­szej rado­ści, ale też dały mi coś, co pomo­gło mi upo­rać się ze stre­sem i napię­ciem zwią­za­nymi z publi­ka­cją _Sarum_: ćwi­cze­nia odde­chowe. Mam na myśli tech­niki oddy­cha­nia pod­czas porodu. W dzi­siej­szych cza­sach pozna­jemy je także my, mężo­wie. A cza­sem musimy się ich uczyć za nasze żony…!

W 1987 roku moja żona miała pracę wyma­ga­jącą wielu dłu­gich spo­tkań. Kochała to, co robiła, i nio­sła pomoc ogrom­nej rze­szy ludzi. Nie­stety, w związku z tym czę­sto spóź­niała się na zaję­cia z oddy­cha­nia, a cza­sami je opusz­czała – ale ja ni­gdy.

Już wcze­śniej poma­gały mi łago­dzić stres, kiedy „rodziło” się _Sarum_. Dla­tego gdy w sierp­niu tam­tego roku mój syn dość nagle posta­no­wił przyjść na świat i czym prę­dzej poje­cha­li­śmy do szpi­tala, a moja żona spy­tała mnie z lek­kim nie­po­ko­jem: „Pamię­tasz, jak to było z tym oddy­cha­niem?”, mogłem z cał­ko­witą pew­no­ścią sie­bie powie­dzieć: „Nie martw się o nic. Ty zaj­mij się dziec­kiem, a ja odpra­cuję oddy­cha­nie!”.

Poród prze­biegł szybko i bez­pro­ble­mowo, a nie­długo potem wraz z żoną mogli­śmy zabrać małego na pierw­szą z wielu wypraw do Sarum.

Edward Ruther­furd

marzec 2018PRZEDMOWA

Nazwa Sarum

Słowo „Sarum” jest, ści­śle rzecz bio­rąc, nie­do­kładną inter­pre­ta­cją skrótu sto­so­wa­nego przez śre­dnio­wiecz­nych skry­bów do zapi­sy­wa­nia nazwy miej­sco­wo­ści zwa­nej Salis­bury.

Jed­nak ta błęd­nie odczy­tana nazwa spodo­bała się ludziom i ter­minu „Sarum” używa się w piśmie, a praw­do­po­dob­nie także w mowie, od sied­miu­set pięć­dzie­się­ciu lat, w odnie­sie­niu do mia­sta, die­ce­zji i obszaru Salis­bury.

Dla przej­rzy­sto­ści posta­no­wi­łem, że w niniej­szej powie­ści ter­min „Sarum” będzie odno­sił się do mia­sta i bez­po­śred­nich jego oko­lic. Opi­su­jąc poszcze­gólne osady i mia­sta na tym tere­nie, uży­wa­łem nazw, jakie nosiły one w cza­sach, o któ­rych mowa w nar­ra­cji – Sorvio­du­num w cza­sach rzym­skich, Saris­be­rie w nor­mań­skich, a Salis­bury w póź­niej­szych. Stare Sarum to nazwa wła­sna pier­wot­nego grodu i jako taka jest uży­wana w sto­sow­nym kon­tek­ście.

Powieść Sarum

_Sarum_ to powieść i postrze­ga­nie tej książki w inny spo­sób byłoby błę­dem.

Rodziny Por­teu­sów, Wil­so­nów, Shoc­kleyów, Maso­nów, God­freyów, Moodych i Bar­ni­ke­lów zostały zmy­ślone, podob­nie jak ich rola we wszyst­kich opi­sa­nych wyda­rze­niach.

Jed­nak przed­sta­wia­jąc histo­rię tych wyima­gi­no­wa­nych rodzin na prze­strzeni wie­ków, sta­ra­łem się, na ile to moż­liwe, umie­ścić je wśród osób i wyda­rzeń, które albo naprawdę ist­niały, albo mogły ist­nieć.

W roz­dzia­łach, któ­rych akcja toczy się w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych, pozwo­li­łem sobie na swo­bodę w wybo­rze dat i pewne skon­den­so­wa­nie roz­woju wyda­rzeń, ale zro­bi­łem to zgod­nie z radami moich życz­li­wych eks­per­tów.

Czy­tel­nik zechce jed­nak zauwa­żyć, że jako datę oddzie­le­nia się wyspy Bry­ta­nii od kon­ty­nentu euro­pej­skiego podaje się zwy­kle okres pomię­dzy 9000–6000 lat p.n.e.

O prak­ty­kach reli­gij­nych, astro­no­micz­nych i budow­la­nych w Sto­ne­henge nie można powie­dzieć niczego pew­nego, dla­tego pozwo­li­łem sobie doko­nać wła­snego wyboru spo­śród wielu pro­po­no­wa­nych teo­rii.

Ponadto gdzie­nie­gdzie w tek­ście zamiesz­czam infor­ma­cje histo­ryczne, które mogą uła­twić orien­ta­cję czy­tel­ni­kom nie­za­zna­jo­mio­nym z dzie­jami Anglii. Nie sta­no­wią one szcze­gó­ło­wych rela­cji kro­ni­kar­skich i nie pró­bują za takie ucho­dzić. Są to jedy­nie dro­go­wskazy.

Topografia i Avonsford

Wokół Sarum jest tak wiele wio­sek, gro­dzisk i innych obiek­tów natu­ral­nych, że dla unik­nię­cia nie­ja­sno­ści uzna­łem za konieczne wpro­wa­dze­nie jed­nej zmiany doty­czą­cej tego terenu. Wio­ska Avons­ford nie ist­nieje. Sta­nowi ona zle­pek miejsc i budyn­ków z całej oko­licy, który umie­ści­łem – gdzieś – w doli­nie rzeki Avon bie­gną­cej na pół­noc od Salis­bury; dla wygody nar­ra­cyj­nej nazwa­łem ją doliną Avonu. Czy­tel­ni­ków może zain­te­re­so­wać fakt, że niżej wymie­nione obiekty, które umie­ści­łem w Avons­ford, ist­nieją albo ist­niały w pro­mie­niu kilku kilo­me­trów od Salis­bury: gospo­dar­stwo z epoki żelaza, rzym­ska willa, pola zwane Rajem i Czyść­cem, labi­rynt miz-maze, wały ziemne, sadzawki do poje­nia owiec, folu­sze, gołęb­niki, majątki ziem­skie, kościoły z ław­kami skrzyn­ko­wymi.

Jeżeli inne lokalne miej­sco­wo­ści nosiły różne nazwy w róż­nych okre­sach, wybra­łem te naj­bar­dziej znane – jak w przy­padku Gro­vely Wood i Cla­ren­don Forest. Long­ford wydaje się poło­żone nieco bli­żej Cla­ren­don, niż jest w rze­czy­wi­sto­ści.

Nazwy ulic w Salis­bury rów­nież zmie­niały się z bie­giem czasu, posta­no­wi­łem jed­nak nie mącić czy­tel­ni­kom w gło­wie tymi infor­ma­cjami.

Pozo­stałe miej­sca poja­wia­jące się w powie­ści – Salis­bury, Chri­st­church, Wil­ton, Stare Sarum – zostały opi­sane zgod­nie z rze­czy­wi­sto­ścią.

Nazwiska i pochodzenie rodów

Jeśli cho­dzi o fik­cyjne rodziny wystę­pu­jące w tej histo­rii, to Wil­son, Mason i God­frey są nazwi­skami pospo­li­tymi, które można zna­leźć w nie­mal każ­dym angiel­skim mie­ście. Podane w powie­ści pocho­dze­nie dwóch pierw­szych jest takie jak uzna­wane powszech­nie; pocho­dze­nie nazwi­ska rodu God­freyów z Avons­ford zostało zmy­ślone, lecz zgod­nie ze spo­so­bem, w jaki nazwi­ska są wywo­dzone od swych nor­mań­skich ory­gi­na­łów.

Tak się składa, że kilka wie­ków temu w Salis­bury żył praw­dziwy God­frey, który został bur­mi­strzem mia­sta, a jego rodzina, o innym pocho­dze­niu, poja­wia się na krótko w naszej histo­rii i jest wyraź­nie odróż­niona od rodziny fik­cyj­nej.

Shoc­kley jest nazwi­skiem rzad­szym, a jego podane przeze mnie pocho­dze­nie wydaje się praw­do­po­dobne.

Jeśli cho­dzi o pocho­dze­nie znacz­nie rzad­szego nazwi­ska Bar­ni­kel, to wywo­dzi się ono z angiel­skiego folk­loru, ale sam chęt­nie wie­rzę w takie wyja­śnie­nie. Nazwi­sko Por­teus spo­tyka się czę­ściej na pół­nocy – czę­sto w brzmie­niu Por­te­ous. Jego rzym­skie pocho­dze­nie zostało wymy­ślone. Ist­nie­nie nazwisk nie sięga, nie­stety, tak daleko wstecz.

W prze­ci­wień­stwie do rodzin. W ciągu ostat­nich dzie­się­cio­leci histo­rycy i arche­olo­dzy odkry­wają coraz wię­cej dowo­dów na cią­głość zamiesz­ki­wa­nia w wielu rejo­nach Anglii. Choć zasad­ni­czo prawdą jest, że osad­nic­two saskie wypy­chało Bry­tów na zachód, nie ma powodu przy­pusz­czać, że nikt nie pozo­stał tam, gdzie dotąd żył. Pomy­słu, że w rejo­nie Sarum mogą do dzi­siaj żyć ludzie, któ­rych przod­ko­wie miesz­kali tam w cza­sach cel­tyc­kich lub przedcel­tyc­kich, nie da się udo­wod­nić, ale nie można go także uznać za cał­ko­wi­cie wydu­many.

Kopiec

Nie­przy­pad­kowo posta­no­wi­łem użyć współ­cze­snego i zna­jo­mego ter­minu _dune_ (ang. wydma) na okre­śle­nie gro­dzi­ska Sta­rego Sarum. Jego pra­wi­dłowy zapis to _dün_.

Podsumowanie

Uwa­żam, że nie ma w Anglii miej­sca o dłuż­szej widocz­nej histo­rii budow­nic­twa i osad­nic­twa niż region Sarum. Bogac­two infor­ma­cji arche­olo­gicz­nych, nie mówiąc już o źró­dłach histo­rycz­nych, jest tak przy­tła­cza­jące, że powie­ścio­pi­sarz chcący nakre­ślić opo­wieść choćby tylko zbli­żoną do peł­nej histo­rii tego miej­sca musiałby napi­sać książkę trzy albo cztery razy dłuż­szą niż moja.

W obli­czu tej „klę­ski uro­dzaju” auto­rowi nie pozo­staje nic innego, jak tylko doko­nać oso­bi­stej selek­cji i żywić nadzieję, że udało mu się prze­ka­zać cho­ciaż nie­wielką cząstkę cudu tego miej­sca.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij