Siedem razy lato - ebook
Najnowsza powieść mistrzyni współczesnego romansu.
Lato w gorączce uczuć – trójkąt miłosny w malowniczej kornwalijskiej wiosce.
Dwie epickie historie miłosne – jeden niemożliwy wybór.
Sześć lat temu Liv i Finn spotkali się w barze na surowym wybrzeżu Kornwalii. Wydawało się, że czeka ich pełna obietnic przyszłość. A kiedy namiętna noc zakończyła się straszliwą tragedią, poczuli, że są ze sobą nierozerwalnie związani. Ale życie Finna toczy się w Los Angeles, gdzie gra w zespole muzycznym, a Liv mieszka w Kornwalii, z rodziną. Kochankowie składają sobie więc obietnicę: Finn będzie co roku wracał na kornwalijskie wybrzeże i jeśli los będzie im sprzyjał, spędzą razem lato.
Jednak tego lata Liv spotyka tajemniczego Toma. Gdy wokół kwitną polne kwiaty i wrzosy, Liv i Tom zakochują się w sobie, a Liv po raz pierwszy wyobraża sobie przeszłość, w której jej serce nie pęka co roku na tysiąc kawałków.
Teraz Liv musi dokonać niemożliwego wyboru. A kiedy odkryje szokujący powód, dla którego Tom opuścił dom i zjawił się w jej rodzinnym mieście, pozostanie jej tylko zaufać swojemu sercu…
Wielbicielki Kristin Hannah, Jojo Moyes, Colleen Hoover i Nicholasa Sparksa zakochają się bez reszty w romantycznych powieściach Paige Toon.
To jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie kiedykolwiek czytałam – pełna czułości i ciepła.
Cressida McLaughlin
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788383617770 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LECZ JEDNO LATO MOŻE ZMIENIĆ O WIELE WIĘCEJ.
Gdy sześć lat temu Liv i Finn spotkali się w barze, od razu wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Jednak życie splata ich losy w zupełnie inny sposób, niż planowali, a namiętna noc kończy się tragedią. Finn wyjeżdża do Los Angeles, gdzie gra w zespole rockowym, Liv zaś musi zostać w Kornwalii – dlatego składają sobie obietnicę. Finn będzie wracał co roku na wybrzeże, a jeśli oboje będą wolni, spędzą razem wakacje.
Jak długo jednak można żyć w zawieszeniu? Tego lata, gdy wokół kwitną polne kwiaty i wrzosy, Liv poznaje tajemniczego Toma, zakochuje się w nim i po raz pierwszy wyobraża sobie przyszłość, w której jej serce nie pęka co roku na tysiąc kawałków.
Teraz musi dokonać niemożliwego wyboru. A kiedy odkryje szokujący powód, dla którego Tom opuścił dom i zjawił się w jej rodzinnym mieście, pozostanie jej tylko zaufać swojemu sercu…PAIGE TOON
Urodziła się w 1975 roku. Jej ojciec był kierowcą rajdowym i dlatego dorastała w wielu miejscach rozsianych po świecie – Australii, Stanach Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii. Przez osiem lat pracowała w magazynie „Heat” jako redaktorka prowadząca dział recenzji. Obecnie jest pełnoetatową pisarką i niezależną dziennikarką. Mieszka w Cambridge z mężem Gregiem, architektem, synem Indym i córką Idhą.
Jest autorką kilkunastu powieści obyczajowych, trylogii z gatunku young adult oraz zbioru opowiadań. Jej powieści sprzedały się na całym świecie w nakładzie niemal dwóch milionów egzemplarzy.Rozdział drugi
Moje stopy dotykają asfaltu w rytmie basu, a pęd gna mnie w dół wzgórza. Mam misję: jest piątkowy wieczór, wreszcie wróciłam do domu i nie mogę się doczekać spotkania z przyjaciółmi.
Amy powiedziała mi, że zespół Dana regularnie grywa w Morskim Szkiełku, i wygląda na to, że dzisiejszy koncert już się zaczął.
To niesamowite, że jeszcze rano byłam we Florencji, a zaledwie miesiąc temu ukończyłam studia licencjackie z rzeźby w Edinburgh College of Art. Przez cztery lata wędrowałam brukowanymi ulicami, wśród zabytkowych budynków, i usypiał mnie gwar tętniącego życiem miasta. A teraz jestem w St Agnes, gdzie słychać tylko szum fal, bryza chłodzi moją spaloną słońcem skórę, a w Morskim Szkiełku gra zespół Dana.
Wbiegam po zewnętrznych schodach w rytmie gorączkowego perkusyjnego crescendo, skręcam za róg i widzę zatłoczony taras. Dym z papierosów, zwykłych i elektronicznych, unosi się jak morska mgiełka nad kołyszącymi się głowami.
Rozlega się pisk i tłum rozstępuje się przed Rach, która prze w moją stronę jak buldożer. Po chwili padamy sobie w ramiona.
– Gdzie się podziewałaś?! – krzyczy mi prosto w twarz, gdy piosenka dobiega końca i zespół zaczyna kolejną.
– Były korki w drodze z lotniska, a potem rodzice zaciągnęli mnie na rodzinną kolację… Nawet nie miałam czasu wziąć prysznica!
– Wyglądasz świetnie! Chodź, masz sporo do nadrobienia!
Wciąga mnie do środka przez najbliższe oszklone drzwi i kieruje się prosto do baru. Ma zapiaszczoną dłoń i wygląda, jakby przyszła tu prosto z plaży. Znając Rach, pewnie właśnie tak było. Kasztanowe włosy związała w niski kucyk, a luźne kosmyki, które opadają jej na szyję, są wilgotne od morskiego powietrza. Rozpoznaję sznureczki od jej zielonego kostiumu kąpielowego, wystające spod za dużego białego T-shirtu, oraz jej charakterystyczne workowate szorty. Klasyczny strój Rach.
Myślałam, że w dżinsach i czarnej bluzce jestem ubrana swobodnie, ale moja przyjaciółka bije mnie na głowę.
– Nigdy nie widziałam tu takich tłumów! – wołam, kiedy wciska się w niemożliwie wąską szczelinę między ludźmi przy barze.
– Dan zaprosił chyba pół Kornwalii. Przyszło mnóstwo ludzi ze szkoły.
Zerkam w stronę zespołu i mój wzrok przyciąga Dan Cole, barczysty blond gitarzysta, który w szkole średniej był najpopularniejszym chłopakiem w naszej klasie. Amy kiedyś się w nim durzyła, ale wtedy już miał dziewczynę, z którą był aż do pierwszego roku studiów, i od tamtej pory, jak słyszałam, skacze z kwiatka na kwiatek.
Basista Tarek oraz perkusista Chris także byli na naszym roku, podobnie jak frontman Kieran, ale on już odszedł z zespołu. Skupiam wzrok na nowym wokaliście.
Ciemne rozczochrane włosy opadają mu na oczy, a szczupłe biodra sterczą w bok, gdy trzyma w dłoniach mikrofon, przyciskając usta do metalu.
Ma niezły głos: niski i głęboki, a przy tym melodyjny.
– Kto to? – pytam.
– Pamiętasz Finna z zajęć plastycznych?
– No co ty?
Finn, z którym chodziłyśmy do szkoły, był bardzo nieśmiały. Zawsze nosił czapkę, którą naciągał tak nisko, że prawie zasłaniała mu oczy. Nie pamiętam, żeby wtedy należał do paczki Dana. Nie pamiętam, żeby należał do czyjejkolwiek paczki. Był typem samotnika.
Ten Finn wygląda niezwykle apetycznie w czarnych dżinsach i usianym dziurami luźnym czarnym swetrze o grubym splocie. Jak niedbale seksowny gwiazdor rocka.
Nagle wykrzykuje: _I’m lonely!_ – i zapada cisza, która rozlewa się po tłumie jak fala. Słyszę, jak Finn gwałtownie wciąga powietrze, po czym rozpoczyna nową linijkę, a gitarzysta znów gra ten sam riff.
Włoski jeżą mi się na karku.
– Co to za piosenka? – pytam, nie spuszczając wzroku z Finna.
Rozpoznaję ją, ale nie pamiętam tytułu.
Czuję na sobie oburzone spojrzenie Rach.
– INXS, _Need You Tonight_! Jak możesz tego nie wiedzieć?
– Nagrali ją, zanim się urodziłam – rzucam.
– A wcześniej było _Figure It Out_ Royal Blood.
Rach świetnie się zna na muzyce indie, ja nie bardzo. Dorastając, grałam klasykę na pianinie.
– Ej! AMES! – woła Rach.
Odrywam wzrok od Finna i zauważam drobną blondynkę, która przemyka za barem. Z nieprzytomną miną zerka w naszą stronę.
– Zaczekajcie, zaraz do was… Liv! – Kiedy mnie dostrzega, wytrzeszcza oczy i czym prędzej podbiega. – Wybacz, straszny tutaj dziś kocioł. Mamy za mało ludzi.
Amy, Rach i ja byłyśmy nierozłączne, odkąd poznałyśmy się na pewnej imprezie jako czternastolatki – tylko my nie chciałyśmy grać w „prawda czy wyzwanie”, więc razem schowałyśmy się w łazience.
Przez ostatnie cztery lata moje przyjaciółki spędzały znacznie więcej czasu ze sobą nawzajem niż ze mną, ponieważ Amy uczyła się na dużo bliższym Uniwersytecie Plymouth, a Rach w ogóle nie poszła na studia.
Sama jestem sobie winna, skoro postanowiłam studiować osiemset kilometrów od domu.
– Znajdę cię później! – obiecuje Amy, ściska moje ramię i pośpiesznie odchodzi.
– Czego się napijesz… jeśli w ogóle uda mi się kogoś zawołać? – głośno zrzędzi Rach.
Zatrzymuje się przed nami Chas, właściciel Morskiego Szkiełka, ogorzały surfer po sześćdziesiątce.
– Na pewno nie chcesz tu pracować? – zwraca się do Rach.
– Nie ma mowy.
Rach pracuje na pół etatu w sklepie dla surferów w miasteczku. Byłaby gotowa przez rok żywić się fasolką z puszki i spaghetti, gdyby dzięki temu mogła więcej przebywać na plaży. Z pewnością nie chciałaby marnować wolnego czasu na coś tak pospolitego jak robota w barze.
– Ja się chętnie zgodzę! – wołam, wyglądając zza jej pleców.
Chas patrzy na mnie, a jego brwi wędrują w stronę cofającej się linii siwych włosów.
– Cześć, Liv! Wróciłaś na lato? Mówisz poważnie? Szukasz pracy?
– Jasne.
– Możesz zacząć od razu? – pyta z nadzieją.
– Nie, kurwa! – wtrąca się Rach. – Dopiero przyjechała. Wyluzuj, Chas! Zresztą dzisiaj spędza czas ze mną, skoro nasza najlepsza kumpela się dla ciebie zaharowuje.
– No dobrze, dobrze. – Chas unosi ręce w obronnym geście. – A jutro?
– Zgoda – mówię z uśmiechem.
– Możesz być o wpół do piątej? Oni znów będą grali, więc pewnie przyjdzie sporo ludzi.
Zerkam na zespół i ponownie zatrzymuję wzrok na Finnie.
– Przyjdę – odpowiadam, próbując się skupić.
– W takim razie możecie się napić na koszt lokalu. Na co macie ochotę?
– Na dużego rattlera! – odzywa się Rach.
Chas patrzy na mnie.
– Ja to samo. – Lubię kornwalijski cydr.
– Do tego dwa kieliszki tequili! – woła za nim Rach, gdy ten odwraca się i bierze z półki nad barem dwa półlitrowe plastikowe kubki.
– Co takiego? Nie! – Uderzam ją w ramię.
– Daj spokój! Ostatnio imprezowałyśmy razem w sylwestra, a od jutra, na litość boską, zaczynasz pracę. Musisz się trochę wyluzować. Po jaką cholerę od razu po studiach pojechałaś do Włoch, żeby dalej się uczyć? Nigdy nie masz ochoty po prostu trochę odpocząć?
– We Florencji było fantastycznie, dzięki, że pytasz – odpowiadam z rozbawieniem, podczas gdy Chas napełnia dwa kieliszki i puszcza do nas oko, po czym idzie obsłużyć kolejnego klienta.
Uwielbiam Rach, ale bardzo się od siebie różnimy. Ona nie ma pojęcia, co chce robić zawodowo, a ja przez całe życie wytyczam sobie szlak, by zostać rzeźbiarką.
Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień dotyczy wspinania się na olbrzymie lwy na Trafalgar Square w Londynie. Potem przez całe lata miałam słabość do lwów, dopóki nie zobaczyłam majestatycznych Koni Heliosa, które stają dęba niedaleko Piccadilly Circus. Wtedy ogarnęła mnie obsesja na punkcie poszukiwania innych posągów zwierząt.
Rodzice sądzili, że to tylko przejściowa faza, jak zamiłowanie do jednorożców albo kucyków, ale babcia przywiązywała do tego większą wagę.
Miałam osiem lat, kiedy po raz pierwszy zabrała mnie do Muzeum i Ogrodu Rzeźb Barbary Hepworth w miejscowości St Ives, gdzie rzeźbiarka mieszkała przez połowę swojego życia, a ja wciąż pamiętam, że koniecznie chciałam dotknąć śladów po dłucie na drewnianych rzeźbach w galerii. Oczywiście mi nie pozwolono, ale w ogrodzie babcia dała mi wolną rękę. Byłam oszołomiona rozmiarem niektórych rzeźb, ich kształtami, kolorami i zróżnicowaniem faktury.
W szkole średniej zaczęłam się bardziej interesować ludźmi niż zwierzętami. Podczas wycieczki do Paryża z kółkiem plastycznym o mało się nie zgubiłam, ponieważ zapatrzyłam się na _Pocałunek_ Rodina w ogrodzie Tuileries. Wciągnęła mnie historia dwojga kochanków, to, jak ich ciała splatały się i obejmowały w porywie namiętności. Chciałam umieć w taki sam sposób powołać ludzi do życia, uchwycić moment w czasie i opowiedzieć własną historię. Od tamtej pory najbardziej interesuje mnie figuratywizm.
Szkoda, że moja babcia nie dożyła tego, by zobaczyć, jak daleko zaszłam. Rodzice przyjechali na mój wernisaż dyplomowy, który jest największym osiągnięciem każdego studenta, i wiem, że byli ze mnie dumni, chociaż przede wszystkim cieszyli się, że wreszcie wracam ze Szkocji. Bolało ich, że postanowiłam studiować tak daleko, mimo że zawsze wspierali moje decyzje. Dosłownie utrzymywali mnie podczas mojego miesięcznego pobytu w Akademii Sztuk Pięknych we Florencji i dlatego potrzebuję pracy na lato: chcę ich spłacić.
Poza tym muszę zacząć odkładać pieniądze, żeby móc się przeprowadzić do Londynu. Jeszcze nie zdobyłam się na to, by powiedzieć mamie i tacie, że niedługo znów wyjeżdżam.
Rach bierze do ręki kieliszek i z wymownym spojrzeniem podaje mi go przez ramię.
– No dobrze. – Wychylam tequilę i krzywię się, ale szybko dochodzę do siebie.
Rach podaje mi następny kieliszek.
– Masz sporo do nadrobienia – przypomina mi ze śmiertelnie poważną miną.
– Znów mamy po osiemnaście lat?
Ogarnia mnie nierzeczywiste uczucie, że kiedy ja dorastałam i szłam naprzód, czas w St Agnes stał w miejscu. Rach nigdy stąd nie wyjechała i teraz patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie chcę jej rozczarować. Wychylam drugi kieliszek i rozkoszuję się ciepłem, które rozlewa się po moim ciele, oraz uznaniem przyjaciółki. Przynajmniej piję za darmo. Nie lubię tracić pieniędzy na drinki.
Rach bierze nasze kubki i odsuwa się od baru.
Jest tak tłoczno, że trudno zobaczyć zespół, który stoi na niskim podeście. „Scena” to za duże słowo.
– Co to za numer?! – krzyczę Rach do ucha.
– _Seven_ Catfish and the Bottlemen.
– Grają tylko covery?
– Tak.
Mixamatoza istnieje od lat. Mają gównianą nazwę, ale są dosyć popularni. Grają stare i nowe rockowe piosenki, które rzadko znam. Tego lata po raz pierwszy rezydują w Morskim Szkiełku, co może dziwić, zważywszy, że Dan jest siostrzeńcem Chasa.
– Co się stało z Kieranem? – pytam Rach o ich byłego frontmana.
– Chciał spędzić trochę czasu ze swoją dziewczyną w jej domu rodzinnym w Kanadzie. Finn ma swój zespół w Los Angeles, więc kiedy Dan usłyszał, że przyjeżdża, zaproponował mu zastępstwo.
Nagle wszystko do mnie wraca: powód, dla którego Finn opuścił Kornwalię.
– Boże, dopiero teraz sobie przypomniałam, co się stało z jego mamą! – mówię. – To było straszne.
– Tak – przyznaje z powagą Rach.
Jak mogłam zapomnieć? Jego matka zaginęła w Boże Narodzenie, kiedy byliśmy w dziesiątej klasie. Znaleziono jej ubranie na skraju urwiska niedaleko stąd. Podejrzewano, że popełniła samobójstwo, rzucając się w przepaść. Morze pochłonęło jej ciało i rodzina nawet nie mogła wyprawić należytego pogrzebu. A potem Finn musiał wyjechać z Kornwalii, żeby zamieszkać z biologicznym ojcem w Ameryce.
– A więc Finn nadal mieszka w Stanach?
– Tak.
– Dlaczego wrócił? – pytam.
– Odwiedza dziadków i braci.
– Zapomniałam, że ma braci.
– Tak naprawdę przyrodnich – uściśla Rach. – Wszyscy mają różnych ojców.
– Nie wiedziałam nawet, że przyjaźni się z Danem.
– Dan ze wszystkimi się przyjaźni.
To prawda. Jest właśnie takim gościem. Pamięta imiona ludzi, zawsze chętnie zatrzyma się na ulicy, żeby pogawędzić. Jest gitarzystą, a nie wokalistą, ale wszyscy uważają, że to jego zespół.
– Na jak długo przyjechał?
– Na sześć tygodni – odpowiada Rach. – Jest tutaj już od dwóch.
Mamy prawie połowę lipca.
Rach chyba wyczytała coś z mojej twarzy, bo szczerzy zęby w uśmiechu.
– Masz obsesję! – rzuca.
– Zamknij się. Chociaż nie. Lepiej powiedz, skąd to wszystko wiesz.
– Uważnie się rozglądam, moja droga – oświadcza. – Uważnie się rozglądam.
– Pytam serio.
– Sophie i Claire znają wszystkie plotki. – To kolejne z naszych koleżanek ze szkoły. – W poprzedni weekend dopadły Finna po pierwszym koncercie. Niemal się poślizgnął na ich ślinie. Jeśli jesteś zainteresowana, masz przetarty szlak.
Lekceważąco macham ręką.
– Nie jestem zainteresowana. I nie w głowie mi takie rzeczy.
Tego lata zaprzątają mnie inne sprawy.
*
Rach i ja przez kolejną godzinę tańczymy i rozmawiamy podniesionymi głosami, ale cały czas jestem aż za bardzo świadoma obecności Finna. Chociaż rzeczywiście mam na głowie inne sprawy, nie mogę udawać, że nie czuję dreszczy za każdym razem, kiedy zwraca się do publiki.
Pod koniec wieczoru Amy dołącza do nas na parkiecie.
– Tak się cieszę, że znów będziemy razem pracowały – mówi i mnie obejmuje.
Obie zatrudniłyśmy się tutaj, kiedy skończyłyśmy osiemnaście lat. Wtedy miałyśmy wrażenie, że to koniec pewnej epoki – ja wyjeżdżałam na cztery lata do Edynburga, a ona robiła sobie rok przerwy przed rozpoczęciem trzyletniego kursu na położną – ale teraz wydaje mi się, że był to raczej początek reszty naszego życia.
– Przynajmniej dopóki nie dostaniesz jednej z tych posad, o które się ubiegasz – odpowiadam z uśmiechem i zakładam jej za ucho długie blond włosy.
– Na pewno mi się nie uda. Wybiorą kogoś bardziej doświadczonego.
– Każdy musi gdzieś zacząć.
Nagle ogarnia mnie niepokój, gdy przypominam sobie, że ścieżka kariery, którą wybrałam dla siebie, jest znacznie mniej pewna. Ilu rzeźbiarzy jest w stanie się z tego utrzymać?
Ale rzeźbiłabym, nawet gdyby to miało być tylko hobby. To moja pasja. Zajmowanie się tym na cały etat jest moim marzeniem, jednak czeka mnie mnóstwo pracy, by to osiągnąć.
Przez kolejne dwa miesiące moim głównym celem jest odkładanie pieniędzy i spędzanie czasu z przyjaciółmi i rodziną.
Zerkam z uśmiechem na Rach i Amy. Kasztanowy kucyk Rach już jakiś czas temu się poddał, a Amy jak zwykle ma rozpuszczone włosy. Czuję, że chaotyczny kok, który upięłam rano przed wyjściem z hotelu we Florencji, jest coraz luźniejszy. Pod wpływem impulsu wyciągam ostatnie kilka spinek i ciemne loki opadają mi niemal do pasa.
– Czy ten gest miał coś znaczyć? – pyta z rozbawieniem Amy.
– Rach kazała mi się wyluzować. – Wzruszam ramionami.
– Zgadza się – potwierdza Rach.
Słyszę niski, głęboki głos Finna, który zapowiada ostatnią piosenkę.
Dostaję gęsiej skórki na całym ciele.
Nie mam pojęcia, co to za kawałek, ale przez kolejne trzy minuty chcę tylko tańczyć do upadłego ze swoimi dwiema przyjaciółkami.
*
Muszę skorzystać z toalety, ale bez sensu zwlekam, aż zespół zejdzie ze sceny, czego gorzko żałuję, gdy widzę długą kolejkę do damskiej łazienki.
Alkohol, który szaleje w moich żyłach, każe mi minąć kolejkę i skierować się do męskiej toalety. Kiedy już mam pchnąć drzwi, nagle się otwierają i niemal zderzam się z wychodzącym Finnem.
– Ojej! – woła.
A żebyś wiedział.
– Wiesz, że to męska toaleta? – pyta zakłopotany.
– Jestem zdesperowana – wyjaśniam.
– No tak. – Przytrzymuje drzwi, robiąc mi miejsce.
Czuję, że cała się czerwienię, od dekoltu aż po czoło, gdy szybko go mijam i zamykam się w jednej z kabin.
Jestem zdesperowana?
Wciąż mam wypieki na twarzy, gdy wychodzę i widzę, że on nadal stoi w drzwiach.
– Pomyślałem, że powstrzymam hołotę przed wejściem – wyjaśnia swobodnie.
– Dzięki – bełkoczę i odwracam moją zaczerwienioną twarz, a gdy myję ręce, zasłaniają mi ją włosy.
– Mam na imię Finn. – Najwyraźniej nie zamierza odejść.
Podnoszę wzrok i nasze spojrzenia krzyżują się w lustrze.
– Wiem.
– A ty jesteś Olivia Arterton.
– Wiem – powtarzam, po czym otrząsam dłonie i odwracam się do niego.
Uśmiecha się szerzej.
Jasna cholera, ma dołeczki w policzkach. Naprawdę głębokie. Skąd one się wzięły? Czuję się, jakby ktoś włączył lampę grzewczą pod moją skórą.
Ludzie zawsze mi mówią, że mam długie rzęsy, ale jego są naprawdę niesamowite. W tym świetle nie widzę, jakiego koloru ma oczy, chociaż na pewno jaśniejsze niż brązowe. Ma lekko krzywy nos, ale do twarzy mu z tym brakiem symetrii. Ogarnia mnie przytłaczające pragnienie, by położyć dłonie na jego twarzy, a potem odtworzyć ją w glinie. Czy zawsze był taki piękny?
Wzdrygam się, gdy uświadamiam sobie, że wciąż się na niego gapię.
Ale on też na mnie patrzy.
Uciekam wzrokiem, lecz niezbyt daleko, ponieważ skupiam się na jego dziurawym czarnym swetrze. Z bliska widzę, że pod spodem ma szary T-shirt.
Wkłada palce w dwie dziury, widząc, że przyciągnęły moją uwagę.
– Wyglądasz, jakby dopadły cię mole – zauważam.
Zerka w dół.
– Och, nie, to tylko Jimmy.
– Jimmy?
– Mój siostrzeniec. Ma roczek i dorwał się do mojego swetra. Muszę przyznać, że były już w nim dziury, ale on postanowił je powiększyć. Uznałem, że to w moim stylu.
Niektóre słowa wymawia z wyraźnie amerykańskim akcentem, ale poza tym brzmi jak miejscowy.
Podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie, a mój żołądek wywija koziołka.
W drzwiach staje Dan.
– Co tu się dzieje? – pyta podejrzliwie.
– Nic, tylko rozmawiamy – odpowiada Finn.
– Świetne miejsce na pogaduszki. Cześć, Liv, jak leci? Jeszcze cię nie widziałem tego lata.
– Dopiero wróciłam z Włoch.
– Nieźle. Byłaś na wakacjach?
– Nie, na kursie rzeźby.
– Ale czad. Jak było?
– Świetne miejsce na pogaduszki, koleś – wtrąca oschle Finn. – Może zrobisz to, po co tu przyszedłeś, a potem spotkamy się na zewnątrz?
– Dobra, dobra – rzuca Dan i odsuwa się od drzwi, żeby mnie przepuścić.
Zdaję sobie sprawę, że Finn idzie tuż za mną, kiedy wchodzimy na główną salę. Koledzy z zespołu wołają go z drugiego końca baru, gdzie Chas ustawia kieliszki. Jest tam też kilka dziewczyn, wśród nich Sophie i Claire.
Finn mija mnie, kiedy dołączam do swoich przyjaciółek.
– Coś się wydarzyło? – pyta Rach z kpiącym uśmiechem.
– Nie – odpowiadam, ale zerkam w stronę zespołu.
Finn zarzuca Tarekowi rękę na szyję, a potem ogląda się na mnie i nasze spojrzenia się spotykają.
Na jego ustach pojawia się półuśmiech, a ja wpatruję się w niego jeszcze przez dwie sekundy, aż moje serce niepokojąco przyśpiesza i muszę odwrócić wzrok. Sięgam po swojego drinka i nerwowo upijam łyk.
Może jednak zmienię swoją listę priorytetów tego lata.Rozdział trzeci
– Myślałam, że zobaczymy cię dopiero za kilka godzin! – wykrzykuje mama następnego dnia, gdy za kwadrans ósma wchodzę do kuchni.
– Ja też – odpowiadam żałośnie, pozwalając jej się uściskać.
Zamierzałam się przespać, ale kiedy już odpływałam w sen, przypomniało mi się moje spotkanie z Finnem i całkiem się rozbudziłam.
– Herbaty? – pyta mama, wypuszczając mnie z objęć.
– Poproszę. – Zdziwiona, rozglądam się dookoła. – Niesamowite, ile tu macie teraz naturalnego światła.
Nasz dom to stara chatka rybacka i pierwotna część budynku ma mnóstwo charakteru – są tam grube, nierówne ściany i głębokie parapety. Poprzedniej jesieni rodzice zburzyli dobudówkę z lat siedemdziesiątych, w której znajdowała się kuchnia, i zastąpili ją nowoczesną, trzykrotnie większą budowlą. Mieści się w niej stylowa kuchnia z wyspą i barowymi stołkami oraz rozległa jadalnia z drewnianym stołem na osiem osób. Ta część pomieszczenia najbardziej mnie przyciąga, bo są tu wysokie od podłogi do sufitu szklane drzwi, wychodzące na patio, i olbrzymie narożne okno, z którego rozciąga się widok na bujny ogród, pełen paproci drzewiastych i sukulentów. W Kornwalii panuje łagodny klimat, a dom stoi w dolinie, więc często czujemy się tutaj niemal jak w tropikach.
To właśnie ogród przekonał mnie do tego domu, gdy po raz pierwszy przyjechaliśmy go obejrzeć. Miałam wtedy trzynaście lat i czułam się rozdarta, bo musiałam opuścić Londyn i wszystkich przyjaciół. Dopiero szukałam swojego miejsca w gimnazjum i denerwowałam się na myśl o zmianie szkoły. Ale rodzice uznali, że mój brat Michael i ja już dawno powinniśmy się wyprowadzić z miasta, a mama chciała mieszkać bliżej babci, by zaopiekować się nią na starość.
Podobał mi się ten plan, bo ja także chciałam mieszkać bliżej babci. Ale zmarła zaledwie dwa lata po naszej przeprowadzce.
Babcia była moją pokrewną duszą, jedyną osobą, która rozumiała moje artystyczne nadzieje i marzenia. Zanim się tu przeprowadziliśmy, każdego lata spędzałam tydzień w Kornwalii, podczas gdy Michael zostawał w Londynie z mamą i tatą. Babcia nauczyła mnie grać na pianinie, czytała mi książki i zabierała na wycieczki do teatru, muzeów i galerii sztuki. Ten wspólnie spędzany czas był dla mnie niezwykle ważny.
Siadam na ławie przy stole, zwrócona twarzą w stronę patio. Później przez te okna wpadną promienie słońca. Wiele bym dała, żeby móc tutaj rzeźbić.
Mama siada obok mnie i podaje mi kubek. Nie piłam jej herbaty od ponad pół roku. Nie przyjechałam na Wielkanoc, ponieważ miałam za dużo pracy przy wystawie dyplomowej.
– Dzięki. – Opieram się o nią i nagle ogarnia mnie ciepło, bo znowu jestem w domu, w bezpiecznej rodzinnej enklawie.
– Wspaniale, że wreszcie wróciłaś – mówi mama czule i całuje mnie w ramię. – Mam wrażenie, że nie było cię całe wieki.
Jej słowa wzbudzają we mnie poczucie winy. Niedługo znów wyjadę, ale jeszcze nie musimy o tym rozmawiać.
– Jak było wczoraj wieczorem? – pyta, nieświadoma moich trosk.
Jest nieco starsza niż mamy moich znajomych – urodziła mnie w wieku czterdziestu dwóch lat – i wciąż bardzo atrakcyjna: dosyć wysoka i szczupła, z sięgającymi do ramion miodowymi włosami, których kolor obecnie pochodzi z butelki.
Razem z Michaelem odziedziczyliśmy ciemniejszą karnację po naszym ojcu, chociaż ja mam niebieskie oczy jak mama. Tylko że moje bardziej przypominają wzburzone morze niż letnie niebo.
– Bardzo miło – odpowiadam. – Dziwne, że nie mam większego kaca. Ale w końcu wróciłam tuż po jedenastej.
– Raczej tuż przed północą.
Uśmiecham się do niej.
– Czekałaś na mnie?
Wzrusza ramionami.
– Nie mogłam zasnąć.
Kiedy jako nastolatka spędzałam wieczory poza domem, zawsze niespokojnie czekała, dopóki bezpiecznie nie wróciłam. Myślałam, że będzie do tego podchodziła z większym luzem, skoro mam już dwadzieścia dwa lata.
– Co słychać u Amy i Rach? – pyta z sympatią.
– Wszystko dobrze. – Uśmiecham się i upijam łyk herbaty. – Aha! – Gwałtownie podnoszę głowę. – Znalazłam pracę!
– Gdzie? – Mama marszczy czoło.
– W Morskim Szkiełku, za barem. Zaczynam dziś po południu.
– Aha. – Sprawia wrażenie rozczarowanej. – Przynajmniej postaraj się nie pracować w niedziele – prosi. – Już dawno nie jedliśmy rodzinnego obiadu.
Pochmurnieję.
– Ale latem w niedziele jest tam najwięcej klientów…
Patrzy na mnie z wyrzutem.
– Postaram się – obiecuję.
Mama wzdycha.
– Pewnie nie powinno mnie dziwić, że od razu poszłaś do pracy. Jesteś taka sama jak twoja babcia. Ona też nie potrafiła usiedzieć na miejscu.
– Ty też taka jesteś – zauważam.
Mama przez całe moje życie godziła pracę z macierzyństwem. Teraz pracuje na ostrym dyżurze w szpitalu niedaleko Truro, ale kiedyś była, tak jak tata, lekarzem rodzinnym. Oboje mają po sześćdziesiąt cztery lata i rozważali już przejście na emeryturę, jednak nie zdziwiłabym się, gdyby pracowali jeszcze przez kilka lat.
– Nie zawsze tak było – wyznaje. – Moi rodzice mieli trudności, żeby nakłonić mnie do zrobienia czegokolwiek. Chciałam tylko leżeć na łóżku i czytać.
– Mieszkałaś pięć minut od plaży! – Spałam w jej dawnym pokoju, kiedy odwiedzaliśmy babcię, zanim się tu przeprowadziliśmy. – Nigdy nie pozwalałaś mi bezczynnie leżeć. Ciągle wypychałaś mnie z domu. – Jestem oburzona tymi podwójnymi standardami.
– Zawsze mnie słuchaj, ale nigdy nie naśladuj – rzuca nonszalancko.
Chichoczemy, kiedy tata wchodzi do pokoju.
– Dałem sobie spokój z czekaniem na herbatę – odzywa się z przyganą i całuje mnie w czubek głowy.
Z czułością ściskam jego ramię.
– Och, przepraszam! – Mama sprawia wrażenie skruszonej, ale nie wstaje, kiedy tata włącza czajnik.
Tata ma na sobie spodnie od piżamy, czerwone w szkocką kratę, które mama podarowała mu pod choinkę. Michaelowi dała takie same.
Wciąż pamiętam, jak Michael się rozpromienił, kiedy odpakował prezent. Przyjechał w Boże Narodzenie cały wystrojony, a my wciąż byliśmy w piżamach, więc czym prędzej się przebrał.
Mój brat ma zespół Downa i mieszka sam, chociaż mama i tata spędzają z nim mnóstwo czasu. Jest starszy ode mnie o dziewięć lat i wkrótce po dwudziestce zamieszkał w małym domku, który przygotowali dla niego rodzice, zaledwie pięć minut spacerem stąd. Pragnął większej niezależności i prywatności, ale mnie wcale się nie podobało, że przestał jadać z nami śniadania.
W dzieciństwie nie wolno mi było jeść słodzonych płatków śniadaniowych, ale Michael uwielbiał słodycze, a był w takim wieku, że rodzice musieli uszanować jego wybory. Kiedy nie patrzyli, podawał mi całe garście Coco Pops, które wrzucałam pod nudne płatki kukurydziane, po czym oboje staraliśmy się nie chichotać, gdy mleko na moim talerzu zabarwiało się od czekolady.
Żartowaliśmy w ten sposób przez wszystkie moje nastoletnie lata. A potem Michael nagle zniknął. Tęskniłam za nim.
Chociaż nie tęskniłam za dzieleniem się z nim łazienką. Mój brat to samozwańczy Pan Bałaganiarz.
*
O szesnastej dwadzieścia pięć wychodzę z domu i ruszam do Morskiego Szkiełka. Drzwi tarasowe są szeroko otwarte i ludzie siedzą na zewnątrz w pełnym słońcu, relaksując się przy drinkach, a z głośników dobiega muzyka, choć nie na tyle głośna, by zagłuszyć szum fal rozbijających się o brzeg.
Chas stoi za barem i gryzmoli coś w notesie.
– Cześć, Chas.
Gwałtownie podnosi głowę.
– Liv! – Wychodzi zza baru i rozpościera żylaste ramiona. – Wczoraj mnie nie uściskałaś.
Chas jest wujkiem Dana, ale moi przyjaciele i ja przychodzimy tutaj od lat i zawsze traktował nas jak rodzinę.
– Tak się cieszę, że przyjechałaś – mówi, kiedy wymieniamy krótki uścisk.
Pachnie kokosem, pewnie od wosku, którym naciera swoją deskę surfingową. Jest mniej więcej w wieku moich rodziców, ale gdy wyobrażam sobie, jak sami surfują, niemal wybucham śmiechem. Nie brakuje im energii, jednak Chas zawstydza nawet nastolatków. Jest młody duchem.
– Gdzie Amy? – pytam.
– Miała przyjść o piątej, ale dzwoniła, że popsuł jej się samochód, więc się spóźni. Czeka na pomoc drogową.
– O nie! Wciąż jeździ tym swoim rzęchem?
– Obawiam się, że tak.
Cmokam żartobliwie.
– Co mam robić?
– Wskakuj za bar, pokażę ci, co i jak, chociaż pewnie większość pamiętasz. Niewiele się tutaj zmienia.
*
Amy wchodzi nonszalancko o wpół do siódmej. Kiedy zauważam, kto jej towarzyszy, staje się jasne, dlaczego wcale jej się nie śpieszy.
– Dan zauważył mnie na poboczu i zaproponował mi podwózkę – wyjaśnia z beztroskim uśmiechem.
– Myślałam, że czekasz na pomoc drogową – mówię.
– Tak było. Mam nadzieję, że odholują mój samochód, ale i tak przydałby mi się nowy.
Sądząc po blasku, jaki od niej bije, wciąż nie wyleczyła się z zauroczenia Danem.
Nie mamy szansy porozmawiać, bo lokal zaczyna się wypełniać i już po godzinie za barem panuje prawdziwe piekło, a tłoczący się w dwóch szeregach klienci krzyczą, żeby ich obsłużyć. Chas, Amy i ja obstawiamy dwumetrowe odcinki kontuaru, podczas gdy chłopak do pomocy myje szklanki, zbiera puste naczynia, uzupełnia zapas lodu i przynosi piwo z piwnicy. Poruszamy się jak woda, opływając się nawzajem.
Kiedy widzę Finna, zapominam, co zamówił ostatni klient, tak że muszę go prosić, by powtórzył. Moje oczy i myśli przez cały wieczór wędrują ku scenie, chociaż jakimś cudem udaje mi się skupiać na pracy. Gdy zbliża się godzina zamknięcia, bolą mnie stopy i plecy, ale jestem pełna energii.
Rozglądam się za Finnem. Dan, Tarek i Chris wciąż są w lokalu, razem z kilkoma innymi osobami, którym udało się zostać, gdy Chas zamykał, jednak nigdzie nie widzę Finna. Czyżby już poszedł do domu?
Poziom adrenaliny mi spada i nagle czuję potworne zmęczenie, ale w tym momencie podchodzi do mnie Amy.
– Dan zaprasza nas do siebie – rzuca szybko, zabierając nasze rzeczy spod kontuaru. – Chodźmy.
– Myślałam, że tutaj się napijemy.
– Zmiana planów. Pośpiesz się, chcę pójść razem z nimi!
– Naprawdę muszę być piątym kołem u wozu? Jestem wykończona, a skoro Finna tam nie będzie…
Wbija we mnie wzrok.
– Proszę, Liv… – odzywa się błagalnym tonem.
Nie umiem jej odmówić, gdy tak na mnie patrzy.
Ruszamy stromą ulicą w stronę wioski, mijamy klub surfingowy, tawernę Driftwood Spars oraz kilka domów, w tym mój własny, aż w końcu pozostawiamy za sobą ostatnią latarnię i zanurzamy się w ciemności.
Wyjmuję telefon i pośpiesznie piszę esemesa do mamy, żeby dać jej znać, co zamierzam – niewykluczone, że na mnie czeka – a potem oświetlam sobie drogę latarką w komórce.
Dan i basista zespołu, Tarek, mieszkają razem w małym piętrowym domku, a w słabo oświetlonym salonie, jadalni i otwartej kuchni tłoczy się piętnaście do dwudziestu osób.
Ledwo trzymam się na nogach i pociągam Amy na sofę pod oknem wykuszowym. Po chwili trafiają do nas dwie puszki zimnego piwa.
Chris podłącza swój telefon do wieży i z głośników już dudni rock.
Przychodzą kolejne osoby i wpychają się do środka, napierając na nasze nogi.
Przyciskam kolana do piersi i wypijam kilka łyków piwa. Amy nagle wstaje i zrzuca buty, po czym wspina się po sofie i siada na parapecie. Jej bose stopy dyndają nad poduchami, a ona uśmiecha się do mnie, całkowicie wyluzowana i gotowa na wszystko, co przyniesie ten wieczór.
Również się uśmiecham i siadam obok niej, wciąż drapiąc ślady po ugryzieniach komarów, które dopadły mnie ostatniego wieczoru we Włoszech.
Ktoś zapala skręta. Tarek pochyla się między nami i rzucając „przepraszam”, otwiera okno, a jego wąskie barki ocierają się o nasze ramiona.
Całkiem ładny z niego chłopak, z wypielęgnowanymi ciemnymi brwiami i ciepłymi oczami szczeniaka. Bardzo się różni od Chrisa, którego krótkie ciemnoblond włosy sprawiają, że wygląda, jakby nie kąpał się od kilku tygodni.
Właśnie ziewam, kiedy wchodzi Finn. Natychmiast przestaję być senna.
Patrzę ponad głowami innych, jak w kuchni przygotowuje koktajl razem z Danem. Obaj mają ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale Finn jest szczuplejszy i bardziej w klimatach indie niż Dan, który zapewne chodzi na siłownię.
Finn staje na krześle i woła:
– Poncz!
Amy spogląda na mnie, żeby sprawdzić, jak bardzo jestem zainteresowana.
Czuję się zbyt spięta, by po prostu tam podejść, więc tylko unoszę puszkę i mówię: „Jak dopiję”, po czym zerkam w stronę kuchni i napotykam spojrzenie Finna.
Przeszywa mnie dreszcz, kiedy przekrzywia głowę, jakbym była dla niego kimś ciekawym. Patrzymy na siebie przez kilka sekund, a potem Finn się uśmiecha, ukazując dołeczki w policzkach, i zeskakuje z krzesła.
Napełnia dwa kubki i przeciska się przez tłum.
– Co to jest? – pytam niepewnie, kiedy nam je podaje.
– Wódka, rum i cola. Ostrożnie, to mocny drink.
Bierzemy od niego kubki, a z głośnika huczy _Cotton Eye Joe_ Rednex. Oczywiście tytuł tego okropnego kawałka doskonale znam.
– Stary, serio? – Finn ze śmiechem odwraca się do Chrisa.
– Tego nie było na mojej playliście! – zapewnia Chris, a Finn sięga do kieszeni po swoją komórkę. – Przeskoczę dalej! – wrzeszczy Chris, przeciskając się w stronę wieży. – Pewnie moja siostra to dodała!
– Za późno, straciłeś swoją szansę – rzuca Finn i spycha go z drogi.
Amy i ja śmiejemy się razem z innymi, którzy na to patrzą. _Cotton Eye Joe_ cichnie i rozlega się jakiś indie rock.
Chris wydaje się zniechęcony tym, że stracił kontrolę nad muzyką. Finn chichocze, szturcha go w bok i wraca do kuchni.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_