- promocja
Simon kontra reszta homo sapiens - ebook
Simon kontra reszta homo sapiens - ebook
Wzruszająca opowieść, która strona po stronie coraz mocniej ogrzewa serce
Szkoła średnia, paczka przyjaciół, pierwsze zauroczenia i trudny etap odkrywania własnej tożsamości… Wraz z 16-letnim Simonem Spierem poznajemy świat nastolatków, który jest znaczenie bardziej skomplikowany niż za czasów młodości ich rodziców.
Simon nie powiedział jeszcze nikomu o swojej homoseksualnej orientacji. Prawdę zna jedynie zagadkowy Blue, z którym nastolatek od pewnego czasu wymienia maile. Z każdym kolejnym listem ich relacja staje się coraz bliższa. Jednak korespondencja wpada w niepowołane ręce i ktoś zaczyna szantażować Simona, grożąc ujawnieniem nie tylko jego sekretu, ale również tajemnic Blue. Żeby zapobiec katastrofie, Simon musi wyjść ze swojej strefy komfortu.
Zabawna, mądra i wzruszająca opowieść o poszukiwaniu siebie i pierwszej miłości. Autorka, Becky Albertalli, z wrażliwością i humorem przedstawia rzeczywistość młodych ludzi mierzących się z wyzwaniami, które stawia przed nimi świat i własna emocjonalność. To książka dla wszystkich, bez względu na wiek i życiowe doświadczenia, będąca uniwersalną lekcją wrażliwości i empatii. Na jej podstawie nakręcono hitowy film „Twój Simon”.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-815-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozmowa jest tak niewiarygodnie subtelna, że niemal nie zauważam, iż to szantaż.
Siedzimy za kulisami na składanych metalowych krzesłach i Martin Addison mówi:
– Przeczytałem twojego maila.
– Co takiego? – Podnoszę wzrok.
– Wcześniej. W bibliotece. Oczywiście przypadkowo.
– Przeczytałeś mojego maila?
– Korzystałem z komputera zaraz po tobie. Wpisałem „gmail” i otworzyła się twoja poczta. Pewnie się nie wylogowałeś.
Wpatruję się w niego kompletnie zbity z tropu.
– Po co właściwie piszesz pod fałszywym imieniem? – pyta, stukając stopą w nogę krzesła. Powiedziałbym, że po to, by tacy goście jak Martin Addison nie poznali mojej ukrytej tożsamości. Wychodzi na to, że mój plan powiódł się wręcz znakomicie.
Pewnie Martin widział, że siedzę przy komputerze.
Wychodzi na to, że jestem totalnym kretynem.
Martin się jednak uśmiecha.
– Nieważne. Pomyślałem sobie, że może zainteresuje cię fakt, iż mój brat jest gejem.
– Eeee… nie bardzo.
Spogląda na mnie.
– A tak w ogóle, co chcesz przez to powiedzieć? – dopytuję.
– Nic. Słuchaj, Spier, nie mam z tym żadnego problemu. To nic wielkiego.
Tak się składa, że dla mnie to mała katastrofa. Albo cholernie monumentalna tragedia – wszystko zależy od tego, czy Martin potrafi trzymać gębę na kłódkę.
– Trochę niezręczna sytuacja – mówi.
Nawet nie wiem, co powiedzieć.
– W każdym razie – ciągnie – widzę, że wolałbyś, by nikt się o tym nie dowiedział.
Znaczy… chyba. Tyle że ten cały coming out wcale mnie nie przeraża. Tak sądzę. Owszem, to absolutnie krępujące i nie będę udawał, że już się nie mogę doczekać. Podejrzewam jednak, że to nie będzie koniec świata. Nie dla mnie.
Problem polega na tym, że to nie będzie fajne dla Blue – znaczy, jeśli Martin puści to dalej. Bo chodzi o to, że Blue jest dość skryty. Na tyle, że na pewno nie zapomniałby się wylogować ze swojej poczty. Na tyle, że mógłby mi nie wybaczyć takiej lekkomyślności.
Nie mogę uwierzyć, że rozmawiam na ten temat z Martinem Addisonem. Ze wszystkich osób, które mogły się zalogować na gmaila tuż po mnie, to musiał być akurat on. Musicie zrozumieć, że w życiu bym nie korzystał z komputera w bibliotece, gdyby nie to, że w szkole jest zablokowane wi-fi. A to był jeden z tych dni, kiedy nie mogłem czekać, aż dopadnę laptopa w domu. Ba! Nie mogłem nawet wytrzymać, aż po lekcjach zaloguję się do sieci na szkolnym parkingu. Ponieważ rano napisałem do Blue z mojego tajnego konta i to była raczej ważna wiadomość.
Chciałem sprawdzić, czy mi odpisał.
– Wydaje mi się, że ludzie dobrze to przyjmą – mówi Martin. – Trzeba być tym, kim się jest.
Nie mam pojęcia, co zrobić z tymi rewelacjami. Heteroseksualny gostek, który ledwo mnie zna, udziela mi porad odnośnie do mojego coming outu. Nie zostaje mi nic innego, jak tylko przewrócić oczami.
– Zresztą, nieważne. I tak nikomu tego nie pokażę.
Przez chwilę czuję idiotyczną ulgę. A potem dociera do mnie, co powiedział.
– Nie pokażesz? – pytam.
Rumieni się i zaczyna dłubać przy nitkach rękawa. W jego minie jest coś niepokojącego, od czego aż ściska mnie w żołądku.
– Czy ty… zrobiłeś zrzut ekranu albo coś w tym stylu?
– Nooooo. Chciałem z tobą o tym pogadać.
– Nie wierzę. Zrobiłeś zrzut!
Zaciska usta i wbija wzrok w coś ponad moim ramieniem.
– W każdym razie – mówi. – Wiem, że kumplujesz się z Abby Suso, więc chciałem zapytać…
– Poważnie? A może wrócimy do tematu i powiesz mi, dlaczego zrobiłeś zrzut moich cholernych maili?
Milczy przez moment.
– No wiesz… chyba mógłbyś mi pomóc porozmawiać z Abby.
Prawie wybucham śmiechem.
– Czyli co, mam jej szepnąć słówko o tobie?
– Taaa.
– A niby dlaczego, do jasnej cholery, miałbym to robić?
Patrzy mi w oczy, a do mnie wreszcie dociera, o co chodzi. On chce kontaktów z Abby. Tego ode mnie oczekuje w zamian za nierozpowszechnianie moich prywatnych maili.
Oraz maili Blue.
Chryste! Zawsze uważałem Martina za niegroźnego faceta. Owszem, miałem go trochę za dziwaka i nerda, ale to nic zdrożnego. W sumie był zabawny.
Teraz jednak nie ma tu dla mnie nic śmiesznego.
– Ty naprawdę chcesz mnie do tego zmusić – mówię.
– Zmusić? Bez przesady. To nie tak.
– Nie? A jak?
– Nijak. Podoba mi się ta dziewczyna i tyle. Pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc. Zaprosić mnie gdzieś, gdzie ona będzie, nie wiem.
– A jeśli tego nie zrobię? Zamieścisz moje maile na Facebooku? Na pieprzonym Tumblrze?
Ja pierniczę. Creeksekretny Tumblr: arena największych plotek naszej szkoły, Creekwood High School. Wystarczy jeden dzień i wszyscy będą wiedzieć.
Obaj milczymy.
– Po prostu uważam, że znaleźliśmy się w sytuacji, w której każdy z nas może pomóc temu drugiemu – mówi w końcu Martin.
Przełykam ciężko ślinę.
– Marty! – woła ze sceny pani Albright. – Akt drugi, scena trzecia.
– Zastanów się nad tym. – Martin wstaje z krzesła.
– Jasne. To takie zajebiście fajne – mówię.
Patrzy na mnie. Znów zapada cisza.
– Nie wiem, na co czekasz. Że co powiem? – odzywam się w końcu.
– Nic. – Wzrusza ramionami. Chyba jeszcze nigdy nie wyczekiwałem z taką niecierpliwością niczyjego odejścia. Martin omiata wzrokiem kurtynę i nagle się odwraca.
– A tak z ciekawości – mówi. – Kim jest Blue?
– Nikim. Mieszka w Kalifornii.
Chyba postradał zmysły, jeśli uważa, że podam mu Blue na tacy.
Blue nie jest z Kalifornii. Mieszka w Shady Creek i chodzi do naszej szkoły. To nie jest jego prawdziwe imię.
Nie jest wcale nikim. Może nawet go znam. Nie wiem, i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
* * *
Zupełnie nie jestem w nastroju, żeby znosić dzisiaj moją rodzinę. Została mi mniej więcej godzina do kolacji, a to oznacza sześćdziesiąt minut spędzonych na przerabianiu mijającego dnia na pasmo prześmiesznych anegdot. Moi rodzice tacy właśnie są. Nie możesz im po prostu powiedzieć, że nauczycielce spódniczka zakleszczyła się między pośladkami albo że Garrett upuścił tacę w stołówce. Nie, to trzeba odegrać. Rozmowa z moimi rodzicami wyczerpuje bardziej niż prowadzenie bloga.
Zabawne. Kiedyś uwielbiałem tę gadaninę i ogólny chaos poprzedzający kolację. Teraz nie mogę się doczekać, kiedy wyjdę za drzwi. Zwłaszcza dzisiaj. Przystaję tylko na moment, żeby przypiąć smycz do obroży Biebera, po czym wyprowadzam go na dwór.
Próbuję zatracić się w piosenkach Tegan and Sara, których słucham na iPodzie, ale nie mogę przestać myśleć o Blue, Martinie Addisonie i beznadziejności naszej dzisiejszej próby.
A więc Martinowi podoba się Abby, jak chyba każdemu nudnemu hetero w naszej szkole. Tak naprawdę oczekuje ode mnie tylko tego, że zabiorę go ze sobą, gdy będę się z nią spotykał. Jeśli pomyśleć o tym w ten sposób, to to żaden problem.
Tyle tylko, że on mnie szantażuje, a tym samym szantażuje też Blue. To właśnie ze względu na ten element miałbym ochotę kopnąć coś ze złości.
Na szczęście pomaga mi Tegan and Sara. Pomaga też spacer do Nicka. Powietrze ma w sobie rześkość wczesnej jesieni, ludzie już wystawiają dynie na schodkach. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze to uwielbiałem.
Idziemy z Bieberem na skróty, przechodzimy przez ogród Nicka i włazimy do jego piwnicy. Naprzeciwko drzwi znajduje się ogromny telewizor, na którym dokonywana jest rzeź na templariuszach. Nick i Lea siedzą w fotelach bujanych i sprawiają wrażenie, jakby nie ruszali się z miejsca przez całe popołudnie.
Kiedy wchodzę, Nick zatrzymuje grę. To dla niego typowe. Nie odłoży dla ciebie gitary, ale grę spauzuje.
– Bieber! – woła Lea i kilka sekund później Bieber siedzi jej okrakiem na kolanach z wywieszonym jęzorem i podskakuje na przednich łapach. W jej towarzystwie zachowuje się zupełnie bezwstydnie.
– Ależ spoko. Przywitaj się tylko z psem. Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma.
– Biedny Simon. Mam cię podrapać za uszami?
Uśmiecham się. Jest dobrze. Normalnie.
– Znalazłeś zdrajcę? – pytam.
Nick stuka w kontroler.
– Nawet zabiłem.
– To miłe.
Tak naprawdę nie obchodzą mnie losy zabójców, templariuszy ani żadnych innych postaci z gier. Ale chyba jest mi to potrzebne. Brutalne gry na konsolę, zapach tej piwnicy, starzy dobrzy znajomi, Nick i Lea. Rytm naszych rozmów i cisza pomiędzy. Bezcelowość październikowego popołudnia.
– Simon, Nick nie słyszał o zakleszczonej spódniczce – mówi Lea.
– Ooooch. _Les_ pośladki_. C’est une histoire touchante_.
– A po ludzku? – prosi Nick.
– Albo jeszcze lepiej: pantomima – sugeruje Lea.
Jak się okazuje, jestem boski, gdy w grę wchodzi odgrywanie wielkiego zakleszczenia spódnicy między pośladkami.
Może więc lubię grać.
Odrobinę.
Chyba teraz rozumiem, co czuli Nick i Lea w szóstej klasie na wycieczce szkolnej. Nie potrafię tego wyjaśnić. Chodzi o to, że kiedy jesteśmy we troje, przeżywamy idealne, zupełnie beztroskie chwile. Nie ma w nich miejsca na Martina Addisona.
Nie ma miejsca na tajemnice.
Jest idealnie i beztrosko.
Lea rozdziera papierowe opakowanie słomki, oboje mają w ręku olbrzymie styropianowe kubki słodkiej herbaty z Chick-fil-A. Dawno już tam nie byłem. Moja siostra powiedziała kiedyś, że podobno zbierają pieniądze na wsparcie ruchów antygejowskich i przestałem się tam czuć komfortowo. Mimo że ich koktajle o smaku oreo to po prostu spieniona rozkosz dla podniebienia. Ale nie poruszę tego tematu z Nickiem i Leą. Z nikim nie rozmawiam o gejach. Tylko z Blue.
Nick upija łyk herbaty i ziewa, a Lea od razu próbuje wepchnąć mu do buzi opakowanie po słomce. Mój przyjaciel w ostatniej chwili zamyka usta.
Lea wzrusza ramionami.
– Ziewaj dalej, śpiochu.
– Dlaczego jesteś taki zmęczony?
– Ponieważ imprezuję. Ciągle. Co wieczór – mówi.
– Rozumiem, że przez imprezowanie masz na myśli zadanie domowe z rachunku różniczkowego?
– Co ty nie powiesz, Lea! – Ziewa ponownie i tym razem papierek prawie ląduje mu w kąciku ust.
Rzuca go w jej stronę.
– Mam ostatnio dziwne sny – dodaje.
Unoszę brwi.
– A fe. Nie wiem, czy chcę tego słuchać – mówię, a Lea się rumieni.
– Nie, nie. Naprawdę dziwne. Na przykład jestem w łazience i zakładam soczewki, ale nie mogę dojść do tego, która jest do którego oka.
– Aha. I co dalej? – Lea zatopiła twarz w karku Biebera, więc jej głos jest przytłumiony.
– Nic. Obudziłem się. Założyłem soczewki normalnie, bez problemów.
– Boski sen, Nick – mówi nasza przyjaciółka i po chwili dodaje: – Wydaje mi się, że właśnie dlatego komory pojemnika na soczewki są podpisane.
– I dlatego ludzie noszą okulary, dzięki czemu nie dotykają swoich gałek ocznych – mówię. Siadam po turecku na dywanie. Bieber zsuwa się z kolan Lei i idzie do mnie.
– Także dlatego, że w okularach wygląda się jak Harry Potter. Prawda, Simon?
Kiedyś, dawno temu. I powiedziałem to tylko raz.
– Wydaje mi się, że moja podświadomość próbuje mi coś przekazać. – Nick potrafi być bardzo uparty, kiedy stara się grać intelektualistę. – Oczywiście tematem snu jest mój wzrok. Czego nie zauważam? Co jest moim martwym punktem?
– Twoja kolekcja płyt – podsuwam.
Nick kołysze się na fotelu bujanym i upija kolejny łyk herbaty.
– Wiedzieliście, że Freud interpretował własne sny, kiedy opracowywał swoją teorię? Wierzył, że są one spełnieniem życzeń w podświadomości.
Spoglądamy po sobie z Leą. Widzę, że ona myśli to samo co ja. Prawdopodobnie to kompletne bzdury, ale nie szkodzi. Nick jest troszkę zniewalający, kiedy wpada w filozoficzny nastrój.
Rzecz jasna, mam bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o niezakochiwanie się w chłopakach hetero, zwłaszcza w tych, którzy są na sto procent zdeklarowani. A już na pewno, jeśli chodzi o niezakochiwanie się w Nicku. Lea się jednak w nim zakochała, co wywołało szereg problemów – zwłaszcza teraz, gdy na scenie pojawiła się Abby.
Początkowo nie rozumiałem, dlaczego znienawidziła Abby, a bezpośrednie pytanie nic mi nie dało.
– Och, ona jest najlepsza. No wiesz, jest cheerleaderką. Jest taka ładniutka i koścista. Niesamowita, prawda?
Musicie wiedzieć, że nikt nie opanował sztuki blefowania z kamienną twarzą lepiej niż Lea.
W końcu jednak zauważyłem, jak Nick zamienia się w stołówce miejscami z Bramem Greenfeldem – to był skalkulowany ruch, mający na celu zwiększenie prawdopodobieństwa znalezienia się obok Abby. No i te oczy. Słynne spojrzenie Nicka Eisnera, przeszywające i tęskne. Już wcześniej, pod koniec pierwszej klasy, byliśmy świadkami tych mdlących przedstawień, gdy w grę wchodziła niejaka Amy Everett. Ale muszę przyznać, że jest coś fascynującego w intensywności, z jaką Nick podchodzi do dziewczyn, które mu się podobają.
A kiedy Lea widzi u niego taką minę, zamyka się w sobie.
Co oznacza, że istnieje jeden całkiem dobry powód, dla którego miałbym zostać swatem Martina Addisona. Jeśli Martin i Abby zaczną się spotykać, zniknie problem Nicka, a wtedy Lea wyluzuje i równowaga w przyrodzie zostanie przywrócona.
Nie chodzi więc wcale o mnie i moje tajemnice. Praktycznie w ogóle nie chodzi o mnie._2_
OD: hourtohour.noteto[email protected]
DO: [email protected]
DATA: 17 października, 00:06
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
To całkiem seksowna historia, Blue. Gimnazjum to niekończący się horror – może niezupełnie niekończący się, ponieważ w końcu stamtąd wychodzisz, ale naprawdę wypala ci ślad w psychice. Nieważne kim jesteś, dojrzewanie to okrutny proces.
A tak z ciekawości, widziałeś się z nim od czasu wesela Twojego taty?
Nie wiem, kiedy ja zrozumiałem, chyba kilka drobiazgów mnie na to naprowadziło. Na przykład dziwaczny sen z Danielem Radcliffe’em w roli głównej. Albo obsesja na punkcie zespołu Passion Pit. Dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie chodzi o muzykę.
A w ostatniej klasie gimnazjum miałem dziewczynę. To był jeden z tych związków, kiedy „chodzicie” ze sobą, ale nawet nie wychodzicie przy tym ze szkoły. Zresztą w szkole też nic nie robicie. Chyba trzymaliśmy się za ręce. Poszliśmy jako para na bal gimnazjalny, ale przez całą imprezę razem z kolegami jedliśmy fritos i podglądaliśmy innych spod trybun. W którymś momencie podeszła do mnie jakaś przypadkowa laska i powiedziała, że moja dziewczyna czeka na mnie w sali gimnastycznej. Miałem iść jej poszukać, pewnie powinniśmy byli się całować czy coś takiego. No wiesz, w pruderyjny, gimnazjalny sposób.
A oto mój prawdziwy powód do dumy: uciekłem i schowałem się w łazience jak jakiś cholerny przedszkolak. Wszedłem do kabiny, zamknąłem drzwi i ukucnąłem na muszli klozetowej, żeby nie było widać moich nóg. Jakby dziewczyny miały wpaść do męskiej toalety i siłą mnie stamtąd wydostać. Mówię Ci z ręką na sercu: spędziłem tam cały wieczór. I już nigdy więcej nie rozmawiałem z moją dziewczyną.
Tak się składa, że to były walentynki. Taką mam klasę. Jeśli mam być ze sobą zupełnie szczery, wtedy już byłem pewien. Tyle że później miałem jeszcze dwie dziewczyny.
Wiesz, że to najdłuższy mail, jaki w życiu napisałem? Nie żartuję. Być może jesteś jedyną osobą, która jest w stanie wydobyć ode mnie tekst liczący więcej niż 140 znaków. Nieźle, co?
Myślę, że na tym skończę. Nie chcę kłamać. To był dziwny dzień.
Jacques
OD: [email protected]
DO: hourtohour.noteto[email protected]
DATA: 17 października, 20:46
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
Naprawdę jestem jedyny? To rzeczywiście nieźle. Czuję się zaszczycony, Jacques. Zabawne, bo ja też zwykle nie pisuję maili. Ani nie rozmawiam z nikim o takich rzeczach – tylko z Tobą.
Myślę, że to byłoby wyjątkowo żałosne, gdyby największy powód do dumy miał miejsce w gimnazjum. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nienawidziłem tego etapu edukacji. Pamiętasz, jak wszyscy patrzyli na ciebie tępo i rzucali „Eeee, okeeeeeej”, kiedy skończyłeś mówić? Każdy dawał ci do zrozumienia, że cokolwiek myślisz albo czujesz, jesteś w tym zupełnie sam. A najgorsze, że ja postępowałem identycznie w rozmowie z innymi. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze.
Próbuję tym samym powiedzieć, że powinieneś przestać się oskarżać. Wszyscy byliśmy wtedy okropni.
A jeśli chodzi o Twoje pytanie: widziałem się z nim kilka razy od czasu ślubu – pewnie dwa razy w roku albo coś w tym stylu. Moja macocha często organizuje spotkania rodzinne. On jest żonaty, wydaje mi się, że spodziewają się właśnie dziecka. Sytuacja nie jest krępująca, ponieważ to wszystko działo się wyłącznie w mojej głowie. Niesamowite, prawda? Ktoś wywołuje u ciebie kryzys tożsamości płciowej i nawet nie jest tego świadomy. Podejrzewam, że nadal uważa mnie za dziwacznego dwunastoletniego pasierba swojej kuzynki.
A teraz dość oczywiste pytanie, ale i tak je zadam: skoro wiedziałeś, że jesteś gejem, jakim cudem umawiałeś się z dziewczynami?
Przykro mi, że miałeś dziwaczny dzień.
Blue
OD: hourtohour.noteto[email protected]
DO: [email protected]
DATA: 18 października, 23:15
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
Blue,
właśnie, to znienawidzone „okeeeeeej”. Zawsze towarzyszyły mu uniesione brwi i usta złożone w pogardliwy ciup. I tak, ja też tak mówiłem. W gimnazjum wszyscy byliśmy wstrętni.
Ta sprawa z dziewczynami jest dość skomplikowana. Po prostu tak się stało. Ten związek z trzeciej klasy gimnazjum to była porażka, więc to zupełnie inna bajka. Natomiast z pozostałymi dwiema sprawa miała się następująco: przyjaźniliśmy się, odkryłem, że im się podobam, i zaczęliśmy ze sobą chodzić. A potem zerwaliśmy – obie mnie rzuciły – i to okazało się całkiem bezbolesne. Nadal kumpluję się z dziewczyną, z którą spotykałem się w pierwszej klasie liceum.
Szczerze? Myślę, że miałem dziewczyny, ponieważ nie wierzyłem w stu procentach, że jestem gejem. Albo może sądziłem, że to przejściowe.
Wiem, pewnie sobie teraz myślisz „okeeeeeeej”.
Jacques
OD: [email protected]
DO: hourtohour.noteto[email protected]
DATA: 19 października, 20:01
TEMAT: Obowiązkowe…
Okeeeeeeej.
(uniesione brwi, buźka w ciup itp.)
Blue_3_
Największym gównem związanym z całą tą historią z Martinem jest fakt, że nie mogę porozmawiać o tym z Blue. Nie jestem przyzwyczajony do ukrywania przed nim czegokolwiek.
Rzecz jasna, istnieje mnóstwo spraw, o których sobie nie mówimy. Rozmawiamy o ważnych rzeczach, ale unikamy szczegółów, które pozwoliłyby nas zidentyfikować – imion przyjaciół, detali związanych ze szkołą. Wszystkiego tego, co jak sądziłem, stanowi o tym, kim jestem. Nie uważam jednak, że to są tajemnice, raczej niepisana umowa, która między nami obowiązuje.
Gdyby Blue był prawdziwym uczniem naszej szkoły, z własną szafką, średnią ocen i profilem na fejsie, jestem pewien, że nie mówiłbym mu o niczym. To znaczy, on jest prawdziwym uczniem Creekwood, wiem o tym, ale w pewien sposób żyje tylko w moim laptopie. To trudne do wytłumaczenia.
To ja go znalazłem. I gdzie? Na cholernym creeksekretnym Tumblr. Był sierpień, właśnie zaczynał się rok szkolny. Na stronie Tumblr możemy zamieszczać anonimowe wyznania, ukryte myśli, ludzie mogą to komentować, ale nikt nikogo nie ocenia. Tyle że strona ewoluowała w studnię pełną plotek, kiepskiej poezji i błędnych cytatów z Biblii. Mimo to wciąga i uzależnia.
To właśnie tam trafiłem na post Blue. Przemówił do mnie. I chyba nawet nie miało to żadnego związku z homoseksualizmem. Nie wiem. Pewnie nie więcej niż pięć linijek, ale poprawnych gramatycznie i zaskakująco poetyckich, a do tego zupełnie innych od wszystkiego, co wcześniej czytałem. O ile pamiętam, dotyczyły samotności. Zabawne, bo nie uważam, żebym był samotny. Jednak w sposobie, w jaki Blue to opisywał, wyczułem coś znajomego. Zupełnie, jakby siedział mi w głowie.
Pisał, że można znać na pamięć czyjeś gesty, ale nigdy nie poznać myśli tej osoby. Że ludzie są jak domy o wielkich pokojach i mikroskopijnych oknach.
Że człowiek i tak czuje się wyeksponowany.
Że on czuje się ukryty, a jednocześnie zupełnie odsłonięty w związku z tym, że jest gejem.
Kiedy trafiłem na to zdanie, ogarnęła mnie dziwna panika i zakłopotanie, a przy tym w głębi duszy poczułem drżenie z ekscytacji.
Blue mówił o oceanie oddzielającym ludzi. I że w tym wszystkim chodzi o to, by znaleźć brzeg, do którego warto będzie dopłynąć.
Nawet nie potrafię wyjaśnić, co czułem, kiedy to przeczytałem. Po prostu musiałem go poznać.
Zebrałem się w końcu na odwagę i napisałem jedyny komentarz, jaki byłem w stanie stworzyć, a mianowicie: „TAK”. Wielkimi literami. I dołączyłem adres mailowy. Mój tajny adres gmailowy.
Przez cały następny tydzień zamartwiałem się, czy się ze mną skontaktuje, czy nie. Zrobił to. Później napisał mi, że moja uwaga nieco go zaniepokoiła, bo jest z natury bardzo ostrożny. Jak widać, o wiele bardziej niż ja. Jestem pewien, że gdyby się dowiedział, że Martin Addison ma zrzuty ekranowe naszych wiadomości, wystraszyłby się w typowy dla siebie sposób.
Czyli przestałby do mnie pisać.
Pamiętam to uczucie, które mnie ogarnęło, gdy znalazłem w skrzynce pierwszego maila od niego. To było dość surrealistyczne. Chciał mnie poznać. Przez kilka kolejnych dni w szkole miałem wrażenie, że jestem postacią filmową. Już niemal sobie wyobrażałem zbliżenie mojej twarzy na dużym ekranie.
W sumie dziwne, ponieważ w rzeczywistości nie jestem typem lidera. Raczej należę do tak zwanych „najlepszych kumpli”.
Chyba nigdy nie uważałem siebie za interesującą osobę, dopóki nie stałem się interesujący dla Blue. Tak więc nie mogę mu powiedzieć. Nie chciałbym go stracić.
* * *
Staram się unikać Martina przez cały tydzień, na lekcjach i na próbach. Widzę, jak próbuje przyciągnąć mnie spojrzeniem. Wiem, że to raczej tchórzostwo z mojej strony. Przez tę całą sytuację czuję się jak strachajło – oraz idiota, ponieważ postanowiłem mu pomóc. Czy też, innymi słowy, uległem jego szantażowi – jakkolwiek to nazwać. Aż mi niedobrze z tego powodu.
W czasie kolacji myślami jestem gdzie indziej. Moi rodzice mają niezwykle dobry humor ze względu na _Dziewczynę do wzięcia_. Poważnie. Chodzi o ten reality show. Wszyscy wczoraj oglądaliśmy, a dzisiaj połączymy się przez Skype’a z Alice, która studiuje na Wesleyan University, żeby to omówić. To nowa tradycja rodziny Spierów. Doskonale sobie zdaję sprawę, jaki to idiotyzm.
Zresztą, nie wiem. Moja rodzina zawsze taka była.
– A co tam u Leo i Nicole? – pyta mój tata, uśmiechając się znad widelca. Zamiana płci Lei i Nicka to dla niego szczyt dowcipu.
– LOL, tato – odpowiada bez emocji Nora. Moja młodsza siostra. Od niedawna stosuje skróty internetowe w swoich wypowiedziach, ale tylko ustnych, nigdy w mailach czy SMS-ach. Podejrzewam, że ma to być ironia.
– Widziałeś, jak Nick grał na gitarze pod atrium? – pyta mnie.
– Wygląda na to, że próbuje zdobyć dziewczynę – rzuca moja mama.
Jakie to zabawne, mamo, ponieważ – czaisz? Staram się robić wszystko, żeby Nick nie zdobył dziewczyny, która mu się podoba, bo dzięki temu Martin Addison nie ogłosi całej szkole, że jestem gejem. Czy wspominałem już, że jestem gejem?
Chryste, jak ludzie zaczynają taką rozmowę?
Może byłoby inaczej, gdybyśmy mieszkali w Nowym Jorku, ale nie wiem, jak to jest być homoseksualistą w Georgii. Znajdujemy się pod Atlantą, nie jest więc najgorzej, tyle że Shady Creek to żadne zagłębie postępu. Znam w szkole dwóch chłopaków, którzy się przyznali, i nie mają lekko. To znaczy, nikt nie spuszcza im łomotu, ale od czasu do czasu słychać słowo „pedał”. Podejrzewam, że znalazłoby się też parę lesbijek i dziewczyn biseksualnych, ale z nimi jest inaczej. Być może łatwiej. Jedno, czego dowiedziałem się z Tumblr: wielu chłopaków uważa, że lesbijki są seksowne.
Działa to także w odwrotną stronę. Są też dziewczyny takie jak Lea, które rysują ołówkiem yaoi i publikują obrazki w sieci.
Nie mam z tym żadnego problemu, a rysunki Lei są po prostu boskie.
Lea uwielbia także fanfiki w wersji slash¹, co mnie na tyle zaintrygowało, że zeszłego lata zacząłem grzebać w Internecie. Nie mogłem uwierzyć, ile tego jest – do wyboru, do koloru: Harry Potter i Draco Malfoy oraz ich zbliżenia w każdej możliwej formie, w każdej możliwej komórce na miotły w Hogwarcie. Tego samego lata nauczyłem się prać ręcznie. Nie wszystkie skarpetki nadają się do tego, by prała je mama.
Po kolacji Nora włącza Skype’a na komputerze w salonie. W okienku kamery ukazuje się Alice. Wygląda trochę nieświeżo, to pewnie przez fryzurę, potarganą czuprynę w kolorze słomkowym. Wszyscy mamy idiotyczne włosy. W tle stoi niepościelone łóżko mojej siostry, obłożone poduchami. Ktoś kupił okrągły, włochaty dywanik, żeby pokryć niewielką podłogę. Dziwnie jest wyobrazić sobie Alice dzielącą pokój z jakąś przypadkową dziewczyną z Minneapolis. Kto by pomyślał, że w jej pokoju zobaczę kiedyś cokolwiek związanego ze sportem. Minnesota Twins², dobre, dobre.
– Okej, widzę same piksele – mówi. – Poczekajcie, może… a nie. Już jest dobrze. O Jezu, tato! Czy to róża?
Tata trzyma czerwoną różę i szczerzy się do kamery. Serio. Moi rodzice są niezwykle poważni, kiedy w grę wchodzi _Dziewczyna do wzięcia_.
– Simon! Pokaż, jak naśladujesz Chrisa Harrisona³.
Bezsprzeczny fakt: moja imitacja Harrisona jest absolutnie genialna. Przynajmniej w normalnych okolicznościach, bo dzisiaj nie jestem w formie.
Mam co innego na głowie. I nie chodzi tylko o to, że Martin zachował moją korespondencję. Odkąd Blue o to zapytał, czuję się dziwnie w związku z tym, że miałem dziewczyny. A jeśli on teraz myśli, że jestem oszustem? Podejrzewam, że kiedy zdał sobie sprawę ze swojej orientacji, nigdy nie spotykał się z żadną osobą odmiennej płci. Dla niego to na pewno było bardzo proste.
– Czyli Michael D. twierdzi, że apartament fantazji wykorzystał wyłącznie do rozmów – mówi Alice. – Wierzycie w to?
– Ani przez moment – odpowiada tata.
– Oni zawsze tak mówią – dodaje Nora. Przechyla głowę i dopiero wtedy zauważam, że ma pięć kolczyków w uchu, na całej długości małżowiny.
– Prawda? – mówi Alice. – Bub, włączysz się do dyskusji?
– Kiedy to zrobiłaś? – pytam Norę, dotykając własnego ucha.
Chyba się rumieni.
– W zeszły weekend?
– Pokaż mi! – żąda Alice, więc Nora odwraca się bokiem do kamery.
– Nieźle. Ale dlaczego? – pytam.
– Bo chciałam.
– Ale dlaczego aż tyle?
– Czy możemy wrócić do kwestii apartamentu? – Nora zaczyna się denerwować, kiedy wszyscy skupiają na niej uwagę.
– To apartament fantazji – mówię. – Więc na pewno to zrobili. Nie sądzę, żeby fantazje dotyczyły gadania.
– Ale to przecież niekoniecznie musi oznaczać stosunki seksualne.
– MAMO! Na litość boską!
Podejrzewam, że łatwo mi było w związkach, w których nie musiałem myśleć o tych wszystkich drobnych upokorzeniach, jakie nieodłącznie towarzyszą miłości. W końcu dogaduję się z dziewczynami. Całowanie jest OK. Randki były do zniesienia.
– A co myślicie o Danielu F.? – pyta Nora, odsuwając włosy za ucho. Kolczyki? Przestałem ją rozumieć.
– No dobra, Daniel to najseksowniejsze ciacho – mówi Alice. Razem z mamą uwielbiają stosować określenie „ciacho” do opisu facetów.
– Chyba sobie żartujecie! – protestuje tata. – Ten gej?
– Daniel nie jest gejem – oburza się Nora.
– Dziecko, ten facet to jednoosobowa parada miłości. Wieczny płomień.
Cały tężeję. Lea powiedziała kiedyś, że woli, by ludzie mówili jej prosto w oczy, że jest gruba, niż gdy musi siedzieć i słuchać jak pierniczą o wadze jakiejś innej dziewczyny. Chyba się z nią zgadzam. Nie ma nic gorszego niż upokorzenie okrężną drogą.
– Przestań, tato – mówi Alice.
A wtedy ojciec zaczyna śpiewać tę piosenkę o wiecznym płomieniu – _Eternal Flame_ zespołu The Bangles.
Nigdy nie wiem, czy tata mówi takie rzeczy, ponieważ rzeczywiście tak myśli, czy tylko po to, by podrażnić moją siostrę. Bo jeśli naprawdę tak sądzi, to wolałbym to wiedzieć. Nawet jeśli tej wiedzy nie będzie można wymazać.
* * *
Kolejnym problemem jest stolik w stołówce. Od początku szantażu nie minął jeszcze tydzień, kiedy Martin łapie mnie, gdy odchodzę z tacą od okienka.
– Czego chcesz? – pytam.
Spogląda na nasz stół.
– Znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej osoby?
– Eeee… – Opuszczam wzrok. – Niezupełnie.
Zapada niezręczne milczenie.
– Mamy już osiem osób.
– Nie wiedziałem, że obowiązują miejscówki.
Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Ludzie siedzą tam, gdzie zawsze. Sądziłem, że to jedna z podstawowych zasad fizyki. Nie możemy tego zmieniać tak nagle, w połowie października.
Nasza grupa jest dziwna, ale trzyma się kupy. Nick, Lea i ja. Dwie koleżanki Lei, Morgan i Anna, które czytają mangę, malują się czarną kredką i są w zasadzie identyczne. Chociaż chodziłem z Anną w pierwszej klasie, i tak uważam, że jest trudna do odróżnienia od Morgan.
Dalej mamy przypadkowych kumpli Nicka z drużyny piłkarskiej: milczącego, nieśmiałego Brama oraz Garretta, który jest ćwierćinteligentem. No i Abby. Przeprowadziła się tuż przed początkiem roku szkolnego z Waszyngtonu i jakoś nas do siebie ciągnie. To połączenie przeznaczenia oraz projektów zadawanych alfabetycznie.
W każdym razie jest nas ośmioro, a to już i tak za dużo. Musieliśmy dostawić dwa dodatkowe krzesła do sześcioosobowego stolika.
– Taaa. – Martin odchyla się na krześle i spogląda na sufit. – Wydawało mi się, że zgodziliśmy się co do Abby, ale…
Patrzy na mnie, unosząc brwi. Poważnie.
Nie ustaliliśmy dokładnych warunków szantażu, ale widzę, do czego to się sprowadza: Martin domaga się tego, na co przyjdzie mu ochota, a ja mam mu to dać.
Po prostu zajebiście.
– Pomogę ci, okej?
– Skoro tak twierdzisz.
– Słuchaj! – Zniżam głos niemal do szeptu. – Pogadam z nią i w ogóle. Jasne? Ale musisz dać mi trochę czasu.
Wzrusza ramionami.
Ruszam do naszego stolika, czując na plecach jego nieprzyjemne spojrzenie.
Muszę zachowywać się normalnie. Nie, że nie wolno mi nic powiedzieć: teraz będę musiał o nim wspomnieć w rozmowie z Abby, tyle że będzie to coś zupełnie przeciwnego od tego, co chciałbym powiedzieć.
Podejrzewam, że nie będzie łatwo doprowadzić do tego, by Abby go polubiła.
Ja go w sumie nie znoszę.
Ale to nie ma znaczenia.
Tyle że upływają kolejne minuty, a ja nic nie zrobiłem. Nie pogadałem z Abby, nie zaprosiłem Martina, nie zamknąłem ich razem w pustej klasie. Zresztą nawet nie wiem, czego on oczekuje.
Mam nadzieję, że pozostanę w tej niewiedzy jak najdłużej się da. Podejrzewam, że ostatnio ciągle go unikam, a przynajmniej kleję się do Nicka i Lei, żeby mnie nie zagadywał. We wtorek wjeżdżam na parking i Nora od razu wyskakuje z samochodu. Kiedy nie wysiadam, wtyka głowę do środka.
– Idziesz? – pyta.
– W końcu pójdę.
– Aha. – Cisza. – Wszystko w porządku?
– Co? Taaa.
Tylko na mnie patrzy.
– Nora. Wszystko OK.
– No dobrze. – Odsuwa się, zamyka cicho drzwi i rusza w stronę wejścia do szkoły. Moja siostra jest niekiedy bardzo przenikliwa, ale rozmowa z nią bywa trochę trudna. Zauważyłem to właściwie dopiero wtedy, gdy Alice wyjechała na studia.
Ostatecznie bawię się telefonem, odświeżam pocztę i oglądam teledyski na YouTubie. W którymś momencie rozlega się pukanie w szybę i aż podskakuję na fotelu.
Pewnie teraz wszędzie spodziewam się zobaczyć Martina, na szczęście to tylko Nick. Pokazuję ręką, żeby wsiadał.
– Co robisz? – pyta, zajmując miejsce.
Unikam Martina.
– Oglądam klipy.
– Aha. Idealnie. Chodzi mi po głowie taka jedna piosenka.
– Jeżeli to The Who, Def Skynyrd albo ktokolwiek podobny, to możesz od razu zapomnieć.
– Będę udawał, że nie powiedziałeś „Def Skynyrd”.
Uwielbiam się z nim droczyć.
W ramach kompromisu oglądamy odcinek _Pory na przygodę_ i to coś, co cudownie odwraca uwagę. Co jakiś czas zerkam jednak na zegar, ponieważ nie chcę się spóźnić na angielski. Zamierzam wejść do klasy tuż przed rozpoczęciem lekcji, żeby Martin nie miał szansy mnie zagadać.
To zabawne. Nick wyczuwa, że coś się dzieje, ale nie zadaje pytań ani nie próbuje nakłonić mnie do zwierzeń. Tak wygląda nasza przyjaźń. Znam dobrze jego głos, miny i różne dziwne zwyczaje. Jego monologi na tematy egzystencjalne. To, jak stuka paznokciami w poduszeczkę kciuka, kiedy jest zdenerwowany. On zapewne zna mnie w podobny sposób, w końcu przyjaźnimy się od przedszkola. Tyle że w większości sytuacji nie mam pojęcia, co dzieje się w jego głowie.
A to mi przypomina jedno ze zdań, które Blue zamieścił na Tumblrze.
Nick zabiera mój telefon i zaczyna przeglądać filmiki.
– Jeśli uda nam się znaleźć odcinek z Jezusem, to mamy idealny pretekst, żeby nie iść na angielski – mówi.
– Eeee… jeśli go znajdziemy, wykorzystam ten serial w następnym wypracowaniu.
Spogląda na mnie i zaczyna się śmiać.
Z Nickiem nigdy nie jest samotnie. W jego obecności zawsze czuję się swobodnie. Może więc jednak nie jest tak źle.
* * *
We wtorek przychodzę za wcześnie na próbę, wobec czego wymykam się bocznymi drzwiami z auli i idę za budynek szkoły. Jest dość zimno jak na Georgię i wygląda, jakby po obiedzie padało. Szczerze mówiąc, mamy tu dwa rodzaje pogody: taką, podczas której trzeba wkładać kurtkę z kapturem, oraz taką, kiedy tę kurtkę zakłada się tak czy inaczej.
Widocznie zostawiłem słuchawki w plecaku w auli – nienawidzę słuchania piosenek przez głośniki komórki, ale jakakolwiek muzyka jest lepsza niż jej brak. Opieram się o ceglaną ścianę za stołówką i przeszukuję bibliotekę w poszukiwaniu minialbumu zespołu Leda. Nie znam, ale Lea i Anna mają obsesję na ich punkcie, a to obiecujący znak.
Nagle przestaję być sam.
– No dobra, Spier. Co jest grane? – pyta Martin i siada pod murem obok mnie.
– Co jest grane? – powtarzam.
– Chyba mnie unikasz.
Obaj mamy na nogach conversy, ale nie mogę się zdecydować, czy moje stopy wyglądają na małe, czy jego na wielkie. Martin jest ode mnie wyższy pewnie o piętnaście centymetrów. Nasze cienie wyglądają kretyńsko obok siebie.
– Nieprawda – odpowiadam. Odrywam się od ściany i ruszam w stronę auli. W końcu nie chcę wkurzyć pani Albright.
Martin zrównuje się ze mną.
– Wyluzuj – mówi. – Przecież nikomu nie pokażę tych maili. Przestań się stresować.
Ja jednak podejdę do tego zapewnienia z dużą rezerwą. Jednego jestem bowiem pewien: nawet nie wspomniał o tym, że je wykasuje.
Patrzy na mnie, nie potrafię odczytać jego miny. Zabawne. Przez kilka lat chodziłem z nim do jednej klasy, śmiałem się razem z innymi z gówien, które mówił, żeby nas rozbawić. Tyle razy widziałem go w przedstawieniach. Przez rok siedzieliśmy obok siebie w chórze. Tak naprawdę jednak ledwo go znam. Praktycznie w ogóle go nie znam.
Jeszcze nigdy w całym moim życiu nie pomyliłem się tak co do człowieka.
– Mówiłem przecież, że ci pomogę – odpowiadam w końcu. – Okej?
Dłonie położyłem już na klamce.
– Moment – zatrzymuje mnie. Widzę, że w ręku trzyma komórkę. – Może ułatwiłoby ci zadanie, gdybyśmy wymienili się numerami?
– Mam jakiś wybór?
– No… – Wzrusza ramionami.
– Chryste, Martin! – Wyrywam mu telefon i dodaję mój numer do listy jego kontaktów, wbijając każdą cyfrę z prawdziwą furią.
– Bosko! Zadzwonię, żeby wyświetlił ci się mój.
– Jak chcesz.
Pieprzony Martin Addison. Zapiszę go sobie pod hasłem „Totalny Dupek”.
Wchodzę do auli, a pani Albright zagania nas na scenę.
– No dobrze. Potrzebny mi Fagin, Dodger, Oliver i chłopcy. Akt pierwszy, scena szósta. Jedziemy.
– Simon! – Abby zarzuca mi ręce na szyję, a potem szczypie mnie w policzki. – Już nigdy więcej mnie nie zostawiaj.
– Co mnie ominęło? – Zmuszam się do uśmiechu.
– Nic – odpowiada szeptem. – Ale znalazłam się w piekle zgotowanym przez Taylor.
– Piekło w wersji blond.
Taylor Metternich reprezentuje sobą perfekcjonizm w najgorszej postaci. Ciemną stronę perfekcjonizmu.
Nie wiem, jak to jeszcze można wyjaśnić. Zawsze wyobrażam sobie, jak siada wieczorem przed lustrem i czesze włosy, licząc każde pociągnięcie szczotką. To typ człowieka, który pyta cię na fejsie, jak ci poszedł sprawdzian z historii. Ale nie po to, żeby wykazać zainteresowanie, ona chce znać twoją ocenę.
– No dobra, chłopaki – mówi pani Albright. Śmieszne, bo Martin, Cal Price i ja to jedyne obecne tu osoby, które podpadają pod tę kategorię. – Skupcie się, bo będziemy teraz ustawiać wszystkich na scenie. – Odgarnia grzywkę z oczu i wsuwa za uszy. Jest bardzo młoda jak na nauczycielkę i ma intensywnie rude włosy. Płomienne wręcz.
– Akt pierwszy, scena szósta to scena z kieszonkowcem, prawda? – dopytuje Taylor, ponieważ jest typem osoby, która udaje, że o coś pyta, tylko po to, by pochwalić się, że już zna odpowiedź.
– Zgadza się – mówi pani Albright. – Dawaj, Cal!
Cal jest inspicjentem. Tak jak ja chodzi do trzeciej klasy i nosi ze sobą scenariusz wpięty w ogromny niebieski segregator. Tekst jest wydrukowany z podwójnymi interliniami i pełno w nim naniesionych ołówkiem dopisków. Zabawne, że jego zadanie polega na rozkazywaniu nam i wydawaniu poleceń, bo to najmniej despotyczna osoba, jaką znam. Ma delikatny głos i prawdziwy południowy akcent. To coś niemal niespotykanego w Atlancie.
Ma też zmierzwioną brązową grzywkę, która mi się podoba, i ciemne oczy w kolorze głębi oceanu. Nie doszły mnie żadne słuchy, żeby był gejem, ale wyczuwam jakieś fluidy, więc kto wie.
– No dobrze – mówi pani Albright. – Dodger właśnie się zaprzyjaźnił z Oliverem i po raz pierwszy zabiera go do kryjówki, żeby poznał Fagina i chłopców. Czyli: jaki jest wasz cel?
– Pokazać mu, kto tu rządzi – mówi Emily Goff.
– Może się trochę z nim podroczyć? – dodaje Mila Odom.
– Słusznie. To nowy chłopak, nie chcecie, żeby miał zbyt łatwo. Jest nerdem. Zamierzacie go zastraszyć i podpieprzyć mu jego rzeczy. – Kilka osób wybucha śmiechem. Pani Albright jest dość zajebista jak na nauczycielkę.
Razem z Calem ustawia nas teraz na miejscach – nazywa to tworzeniem żywego obrazu. Mam leżeć na podeście, oparty na łokciach, i podrzucać sakiewkę z pieniędzmi. Kiedy wejdą Dodger i Oliver, mamy się wszyscy zerwać z miejsc i porwać jego worek. Mam pomysł, żeby wepchnąć go sobie pod koszulkę i chodzić po scenie z ręką na plecach, udając, że jestem w ciąży.
Pani Albright jest zachwycona moją koncepcją.
Wszyscy się śmieją i – z ręką na sercu – to najcudowniejsza chwila z możliwych. Światła w auli są zgaszone, nie licząc tych nad sceną, jesteśmy wszyscy rozświetleni i upojeni śmiechem. W tym momencie czuję, że wszystkich po trochu kocham. Nawet Taylor.
Nawet Martina. Uśmiecha się, gdy napotyka mój wzrok, a ja po prostu muszę odpowiedzieć mu tym samym. Jest cholernym gnojkiem, naprawdę, ale jest przy tym taki patykowaty, rozbiegany i śmieszny. To odbiera przyjemność całej tej nienawiści do jego osoby.
Co nie znaczy, że zamierzam napisać wiersz na jego cześć. I nie wiem, co jego zdaniem powinienem powiedzieć Abby, nie mam zielonego pojęcia. Znając siebie, coś wymyślę.
Próba dobiega końca, siedzimy z Abby na jednym z podestów ze zwieszonymi nogami i przyglądamy się, jak pani Albright i Cal robią notatki w wielkim niebieskim segregatorze. Autobus na południe odjeżdża za piętnaście minut, a dotarcie do domu zajmie Abby jeszcze kolejną godzinę. Zarówno ona, jak i większość pozostałych czarnoskórych uczniów spędza więcej czasu na dojeżdżaniu do szkoły każdego dnia niż ja w ciągu całego tygodnia. W Atlancie panuje dziwna segregacja, tylko nikt o tym głośno nie mówi.
Abby ziewa i kładzie się na podeście, podkładając rękę pod głowę. Ma rajstopy i krótką sukienkę we wzory, a na lewym nadgarstku nosi mnóstwo plecionych bransoletek.
Martin siedzi po drugiej stronie sceny, parę metrów od nas i tak powoli zapina plecak, że to musi być celowy zabieg. Sprawia wrażenie, jakby specjalnie na nas nie patrzył.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki