Skutki uboczne umierania - ebook
Skutki uboczne umierania - ebook
Czy wiesz, jakie są skutki uboczne umierania?
Życie Quentina wywraca się do góry nogami, gdy August, jego najlepszy przyjaciel, wychodzi z wypadku samochodowego z dużą luką w pamięci. Nie pamięta ostatniego roku, nie pamięta Quentina.
Jak żyć ze świadomością, że najbliższa ci osoba nie ma pojęcia, kim jesteś? Mimo że Quentin chętnie opowiedziałby Augustowi wszystko o zeszłorocznej wiośnie, nie może działać wbrew zaleceniom lekarzy.
I tak właśnie zaczyna się najtrudniejszy okres w jego życiu. Jak to jest kochać kogoś, kto cię zapomniał? A co gorsza, jak nie dać tego po sobie poznać?
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-521-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Quentin wiedział, że słowa mogą złamać człowieka. Od dzieciństwa powtarzano mu, żeby je ostrożnie dobierał.
Nie spodziewał się jednak, że kiedyś to czyjeś słowa złamią jego. I że nie będą to jakieś dramatyczne ani wyciskające łzy słowa, ale zwyczajne „a kim ty jesteś?”.
Lato tego roku było okrutne, rozpalało chodniki do czerwoności, więc Quentin musiał siadać na trawniku, jeśli nie chciał oparzyć sobie tyłka. Uważał, że to byłaby niepowetowana strata.
Siedział właśnie pod jedynym drzewem na podwórku, wysokim dębem z potężnymi konarami i zielonymi liśćmi, które rzucały cień i ozdabiały znoszone trampki Quentina ciemnymi wzorami. Podwórko było małe i puste, nie było tam niczego poza zbyt wyrośniętą trawą, dwoma plecionymi fotelami i drewnianym parkanem, z którego płatami odłaziła farba. Zwykłe podwórko, nic specjalnego.
Obejrzał się przez ramię, próbując zajrzeć przez otwarte drzwi do domu w poszukiwaniu dziadka. Na szczęście cały czas był w środku, wciąż spał w fotelu, w telewizji nadal leciał jego ulubiony program.
Gerard Henry wprowadził się do nich jakiś miesiąc temu, kiedy rury w jego własnym domu popękały, zalewając wszystkie podłogi. Quentinowi obecność Henry’ego nie przeszkadzała. Chociaż może czasem nocami, kiedy regularnie wybudzało go chrapanie, od którego trząsł się cały dom.
Raz jeszcze zerknął na dziadka i dopiero wtedy sięgnął do kieszeni dżinsów. Wyłowił skręta, połamanego i zmiętego, ale wciąż nadającego się do palenia. A przynajmniej tak Quentin sądził.
Wcześniej tylko raz palił, kilka lat temu, kiedy z Sierrą został po zamknięciu sklepu z komiksami, w którym razem pracowali. Całe to doświadczenie tylko go zdenerwowało i mocno kaszlał, i nie miał już nigdy ochoty na powtórkę.
_A kim ty jesteś?_
Skręt był niechcianym prezentem. Kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze trwał rok szkolny, pomógł kumplowi z matmą i w podziękowaniu dostał zioło i znaczący uśmieszek. Od tego czasu Quentin nosił skręta w kieszeni, zbyt zlękniony, by wyrzucić go do kosza, czy to w domu, czy gdzieś w miejscu publicznym.
Wciąż jeszcze wpatrywał się w żałosny zwitek, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi i Quentin aż podskoczył. Mieli naprawdę okropnie głośny dzwonek, który skrzeczał, zamiast dzwonić, i fundował Quentinowi pomniejszy zawał za każdym razem, kiedy się odzywał.
– Dziadku, mógłbyś… – zaczął, ale przerwał szybko, bo przypomniał sobie, że Henry nie będzie się fatygował do drzwi, kiedy w pobliżu był ktoś od niego młodszy, ktoś, czyje stawy nie skrzypiały. A poza tym spał. Podobno. – Cholera jasna.
Wcisnął skręta do tylnej kieszeni. Zostanie w niej na wieki.
Słońce próbowało wypalić mu skórę na szyi, gdy Quentin zbierał się i usiłował strzepnąć ze spodni trawę, ale była zbyt sucha.
Lato. Nienawidził lata.
_A kim ty jesteś?_
Przebiegł przez cały dom od podwórka do wejścia i szeroko otworzył drzwi, nawet nie sprawdzając, kto za nimi stoi.
I niemal natychmiast tego pożałował. Gdyby sprawdził, miałby przynajmniej chwilę na przygotowanie się na to, co miało nadejść.
Hannah Blackwell uśmiechnęła się do niego smutno, kąciki jej ust ledwie się uniosły, i minęła go, wchodząc do holu. Nie wiedzieć czemu jej blond włosy nie były nawet odrobinę rozczochrane upałem, były proste i idealnie opadały na ramiona. I tylko cieniutka warstwa potu na jej twarzy zdradzała, jak nieznośna była pogoda. Oczy Hannah miała takie same jak jej brat.
– Hej – powiedziała, a w tym jednym słowie wyczuł ciężar całej rozmowy, która ich za moment czekała. Wskazał skinieniem podwórko, a ona w milczeniu ruszyła w głąb domu.
Zamknął za nią drzwi i gdy znów przechodził obok fotela, przelotnie rozważył wyłączenie telewizora, ale Henry ściskał pilota niczym linę ratunkową. Nie było sensu się szarpać.
Usiadł obok Hannah na trawie pod dębem. Plecami opierali się o pień drzewa. Zapadła między nimi ciężka cisza i siedzieli tak bez słowa, zatopieni w myślach.
Żadne z nich nie chciało rozpoczynać tej rozmowy. Oboje się jej bali. Bali się tego, co się stało.
Ostatnio widzieli się tydzień wcześniej w szpitalu, który śmierdział lizolem i lekami, a nieustanne pikanie najróżniejszych maszyn doprowadzało Quentina do szału.
Quentin nie chciał tego przyznać otwarcie, ale starał się nie myśleć o tym, co się stało. Nawet nie pozwalał sobie na smutek z tego powodu. Udawał, że nic się nie zmieniło, że wszystko było w najlepszym porządku.
Ale udawanie przestało być możliwe, gdy pojawiła się Hannah, gdy siedziała tu, w ogrodzie obok niego, gdy wpatrywała się w trawę pod stopami.
Odetchnął głęboko, zbierając się na odwagę, by się odezwać, ale Hannah go ubiegła.
– Lekarka mówi, że jego pamięć może wrócić – obwieściła, ale potem skrzywiła się i na jej nosie pojawiły się poziome zmarszczki. – Ale jeszcze nie teraz.
Może. To nie brzmiało szczególnie optymistycznie. Brzmiało jak coś, co ludzie mówią, żeby nie odbierać ci nadziei, bo nawet złudzenia pozwalają się nie załamać.
– Jeszcze nie teraz – powtórzył, rozcierając słowa na języku. Smakowały gorzko. – Ile stracił?
Hannah wyciągnęła nogi przed siebie i zaczęła się wiercić, usta miała zaciśnięte w wąską linię. Było oczywiste, że próbuje zwlekać z udzieleniem odpowiedzi, jakby chciała ją mieć tylko dla siebie, utrzymać z dala od Quentina.
– Rok – powiedziała w końcu, zerkając na Quentina i niemal od razu odwracając wzrok. – Mniej więcej.
Wbił palce w miękką ziemię.
Niebo nad nimi było czyste i jasne, pogoda zdawała się z nich kpić, drwić z uderzających w ich życia katastrof.
Rok. Poznali się rok temu. Wszystko jasne.
To wystarczyło, by Quentin wreszcie zrozumiał, dlaczego, gdy już w końcu zdecydował się przestąpić próg szpitalnej sali, nie powitał go uśmiech. Rok – to wyjaśniało, czemu August, posiniaczony i z wpiętymi w krwiobieg niezliczonymi kroplówkami, spojrzał na niego zmieszany i spytał: „A kim ty jesteś?”.
Nie pamiętał.
Quentin zdusił emocje i wyrwał garść trawy, bawił się przez chwilę źdźbłami, skręcając je między palcami i miażdżąc.
– I co teraz? – spytał. – Możemy mu powiedzieć, co się przez ten rok wydarzyło?
W spojrzeniu ciemnobrązowych, głębokich oczu Hannah było współczucie.
– Nie bardzo. Mówią, że dla niego będzie lepiej, jeśli sam sobie przypomni. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz, to byłoby dla niego zbyt przytłaczające, taka próba przypomnienia mu wszystkiego w jeden dzień. Lekarka mówi, że to może mu namieszać w głowie i że opowieści mogą zastąpić prawdziwe wspomnienia. Jest zbyt wrażliwy. Mogłoby mu się pomieszać i nie wiedziałby, co jest prawdą, a co tylko siedzi mu w głowie. Straszne, nie?
To słowo, którego Hannah wcześniej użyła, _może_, kołatało się Quentinowi w głowie. _Może_ nie oznacza _na pewno_.
– Jasne – powiedział. – Jasne.
Nie było sensu się kłócić. Co on o tym wiedział? Nic. Kompletnie nic.
Hannah przeciągnęła palcami po włosach i wsunęła kilka luźnych kosmyków za uszy. Kilka znów się wymknęło i Quentin je poprawił.
I gdy patrzył teraz z bliska na Hannah, widział w jej twarzy zmęczenie. Była bledsza niż zwykle, pod jej oczami malowały się czarne cienie. Nigdy wcześniej nie wyglądała na tak zmęczoną.
Pochyliła głowę i oparła ją na rękach.
– Nie pamięta ulic. Quentin, szkoda, że nie widziałeś go, gdy wracaliśmy samochodem do domu. Był taki zagubiony. Miałam, kurwa, chęć się poryczeć.
August i Hannah, bliźnięta Blackwellów, wprowadzili się do nowego domu rok temu, po tym jak ich ojciec otworzył w mieście kancelarię prawniczą. Wszystko, co w tym nowym mieście zrobili, każde odwiedzone miejsce, każda nowo poznana osoba, wszystko to uleciało z głowy Augusta. Był obcy w swoim własnym domu.
Quentin przygryzł policzek. Nie chciał wyrażać na głos swojego zmartwienia, nie teraz, nie przy Hannah.
– To wróci – zmusił się do optymizmu.
Hannah zerknęła na niego, jej twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu.
– Może.
Może, może, może. Z każdym powtórzeniem Quentin czuł, jak gardło zaciska mu się coraz ciaśniej.
– Przykro mi, Quentinie – powiedziała, a potem wyszeptała, jakby zdradzała mu tajemnicę: – Wiem, jak gównianie musiałeś się czuć, kiedy cię nie rozpoznał. Nie wyobrażam sobie…
– W porządku – przerwał jej i próbował się uśmiechnąć, bo ona się uśmiechnąć nie mogła. – Na to trzeba czasu. A potem wszystko wróci do normy, nie?
– Nigdy nie przestaniesz być optymistą?
To nie zabrzmiało miło. Było gorzkie i lodowate i zmyłoby Quentinowi uśmiech z twarzy, gdyby nie był aż tak dobry w udawaniu, że się trzyma i że wszystko gra. Nie pozwoliłby sobie nigdy na otwartość w kwestii uczuć, te musiały pozostać starannie poukładane, ukryte pomiędzy żebrami, niedosięgłe.
August i Hannah byli urodzonymi czarnowidzami, Quentin zaś zawsze starał się dojrzeć jasną stronę. Bliźnięta często kpiły z jego nieskończonego optymizmu, ale on nigdy optymistą nie był. Był realistą, ale przy dwóch osobach, które wierzyły, że wszystko będzie i jest źle, ktoś musiał chociaż udawać, że jest nadzieja. Żeby nie zatonęli w czarnej rozpaczy.
Zmienił temat.
– Jak wasz tata?
W odpowiedzi Hannah jedynie ciężko westchnęła.
Olaf Blackwell również został ranny w wypadku. Złamał rękę w trzech miejscach, to prawda, ale to nie on stracił rok z życia po tym, jak samochód zsunął się ze zbocza i zanurkował cztery metry, by ostatecznie wbić się w ścianę.
Olaf Blackwell niespecjalnie lubił Quentina. W zamian Quentin niespecjalnie lubił jego. Coś w tym mężczyźnie mu nie grało i czuł się przy nim niepewnie.
– Powinieneś przyjść jakoś niedługo i posiedzieć z nami – powiedziała Hannah i wstała. Wygładziła białą sukienkę. – Ale wiesz, nie możesz powiedzieć Augustowi… zbyt wiele.
Patrzyli na siebie przez chwilę, rozmawiając bez słów.
– Wiem – powiedział.
– Poważnie – nalegała. Oblizała wysuszone przez upał usta. – Zeszły rok był… To nie może się znowu zdarzyć, nie teraz. To by go zniszczyło.
– Wiem – powtórzył, może nieco zbyt ostro. Westchnął. – Wiem.
Nie wolno mu było powiedzieć Augustowi o niczym, co wydarzyło się przez ostatni rok. Okej. W porządku. W porządku.
Quentin nienawidził lata.2
Z kranu znów ciekło.
W ich maleńkiej kuchni, z drzwiczkami szafek skrzeczącymi, gdy ktoś je choćby uchylał, z piecykiem, który czasem potrzebował wsparcia zapalniczki, i okrągłym stolikiem z trzema krzesłami, rozbrzmiewały rytmiczne uderzenia kropel o aluminium.
Z kranu znów ciekło, a Quentin nie potrafił tego naprawić. Niestety, z jakiegoś nieznanego mu powodu, wszystko, co próbował naprawiać, psuło się jeszcze bardziej. Raz udało mu się wyłączyć prąd w całym domu, a tylko zmieniał żarówkę.
– Hej, śpiąca królewno. – Henry trzepnął Quentina w ramię. – Pobudka. Weź tym świeć jak trzeba, bo mi w oczy walisz.
Quentin otrząsnął się z zadumy i przekierował snop światła z twarzy dziadka na rurę pod zlewem. Henry tylko mruknął i zanurkował z powrotem do wnętrza szafki.
Rozpaczliwie próbowali naprawić kran, ale jak dotąd ponosili same porażki. A raczej to Henry ponosił porażki, ponieważ jedyne, co robił Quentin, to leżenie na podłodze i świecenie latarką, co było zajęciem tak nudnym, że musiał walczyć ze sobą, by nie zasnąć albo nie zacząć bawić się włącznikiem latarki. Stukał więc palcami o kafelki.
– Boże. – Henry się skrzywił. – Śmierdzisz ziołem, Quentin.
– Co? – spytał zaskoczony. Usiadł szybko, uderzając przy tym czołem o blat. – Auć.
Jak mógł śmierdzieć ziołem, skoro nawet nie zapalił tego skręta? A nawet kiedy Sierra przy nim paliła, dbał o to, żeby wziąć prysznic zaraz po powrocie, bo doskonale wiedział, że dziadek ma nosa jak pies myśliwski i potrafi z kilometra wyczuć dym i słodycze.
– Żadnego „co”. Daj mi to, do diabła! – Henry wyrwał Quentinowi latarkę z rąk. – Myślisz, że nie wiem, jak pachnie zioło? Byłem kiedyś młody. I wiesz, że to niezdrowe?
– Nie śmierdzę ziołem. Masz na starość urojenia.
Zawsze się ze sobą droczyli. Nikogo to nie krzywdziło i obaj świetnie się przy tym bawili. Lubili to tak bardzo, że przekomarzali się, gdy tylko trafiali wspólnie do jednego pomieszczenia, a wtedy mama Quentina kręciła głową i przewracała oczami.
Ale sprawa utrzymującego się zapachu zioła niepokoiła Quentina. Skąd się wziął?
Spojrzał na siebie i zauważył, że miał na sobie tę samą białą koszulkę z Kaczorem Donaldem i sprane dżinsy, które nosił kilka dni wcześniej w ogrodzie. A zioło miał wciąż w kieszeni. To by wiele wyjaśniało.
– W młodości – ciągnął Henry – popalaliśmy z chłopakami w pracy. Papierosy też. Ale żadne palenie nie jest dobre, rozumiesz, synku? Miesza ci w głowie.
– Nie palę. – Westchnął, pokonany.
– I nie zaczynaj nawet – ostrzegł go Henry, a potem zaklął, kiedy coś z brzękiem odpadło od rury. – Albo się przynajmniej daj dziadkowi sztachnąć. Podaj klucz.
Zajrzał do skrzynki, starej czerwonej skrzynki na narzędzia, wyłowił z niej coś i podał dziadkowi (_to śrubokręt, głupku_), przeszukał ją jeszcze raz i w końcu znalazł klucz. Po tym niezwykle spektakularnym sukcesie Quentin położył się na podłodze i wrócił do obserwowania dziadka. Lubił patrzeć, jak Henry naprawia rzeczy, fascynowało go to, że nawet kiedy coś szło nie tak jak powinno, dziadek się nie rozpraszał.
Quentin rozpraszał się niezwykle często.
Metaliczny stuk obwieścił, że Henry odłożył klucz.
– A jak ten chłopak?
– Bez zmian – odpowiedział i spojrzał na dziadka, na zmarszczki wokół zielonych oczu. Większość tych zmarszczek przyniósł śmiech. – Hannah próbuje mu pomóc, ale on wciąż niewiele pamięta.
– Biedak. Zawsze jakoś trudniej, jak pada na dzieciaka.
Skinął głową i sięgnął po śrubokręt, ale zanim zdążył go dotknąć, w domu rozbrzmiał dzwonek telefonu. Quentin wstał, tym razem pamiętając o blacie, i zdezorientowany rozejrzał się po kuchni. Mógłby przysiąc, że telefon miał w kieszeni.
– Na stoliku – zawołała z salonu mama.
Poszedł więc tam i podziękował jej uśmiechem.
Elise Liguori była wspaniała. A dziś był jeden z tych niewielu dni, kiedy mogła usiąść na ich niewygodnej kanapie, wypijać kolejne filiżanki herbaty i czytać swoje ulubione romanse.
Quentin wziął do ręki telefon i spojrzał na ekran.
I przez chwilę kusiło go, by go odłożyć i udawać, że nie dzwoni.
Na ekranie widniały bowiem białe pogrubione litery imienia Hannah.
A co, jeśli coś się stało? Co, jeśli niosła jakieś okropne wieści?
– Zamierzasz odebrać? – burczał z kuchni Henry. – To wkurzające się robi.
Mama Quentina patrzyła na niego z troską, kąciki jej ust trochę opadły.
Elise była pierwszą osobą, której Quentin powiedział o wypadku Augusta. Pierwszą, której powiedział, że August nie pamięta. Chciał się wtedy rozpłakać, ale to jej popłynęły łzy, więc Quentin przytulił ją tylko i powiedział, żeby się nie martwiła, bo, ostatecznie, wszystko wróci do normy.
Nigdy nie miał szansy płakać z powodu tego, co się stało. Nie śmiałby nawet.
Pognał z telefonem do łazienki. Zamknął drzwi i przysiadł na brzegu wanny, kołysząc nogą. A potem odebrał.
– Halo? – zagaił. Nie wiedzieć czemu nie mógł złapać oddechu.
– Zajęty jesteś? – spytała Hannah. Nie wyglądało na to, że jest smutna, raczej poirytowana.
– Nie, ani trochę. A co?
– Tak jakby potrzebuję pomocy – odpowiedziała. – Nic poważnego, ale zechciałbyś, no wiesz, zajrzeć?
Zgodził się. Bo jak mógł się nie zgodzić?
Gdy szedł do domu Hannah, miał tak niespokojne ręce, że musiał złapać krzyżyk, który nosił na szyi, i bawił się nim. A kiedy i to nie pomogło, tak długo szukał po kieszeniach, póki nie znalazł kawałka gumy cynamonowej.
Był zdenerwowany. Trudno było nie być zdenerwowanym, bo pójście do tego domu oznaczało, że znów zobaczy Augusta. A ostatni obraz Augusta, jaki Quentin miał w głowie, wcale nie był ładny, o nie. Wciąż widział to kruche ciało, siniaki na twarzy, szwy na rękach, dezorientację w oczach.
_A kim ty jesteś?_
Potrząsnął głową, nie było sensu się tym zadręczać.
Przystanął przed domem, w którym mieszkali Hannah i August Blackwellowie, i przez chwilę po prostu na niego patrzył.
Ten dom to było coś. A może to był zupełnie zwyczajny dom, tego Quentin nie był pewien, bo nieustannie porównywał tę ogromniastą białą rezydencję z ich małym domkiem na przedmieściach. Nie byli biedni, Quentin i jego mama, ale czasem z pieniędzmi było krucho, więc nie bardzo mogli sobie pozwolić na dom w takiej eleganckiej okolicy.
Rodzina Blackwellów nigdy nie musiała liczyć się z pieniędzmi. Olaf Blackwell był szanowanym obywatelem, który zarabiał zbyt wiele, by wypadało o tym wspominać. Był prawnikiem, i to dobrym, i nigdy nie zaznał goryczy porażki. Nawet mama Quentina nie kryła zdziwienia na wieść o tym, czyimi dziećmi byli Hannah i August.
I tak oto rodzina Blackwellów bez problemu mogła sobie pozwolić na jednopiętrową rezydencję w tej okolicy.
Quentin zawsze czuł, że nie należy do tego miejsca, nawet po tym, jak bywał tu codziennie przez ostatnie dziesięć miesięcy. Za każdym razem miał wrażenie, że bawi się w maskarady i udaje kogoś, kim nie był, przynajmniej do chwili, gdy mógł wreszcie wyjść i zdjąć maskę.
Luca, jego ojciec, powtarzał mu, żeby był dumny. Żeby z dumą był sobą. Ale to nie była łatwa rzecz.
Wydmuchał balon z żutej gumy cynamonowej, wszedł po trzech stopniach i zastukał. Pamiętał, że dzwonek był zepsuty. Jedyna skaza tego idealnego miejsca.
Drzwi się otworzyły.
– Przyszedłeś! – wykrzyknęła Hannah, jakby nie było boleśnie oczywiste, że Quentin się tu zjawi, nawet jeśli miało to oznaczać dla niego wyrok śmierci. – Cudownie, bo cierpliwość mi się kończy i aktualnie, zupełnie szczerze, uduszenie Augusta poduszką jest nadzwyczajnie kuszącą opcją.
– Uduszenie? – spytał, upewniając się, że dobrze usłyszał, bo Hannah wypowiedziała te słowa z olśniewającym uśmiechem. W tych swoich białych ogrodniczkach wyglądała jak anielica, a nie jak zabójczyni _in spe_. – Hannah, co jest grane? Niczego mi nie powiedziałaś.
– Cieszy mnie więc, że tak ślepo mi ufasz. Wchodź.
Odczekał chwilę, wpatrując się bacznie w Hannah.
– Taty nie ma – zapewniła go.
Wszedł.
Nawet po tym całym czasie Quentin nie miał pojęcia, czemu Olaf Blackwell traktuje go tak ozięble. To była niechęć od pierwszego wejrzenia. Kiedy Quentin się pojawiał, Olaf Blackwell traktował go jak powietrze, a w te wyjątkowe dni, kiedy raczył go zauważyć, nie krył się z okazywaniem niezadowolenia.
Quentin nie był pewien, czy to w ogóle ma cokolwiek wspólnego z faktem, że jego rodzina była biedniejsza niż ktokolwiek z sąsiedztwa Blackwellów, czy też nie. Ale starał się tym nie przejmować.
Hannah zaprowadziła go na górę. Bliźnięta miały dla siebie całe piętro, na którym były tylko ich pokoje i pokój gościnny, z którego nikt nigdy nie korzystał.
– Staram się być cierpliwa i pomagać temu kretynowi we wszystkim – Hannah mówiła o bracie z czułością. – Ale czasem ma te swoje humorki i zmienia się we wrednego gnoja.
Quentin tylko uniósł brwi. Trudno było mu pogodzić Augusta z _wrednym gnojem_.
Hannah wcisnęła ręce w kieszenie ogrodniczek.
– Mieliśmy taki zajebisty pomysł – ciągnęła – żeby August zajrzał na swoje socjale, ale oczywiście nie pamięta żadnego z haseł. No, kto by pomyślał, nie? A potem się na mnie wkurzył, jakby to była moja wina, że je zmienił.
Quentin przystanął i spojrzał na Hannah. Okej.
– Wezwałaś mnie, bo myślisz, że znam jego hasła?
Gdzieś w głębi domu zadzwonił brzęczyk pralki, ogłaszając, że pranie jest zrobione. Hannah przestąpiła z nogi na nogę.
– Cóż… – Wzruszyła ramionami. – A nie znasz?
Jasne, że znał.
– Znam.
– No właśnie. – Popatrzyła na idealnie czystą białą wykładzinę pod stopami. Jakim cudem nigdy się nie brudziła? – Słuchaj, chcę, żeby August znał te hasła, ale czy wy dwaj kiedykolwiek rozmawialiście o, no wiesz…
Jakby go walnęła w brzuch.
– Nie – odpowiedział. – Nie musisz się martwić.
Nigdy nie rozmawiali z Augustem przez telefon o ważnych rzeczach, w ogóle rzadko kiedy wymieniali wiadomości. Wszystko przez to, że kiedyś Olaf Blackwell wziął telefon Augusta i przejrzał go gruntownie. August bał się potem, że to się powtórzy.
Quentin nie potrafił sobie tego wyobrazić, tej niemożności zaufania rodzicowi, dla niego mama była najbardziej zaufaną osobą. Ale w ich przypadku było inaczej. Zawsze byli razem, Quentin i mama przeciw światu, nigdy przeciwko sobie.
Przejrzał w głowie wszystko, o czym mogli z Augustem rozmawiać przed wypadkiem, i to, co wtedy wydawało się w porządku, teraz nagle nie było. Ta ostatnia wiadomość na WhatsAppie to nie było coś, o czym Quentin chciałby teraz rozmawiać.
Hannah złapała go za rękę i pociągnęła do znajomych drzwi.
– Gotów? Bo będzie trochę dziwnie.
Nie był gotów. I oczywiście, że będzie dziwnie, skoro Quentin znał Augusta tak dobrze, a August nawet nie pamiętał jego imienia.
– Gotów.
Zapukała dwa razy, a potem pchnęła drzwi bez czekania na zaproszenie.
Jasne światło z okna oślepiło Quentina, przez chwilę widział tylko blask. Ale oczy szybko przywykły i po raz pierwszy od kilku dni Quentin ujrzał jego.
August okręcił się na krześle przy biurku i spojrzał na Quentina z nieśmiałym uśmiechem. A Quentin, niewiele myśląc, uśmiechnął się w odpowiedzi.
I przez chwilę wszystko było jak trzeba. Jak miało być.
August, najlepszy przyjaciel Quentina, był tutaj z tym swoim cudownym uśmiechem i złotawymi włosami. Jedyne, co było inne, to blednący siniak na jego twarzy.
Ale kiedy spojrzał w bursztynowobrązowe oczy Augusta, wiedział, że wszystko się zmieniło. Że nic nie było jak trzeba.
Hannah trzepnęła go w ramię.
– To nasza ostatnia nadzieja, ten oto chłopak – powiedziała, patrząc na brata z ukosa. – Bądź miły i przestań się na mnie wyżywać, okej?
August odsunął się od laptopa i skrzyżował ramiona na piersi. Było ciepło, a mimo to miał na sobie sweter.
– Jak niby miałbyś znać moje hasła, skoro nawet Hannah ich nie zna?
Quentinowi zajęło chwilę zrozumienie, że August zwraca się do niego. To przez ton, zupełnie inny niż ten, którego zwykł używać. Ten był niezwykle uprzejmy, jakim zwracał się do nieznajomych, miły, ale niepozostawiający wątpliwości, że odpowiedź jest oczekiwana. Quentin dawno już go zapomniał.
Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz August brzmiał tak oficjalnie. Trudno było mu odnaleźć konkretny moment, kiedy z kolegów ze szkolnej ławki stali się przyjaciółmi, choćby dlatego, że kiedy to się działo, Quentin niespecjalnie zwracał uwagę.
To mogło być jakiś miesiąc po tym, jak się poznali. A mogło być tydzień po tym, jak urwali się ze szkoły, żeby nie słuchać czyjejś nudnej prelekcji. A mógł to być dzień, kiedy siedzieli nad jeziorem, kiedy kopali wodę, kiedy zdecydowali się wskoczyć do niej w pełni ubrani.
Ale w końcu odpowiedział.
– Razem je wymyślaliśmy.
Ta chwila była wciąż żywa w jego wspomnieniach. To było w tym właśnie pokoju, leżeli z Augustem na łóżku, z głowami zwisającymi z krawędzi, pęczniejącymi od krwi, i wymyślali najdziwniejsze hasła.
– Ach, doprawdy? – August zerknął na Hannah, jakby oczekując potwierdzenia. Nie ufał już Quentinowi. – Możesz mnie więc zalogować?
Quentin skinął i podszedł. Pochylił się nad biurkiem i przysunął laptop bliżej. Wszystkie strony social mediów były otwarte, na każdej wyskakujące okienka ogłaszały błąd wpisywania hasła.
Był gotów po prostu zalogować Augusta, ale spojrzał na chłopaka, na zmieszanie w jego oczach. I zrozumiał.
– Kurwa, sorry. – Odsunął się od laptopa, biurka i Augusta, dając chłopakowi odrobinę przestrzeni. Był teraz nieznajomym i nie mógł zrobić tego, co robił dotąd, ani być tak blisko, jak dotąd bywał. Wrócili na start, do chwili, kiedy Quentin musiał uważać na to, by trzymać między nimi dystans. – Mogę? – spytał. Nie chciał znów spłoszyć Augusta.
– Tak – odpowiedział po chwili August. Nie brzmiał zbyt pewnie. – Działaj.
Od strony łóżka dobiegł ich głuchy stukot, gdy Hannah opadła na materac. Wzięła jedną z poduszek i przytuliła do brzucha.
Gdy ponownie przyciągał do siebie laptopa, czuł na sobie spojrzenie Augusta. Nie było ani znajome, ani nawet przyjazne.
– Wszystkie hasła to tytuły twoich ulubionych piosenek z albumów, których słuchaliśmy razem – wyjaśnił Quentin. August skinął głową i sięgnął do szuflady po jakiś papier i coś do pisania. – Zacznijmy od fejsa, okej? Tu hasłem jest kawałek Fall Out Boy, _She’s My Winona_. Capsem i trójka na końcu.
Quentin szybko wpisał SHESMYWINONA3 w okienku hasła. Strona ruszyła i po chwili pokazał się ekran główny aplikacji. Quentina, choć to przecież nawet nie było jego konto, przytłoczyła liczba powiadomień i wiadomości.
– Trójka na końcu? – skrzywił się August. – Czemu?
– Numer ścieżki – odpowiedział Quentin i uśmiechnął się do niego znowu. Miał nadzieję na szczery uśmiech w odpowiedzi, choćby raz. – Co dalej?
August kliknął długopisem o kolano.
– Twitter.
Quentin wywołał kolejne okienko i zamknął powiadomienie o błędzie.
– Tutaj to _Mr Brightside_ i na końcu dwójka.
August znów się skrzywił, zmarszczył z niechęcią nos.
– Serio? Strasznie to osłuchane.
– Sam wybrałeś.
– Pozostaje się cieszyć, że tego nie pamiętam. – Potrząsnął głową, ale uśmiechał się krzywo, zerkając na notatki na kartce. A potem sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. – A pamiętasz hasło do insta?
Quentin skinął i wziął od niego telefon. To nie był stary telefon Augusta, tylko zupełnie nowy, bez zadrapań. Czy stary telefon przepadł podczas wypadku?
– Tu chyba było _Shake It Out_ z dwójką, ale nie jestem pewny – powiedział ze ściągniętymi brwiami. Ale kiedy wpisał hasło, aplikacja go wpuściła. – A jednak. Proszę.
August odebrał telefon i wpatrywał się w niego z nieukrywaną radością. Quentin lubił go takim widzieć, ale ten siniak na pół twarzy psuł mu humor.
– A co z WhatsAppem?
August patrzył na niego, miał już spokojniejszą twarz i bardziej przypominał tego Augusta, którego Quentin znał. Podsuwał Quentinowi telefon pod nos, ufając mu trochę bardziej, a Quentin teraz roztrzaska to zaufanie w proch.
– Tego nie znam – skłamał. – Wybacz.
Najbardziej ze wszystkiego chciał teraz odwrócić się do Hannah i poskarżyć, że to niesprawiedliwe. Że to nie w porządku. Jak długo planowała okłamywać Augusta? Nie miał pojęcia, czy w ogóle jest do tego zdolny, bo to jedno małe kłamstewko wystarczyło, żeby się czuł fatalnie.
Nie żeby miał jakieś wyjście. Nie, kiedy pamiętał wszystko, co się wydarzyło od zeszłej jesieni.
Płacz. Cisza. Odległość.
– Jest okej – powiedział August. – Dziękuję. Bez ciebie nigdy bym ich sobie nie przypomniał.
Podziękowania w świetle kłamstwa Quentina wydawały się mocno nie na miejscu i chciał je z siebie strząsnąć i przeprosić. Nie zasługiwał na nie.
– Przypomniałbyś – wtrąciła Hannah, zaskakując ich obu. – Musiałbyś tylko trochę bardziej się postarać.
Coś się zmieniło, Quentin czuł to w powietrzu. Znał tę dwójkę na tyle dobrze, że doskonale wiedział, kiedy rozmowa schodziła na niewygodny temat. Niełatwo było to przeoczyć, nie kiedy August ściskał długopis tak mocno, że pobielały mu knykcie. I ten wyraz twarzy, niby niezauważalny, ale Quentin widział go już wcześniej.
Wcześniej, kiedy Olaf Blackwell mówił Augustowi, że nie jest wystarczająco dobry, by być jego synem. Wcześniej, kiedy mówił Augustowi, że jeśli nie zacznie pracować na swoją przyszłość, nie będzie mieć żadnej. Ale tym razem Quentin nie pocieszy później Augusta.
Tym razem Quentin nie powinien nawet wiedzieć, co ten konkretny wyraz twarzy znaczy.
– Staram się – odpowiedział jej August, spokojnym, miłym głosem. Zwykle przewróciłby oczami i kazał się jej odpieprzyć. Zwykle wykłócaliby się z Hannah, grali sobie na nerwach, a nawet próbowali przekonać Quentina, żeby stanął po jednej ze stron.
Ale teraz nie miało to znaczenia. Teraz Quentin był nieznajomym i August musiał zachować pozory.
– Spokojnie – ciągnął August, odwracając się. – Poszperam trochę online i dowiem się, kim był ten cały August.
Hannah rzuciła mu z łóżka znaczące spojrzenie, a potem odłożyła poduszkę.
– Mógłbyś przestać się tak zachowywać? – spytała gorzko.
– Był tobą – powiedział w tej samej chwili Quentin.
Zapadła cisza. Niczym świeży śnieg. Bliźnięta patrzyły na Quentina. Kiedy się poznali, takie wspólne spojrzenia sprawiały, że Quentin czuł się nieswojo, jakby występował w horrorze. Później to wrażenie zbladło, bo zaprzyjaźnił się z obojgiem i te ich brązowe oczy stały się znajome, ciepłe i dużo ładniejsze niż oczy Quentina.
Ale teraz Quentin czuł znowu, jakby przeszywały go promienie Roentgena.
– Znaczy – zaczął się jąkać, próbując odwrócić wzrok od Augusta – to nie tak, że byłeś zupełnie inną osobą. To tylko rok, August. Byłeś sobą.
Wciąż na niego patrzyli. W oczach Hannah było zmieszanie i odrobina wahania, jakby nie była pewna, co właściwie Quentin próbuje zrobić, ale przynajmniej z twarzy Augusta zniknął gniew i ta obronna maska zaczynała się kruszyć.
Czuł się jak głupek, więc nie przestawał paplać, robiąc z siebie coraz większego idiotę.
– Będzie dobrze. Dasz radę, brachu!
A potem z jakiegoś niewyjaśnionego powodu pokazał Augustowi kciuki uniesione w górę. I natychmiast poczuł potrzebę wydłubania sobie nimi oczu. Kto przy zdrowych zmysłach robi coś takiego?
Niestety, nikt nigdy nie nauczył Quentina, jak powinien się zachowywać, kiedy chce podnieść na duchu kogoś dla niego ważnego, a kto właśnie stracił rok z życia.
Ale August nie wydawał się zły. Wręcz przeciwnie, zdawało się, że go to bawi.
– Dzięki, Quentin – powiedział ciepło, ale imię pojawiło się z sekundowym opóźnieniem, jakby musiał je sobie przypomnieć. Kiedy Quentin zdał sobie z tego sprawę, przewrócił mu się żołądek. – Za to i za hasła. Serio, dzięki.
Quentin pragnął objąć Augusta ramionami i nie wypuszczać go z objęć godzinami. Pragnął wdychać zapach miętowego szamponu, pragnął czuć na policzku jego ciepło. Pragnął trzymać w ramionach najlepszego przyjaciela i zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
Ale nie mógł. Nie teraz. Nie w najbliższej przyszłości. Może już nigdy.
Czuł w piersi dziwny ucisk.
– Żaden problem. Powodzenia ze śledztwem. Muszę… – Złapał spojrzenie Hannah. Nie mógł tu zostać. – Mam dziś wieczorną zmianę, muszę lecieć. Do kiedyś tam?
– Do kiedyś tam – zgodził się August i patrzył, jak Quentin wychodzi z Hannah.
Hannah chwyciła Quentina za nadgarstek i sprowadziła ze schodów, bo on sam złapał się na tym, że nie był w stanie nawet zauważyć stopni.
To było jak jeden z tych mglistych, pozbawionych sensu snów. Jakby to życie było zmyślone. Przez chwilę było, jakby to on stracił pamięć, jakby to wszystko było tylko gorączkowym snem. Rzeczywistość była zbyt okrutna, zbyt brutalna, by mogła być prawdziwa.
Patrzył na białą wykładzinę, na lśniące drewniane deski przy drzwiach, które ją chwilę później zastąpiły.
– W porządku? – spytała Hannah. Patrzyła na niego uważnie, jakby się bała, że mu odwali. Ale Quentin nie utracił spokoju, nigdy go nie tracił. Tylko jego stopa nieprzerwanie uderzała o podłogę. – Dziwaczne, nie?
Quentin przełknął ślinę, w ustach mu zaschło.
– Nie dziwaczne, ale… Mam wrażenie, jakby był wrzesień.
– Jakbyś go nie znał?
_Nie_, pomyślał. _Jakbym go znał za dobrze, a on nie ma o tym pojęcia._
– Przypomnienie sobie trochę potrwa – powtórzyła Hannah. Wzruszyła ramionami, jedna z szelek ogrodniczek zsunęła się jej z ramienia. – Więcej, jeśli nie przestanie się na wszystko wściekać.
– Nie wyglądało, jakby był wściekły.
Być może zmęczony. Na pewno zdezorientowany. Ale nie wściekły.
– Nie na ciebie, ale ogólnie jest zły. – Poklepała go po policzku. – Nie martw się, Q. Prędzej czy później przestanie się zachowywać jak gnojek i zacznie sobie przypominać.
Skrzywił się.
– Na kogo zatem jest zły?
Znał Augusta ładnych parę miesięcy i wiedział, że osobą, na którą August najczęściej się wściekał, był on sam.
– Na nas wszystkich – odpowiedziała. – Próbujemy mu z tatą pomóc, ale to często się na nas odbija, bo August szybko się wkurza. A tata, cóż, tata jest dziwny. Ma wyrzuty sumienia. A ja próbuję być przy Auguście, serio próbuję, kiedy tylko mnie potrzebuje, ale ciągle mnie odpycha. – Przygryzła dolną wargę. – Kocham Augusta bardziej niż kogokolwiek innego, wiesz o tym przecież, ale to, co robi… To samolubne.
Stopa Quentina się zatrzymała.
Chciał spojrzeć na Hannah i powiedzieć jej, że August nie był samolubny. Że to, co robił, było zrozumiałe. Potrzebował spokoju, przestrzeni i tego, żeby ktoś nie traktował go jak dzieciaka, który niewystarczająco się stara.
Ale nie mógł tego powiedzieć. Ostatecznie to nie on spędzał całe dnie w tym wielkim domu z kimś, kogo kiedyś dobrze znał. Co mógł o tej sytuacji wiedzieć? Nic.
– Będzie dobrze, pamiętaj. – Uśmiechnął się do Hannah. Ona też potrzebowała kogoś, kto będzie po jej stronie. – Wszystko wróci.
– Jasne, Quentin – odpowiedziała, ale równie dobrze mogła przewrócić oczami.
Gdy zamknęła drzwi, zbiegł ze schodów i ruszył w dół ulicy, do sklepu z komiksami. Miał w sobie wielką, otwartą ranę.
Dla niego, dla osoby, która ruszała z pomocą, gdy tylko ktoś jej potrzebował, to właśnie było najgorsze – chwile, kiedy nie mógł nic zrobić.
Odchylił głowę. Patrzenie w słońce bolało.
A z jakiegoś powodu potrzebował teraz bólu.