- promocja
- W empik go
Ślimoki - ebook
Ślimoki - ebook
„Czterdzieści siedem metrów kwadratowych mieszkania i nasza rodzina. Plus duchy zmarłych dzieci w sumie czternaście osób. Czasami miałam wrażenie, że ci, którzy odeszli, zajmują najwięcej miejsca, poupychani w kątach pomiędzy tymi, którym udało się przeżyć. Potrząsnęłam głową, odpychając widma przeszłości. Miałam nigdy do tego nie wracać, ale Piotr uruchomił wspomnienia”.
Ślimoki to rodzina, w której najważniejszy jest ojciec. To on stanowi centrum Wszechświata zarówno żony, jak i dzieci. Zygmunt to niespełniony malarz, który swoje rozczarowania topi w alkoholu. Wódka sprawia, że mężczyzna niszczy życie wszystkich wokół, co dzieci odczuwają nawet w dorosłym życiu. Ich doświadczenia z domu rodzinnego ciągną się za nimi jak cień. Czy któremukolwiek uda się uwolnić?
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7257-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Doświadczasz przemocy? Zadzwoń lub napisz:
W przypadku bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia twojego bądź innej osoby zadzwoń na numer alarmowy: 112
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia": 800 12 00 02
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116111
Czynny 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Połączenie jest bezpłatne.
Telefon Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym: 116 123 Czynny 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Połączenie jest bezpłatne.
Telefon antyprzemocowy Feminoteki: 720 908 974
Jest przeznaczony dla kobiet doświadczających przemocy ekonomicznej, fizycznej, psychologicznej i seksualnej. Pomoc wszystkim kobietom - w tym transpłciowym. Czynny we wtorki, środy lub czwartki w godzinach 13.00-19.00.
Antydepresyjny Telefon Zaufania: 22 484 88 01
Czynny od poniedziałku do piątku od 15:00 do 20:00
Nie chcesz dzwonić? Napisz: [email protected]
Fundacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny
Jesteś w sytuacji zagrażającej życiu? Zadzwoń na 501 694 202.
Potrzebujesz porady lekarki ginekolożki? Zadzwoń do naszego Telefonu Zaufania (22 635 93 92) w środę między 16.00 a 20.00.ROZDZIAŁ 1
Nazywam się Urszula i jestem… nikim. Mogłabym nazwać siebie córką, bo przecież miałam rodziców. Albo siostrą z racji posiadania rodzeństwa. Barmanka też by pasowało, gdyż w okresie letnim zatrudniałam się w knajpce niedaleko morza, usytuowanej na skraju lasu. To mały bar, budka z zaledwie kilkoma krzesłami przed ladą, z niewielkim asortymentem. Stałam za barem, słyszałam jednostajny szum fal, mieszający się z pieśnią wiatru. Jednak te słowa nie mają wielkiego znaczenia, ponieważ w środku jestem pusta niczym wydmuszka. Ale przecież i jajko bez białka i żółtka pozostaje skorupką i istnieje. Podobnie jak ja. Samo opakowanie, bez treści w środku.
Tego dnia stałam oparta o kontuar i rozmyślałam o tym, kim jestem. Takie tam rozważania po próżnicy, które nigdy nie doprowadziły mnie do sensownych wniosków. Ciągle obiecywałam sobie, że coś zmienię, a jednak nadal tkwiłam w miejscu, w cieplutkiej i puchatej strefie komfortu. Nie czułam potrzeby, by wychodzić z tej jamy swojej duszy, by zdobywać świat – on przecież nie miał mi do zaoferowania nic, co chciałabym przyjąć. Ale jak to bywa, czasami rzeczywistość zmienia się pod wpływem wydarzeń.
Tamtego popołudnia podszedł do mnie pierwszy raz. Pamiętam, że na niebie widziałam białe obłoki, chyba cumulusy, zawsze najbardziej je lubiłam. Wiatr igrał w wierzchołkach drzew, ale na dole, wśród pni, czułam tylko duszny zapach żywicy i żadnego powiewu. Zwróciłam uwagę na jego zielone oczy, w kolorze podobnym do jeziora w ciemny dzień, i długie włosy związane w kucyk. Zauważyłam, że ma piega przy lewym kąciku ust i dołeczek w policzku. Najbardziej jednak zapadły mi w pamięć tęczówki, bo przypominały te krótkie chwile szczęścia, które wyrywaliśmy rzeczywistości wraz z rodzeństwem, gdy spędzaliśmy letni czas na Hubertusie. Uwielbiałam popołudnia wypełnione kąpielami w jeziorze, czasem na kocu, kiedy słońce prażyło, a my zajadaliśmy się najsmaczniejszymi kanapkami z margaryną, zmęczeni pływaniem. Nie wiedziałam, czy przypomnienie sobie Mysłowic pod wpływem czyichś oczu było dobre, czy wręcz przeciwnie. Nie zdążyłam się nad tym zastanowić.
– Fajne bransoletki – powiedział, wskazując ruchem brody ozdoby na moich nadgarstkach.
– Dzięki – mruknęłam, odruchowo pocierając skórę, z której zostały wykonane. Szerokie, ozdobione koralikami, wyglądały niczym kajdany. Lubiłam je i zakładałam zawsze, ale miałam swoje powody. Opuściłam ręce wzdłuż boków i spojrzałam na nieznajomego. – Co podać?
– Trochę słońca wymieszanego z wiatrem i odrobiną szczęścia – odpowiedział.
Nie rozumiałam, o czym do mnie mówi, ale się uśmiechnęłam. Wyglądał na rozmarzonego, kiedy wpatrywał się w horyzont roziskrzonym wzrokiem. Nie sądziłam, że ktoś może tak się cieszyć widokiem morza, piasku i chmur na widnokręgu. Udzieliło mi się jego zadowolenie, choć za nic bym się do tego nie przyznała.
– Sex on the beach? – zaproponowałam.
– Wolałbym spacer w świetle księżyca i rozmowę z kimś interesującym – odparł.
Wariat jakiś czy co? Spłoszyłam się, bo nie wiedziałam, czy proponuje mi spotkanie, czy może nadal jest w świecie marzeń i nawet mnie nie zauważa. Nadal przypatrywałam się mu z uprzejmym zainteresowaniem, więc westchnął i powiedział:
– Woda z cytryną i kawałek sernika.
Jakbym wyrwała mu z serca jakieś niespełnione marzenie – tak się właśnie poczułam.
Wiem, głupie.
Przyszykowałam zamówienie i postawiłam na kontuarze, bo nieznajomy usiadł tutaj, a nie przy stolikach rozstawionych obok budki. Zerknęłam na zegar i się zakrzątnęłam. Do zamknięcia nie zostało wiele czasu, ale też chciałam być zajęta, by facet mnie nie zaczepiał. Nie umiałam rozmawiać z dziwakami, a ten na takiego wyglądał, w końcu mówił wierszami. Zresztą ze zwyczajnymi ludźmi też nie, dlatego odpowiadała mi praca w tym miejscu. Klienci zazwyczaj zamawiali ciasta i napoje, a później siedzieli i wpatrywali się w las albo swoje komórki; czasami robili zdjęcia sobie bądź wiewiórkom, których żyła tu cała masa. Miałam kontakt z szefem, który zazwyczaj rozliczał kasę, koleżanką, która pracowała ze mną na zmiany, oraz dostawcami co dwa dni, którzy uzupełniali zapasy towaru. Z żadnym z tych ludzi nie rozmawiałam zbyt wiele, najwięcej może z Agnieszką, moją zmienniczką, jednak to ona głównie trajkotała, co bardzo mi odpowiadało.
Nie odzywał się, dopóki nie pościerałam stolików i nie przewiązałam ich wraz z krzesłami łańcuchem – szef uważał, że to wystarczy, by przez noc nikt ich nie ukradł; zdecydowanie nie można ich było nazwać cennymi. Następnie zmyłam naczynia, wytarłam kontuar i znów zerknęłam na zegar, tym razem ostentacyjnie.
– Zamykasz już?
Jak on się tego domyślił?, prychnęłam w duchu, nieco rozbawiona, ale też zirytowana.
– Tak. Zapraszamy jutro od ósmej. – Zaczerwieniłam się mimowolnie, bo nie lubiłam wyganiać ludzi. Powinnam poczekać grzecznie, aż skończy pić i jeść, i dopiero wtedy zamknąć, nie lubiłam jednak chodzić lasem po zmroku. Nie, kiedy wyobraźnia działała i przywoływała do głowy wszelkiej maści potwory. Nad morzem roiło się od legend.
– Przychodzi ktoś o tak wczesnej porze? – zagadnął.
– Niektórzy są już wtedy po porannym joggingu i zachodzą na kawę. Inni pasjonują się sowami, a więc w nocy obserwują, a rano mają ochotę na śniadanie. Bywają tacy, którzy chcą sfotografować wschód słońca albo pokochać się na łonie natury – powiedziałam i zamilkłam.
Za dużo słów naraz.
Skuliłam się i cofnęłam. Odwróciłam się, żeby na niego nie patrzeć. Słyszałam, że wyciąga portfel i układa monety na blacie. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie, żebym mogła zamknąć w spokoju, jednak kiedy się odwróciłam, nadal stał i się gapił. Dziwak. Aż przeszedł mnie dreszcz. Zgarnęłam monety, rozliczyłam kasę, zrobiłam raport. Każdy ruch przemyślany. Powtarzałam wszystko, co powinnam zrobić, i sprawdziłam, czy o czymś nie zapomniałam. Nie chciałam w nocy rzucać się w pościeli, męczona myślą, że czegoś nie dopilnowałam.
Nie zwracałam uwagi na dziwacznego klienta, ale z moich ramion nie chciała zniknąć gęsia skórka, bo czułam, że nadal na mnie patrzy.
– Mogę czymś jeszcze służyć? – zapytałam zirytowana.
– Oprowadzisz mnie po plaży?
Zatkało mnie. Pokręciłam głową, chociaż wcześniej miałam ochotę na spacer.
– Jestem Piotr. – Wyciągnął rękę. Miał szczupłe dłonie o długich palcach i czystych paznokciach. Uścisnęłam ją szybko i się cofnęłam. Z trudnością powstrzymałam się, by nie wytrzeć dłoni w spodnie, za to chwyciłam szmatkę i zmoczyłam ją pod bieżącą wodą pod pretekstem przetarcia kontuaru. Od razu poczułam się lepiej. – A ty? – zapytał po dłuższej chwili.
– Co? – Struchlałam, choć miałam nadzieję, że nie zauważył.
Nie wiedziałam, czego chce. Słońce zachodziło i w lesie wydłużyły się cienie, przestał być przyjazny i znajomy, a stał się mroczny. Nie lubiłam wracać do domu po zachodzie, a co dopiero zostawać w ciemnościach z obcym.
– Twoje imię?
– Urszula – mruknęłam.
Zamknęłam bar, posprawdzałam, czy zabezpieczyłam sprzęty, i ruszyłam ścieżką do domu. Piotr szedł za mną w odległości kilku kroków. Napięłam mięśnie i skuliłam się, oczekując w każdym momencie ciosu w głowę. Serce waliło mocno i szybko, oddech przyspieszył. Panika czaiła się gdzieś na skraju świadomości, bardzo blisko, nabierałam płytkie hausty powietrza. Nie chciałam biec, ale stawiałam szerokie kroki, żeby jak najszybciej znaleźć się w pobliżu ludzkich siedzib.
W końcu nie wytrzymałam napięcia, odwróciłam się i syknęłam:
– Pojebało cię, że tak za mną łazisz?
– Nie. – Uśmiechnął się… i tyle.
Nie zawrócił, niczego nie wyjaśnił. Zrobiło mi się jeszcze bardziej nieswojo, miałam ochotę krzyczeć, ale w tej gęstwinie byłoby to bezcelowe, a jego mogło zachęcić do brutalności.
Wyszliśmy z lasu wprost w miasto. Zawsze mnie zadziwiało, jak ostra wydawała się granica pomiędzy borem a metropolią. Staliśmy jeszcze pośród drzew, ale po przekroczeniu dwupasmowej drogi znajdziemy się wśród nowoczesnych budynków, sklepów i ulic zapełnionych ludźmi. Nie lubiłam tego. Szumu samochodów pędzących nie wiadomo gdzie, tłumów pachnących perfumami albo wręcz przeciwnie, przeciskających się, ocierających…
Aż się wzdrygnęłam.
Weszłam na kładkę, dzięki której mogliśmy przejść spokojnie na drugą stronę jezdni. Zatrzymałam się, jak zawsze, pośrodku, a Piotr obok. Uparcie ignorowałam jego obecność, ale nie odpuszczał. Zapatrzyłam się na niebo, gdzieniegdzie pomarańczowe, ale w większości już granatowe z piegami gwiazd. Księżyc jeszcze nie wzeszedł, ale to tylko kwestia czasu. Lubiłam ten moment wytchnienia, kiedy przystawałam i analizowałam miniony dzień. Raport zazwyczaj wychodził na plus, tego dnia jednak nie mogłam się skupić, rozkojarzona obecnością mężczyzny i bijącym od niego ciepłem. Nie mogłam pojąć, czemu się przyczepił. Nie miał swoich spraw?
– Chciałbym kiedyś polecieć w kosmos – powiedział Piotr. Oparł się o balustradę obok i splótł dłonie. Zadarł głowę. Wyglądał, jakby chciał wzrokiem przeniknąć granat nieba. Świr jak nic. – Chociaż, z drugiej strony, nie umiem sobie tego wyobrazić.
– Tam musi być tak spokojnie – odparłam. – Pustka… – urwałam, znów za bardzo się odsłaniając.
Zacisnęłam usta, zła, że dałam się sprowokować. Jeśli będę z nim gadać, nigdy się nie odczepi. Nie wiedziałam, jakie ma intencje, jednak życie nauczyło mnie, że ludzie zazwyczaj nie mają dobrych zamiarów. A może tylko mierzyłam każdego jedną miarą? Nie miałam czasu się nad tym zastanowić, bo Piotr zapytał:
– Chyba nie przepadasz za ludźmi, co?
Ciekawe, po czym wnioskował, pomyślałam, a w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
– Niespecjalnie.
– Ja w sumie też – powiedział, chociaż nie pytałam. Zaciekawił mnie jednak, nie wyglądał na kogoś, kto stroni od obecności innych osób. Wydawał się raczej duszą towarzystwa. – Drażni mnie głupota. Dlatego właśnie zostałem kierowcą ciężarówki i większość czasu spędzam w samochodzie, sam ze sobą albo muzyką. Mam jedynie kota, który nie jest zbyt rozmowny. W sumie pewnie byście się dogadały w tym temacie.
Słuchałam, ale nie obchodziło mnie to. Życie Piotra nie interesowało mnie w żadnym stopniu, tak przynajmniej sobie wmawiałam, bo w głębi duszy musiałam przyznać, że zaintrygował mnie tą wzmianką o kocie. I tym, że jeździł po Polsce. Lubiłam prowadzić samochód i rozumiałam jego zapał do podróży – prowadzenie auta rozluźniało, a jednocześnie zmuszało do koncentracji.
– Muszę iść – powiedziałam. – Jutro wcześnie wstaję.
– Wiesz, przyjechałem nad morze na wakacje. – Chwycił mnie za ramię, ale wyszarpnęłam się gwałtownie. Podniósł ręce w obronnym geście. – Hej, nic ci nie zrobię.
– Nie lubię, jak mnie ktoś dotyka – burknęłam.
Poszłam do domu, nie odwracałam się, żeby sprawdzić, czy idzie za mną, ale nie słyszałam tupotu, więc chyba odpuścił. Ulżyło mi, kiedy wsadziłam klucz w zamek i zamknęłam się w mieszkaniu. Przez resztę wieczoru starałam się nie przywoływać w pamięci nieznajomego, który niespodziewanie wkradł się w moje myśli. Nawet kiedy zadzwoniła Dorota, w głosie której usłyszałam zmęczenie, nie mogłam wyrzucić go z głowy i skupić się na rozmowie z siostrą, więc szybko ją zakończyłam.ROZDZIAŁ 2
Pojawił się następnego dnia rano w spoconej od biegu koszulce. Usiadł na krześle przy kontuarze i westchnął. Starałam się go ignorować, ale jednocześnie obserwowałam ukradkiem, jak wyciera czoło zroszone potem i wyrównuje oddech, wciągając powietrze przez nos, a wydychając przez usta.
– Muszę podbudować kondycję na wypadek, gdybyś znów chciała uciec – zaczął rozmowę. Uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłam grymasu. Niezbyt dobrze spałam, nie miałam siły na przepychanki słowne. – Hej? – Zastukał w blat, więc na niego popatrzyłam. Nie wytrzymałam długo spojrzenia zielonych oczu i odwróciłam głowę. – Nie chcę zrobić ci krzywdy ani nic w tym stylu.
– Dlaczego więc mnie gnębisz? – zapytałam ostro.
Może nawet zbyt ostro. Przycisnęłam palce do oczu, pomasowałam obolałe z braku snu powieki. Nie zamierzałam jednak przepraszać. Może kiedy zobaczy, jaka naprawdę jestem, zrezygnuje? Wcześniej się to sprawdzało, miałam więc nadzieję, że i tym razem poskutkuje.
– Po prostu chciałem się zaprzyjaźnić…
– Jeśli liczysz na przelotny, wakacyjny romans – weszłam mu w słowo – to się przeliczysz. Nie jestem zainteresowana związkiem, seksem tym bardziej, ale w mieście pełno jest barmanek, które chętnie z tobą pójdą – wyrzuciłam na wydechu.
Odwróciłam się, żeby nie zauważył łez. Nie panowałam nad sobą, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Stłumiłam emocje, wepchnęłam głęboko w siebie i odetchnęłam. Miałam w tym doświadczenie, latami to robiłam. W końcu pojawiła się obojętność, której tak pragnęłam, mogłam więc wrócić do obowiązków.
– Nie o to chodzi – szepnął Piotr, gdy znów na niego spojrzałam. A miałam nadzieję, że sobie poszedł. – Po prostu wyczuwam w tobie coś takiego… – Zawiesił głos. Zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim dokończył: – Jakbyś potrzebowała człowieka.
– Nie potrzebuję nikogo – odparłam.
– Każdy kogoś potrzebuje – powiedział tak cicho, że ledwie dosłyszałam.
Ukłuły mnie jego słowa, weszły pod skórę. Dorota też zawsze to powtarzała, dlatego dzwoniła codziennie do każdego z rodzeństwa. Odbierałam, żeby nie robić jej przykrości, nie zamierzałam jednak spowiadać się z tego, jakie prowadzę życie. Szczególnie że ona nie była moją matką, choć przez całe życie tak właśnie się zachowywała.
Zabrałam się do pracy, bo na horyzoncie pojawili się pierwsi, dobrze znani klienci. W pewnym momencie Piotr zniknął i odetchnęłam z ulgą, gdy to odnotowałam. Spięcie w ramionach zelżało, nawet zaczęłam się uśmiechać. Dzień zapowiadał się cudownie, znad morza wiatr przynosił zapachy soli i wodorostów, igrał we włosach i porywał klientom serwetki. Po południu upał nieco odpuścił, zmniejszyła się też liczba gości. Wytarłam stoliki, zrzucając wszędobylskie igły i szyszki (zapachniało żywicą), poustawiałam krzesła i przygotowałam herbatę.
– Mogę też poprosić? – Zesztywniałam, kiedy usłyszałam znajomy głos.
– Naprawdę nie dasz mi spokoju? – warknęłam.
– A naprawdę tego chcesz? – przedrzeźniał mnie, ale nie w nieprzyjemny sposób.
Mimo to się najeżyłam.
– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedziałam, założyłam dłonie na piersiach, by pokazać, że buduję dystans. Nie wiedziałam tylko, czy odczyta to w odpowiedni sposób.
– Jestem zwykłym klientem, który prosi o coś ciepłego do picia. Chyba nie ma w tym nic złego? – Puścił mi oko.
Nie mogłam nazwać go zwykłym klientem i dobrze o tym wiedział. Udawałam jednak, że ma rację, wzruszyłam ramionami. Przede wszystkim profesjonalizm.
– Oczywiście, że nie.
Zagotowałam wodę i przyszykowałam herbatę. Na spodku położyłam dwa opakowania cukru i łyżeczkę. Uśmiechnęłam się, kiedy podawałam mu filiżankę, a on skinął głową w podziękowaniu. Czułam się niezręcznie, kiedy tak patrzył na mnie bez słowa. Już wolałam, kiedy mówił, nie czułam się tak oceniana, prawie naga, jak teraz. Zacisnęłam usta.
– Nie pochodzisz stąd, prawda? – zagadnął.
– Nie.
– Śląsk? – zgadywał.
– Aha – mruknęłam.
Na te słowa, jak za sprawą zaklęcia, moje myśli powróciły do domu. Chociaż uważałam się teraz za Pomorzankę, Śląsk we mnie pozostał; jego nie dało się wykorzenić ot tak, bo miało się na to ochotę. On wrastał w człowieka, jak gdyby drobinki węgla osadzały się na skórze i nie dawały się zmyć – tak to sobie zawsze wyobrażałam. Poza tym kochałam ten region, chociaż przecież uciekłam wiele lat temu. Teraz powrócił do mnie wraz z ogromną, przenikającą aż do kręgosłupa tęsknotą.
– Wiedziałem! Masz taki twardy zaśpiew, typowy dla tego miejsca, wszędzie bym go poznał. Zresztą często tam jestem, bo w Sosnowcu mamy bazę i…
– Sosnowiec to nie Śląsk – zaprotestowałam trochę wbrew sobie. Do głosu doszły stare nawyki. – To Zagłębie – wyjaśniłam, kiedy zmarszczył brwi. Stare zatargi, doskonale wiedziałam, z czego się wzięły, jeszcze z czasów rozbiorów, kiedy Śląsk dostał się pod panowanie niemieckie, a Sosnowiec najpierw pod zabór pruski, a następnie rosyjski. Poza tym Zagłębie zamieszkiwała ludność napływowa, Śląsk starzy mieszkańcy, z dziada pradziada, którzy funkcjonowali w zamkniętych środowiskach. Taka regionalna historia. – Machnęłam ręką. – Zbyt skomplikowane, by to wytłumaczyć. Dużo czynników i…
– Jestem z Gliwic. – Uśmiechnął się szeroko. – A więc rozumiem. A to z Sosnowcem ma korzenie w rozbiorach. Gdzieś na Przemszy przebiegała granica.
– Wiem. – Spojrzałam na niego znacząco.
– No. A ty skąd jesteś?
– Z Mysłowic – odpowiedziałam.
Dreszcz przebiegł mi po ciele, kiedy wspomniałam rodzinne miasto. Czterdzieści siedem metrów kwadratowych mieszkania i nasza rodzina. Plus duchy zmarłych dzieci, w sumie czternaście osób. Czasami miałam wrażenie, że ci, którzy odeszli, zajmują najwięcej miejsca, poupychani w kątach pomiędzy tymi, którym udało się przeżyć. Potrząsnęłam głową, odpychając widma przeszłości. Miałam nigdy do tego nie wracać, ale Piotr uruchomił wspomnienia. Nie chciałam tego. Na samą myśl o domu czułam skurcz w dole brzucha, a strach rozlewał się po trzewiach, powodując ból.
– Wszystko dobrze? – zapytał.
Aż się skuliłam, a on to zauważył. Pokręciłam głową, ale nie wyjaśniłam, o co chodzi. Zaczęłam sprzątać, żeby ukryć zdenerwowanie i łzy, które, nieproszone, pchały się do oczu. W znajomych czynnościach odnajdywałam spokój, chociaż kiedy patrzyłam na swoje dłonie, widziałam spracowane ręce mamy. Cholera jasna, jak po tylu latach mogłam ciągle reagować w taki sam sposób? Dlaczego pozwalałam, by przeszłość rządziła teraźniejszością? Czy mogłam zrobić coś więcej niż tylko spychać traumy i wspomnienia głęboko w podświadomość, gdzie nie miały prawa mnie gryźć i dotykać, a pomimo tego to robiły?
Piotr chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo tym razem zostawił mnie samą. Zamknęłam bar i poszłam wolnym krokiem na plażę. Zdjęłam buty, łatwiej chodziło się po piasku na bosaka, i podeszłam aż do linii wody. Usiadłam, objęłam kolana ramionami i zapatrzyłam się w falującą toń. Słońce tonęło zarówno na dole w morzu, jak i u góry w chmurach, i tylko pojedyncze promienie wydostawały się na wolność z tych kleszczy stworzonych przez dwie siły. Czułam się trochę jak ono, zmiażdżona. Znowu. A myślałam, że po tych kilku latach z dala od domu poradziłam sobie z tym uczuciem, a jednak ono wracało uporczywie. Czasami wystarczyło słowo, zapach, ulotne wspomnienie dzieciństwa, jakiś krajobraz albo twarz podobna do twarzy bliskiej osoby i pyk, uruchamiała się cała machina wewnątrz mnie, skomplikowana sieć skojarzeń, która prowadziła do jednego i tego samego.
Kilka łez wymknęło się spod powiek i spadło na dłonie. Chciałabym móc zadzwonić do mamy, opowiedzieć, że uciekłam, że dałam radę. Zacisnęłam pięści i wstałam. Wstąpiła we mnie jakaś energia, ta sama, którą czułam, kiedy wyszłam z domu z postanowieniem, że nigdy nie wrócę. Nie zamierzałam się poddawać tylko dlatego, że znów dopadła mnie ta suka – przeszłość. Postanowiłam rozprawić się z nią raz na zawsze i chyba wiedziałam, jak to zrobić. Długo wpatrywałam się w falujące przede mną morze, tak długo, że fale rozbłysły w świetle księżyca. Chciałam uporządkować emocje, uczucia, przeanalizować popełnione błędy, zmierzyć się z tym, czego doświadczyłam. Nie mogłam zrobić tego sama, to nie działało, co uświadamiałam sobie zawsze w momentach takich jak ten. Gdzieś w głębi duszy czułam się zadowolona, bo może szczęśliwa to za duże słowo, ale tak, zadowolona. Spokojna, pewna siebie na tyle, na ile daje taką pewność samodzielne życie. I nawet się uśmiechnęłam.
Ale żeby całkowicie pozbyć się przeszłości, potrzebowałam drugiego człowieka. A odpowiedni sam pchał mi się w dłonie, zupełnie nieproszony. Czy mogłam go wykorzystać?
Mogłam.ROZDZIAŁ 3
Piotr pojawił się następnego dnia rano, kiedy otworzyłam bar. Poranek wstał zamglony i mżysty, idealnie pasujący do mojego nastroju. Wczorajsza euforia znad morza opadła, kiedy wróciłam do domu, ale nie zamierzałam się poddać. Postanowiłam skorzystać z pomocy nieznajomego, żeby w końcu zrobić porządek z własnym życiem, choć po prawdzie, planowałam najzwyczajniej w świecie go wykorzystać. Zamierzałam siłować się z bestią, ale już raz przegryzłam jej gardło i teraz zamierzałam tylko ją dobić.
– Dobrze, że jesteś – powiedziałam wesoło, nieadekwatnie do nastroju.
Uniósł brwi zdziwiony i usiadł. Na jego ubraniu osiadła rosa, nadal padało. Lekko zdyszany po biegu, oddychał głęboko i rozglądał się po lesie, mogłam więc przyglądać się mu bez przeszkód. Wydał mi się nawet przystojny, chociaż pieg przy jego ustach nieco mi przeszkadzał, jakby burzył idealny obraz jego twarzy.
Zepchnęłam wyrzuty sumienia głęboko, bo próbowały podgryzać mi kostki, jeszcze raz, szybko, przeanalizowałam w myślach postanowienie, wybadałam, czy dam radę zrealizować ten plan. Wychodziło na to, że owszem.
– Zmiana nastawienia? Wydawało mi się, że dziś będziesz raczej kąsać i pluć jadem. – Zawiesił głos i spojrzał spod zmarszczonych brwi. Uśmiechnęłam się nieszczerze, choć szeroko. – Nie spodziewałem się tak ciepłego przywitania.
– Chyba nie muszę się tłumaczyć z dobrego humoru? – odpowiedziałam nieco zirytowana. Na usta aż cisnęło się pytanie, po co więc w ogóle przyszedł, skoro spodziewał się ataku. Nie wypowiedziałam go jednak, powściągając złość.
– Jasne, że nie. Ale wczoraj wyglądałaś jak kupka nieszczęścia, a dziś… W sumie niewiele się zmieniło, ale… jednak wyczuwam coś innego.
– Jesteś wróżem czy coś w tym stylu? – zażartowałam.
W moim wnętrzu mieliły się emocje. Strach mieszał się z podnieceniem, że on się zgodzi. Albo nie. Dygotałam, a moja dusza prawie usiadła mi na ramieniu z obawy, że się wygłupię.
– Po prostu wyczuwam nastroje – odparł swobodnie. – Możesz mnie nazywać, jak ci się podoba.
Zrobiło mi się nieswojo. Rozmowa o uczuciach, o tym, jaki ktoś jest, zawsze mnie peszyła. Nie byłam nauczona otwartości, dlatego musiałam zebrać całą odwagę, by zrobić to, co planowałam. Spojrzałam mu w oczy, kiedy podawałam mu zamówioną herbatę; tak samo zielone jak pierwszego dnia, wyrażały ciekawość. Mogłam zaufać temu człowiekowi, czułam to pod skórą, co wydawało mi się zupełnie nieprawdopodobne. Poczułam się bezpiecznie po raz pierwszy od…
Zawsze.
To mnie przerażało, ale jednocześnie okazało się na tyle nowe, bym chciała w to wejść. Nigdy nie uciekałam od konfrontacji, nie, odkąd opuściłam dom i zaczęłam żyć po swojemu. Czasami wręcz świadomie pchałam się w problemy, by później znaleźć okazję do narzekania. Tylko że na Pomorzu nie miałam do kogo się zwrócić, nie zaprzyjaźniłam się tutaj z nikim, mogłam więc zrzędzić tylko sama do siebie. Bo Dorocie nie chciałam dokładać zmartwień, miała ich wystarczająco dużo, jak podejrzewałam, bo ona również niewiele się skarżyła.
Zadrżałam, włożyłam więc sweter i przygotowałam sobie napój. Wybrałam kojącą nerwy melisę, chociaż miałam wrażenie, że dzisiaj jej uspokajające działanie w ogóle na mnie nie działało.
– A więc? – zapytał w pewnym momencie, gdy milczenie się przedłużało.
– Hm?
– Chciałaś ze mną porozmawiać, prawda? – ciągnął.
Serce podskoczyło mi w piersi, wzięłam więc głębszy oddech. Nie chciałam paść na zawał. Raz kozie śmierć, prawda? Po raz kolejny wymieniłam w głowie za i przeciw, przeanalizowałam prawdopodobne scenariusze. Mogłam się w tym zapętlić, jak zawsze, wolałam jednak działać, przecież obiecałam sobie zmianę. Ostatnia próba.
– Powiedziałeś, że potrzebuję człowieka.
Skinął głową. Splotłam dłonie i wbiłam paznokcie w skórę. Ból trochę mnie otrzeźwił, przywołał do rzeczywistości, wydawał się znany niczym stary kumpel. Lubiłam go, być może nawet za bardzo. Przełknęłam gęstą ślinę i kontynuowałam:
– Być może to prawda. Od tak dawna jestem sama, że zapomniałam, jak to jest mieć kogoś bliskiego. Oczywiście ty nie jesteś bliski. – Popatrzyłam na niego w panice, że źle zrozumie, ale kiwnął, że wie, o co chodzi. Spuściłam głowę, żeby włosy zasłoniły mi twarz. Nie chciałam, by odczytał z niej emocje, które kłębiły się i odbijały w oczach. – Nie jesteś bliski, ale w jakiś sposób ci ufam. Choć nie – zaprzeczyłam sobie gwałtownie. – To też nie to.
– Urszulo – powiedział cicho.
Zamilkłam. Próbowałam poskromić drżenie ust, ale musiałam je przygryźć, żeby je opanować. Czułam, że popełniłam błąd, ale brnęłam w to dalej, byle głębiej. Lubiłam sama siebie dręczyć.
Cierpiętnica.
– Mhm – wymamrotałam.
– Czego ode mnie oczekujesz?
Podniosłam głowę, skrzyżowaliśmy spojrzenia. Dostrzegłam w nim spokój, którego tak potrzebowałam, a którego nie czułam. Odetchnęłam kilka razy, kiełkowała mi w sercu nadzieja. Podobno nikt nie staje na naszej drodze bez powodu. Może Piotr był moją tęczą? Co za bzdury, skarciłam się w myślach, zaczynałam myśleć w niepodobny do mnie sposób, co frustrowało i wzburzało złość. Czyżby już miał na mnie tak silny wpływ, że zaczynałam bajdurzyć o jednorożcach?
– Czy chciałbyś wysłuchać mojej historii? – zapytałam na wydechu.
Miałam nadzieję, że zrobi to i zniknie, wyjedzie jak większość ludzi, których spotykałam w tym miejscu. Że po prostu wykorzystam go, stanie się moim, hm, spowiednikiem, może nawet przyjacielem na niby, a później odejdzie. Nie miałam skrupułów. Piotr stał się tylko narzędziem w moich dłoniach. Tak było dobrze.
Serce zwolniło, jakby miało się zatrzymać, kiedy oczekiwałam odpowiedzi. Mężczyzna sięgnął po filiżankę i dopił herbatę, wytarł usta serwetką. Widziałam, że oczy mu się śmieją, zanim jeszcze uśmiech wypłynął mu na twarz.
– Z przyjemnością – odparł.
A ja poczułam, że znów mogę oddychać.