Spojrzenie w mrok - ebook
Spojrzenie w mrok - ebook
Nowa książka autorki Kredziarza.
Skrzypienie desek podłogi, dreszcz przebiegający po plecach, poczucie, że ktoś skrada się za plecami... Przygotujcie się na chwile grozy.
Grupa ludzi, którzy dokonują przerażających odkryć na bezludnej wyspie. Bezlitosna morderczyni zaprzyjaźniająca się z niezwykłą dziewczynką w centrum handlowym przy autostradzie. Tajemnicze wiejskie drogi w świecie, w którym zapadł wieczny mrok. Blok mieszkalny, gdzie żyją potworne istoty. Pozbawiony skrupułów pośrednik handlu nieruchomościami, który próbuje sfinalizować transakcję i ponosi apokaliptyczne fiasko.
Jedenaście przewrotnych, makabrycznych opowieści C.J. Tudor, autorki bestsellera Kredziarz, to doskonała lektura na długie wieczory.
C.J. Tudor to brytyjski Stephen King.
„The Daily Mail”
C.J. Tudor pokochała książki, zwłaszcza mroczne i makabryczne, już w młodości. Kiedy jej rówieśnicy czytali powieści dla młodzieży, ona pochłaniała powieści Stephena Kinga i Jamesa Herberta.
Pracowała jako dziennikarka, scenarzystka radiowa, prezenterka telewizyjna i copywriterka, wyprowadzała psy na spacer, czytała listy dialogowe w filmach. W tej chwili jest pisarką.
W Polsce ukazały się dotychczas cztery jej książki: Kredziarz, Zniknięcie Annie Thorne, Inni ludzie i Płonące dziewczyny.
Twitter @CJTudor
Facebook @CJTudorOfficial
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-436-9 |
Rozmiar pliku: | 952 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W styczniu 2021 roku zmarł mój ojciec.
Przebywał od dwóch lat w domu opieki, lecz jego śmierć była mimo wszystko szokiem. Wskutek pandemii mogliśmy go odwiedzać tylko raz na dwa tygodnie, na pół godziny; rozmawialiśmy przez szybę z pleksiglasu.
W dniu jego śmierci przytuliłam go po raz pierwszy od roku.
Rok 2020 był dla nas trudny (podobnie jak dla wszystkich): pandemia, lockdown i zdalna nauka w szkole wyczerpały nasze siły. Poza tym od października do grudnia przenosiłam rodziców z Wiltshire do Sussex, by móc im pomagać.
Mama w dalszym ciągu mieszkała w domu rodzinnym; jego sprzedaż, znalezienie nowego domu opieki dla ojca i nowego mieszkania dla matki okazało się skomplikowaną operacją. To eufemizm.
Cały czas próbowałam pisać powieść.
Nie lubię się przyznawać, że nie potrafię sobie z czymś poradzić, więc chociaż pisanie było znacznie trudniejsze niż zwykle – do tego stopnia, że po przebudzeniu czułam lęk i ściskanie w żołądku – powtarzałam sobie, że muszę brnąć dalej. Trudne momenty pojawiają się w czasie pracy nad każdą książką. Wszystko można jednak poprawić w trakcie redakcji. Lecz po śmierci ojca było coraz gorzej. Nienawidziłam siedzenia przy laptopie. Napisanie każdego słowa wymagało wysiłku. Głosy postaci, zwykle tak rzeczywiste, wydawały się wymuszone, brzmiały sztucznie. Mimo to z uporem pisałam dalej, powtarzając sobie, że to tylko chwilowy kryzys, że sytuacja się poprawi.
Ale intuicyjnie wiedziałam.
Książka się nie udała.
Jakimś cudem skończyłam maszynopis i wysłałam go do wydawcy, mając nadzieję, że może się mylę.
Kiedy otrzymałam odpowiedź, zrozumiałam, że nie tylko ja mam wątpliwości. Normalnie szybko daję sobie radę z redakcją. Tym razem czułam, że nigdy w świecie nie poprawię tej książki. Nie znosiłam jej. Symbolizowała straszne i bolesne wydarzenia, które przeżyłam w ciągu poprzedniego roku. Nie mogłam do niej wrócić. Gdybym to zrobiła, mogłabym załamać się psychicznie.
Przepłakałam cały dzień i po długiej rozmowie z moją cudowną agentką, Maddy, skontaktowałam się z wydawnictwem i wyznałam całą prawdę. Poprosiłam, by zrezygnowali z książki, przesunęli termin publikacji, bym wykorzystała czas na pracę nad innym pomysłem – powieścią, który odłożyłam, czekając na właściwy moment. Wydawało się, że właśnie nadszedł.
Źle się czułam, że sprawiam zawód czytelnikom (i wydawcom), nie publikując książki w 2022 roku. Aby wypełnić lukę, zaproponowałam wydanie zbioru opowiadań. Uwielbiam pisać opowiadania i uznałam to za świetny pomysł.
Mam cudownych wydawców, którzy okazują mi wsparcie, i na szczęście się zgodzili.
Natychmiast spadł mi kamień z serca.
Nowa powieść – _Debit_ – ukazała się w styczniu 2023 roku, a teraz czytacie inny owoc moich trudów!
Książka, z której zrezygnowałam, prawdopodobnie nigdy nie ujrzy światła dziennego. To nic złego. Czasami należy zrobić kilka kroków do tyłu, by iść do przodu. Ale wierzę, że w życiu i w pisaniu nic się nigdy nie marnuje: jedna z części nieudanej książki stała się podstawą opowiadania opublikowanego w tym zbiorze (spróbujcie zgadnąć, które to opowiadanie).
Mój małomówny ojciec rzadko wygłaszał pochwały albo okazywał emocje. Ale wiem, że czuł dumę z mojego pisania. Cieszę się, że był świadkiem realizacji moich marzeń o zostaniu pisarką. Czuję smutek, że nie przeczyta już żadnej mojej powieści.
Domyślam się, że wszyscy musimy kiedyś zaznaczyć stronę i zamknąć książkę.
Ta książka jest dla Ciebie, tato. Tak naprawdę jak wszystkie.OSTATNI REJS
Wstęp
W 2021 roku po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam z mężem i córką w rejsie statkiem wycieczkowym.
Działo się to w czasie pandemii, więc nie mogliśmy schodzić na ląd. Statek pływał po morzu cztery dni i nigdy nie opuścił wód brytyjskich. Ale dobrze się bawiliśmy, było miło i panowała naprawdę rodzinna atmosfera. Właśnie tak miało być. Wycieczkę zorganizowała jedna z największych firm specjalizujących się w rozrywkach rodzinnych (pomyślcie o pewnej myszce).
Pewnego dnia, kiedy Betty pływała w basenie, a Neil i ja siedzieliśmy na pokładzie i popijaliśmy mrożone koktajle, zaczęliśmy rozmawiać o pandemii, lotach kosmicznych i końcu świata (w tej kolejności). Patrzyliśmy na bezkresne morze i pamiętam, że Neil powiedział: „Gdyby wirus naprawdę miał zniszczyć świat, nie trzeba by wysyłać ludzi w kosmos. Wystarczyłoby ich umieścić na gigantycznych statkach wycieczkowych”.
Uwaga zapadła mi w pamięć. Był to ciekawy pomysł.
Uwielbiam parki tematyczne między innymi dlatego, że balansują na granicy między magią a niesamowitością. Szczególnie jeśli są opuszczone albo zrujnowane. Każdy, kto widział film _Donnie Darko_, zdaje sobie sprawę, że człowiek przebrany za wielkie kosmate zwierzę ma w sobie coś złowrogiego. Przez tydzień albo dwa rejs po morzu może się wydawać przyjemny, ciekawy i czarodziejski, ale czy naprawdę chcielibyście żyć w ten sposób do końca swoich dni? Czy nie czulibyście się jak w więzieniu? Zwłaszcza na środku oceanu, bez możliwości ucieczki?
Myśląc o tym, przystąpiłam do pisania _Ostatniego rejsu_.
Mam nadzieję, że polubicie jego klimat. Wszyscy na pokład!Często śniła, że tonie.
Leżała na wąskiej pryczy w pustych godzinach między północą a świtem i wyobrażała sobie, że pochłaniają ją fale. Czułaby zimno. Gdyby miała szczęście, lodowaty chłód zabiłby ją przed wdarciem się wody do płuc. A gdyby miała jeszcze więcej szczęścia, Bóg Morza okazałby się miłosierny.
Zastanawiała się, czy mogłaby poprosić o ceremonię zimową. Zastanawiała się, jak się czuli inni.
I kiedy przyjdzie jej kolej.
Nie dzisiaj. Tego dnia miała wypełniony harmonogram. Śniadanie, a później aerobik w basenie na głównym pokładzie. Następnie około godziny w cieniu, lektura książki. Przed lunchem może się przespacerować po statku. Po południu załoga często organizowała rozrywki, choć obecnie występy teatralne wydawały się dość nudne: żadne sprytne oświetlenie nie mogło ukryć faktu, że farba na wyszukanych dekoracjach się łuszczy, a aksamitna tapicerka na siedzeniach jest wyblakła i zacerowana. Pasażerowie usiłowali nie zwracać na to uwagi; wielu nigdy nie widziało innego świata.
Ale Leila pamiętała. Niekiedy tęskniła za dawnymi czasami, kiedy rejs statkiem wycieczkowym był luksusem dla uprzywilejowanych, a nie powolną torturą. Zerkała na fotografie stojące na maleńkiej komódce. Jedna przedstawiała ją i Nicka, gdy weszli na pokład wraz z jej rodzicami. Wyglądała bardzo młodo z niedawno poślubionym mężem – przypuszczała, że rzeczywiście byli młodzi. Miała dwadzieścia pięć lat; Nick był dwa lata starszy. W gruncie rzeczy dopiero rozpoczęli życie. Zgromadzili pewien zasób doświadczeń, po czym weszli na pokład statku, gdzie świat skurczył się do pokładów i korytarzy.
Na drugą fotografię patrzyła rzadziej, bo nawet krótkie spojrzenie wywoływało ból. Zastanawiała się czasami, po co w ogóle ją trzyma. Z pewnością nie podobało się to Stwórcom. Nigdy nie wspominano o ludziach, którzy zniknęli, nie upamiętniano ich. Krzywo patrzono na przechowywanie pamiątek. Ale Leila nie mogła wyrzucić tej fotografii.
Przedstawiała jej córkę.
Było to ostatnie zdjęcie Addison. Stawała się młodą kobietą. Obchodziła osiemnaste urodziny. Ciemne włosy okalające twarz, szeroki uśmiech, psotne niebieskie oczy – i bunt. Trochę zbyt wiele buntu.
Może Leila powinna być surowsza? Może powinna ją oduczyć samodzielności? Kiedy Nick usiłował skłonić Addison do tradycyjnych kobiecych zajęć jak szycie albo gotowanie, należało go wspierać, a nie stawać po stronie córki, która postanowiła rozpocząć studia inżynieryjne. „Wyrzuty sumienia. Błędy. Zawsze się zdarzają w długim życiu”.
Leila odeszła od fotografii. Nie mogła się spóźnić na śniadanie. Stwórcy lubili porządek i każde odstępstwo od normy mogło oznaczać pytania. Spojrzała na siebie w lustrze. W przeciwieństwie do wielu starszych pasażerów, których skórę wygarbowały wichury i bezlitosne słońce, jej skóra pozostała blada i miękka, pokryta siateczką drobnych zmarszczek. Zawsze osłaniała się przed żywiołami. Miała czyste błękitne oczy – nie dostała jeszcze zaćmy, choć używała okularów do czytania. Długie, gęste włosy, związane w praktyczny kok, były białe jak mleko.
Uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Ma za sobą najlepsze lata, lecz ciągle dobrze się trzyma. Podobnie jak statek.
Za dwa dni będzie obchodzić siedemdziesiąte piąte urodziny. Pięćdziesiąt lat na pokładzie.
Dziś śniadanie podawano w Wielkim Salonie.
Na statku znajdowały się trzy jadalnie; pasażerowie na zmianę jedli w nich śniadania, lunche i kolacje. Grupowano ich według numerów kajut. Leila ustawiła się w kolejce, by zaprowadzono ją do zwolnionego stolika. Jak zwykle stali w niej starsi ludzie podobni do niej i młodsze rodziny. Po sali biegały dzieci, bawiąc się w berka; miały szczęśliwe twarze i roześmiane oczy. Nigdy nie widziały niczego oprócz statku. Czternaście pokładów, dwa tysiące metrów kwadratowych stanowiły cały ich świat. Oczywiście wokół rozciągał się bezkresny ocean stwarzający iluzję wolności. Niebo, woda aż po horyzont. Ale Leila czasami myślała, że jedynie podkreśla to małość statku.
Kolejka posuwała się do przodu. Leila kiwała głową i uśmiechała się do znajomych. W końcu dotarła do stanowiska kierownika sali.
– Jak się pani dziś czuje, pani Simmonds?
Kierownik sali był niskim, opalonym mężczyzną z bystrymi czarnymi oczami i kunsztowną fryzurą. Miał na imię Julian. Pełnił tę funkcję od dziesięciu lat, gdy jego ojciec przeszedł na emeryturę. Leila nie przepadała za Julianem: miał opinię kapusia. Pasażerowie wiedzieli, że należy się go wystrzegać.
Odwzajemniła uśmiech.
– Bardzo dobrze, dziękuję, Julianie. A ty?
– Och, ja zawsze czuję się dobrze, pani Simmonds. Cieszę się, że panią widzę. – Uśmiechnął się nieszczerze. – Pani towarzyszka siedzi już przy stole. Zaprowadzę panią.
Leila zmarszczyła brwi.
– Spóźniłam się?
– Nie, nie. Pani towarzyszka przyszła dziś rano trochę wcześniej. – Uśmiechnął się szerzej, ale z pewnym wysiłkiem. Coś było nie tak. – Proszę za mną.
Leila poszła za nim między rzędami nieskazitelnie nakrytych stołów. Wielki Salon udawał herbaciarnię z epoki wiktoriańskiej. Imitacje zabytkowych kandelabrów, ściany pokryte tapetami w kwiaty. Wisiały na nich portrety sławnych postaci z komiksów Stwórców w wiktoriańskich strojach. Obsługa również była ubrana w dziewiętnastowieczne kostiumy: kelnerki nosiły bluzki zapięte pod szyją i obszerne spódnice, a kelnerzy smokingi z długimi połami. Taka maskarada mogłaby się wydawać niemądra, lecz stanowiła część polityki Stwórców. Granica między widzami a aktorami nigdy nie może zniknąć. Pasażerowie muszą żyć w świecie iluzji. Za każdą cenę.
Salę wypełniał zapach jedzenia – bekonu i tostów. Oczywiście syntetyczny. Aromat pompowano przez otwory wentylacyjne. Nikt od dawna nie jadł prawdziwego mięsa; na śniadanie podawano przede wszystkim płatki owsiane i owoce wyhodowane na ogromnych pływających farmach, Polach Żniwnych.
W sali rozlegał się gwar głosów. Jadalnia była duża i siedziało w niej już około stu osób. Zwykle nie było tu tak głośno. Ludzie często spożywali śniadanie w absolutnym milczeniu; jedynym dźwiękiem był brzęk sztućców na porcelanie. O czym w końcu można było rozmawiać? Nie o nowościach ani polityce. Żadnych skandali, plotek o celebrytach. Ta sama błogosławiona rutyna dzień po dniu, rok po roku. Jednak tego ranka Leila czuła, że sala kipi energią.
– Proszę, madam.
Towarzyszka Leili jak zwykle siedziała przy stoliku obok bulaja. Julian usłużnie wysunął krzesło i Leila zajęła miejsce.
– Dziękuję – powiedziała.
Julian skinął głową, wspinając się na palce. Przypominał wielkiego, dziwnego ptaka.
– Przyniosę kawę, madam.
Leila spojrzała na towarzyszkę posiłku. W przeciwieństwie do Leili, wysokiej i kanciastej (i przewrażliwionej na punkcie swojego wzrostu), Mirabelle była chudą, drobną kobietą mającą nieco ponad sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, z żylastymi rękami i nogami opalonymi na ciemny brąz oraz ogromną grzywą siwych włosów. Odkąd Leila poznała Mirabelle, nigdy nie widziała jej bez dużych okularów przeciwsłonecznych zasłaniających połowę twarzy. Mirabelle nosiła je nawet w pomieszczeniach.
Zanim Leila miała szansę wziąć menu – raczej z przyzwyczajenia niż z ciekawości, ponieważ od pięćdziesięciu lat jadała na śniadanie codziennie to samo – Mirabelle pochyliła się do przodu i spytała ściszonym głosem:
– Słyszałaś?
Mirabelle była snobką. Aż do przesady. Leila zawsze uważała się za kulturalną i miała zamożnych rodziców, na tyle zamożnych, by spełnić kryteria wyznaczone przez Stwórców do przyjęcia na pokład, lecz Mirabelle pochodziła ze starej rodziny o majątku odziedziczonym po przodkach. Jeden z jej poprzednich mężów (obecnie zmarły) był pierwszym oficerem statku na początku jego istnienia, a najstarszy syn pełnił funkcję oficera pokładowego. Nie wspominając o córce, szefowej wydziału rozrywek. Nawet tutaj, gdzie wszyscy powinni być równi, niektórzy okazywali się równiejsi.
Kiedy, zgodnie z zasadami Stwórców, Nick zakończył życie, Leila musiała opuścić dwuosobową kajutę i przenieść się do mniejszej. Mirabelle zachowała obszerny apartament jako wdowa; mogła mieć z tym coś też coś wspólnego jej skłonność do częstych, krótkich małżeństw. Gdyby miano przenieść Mirabelle do nowej kajuty, prawdopodobnie wcześniej znalazłaby nowego męża.
Leila założyła okulary i wzięła menu.
– Co słyszałam? – spytała tak nonszalancko, jak to możliwe, wiedząc, że Stwórcy nie pochwalają plotek.
Mirabelle uniosła brew nad eleganckimi okularami przeciwsłonecznymi.
– Jeden z członków załogi… – Przyłożyła do szyi palec z pomalowanym na czerwono paznokciem, po czym wykonała dramatyczny gest podrzynania gardła.
Leila spojrzała na nią znad menu.
– Nie żyje?
Mirabelle uśmiechnęła się z podejrzanym zadowoleniem.
– Znaleziono go dziś rano w brodziku dla dzieci.
Leila nie spuszczała wzroku z przyjaciółki.
– Brodzik Mikeya?
Było to coś nowego. Zdarzało się już, że ludzie wyskakiwali za burtę, zarówno członkowie załogi, jak i pasażerowie. Ale utopienie się w brodziku wydawało się dziwne na niezmierzonym oceanie.
– Samobójstwo? – spytała.
– Przynajmniej oficjalnie – szepnęła Mirabelle. – Ale krążą plotki, że to morderstwo.
Leila otworzyła szeroko oczy.
– Morderstwo?
Mirabelle entuzjastycznie pokiwała głową.
– Został zasztyletowany!
Zasztyletowany. Nic dziwnego, że w sali jadalnej panował gwar. Morderstwo na pokładzie. W ciągu pięćdziesięciu lat doszło tylko do jednego morderstwa, gdy pasażer udusił swoją żonę w czasie kłótni. Było to jedyne morderstwo, o którym oficjalnie poinformowano. Krążyły plotki, że zdarzyło się ich więcej. Na statku nietrudno pozbyć się ciała. Z tego względu pozostawienie go w brodziku wydawało się dziwne.
Po raz pierwszy od długiego czasu Leila poczuła przypływ ciekawości.
– Wiedzą, kto jest sprawcą?
Mirabelle pokręciła głową.
– Nie. Usiłują utrzymać to w tajemnicy.
Naturalnie. Nic nie może zaburzyć pozorów. Wszyscy udają, bo w przeciwnym wypadku spotkałyby ich nieprzyjemne konsekwencje. Jednak sądząc po gwarze w jadalni, załoga nie starała się szczególnie gorliwie ukrywać tych plotek.
– Spodziewam się, że to oczywiście jeden z członków załogi – powiedziała Mirabelle i wypiła łyk herbaty. – Jakaś ohydna sprzeczka o dziewczynę albo narkotyki.
Pociągnęła z pogardą nosem. Mirabelle przez większość życia była najbliższą przyjaciółką Leili, jednak w dalszym ciągu jej snobizm czasem budził niesmak.
– A jeśli to pasażer? – spytała Leila mimo woli.
Mirabelle prychnęła.
– Dlaczego pasażer miałby zabijać członka załogi?! Kochanie, nie bądź taka niemądra!
Leila poczuła, że się najeża. Ale oszczędziło im kłótni przybycie kelnerki, Latynoski o szeroko rozstawionych oczach i imieniu Luciana.
– Dzień dobry paniom. Są panie gotowe złożyć zamówienie?
– Tak – odpowiedziała szybko Leila. – Poproszę jogurt owsiany, granolę, tost i dżem.
– Bardzo dobrze. A pani, madam? – Odwróciła się w stronę Mirabelle.
Mirabelle uśmiechnęła się figlarnie.
– Mogłabym zamordować trochę jajek po benedyktyńsku, Luciano.
Statek miał dwa pokłady spacerowe, trzy baseny z dwiema zjeżdżalniami i sześć barów na wolnym powietrzu. W środku znajdowały się trzy ogromne restauracje, dwie mniejsze kawiarnie, kilka barów i dwa teatry, a ponadto sala gimnastyczna, centrum wellness i parę sklepów z pamiątkami, których nikt nigdy nie kupował, bo komu są potrzebne pamiątki ze statku, którego nigdy się nie opuści?
Wszystko służyło podtrzymywaniu pozorów. W przeciwnym wypadku pasażerowie musieliby stawić czoła rzeczywistości – a nikt nie miał na to ochoty.
Wszyscy wiedzieli, co się stało z tymi, którzy próbowali się buntować.
Leila dwa razy okrążyła górny pokład. Niektórzy pasażerowie siedzieli już na leżakach. Były dwadzieścia trzy stopnie Celsjusza, piękna pogoda i wiał leciutki wiatr. Niebo miało szafirową barwę; wisiało na nim kilka obłoków przypominających welony. Cudowny dzień. Kolejny. Kapitan robił, co mógł, by pływali w strefach ładnej pogody. Mimo to Leila czasami tęskniła za sztormami i deszczem. Szelestem jesiennych liści pod stopami, miękko uginającą się trawą, a nawet chlupotem błota pod podeszwami. Były to zapomniane przyjemności. Na statku słychać było tylko znajomy skrzyp pokładów i ciche kroki pasażerów na wytartych, niegdyś luksusowych dywanach w salonach i restauracjach. Od pięćdziesięciu lat nie postawiła stopy na lądzie. Teraz, gdy zbliżały się jej siedemdziesiąte piąte urodziny, prawdopodobnie nigdy więcej tego nie zrobi.
Przyśpieszyła i powiedziała sobie, że nie warto popadać w ponury nastrój. Introspekcja jej nie służy. Pozdrowiła kilka par siedzących na leżakach. Zgrabnych, opalonych młodych ludzi. Miała nadzieję, że lubią leniwe dni. W dwudziestym pierwszym roku życia większość z nich zostanie członkami załogi co najmniej na dwa lata. Była to jedna z zasad obowiązujących na statku. Co dziwne, niektórzy pozostawali członkami załogi po upływie dwóch lat. Może nie jest to wcale zaskakujące? Wolny czas jest cudowny, jeśli stanowi dar losu. Ale dni, tygodnie i lata bezczynności to piekielna tortura. Wielu członków załogi było początkowo pasażerami. Praca dawała im poczucie sensu życia. To zabawne, że tęsknimy za rzeczami, których kiedyś nienawidziliśmy, i nienawidzimy rzeczy, za którymi niegdyś tęskniliśmy. Życie na pokładzie wydawało się pod wieloma względami absurdalne. Ale przynajmniej było to życie. Los tych, którzy pozostali na lądzie, był znacznie gorszy.
Wróciła na dolny pokład. Dzieci i dorośli pluskali się w basenie i szaleli na zjeżdżalni, ale brodzik był zamknięty i osłonięty. Wisiał na nim napis: „Brodzik jest brudny. Mikey próbuje go oczyścić. Ciężko pracuje”. „Może usuwa ślady krwi?” – zastanawiała się Leila. Martwy, zasztyletowany człowiek w dziecięcym brodziku… Dlaczego morderca nie wyrzucił ciała za burtę? Może go spłoszono albo nie miał czasu?
Makabryczne szczegóły ją zaintrygowały; jej mózg znowu intensywnie pracował. Rozejrzała się po pokładzie. Wokół basenów stały leżaki, a także stoły i foteliki; pasażerowie mogli na nich usiąść, coś zjeść i odpocząć. Próbowała ocenić, czy rozmawiają częściej niż zwykle, czy raczej milczą. Wokół kręciło się wielu członków załogi, a nikt nie chciał zostać przyłapany na wygłaszaniu uwag, że nie wszystko jest idealne. Malkontenctwo, jak to nazywano, było poważnym naruszeniem norm. Istniały sposoby, by radzić sobie z malkontentami. Notoryczni przestępcy trafiali do Centrum Reedukacyjnego, dużej sali pod dawnym klubem nocnym statku. Do Śmiesznego Laboratorium Mikeya. Nigdy nie mówiono o tym, na czym dokładnie polega reedukacja, lecz Leila widziała ludzi, którzy stamtąd wrócili. Mieli szklisty wzrok i wydawali się… martwi.
Pamiętała jednego z nich – wesołego młodego stewarda, który lubił robić nieprawomyślne żarty na temat „reżimu”. Miał na imię Bobby. Pewnego dnia zniknął i został poddany reedukacji. Kiedy Leila znowu go zobaczyła, opuściła go wesołość. Uśmiechał się niepewnie i miał pusty wzrok. Gdy słynne postacie Stwórców wychodziły dwa razy dziennie na scenę, by śpiewać i tańczyć, stał sztywno wyprostowany i klaskał tak mocno, jakby zależało od tego jego życie.
Pewnego dnia szła pokładem i zobaczyła Bobby’ego. Uniósł rękę na powitanie, ale się potknął i upadł na deski. Coś wypadło mu z ust. Leila pochyliła się, by podnieść przedmiot, lecz chwycił go pierwszy. Była to sztuczna szczęka.
Patrzyła z przerażeniem, jak wkłada ją szybko do ust.
– Co ci zrobili? – spytała.
Jego oczy wypełniły się łzami.
– Zabrali mi uśmiech… – szepnął.
Widziała wtedy Bobby’ego po raz ostatni. Następnego dnia usłyszała, że miał tragiczny wypadek i wypadł za burtę. Na statku przywiązywano dużą wagę do zasad bezpieczeństwa i panował na nim idealny porządek; to, że wielu ludzi ginęło w tragicznych wypadkach, mogło się wydawać dziwne.
Wzdrygnęła się, gdy dotknęła jej ramienia czyjaś ręka.
– Nic pani nie jest, madam?
Leila się odwróciła. Młoda członkini załogi. Jasnowłosa, ładna w mdły sposób – na plakietce na piersi widniało imię Chrystelle. Spoglądała na nią z troską. Leila próbowała wziąć się w garść. Nie powinni myśleć, że coś jej dolega.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Po prostu podziwiałam piękno dzisiejszego dnia.
Chrystelle uśmiechnęła się szerzej.
„Zabrali mi uśmiech”.
– Tak, rzeczywiście jest piękny.
– I tak miło widzieć dzieci bawiące się w basenie.
– Szczęśliwe dzieci to rozkosz dla oczu.
– Szkoda, że brodzik Mikeya jest zamknięty.
Chrystelle dalej się uśmiechała.
– No cóż, trzeba go oczyścić. Nie możemy pozwolić dzieciom bawić się w brudnym brodziku, prawda?
– Naturalnie, że nie. – Leila uśmiechnęła się jeszcze szerzej, aż zabolały ją policzki. – Bardzo ciężko pracujecie, opiekując się nami.
– Cóż, po prostu wykonujemy swoją pracę.
– Wszyscy jesteśmy wam za to bardzo wdzięczni.
Młoda kobieta skinęła głową i odeszła, wyraźnie zadowolona. Leila przestała się uśmiechać. Stała się mistrzynią w udawaniu prostodusznej starszej pani. Czasem nawet wierzyła, że naprawdę nią jest. Ułatwiało to odgrywanie wyznaczonej roli. Podtrzymywanie pozorów. Po co mącić, wprowadzać zamieszanie?
Usiadła przy tym samym stoliku co zwykle i otworzyła książkę, podniszczony kryminał, ale była wytrącona z równowagi. Patrzyła na otwartą powieść, lecz nie rozumiała słów. Mimo woli zastanawiała się nad ostatnimi wydarzeniami. Morderstwo. Stwórcy na pewno są niezadowoleni. Na statku wszystko jest zaplanowane, nawet śmierć. Mogą próbować zatuszować sprawę, ale plotki i tak się rozejdą. Źle to wpłynie na morale, zwłaszcza że zbliża się kolejne uroczyste przejście na emeryturę.
Uroczyste przejście na emeryturę było na statku wielkim wydarzeniem, nawet ważniejszym niż Boże Narodzenie. Już teraz rozwieszano plakaty i ozdoby. Pod koniec tygodnia cały wycieczkowiec będzie udekorowany serpentynami i balonami; członkowie trupy aktorskiej zaczną próby specjalnego przedstawienia na cześć emerytów. Kucharze przygotują menu wielkiego bankietu, a Stwórcy zdecydują, które dziecko wybierze osoby do uhonorowania.
Normalnie wyznaczano jednego z najmłodszych pasażerów statku; uważano to za ogromny zaszczyt. Rodzice wściekle ze sobą współzawodniczyli, by wybrano ich dzieci. Leila widywała już ambitne matki z małymi dziewczynkami przebranymi za księżniczki, gdy czekały w kolejce przed teatrem. Uśmiechała się do nich, kiedy je mijała. Dzieci odwzajemniały uśmiechy, lecz kilka kobiet spuściło wzrok, może ze wstydu. Leila była stara. Któregoś dnia może zostać wybrana przez ich córki.
„Czeka to również wasze dzieci – miała ochotę powiedzieć. – Każdy pasażer przejdzie na emeryturę, chyba że najpierw spotka go tragiczny wypadek”.
Zamknęła książkę i popatrzyła na pokład. Z głośników stojących wokół basenu dobiegły trzaski i młodsze dzieci zaczęły radośnie piszczeć.
– A teraz pora powitać kapitana Mikeya i jego załogę! – rozległ się głośny, wesoły głos.
Z głośników popłynęła piosenka kapitana Mikeya, ta sama co zawsze. Brzmiała tandetnie, metalicznie. Młodsze dzieci machały rękami i wiwatowały. Starsze nie zwracały uwagi i kontynuowały zabawy. Milion razy widziały występy przebierańców, podobnie jak Leila.
Patrzyła na postacie śpiewające piosenki i tańczące na scenie. Z dala zachowały resztkę uroku. Z bliska było widać, że sztuczne futra są wytarte, kostiumy spłowiałe i wielokrotnie cerowane. Nawet piosenki brzmiały nieciekawie. Mimo to nigdy się nie zmieniały. Nic się nigdy nie zmieniało. Z wyjątkiem… popatrzyła znad okularów. Kapitan Mikey, Rachel Królica, Susie Wiewiórka, Chrissy Kocica. Coś się jednak zmieniło. Jednej postaci brakowało. Psa Donniego, ulubieńca Addison. Nosił wesołą czerwoną obrożę i miał długi ogon. Był psotny i złośliwy. Robił kawały Mikeyowi i reszcie gangu.
Nic się nigdy nie zmienia, więc gdzie jest Donnie?
– Pani woda, madam – odezwał się cichy głos.
Uniosła wzrok. Zamierzała powiedzieć kelnerowi, że nie zamawiała wody… i nagle serce podeszło jej do gardła.
Przy stole stał Donnie. Postawił przed nią szklankę kosmatą łapą. Pochylił w stronę Leili wielki, szeroko otwarty pysk, z którego wystawał różowy jęzor z gumy. Wydawało się, że się uśmiecha.
To nie może być prawda. Aktorzy nie podają do stołu. Kudłaty Donnie powinien tańczyć na scenie wraz z pozostałymi uczestnikami występu. Odszedł, nim Leila zdołała zebrać myśli. Odprowadziła go wzrokiem. Co się właściwie dzieje?
Nagle poczuła straszliwe mdłości, jak wtedy, gdy statek kołysał się w czasie sztormu. Ale dziś było spokojnie, jasno świeciło słońce, niepokój tkwił w psychice Leili.
Czy wreszcie nadeszła ta chwila? Czy jej umysł w końcu zaczyna się rozpadać? W czasie ostatniego badania kontrolnego lekarz powiedział, że Leila jest w dobrej formie, ale może chciał być miły, nie straszyć pacjentki? Wszyscy wiedzieli, że kiedy ktoś ma kłopoty z umysłem, najlepszym rozwiązaniem jest szybka emerytura.
Mogła powiedzieć lekarzowi, że nie boi się śmierci. Czy mogłaby się bać? Jedyne dwie osoby, które naprawdę kochała – córka i mąż – nie żyły. Nie wierzyła w życie pozagrobowe, ale po śmierci nie musiałaby codziennie znosić bólu i tęsknoty, tak dojmujących, że najczęściej prawie ich nie zauważała, z wyjątkiem chwili po przebudzeniu. Cierpienie po stracie było wtedy gwałtowne i bolesne jak na początku.
Sięgnęła po wodę i znieruchomiała. Pod szkłem leżała karteczka. Rozejrzała się. Nikt jej nie obserwował. Wszyscy patrzyli na postacie tańczące na scenie. Ostrożnie wysunęła papierek i włożyła między stronice książki. Zerknęła na niego.
„O północy. Przy szalupach ratunkowych”.
Drżały jej palce, znowu poczuła zawroty głowy. Aktorzy na górnym pokładzie śpiewali końcową piosenkę, maszerując tam i z powrotem po scenie.
„Ponieważ kochamy życie i kochamy was wszystkich…”
Finał przedstawienia.
„Przy szalupach ratunkowych”.
Ostatnie miejsce, gdzie widziała żywą córkę.
Addison zawsze była uparta. Wcześnie zaczęła chodzić i mówić. Nawet wtedy często uciekała albo manifestowała sprzeciw, wściekle mówiąc: „Nie!”. Matka Leili, babka Addison, uważała jedyną wnuczkę za radosną dziewczynkę, choć jednocześnie doprowadzała ją ona do szału.
– Musicie traktować ją bardziej surowo – powtarzała często Leili i Nickowi. – Wchodzi wam na głowę. Trzeba ją nauczyć dyscypliny.
Addison nie reagowała dobrze na dyscyplinę. Albo raczej ją kwestionowała. Buntowała się przeciwko niesprawiedliwym karom już jako mała dziewczynka. „Bo ja tak każę” nie było dla niej żadną odpowiedzią. „Ale właściwie dlaczego? – pytała, marszcząc brwi. – Wyjaśnij przyczynę”.
Leila powinna rozumieć, że dociekliwość Addison w końcu ją zniszczy. Kiedy córka miała dziesięć lat, straciła rachubę, ile razy wzywano ją do gabinetu tutorki z powodu zbyt dociekliwych pytań córki. W czasie ostatniej rozmowy tutorka spojrzała na nią znacząco i rzekła cicho:
– To cudowne, że Addison jest taką inteligentną dziewczynką. Pewnego dnia przyniesie nam wszystkim chlubę. Ale jeśli w dalszym ciągu będzie kwestionować decyzję Stwórców, może potrzebować bardziej intensywnego programu edukacyjnego.
Tego dnia Leila posadziła Addison w kajucie i cierpliwie wyjaśniła, że chociaż może mieć pytania, musi się nauczyć zachowywać je dla siebie. Inaczej Stwórcy mogą się zdenerwować i ukarać całą rodzinę.
Addison zrobiła wielkie oczy.
– Dlaczego Stwórcy nie lubią pytań?
Kolejne trafne pytanie. Leila westchnęła.
– Chyba się obawiają, że ludziom nie spodobają się odpowiedzi. – Wzięła córkę za rękę. – Trudno to zrozumieć, Addison, ale proszę, obiecaj. Żadnych nowych pytań. Akceptuj to, co mówi tutorka, i milcz, dobrze?
Addison skinęła głową.
– Okej, przyrzekam.
Leila uśmiechnęła się smutno.
– Pewnego dnia zrozumiesz, jakie mamy szczęście, że jesteśmy na statku. Nic nam nie grozi, opiekują się nami Stwórcy. Nie możemy tego zniszczyć.
Addison skinęła głową, a potem – bo zawsze pojawia się ostatnie pytanie – spytała:
– Skoro statek jest taki cudowny, a my mamy tyle szczęścia, dlaczego wszyscy tak bardzo się boją?
Lunch spożywano w Sali Artystycznej, eleganckim czarno-białym pomieszczeniu ze ścianami ozdobionymi oryginalnymi rysunkami Mikeya i jego gangu, a także wielu innych ulubionych postaci wymyślonych przez Stwórców. Spoglądali dobrotliwie na uczestników posiłku, pamiątka po bardziej niewinnych czasach.
Dzieci – a także dorośli – mogli oglądać tylko powtórki starych filmów animowanych i fabularnych, choć nie wszystkich. Przed laty zakazano tych, które przedstawiały świat takim, jaki naprawdę był – wielu pasażerów nigdy go nie widziało. Oferowały fałszywą nadzieję i utopijną wizję życia. Baśnie o księżniczkach i smokach nie stwarzały żadnego zagrożenia.
Leila często myślała, że żyją w bardzo dziwnym świecie. Dzieci wiedziały więcej o bajkowych królestwach niż o kraju, w którym Leila się urodziła.
Pozwoliła się zaprowadzić do stolika, tego samego co zwykle. Mirabelle już przy nim siedziała. Była drobną kobietą, nigdy nie opuszczała posiłków, lecz normalnie nie pojawiała się tak wcześnie. Muszą być nowe plotki.
Jak Leila podejrzewała, ledwo usiadła na krześle, Mirabelle pochyliła się ku niej nad stołem.
– Słyszałaś ostatnie nowiny?
Leila z całych sił udawała, że wpatruje się w menu.
– O czym? – spytała.
– Oczywiście o morderstwie! – zaćwierkała jak ptak Mirabelle.
Leila wstrzymała oddech i rozejrzała się po sali. Wydawało się, że nikt nie patrzy na nie, lecz zawsze należało zachować czujność. Kelnerzy poruszali się cicho jak ninja.
– Czy naprawdę powinnyśmy o tym rozmawiać? – szepnęła.
– Cóż, skoro wolisz mówić o pogodzie… – Mirabelle udała, że ziewa.
Leila westchnęła.
– Opowiadaj dalej.
– Zidentyfikowali ofiarę.
Leila patrzyła na przyjaciółkę. Mirabelle zawsze wiedziała, co w trawie piszczy. Dysponowała doskonałymi źródłami informacji i kontaktami: miała liczną rodzinę. Udawało jej się uniknąć kar za plotkowanie. Należała do uprzywilejowanej sfery. Leila również odnosiła z tego korzyści.
Miała jednak plamę na życiorysie. Z powodu Addison. Nie mogła być tak nierozważna jak Mirabelle. Stwórcy nie traktowaliby jej równie pobłażliwie. Mirabelle była dobrą przyjaciółką, ale nie zawsze rozumiała, że nie wszyscy są pod ochroną.
– Kto to był? – spytała cicho.
Mirabelle uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– To bardzo interesujące.
Umilkła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Obróciła głowę w stronę zbliżającej się kelnerki.
– Lucy, kochanie, zastanawiałam się, kiedy przyjdziesz przyjąć zamówienie. Umieram z głodu!
Szybko zamówiły sałatkę i zupę, jak zwykle. Kiedy Lucy odeszła, Mirabelle wzięła kieliszek białego wina i wypiła łyk. Leila usiłowała powstrzymać ciekawość, ale nie mogła.
– A zatem? – odezwała się.
– Ach, tak… – Mirabelle szeroko się uśmiechnęła. – Okazuje się, że to ktoś, kogo znasz. Członek personelu kuchni, Sam Weatherall.
Leila z brzękiem upuściła na podłogę nóż do masła. Dźwięk odbił się echem w sali. W ich stronę obróciło się kilka głów. Cholera!
Podniosła nóż, ale natychmiast pojawił się kelner z nowym.
– Proszę, madam. Przyniosłem czysty nóż. Czy wszystko w porządku?
– Tak, tak – odpowiedziała Leila. – Jestem po prostu trochę niezdarna.
– Chyba statek nagle się zakołysał – rzekła gładko Mirabelle. – Nie zauważył pan tego, młody człowieku?
– Eee… tak. Bardzo mi przykro.
Odszedł bezszelestnie. Leila odetchnęła i usiłowała się uspokoić. Wzięła wino i wypiła łyk.
– Przepraszam – powiedziała Mirabelle, okazując rzadką skruchę. – Myślałam, że sprawi ci to przyjemność.
Leila odzyskała spokój.
– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić?
Mirabelle patrzyła na nią uważnie.
– No cóż, kochanie, gdybym się dowiedziała, że człowieka, który zdradził moją córkę, w końcu spotkało to, na co zasługiwał, sprawiłoby mi to piekielną przyjemność.
Leila poczuła ściskanie w piersi i serce podeszło jej do gardła.
– Nie jestem tobą – odpowiedziała i odsunęła krzesło. – Idę do ubikacji.
Zdołała wyjść z sali jadalnej równym krokiem, panując nad wyrazem twarzy. Kiedy dotarła do toalety, dygotały jej nogi i miała napięte mięśnie na policzkach. Zbyt usilnie próbowała zachować neutralny wyraz.
Kiedy weszła do środka, okazało się, że na szczęście nikogo tam nie ma, a wszystkie kabiny są wolne. Pochyliła się nad umywalką i spryskała twarz zimną wodą. Kilka razy głęboko odetchnęła. Po chwili zamknęła się w kabinie. Toalety były jednym z nielicznych miejsc na pokładzie, gdzie pasażerowie mogli spędzać czas w samotności. Obowiązywał oficjalny zakaz przebywania we własnej kajucie dłużej niż dziesięć godzin dziennie.
Usiadła na klapie sedesu, oparła głowę na kolanach i usiłowała uspokoić rozszalałe myśli.
„Zidentyfikowali zwłoki. Członek personelu kuchni. Sam”.
Był jednym z przyjaciół Addison. Od wczesnego dzieciństwa. Należał do grupy młodych ludzi, z którymi Addison dorastała, bawiła się, przeżyła trudny okres dojrzewania, rozpoczęła pracę na pokładzie.
I w końcu zaplanowała ucieczkę.
Czasem pojawiały się plotki. O ludziach, którzy próbowali „wyjść za rufę”, jak to nazywano. Wyskoczyć ze statku. Nigdy ich nie potwierdzano. Oczywiście. Załoga nie przyznałaby, że ktoś mógłby zrezygnować z najwspanialszej podróży życia.
Jednak ludzie znikali. Nigdy o nich nie wspominano. Uznawano ich za ofiary kolejnego „tragicznego wypadku”. Było to kłamstwo, lecz Leila zastanawiała się, ilu ludzi przeżyło próbę ucieczki. Pływali w niezmierzonym oceanie, na łasce i niełasce Bogów Morza, bestii żyjących w głębinach.
Statek wycieczkowy najczęściej pływał z dala od brzegu z obawy przed zakażeniem przez zdradliwe wiatry. Jedzenia dostarczały pływające Pola Żniwne. A ponieważ kapitan zwykle pływał w kółko w miejscach, gdzie panowała ładna pogoda, nikt nie wiedział, w której części oceanu się znajdują. Po jakimś czasie nawet gwiazdy i księżyc zdawały się kłamać.
Bardzo rzadko, zwykle w nocy, statek zbliżał się do lądu, zwłaszcza jeśli na pełnym morzu pogoda się pogarszała. Znajdował się na tyle blisko, że w dali można było dostrzec niepokojący zarys brzegu. _Terra firma_. Świat, który porzucili. W czasie wszystkich lat spędzonych na pokładzie Leila nigdy nie słyszała o kimkolwiek, kto tam dotarł.
Od statku odbiła tylko jedna szalupa ratunkowa.
Ta, którą popłynęła jej córka.
Było ich pięcioro. Przyjaciele od dzieciństwa, pełni młodzieńczego buntu i frustracji. Typowe zjawisko w przypadku nastolatków, ale zwykle mija jak trądzik, nawał hormonów. Jednak Addison miała wyjątkowy charakter. Leila powinna była przewidzieć, że ciekawska mała dziewczynka wyrośnie na awanturniczą młodą kobietę. Większość pasażerów w końcu przyzwyczajała się do życia na statku, lecz Addison czuła się jak zwierzę w klatce. Pragnęła czegoś więcej.
Dobrze to ukrywała, uzyskiwała znakomite oceny i pilnie odgrywała przewidzianą rolę. Zawsze szeroko się uśmiechała i bezbłędnie powtarzała slogany Stwórców.
Ale Leila wiedziała, że córka nieustannie wpatruje się w horyzont.
Mimo to nie zdawała sobie sprawy, co planują Addison i jej przyjaciele. Czasami ją to bolało. Niekiedy powtarzała sobie, że córka nie chciała jej narażać. Gdyby zadawano pytania, ignorancja Leili zapewniłaby jej bezpieczeństwo – i tak też się stało. Jednak bywały dni, gdy żałowała, że nie znała córki lepiej, częściej z nią nie rozmawiała, nie stała się jej powiernicą. Wiedziała, że to tylko egoizm. Podobnie jak w chwilach, gdy miała cichą nadzieję, że uciekinierzy mimo wszystko dopłynęli do lądu.
Kiedy Sam podniósł alarm, załoga usiłowała zatrzymać łódź. Doszło do szamotaniny. Jeden uciekinier i dwóch członków załogi wypadło za burtę (wszystkich uratowano). Jednak szalupa odpłynęła, a w niej troje młodych ludzi, w tym Addison.
Oczywiście szanse, że udało im się bezpiecznie dotrzeć do brzegu, były minimalne. Ziemia zmieniła się w piekło. Wszyscy wiedzieli, że będzie skażona przez setki lat. Osoby, które pozostały na lądzie i miały nieszczęście przeżyć, prawdopodobnie nie przypominały już istot ludzkich. Społeczeństwo rozpadło się w gruzy i bezpiecznym miejscem były tylko statki wycieczkowe, pływające arki Noego pełne ocalonych.
„Więc dlaczego wszyscy tak się boją?”
Leila westchnęła. Nie mogła winić Sama. Ale nie było jej przykro, że ktoś go zabił.
W latach po zniknięciu Addison przelotnie go widywała. Za udział w ucieczce (chociaż zmienił zdanie) wysłano go na reedukację, a później zatrudniono „pod pokładem”. Nigdy z nim nie rozmawiała. O co mogłaby go spytać? Dlaczego zdradził jej córkę? Gdzie zamierzali popłynąć? Minęło dwadzieścia lat. Prawdopodobnie nie miało to już żadnego znaczenia.
Nigdy nie znaleziono łodzi ratunkowej. Trudno się dziwić. Mogła się przewrócić do góry dnem i zatonąć. Rozbić na przybrzeżnych skałach. Osiąść na mieliźnie. Morze jest brutalne, bezlitosne. Leila chciała wierzyć, że Addison żyje, ale uporczywe trzymanie się nadziei wydawało się gorsze niż otwarte pogrążenie się w żałobie.
Zesztywniała, słysząc, jak otwierają się drzwi toalety. Nie powinna zostać przyłapana na płaczu ani udawaniu, grze. Wstała i szybko spuściła wodę. Poprawiła ubranie, przybrała spokojny wyraz twarzy, otworzyła drzwi i wyszła z kabiny.
Pomieszczenie było puste. Rozejrzała się. Nikt nie stał przy umywalkach. Żadna z kabin nie była zajęta. Zmarszczyła brwi. Dziwne. Słyszała, jak ktoś wchodził, choć szum spuszczanej wody mógł zagłuszyć kroki wychodzącej osoby.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki