- promocja
Srebrne skrzydła - ebook
Srebrne skrzydła - ebook
Kobieca zemsta jest piękna i brutalna.
Po zakończeniu toksycznego związku Faye zbudowała sobie nowe życie za granicą, były mąż Jack odbywa karę więzienia, a firma Revenge odnosi sukcesy i właśnie ma wejść na rynek amerykański. Kobieta już myślała, że najgorsze ma za sobą, tymczasem jej egzystencja zostaje ponownie zagrożona. Ktoś usiłuje przejąć jej firmę i Faye musi wrócić do Sztokholmu. Z pomocą kilku innych kobiet walczy o uratowanie swego majątku, siebie i swoich najbliższych.
Dobrze napisana historia zemsty bezwzględnej kobiety, która podejmuje wszelkie środki, aby osiągnąć swoje cele.
Dast Magazine
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-032-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dom w Ravi stał się jej rajem na ziemi. Miejscowość nie była duża, liczyła dwustu stałych mieszkańców. Wystarczyło pięć minut, żeby obejść całą wolnym krokiem. Na ryneczku znajdowała się restauracja, gdzie serwowano najlepszą pizzę i pastę, jaką Faye jadła kiedykolwiek. Co wieczór było tu pełno. Czasem wpadli jacyś turyści, zwłaszcza pod koniec maja robiło się ich więcej. Wśród nich pełni entuzjazmu francuscy rowerzyści albo amerykańscy emeryci, spełniający marzenia o zwiedzaniu Włoch wynajętym kamperem, podczas gdy ich dorosłe dzieci nie mogą zrozumieć, dlaczego rodzice koniecznie muszą żyć własnym życiem, zamiast dyżurować przy wnukach.
Nie było Szwedów.
Od czasu, kiedy kupiła swój dom, Faye nie widziała tu ani jednego rodaka, co również przesądziło o wyborze tej, a nie innej miejscowości. W Szwecji Faye była celebrytką na skalę ogólnokrajową. We Włoszech zarówno chciała, jak i musiała pozostawać anonimowa.
Jej piękny stary dom nie znajdował się we wsi, tylko w odległości dwudziestu minut spacerem, na wysokim wzgórzu z pnącą się po zboczach winoroślą. Faye kochała przechadzać się po tutejszych pagórkach, chodzić po chleb, ser i prosciutto. Banalne życie na włoskiej wsi, z którego czerpała największą przyjemność. Podobnie jak jej matka Ingrid, Kerstin i Julienne. W ciągu dwóch ostatnich lat, odkąd Jack, były mąż Faye, wylądował w więzieniu, stworzyły zgrany kwartet.
Kerstin i Ingrid prześcigały się w rozpieszczaniu Julienne, a od kiedy Kerstin zaczęła spędzać coraz więcej czasu na wyjazdach, Ingrid wzięła na siebie obowiązek codziennego posyłania jej aktualnych zdjęć i sprawozdań z życia dziewczynki.
Espresso było gotowe, Faye wzięła filiżankę i przez salon przeszła na tył domu; dochodzące stamtąd radosne okrzyki i pluski zdradzały, że jest tam basen. Faye uwielbiała swój salon. Urządzenie domu zabrało sporo czasu, ale dzięki cierpliwości i jednemu z najlepszych włoskich architektów uzyskała dokładnie taki efekt, jaki chciała. Grube kamienne ściany utrzymywały w środku przyjemny chłodek nawet podczas największych letnich upałów, ale sprawiały też, że było ciemnawo. Radą na to były duże jasne meble i dyskretne oświetlenie. Szerokie okna z tyłu domu również wpuszczały sporo światła. Cieszyło ją, że pokój niemal niepostrzeżenie przechodził w taras.
Gdy wychodziła na zewnątrz, biała zasłona musnęła ją pieszczotliwie. Popijając kawę, obserwowała córeczkę z babcią. W pierwszej chwili jej nie zauważyły. Julienne sporo urosła, włosy spłowiały jej na słońcu i zrobiły się prawie białe. Z każdym dniem przybywało jej piegów, była ślicznym, zdrowym i szczęśliwym dzieckiem. Mającym to wszystko, czego życzyła jej Faye. I co stało się możliwe dzięki temu, że w ich życiu nie było Jacka.
– Mamo, mamo, zobacz, umiem już pływać bez rękawków!
Faye uśmiechnęła się i zrobiła zdumioną minę, by okazać podziw. Julienne płynęła po głębokiej stronie basenu, pieskiem, jej ruchy zdradzały wysiłek, ale rzeczywiście nie miała dmuchanych rękawków z misiem Bamse; zostały na brzegu. Babcia patrzyła nerwowo na wnuczkę, siedziała wychylona do przodu, gotowa w każdej chwili wskoczyć do basenu.
– Spoko, mamo, da radę.
Faye wzięła kolejny łyk espresso. Zaraz dopije do końca. Szkoda, że nie zrobiła sobie cappuccino.
– Uparła się, żeby pływać po głębokiej stronie basenu – odpowiedziała z lekką desperacją matka Faye.
– Ma ten upór po swojej mamie.
– Owszem, wiem coś na ten temat.
Ingrid zaśmiała się, a Faye pomyślała to samo co wiele razy przedtem podczas minionych dwóch lat, że matka jest wciąż piękna. Mimo ciężkich chwil, na które wystawiło ją życie.
Faye i Kerstin jako jedyne wiedziały, że Ingrid i Julienne żyją. Dla świata obie były martwe: Julienne zamordowana przez ojca, który trafił za to do więzienia, gdzie odbywał teraz karę dożywocia. Jack był bliski zniszczenia Faye, która była zniewolona przez swoją miłość do niego. Jednak na końcu to on został wielkim przegranym.
Faye podeszła do matki i usiadła na stojącym obok rattanowym fotelu. Ingrid w napięciu obserwowała wnuczkę.
– Musisz znów wyjeżdżać? – spytała, nie odrywając wzroku od Julienne.
– Moment wejścia Revenge na rynek w Stanach jest coraz bliższy, mamy mnóstwo roboty w związku z nową emisją akcji. Jeśli uda mi się doprowadzić do kupna pewnej firmy w Rzymie, będzie ona dla nas mocnym atutem. Właściciel, Giovanni, skłania się do tego, żeby mi ją sprzedać, ale muszę go przekonać, że cena, jaką mu proponuję, jest najlepszą ze wszystkich ofert. A on, jak każdy mężczyzna, mocno przecenia swoją wartość.
Matka spoglądała niespokojnie to na Faye, to na Julienne.
– Nie rozumiem, po co ty wciąż tyle pracujesz. Zachowałaś sobie tylko dziesięć procent udziałów w Revenge, ale dzięki temu, co zarobiłaś na swoich akcjach, mogłabyś nie pracować do końca życia.
Faye wzruszyła ramionami, dopiła espresso i odstawiła filiżankę na rattanowy stolik.
– To prawda, i jakaś część mnie z przyjemnością zostałaby tu z wami. Ale wiesz, jaka jestem. Po tygodniu umarłabym z nudów. Poza tym Revenge to moje dziecko, bez względu na to, ile mam udziałów. No i wciąż jestem prezeską zarządu. Oprócz tego czuję się odpowiedzialna za kobiety, które kiedyś weszły do firmy, inwestując w nią, a teraz są właścicielkami akcji. One wtedy zaryzykowały, więc nadal chcę zarządzać firmą. Prawdę powiedziawszy, zastanawiam się nad odkupieniem większej liczby udziałów, gdyby któraś chciała sprzedać. Tak czy inaczej, zrobią dobry interes.
Matka podniosła się lekko, gdy Julienne zrobiła nawrót przy krótszej ścianie basenu.
– Tak, wiem, siostrzeństwo i tak dalej – powiedziała. – Mam o kobiecej lojalności trochę inne zdanie niż ty.
– Mamo, teraz są nowe czasy. Kobiety trzymają ze sobą. Tak czy owak, Julienne nie ma nic przeciwko temu, że zrobię krótki wypad do Rzymu, wczoraj odbyłyśmy rozmowę na ten temat.
– Jesteś dzielna, wiesz, że tak uważam, prawda? Że jestem z ciebie dumna?
Faye chwyciła jej rękę.
– Tak, wiem. Zaopiekuj się moją smarkulą, żeby się nie utopiła, a ja niedługo wrócę.
Podeszła do córki, która na przemian to płynęła, to się krztusiła.
– To pa, kochanie, jadę!
– Pa…
Znów się zakrztusiła, bo próbowała jednocześnie płynąć i machać ręką. Faye kątem oka zobaczyła jeszcze, jak matka pospieszyła do basenu.
W salonie Faye chwyciła spakowaną walizkę, limuzyna, która miała zawieźć ją do Rzymu, na pewno już przyjechała. Podniosła piękną walizkę Louis Vuitton, żeby kółka nie porysowały ślicznej, zabejcowanej na ciemno podłogi, i skierowała się do drzwi. Minęła gabinet Kerstin, która siedziała wpatrzona w ekran, okulary do komputera zjechały jej jak zwykle na koniec nosa.
– Puk, puk, wyjeżdżam.
Kerstin nie podniosła wzroku, między brwiami miała głęboką zmarszczkę świadczącą o zatroskaniu.
– Wszystko w porządku?
Faye weszła do gabinetu i odstawiła walizkę.
– Sama nie wiem… – odparła powoli Kerstin, nie patrząc na nią.
– Nooo, zaniepokoiłaś mnie. Jakieś problemy z nową emisją akcji? Chodzi o wejście na rynek amerykański?
Kerstin pokręciła głową.
– Jeszcze nie wiem.
– Jest się o co martwić?
Kerstin zwlekała z odpowiedzią.
– Jeszcze nie…
Na dworze rozległ się klakson, Kerstin skinęła głową w stronę drzwi.
– Jedź. Sfinalizuj transakcję w Rzymie. Potem pogadamy.
– Ale…
– To na pewno nic takiego.
Kerstin uśmiechnęła się do niej uspokajająco, jednak idąc do ciężkich drewnianych drzwi, Faye nie mogła uwolnić się od wrażenia, że coś się dzieje, i to coś złego. Ale jakoś się to rozwiąże. Na pewno. Taka już była.
Wsiadła, dała kierowcy znak ręką, by jechał, a potem otworzyła czekającą na nią buteleczkę. Samochód ruszył do Rzymu, a Faye w zamyśleniu popijała szampana.Faye przyjrzała się sobie w lustrze windy. Trzej panowie w garniturach spoglądali na nią z uznaniem. Otworzyła torebkę Chanel, zrobiła dzióbek i powoli, starannie umalowała usta szminką Revenge. Założyła za ucho blond kosmyk i zakręciła szminkę z wygrawerowanym _R_ w momencie, gdy winda dotarła do westybulu, a panowie odsunęli się, robiąc przejście. Jej kroki odbiły się echem od białej marmurowej podłogi, a powiew nocnego powietrza zatrzepotał czerwoną sukienką, kiedy portier przytrzymał przed nią szklane drzwi.
– Taksówkę, _signora_? – spytał.
Z uśmiechem pokręciła głową i nie zwalniając, wyszła na chodnik, po czym skierowała się w prawo. Samochody stały, trąbiły, kierowcy klęli przy opuszczonych szybach.
Faye rozkoszowała się poczuciem wolności, tym, że jest sama w mieście, gdzie zna niewiele osób i nikt nie może się niczego od niej domagać. Poczuciem, że jest wolna od odpowiedzialności i winy. Spotkanie z Giovannim, właścicielem małej rodzinnej firmy kosmetycznej, której wyroby miały uzupełnić istniejącą już linię produktów Revenge, poszło znakomicie. Do Giovanniego dotarło w końcu, że przekonując ją do przyjęcia swoich warunków, nie może stosować wobec niej władczych technik i męskiej dominacji, a wtedy spotkanie obróciło się na jej korzyść.
Faye uwielbiała element gry w negocjacjach. Po drugiej stronie miała najczęściej do czynienia z mężczyznami, którzy ciągle popełniali ten sam błąd, mianowicie nie doceniali jej kompetencji tylko dlatego, że jest kobietą. W końcu musieli uznać swoją porażkę i wtedy reagowali na dwa sposoby. Jedni wychodzili ze spotkania, gotując się ze złości, utwierdzeni w swojej nienawiści do kobiet. A drudzy, zachwyceni jej pewnością siebie i umiejętnościami, wychodzili z wyraźnym wybrzuszeniem w spodniach, pytając, czy przyjmie zaproszenie na kolację.
Był ciepły wieczór, Faye miała wrażenie, że miasto wokół niej wibruje, zaraz chwyci ją w objęcia wraz z jej tęsknotami. Spacerowała bez celu. Okazja się nadarzy, jeśli tylko pozwoli sobie poczuć całym ciałem puls miasta.
Wkrótce będzie znów musiała założyć maskę i grać przypisaną rolę. Jednak dziś wieczorem może być, kim zechce. Szła przed siebie, aż dotarła do pięknego, brukowanego placu, a potem zagłębiła się w labiryncie uliczek.
Pomyślała sobie, że trzeba się zatracić, by móc potem powstać.
Z cienia wyłonił się mężczyzna, ochrypłym głosem oferował jakieś towary. Faye pokręciła głową. Przed sobą zobaczyła skąpane w żółtym świetle wielkie drzwi, które otworzyły się miękko przed czekającą parą. Mężczyzna i kobieta weszli do środka. Drzwi zamknęły się.
Faye przystanęła i rozejrzała się, a potem podeszła. Był tam mały dzwonek. Nad nim kamera. Nacisnęła guzik i nasłuchiwała bezskutecznie sygnału. W końcu rozległ się trzask zamka i drzwi otworzyły się. Ukazało się ogromne pomieszczenie wypełnione pięknymi ludźmi i brzękiem kieliszków. Przed sobą miała szklaną ścianę, a za nią wspaniały taras.
Znajdujące się kilometr dalej oświetlone ruiny Koloseum wyglądały jak rozbity statek kosmiczny.
W wielkim lustrze w złotej oprawie widziała znajdujące się za jej plecami grupki wytwornie ubranych ludzi, pogrążonych w rozmowach. Młode kobiety, piękne i gustownie umalowane, w krótkich, eleganckich sukniach. Mężczyźni na ogół nieco starsi, również przystojni, promieniejący spokojem i tego rodzaju pewnością siebie, jaka często wynika z zamożności. Docierały do niej okruchy rozmów prowadzonych po włosku. Kieliszki były napełniane, opróżniane i napełniane ponownie.
W pewnej odległości zobaczyła całującą się młodą parę. Faye przyglądała im się z fascynacją, wręcz nie mogła oderwać wzroku. Młodzi ludzie, w wieku około dwudziestu pięciu lat. On wysoki, przystojny na sposób włoski, z niegolonym zarostem, z którym było mu do twarzy, wydatnym nosem, czarne włosy czesane z przedziałkiem. Ona w kosztownej sukni koloru kości słoniowej, opinającej się na biodrach i podkreślającej talię. Ciemnobrązowe włosy nosiła niedbale upięte.
Byli ewidentnie tak zakochani, że nie mogli przestać się dotykać. Jego długie palce wędrowały raz za razem po wewnętrznej stronie jej opalonych ud. Faye uśmiechnęła się. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie odwróciła wzroku, tylko obserwowała spokojnie młodą parę. Podniosła do ust drinka, whiskey sour. Kiedyś ona również była taka zakochana. Jednak ta miłość ją zdusiła, zrobiła z niej bezwolne stworzenie tkwiące w złotej klatce.
Jej myśli przerwało podejście młodej kobiety.
– Chciałabym wraz z moim narzeczonym zaprosić cię na drinka – powiedziała po angielsku.
– Nie wydaje mi się, żebyście potrzebowali towarzystwa – odparła rozbawiona Faye.
– Twojego towarzystwa – owszem. Jesteś bardzo piękna.
Kobieta miała na imię Francesca, urodziła się w Porto Alegre na brazylijskim wybrzeżu Atlantyku, była modelką i malarką. Mężczyzna, Matteo, pochodził z rodziny właścicieli potężnego konsorcjum hotelowo-restauracyjnego, podobnie jak Francesca malował, ale nie tak dobrze jak ona, co podkreślił z nieśmiałym uśmiechem. Oboje byli mili, uprzejmi i potrafili ją rozśmieszyć. Ich apetyt na życie i beztroska były wręcz zaraźliwe. Faye wypiła kolejne dwa drinki. Czuła się olśniona ich urodą, młodością i miłością, ale zupełnie bez zawiści. Nie brakowało jej mężczyzny u boku. Chciała sama kierować swoim życiem bez konieczności brania pod uwagę drugiej osoby. Jednak widok ich obojga razem był dla niej bardzo pociągający.
Po godzinie Matteo przeprosił i oddalił się w stronę toalety.
– Zaraz wychodzimy – powiedziała Francesca.
– Ja też, jutro wracam do domu.
– A może wpadłabyś do nas na trochę, przedłużylibyśmy wieczór?
Faye rozważała propozycję, nie odwracając wzroku. Najwyżej odeśpi podczas jazdy powrotnej do domu. Nie chciała kończyć wieczoru, jeszcze nie. Chciała zobaczyć więcej.
Taksówka zatrzymała się przed okazałym, dość wysokim budynkiem. Matteo zapłacił, wtedy wysiedli i zostali wpuszczeni przez portiera w liberii. Mieszkanie na najwyższym piętrze miało wielkie panoramiczne okna i balkon wychodzące na piękny park. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie, Faye przyjrzała im się bliżej i zauważyła, że na wielu z nich była Francesca. Z głośników popłynęła włoska muzyka pop. W głębi pokoju Matteo mieszał drinki przy barku na kółkach, a Francesca opowiadała jakąś anegdotę, która tak rozbawiła Faye, że dawno nie śmiała się tak serdecznie.
Usiadła na ogromnej kremowej sofie obok Franceski. Matteo podał im drinki i usiadł z drugiej strony Faye. Dochodzący z ulicy gwar działał uspokajająco, jednocześnie Faye poczuła przyjemny szum w głowie, oczekiwanie i podniecenie.
Francesca odstawiła drinka na stolik, nachyliła się, miękkimi palcami odsunęła ramiączko czerwonej sukni Faye i pocałowała ją w obojczyk. Faye poczuła falę gorąca przechodzącą przez jej ciało. Matteo odwrócił jej głowę do siebie, przybliżył usta, ale w ostatniej chwili musnął ją wargami w szyję i skubnął zębami w kark, który potem pocałował. Dłoń Franceski pieściła jej udo, przesuwając się do góry, by w ostatniej chwili zatrzymać się i drocząc, wylądować na jej krzyżu. Wszystko było jak we śnie.
Najpierw rozebrali ją, potem siebie.
– Chcę na was popatrzeć – szepnęła Faye. – Jak jesteście ze sobą.
Przypomniało jej się, jak Jack kilka razy proponował, by doprosili sobie jakąś kobietę. Faye wtedy odmówiła. Nie dlatego, żeby ta myśl nie była dla niej pociągająca, ale dlatego, że wyraźnie chodziło o zaspokojenie tylko jego potrzeb. Tutaj sytuacja wyglądała inaczej. Faye była tu dla nich obojga. Nie znudzili się sobą, ale ich miłość i wzajemny pociąg były tak silne, że byli w stanie objąć nimi jeszcze jedną osobę.
Faye jęknęła, kiedy Matteo wszedł w nią od tyłu, przechyliwszy ją do Franceski. Patrzyła teraz w szeroko otwarte oczy Brazylijki, która obserwowała to z rozchylonymi ustami.
– Kochanie, podoba mi się, jak ją pieprzysz – szepnęła Francesca do Matteo.
W tym momencie Faye służyła im wprawdzie jako narzędzie do wzmocnienia wzajemnej relacji, ale nie czuła się z niej wyłączona.
Nadchodził dla niej moment szczytowania, gdy Matteo się wycofał. Tworzyli na sofie jedną wielką plątaninę nagich spoconych ciał. Faye nigdy nie przeżyła czegoś równie intymnego, była częścią ich rozkoszy. Zadrżała, gdy Francesca się przysunęła. Nie odrywając od siebie wzroku, uklękły na sofie, pochyliły się, a on wbił się najpierw we Franceskę, potem w Faye, która w chwili orgazmu wydała krzyk. Matteo już nie mógł się powstrzymać, oddychał coraz mocniej.
– Dokończ w niej – jęknęła Francesca.
Faye poczuła, jak stwardniał, by zaraz eksplodować.
Mocno przytuleni, przeszli potem wszyscy troje do wielkiego łóżka w sypialni. Wciąż jeszcze dysząc, podawali sobie papierosa. Faye nastawiła budzik w komórce, żeby nie zaspać, i spróbowała zasnąć. Pół godziny później dała za wygraną. Ostrożnie wyplątała się z pościeli, nie budząc ich. Poruszyli się trochę, objęli i przytulili na ciepłym, opuszczonym przez nią miejscu.
Nie ubierając się, nalała sobie kieliszek szampana z otwartej butelki i zabrała na balkon. Miasto było pełne odgłosów i świateł. Usiadła na leżaku, opierając nogi na balustradzie. Ciepły letni wietrzyk pieścił jej nagie ciało, łaskotał, drażnił. Tę idealną chwilę zepsuło wspomnienie wyrazu twarzy Kerstin, wpatrującej się w ekran komputera. Niewiele rzeczy mogło poruszyć Kerstin. Stanowiła opokę, przy której inne były zaledwie nieznaczącą kupą kamieni. Coś było nie w porządku.
Faye popijała szampana, czemu towarzyszył natłok myśli. W przypadku tak dużej firmy jak Revenge i skali ich inwestycji bardzo wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Wielkie pieniądze, wielkie inwestycje i wielkie zyski to również wielkie ryzyko. W życiu nie ma nic pewnego i niewzruszonego. Akurat ona wiedziała o tym bardzo dobrze.
Odwróciła się i spojrzała na leżącą w łóżku piękną parę. Uśmiechnęła się. Nie chciała teraz myśleć o zatroskanej minie Kerstin ani o tym, co ją czeka. Zapragnęła czegoś innego.Mama!
Julienne podbiegła i złapała Faye w mokre objęcia.
– Nie biegaj po płytach! – zawołała Ingrid ze swojego rattanowego fotela.
– Zamoczyłaś się, mamo – zmartwiła się Julienne, gdy już zwolniła uścisk i zobaczyła mokrą plamę na przodzie jej bluzki.
– Nie szkodzi, kochanie. Samo wyschnie. Zdaje się, że od mojego wyjazdu w ogóle nie wychodziłaś z basenu?
– Nie wychodziłam – zachichotała Julienne. – Spałam w basenie i nawet jadłam.
– Coś takiego. Myślałam, że mam córeczkę, a okazuje się, że to mała syrenka!
– Tak! Jak Ariel!
– Zupełnie jak Ariel.
Faye pogłaskała córkę po mokrej głowie, jej włosy jakby zaczęły mienić się na zielono.
– Idę się rozpakować i zaraz wracam – zawołała do Ingrid, która kiwnęła głową i wróciła do swojej książki. Najwyraźniej zdążyła już zaufać umiejętnościom pływackim wnuczki.
Faye weszła schodami na piętro i zaniosła walizkę do sypialni. Szybko ściągnęła z siebie mokrą bluzkę i pozostałe ciuchy, w których przyjechała, po czym przebrała się w miękki bawełniany dres. Walizkę wstawiła do garderoby. Później wypakuje ją jej asystentka Paola.
Łóżko wyglądało tak zapraszająco, że Faye położyła się na narzucie, ręce założyła pod głowę i pozwoliła sobie na chwilę rozluźnienia. Uśmiechnęła się na myśl o tym, co było w Rzymie. Ziewnęła, poczuła, że jest bardzo zmęczona. W nocy dosłownie nie zmrużyła oka. Przysnęła dopiero w samochodzie z Rzymu. Teraz nie chciała ryzykować, że zaśnie, natomiast z biegiem lat nauczyła się sztuki kilkuminutowego odprężenia, by potem wstać z nową energią. Metoda polegała na powstrzymaniu się przed zamknięciem oczu, a więc rozglądała się po pokoju, zatrzymując wzrok na szczegółach i ogarniając całość.
Sypialnia była jej oazą. W jasnych kolorach jak reszta domu, w delikatnej bieli pomieszanej z miękkim błękitem. Smukłe, eleganckie meble, nic ciężkiego. Nic w rodzaju olbrzymiego, masywnego biurka, które kupiła Jackowi w prezencie dlatego tylko, że kiedyś należało do Ingmara Bergmana. Jack uwielbiał takie rzeczy. Wielkie gesty. Przedmioty, którymi można się chwalić. Oprowadzać gości po domu i mimochodem wspomnieć, że mijane biurko było kiedyś własnością wielkiego reżysera.
Faye spojrzała z przyjemnością na swoje zgrabne białe biureczko. Nie należało wcześniej do żadnego despotycznego pyszałka, zdradzającego i wykorzystującego swoje kobiety. Było tylko jej. Nieobciążone żadnym wspomnieniem. Tak jak Faye, która wyzwoliła się ze swojej przeszłości. Przeobraziła się.
Usiadła na łóżku i spuściła nogi. Znów odezwał się niepokój po słowach Kerstin. Nie powinna tego dłużej odkładać. Gabinet był pusty, kiedy go mijała, więc Kerstin jest zapewne w swoim pokoju. Często ucinała sobie drzemkę po południu, a Faye wolała nie pamiętać, że Kerstin nie jest już pierwszej młodości, że skończyła siedemdziesiątkę, a nawet więcej. Na samą myśl, że Kerstin miałoby nie być u jej boku, Faye robiło się słabo. Utrata Chris uświadomiła jej bardzo wyraźnie, że nikt i nic nie jest dane na zawsze. A przecież śmierć była od dawna obecna w jej życiu.
Zapukała do drzwi Kerstin.
– Nie śpisz?
– Nie śpię.
Faye weszła do pokoju, a Kerstin usiadła na łóżku i ze wzrokiem zamglonym od snu sięgnęła do nocnego stolika po okulary.
– Dobrze spałaś?
– Ja nie spałam – odparła Kerstin, wstała i wygładziła spodnie. – Tylko zamknęłam oczy, żeby mi odpoczęły.
Faye skrzywiła się lekko na mocne zapachy unoszące się w dużej sypialni Kerstin. Od kiedy podczas wyjazdu do Indii poznała Bengta, który pracował w szwedzkim konsulacie w Mumbaju, spędzała tam coraz więcej czasu. Zaangażowała się w pomoc dla miejscowego domu dziecka i woziła tam spore ilości artykułów pierwszej potrzeby. Tyle że również przywoziła z Indii mnóstwo różnych przedmiotów dekoracyjnych. Co pewien czas próbowała umieścić na sofach w salonie jakiś pled albo poduszeczkę ze złotymi frędzlami, ale Paola miała przykazane, że wszystko ma natychmiast wracać do pokoju Missis Karin. Musiały zrezygnować z nauczenia temperamentnej Włoszki wymowy imienia Kerstin¹ i pogodzić się z łatwiejszą dla niej wersją Karin.
– Tęsknisz za Bengtem?
Kerstin prychnęła i włożyła kapcie stojące równo przed łóżkiem.
– W moim wieku się nie tęskni. Kiedy człowiek jest starszy… wygląda to jednak inaczej.
– Opowiadasz – odparła z uśmiechem Faye. – Paola się wygadała, że _missis Karin has much nicer underwear now._
– No wiesz!
Kerstin tak się zaczerwieniła, że rumieniec spłynął jej na szyję. Faye nie mogła się powstrzymać i przytuliła ją.
– Kerstin, bardzo się cieszę ze względu na ciebie. Ale mam nadzieję, że on cię tak całkiem nie zagarnie, nam też jesteś potrzebna.
– Bez obaw, wystarczy, że trochę tam pobędę, i już mam go dosyć.
Uśmiech jakoś nie objął jej oczu.
– Chodźmy do gabinetu. Muszę ci coś pokazać.
Zeszły na dół w milczeniu. Faye czuła, że z każdym krokiem robi jej się ciężej na sercu. Coś było nie tak. I to bardzo.
Kerstin usiadła za biurkiem, zaszumiał włączony przez nią komputer. Faye usiadła w jednym ze stojących naprzeciwko dwóch foteli chippendale. Wprawdzie tu również obowiązywał „zakaz sari”, jednak Faye umeblowała ten gabinet z myślą o Kerstin, która oprócz zamiłowania do wszystkiego, co hinduskie, miała również wielką pasję: Winstona Churchilla. A więc urządziła pokój w klasycznym angielskim stylu z pewnym współczesnym sznytem. Zwieńczeniem jej dzieła była wisząca nad biurkiem olbrzymia oprawiona fotografia Churchilla.
Kerstin odwróciła ekran do Faye, która starała się ułożyć migocące cyfry w jakiś spójny obraz. Znała się na numerologii świata biznesu, ale prawdziwą ekspertką w tej dziedzinie okazała się Kerstin. Z góry spoglądał sir Winston, ale Faye unikała patrzenia w tę stronę. Niepotrzebne jej było surowe spojrzenie mężczyzny.
– Do mnie należy czuwanie nad księgą akcyjną Revenge, kiedy ty masz na głowie sprawy związane z wejściem na rynek amerykański i nową emisją. Przed twoim wyjazdem do Rzymu sprzedano dwa pakiety akcji. Teraz kolejne trzy.
– Ten sam kupiec?
Kerstin pokręciła głową.
– Nie, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że te zakupy są uzgodnione.
– Myślisz, że ktoś usiłuje przejąć Revenge?
– Być może – odparła Kerstin, patrząc znad okularów. – Boję się, że właśnie stajemy wobec takiej ewentualności.
Faye odchyliła się na fotelu. Była spięta, poczuła przypływ adrenaliny, a w głowie miała gonitwę myśli. Jednak nakazała sobie spokój. Za wcześnie na spekulacje. W tym momencie przede wszystkim potrzeba jej faktów.
– Kto sprzedaje?
– Wiele osób. Wypisałam nazwiska.
Podsunęła jej listę. Kerstin znała Faye, która wolała mieć wrażliwe dane biznesowe na papierze, nie tylko na ekranie. Na rzecz lasów chciała działać w inny sposób.
– Nie rozumiem… tego, że sprzedają…
– Nie ma czasu na sentymenty. Trzeba ocenić sytuację, zapoznaj się z tymi danymi, a ja pogrzebię dalej. Potem się możemy powściekać, nie teraz, żeby nie marnować energii.
Faye pokiwała głową. Racja. Jednak trudno było nie zastanawiać się, które z kobiet obdarzonych przez nią zaufaniem sprzedają teraz swoje udziały. Za jej plecami.
– Przejrzyjmy razem to wszystko. Pozycja za pozycją.
– No to zaczynamy.
Faye spojrzała na listę i poczuła lekki skurcz w żołądku. Tego nie przewidziała. I właśnie to niepokoiło ją najbardziej.W domu panowała cisza. Wszyscy poszli spać. Z wyjątkiem Faye. Siedziała pochylona nad listą, przeglądając ją po raz kolejny i usiłując zebrać myśli.
Cyfry tańczyły jej przed oczami. Była zmęczona i zrezygnowana, zwłaszcza tego ostatniego uczucia nie doświadczała od dawna, czyli od czasu, kiedy była jeszcze z Jackiem, i bardzo tego nie lubiła. Nachodziły ją złe, zakazane myśli. A jeśli już jest za późno, a jeśli już nie da się uratować Revenge? A jeśli w ciągu tych dwóch lat za bardzo się odsłoniła, przez co umożliwiła wrogowi, żeby ją podszedł niepostrzeżenie? Nigdy sobie tego nie wybaczy. Słabość to coś, co zostawiła za sobą. Z Jackiem. To on wniósł w jej życie słabość, którą teraz sam nosił jak niedopasowaną odzież więzienną.
Faye odłożyła kartkę z nazwiskami. Gryzła się, że została zdradzona. Nazwiska sprzedających udziały były jej dobrze znane. Wyobraźnia przywołała ich twarze, były to kobiety, którym kiedyś przedstawiła swoją koncepcję związaną z Revenge. Które przekonała do uwierzenia w jej firmę i w nią samą. Dlaczego żadna z nich nic jej nie powiedziała? Czyżby idea siostrzeństwa była dla nich tylko taką sobie gadką? Znaczyła mniej niż dla niej?
Potarła szczypiące ze zmęczenia powieki i zaklęła, kiedy do oka wpadła jej grudka tuszu z rzęs. Zamrugała i poszła szybko do łazienki zmyć makijaż. Była za bardzo zmęczona, by dziś zrobić coś więcej, zresztą dawał o sobie znać brak snu w związku z przygodą wczorajszej nocy. Jeśli się nie wyśpi, nie pomoże to ani jej, ani firmie.
Już odwinęła narzutę, żeby wejść między prześcieradła z szeleszczącej egipskiej bawełny, gdy spojrzała w stronę drzwi. Zatęskniła całą sobą. Cichutko wyszła do przedpokoju. Julienne spała przy uchylonych drzwiach, nie lubiła, kiedy były zamknięte. Faye pchnęła je i wślizgnęła się do środka. Pokój rozświetlała łagodnie lampka w kształcie króliczka. Akurat na tyle, żeby trzymać z dala od niej wszelkie duchy. Córeczka spała na boku, odwrócona do niej tyłem. Długie jasne włosy rozrzucone na poduszce. Faye odsunęła je i położyła się obok. Julienne mruknęła coś przez sen, poruszyła się lekko, ale się nie obudziła nawet wtedy, gdy Faye objęła ją ramieniem i powolutku przygarnęła, a w końcu wtuliła nos w jej włosy pachnące lawendą i chlorem.
Zamknęła oczy. Poczuła, że napięcie powoli puszcza i ogarnia ją sen. Trzymając w objęciach córkę, miała świadomość, że musi zrobić wszystko, by ratować Revenge. Nawet nie dla siebie. Dla Julienne.Fjällbacka – wtedy
W wieku zaledwie trzynastu lat miałam wrażenie, jakbym już znała życie. We Fjällbace wszystko było do przewidzenia. Dziesięć miesięcy spokoju, po których następowały dwa miesiące letniego chaosu. Wszyscy się znali, rok za rokiem przyjeżdżali wciąż ci sami wczasowicze. W domu też było po staremu. Biegaliśmy jak w kołowrotku dla chomika, w kółko i w kółko, bez możliwości wyjścia. Bez możliwości jakiejkolwiek zmiany.
Kiedy siadaliśmy do kolacji, czułam, że to będzie jeden z tych znajomych wieczorów. Już po powrocie ze szkoły poczułam wódkę od taty.
Nienawidziłam i jednocześnie kochałam nasz dom, który był domem rodzinnym mamy. Odziedziczyła go po moich dziadkach i wszystko, do czego byłam w nim przywiązana, było jej zasługą. Postarała się, żeby było miło i przytulnie, żeby było wszystko, co kojarzy się ze szczęśliwym, fajnym domem. Sfatygowany drewniany stół z czasów babci i dziadka. Białe lniane firanki uszyte przez mamę, bo dobrze szyła. Oprawiony obraz haftowany krzyżykami, który babcia dostała w prezencie ślubnym od prababci. Strome kręte schody z grubą liną zamiast poręczy, które nosiły ślady kilku pokoleń. Pokoiki o białych oknach ze szprosami. Kochałam to wszystko.
Nienawidziłam za to śladów pozostawionych przez tatę. Nacięcia na blacie kuchennym. Odbicia na drzwiach do pokoju dziennego, które tata kopnął w napadzie pijackiej furii. Karnisz lekko wygięty od czasu, jak tata ściągnął firankę i owinął nią głowę mamy, aż Sebastian w końcu zebrał się na odwagę i oderwał go od niej.
Kochałam kominek w pokoju dziennym. Ale zdjęcia były absolutnym szyderstwem. Rodzinne, ustawione tam przez mamę, marzenie o życiu, którego nie było. Uśmiechnięte zdjęcia mamy z tatą, moje i mojego starszego brata Sebastiana. Najchętniej bym je strąciła z gzymsu, ale nie chciałam robić przykrości mamie. Przecież to ze względu na nas próbowała podtrzymać swoje marzenie. Pewnego razu postawiła tam fotografię swojego brata. Jednak tata wpadł w szał na widok portretu wujka Egila i kiedy mama leżała w szpitalu, postarał się, żeby fotografia zniknęła.
Brzuch mnie rozbolał od czekania na chwilę, gdy tata wybuchnie. Jak zwykle.
Od mojego powrotu ze szkoły, czyli od kilku godzin, tkwił na swoim wysiedzianym fotelu przed telewizorem, który nawet nie był włączony, a poziom płynu w jego butelce explorera opadał coraz szybciej. Mama też wiedziała. Widziałam to po jej niespokojnych trzepocących ruchach. Bardzo się starała, szykując kolację, na którą składały się ulubione potrawy taty. Grube plastry boczku z brązową fasolą, smażoną cebulą i ziemniakami. I tarta z jabłkami i mocno ubitą śmietaną.
Nikt z nas nie lubił boczku z fasolą, ale wiedzieliśmy, że musimy to zjeść. I wiedzieliśmy, że to i tak na nic. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, teraz mogliśmy tylko – jak huśtawka – opaść na dół.
Nikt się nie odzywał. W milczeniu nakryliśmy do stołu, biorąc najlepszą porcelanę i serwetki, które złożyłam w kształcie wachlarzy. Tata nie zwracał uwagi na takie rzeczy, ale pozwalaliśmy mamie wierzyć, że to może pomóc. Że tata doceni, że tak ładnie to zrobiliśmy, że mama ugotowała pyszny obiad i to poruszy go na tyle, żeby dał spokój. Po prostu. Niechby huśtawka wróciła do swojego wyjściowego położenia. Ale tata nie miał w sobie nic takiego, co dałoby się poruszyć. Wzruszyć. Samą pustkę. Nicość.
– Gösta, kolacja na stole.
Głos mamy zadrżał, chociaż usiłowała mówić lekkim tonem. Ostrożnie poprawiła ręką fryzurę. Postarała się. Upięła włosy, włożyła bluzkę i ładne spodnie.
Nałożyła mu na talerz tyle boczku, ile lubił. W dokładnej proporcji do fasoli, ziemniaków i smażonej cebuli. Tata wpatrywał się w talerz. Długo, za długo. Wszyscy troje wiedzieliśmy, co to znaczy. Ja, mama, Sebastian.
Siedzieliśmy jak sparaliżowani w tym więzieniu, w którym Sebastian i ja tkwiliśmy od urodzenia. A mama odkąd poznała tatę. Znieruchomieliśmy, podczas gdy tata patrzył na swój talerz. Następnie powoli, jak na zwolnionych obrotach, nabrał pełną garść jedzenia. Boczku, fasoli i ziemniaków. Udało mu się nabrać wszystkiego po trochu do tej swojej wielkiej łapy. Drugą ręką chwycił mamę mocno za włosy, za fryzurę, nad którą tak się napracowała. A potem wcisnął jej jedzenie w twarz. I rozgniatał je powoli, starannie.
Mama nie reagowała. Wiedziała, że to jej jedyna szansa. Ale i ja, i Sebastian wiedzieliśmy, że to nie pomoże. Miał za zimne spojrzenie, a butelka była zbyt pusta. Za mocno ją złapał za włosy. Nie mieliśmy odwagi patrzeć na nią. Ani na siebie.
Tata podniósł się powoli. Wyszarpnął mamę z jej krzesła. Miała na twarzy resztki boczku i fasoli. Z piecyka wydobywał się zapach cukru i cynamonu, którymi posypała jabłkową tartę, taty ulubioną. Zastanawiałam się, co tata teraz zrobi, z której możliwości skorzysta. Mógł wybrać każdą część ciała mamy. Może wróci do którejś. Ręce miała złamane w pięciu miejscach. Nogi w dwóch. Żebra złamał jej przy trzech okazjach. Nos raz.
Tamtego wieczoru tata widocznie chciał się wykazać kreatywnością, bo z całej siły docisnął zapaćkaną twarz mamy do blatu. Trafiła zębami w sam kant stołu. Usłyszeliśmy odgłos wyłamywania. Odprysk zęba omal nie trafił mnie w oko, na szczęście zatrzymał się na rzęsach, a potem wpadł do mojego talerza. Między ziarna fasoli.
Sebastian drgnął, ale nie podniósł wzroku.
– Jedzcie – powiedział tata.
Zabraliśmy się do jedzenia. Odgarnęłam widelcem kawałek zęba mamy.Kawy?
– Nie, dziękuję. Ale poproszę jeszcze szampana i czerwonego wina.
– A ja poproszę kawę.
Kerstin wzięła papierowy kubek z kawą od stewardesy, która zaraz poszła po zamówienie Faye.
– Jak myślisz, kto to może być? – spytała Faye ze zmartwioną miną.
– Nie potrafię zgadnąć, zresztą szkoda energii na zgadywanki, dopóki nie będziemy wiedziały więcej.
– Nie rozumiem, jak mogłam być taka naiwna. Nawet mi do głowy nie przyszło, że pozostałe udziałowczynie mogłyby sprzedać swoje pakiety, nie uprzedzając mnie o tym.
Kerstin uniosła brwi.
– Ostrzegałam cię, że sprzedawanie tak dużej części firmy może być ryzykowne.
– Wiem – odparła Faye niecierpliwie, oglądając się za stewardesą, która miała przynieść buteleczki wina. – Ale w tamtym momencie wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Tyle się działo wtedy z Jackiem i Julienne, potem proces, media. I śmierć Chris. Kapitał zabezpieczyłam, więc wierzyłam, że jako przewodnicząca zarządu zachowam kontrolę nad firmą.
– W interesach nie wolno wierzyć – zauważyła Kerstin.
– Wiem, że uwielbiasz, kiedy możesz powiedzieć: „a nie mówiłam?”, ale mogłabyś wziąć na wstrzymanie? Porozmawiajmy o czymś innym. Stresuje mnie, że siedzę w samolocie i nic nie mogę zrobić ani ustalić przed jutrzejszymi spotkaniami. Wystarczy, że zajmowałam się tym przez cały weekend.
Wróciła stewardesa z buteleczką szampana i drugą, z czerwonym winem. Faye oddała w zamian dwie opróżnione, które stały na jej stoliku. Najpierw otworzyła szampana, a zimną z lodówki buteleczkę czerwonego wina zaczęła ogrzewać, wsunąwszy między uda.
– Nie zapomnij go wypić – powiedziała sucho Kerstin, popijając kawę.
– Jak już ustaliłyśmy, spotkania mamy dopiero jutro. Więc z czystym sumieniem utopię moje smutki w alkoholu. Właśnie, a ty nie powinnaś się napić? Skoro boisz się latać?
– Dziękuję za przypomnienie, właśnie udało mi się o tym nie myśleć. Nie, jeśli już mam zginąć, to na trzeźwo.
– Wydaje mi się to kompletnie nielogiczne. I niepotrzebne. Jak już będę umierać, to chcę umierać pijana. Może jeszcze mając między nogami tego pilota…
Uniesieniem brwi wskazała na jednego z pilotów, który wyszedł z kabiny zamienić kilka słów ze stewardesą. Wyglądał na trzydzieści parę lat, miał czarne włosy, czarujący uśmiech i tyłek świadczący o wielu godzinach spędzanych na siłowni.
– Wiesz co, pilot niech się lepiej skupi na pilotowaniu samolotu niż na uprawianiu seksu w toalecie – powiedziała wyraźnie zdenerwowana Kerstin.
Faye się roześmiała.
– Spoko, Kerstin, i dlatego pan Bóg wynalazł autopilota…
– Żeby pilot mógł uprawiać seks z pasażerkami? Wątpię.
Faye wypiła resztę szampana, otworzyła czerwone wino i nalała do tego samego kieliszka.
Uwielbiała Kerstin, ale często uzmysławiała sobie, że są z różnych pokoleń. Chris zrozumiałaby żart Faye i śmiałaby się razem z nią, a może nawet rzuciłaby jej wyzwanie, żeby zrealizowała to, co powiedziała o pilocie. Chris była obok Faye od momentu, kiedy się zaprzyjaźniły podczas studiów. Sterowała nią, osłaniała, była jej największą fanką – a jednocześnie potrafiła być do bólu krytyczna. Faye nosiła stale bransoletkę „Fuck Cancer”, która miała przypominać jej o Chris i tym, jaką przyjaciółkę straciła wraz z jej śmiercią.
Kerstin poklepała ją po dłoni. Wiedziała, że Faye myśli o Chris.
Faye odchrząknęła.
– Trzeba jeszcze kilku dni, żeby te mieszkania, którymi się interesowałyśmy, były do wynajęcia – powiedziała. – Na razie zamieszkamy w Grand Hotelu.
– Czyli nie będzie biedy – zauważyła Kerstin sucho.
Faye uśmiechnęła się. Rzeczywiście.
– Czasem wracam do tamtych miesięcy po rozwodzie – ciągnęła. – Kiedy wynajęłam pokój u ciebie. I jak sobie siedziałyśmy po kolacji, snując plany o Revenge.
– Byłaś niesamowicie inspirująca – powiedziała Kerstin, klepiąc ją ponownie po ręce. – I wciąż jesteś.
Faye zamrugała powiekami, żeby pozbyć się łez, i spojrzała w stronę kabiny. Pilot znów wyszedł stamtąd, żeby powiedzieć coś do stewardesy. Faye uniosła kieliszek jak do toastu i w odpowiedzi otrzymała lekki uśmiech.
Kilka minut później pilot oznajmił przez głośniki, że pora przygotować się do lądowania. Personel robił obchód kabiny, zbierając śmieci i sprawdzając, czy oparcia i stoliki są podniesione, a pasy zapięte.
Kerstin złapała się mocno oparć, aż jej knykcie zbielały. Faye wzięła jej rękę i pogłaskała.
– Do większości wypadków dochodzi podczas startu i lądowania – wysapała Kerstin.
Minutę, dwie później koła samolotu podskoczyły na nawierzchni pasa, a Kerstin tak ścisnęła rękę Faye, że pierścionki wbiły jej się w skórę, ale nawet się nie skrzywiła.
– Jesteśmy na ziemi – powiedziała Faye. – Już po wszystkim.
Kerstin odetchnęła i uśmiechnęła się lekko.
Samolot zatrzymał się, zebrały swój bagaż podręczny i ruszyły do wyjścia. Personel ustawił się przy drzwiach, żegnając się z pasażerami. Spojrzenia pilota i Faye spotkały się, wsunęła mu dyskretnie wizytówkę. Wtedy uśmiechnął się szeroko. Faye miała nadzieję, że również po pracy pozwalają im zostać w mundurze.Po zameldowaniu się w Grand Hotelu Kerstin poszła odpocząć w swoim pokoju. Faye najpierw chciała pójść do spa i zarezerwować sobie zabieg, ale doszła do wniosku, że jest za bardzo rozemocjonowana. Dlatego zeszła do hotelowego baru Cadier.
Usiadła przy długim kontuarze i rozejrzała się. W Cadier było jak zawsze pełno. Większość klientów stanowili ludzie interesu w drogich garniturach, o coraz wyższych czołach i sporych brzuchach od częstych lunchów biznesowych. Kobiety również były kosztownie ubrane, Faye odhaczała w myślach marki, które rozpoznawała po jednym spojrzeniu: Hugo Boss, Max Mara, Chanel, Louis Vuitton, Gucci. Kilka osób odważyło się na Pucci. Emilio Pucci sygnował ciuchy z kategorii „ekskluzywna buntowniczka”, Faye też miała w swojej garderobie sporo sztuk z jego kolekcji z ostatnich paru lat.
Dziś ubrała się nieco dyskretniej. Spodnie od Diany von Furstenberg i jedwabna bluzka od Stelli McCartney w kolorze kremowym – ciuchy nadające się do pralni chemicznej. Bransoletki Love od Cartiera. Drgnęła, kiedy zorientowała się, że obok bransoletki „Fuck Cancer” ma drugą, zrobioną przez Julienne z kolorowych perełek zestawionych bez ładu i składu. Szybko zdjęła ją i schowała do kieszeni. Zapomniała o niej, a przecież w Szwecji Julienne uchodzi za zmarłą.
– Co podać?
Młody blondyn za barem patrzył na nią uważnie; zamówiła mojito, jeden z ulubionych drinków Chris. Wyobraziła sobie, jak przyjaciółka miesza drinka i z figlarnym spojrzeniem opowiada o swojej ostatniej przygodzie – w biznesie albo z jakimś przystojnym młodym człowiekiem.
Barman odwrócił się i zabrał do eleganckiego mieszania drinka w wysokiej szklance. Faye włączyła laptopa. Do jutra nic nie zrobi w sprawie wykupu akcji Revenge, a więc teraz mogłaby popracować nad wejściem firmy na rynek amerykański. Pomoże jej to zachować spokój.
Praca zawsze działała na nią w ten sposób. Po czasie nie mieściło jej się w głowie, jak mogła dać się przekonać Jackowi, żeby rzucić studia, a potem pracę zawodową, i zamiast tego tłuc się po mieszkaniu jak niespokojny duch albo spędzać czas na niekończących się bezsensownych obiadkach i nudnych rozmowach. Czy to życie, dopóki się nie rozpadło, dawało jej szczęście? A może sobie to wmówiła? Bo nie miała wyboru? Bo Jack ją w to wmanewrował?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki