- promocja
Studio Sex - ebook
Studio Sex - ebook
Młoda dziennikarka Annika Bengtzon odbywa staż w jednym ze sztohholmskich tabloidów i marzy o tym, by dostać stałą pracę. Pod nieobecność redakcyjnej koleżanki odbiera telefon – anonimowy świadek donosi, że na jednym z miejskich cmentarzy znalazł zwłoki młodej kobiety. Dla Anniki może to być wielka szansa. Nagłośnienie zdarzenia i rozwiązanie kryminalnej zagadki pomogłoby jej karierze zawodowej.
Annika postanawia samodzielnie wytropić mordercę. Wkracza w świat sztokholmskich seksklubów i szemranych interesów. Wszystko wskazuje na to, że w zabójstwo zamieszany jest znany polityk. Annika wkrótce odkrywa, że ma towarzystwo – ktoś śledzi każdy jej krok…
Liza Marklund – popularna szwedzka powieściopisarka i dziennikarka, autorka wielu powieści kryminalnych. Popularność przyniósł jej cykl o dziennikarce detektywce Annice Bengzton. Kilka z powieści w tej serii zostało sfilmowanych. Przez dziesięć lat pracowała jako reporterka śledcza, a potem przez pięć lat jako redaktorka prasowa i telewizyjna. Aktualnie kręci filmy dokumentalne dla telewizji i pisze dla różnych gazet. Zajmuje się tematami związanymi z prawami kobiet i dzieci. Prowadzi kampanie przeciw przemocy wobec kobiet, bierze też aktywny udział w społecznych debatach dotyczących problemów demograficznych Norrlandii. Jest także ambasadorką dobrej woli UNICEF.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-327-0 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Akcja książki _Studio Sex_ rozgrywa się prawie osiem lat przed wydarzeniami z mojej poprzedniej powieści _Zamachowiec_ (_Sprängaren_)¹.
_Studio Sex_ jest pierwszą książką z cyklu powieści, których bohaterką jest reporterka kryminalna Annika Bengtzon. Spotykamy ją w momencie, gdy właśnie rozpoczyna pracę jako młoda stażystka w redakcji gazety „Kvällspressen”_._
Życzę emocjonującej lektury.
Hälleforsnäs, lipiec 1999
Liza MarklundPierwsze, co zobaczyła, to damskie majtki wiszące na krzaku. Powiewały ledwo zauważalnie, jaśniejąc łososiowym różem na tle parującej zieleni. Jej pierwszą reakcją była złość. Że też ci młodzi niczego nie uszanują. Nawet umarli nie mogą spoczywać w spokoju.
Zatopiła się w rozmyślaniach nad upadkiem społeczeństwa, podczas gdy pies wędrował dalej obok żelaznego parkanu. Podążała za zwierzakiem wzdłuż południowej strony cmentarza, minęła małe drzewka i wtedy zobaczyła jedną nogę. Oburzenie pogłębiło się: bezczelne dziewuchy! Widywała je, kiedy wieczorami spacerowały po chodnikach, skąpo ubrane, mówiące podniesionymi głosami, wręcz zachęcały facetów. Upał nie był żadnym usprawiedliwieniem.
Pies zostawił balaska w trawie koło parkanu. Odwróciła wzrok i udała, że nic nie widzi. Nikogo nie było tak wcześnie rano. Po co schylać się z torebką i udawać?
– Chodź, Jesper – zachęcała psa, pociągając go w kierunku wybiegu we wschodniej części parku. – No chodź, maleńki, serdeńko moje…
Kiedy odchodziła od ogrodzenia, rzuciła okiem przez ramię. Nogi nie było już widać, zasłoniło ją bujne listowie parku.
Dzisiaj znów będzie upał, już to czuła. Pot spływał jej po czole, mimo że słońce ledwo zdążyło wstać. Oddychała ciężko, idąc pod górę. Pies ciągnął smycz. Język zwisał mu tak, że dotykał trawy.
Jak można położyć się spać na cmentarzu, w miejscu spoczynku zmarłych? Czy to właśnie był cel feministek: móc tak się zachowywać, bez szacunku?
Wciąż była poruszona. Ciężka droga pod górę dodatkowo pogorszyła jej humor.
Powinnam pozbyć się psa, pomyślała i natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Chcąc zrekompensować złe myśli, schyliła się, żeby odpiąć smycz i wziąć zwierzę na ręce. Pies wyswobodził się i pognał za wiewiórką. Westchnęła. Jej troska okazała się zbyteczna.
Z kolejnym westchnieniem opadła na ławkę, podczas gdy Jesper pobiegł za wiewiórką i teraz gonił ją do upadłego. Po chwili jednak miał już dość i szczekając, usadowił się pod drzewem, na którym schował się mały gryzoń. Siedziała, czekając, aż pies się znudzi, wstała i poczuła, że materiał sukienki lepi się jej do pleców. Myśl o ciemnych plamach wzdłuż kręgosłupa powodowała skrępowanie.
– Jesper, maleńki, serdeńko moje, pieseczku…
Wymachiwała plastikową torbą pełną psich smakołyków i krótkonogi bulterier ruszył w jej kierunku. Ze zwisającym, dyndającym językiem wyglądał, jakby się śmiał.
– Tak, tego chciałeś, dobrze wiem, kochanieńki…
Dała psu całą zawartość torby i przy okazji wzięła go znów na smycz. Pora wracać. Jesper dostał swoje. Teraz jej kolej, na kawę i pszenną bułeczkę.
Pies jednak wcale nie zamierzał wracać. Znów zobaczył wiewiórkę i wzmocniony łakociami gotów był na nowo podjąć polowanie. Protestował głośno, ze złością.
– Nie chce mi się już spacerować – powiedziała zrzędliwie. – Chodź!
Poszli okrężną drogą, żeby uniknąć stromego trawiastego zbocza, które opadało w stronę domu. Pod górę jakoś sobie radziła, ale przy schodzeniu zawsze bolały ją kolana.
Znajdowała się naprzeciwko północno-wschodniego narożnika parku, kiedy zobaczyła ciało. Spoczywało otoczone dziko rosnącą zielenią cmentarza, lubieżnie wyciągnięte za częściowo zburzonym granitowym nagrobkiem. Fragment gwiazdy Dawida leżał tuż obok głowy. Wtedy dopiero pojawił się strach. Ciało było nagie, zbyt nieruchome i białe. Pies wyrwał się i pobiegł w kierunku parkanu, smycz tańczyła za nim niczym wściekły wąż.
– Jesper!
Udało mu się przecisnąć między dwoma prętami, ruszył w kierunku martwej kobiety.
– Jesper, chodź tutaj!
Krzyczała na tyle głośno, na ile miała odwagę, nie chciała przecież obudzić okolicznych mieszkańców. Wiele osób spało przy otwartych oknach w tym upale, murowane śródmiejskie kamienice nie zdążyły się ochłodzić w czasie krótkich nocy. Nerwowo grzebała ręką w plastikowej torbie, ale łakocie się skończyły.
Bulterier zatrzymał się koło kobiety i bacznie się jej przyglądał. Po chwili zaczął węszyć, najpierw ostrożnie, potem z coraz większym podnieceniem. Kiedy dotarł do narządów płciowych kobiety, nie mogła się już opanować.
– JESPER! Masz natychmiast tu przyjść!
Pies spojrzał na nią, ale ani myślał jej słuchać. Podszedł natomiast do głowy kobiety i zaczął obwąchiwać jej ręce, które spoczywały obok twarzy. Ku swojemu przerażeniu zobaczyła, że pies zaczyna gryźć palce kobiety. Poczuła, że robi się jej niedobrze, i chwyciła się czarnych, żelaznych prętów. Ostrożnie przesunęła się w lewo, schyliła i zajrzała między nagrobki. Z odległości dwóch metrów spojrzała w oczy kobiety. Były jasne i nieco mętne, nieme i zimne. Miała dziwne uczucie, że dźwięki wokół niej zniknęły, tylko w lewym uchu pojawił się brzęczący szum.
Muszę zabrać stąd psa, pomyślała.
Nie mogę nikomu powiedzieć, że Jesper nadgryzł ciało.
Uklękła i wsunęła rękę między pręty tak daleko, jak tylko mogła. Jej rozczapierzone palce wskazywały prosto na martwe oczy kobiety. Ryzykowała, że jej grube ramię utkwi między prętami, ale dosięgła rączki smyczy. Pies zawył, kiedy pociągnęła za skórzany pasek. Nie chciał puścić zdobyczy, w psim pysku tkwił kawałek ciała, które przesunęło się trochę.
– Ty durny, wstrętny psie!
Z głuchym łoskotem, ujadając, uderzył o żelaz ny parkan. Drżącymi rękami zmusiła Jespera, żeby się cofnął i przeszedł między prętami. Niosła go, ściskając jak nigdy dotąd mocno obiema rękami wokół brzucha. Schodziła szybko w stronę ulicy, obcas poślizgnął się na trawie, naciągnęła sobie mięsień w pachwinie.
Dopiero kiedy zamknęła za sobą drzwi mieszkania i zobaczyła farfocle w pysku psa, zaczęła wymiotować._Siedemnaście lat, cztery miesiące i szesnaście dni_
_Myślałam, że miłość jest dla innych, dla tych, których widać i którzy są kimś. Moja pomyłka rozbrzmiewa we mnie śpiewem, wybucha szczęściem. On mnie pragnie._
_Upojenie, pierwszy dotyk, grzywka, która opadła mu na oczy, kiedy na mnie spojrzał, zdenerwowany, wcale niezadufany w sobie. Jasność: wiatr, światło, poczucie pełnej doskonałości, chodnik, gorąca ściana domu._
_Dostałam tego, którego chciałam._
_Jest w centrum zainteresowania. Pozostałe dziewczyny śmieją się i flirtują z nim, ale nie jestem zazdrosna. Ufam mu. Wiem, że jest mój. Widzę go z drugiego końca pokoju, jasne rozświetlone włosy, ruch, którym odgarnia je do tyłu, silna ręka, moja ręka. Pierś ściska się, opasuje mnie szczęście, tracę oddech, mam łzy w oczach. Światło zostaje na nim, czyni go mocnym i pełnym._
_Mówi, że nie poradzi sobie beze mnie._
_Wrażliwość tkwiąca tuż pod powierzchnią jego gładkiej skóry. Leżę na jego ręku, a on wodzi palcem po mojej twarzy._
_Nigdy mnie nie opuszczaj,_
_mówi,_
_nie potrafię bez ciebie żyć._
_A ja obiecuję._