Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Sublimacja. Dziesięć krótkich historii sennych - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 marca 2025
34,00
3400 pkt
punktów Virtualo

Sublimacja. Dziesięć krótkich historii sennych - ebook

Proza Grzesiak jest pomysłowa - jednocześnie smutna i zabawna, realistyczna w sferze psychologii i groteskowa na poziomie przedstawień. W uniwersum jej krótkich form narracyjnych są latające dywany, gadające ryby i rozprawy sądowe o złe myśli, ale ich tematem są skomplikowane, na wskroś współczesne, problemy relacji międzyludzkich oraz trudne i wstydliwe, emocje. Całość utrzymana jest w dobrym tonie - nieprzesterowana stylistycznie, nienadmiarowa w języku. Idealne bajki na dobranoc dla przemęczonych i wypalonych dorosłych, polecam zamiast xanaxu.

Natalia Królikowska, Miej Miejsce

„Sublimacja” to intrygujący artystycznie, a zarazem psychologicznie tom, składający się z dziesięciu  opowiadań, których autorka dokonała złożonego zabiegu przepuszczenia dramatu miłosnego przez pryzmat oniryzmu i groteski. A gdy pada słowo ‘dramat’, to słusznie myślimy o rozpaczy, nieznośnej udręce, cierpieniu. Jak wiadomo, nie ma dobrej konwencji literackiej, pozwalającej oryginalnie i bez banałów mówić o miłosnej traumie, o zranionej dumie i sponiewieranym uczuciu. Tymczasem te krótkie prozy ukazują taką możliwość, bo przenoszą je w inną rzeczywistość, w inny wymiar, wstawiając je w psychodeliczny cudzysłów. Łączy je problematyka ceny psychicznej, jaką przychodzi kobiecie płacić za miłość oraz wysiłek leczenia duchowych okaleczeń po zrujnowanym związku.

Prof. Stanisław Bereś

[FRAGMENT]

Odrzuca przekazywaną od dwóch tysięcy lat historię o dziewicy i niepokalanym poczęciu jej syna. Ale przyjmuje, że była młoda dziewczyna o imieniu Miriam, czyli Maria, która zaszła w ciążę jeszcze przed ślubem. I musiała coś z tym zrobić, tak jak dzisiejsza Maria. Chociaż dzisiaj to nie jest już problem, z pewnością nie taki, jak przed wiekami. Żydowska Maria z Nazaretu poradziła sobie z tym i dlatego dzisiaj polska Maria podziwia ją, jej spryt, odwagę i determinację. Podziwia Marię, która obroniła siebie i swoje dziecko przed społecznym potępieniem i przed odrzuceniem. Nie pozwoliła, aby wytykali ją palcami jako puszczalską, postarała się, aby jej nieślubnego dziecka nie wyzywali od bękartów. Maria jest pełna szacunku dla swojej imienniczki. Zamieniła groźbę hańby w świętość. Polska Maria zastanawiała się, jak Maria przekonała Józefa, że jej dziecko jest dziełem Boga, dziełem Ducha, a nie drugiego ciała. („O Marii, która wybrała Józefa”)


Magdalena Grzesiak (ur.1965) - wrocławianka, lekarz psychiatra, doktor nauk medycznych. Absolwentka Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, na którym przez  24 lata pracowała jako nauczyciel akademicki. Jedno z opowiadań ze zbioru Sublimacja otrzymało w 2023 roku pierwszą nagrodę w XII Ogólnopolskim Konkursie Literackim dla Lekarzy im. Profesora Andrzeja Szczeklika.

***

„Partner Wydawniczy w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego: Wrocławski Instytut Kultury”

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67713-21-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O pew­nym pro­ce­sie

Ko­perta była brą­zowa. Urzę­dowa. Nie­wy­raź­nie od­bita pie­czątka, można było od­czy­tać tylko „Sąd” i „ulica Za”, reszta roz­ma­zana. Li­sto­nosz po­dał mi ją z prze­pra­sza­ją­cym uśmie­chem:

– Taką już do­sta­łem. Chyba ko­muś spa­dła do ka­łuży.

Tak wy­glą­dała. Odło­ży­łam ko­pertę na ro­snący stos ko­re­spon­den­cji, któ­rej na­wet nie chciało mi się otwie­rać; same ko­perty z nie­wia­domą za­war­to­ścią i ulotki wy­cią­gane co kilka dni ze skrzynki. Nie in­te­re­so­wa­łam się nimi. Do­piero po dwóch dniach do­tarło do mnie, że to prze­cież jest list z sądu. Pod­pi­sa­łam od­biór. Roz­są­dek na­ka­zy­wał, aby ko­pertę otwo­rzyć. Już dawno nie słu­cha­łam roz­sądku, ale w tym mo­men­cie to on zwy­cię­żył nad moją obo­jęt­no­ścią wo­bec ota­cza­ją­cego świata.

Otwo­rzy­łam. Biała kartka z czar­nym na­pi­sem: WE­ZWA­NIE. Krzy­czący na­głó­wek od razu mnie za­nie­po­koił. Da­lej czy­ta­łam już kom­plet­nie prze­ra­żona. Pi­smo z sądu kar­nego. Po­ważna sy­gna­tura akt. We­zwa­nie na roz­prawę są­dową w dniu, o go­dzi­nie, ulica, sala. Ja w roli oskar­żo­nej. Ja oskar­żona? Nie mo­głam na­brać po­wie­trza. Ja oskar­żona?! O co? Wy­mie­nione ar­ty­kuły ko­deksu kar­nego nic mi nie mó­wiły. Ja­kie oskar­że­nie? Na­dal nie mo­głam zro­zu­mieć. Nikt mnie w żad­nej spra­wie nie prze­słu­chi­wał, ni­g­dzie mnie nie wzy­wano. Skąd na­gle sąd? Sąd karny? Nie ro­zu­mia­łam. Sie­dzia­łam przy stole onie­miała. Nie mo­głam się po­ru­szyć przez dłuż­szy czas.

Mi­nęły ko­lejne dni, za­nim od­wa­ży­łam się spraw­dzić, co kryją wid­nie­jące w oskar­że­niu ar­ty­kuły ko­deksu. Na­ra­że­nie na utratę zdro­wia i nę­ka­nie. To mu­siało być ja­kieś nie­po­ro­zu­mie­nie. To czy­jaś po­myłka. Może zbież­ność na­zwisk? Czy ja ko­goś nę­ka­łam? Szu­ka­łam w pa­mięci wśród wy­da­rzeń dal­szych i bliż­szych cze­go­kol­wiek, co można tak na­zwać. Nic mi nie wia­domo, abym ko­go­kol­wiek kie­dy­kol­wiek nę­kała. A na­ra­że­nie na utratę zdro­wia? To ko­lejny ab­surd. Po­sta­no­wi­łam za­po­mnieć o ca­łej spra­wie. Zi­gno­ro­wać we­zwa­nie. A może le­piej nie. Na końcu we­zwa­nia wy­mie­niono po­waż­nie brzmiące prze­pisy, które gro­ziły do­pro­wa­dze­niem mnie na roz­prawę siłą, je­żeli nie sta­wię się do­bro­wol­nie. Przyj­dzie po mnie po­li­cja? Po mnie? Chcia­łam za­dzwo­nić, po­je­chać do kan­ce­la­rii sądu, do­wie­dzieć się cze­goś, wy­ja­śnić. Wy­da­wało mi się to jed­nak zbyt trudne, po­nad moje siły. Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że to musi być po­myłka.

W wy­zna­czo­nym dniu po­je­cha­łam do sądu. Sta­nę­łam przed salą roz­praw po­nad kwa­drans przed wy­zna­czoną go­dziną roz­po­czę­cia sprawy. Na krze­śle sie­dział młody męż­czy­zna, trzy­mał teczkę z ak­tami, obok le­żała czarna toga. Spoj­rzał na mnie bez więk­szego za­in­te­re­so­wa­nia. Prze­rzu­cał po­spiesz­nie pa­piery w teczce.

– Jak się pani na­zywa? – za­py­tał po dłuż­szej chwili.

Od­po­wie­dzia­łam.

– Je­stem pani obrońcą z urzędu.

Ja­kim obrońcą? Nic nie ro­zu­mia­łam.

– Jako oskar­żo­nej przy­słu­guje pani obrońca z urzędu. Chyba że ma pani swo­jego ad­wo­kata.

– Nie, nie mam ni­kogo. To chyba jest po­myłka. Prze­cież ja nic złego nie zro­bi­łam.

– Tak, wszy­scy tak mó­wią. Jesz­cze ni­gdy nie spo­tka­łem oskar­żo­nego, który po­wie­działby szcze­rze: „Je­stem winny”. Może mi pani coś po­wie­dzieć o tej spra­wie? Nie mia­łem czasu przej­rzeć do­kład­nie akt. Do­sta­łem je dzi­siaj rano.

– To jak chce mnie pan bro­nić, je­żeli nie zna pan sprawy?

– To pro­sta sprawa. Nie ma szans pani obro­nić, jest pani winna, co do tego nikt nie ma wąt­pli­wo­ści. To tylko ro­dzaj te­atru. Ja będę uda­wał, że pa­nią bro­nię, sę­dzia bę­dzie uda­wał, że przyj­muje, iż ja pa­nią bro­nię, a pani bę­dzie uda­wała, że jest nie­winna. Każdy ode­gra swoją rolę, sąd ogłosi wy­rok i, miejmy na­dzieję, wszystko szybko się skoń­czy.

– Pan żar­tuje? – za­py­ta­łam ci­cho, bar­dzo ci­cho.

– Ja? Nie, skądże, mó­wię zu­peł­nie po­waż­nie.

– Prze­cież sam pan po­wie­dział, że nie miał pan czasu na­wet przej­rzeć akt. Jak może pan prze­są­dzać o mo­jej wi­nie?

– By­stry je­stem. Rzu­ci­łem okiem na to, co mi dali w teczce. Wina pani jest oczy­wi­sta, reszta to tylko szcze­góły po­trzebne do ode­gra­nia roli.

– Na­wet nie wiem, o co je­stem oskar­żona.

– Chyba pani kpi, każdy wie, co mu za­rzu­cają, tylko krzy­czy, że jest nie­winny, że za­szła po­myłka itepe.

– Nie wiem, kto i o co mnie po­są­dza.

– Nie wie pani? – Te­raz spoj­rzał na mnie z pew­nym za­cie­ka­wie­niem. – Na­prawdę pani nie wie? Oskarża pa­nią święta ro­dzina.

– Święta ro­dzina?

– Tak, święta ro­dzina. Tak ich na­zwa­łem. Jó­zef i Ma­ria N. Zna ich pani?

– Nie wiem. Mój były mąż ma na imię Jó­zef, ale zmie­nił na­zwi­sko. Nie chcia­łam po roz­wo­dzie wró­cić do pa­nień­skiego, więc on zmie­nił swoje ro­dowe, aby nie mieć ze mną nic wspól­nego, na­wet na­zwi­ska.

– Wy­gląda na to, że to on ze swoją nową żoną pa­nią oskar­żają.

– O co?

– O to, że ich pani nęka i na­raża na utratę zdro­wia.

– Nę­kam? W jaki spo­sób? Od po­nad roku go nie wi­dzia­łam, nie sły­sza­łam. Nie dzwo­nię, nie pi­szę. Nie wiem, co robi, nie wiem, gdzie mieszka. Jak mogę go nę­kać?

– To cie­kawe. Nęka pani nie tylko jego, ale przede wszyst­kim jego młodą, wraż­liwą żonę, która przez pa­nią nie może cie­szyć się w pełni po­ży­ciem z pani by­łym, uro­czym mał­żon­kiem – za­śmiał się, chyba nieco szy­der­czo.

Nic wię­cej nie zdą­żył mi wy­ja­śnić. Po­pro­szono nas do sali. Usia­dłam obok mo­jego obrońcy z po­czu­ciem, że biorę udział w ja­kimś dziw­nym spek­ta­klu. Jak to po­wie­dział ten młody ad­wo­kat? Każdy tu musi ode­grać ja­kąś rolę, to ro­dzaj te­atru. Mia­łam po­czu­cie ode­rwa­nia od rze­czy­wi­sto­ści. Znowu dziwny sen? Do sali we­szły ko­lejne osoby. Usia­dły na­prze­ciwko. Serce mi za­marło. On. Mój były mąż z młodą, bar­dzo mło­dziutką żoną i ich ad­wo­kat, moi oskar­ży­ciele. Ona roz­ba­wiona, roz­glą­dała się wo­kół z za­cie­ka­wie­niem, jakby przy­szła na ja­kieś przed­sta­wie­nie. On pa­trzył w pod­łogę. Na­wet na chwilę nie spoj­rzał w moją stronę. Jakby mnie nie było. Za­mar­łam. Wie­dzia­łam, że dzieje się coś dziw­nego, ale jed­no­cze­śnie nie­do­brego. Nie­do­brego dla mnie.

Roz­po­częła się roz­prawa. Do­wie­dzia­łam się, o co mnie oskar­żono. Wresz­cie. Po­cząt­kowo uzna­łam, że jest to tak ab­sur­dalne, iż sta­ra­łam się wy­łą­czyć, nie pa­trzeć, nie słu­chać. Do­piero po chwili zro­zu­mia­łam, że ten ab­surd może się dla mnie źle skoń­czyć.

Naj­pierw przed są­dem sta­nął on. Od­po­wia­dał na py­ta­nia. Ze szcze­gó­łami opi­sy­wał, ja­kie okropne lata ze mną spę­dził. Po­wta­rzał to samo, co mó­wił na roz­pra­wie roz­wo­do­wej, kiedy udo­wad­niał, że to nie jego zdrada była po­wo­dem roz­wodu, ale moja okropna, nisz­cząca go osoba. Piękny tekst przy­go­to­wany na tamtą roz­prawę nie po­zo­stał za­po­mniany – były mąż od­świe­żył so­bie ten mo­no­log i te­raz z peł­nym za­an­ga­żo­wa­niem go re­cy­to­wał. Iden­tycz­nie jak po­nad rok temu w tych sa­mych miej­scach za­wie­szał głos, spo­glą­dał smutno wo­kół, po­cią­gał no­sem. Znowu mó­wił o tym, jak wy­kań­czała go moja nie­ustanna po­nu­rość, przy­gnia­tał mój pe­sy­mizm, od­strę­czał mój scep­ty­cyzm, jak mal­tre­to­wa­łam go wy­nu­rze­niami o bez­sen­sie ży­cia, cią­ga­łam do kina na po­nure filmy; czuł się udrę­czony, ucie­mię­żony, przy­bity, zmę­czony, itede, itepe.

Wy­łą­czy­łam się. Nie mo­głam tego słu­chać, to było bo­le­sne. Wciąż zbyt bo­le­sne. Zo­ba­czy­łam mo­tyle wla­tu­jące przez lekko uchy­lone okno, je­den za dru­gim; przy­le­ciały, jakby umó­wione na ja­kieś spo­tka­nie. Po­my­śla­łam, że mo­głyby osło­nić mnie przed tymi kłu­ją­cymi sło­wami, za­wi­snąć na po­do­bień­stwo dźwię­kosz­czel­nej osłony. Słowa nie były nowe, ale na­dal spra­wiały ból. Mo­tyle za­częły krą­żyć pod su­fi­tem ni­czym barwna chmura, po­krę­ciły się koło mnie przez krótką chwilę, a po­tem prze­le­ciały do niej, no­wej żony mo­jego by­łego męża. Fru­wały wo­kół ko­biety, jakby była dla nich słod­kim kwia­tem. Cie­szyła się jak dziecko, pisz­czała i ro­biła zdję­cia mo­ty­lom przy­sia­da­ją­cym na jej ra­mie­niu, wło­sach. On na chwilę prze­rwał swoją prze­mowę, pró­bo­wał uspo­koić żonę, coś jej mó­wił szep­tem, ale ona nie zwra­cała na to uwagi, była za­jęta ro­bie­niem so­bie zdjęć z mo­ty­lami. Sąd po­pro­sił o za­cho­wa­nie po­wagi miej­sca.

– Dla­czego za­tem żył pan przez kil­ka­na­ście lat z taką okropną ko­bietą? – za­py­tał sę­dzia, gdy on skoń­czył swój mo­no­log ofiary.

– Kie­dyś wy­da­wało mi się, że ją ko­cham. Wi­dać wcze­śniej oplo­tła mnie tym swoim kosz­mar­nym po­czu­ciem bez­na­dziej­no­ści, może my­śla­łem, że żad­nej lep­szej już w ży­ciu nie spo­tkam. Nie chcia­łem być sam, ba­łem się sa­mot­no­ści, więc trwa­łem przy niej w tym udrę­cze­niu. Po­my­li­łem się. Zro­zu­mia­łem to do­piero wtedy, gdy po­zna­łem ko­bietę mo­jego ży­cia. Moją naj­więk­szą, a wła­ści­wie je­dyną mi­łość.

Od­wró­cił się i spoj­rzał na młodą ko­bietę, która ro­biła ko­lejne zdję­cie, tym ra­zem wła­snej stopy z sie­dzą­cym na srebr­nym pan­to­flu mo­ty­lem. Mąż spoj­rzał na żonę wy­mow­nie, aby nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, która ko­bieta jest jego je­dyną mi­ło­ścią. Znowu ukłu­cie.

Po­tem długo i szcze­gó­łowo opi­sy­wał, jak drę­czę jego i jego nową ro­dzinę. Nic z tego nie ro­zu­mia­łam, wszystko, co działo się wo­kół, było ja­kimś ab­sur­dem, może kosz­mar­nym snem.

– Nęka nas swoim smut­kiem. Przez nią nie mo­żemy się cie­szyć na­szą mi­ło­ścią. Ten smu­tek co­dzien­nie do­ciera do na­szego miesz­ka­nia, od­kłada się na pół­kach, wisi na lam­pach, wci­ska do szaf i sza­fek. Jest jak nie­wi­dzialna pa­ję­czyna roz­ra­sta­jąca się wciąż od nowa. Co­dzien­nie ją usu­wamy, wy­cie­ramy, a za chwilę jest z po­wro­tem. Nie­kiedy ten jej prze­raź­liwy, pe­łen sło­nej wil­goci smu­tek wci­ska się do łóżka, układa się mię­dzy nami, wszystko od razu staje się mo­kre, jakby wpły­nęły tam gę­ste, na­siąk­nięte wodą mgły. Nie mo­żemy się ko­chać, ba, cza­sami na­wet nie mo­żemy się przy­tu­lić, smu­tek od­dziela nas, ziębi, mo­czy. Trzeba wstać, wy­rzu­cić, zmie­nić mo­krą po­ściel. To wszystko trwa. Je­ste­śmy nie­wy­spani, zmę­czeni. I jesz­cze te sny. Jej sny też nas nę­kają. Pra­wie co noc, a przy­naj­mniej co drugą noc wpły­wają do łóżka ob­razy, hi­sto­rie, które ona śni.

– Skąd pan wie, że to są sny oskar­żo­nej? – za­in­te­re­so­wał się sę­dzia.

– Nikt inny nie śni ta­kich idio­ty­zmów. Wciąż te same bzdury, zni­ka­nie, zmniej­sza­nie, spa­da­nie. Mroczne i przy­gnia­ta­jące. Kosz­marne. Pod­rzuca nam te sny spe­cjal­nie, aby nas drę­czyć.

– W jaki spo­sób? Jak można prze­słać ko­muś sny, które sa­memu się śni?

– Nie wiem, wy­soki są­dzie. Ale wi­dać można, skoro tak się dzieje. Ona jest dziwna, to i dziwne rze­czy może ro­bić.

„Dziwne to są rze­czy, któ­rych wy­słu­chuję te­raz na swój te­mat” – po­my­śla­łam.

Po­tem na py­ta­nia sądu od­po­wia­dała ona. Co chwilę po­pra­wiała za­lot­nie ciemne włosy i roz­glą­dała się po Sali, jakby spraw­dzała, ja­kie wra­że­nie robi na nie­licz­nych sie­dzą­cych tu­taj oso­bach. Po­wtó­rzyła wszystko, co on już po­wie­dział, że ich mę­czę, drę­czę, że nie od­pusz­czam, cho­ciaż już tyle czasu mi­nęło.

– Każda nor­malna ko­bieta, wy­soki są­dzie, już dawno da­łaby so­bie spo­kój. A ta – Od­wró­ciła się i wska­zała mnie pal­cem, cho­ciaż było wia­domo, o kogo cho­dzi – a ta nie, wciąż ko­cha mo­jego męż­czy­znę, mo­jego męża. To nie jest nor­malne, prawda? Ko­cha i smęci, wspo­mina i pła­cze, śni ja­kieś idio­ty­zmy i to nam pod­rzuca. Sta­ram się, chcę być do­brą żoną i matką. Bar­dzo się sta­ram. Ale to po­nad moje siły. Ca­łymi dniami usu­wam ten jej smu­tek z na­szego gniazdka. Chcę, aby było ra­do­sne, pełne ży­cia, śmie­chu, ale jej przy­gnę­bie­nie wszystko przy­tła­cza, przy­gniata nas. Pro­szę spoj­rzeć na mo­jego męża, wy­soki są­dzie, to prze­cież wrak czło­wieka. Za­miast cie­szyć się ży­ciem u mo­jego boku, wal­czy z jej snami, wspo­mnie­niami i tym wil­got­nym smut­kiem. Gdyby tylko wy­soki sąd po­czuł, jak w nocy wśli­zguje się ta ża­łość pod koł­drę, roz­pełza się mię­dzy nami, ziębi i mo­czy wszystko. Mnie to na­pawa obrzy­dze­niem, ale mo­jego męża przy­gniata, jest udrę­czony, zgnę­biony, a z ta­kim męż­czy­zną trudno jest mi wy­trzy­mać.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij