Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Suma kłamstw - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Suma kłamstw - ebook

Czasem wystarczy przelotne spojrzenie, jedno przypadkowe spotkanie, by starannie pielęgnowana latami iluzja runęła niczym domek z kart. Życie osiemnastoletniej Evangeline mogło uchodzić za idealne: kochający chłopak, grono przyjaciół, wspierająca rodzina. Wszystko ulegnie zmianie, kiedy los postawi na drodze dziewczyny kogoś, kto zamierza raz na zawsze skończyć z grą pozorów. On zna ją doskonale; pamięta rozkład jej dnia, obserwuje z ukrycia każdy jej ruch… I czeka na odpowiedni moment, by wkroczyć do jej świata. Prawda, która wyjdzie na jaw, gdy wszyscy wreszcie zrzucą maski, może okazać się zbyt trudna do zaakceptowania. Kłamstwa. Sekrety. Zakazana miłość. Obsesja. „Miłość, kłamstwa i tajemnice. Niesamowity debiut napisany w doskonałym stylu skradnie Wasze serca już od pierwszej strony. Gorąco polecam!” - Meg Adams, pisarka „Misternie tkana intryga, której rozwiązania nie domyślicie się do samego końca. Gorące uczucie, które przyspieszy bicie Waszych serc. Noemi Vain koncertowo balansuje na styku thrillera i romansu, umiejętnie dawkując emocje. Dajcie się wciągnąć w labirynt kłamstw, tajemnic i namiętności – gwarantuję, że nie pożałujecie!” - Ludka Skrzydlewska, pisarka „Suma kłamstw Noemi Vain to istny majstersztyk, powieść, w której z pewnością się rozsmakujecie i na długo zapadnie Wam w pamięć, pozostawiając pragnienie na więcej. W tej książce znajdziecie wszystko, co najlepsze. Tajemnice, które rozpalają ciekawość do czerwoności. Miłość wypalającą piętno w sercach bohaterów. Bolesną zdradę, której nikt się nie spodziewa. A na deser otrzymujemy prześladowcę, którego tożsamości nie sposób się domyślić aż do końca. Wspaniały debiut polskiej autorki, który nie pozwoli Wam zasnąć do ostatniej strony!” - Lilianna Garden, pisarka „Świetnie skonstruowana fabuła i genialnie wykreowani bohaterowie to zaledwie jeden z atutów rewelacyjnego debiutu Noemi Vain. Suma kłamstw to powieść ociekająca intrygującymi zwrotami akcji, dzięki którym adrenalina i napięcie nie opadają ani na sekundę, a zakończenie dosłownie wgniata w fotel.” - Anna Tuziak, pisarka „Historia Evageline i Chrisa porwie Cię w świat iluzji, tajemnic, intryg oraz rodzącego się uczucia. Świetny debiut z gatunku new adult, który koniecznie musisz przeczytać! Zawojuje Twoje serce, a jeśli nie on, to na pewno uczyni to Pan Arogancki.” - Sil, blogerka, NiegrzeczneRecenzje „Kiedy tajemnica goni tajemnicę, jedno kłamstwo poprzedza kolejne, a obsesja przybiera na sile, nawet największa miłość może nie przetrwać. Zapraszam na fascynującą opowieść, która szokuje, wprawia w osłupienie oraz zaskakuje zwrotami akcji. Będziecie nie dowierzać, krzyczeć i błagać o więcej! Gwarantuję!” - D. B. Foryś, pisarka

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-66754-62-1
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Zła wróżba

On

Wcześniej

Wystawił twarz ku niebu, przymykając powieki i ciesząc się ciepłem padających na skórę promieni słonecznych. Już jako mały chłopiec nie znosił zimy, więc zawsze niecierpliwie wyczekiwał nadchodzącej wiosny.

Przegarnął dłonią lekko przydługie kosmyki włosów, czując wibrujący w kieszeni telefon. Z niechęcią otworzył powieki, wyrywając się z chwili zadumy, i sięgnął wreszcie po komórkę.

Widzimy się wieczorem, kochanie?

Przeczytał tekst SMS-a, rozciągając wargi w uśmiechu, a potem wystukał na ekranie krótką odpowiedź:

Jasne. U mnie czy u ciebie?

Nie czuł potrzeby zabawy w kotka i myszkę, szczególnie teraz kiedy byli razem już od kilku miesięcy i wszystko wydawało się tak proste. Jego życie wreszcie wskoczyło na właściwe tory, chociaż nadal gdzieś pod powierzchnią świadomości czaiła się obawa, że jest to jedynie iluzją, która zniknie, gdy tylko na zbyt długo straci czujność. Utrzymywał więc skrupulatną kontrolę nad każdą sferą własnej egzystencji, budując solidną fasadę. Zmienił zupełnie otoczenie, przeprowadzając się do nowego miasta, gdzie mógł wkroczyć w dorosłość i zostać najlepszą wersją siebie. Bez bagażu przeszłości oraz wścibskich spojrzeń.

Liczyłam raczej na jakąś romantyczną propozycję…

Roześmiał się w głos, wyobrażając sobie błyszczące w jej oczach figlarne iskierki. Uwielbiał się z nią droczyć. Choć zazwyczaj nie przejmował się kobietami na tyle, by wkładać w relację niepotrzebny wysiłek, przy niej zaczynał czuć, że może warto coś zmienić. Kiedy budził się nieraz w środku nocy obok jej ciepłego ciała, tłumiąc okruchy wypełzających z dna pamięci koszmarów, radzenie sobie z nimi wydawało się odrobinę łatwiejsze.

Wiesz, że nie bawię się w takie rzeczy. Ale okej, dla ciebie mogę zrobić wyjątek.

Nie czekał na odpowiedź nawet kilku minut.

Potrzebuję cię. TERAZ! Nie wiem, czy wytrzymam do wieczora.

W jednej chwili poczuł ogarniający go żar, który szybko ostygł, gdy zdał sobie sprawę, że nie był odpowiednio przygotowany do nagłej wizyty w jej mieszkaniu. Zaklął pod nosem, zrywając się z ławki, jednak szybko przyszło otrzeźwienie. Przecież tuż obok parku, w którym siedział, znajdowało się centrum handlowe, a w nim apteka. Zakup potrzebnych akcesoriów nie powinien zająć więcej niż dziesięć minut i w mniej niż godzinę mógłby już być na miejscu.

Niedługo wpadnę.

Wrzucił telefon do kieszeni i pędem ruszył parkową alejką, nie chcąc, żeby czekała dłużej, niż było to konieczne. Jeśli przez lata nauczył się czegoś o kobietach, był to fakt, że powinien potrafić rozróżniać momenty, kiedy zwlekanie było wskazane, od tych, gdy każda sekunda zdawała się na wagę złota.

Pokonanie parku i oddzielającego go od galerii skrzyżowania zajęło mu tylko kilka minut. Już wewnątrz budynku przypomniał sobie, że parę dni wcześniej mijał witrynę znajdującej się na parterze apteki, po przeciwnej stronie. Musiał jedynie przejść kilkadziesiąt kroków, by znaleźć się na miejscu, co prędko uczynił. Widział już znajomy szyld, przystanął więc na moment, by wyciągnąć z kieszeni portfel. Kątem oka zerknął na stojącą nieopodal fontannę i właśnie wtedy minęła go grupka roześmianych nastolatków. Nie zwróciłby na nich nawet najmniejszej uwagi, gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn popchnięta przez przyjaciółkę dosłownie staranowała jego ramię.

− Przepraszam − rzuciła w jego kierunku, prześlizgując po nim rozkojarzonym spojrzeniem.

Nie odpowiedział, porażony widokiem oczu, które były tak podobne do tych od lat powracających w jego snach. Wyglądała jak ona, chociaż przecież nie mogła nią być. Jej cera, kolor włosów, a nawet uśmiech wydawały się niepokojąco znajome.

Potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że od kilkunastu sekund stał bez ruchu w tym samym miejscu.

− Cass! Dlaczego zawsze zachowujesz się jak wariatka i wpychasz mnie na obcych ludzi? – nieznajoma krzyknęła do drugiej dziewczyny.

− Nie widziałaś, jakie to było ciacho, Evangeline?

− Nie rób mi jeszcze większego wstydu, proszę cię. − Usłyszał jej głos oddalający się wśród klientów galerii handlowej i w jednej chwili podjął decyzję, która na zawsze miała odmienić jego życie. Ruszył za nią.

***

Evangeline

Spadałam. Nikt nie był w stanie mi pomóc. Mroźny wiatr smagał moje i tak już potargane włosy. Ostatkiem sił próbowałam zaczerpnąć głębszy oddech, a niemy krzyk wyrywał się z zaschniętego gardła. Niespodziewanie uderzyłam plecami o coś twardego; wtedy niemożliwy do opisania ból przeszył wszystkie fragmenty ciała. Zapadła ciemność: namacalna, nieprzenikniona, złowroga.

Otworzyłam oczy, leżąc w łóżku. Łapczywie chwytałam powietrze, kurczowo ściskając palcami prześcieradło. Zimny pot spływał cienką strużką po rozgrzanym czole. Musiałam zrzucić kołdrę, by zdławić uczucie duszności. Wokół było zupełnie ciemno, a przez uchylone okno dochodziły do mnie odgłosy uśpionej okolicy.

Sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej szklankę z sokiem, upiłam łyk płynu i wyszłam z łóżka, by trafić do łazienki, gdzie lodowatą wodą przemyłam twarz. Dzięki temu odzyskałam przytomność umysłu, a resztki snu wyparowały ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Niewidzącym wzrokiem zerknęłam w lustro, wytężyłam wszystkie zmysły, ale nie zarejestrowałam nic prócz ciemności. Przybliżyłam twarz do szklanej tafli, z której spoglądała na mnie para szarych oczu. Moich własnych.

Były zmęczone i wystraszone jak zawsze w nocy. Od kilku miesięcy nie zdołałam pokonać powracającego koszmaru.

***

− Evangeline, wstawaj! – Obudził mnie krzyk Meredith.

Do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo parzonej kawy. Wyplątałam się z pościeli, założyłam kapcie i poczłapałam do okna. Wyjrzałam na zewnątrz. Promienie słoneczne padały na moją twarz, a chłodny, poranny wietrzyk przyjemnie orzeźwiał obsypane jeszcze resztkami snu ciało.

Miałam wrażenie, że dzisiaj wydarzy się coś wyjątkowego, coś, co zmieni moje życie. Nie rozumiałam, dlaczego towarzyszyła mi taka myśl, szczególnie że każdy szczegół dnia był moją codzienną rutyną.

− Obudziłaś się, czy mam po ciebie iść? – ponaglała Meredith. Usłyszałam, jak podchodzi do schodów i zaczyna się na nie wdrapywać.

− Już wstałam. Zaraz zejdę – krzyknęłam, uświadamiając sobie, że co rano w ten sposób wyglądają moje pobudki. Meredith przygotowuje śniadanie, woła mnie, a kiedy nie odpowiadam, grozi, że przyjdzie do mojego pokoju osobiście, jednak nigdy tego nie robi.

Czułam respekt przed tą kobietą. Była niczym członek rodziny, opiekowała się mną, odkąd pamiętam, zastępując w ten sposób moich rodziców, którzy mieli na głowie mnóstwo obowiązków. Chcieli dla mnie dobrze, choć wolałabym spędzać z nimi trochę więcej czasu. Dzwonili co kilka dni i wtedy długo rozmawialiśmy, ale to nie to samo co wspólne obiady i możliwość wypłakania się w ramionach matki.

Zerknęłam na zegarek, wskazywał siódmą rano, miałam więc jeszcze pół godziny do przyjazdu Jareda. Podbiegłam do szafy, z której wyjęłam luźną, czerwoną koszulę w czarną kratkę, białą koszulkę na ramiączkach i parę czarnych rurek. Założyłam je na siebie, rozpuściłam kasztanowe włosy i lekko się umalowałam. Ciemną kredką podkreśliłam odcień oczu. Zabrałam z biurka iPoda, spakowałam do plecaka książki i zbiegłam na dół. Gdy tylko weszłam do kuchni, usiadłam przy stole.

− Dzień dobry – powiedziałam entuzjastycznie.

− Dzień dobry, kochanie. Dzwonili rodzice – poinformowała Meredith, nalewając do kubka gorącej kawy.

− Tak? Nie chcieli ze mną rozmawiać? – zapytałam z wyraźnym rozczarowaniem.

− Wiesz, dziecko, bardzo się spieszyli. Terminy ich naglą, przecież wiesz – przypomniała współczującym tonem.

− Tak, wykopaliska najważniejsze, jak zawsze. Przecież zalegające pod ziemią od tysięcy lat starocie wyparowałyby, gdyby poświęcili mi kilka minut – stwierdziłam, siląc się na obojętny ton.

− Nie przejmuj się, zadzwonią wieczorem i wtedy sobie porozmawiacie. Opowiedzą ci, jak gorąco jest w Egipcie. – Staruszka poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się przyjaźnie. – Nie siedź zbyt długo w bibliotece.

− Postaram się pospieszyć, ale jeśli tym razem oni poczekają, nie stanie się nic złego – odpowiedziałam, po czym zaczęłam jeść owsiankę. Meredith spoglądała na mnie w milczeniu, jakby chciała mi coś przekazać i się powstrzymywała.

− Wszystko w porządku? – zapytałam. – Widzę, że coś cię męczy.

− Nie, nic. Mam tylko złe przeczucia, znasz mnie, to nic takiego. – Odwróciła wzrok w przeciwną stronę. − Zdecydowałaś już, którą uczelnię wybierzesz? Zbliża się koniec semestru, nie masz zbyt wiele czasu. – Zmieniła temat.

− Myślałam o tym i mam kilka typów, ale decyzję podejmę w przyszłym miesiącu. – W tym momencie usłyszałam klakson samochodu.

– To Jared! – krzyknęłam, po czym upiłam duży łyk kawy. – Muszę już uciekać, miłego dnia, Meredith! – Pocałowałam opiekunkę w policzek i wybiegłam na zewnątrz, po drodze prawie rozbijając się o drzwi.

Gdy stanęłam na werandzie, od razu zauważyłam czekający na podjeździe granatowy, sportowy kabriolet. Ze środka wysiadł przystojny brunet, spoglądając na mnie przez ciemne okulary. Ręce trzymał w kieszeniach ciemnych dżinsów.

− Jared! – Podbiegłam do niego i rzuciłam się w jego ramiona.

− Też się cieszę, że cię widzę, kocie. – Zaśmiał się, po czym pocałował mnie prosto w usta. Oddałam pocałunek, wplatając palce w jego włosy. − Jedziemy do szkoły, czy może w jakieś ustronne miejsce? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem, gładząc dłonią moje plecy, na co uderzyłam go w ramię. – No co? Nawet pożartować nie można? – Udawał obrażonego. Wsiadłam na miejsce pasażera i zapięłam pasy. Po chwili chłopak zajął fotel kierowcy i odpalił silnik.

− Michael zaprosił nas na imprezę. – Spojrzał na mnie, mrugając przy tym wymownie. – Wiesz, myślałem, że może później moglibyśmy… No wiesz… − Zaczął się jąkać.

− Nie wiem.

Podejrzewałam, o co może chodzić, ale nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać.

− Nieważne – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Po prostu jesteśmy razem już trzy miesiące i no wiesz… Dobra, nieważne. Dzwonili twoi rodzice? – zapytał.

− Tak, ale z nimi nie rozmawiałam – odpowiedziałam, patrząc na swoje dłonie. – To kiedy jest ta impreza? – Postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy przygnębiającymi sprawami.

− No, to rozumiem. Za dwa tygodnie. Będzie świetnie, zobaczysz. Musimy korzystać, póki możemy. Wiesz, w przyszłym roku o tej porze będziemy w college’u, a to nie to samo. – Uśmiechnął się do mnie i docisnął mocniej pedał gazu. Spojrzałam na licznik.

− Jared, zwolnij, proszę – pisnęłam.

− Spokojnie, nie zaszkodzi ci trochę adrenaliny. – Wbrew moim prośbom przyspieszył jeszcze bardziej. Zdenerwowałam się na niego:

− Kiedyś przez twoją brawurę wylądujemy w rowie – rzuciłam oskarżycielskim tonem.

Może przesadzałam, lecz moja wyobraźnia była stanowczo zbyt bujna, przez co przed oczami stanęły mi obrazy aut po wypadkach. Naprawdę nie chciałam oglądać takich scen na żywo.

− Hmm… mi pasuje, ale tylko jeśli będę w nim leżał na tobie. – Wyszczerzył się do mnie, przestając zwracać uwagę na to, co działo się wokół.

− Zboczony kretyn – burknęłam pod nosem.

− Za to mnie kochasz – stwierdził z przekonaniem. – No i może jeszcze za mój sprawny język i magnetyczną osobowość. – Uśmiechnął się szeroko, na co tylko pokiwałam głową.

− Chyba ktoś tutaj jest zbyt pewny siebie – odparłam, też się uśmiechając. Nagle coś mignęło mi na skraju pola widzenia.

– Uważaj! – krzyknęłam, wbijając się głębiej w fotel i odruchowo zasłaniając dłońmi twarz.

W naszym kierunku w zastraszającym tempie zbliżał się ciemny kształt. Chłopak natychmiast wcisnął pedał hamulca, ale nie miał szans uniknąć zderzenia. Jared stracił panowanie nad kierownicą, przez co pojazd zatoczył na jezdni kilka piruetów, by wreszcie stanąć w miejscu.

− Wow, to było coś! – Jared zagwizdał, próbując uspokoić nierówny oddech.

− Jesteś chyba chory. Przed chwilą pewnie zabiłeś jakiegoś zwierzaka, prawie rozbiłeś auto i to cię tak cieszy?! – wrzasnęłam. Nie spodziewałam się po nim takiego zachowania.

− Wyluzuj, Ev. Jesteśmy cali i zdrowi. Tylko to się liczy. Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy i na pewno w nic nie uderzyłem.

− A ten huk skąd się niby wziął? – histeryzowałam. Nie wierzyłam, że mieliśmy tyle szczęścia.

− Zaraz sprawdzę, chociaż to pewnie nic poważnego. Zaczekaj. – Wysiadł z samochodu, a ja próbowałam się uspokoić. Moje serce nadal pędziło szaleńczym rytmem, adrenalina zrobiła swoje.

Po kilku chwilach Jared wrócił i usiadł w fotelu w wyraźnie złym nastroju. Jego dolna warga drżała, a czoło przecięła podłużna bruzda.

− No i co? – zapytałam z przejęciem.

− Jednak stuknąłem w coś. Ten gnojek wgniótł mi trochę przedni zderzak, są ślady krwi. Ojciec obedrze mnie ze skóry, bo to jego ukochane auto. Cholera! – Zaczął się trząść i złapał mocno za kierownicę.

− Przecież nie może być tak tragicznie. Zobaczysz, twój tata pewnie nawet nie zauważy. – Próbowałam go pocieszyć, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale widząc marne efekty, pocałowałam go delikatnie w policzek.

− Jasne.

− Może powinniśmy wezwać policję? – zaproponowałam.

Picoult spojrzał na mnie z powątpiewaniem, unosząc brew.

− I co im niby powiem? Nie zdejmą tego z ubezpieczenia, bo za szybko jechałem. Nie chce mi się w to pakować − mruknął.

Rozejrzałam się w skupieniu po okolicy, szukając śladów potrąconego zwierzaka, lecz nigdzie go nie dostrzegałam. Niepokój przetoczył się wzdłuż mojego kręgosłupa; czułam, że zostawienie tego w ten sposób byłoby niewłaściwe.

− Może sprawdzimy, co się stało z tym zwierzęciem? – rzuciłam, trzymając już dłoń na klamce. Jared prychnął.

− Po co?

− Może jest ranne i trzeba zabrać je do weterynarza?

− Evangeline, proszę cię. To był tylko szop pracz. Nie ma sensu.

− A jeśli nie? – drążyłam. – Wolę się upewnić. To zajmie tylko chwilę – obiecałam i, zanim zdążył zaprotestować, wysiadłam z pojazdu. Usłyszałam, że chłopak burknął coś pod nosem, ale zignorowałam go i pobiegłam do miejsca, w którym doszło do kolizji.

Najpierw przyglądałam się szosie, jednak kiedy nie znalazłam tam nic poza śladami hamowania, sprawdziłam otaczające drogę kępy roślin. Po rannym zwierzaku nie było śladu, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu.

Zamierzałam szukać dalej, a wtedy dotarł do mnie krzyk Jareda:

− Ev! Nie ma czasu, spóźnimy się!

Przez moment walczyłam z wyrzutami sumienia i w końcu się poddałam: wróciłam na swoje miejsce w aucie, po czym bez słowa zapięłam pasy.

− Od początku mówiłem, że to bez sensu – mruknął Picoult, odpalając silnik.

W milczeniu odjechaliśmy w stronę szkoły. Towarzyszyło mi rozczarowanie postawą mojego chłopaka, natomiast on sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego rozmyślaniem nad uszkodzeniami auta. Znałam jego tatę, więc wiedziałam, że tak łatwo tego nie odpuści. Nawet nieco współczułam Jaredowi, chociaż gdzieś z tyłu głowy cichy głosik podpowiadał mi, że zasłużył na nauczkę.

To na pewno nie był dobry początek dnia, a miało być już tylko gorzej.

***

Weszłam do klasy i, nie rozglądając się niepotrzebnie, zajęłam miejsce w ławce obok Cassidy Mitchel, wygadanej blondynki, która znała prawie wszystkie moje sekrety i należała do grona najbliższych mi osób.

− Wreszcie jesteś. Zaczęłam już myśleć, że jakimś cudem zrobisz sobie wolne.

− Tak, mało brakowało. Jared to jednak dzieciak – wyrzuciłam z siebie, robiąc minę obrażonej królewny.

− Wow, co się stało, że wreszcie to sobie uświadomiłaś? – dopytywała Cass. – Już tyle razy ci to powtarzałam, ale ty byłaś kompletnie ślepa.

− Chyba zabił szopa – mruknęłam, krzyżując ramiona na piersi.

Cassidy wybuchnęła gromkim śmiechem, przez co prawie spadła z krzesła.

Jej oczy przypominały wąskie szparki, a policzki się uniosły, nabierając purpurowej barwy.

Śmiała się tak szaleńczo, że pół klasy zwróciło się w naszą stronę, a mnie zrobiło się głupio.

– Co cię tak śmieszy? – zapytałam przyciszonym głosem.

− Jak go zabił? Wzrokiem, a może ciosem karate? – wydusiła z trudem przez łzy. − Wiesz, zawsze powtarzałam, że jest bardzo niebezpieczny… szczególnie dla płci przeciwnej. – Momentalnie przestała chichotać, uświadamiając sobie, co właśnie palnęła.

− Potrącił go samochodem. Zostało tylko wgniecenie na zderzaku i plama krwi. Jest strasznym kierowcą, mógł nas zabić – skarżyłam się. – I w ogóle… O co ci chodzi? Jest coś, o czym nie wiem? – zapytałam podejrzliwym tonem.

Cass rozejrzała się na boki. Sądziłam, że nie odpowie, ale zaczęła mówić:

– No, właściwie to chyba nie… Nie chcę wyjść na plotkarę albo kogoś podobnego, tylko ludzie gadają, że za twoimi plecami spotyka się z Megan – wyszeptała tak, jakby zdradzała właśnie największą na świecie tajemnicę.

− A ci ludzie to może Nicole i sama Megan? Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Jared nie jest taki – odpowiedziałam.

Miałam pewność, bo te plotki dotarły do mnie już dawno temu i zdążyłam je dokładnie sprawdzić.

− Dobra, jak tam chcesz. Może po prostu jestem do niego uprzedzona. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Pamiętasz, że dzisiaj wybieramy się na zakupy? – Uśmiechnęła się szeroko.

− Kompletnie zapomniałam. Przepraszam cię, dzisiaj muszę zaliczyć bibliotekę i wrócić wcześniej do domu, mam do ogarnięcia dodatkowy referat. – Zrobiłam smutną minę, mając nadzieję, że Cass nie weźmie tego zbytnio do siebie. – Może przełożymy to na inny dzień? – zapytałam, chcąc zmniejszyć poczucie winy.

− Okej, nie ma sprawy. Wiesz, że będziemy mieć od jutra nowego ucznia w klasie? Czuję, że to moja długo zaginiona mityczna druga połówka. Będzie zabójczo przystojny i gdy tylko mnie zobaczy, od razu się we mnie zakocha. Przygotuj sobie mowę na moje wesele. – Cassidy nie opuszczał dobry humor, jej twarz przybrała rozmarzony wyraz, a w oczach pojawił się charakterystyczny błysk.

− Ten gość chyba nie ma tutaj nic do gadania – stwierdziłam szczerze. – Jeśli nie zwróci na ciebie uwagi, to znaczy, że coś z nim nie tak – rzuciłam lekkim tonem, ledwie powstrzymując się przy tym od uśmiechu.

Już wyobrażałam sobie jej niezbyt subtelne zaloty. Jeśli nowy uczeń okaże się ciachem, to marny jego los, lepiej, żeby od razu uciekł na Alaskę.

Niemal równo z dzwonkiem na lekcję do klasy weszła nauczycielka. Gdy sprawdziła obecność, zaczęła rozdawać uczniom kartki.

− Czy ja o czymś zapomniałam? – zapytałam Cass.

− No, dzisiaj jest test z wojny secesyjnej – szepnęła przyjaciółka.

− O cholera! Kompletnie wyleciało mi z głowy. – Westchnęłam głośno z rezygnacją, uderzając się dłonią w czoło.

− Nic dziwnego, skoro cały czas migdalisz się z Jaredem. Trudno skupić się w takich warunkach na czymś innym.

− Ej, to nieprawda – zaprzeczyłam z oburzeniem.

− Ja i tak wiem swoje. – Cassidy wyszczerzyła się szelmowsko, a ja kopnęłam ją pod stołem w łydkę, wywołując jej ciche skargi.

− Koniec rozmów. To jest test.

Nauczycielka położyła przede mną kartkę z masą pytań. Gdy przeczytałam zadania od góry do dołu pierwszej strony, w moim umyśle rozbrzmiał mentalny jęk. Oczami wyobraźni już widziałam to wielkie, czerwone F, które wkrótce dostanę. Odpowiedziałam na każde pytanie, choć nie miałam złudzeń − panna Morwinger nie była fanką improwizacji i swobodnego podejścia uczniów do historii. Ja natomiast nie byłam fanką panny Morwinger.

Myśl, kretynko, powtarzałam sobie. Jakie wydarzenie zapoczątkowało wojnę secesyjną?

Byłam pewna, że znałam odpowiedź, a przynajmniej gdzieś o tym słyszałam, ale jakoś nie mogłam sobie tego przypomnieć. Zastosowałam więc niezawodną wyliczankę. Z pozostałymi pytaniami postąpiłam podobnie.

Gdy wszyscy oddali kartki, zwróciłam się bardzo poważnie do Cass:

– Od tej pory przypominaj mi o wszystkich sprawdzianach dzień wcześniej.

− Spoko, jeśli nie zapomnę – zachichotała.

***

Podczas przerwy poszłyśmy do swoich szafek, żeby zabrać z nich potrzebne rzeczy. Gdy otworzyłam moją, coś wypadło na podłogę. Schyliłam się, by to podnieść, i z zaskoczeniem stwierdziłam, że było to zdjęcie przedstawiające mnie samą stojącą w piżamie w oknie sypialni. Z tyłu znajdował się tekst złożony z liter wyciętych z gazety:

Wkrótce prawda wyjdzie na jaw, moja słodka Evangeline.

Moje ręce zaczęły drżeć, przez co fotografia upadła na podłogę. Miałam wrażenie, że czas nagle zwolnił, a korytarz stał się niewytłumaczalnie ciasny. Zorientowałam się, że hiperwentyluję, dopiero gdy przyjaciółka pomachała mi dłonią przed twarzą. Rozejrzałam się wokół, zauważając zaintrygowane spojrzenia innych uczniów.

− Kto mógł to zrobić? – wyszeptałam pod nosem.

− Ej, co się dzieje? – Cass zauważyła moje zdenerwowanie. Schyliłam się i podniosłam zdjęcie, a następnie podałam je dziewczynie, na co tylko kiwnęła głową.

− To pewnie jakiś żart, nie przejmuj się. Może to Jared próbuje cię wkręcić? – uspokajała mnie.

− Jeśli to żart, wcale nie jest śmieszny – burknęłam, mimowolnie drżąc.

− Spokojnie, nic złego się nie stanie. Nie myśl o tym. Jeśli to się powtórzy, wtedy trzeba będzie coś z tym zrobić. Potraktuj to jako głupi kawał; jak ta martwa żaba, którą podrzucił mi do szafki Mike. – Cass objęła mnie i poszłyśmy na kolejne zajęcia, jednak niepokój mnie nie opuszczał.

Mimo to postanowiłam posłuchać przyjaciółki i udawać, że wszystko jest okej. W końcu głównym celem autora wiadomości było bawienie się moim kosztem, ale nie znaczyło to, że miałam po sobie pokazać, że zdołał wywołać mój strach.2. Rycerz bez zbroi

On

Wcześniej

Od tygodni nie potrafił przespać całej nocy. Za każdym razem do jego snów zakradało się wspomnienie jej subtelnego uśmiechu. Chociaż próbował zepchnąć to na dno umysłu, potrzeba chronienia i poznania jej przeważała nad całą resztą.

− Wszystko w porządku? – Gdzieś obok rozległ się zaspany głos.

− Tak, kochanie, śpij dalej. Nic się nie dzieje − odpowiedział mechanicznie, przecierając opuszkami powieki.

− Znów miałeś koszmar?

− To nic takiego S., nie martw się − zapewnił.

Po chwili poczuł kobiecą dłoń na karku i ciepłe usta lądujące na jego wargach.

Całował ją tyle razy wcześniej, czuł się przy niej tak, jakby dodawała mu skrzydeł, dlaczego więc teraz pozostawał obojętny?

− Pozwól mi − szepnęła tuż przy jego uchu. Skinął głową; nadal rozumiała go bez słów. Wplótł palce w jej jasne włosy, przyciągając ją bliżej, gdy muskała językiem wnętrze jego ust. − Kocham cię − wymruczała, odrywając się od niego na moment. Spojrzał w jej błyszczące oczy i odpowiedział bez zająknięcia:

− Ja też.

Nie wiedział, czy nadal było to prawdą… Czy kiedykolwiek było prawdą. Może tylko sobie to wyobraził albo wytworzył w głowie fantazję, która miała zastąpić rzeczywistość, i teraz kiedy spotkał ją, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Tłumione pod powierzchnią demony znalazły wreszcie drogę ku wolności.

Przymknął powieki, przywołując scenę ze snu. Znów byli razem, tak jak było im pisane. Jego przeszłość i przyszłość. Jego potępienie i wybawienie. Szczęście i największy smutek.

Jeśli czegoś bardzo mocno pragniesz, będzie twoje.

Słowa rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby rozmówca znajdował się tuż obok. Niemniej zdawał sobie sprawę, że były wyłącznie wspomnieniem z innego życia.

Do rzeczywistości przywróciły go pocałunki znajdującej się obok dziewczyny. Wyznaczała ustami trasę od jego szyi, przez tors, schodząc coraz niżej. Zaczerpnął głębiej powietrza, gdy dotarła do najwrażliwszego miejsca. Nie był pewien, czy ponownie nie pogrążył się w marzeniach, jednak nie przerwał. Jej czekoladowe tęczówki zmieniły barwę na szarawy błękit, a jasne dotąd włosy stały się brązowe. Znów miał przed sobą swojego wyśnionego anioła. Widział ją tak dokładnie jak kilka tygodni wcześniej, gdy przypadkiem na siebie wpadli. Dostrzegał w jej spojrzeniu tę samą tęsknotę i pragnienie, które trawiły jego samego. Nie zdołał się dłużej powstrzymywać.

Obrócił ją tak, że znalazła się na materacu pod nim. Ciemne włosy rozsypały się na poduszce wokół jej głowy, a jej śmiech wypełnił pomieszczenie.

− Nie przestawaj − wymruczała.

− Nic nie mów.

Zmrużył powieki, ponieważ obraz znów zaczął się rozmywać. Posłuchała, a kiedy poczuł, że już nie zdoła się dłużej hamować, znalazł się w niej.

Z każdym ruchem przybliżał się do krawędzi. Patrzył na mlecznobiałą skórę, rozszerzone w ekstazie źrenice, niewinne usta. Opadając z krzykiem na posłanie obok niej, podjął decyzję. Jedyną, jaka kiedykolwiek była mu pisana.

Musiał ją poznać. Ona musiała poznać jego.

***

Evangeline

Na lunchu zajęłyśmy, jak zwykle, miejsca przy ustawionym w rogu stołówki stoliku, z którego rozciągał się doskonały widok na wszystko wokół. Towarzyszyli nam najbliżsi znajomi: Jared, Michael, Sophie i Beth. Michael był ciemnowłosym, popularnym i pewnym siebie kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, do której należał również Jared.

Beth miała rude włosy i zielone oczy, była zgrabną, pełną życia szefową samorządu szkolnego. Dzień, w którym niczego nie organizowała, uważała za stracony. Towarzyszyła nam też Sophie, siostra bliźniaczka Beth. Teoretycznie powinny być do siebie podobne. Rzeczywiście, fizycznie były prawie identyczne, lecz Sophie nie posiadała przebojowości Beth, była raczej cicha, skromna i uwielbiała się uczyć.

My z Cass już dawno dołączyłyśmy do ich paczki. Nie dlatego że byłyśmy wtedy jakoś szczególnie popularne, po prostu nasi rodzice bardzo dobrze się znali, więc przeniesienie takiej zażyłości na dzieci przyszło w sposób niemal naturalny.

− Hej wszystkim! – przywitałam się z przyjaciółmi. Zajęłam miejsce obok Jareda, naprzeciwko Beth, a Cassidy usiadła przy mnie. Chłopak objął ramieniem moją talię i przytulił się do mnie, przez co mimowolnie się uśmiechnęłam.

− O, przyszły redaktorki szkolnej gazetki – rzuciła Beth. – Mam nadzieję, że piszecie już jakiś ciekawy artykuł o mnie – zażartowała, upijając łyk wody mineralnej.

− Właśnie, kiedy napiszecie coś o naszej drużynie? Po raz pierwszy od wielu lat przeszliśmy do półfinału rozgrywek stanowych – stwierdził Mike, szczerząc się od ucha do ucha. – Cholera, to takie ekscytujące!

− Czekamy, aż zdobędziecie mistrzostwo – z ironią odpowiedziała Cass. – Jeszcze wpadniecie w samozachwyt i z tytułu nici.

− Jasne, a już myślałem, że nie chcecie dostarczać nam nowych napalonych fanek. Przecież wiem, że jesteś o mnie zazdrosna, Cass. Widzę w twoich oczach, jak pragniesz moich rąk, języka i paru innych rzeczy na swoim ciele – droczył się z moją przyjaciółką, nieskutecznie próbując dotknąć dłonią jej twarzy.

− Fuuuj! Masz chyba problemy ze wzrokiem. Wyobraź sobie, że nie wszystkie dziewczyny w tej szkole lubią tępych mięśniaków – odpowiedziała Cass, jednocześnie strasznie się czerwieniąc. Czasem myślałam, że faktycznie czuła coś do Michaela, chociaż ona szybko odganiała ode mnie te przypuszczenia.

− Dobra, dobra, wystarczy. Nie zatruwajcie atmosfery – zarządziłam. – Mike, jeśli chcesz czegoś od Cassidy, zaproś ją po prostu na randkę.

− Jasne, jasne − burknęła Cass, szturchając mnie łokciem.

− Ev jak zawsze ma rację, więc jej lepiej posłuchajcie – wtrącił się Jared, jednocześnie przeżuwając hamburgera.

− Przecież ja nic złego nie robię – bronił się Michael. – Nie moja wina, że Cass na mnie leci, ale boi się do tego przyznać. – Teatralnym gestem rozłożył ręce i puścił oczko do mojej przyjaciółki, na co tamta tylko z rezygnacją pokręciła głową, pokazała mu stosowny gest palcem, po czym zaczęła jeść sałatkę.

Reszta lunchu minęła w ciszy, nikt nie miał zbytniej ochoty na rozmowy. Siedziałam wtulona w Jareda i kilka razy przyłapałam Sophie na rzucaniu mi ukradkowych spojrzeń znad książki. Zastanawiałam się, o co może jej chodzić, ale przyzwyczaiłam się już do jej dziwnych akcji. Pewnie chciała mi coś wyznać, jednak wstydziła się przy innych.

Po półgodzinnej przerwie rozeszliśmy się do sal. Cały czas mimowolnie rozmyślałam o rodzicach. Chociaż nie powiedziałam tego Meredith, czułam przygnębienie. Coraz częściej zdarzało się, że zapominali zadzwonić albo szybko przerywali rozmowę. Rozumiałam, że przez ich pracę nie mogłam widywać ich tak często, jakbym tego chciała. Nie byłam też dzieckiem, które nie poradziłoby sobie bez opieki, mimo wszystko tęskniłam za wspólnym spędzaniem wieczorów czy nawet za zwyczajnymi rozmowami przy śniadaniu.

Na trygonometrii szczęśliwie obeszło się bez testu, minęła wręcz bezboleśnie. Gdy zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec zajęć, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, gdzie wpadłam na Jareda.

− Wracasz ze mną? – zapytał.

− Nie, dzięki. Muszę jeszcze iść do biblioteki – odpowiedziałam, jednocześnie składając szybkiego całusa na jego policzku.

− Nuda, ze mną bawiłabyś się lepiej – rzucił, szczerząc się pod nosem.

Przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje wargi. To nie tak, że zapomniałam o otaczających nas ludziach, lecz nie protestowałam, kiedy popchnął mnie na ścianę i położył dłonie po obu stronach mojej głowy. Gdy po chwili jedną z rąk przeniósł na mój pośladek, z zaskoczeniem westchnęłam w jego usta, mając zamiar go odepchnąć.

− Hm, hm – rozległo się czyjeś chrząknięcie, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. – Szkoła to nie miejsce na takie zachowania, panno Bell – odezwała się nauczycielka historii.

Jared odsunął się ode mnie, mrugając i oblizując wargi. Podczas kiedy moje policzki dosłownie paliły, on nie wyglądał na choćby lekko zawstydzonego.

– Przepraszamy, to już się nie powtórzy – wymruczałam, uciekając spojrzeniem w bok, i dosłownie odbiegłam, nim profesor znów mogła mi dogryźć.

Nie znosiłam urządzać takich przedstawień. Zresztą wcześniej nic takiego nie miało miejsca, a jednak Morwinger z jakiegoś niejasnego powodu wykorzystywała każdą okazję, by mi dopiec. To nie było fair.

Po kilkunastu minutach, gdy moje wzburzenie niemal opadło, stałam już przed wejściem do pokaźnych rozmiarów biblioteki, próbując przywrócić rozwichrzone włosy do porządku. Ceglany budynek mógł zaprzeć dech w piersiach. Jednak okazała fasada to nic w porównaniu z bogatym wnętrzem. W środku znajdowały się tysiące woluminów. W dzieciństwie byłam tak zafascynowana książkami przez mojego tatę, że chciałam je wszystkie przeczytać, ale później doszłam do wniosku, że nie starczyłoby mi na to życia.

W kilku susach pokonałam wysokie schody i znalazłam się w przestronnym holu przy biurku bibliotekarki. Wpisałam się na listę osób korzystających z czytelni, a następnie poszłam do działu historii naszego miasta. Od dłuższego czasu próbowałam znaleźć jakieś interesujące epizody z dziejów Applewood do artykułu, co wychodziło z marnym skutkiem. Miałam wrażenie, że nasze miasto jest najnudniejszym miejscem na świecie. Nie wierzyłam, że wśród dwudziestu tysięcy mieszkańców przez tyle lat nie wydarzyło się nic ciekawszego niż kradzież w sklepie monopolowym.

Stosy starych kronik zarchiwizowanych na bibliotecznym komputerze tak mnie pochłonęły, że zupełnie straciłam poczucie upływającego czasu. Gdy spojrzałam na zegarek, było już po siódmej wieczorem, a zaraz po zajęciach miałam przecież wrócić do domu. Szybko zebrałam wszystkie rzeczy i wybiegłam na zewnątrz, wprost na deszcz.

− Cholera – przeklęłam pod nosem, niemal tupiąc nogą z irytacji.

Byłam kompletnie nieprzygotowana na ulewę. Nie pozostawało mi nic innego jak przez niemal pół godziny moknąć, gdyż nie zanosiło się na poprawę pogody.

Wybiegłam przed siebie, zakrywając rękami głowę. Nie musiałam zwracać uwagi na to, dokąd zmierzam, bo drogę znałam doskonale. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu i w ciepłym, suchym otoczeniu czekać na telefon. Opady stawały się coraz intensywniejsze, wszystko wokół niknęło za lodowatą zasłoną wody. Na jezdni utworzyły się już kałuże, większość sklepów została zamknięta, a ulice kompletnie opustoszały.

Nagle wydało mi się, że usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła.

Nawoływanie rozbrzmiało powtórnie. Teraz miałam już pewność, że ktoś wyraźnie krzyczał „Evangeline”. Nie był to przyjazny krzyk, nie zachęcał, by się zatrzymać.

Coś podpowiadało mi, aby biec dalej, ale moja ciekawska natura jak zwykle zwyciężyła nad rozsądkiem.

− Kto tu jest? – odkrzyknęłam w ciemność. Odpowiedziała mi tylko cisza.

Po chwili ptaki siedzące na gałęzi pobliskiego drzewa wzbiły się z łoskotem w przestworza, tym samym prawie przyprawiając mnie o zawał serca. Mimowolnie cofnęłam się o kilka kroków i wpadłam na coś. Odwracając się, zauważyłam, że za mną stała ubrana od stóp do głów na czarno postać. Spod kominiarki wystawały tylko ciemne, wręcz czarne oczy.

− Wreszcie się spotykamy, Evangeline. Długo czekałem na tę chwilę – oznajmił ochrypłym głosem, wyciągając jednocześnie w moim kierunku rękę. Po moich plecach przeszły ciarki. Automatycznie odskoczyłam do tyłu, niemal potykając się o własne nogi.

Nieznajomy złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie tak blisko, że mogłam poczuć każdą twardą wypukłość jego ciała. Próbowałam się wyrwać, ale żelazny uścisk był zbyt mocny.

− Kim jesteś? – zapytałam, z trudem wymawiając poszczególne słowa. Choć nie chciałam płakać, łzy cisnęły się do oczu.

− Już wkrótce dowiesz się, kim dla siebie jesteśmy. Gwarantuję, że będziesz podekscytowana tak samo jak ja, moja słodka – szeptał zapamiętale wprost do mojego ucha.

Rozejrzałam się: w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ruszyć mi na ratunek. Poczułam się jak w potrzasku.

− A teraz jak grzeczna dziewczynka pójdziesz ze mną, zrozumiano? Nie chciałbym uszkodzić tak niewinnej buzi. Byłoby to zupełnie niepotrzebnym marnotrawstwem – powiedział przesłodzonym głosem, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojego policzka i zaraz zaczął prowadzić mnie w stronę stojącego nieopodal czarnego SUV-a. Nie widziałam, czy ktoś był w środku, nie dostrzegałam tablic rejestracyjnych, niemniej z jakiegoś powodu byłam przekonana, że jeśli znajdę się w środku, już tu nie wrócę.

Ze wszystkich sił starałam się wyrwać, lecz napastnik był zbyt silny. Krzyczałam tak głośno, jak tylko potrafiłam, choć wydawało się, że ulewa mnie zagłusza.

Woda wlewała się do moich ust, zaklejała oczy, ale nie pozwalała poddać się osłupieniu i przerażeniu.

− Zamknij się, bo porozmawiamy inaczej! – nawrzeszczał na mnie facet i ciągnął dalej. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi oraz nagły przypływ adrenaliny, kopnęłam go mocno w krocze. Gdy zaczął się skręcać z bólu, pobiegłam w przeciwną stronę. Łzy strumieniem spływały po mojej twarzy, mieszając się z kroplami deszczu. − Pożałujesz tego! – Jego wściekły ryk prawie zatrzymał bicie mojego serca.

Byłam pewna, że już się pozbierał i mnie gonił, ale zbyt mocno się bałam, by to sprawdzać. Przyspieszyłam tak bardzo, jak było to tylko możliwe. W normalnych okolicznościach pewnie prawie od razu opadłabym z sił, lecz wiedziałam, że nie mogłam się poddać, póki nie dotrę w bezpieczne miejsce. Dom Jareda znajdował się jedynie kilka przecznic dalej.

− Wracaj! I tak mi nie uciekniesz! – wrzeszczał.

Byłam tak przerażona i roztrzęsiona, że biegłam prawie na oślep, kierując się wyłącznie wieloletnią znajomością tej trasy.

Nagła cisza przeraziła mnie jeszcze bardziej niż głośne groźby. Postanowiłam odwrócić się tylko na chwilę, żeby mieć pewność, że nadal zachowywałam odpowiedni dystans. To wystarczyło. Coś mignęło mi na skraju pola widzenia, a powietrze przeciął donośny dźwięk klaksonu. Jak sparaliżowana patrzyłam na zbliżające się w zastraszającym tempie dwa światła, zlewające się w końcu w jedną plamę. Wewnętrzny głos krzyczał, żebym się ruszyła, ale ciało było obojętne na jego nawoływania. Wszystko wokół przestało istnieć: zostałam tylko ja i oślepiające reflektory.

Nagle poczułam ostre szarpnięcie i już w kolejnej sekundzie leżałam na ziemi, pod ubraną na ciemno postacią. Odruchowo zaczęłam piszczeć, ze wszystkich sił okładając napastnika pięściami. Użył rąk jak tarczy, próbując odchylić się na bezpieczną odległość.

− Do cholery! – Do moich uszu dotarł obcy głos. – Uspokój się, dziewczyno! Połamiesz mi wszystkie kości! – Przestałam wierzgać i dokładniej przyjrzałam się nieznajomemu. Przy mnie leżał chłopak, wyglądający mniej więcej na mojego rówieśnika lub kogoś o kilka lat starszego. Kompletnie nie przypominał gościa, który mnie gonił.

− Oszalałaś? Chciałaś rzucić się pod ciężarówkę? To jakiś nowy modny sposób na samobójstwo? – krzyknął, wstając z ziemi.

Był sporo wyższy ode mnie. Widziałam go pierwszy raz, ale nie wydawał się zagrożeniem.

− Nie! – zaprzeczyłam automatycznie.

− W takim razie, co robiłaś na środku jezdni przed pędzącą ciężarówką? Zasnęłaś na stojąco? Podziwiałaś artystyczne zdobienia zderzaków? Gdybym cię nie odepchnął, to… − urwał. – Miałaś sporo szczęścia.

− Gonił mnie ten facet i… i… nie miałam dokąd uciec, nie zauważyłam tego samochodu, a później nie byłam w stanie się ruszyć – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.

− Jaki facet? Nikogo tam nie widziałem. – Spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku, jakby uznał, że ściemniam.

– Przepraszam. – Rozpłakałam się na nowo.

– Spoko, nie musisz. Tylko wytarzałem się w błocie. Świetna rozrywka. A myślałem, że zanudzę się tutaj na śmierć – prychnął.

Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą bez namysłu chwyciłam. Wyłącznie dzięki jego pomocy zdołałam utrzymać równowagę: moje kolana drżały, aż odnosiłam wrażenie, że całe nogi mam jak z waty.

− Dziękuję – mruknęłam, próbując się otrząsnąć.

− Nie ma za co. Odprowadzę cię do domu na wypadek, gdyby tamten niewidzialny facet przyczaił się gdzieś w krzakach – zażartował, ale mi wcale nie było do śmiechu.

− Hej, ja go nie wymyśliłam, on naprawdę mnie gonił! – zapewniłam.

− Czy ja mówię, że było inaczej? Zadzwoniłbym nawet na policję, ale nie zabrałem ze sobą komórki – zaśmiał się cicho. – Mieszkasz daleko stąd? Bo deszcz nie przestaje padać, a moknięcie tak jakby nie jest moją ulubioną rozrywką.

− Jeśli tak ci to przeszkadza, możesz mnie zostawić samą − burknęłam, krzyżując ręce na piersiach.

− A później przeczytać w necie, że jednak nie dałaś rady wrócić do domu? Nie ma opcji. Chodź i nie marudź – zarządził.

Krople wody spływały po jego ciele, do którego przylepiła się mokra bluza od dresu, przez co można było pod nią dostrzec zarys mięśni. To, że w takiej chwili pomyślałam o czymś takim, było kompletnie pozbawione sensu.

− To niedaleko stąd. Serio, nie musisz mnie odprowadzać – stwierdziłam, zmierzając już w kierunku domu. Jasne, bałam się samotnego powrotu, lecz nie zamierzałam się do tego przyznawać. Na szczęście po chwili chłopak mnie dogonił i dotrzymywał mi kroku. Potarłam rękoma zziębniętą skórę, ukradkiem rozglądając się wokół. Nigdzie nie widziałam napastnika. Wyglądało na to, że obecność nieznajomego musiała go wystraszyć. Niemal odetchnęłam z ulgą.

− Nie muszę, ale wolę się upewnić, że przeżyjesz dzisiejszą noc. Skoro już cię ratuję, powinienem to chociaż robić skutecznie. – Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. Przez kilka minut przemieszczaliśmy się w ciszy, ale nie mogłam już tego znieść.

− Jak się nazywasz? – zapytałam, mrużąc oczy, do których wpadały krople deszczu.

− Christian – odpowiedział krótko. – A ty?

− Evangeline. Co w taką pogodę robiłeś na zewnątrz? – dopytywałam.

− Zapragnąłem uratować komuś życie, więc zajrzałem w magiczną kulę, poszukując odpowiedniej osoby, i wtedy ujrzałem, jak pakujesz się pod rozpędzonego tira. A ty postanowiłaś może napisać o mnie książkę? Wiem, że jestem czarujący, ale naprawdę nie musisz. – Spojrzałam na niego z wyrzutem, więc dopowiedział: – Jak widać po stroju, wyszedłem pobiegać. – Zauważyłam, że nie chciał mówić więcej, więc nie drążyłam tematu.

– Super poczucie humoru – odpowiedziałam tylko.

– Lata praktyki – mruknął.

Po kilkunastu minutach niezbyt komfortowego marszu w ciszy znaleźliśmy się przed moim domem.

– To tutaj. Dziękuję.

Zanim skończyłam mówić, on biegł już w kierunku, z którego przyszliśmy.

– Co za koleś – mruknęłam pod nosem.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, rozglądając się uważnie. Miałam nadzieję, że Christian zdołał odstraszyć nieznajomego napastnika na dobre. Chociaż może wcale nie był mi tak kompletnie obcy: skądś znał moje imię.

Wpatrywałam się w otaczającą podwórze ciemność, ignorując spadające z nieba krople, by mieć pewność, że już nic mi nie groziło. Gdy nie dostrzegłam niczego podejrzanego, postanowiłam wejść do środka. Naciśnięciem klamki otworzyłam drzwi i znalazłam się w ciepłym holu, od razu po wejściu rejestrując zapach pieczonego ciasta.

− Meredith, wróciłam. Dzwonili rodzice? – krzyknęłam, starając się brzmieć naturalnie. Nie chciałam martwić Mer swoimi problemami, przez słabe serce nie mogła doświadczać zbyt wielkich stresów. Zdjęłam z siebie przemoczoną kurtkę i buty, po czym rzuciłam je na podłogę.

− Jeszcze nie. – Moja opiekunka wyszła z kuchni. – Dziecko, ależ ty zmokłaś. Zdejmij z siebie te mokre ubrania, bo się przeziębisz, a później zejdź na kolację. Zrobiłam twoją ulubioną pieczeń.

− Dobrze. Zaraz przyjdę.

Ruszyłam do sypialni, sprawdzając po drodze, czy wszystkie okna były zamknięte.

Mimo wszystko obawiałam się, że tamten psychol w każdej chwili mógł wrócić. Choć obecność sąsiadów, Meredith i sprawnego alarmu powinny przegonić wszystkie lęki, coś nie dawało mi spokoju.

Po przekroczeniu progu sypialni zauważyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach.

Na biurku dostrzegłam pojedynczą, czarną jak smoła różę, której nie było tam wcześniej. Sztywnym krokiem podeszłam do znaleziska, z trudem przełykając ślinę. W skroniach czułam pulsowanie, a dźwięk mocno bijącego serca zagłuszał wszystko inne. Z ociąganiem wzięłam do ręki kwiat, dopiero teraz odsłaniając niewielką białą karteczkę z wykaligrafowanymi napisami:

Evangeline, wiem o Tobie więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Zbyt długo Cię szukałem, by pozwolić, abyś zniknęła po raz kolejny. Już nie potrafię się doczekać naszego spotkania. Mam nadzieję na sprzyjające okoliczności.

Śpij dobrze i śnij o mnie, moja słodka. Zapewniam Cię, że Ty gościsz w moich myślach nieustannie.

Twój na zawsze.

Gdy czytałam wiadomość, nogi się pode mną uginały. Świat zaczął wirować, czułam wykwitające na policzkach rumieńce. Jak on się dostał do mojego pokoju? Przecież wszystkie okna były zamknięte, zresztą Meredith na pewno by coś zauważyła. W końcu nie był niewidzialny. Czego chciał akurat ode mnie?

Osunęłam się na podłogę, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho płakać. Byłam zła na siebie za to, że nie wiedziałam, co robić. Czym zawiniłam? Przecież nikogo nie skrzywdziłam, nikomu się nie naraziłam, nic nie ukradłam. Musiało chodzić o rodziców… Tak, pewnie znaleźli coś niewygodnego dla jakichś osób, które teraz chciały ich nastraszyć. Byłam ich najsłabszym punktem, jedynym dzieckiem.

Pomyślałam, że warto byłoby zadzwonić na policję, ale z drugiej strony nadal nie docierało do mnie, że to dzieje się naprawdę. Jeszcze wczoraj sama bym w coś takiego nie uwierzyła. Applewood – ostoja spokoju, najbezpieczniejsze miejsce w stanie i porywacz. Nie, to przerastało możliwości nawet mojej wyobraźni, która swoją drogą nie była ograniczona.

W naszym mieście życie niezmiennie od ponad stu lat toczyło się własnym rytmem, narzucanym przez pory roku i kilka corocznie obchodzonych uroczystości. Tutaj nic nie działo się bez przyczyny. Ba, tu się kompletnie nic nie działo. Każdy znał swoje miejsce w szeregu. Jeśli ktoś był sprytniejszy od innych, uciekał stąd, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Jak moi rodzice i wielu im podobnych.

I oto nagle w spokojnym, zapomnianym przez zło miasteczku ktoś zaczyna prześladować niewinną dziewczynę… nikt w to nie uwierzy. Sama nie potrafiłam w to uwierzyć, chociaż dotyczyło mnie.

Może najlepszym rozwiązaniem byłby wyjazd do rodziców? Schronienie się pod ich skrzydłami, tam, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Ale najpierw musiałam porozmawiać z Meredith.

Podniosłam się z podłogi, wytarłam z twarzy ślady łez i przeszłam do kuchni, gdzie nakładała właśnie na talerze kolację.

− O, już jesteś. Usiądź, zaraz zjemy.

− Meredith, musimy porozmawiać – zaczęłam poważnym tonem. Spojrzała na mnie z niepokojem wymalowanym w oczach. – Czy ktoś tutaj był dzisiaj i mnie szukał? – zapytałam.

− Nie, chyba nie. Chociaż ta twoja koleżanka, Sophie Bennet, chciała z tobą rozmawiać, ale kiedy powiedziałam, że cię nie ma, szybko wyszła – Meredith stwierdziła po chwili zastanowienia.

− I tylko ona?

− Tak. Coś się stało? – dopytywała. W jej głos słyszałam wyraźnie zmartwienie.

− Nie. Tak. Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć – wahałam się.

− Możesz mi wyznać wszystko. Co cię trapi? Jesteś w ciąży z tym chłopakiem albo z kimś innym? Przecież to nie tragedia. – Meredith przysiadła na krześle obok mnie i ujęła moją dłoń.

− Nie! – zaprzeczyłam szybko. − Ktoś podrzucił dzisiaj do mojej szkolnej szafki moje zdjęcie wykonane z ukrycia, a później jakiś mężczyzna mnie napadł. – Spojrzałam jej w oczy. – Na początku sądziłam, że to jakiś żart, a później naprawdę się przestraszyłam. Myślałam, że to już koniec, że już nigdy nie zobaczę rodziców ani ciebie, ani przyjaciół, ale jakoś dałam radę uciec. – Pod koniec emocje wzięły górę i ostatnie słowa wypowiedziałam z niemałym trudem.

− O Boże! Dlaczego nic od razu nie powiedziałaś? Trzeba zadzwonić na policję, powiadomić o wszystkim rodziców. – Meredith zerwała się na równe nogi, złapała telefon i zaczęła wystukiwać odpowiedni numer.

− Zaczekaj, to jeszcze nie wszystko. On tu był.

Podałam jej kartkę znalezioną w pokoju.

Wzięła ją do ręki i zaczęła czytać. Z każdą sekundą jej oczy coraz bardziej się rozszerzały, odłożyła słuchawkę na miejsce i przez kilkanaście sekund stała w bezruchu.

− Nie mówiłam ci, żeby cię nie martwić, ale już od jakiegoś czasu dostajemy głuche telefony. To może mieć związek, chociaż nie musi. Myślałam, że to po prostu pomyłka. – Meredith westchnęła, opadając bezradnie na krzesło.

− Nie wiem, co powinnyśmy zrobić – powiedziałam ze zrezygnowaniem.

Miałam kompletną pustkę w głowie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: