Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Świat według Clarksona. Czy da się to przyspieszyć? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świat według Clarksona. Czy da się to przyspieszyć? - ebook

Z czym kojarzy się wam Jeremy Clarkson?

Z szybkimi samochodami i zwariowanymi pomysłami? A może z rolnictwem? Dziś pewnie wielu z was częściej postrzega go jako dżentelmena farmera, który zza kierownicy traktora dogląda swoich hektarów, ale Jeremy nie od razu stał się synem ziemi o czerstwej twarzy i dłoniach zrogowaciałych od pracy na roli…

Dawniej widziało się go właściwie tylko w rozpędzonym samochodzie spowitym dymem palonych opon i oparami benzyny. To szalone życie przemierzającego świat motoryzacyjnego guru zmuszało go do mierzenia się z nieludzką liczbą okoliczności, w których stawiał czoła głupocie, niedorzecznościom i nonsensom. I choć Jeremy nie należy do osób o anielskiej cierpliwości, zawsze podejmował wysiłek, by swoim ciętym komentarzem i dobrą radą postawić do pionu wciąż zaskakujący go absurdami świat. Tak jest i tym razem – przed wami ósmy już „Świat według Clarksona”!

Dowiecie się z niego między innymi:

  • czy istnieją słuchawki z redukcją hałasu zdolne wyciszyć Jamesa Maya
  • czym grozi kąpiel w wannie z ropą naftową
  • jaki typ obuwia jest odpowiednikiem SUV-a wśród butów
  • co najbardziej pomaga na kaca
  • gdzie można obejrzeć obraz Moneta, szorując nosem po płótnie
  • jaki gatunek zwierząt potrafi przesyłać zdjęcia z Instagrama
  • co oznacza skrót BYY.

Tak jak wcześniej, również i tym razem można liczyć na Jeremy’ego, który swoim wyjątkowym poczuciem humoru i niepodrabialnym podejściem do rzeczywistości próbuje naprawiać świat. I to na pełnych obrotach. Tylko nie oczekujcie, że wszystko pójdzie jak po maśle…

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66873-58-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JUŻ ZA CHWILĘ ARTYSTYCZNY NOKAUT! ZOBACZYCIE LAS POKRYW DO WŁAZÓW KANALIZACYJNYCH W CHIPPENHAM

Na wrzosowisku Dartmoor stanęła ogromna i całkiem gustowna drabina. O nic się nie opiera, lecz wyrasta ze środka pustkowia i wznosi się ku chmurom. Wielu nazwało ją „Schodami do nieba”, a miejscowe władze już wkrótce usuną tę instalację, zasłaniając się względami bezpieczeństwa.

Nie zapowiedziały wprawdzie, że to zrobią, ale zrobią to, bo co będzie, jeśli ktoś postanowi wspiąć się na samą górę drabiny – gdzie nie ma już nic oprócz nieba – i spadnie? Kogoś trzeba będzie pozwać. Dlatego lepiej drabinę zdemontować i wrzucić do skipa.

Kiedyś w tym samym miejscu stało gigantyczne dębowe krzesło. Wykonał je miejscowy artysta Henry Bruce, ale „szefowie Dartmoor” (jak ich nazywa miejscowa gazeta) stwierdzili, że cieszy się ono zbyt wielkim zainteresowaniem turystów, co powoduje problemy w ruchu drogowym. Zdecydowali więc, że należy je usunąć. I tak się stało: wywieziono je wielką ciężarówką do przeprowadzek.

Tak się zastanawiam… Dlaczego nikt nie usunął dwudziestometrowej postaci z rozpostartymi skrzydłami górującej nad Gateshead? Lub nagich mężczyzn z żeliwa stojących po kolana w piasku na plaży w Crosby w hrabstwie Merseyside? Lub graffiti zdobiących ściany sklepów w Bristolu?

To proste. Są to dzieła uznanych artystów, więc mogą zostać. Drabina i krzesło? Zostały stworzone prawdopodobnie przez zwyczajnych ludzi. W takim razie są śmieciami i należy się ich pozbyć.

Uważam, że to głupota. Mnie ta drabina się podoba. Bez niej Dartmoor to tylko ogromna błotna połać smagana wiatrem. Atrakcyjna dla koni, idiotów w nieprzemakalnych kurtkach z kapturem i włamywaczy z wyrokiem, ale przeciętna rozwinięta istota ludzka potrzebuje tam jakiegoś wyróżnika. Jego brak sprawia, że Dartmoor to coś, co trzeba minąć w drodze do Kornwalii. Duża plama niczego wstrzymująca rozwój Tavistock.

Mam zatem propozycję dla szefów Dartmoor: umieśćcie na najbliższym murze tabliczkę z oświadczeniem, że nie ponosicie odpowiedzialności za urazy poniesione podczas wspinaczki i pozostawcie drabinę tam, gdzie jest.

Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden, nawet lepszy pomysł – tym razem dla ogólnokrajowych nadawców. Wskrześmy program _It’s a Knockout_, ale zaprowadźmy w nim kilka istotnych zmian*. Zrezygnujmy z pedofilskiego prowadzącego śmiejącego się histerycznie za każdym razem, kiedy uczestnicy przebrani za smerfy wpadają do brodzika. Niech ten teleturniej stanie się ogromnym ogólnokrajowym konkursem artystycznym.

Myślę, że widzowie mają dość oglądania entuzjastów fitnessu przedzierających się przez dżunglę czy doniesień o przejawach normalnych zachowań Borisa Johnsona. A już z całą pewnością nudzą nas kaczki, które potrafią jeździć na deskorolce, sprzedawcy sklepowi, którym wydaje się, że umieją śpiewać, i biedne dzieci znające magiczne sztuczki. Wkrótce nie będziemy chcieli patrzeć nawet na ludzi z dwiema lewymi nogami, którzy ubrani w kombinezony z cekinami podrygują do piosenki ABBY.

Program, który wymyśliłem, też jest konkursem, ale przewyższającym uznane formaty, bo co tydzień dwa całe miasta będą rywalizować, które z nich stworzy lepszą instalację artystyczną. A kibicować im będzie jury w składzie: Anthony Gormley, Jonathan Yeo, Keith Tyson i Banksy – przecież możemy mierzyć wysoko.

Zastanówcie się tylko. W każdym mieście znajdą się jakieś nieużytki, którymi nie interesują się deweloperzy. W dzisiejszych czasach często jest to tak zwane centrum. Zazwyczaj składa się ono tylko z rzędu sklepów charytatywnych i punktów z jedzeniem na wynos, a ożywa wyłącznie nocą w zamieci chlamydii i wymiotów. Chyba warto zatem przekształcić je w kilometrową wystawę dzieł Henry’ego Moore’a?

Czasem to nie będzie centrum, lecz na przykład opuszczona fabryka, blok, który po pożarze wieżowca Grenfell uznano za nienadający się do zamieszkania, lub park wykorzystywany głównie przez psy jako ubikacja. W każdym mieście znajduje się jakiś obiekt bądź teren, który po przeróbkach doskonale się nada.

Czyli tak: rada miejska wybiera lokalizację i konsultuje ją z miejscowymi artystami. Ich też nigdzie nie brakuje. Wszędzie można znaleźć osoby, które w pobliskiej herbaciarni eksponują swoje akwarele albo upiorne wypchane zwierzęta w nadziei, że zechce je kupić ktoś z Królewskiego Narodowego Instytutu Osób Niewidomych.

Te konsultacje będą filmowane – wszyscy przecież chcemy poznać kulisy współzawodnictwa w miasteczkach ekscytujących się na co dzień konkursami na największy kabaczek i wyścigami kucyków. Chcemy oglądać ta małomiasteczkowe rozgoryczenia, kiedy artysta słyszy, że jego pomysł pomalowania wszystkich słupów telegraficznych na czerwono jest głupi, bo radni zamiast tego wolą wznieść u siebie pełnowymiarowy model Muzeum Guggenheima w Bilbao.

Całe to przedsięwzięcie będzie wymagało mnóstwa pracy, ale to nie szkodzi, bo w każdym mieście zawsze jest pełno wścibskich osób, które „pragną się angażować w sprawy społeczności”. A jeszcze więcej tych, którzy mają parcie na ekran. Marzy mi się odcinek, w którym jakieś miasto robi remake starej reklamy telewizora Sony Bravia: farba eksploduje z niezliczonych miejsc na komunalnym blokowisku, a jej hektolitry tworzą feerię barw. Pamiętacie ten spot? Wyobraźcie sobie teraz wystrzeliwanie trzydziestocentymetrowych kul z farbą z działka ustawionego na jakimś paskudnym terenie. W ciągu kilku minut jego szpetota by zniknęła.

Bristol mógłby stworzyć jakąś instalację związaną z concorde’em, Doncaster – wykonać dwustumetrowego górnika z brązu, a Chippenham – ustawić las pokryw do włazów kanalizacyjnych na cześć Jeremy’ego Corbyna, najsłynniejszego syna tego miasta, choć jego pomysły na rewitalizację zapomnianych miejscowości nie są nawet w przybliżeniu tak dobre jak mój.

Z pewnością w jakimś brytyjskim mieście działa firma, która potrafiłaby odtworzyć tę cudowną fontannę z lobby Burdż al-Arab, tylko jeszcze większą. Znacznie chętniej obejrzę próby sprostania temu wyzwaniu od podróży jakiejś dziewczyny z kasy w supermarkecie do Simona Cowella i z powrotem do kasy.

Co więcej, o tej dziewczynie zapomnimy już dosłownie za chwilę, a taka fontanna mogłaby działać całe setki lat. Ów cud architektury wywindowałby miasto, które go stworzyło, na poczesne miejsce na mapie sztuki. Wyżej niż plasuje się nasze kolejne bezsensowne Miasto Sztuki: Coventry.

7 stycznia 2018 r.

* Jasno chcę powiedzieć wszelkim menedżerom telewizyjnym: to mój pomysł.PRZEKŁADAJ DALEJ PAPIERY, KONSTABLU. MY, STRAŻ OBYWATELSKA, ZAJMIEMY SIĘ WŁAMYWACZEM

Na temat prawa w Wielkiej Brytanii wiem tylko jedno: nie ma na całym świecie droższego miejsca niż stanowisko wyższości moralnej. Nawet gdyby sam Bóg wyłonił się z chmur i powiedział ławie przysięgłych, że postąpiliście właściwie, wcale nie gwarantowałoby to, że zostaniecie uniewinnieni. Zazwyczaj wręcz przeciwnie.

I w ten sposób zgrabnie przechodzę do przypadku Marka Cardwella, który stanął przed sądem koronnym w Teesside w zeszłym tygodniu. Zanim do tego doszło, rozmawiał online z dziewczynkami. Przynajmniej tak mu się wydawało. Tymczasem okazało się, że prosił o intymne fotki działaczy obywatelskich organizacji ścigających pedofilów. Te szybko doniosły na niego stróżom prawa.

Oczywiście to wspaniale, ale chwileczkę… Jakie przestępstwo popełnił w rzeczywistości ten człowiek? Nie zachował się nieodpowiednio w stosunku do nieletniej. Poprosił brzuchatego faceta w koszulce ze Steppenwolfem, żeby zrobił sobie dobrze i podesłał mu fotki. Dziwaczne, przyznaję, ale nie nielegalne.

Co ciekawe, okazuje się, że jednak nielegalne, bo w zeszły poniedziałek Cardwella uznano za winnego próby uwiedzenia dziecka oraz nakłonienia go do czynności seksualnej i skazano na osiemnaście miesięcy więzienia.

Być może publicznie nie ujawniono niektórych aspektów tej sprawy, w każdym razie jednak komisarz do spraw policji i przestępczości wyraził wdzięczność organizacjom obywatelskim za ich pomoc w doprowadzeniu do wyroku skazującego, choć nie ma potrzeby pomagać policji, bo „mamy wszystko pod pełną kontrolą przez cały czas”.

Tyle że tak nie jest. Wiemy o tym doskonale, bo zeszłej jesieni policja sama przyznała, że by zaoszczędzić czterysta milionów funtów, nie będzie już prowadziła dochodzeń w sprawach drobnych przestępstw związanych z przemocą lub kradzieżą, chyba że ofiara sama wskaże sprawcę.

Oczywiście jeśli przestępca wtargnie do czyjegoś domu, uciekając się do przemocy lub oszustwa, dyżurny funkcjonariusz wypełni formularz swoim najstaranniejszym pismem odręcznym i pieczołowicie złoży go do akt w tym ogromnym magazynie, gdzie skończyła zaginiona Arka Przymierza. Natomiast jeśli złoczyńca podważy łomem okno i ukradnie kilka drobiazgów, właścicielowi domu powie się uprzejmie, żeby spadał.

To samo dotyczy umiarkowanej przemocy. Jeśli, jak większość mieszkańców naszego kraju, toczysz z sąsiadem wojnę o jego zaniedbany żywopłot, nie możesz go zdzielić młotkiem w twarz. Bo wówczas pojawią się gliny. Natomiast jeśli go popchniesz albo szturchniesz palcem w oko, to w porządku.

Pomysł jest bardzo prosty. Dzięki ignorowaniu drobnych wykroczeń policja będzie mogła skierować wszystkie siły do zwalczania tych przestępstw, które w obecnych czasach naprawdę się liczą. Terroryzmu. Bycia didżejem z lat siedemdziesiątych. Ochlapywania matek wodą z kałuż przy zbyt szybkim przejeżdżaniu ulicą. Albo wrzucania plastiku do morza.

Problem w tym, że po odkryciu u siebie włamania wcale nie odnosicie wrażenia, że to nieistotne przestępstwo. W najlepszym razie jego skutkiem są pewne niedogodności. Musicie trzymać nerwy na wodzy, gdy rzeczoznawca ubezpieczyciela oskarża was, że sami się okradliście. A potem kupić nową szczoteczkę do zębów, na wypadek gdyby tą z łazienki złodziej wyczyścił sobie tyłek.

W najgorszym razie włamanie może głęboko was zmartwić. Utrata pierścionka zaręczynowego matki, psa lub albumu z fotografiami może wydawać się nieistotna, gdy się o tym pisze, ale was dotknie do żywego i zasmuci na długo. A będzie wam jeszcze smutniej, kiedy na posterunku policji każą wam się wynosić, bo „wszyscy nasi funkcjonariusze są teraz na szkoleniu wspinania się po drabinie”. Co zatem powiecie na taki plan…

Magazyny zatrudniają nocnych stróżów, żeby pilnowali towarów, kiedy pracownicy idą do domu. Przemysłowe tereny przyzakładowe patrolowane są przez ochronę z groźnymi psami. Sklepy też mają swoich ochroniarzy. Widziałem ostatnio jednego stojącego w drzwiach. Był dobrze zbudowany, w uchu miał słuchawkę i przypuszczam, że dzięki jego obecności znacznie zmalało ryzyko, że ktoś rozbije szybę i wyniesie, co zdoła.

Puby i kluby też zatrudniają ochronę, żeby radziła sobie z zachowaniami, które przestały już interesować policjantów. Dlaczego zatem, na miłość boską, podobne rozwiązanie nie trafi na ulice?

Co prawda na tę, przy której mieszkam w Londynie, właśnie trafiło. Jeden z mieszkańców miał już po dziurki w nosie tracenia dwóch range roverów rocznie, więc przekonał sąsiadów, żeby wspólnie wynająć faceta, który w nocy jeździ po okolicy i świeci latarką w twarz każdemu przechodniowi w kapturze. W kolejnym roku ukradli mu trzy range rovery. Podejrzewam jednak, że to dlatego, iż ów najęty samotny mściciel jest kiepskawy.

Wasz tymczasem może być lepszy. Poza tym całe to przedsięwzięcie wcale nie musi być bardzo drogie, no bo pomyślcie: jeśli na waszej ulicy znajduje się sto domów i wszyscy ich mieszkańcy się zrzucą, to możecie mieć faceta z samochodem i złym psem… za ile? Trzysta funtów rocznie?

A za nieco więcej może uda wam się wprowadzić własny system prawny. W różnych zamieszkałych przez muzułmanów dzielnicach w Wielkiej Brytanii obowiązuje szariat, czyli islamskie prawo oparte na ich wierzeniach religijnych. Możecie więc pójść za tym przykładem i ustalić, co będzie odpowiednie dla was i waszych sąsiadów.

Jeśli mieszkacie wśród osób w typie Jeremy’ego Corbyna, moglibyście zaprosić włamywacza do kuchni i poczęstować go rozgrzewającą zupką. Jeśli bliżej wam do konserwatywnych moralistów z Tunbridge Wells, możecie przywiązać go do ozdobnego słupa i skazać na śmierć. Na przykład przez ukamienowanie, jeśli tego zażyczą sobie wasze dzieci.

Tego rodzaju podejście znacznie odciąży zwykłe sądy, które wreszcie będą miały więcej czasu na zajmowanie się poważnymi sprawami, takimi jak parkowanie na żółtej linii czy przekraczanie dozwolonej prędkości.

Jedyna dziedzina, którą nie radzę wam się zajmować, to pedofilia. Bo mam w tym względzie pewne doświadczenie. Nie, chwileczkę. Źle to sformułowałem. Kiedyś musiałem zwrócić się o pomoc do CEOP – policyjnej agencji przeciwdziałającej wykorzystywaniu dzieci i zajmującej się ich ochroną w internecie.

I to było niesamowite. Imponująco skuteczne. To jedyna dziedzina pracy policyjnej, w której cywile nie potrafią poradzić sobie lepiej niż policjanci.

14 stycznia 2018 r.ZANIM ZLINCZUJECIE PRACOWNIKÓW OXFAMU, POMYŚLCIE O TYSIĄCACH ISTNIEŃ, KTÓRE URATOWALI

Zapewne coś mi się zupełnie pomyliło, ale z tego, co zrozumiałem, ciężko pracujący członek organizacji humanitarnej być może przespał się z prostytutką po wyczerpującym dniu spędzonym na rozdawaniu owoców i koców ratunkowych ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti. W rezultacie wszędzie teraz słychać nawoływania, żeby każdego, kto choćby przeszedł koło sklepu Oxfamu, zabić strzałem w głowę i pochować w nieoznakowanym grobie za miastem.

Żeby nie było tu żadnych wątpliwości: ja zawsze miałem wątpliwości co do Oxfamu. Nie podobało mi się, jak Oxfam wykorzystuje globalne ocieplenie, ubóstwo i Margaret Thatcher jako trójząb do ataku na nasze poczucie winy. I od dawna podejrzewałem, że każda organizacja prowadzona przez grupkę zwolenników BBC i Partii Pracy będzie wydawać więcej na południowoafrykańskie, bezatomowe i pokojowe chipsy niż na bandaże dla potrzebujących i pozbawionych środków do życia.

I nawet podczas mojego krótkiego flirtu z punkiem mniej więcej 1 sierpnia 1976 roku absolutnie nic w sklepie Oxfamu nie nasunęło mi myśli: „Hm. Co za ironia”. To wszystko tandeta.

Zresztą nie chodzi tylko o Oxfam. Podróżowałem do różnych muzułmańskich punktów zapalnych na całym świecie i widziałem tam pracowników ONZ, którzy podczas ramadanu przesiadywali na rogach ulic w krótkich spodenkach, popijając piwo i paląc papierosy. I słyszałem, jak ludzie na tych uszczęśliwianych na siłę terenach zastanawiali się, dlaczego na wszystkich oenzetowskich toyotach land cruiserach obok błękitnego UN nie widnieją także błękitne „C” i „T”.

Dalej mamy UNICEF, w którym – jak dowiedzieliśmy się w ubiegłym tygodniu – aż roi się od pedofilów, i wszystkie inne organizacje pozarządowe, o których po prostu wiadomo, że ich terenowe oddziały prowadzą żarliwie pobożni entuzjaści, których w życiu nie zaprosiłbyś na obiad.

Rozumiem, dlaczego tego rodzaju zajęcie jest pociągające. Wysyłają was na kilka miesięcy w jakieś gorące miejsce, gdzie wykonujecie ważną pracę, dzięki której stajecie się interesujący i opaleni.

A do tego, jeśli coś pójdzie nie tak, na przykład wpadniecie w pułapkę, zostaniecie zjedzeni albo wysadzeni w powietrze, wiecie, że dyrektor szkoły, do której chodziliście, będzie was wychwalał podczas odbywającego się na stojąco pogrzebu, a lokalna gazeta zaapeluje, by na waszą cześć nazwać rondo. Pewnie, John Lennon dostał port lotniczy za swojego eggmana, a wy co? Rondo. Obsadzone geranium.

Po skończonym dniu pracy możecie spędzać czas nad basenem w domu, gdzie zostaliście zakwaterowani, popijać piwo, ciesząc się ciepłym wieczorem, i być może uprawiać seks. I w tym najwyraźniej tkwi sedno problemów Oxfamu.

Jeden z ich ludzi, Belg działający na Haiti, prawdopodobnie zapłacił jakimś kobietom za zrobienie tego, co podobno robiły, a to zostało bardzo źle przyjęte przez wszystkich, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią.

Haiti to bardzo biedny kraj. Trudno tam o pracę. I oto przyjeżdża Belg z plikiem dolarów. To, co stało się później, stawia tego Belga, jak twierdzą wszyscy, w jednym rzędzie z tym dentystą, który zastrzelił lwa, Jimmym Savile’em i Hitlerem. Przepraszam, ale nie rozumiem tej histerycznej nagonki.

Na świecie istnieją prostytutki. Sypiają z mężczyznami za pieniądze. Dzieje się to, od kiedy się urodziłem. Niektórzy twierdzą, że nawet od czasu, kiedy przyszedł na świat James May. Osoby świadczące usługi seksualne są smutną rzeczywistością. Tak? Zgadza się? Co zatem stanie się z tymi kobietami, jeśli nie będą miały klientów? Zatrudnią się jako manikiurzystki! Na Haiti? Zejdźmy na ziemię.

Z grubsza mamy tu do czynienia z podobną dyskusją, jaka toczy się na temat grid girls w Formule 1. Uznano, że nie pasują do wizerunku tego sportu, w związku z czym mają zniknąć z torów. A to oznacza, że spadną dochody kilkuset młodych kobiet z całego świata.

Kontakty wspomnianego Belga z prostytutką powinny interesować tylko jego żonę. Na pewno nie bandę rozwścieczonych szczekaczy w Wielkiej Brytanii. Z rozpaczą obserwuję, że od czasu opublikowania tych rewelacji Oxfam traci darczyńców wspierających tę organizację stałym poleceniem zapłaty – w ciągu zaledwie trzech dni wycofało się 1270. Obserwujemy też kolejnych byłych ministrów rozwoju międzynarodowego twierdzących, że nigdy nie słyszeli o Oxfamie, oraz lotną brygadę z owłosionymi pachami palącą ludzi na ulicach za oglądanie wystawy sklepu tej organizacji.

Można mieć całkowitą pewność, że o tej sprawie jeszcze długo będzie głośno. Podobnie jak głośno było o sprawie Harveya Weinsteina, która doprowadziła do kwestii Kevina Spaceya, a ta do wszystkich, którzy mają mosznę. I w tej atmosferze afera seksualna związana z Presidents Club skłoniła Great Ormond Street Hospital do zwrotu pieniędzy otrzymanych na pomoc chorym dzieciom, bo zostały zebrane przez młode kobiety w starannie dobranej bieliźnie. Zatem teraz również inne organizacje dobroczynne zostaną wciągnięte w to bagno.

I w rezultacie w przyszłym tygodniu będziecie bać się wrzucić dziesięć centów do puszki Royal National Lifeboat Institution w obawie, że organizacja wyda je na kije bejsbolowe do zabijania fok.

Owszem, niektóre organizacje dobroczynne są prowadzone nieudolnie i wydają na pomoc tylko sześćdziesiąt procent darowizn. Większość jednak radzi sobie znacznie lepiej, zużywając na koszty administracyjne swojej działalności zaledwie jeden procent.

Znałem pewnego faceta pracującego dla znanej organizacji humanitarnej, który po powrocie do Europy po półrocznej misji na polu walki lub w jakimś piekielnym miejscu raczył nas straszliwymi opowieściami o przyszywaniu ludziom urwanych nóg tyłem do przodu lub przybijaniu wieka trumny nad nieboszczykami, którzy po pierwszym uderzeniu młotka wołali „Auu!”. Robiło to wrażenie na tych, którzy go nie znali, ale przy dzisiejszych nastrojach zawisnąłby na słupie latarni ulicznej, a banda kretynów rzucałaby w niego warzywami.

Tymczasem pamiętajmy o jednym: na każdy błąd, który popełnił w stanie kompletnego wyczerpania lub oszołomienia masakrą, przypadają setki, a może tysiące istnień ludzkich, które uratował.

Obawiam się, że teraz świat podobnie krzywdzi tego Belga. Oczywiście mogę się mylić. Może rzeczywiście jest okropny. Ale najpierw się co do tego upewnijmy, zanim zlinczujemy go za spanie z prostytutkami (nie jest pierwszym, który to zrobił) po dniu spędzonym na ratowaniu życia setek osób.

Tymczasem podrzucę wam mały tip. Kiedy następnym razem będziecie przechodzić obok sklepu Oxfamu, dajcie im trochę pieniędzy.

18 lutego 2018 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: