Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Świat Zofii - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świat Zofii - ebook

Jedynie filozofowie wyprawiają się w niebezpieczną podróż ku ostatecznym granicom istnienia.

"Świat Zofii" przetłumaczono na czterdzieści pięć języków, a w samej Polsce książka sprzedana została w blisko ćwierćmilionowym nakładzie. Opowiada ona o czternastoletniej Zofii Amundsen, która podążając śladami największych uczonych Europy – Platona, Sokratesa i Heideggera – odkrywa nie tylko piękno i prostotę filozoficznych nauk, ale przede wszystkim dociera do głębin własnej duszy. Tam znajduje niezwykły i zupełnie niespodziewany skarb...

Jostein Gaarder (ur. 1952 r.), z zawodu nauczyciel filozofii, z zamiłowania zaś – pisarz; jest autorem wybitnych i niezmiernie popularnych powieści dla dorosłych i młodzieży, prezentujących ogrom dziedzictwa kulturowego Europy.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-506-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OGRÓD EDENU

_…w końcu coś kie­dyś musiało powstać z niczego…_

Zofia Amund­sen wra­cała ze szkoły do domu. Pierw­szy odci­nek drogi prze­szła razem z Jorunn. Roz­ma­wiały o elek­tro­nicz­nych robo­tach. Jorunn twier­dziła, że mózg czło­wieka jest jak skom­pli­ko­wany kom­pu­ter, ale Zofia nie była pewna, czy się z nią zga­dza. Czło­wiek musi być chyba czymś wię­cej niż tylko maszyną?

Roz­stały się przy dużym skle­pie spo­żyw­czym. Zofia miesz­kała na obrzeżu roz­le­głej dziel­nicy wil­lo­wej, do szkoły miała pra­wie dwa razy dalej niż Jorunn. Dom stał jakby na krańcu świata, bo za jej ogro­dem nie było już innych zabu­do­wań. Tu zaczy­nał się głę­boki las.

Zofia skrę­ciła w ulicę Koni­czy­nową. Na końcu uliczka zata­czała ostry łuk. Miej­sce to czę­sto nazy­wano Zakrę­tem Kapi­tań­skim. Ludzie cho­dzili tędy nie­mal wyłącz­nie w soboty i nie­dziele.

Był począ­tek maja. W ogro­dach, pod drze­wami owo­co­wymi kwi­tły gęste kępy żon­kili. Brzozy pokryły się deli­kat­nym zie­lo­nym welo­nem list­ków.

Czy to nie dziwne, że o tej porze roku wszystko tak po pro­stu zaczyna rosnąć? Co spra­wia, że kiedy tylko robi się cie­plej i zni­kają ostat­nie resztki śniegu, z pozba­wio­nej życia ziemi wyła­niają się tony zie­lo­nych liści?

Otwie­ra­jąc furtkę do swo­jego ogrodu, Zofia zaj­rzała do skrzynki na listy. Na ogół było w niej mnó­stwo reklam i kilka wiel­kich kopert do matki. Zofia zwy­kle kła­dła gruby plik poczty na kuchen­nym stole, potem szła na górę do swo­jego pokoju i zabie­rała się do odra­bia­nia lek­cji.

Do ojca przy­cho­dziły jedy­nie od czasu do czasu jakieś zawia­do­mie­nia z banku, ale też nie był on wcale, ot takim sobie, zwy­czaj­nym ojcem. Ojciec Zofii był kapi­ta­nem wiel­kiego tan­kowca i więk­szą część roku spę­dzał poza domem. Kiedy przy­jeż­dżał na kilka tygo­dni, prze­cha­dzał się po poko­jach wol­nym kro­kiem i uprzy­jem­niał życie Zofii i jej matce, ale gdy prze­by­wał na morzu, sta­wał się bar­dzo daleki.

Dziś w skrzynce leżał tylko jeden nie­duży list – i był do Zofii.

„Zofia Amund­sen – gło­sił napis na małej koper­cie – ul. Koni­czy­nowa 3”. To wszystko, ni­gdzie nie podano, kto go wysłał. Nie było nawet znaczka.

Zofia szybko zatrza­snęła furtkę i zaraz otwo­rzyła kopertę. W środku zna­la­zła jedy­nie mały arku­sik papieru, nie więk­szy od samej koperty. Napi­sano na nim: „Kim jesteś?”.

I nic wię­cej. Ani pozdro­wień, ani pod­pisu, tylko te dwa odręcz­nie napi­sane słowa i duży znak zapy­ta­nia.

Jesz­cze raz obej­rzała kopertę. No tak, list był do niej, ale kto wsu­nął go do skrzynki?

Zofia w pośpie­chu otwie­rała drzwi do czer­wo­nego domu. Jak zwy­kle kot Shere Khan zdą­żył chył­kiem prze­mknąć wśród krze­wów, wsko­czyć na schodki i prze­śli­zgnąć się przez drzwi, zanim zamknęła je za sobą.

– Kici, kici, kici!

Gdy matka Zofii zło­ściła się na to czy owo, zda­rzało się, że nazy­wała dom, w któ­rym miesz­kali – mena­że­rią. Mena­że­ria to zbio­ro­wi­sko roz­ma­itych zwie­rząt i prawdę powie­dziaw­szy, Zofia była bar­dzo zado­wo­lona ze swego zwie­rzyńca. Naj­pierw dostała wazę ze zło­tymi ryb­kami: Zło­to­włosą, Czer­wo­nym Kap­tur­kiem i Czar­nym Pio­tru­siem. Póź­niej przy­były papużki, Kru­szyna i Okru­szek, żółw Gowinda, a wresz­cie żół­to­brą­zowy jak prę­go­wany tygrys kot Shere Khan. Wszyst­kie zwie­rzaki miały sta­no­wić swo­istą rekom­pen­satę za to, że matka późno wra­cała z pracy, a ojciec tułał się gdzieś po morzach i oce­anach.

Zofia zrzu­ciła z ramion szkolny ple­cak i wysta­wiła dla Shere Khana miseczkę z kocim jedze­niem. Wresz­cie klap­nęła na kuchenny sto­łek z tajem­ni­czym listem w dłoni.

_Kim jesteś?_

Skąd mogła wie­dzieć? Oczy­wi­ście była Zofią Amund­sen, ale kto to taki? Na razie jesz­cze dokład­nie tego nie wie­działa.

A gdyby nazy­wała się zupeł­nie ina­czej? Na przy­kład Anna Knut­sen? Czy wów­czas byłaby kimś innym?

Nagle przy­po­mniało jej się, że tata z początku chciał, by miała na imię Synnøve. Zofia spró­bo­wała wyobra­zić sobie, że wyciąga rękę i przed­sta­wia się jako Synnøve Amund­sen, ale nie, to nie było to. Przez cały czas przed­sta­wiała się zupeł­nie inna dziew­czynka.

Zesko­czyła na pod­łogę i nie wypusz­cza­jąc z ręki nie­zwy­kłego listu, prze­szła do łazienki. Sta­nęła przed lustrem i głę­boko zaj­rzała sobie w oczy.

– Jestem Zofią Amund­sen – powie­działa.

Dziew­czynka w lustrze nawet się nie skrzy­wiła. Bez względu na to, co robiła Zofia, i ona robiła to samo. Zofia sta­rała się uprze­dzić swe lustrzane odbi­cie, wyko­nu­jąc bły­ska­wiczny ruch, ale ta druga oka­zała się rów­nie szybka.

– Kim jesteś? – zapy­tała.

I teraz także nie otrzy­mała żad­nej odpo­wie­dzi, ale przez moment poczuła, że sama zapę­dziła się w kozi róg, nie wie­działa bowiem, kto zadał pyta­nie – czy ona sama, czy też jej lustrzane odbi­cie.

Zofia przy­su­nęła palec wska­zu­jący do nosa w lustrze i powie­działa:

– Ty to ja.

Kiedy jej oświad­cze­nie pozo­stało bez odzewu, odwró­ciła zda­nie:

– Ja to ty.

Zofia Amund­sen nie zawsze była zado­wo­lona ze swo­jego wyglądu. Czę­sto sły­szała, że ma piękne mig­da­łowe oczy, ale z pew­no­ścią powta­rzano jej to tylko dla­tego, że miała za mały nos i za duże usta. W dodatku uszy tkwiły zbyt bli­sko oczu. A już naj­gor­sze ze wszyst­kiego były pro­ste, gład­kie włosy, za nic nie dające uło­żyć się w żadną fry­zurę. Cza­sami ojciec gła­dził ją po gło­wie i mówił: „Moje ty dziew­czę o wło­sach jak len”, nawią­zu­jąc do utworu muzycz­nego Claude’a Debussy’ego. Mógł sobie tak mówić, nie był ska­zany na to, by przez całe życie zwi­sały mu z głowy pro­ste czarne strąki. Na włosy Zofii nie dzia­łały ani pianki, ani żele.

Cza­sami wła­sny wygląd zda­wał jej się do tego stop­nia dziwny, że zasta­na­wiała się, czy przy­pad­kiem nie jest kaleką. W każ­dym razie matka wspo­mi­nała o trud­nym poro­dzie. Ale czy to naprawdę sam poród decy­do­wał o wyglą­dzie czło­wieka?

Czy to nie dziwne, że nie wie­działa, kim jest? I czy nie bez­sen­sowne, że sama nie może decy­do­wać o swoim wyglą­dzie? Został jej podany na tacy. Ow­szem, mogła wybie­rać sobie przy­ja­ciół, ale samej sie­bie nie wybrała. Nie wybrała nawet tego, że jest czło­wie­kiem.

Co to jest czło­wiek?

Zofia znów popa­trzyła na dziew­czynkę w lustrze.

– Chyba pójdę odra­biać bio­lo­gię – oznaj­miła, jakby chciała się uspra­wie­dli­wić. W następ­nej chwili była już na kory­ta­rzu.

Nie, raczej wyjdę do ogrodu, pomy­ślała.

– Kici, kici, kici!

Zofia wypchnęła kota na schody i zamknęła za sobą drzwi.

Stała na wysy­pa­nej żwi­rem alejce, trzy­ma­jąc w dłoni tajem­ni­czy list, gdy nagle ogar­nęło ją dziwne uczu­cie. Miała wra­że­nie, że jest lalką, która za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki stała się nagle żywą istotą.

Czy to nie dziwne, że znaj­do­wała się teraz na świe­cie, że mogła prze­by­wać w tak nie­zwy­kłej baśni?

Shere Khan lek­kimi susami prze­sko­czył żwi­ro­waną alejkę i wśli­zgnął się mię­dzy gęste krzewy porze­czek. Praw­dziwy, żywy kot; żywy od bia­łych wąsów aż po ruchliwy ogon koń­czący gład­kie, smu­kłe ciało. I kot także prze­by­wał w ogro­dzie, ale na pewno nie zda­wał sobie z tego sprawy w taki sam spo­sób jak Zofia.

Kiedy Zofia coraz głę­biej zasta­na­wiała się nad tym, że ist­nieje, przy­szło jej też do głowy, że nie zawsze tak będzie.

Jestem teraz na świe­cie, myślała. Ale pew­nego dnia zniknę.

Czy ist­nieje życie po śmierci? I tego pyta­nia kot był raczej nie­świa­domy.

Nie tak dawno temu zmarła bab­cia Zofii, matka ojca. Od ponad pół roku dziew­czynka nie­mal codzien­nie roz­my­ślała o tym, jak jej bra­kuje. Czy to jest spra­wie­dliwe, że w pew­nym momen­cie życie po pro­stu się koń­czy?

Zofia stała na żwi­ro­wa­nej alejce, zato­piona w myślach. Usi­ło­wała sku­pić się na tym, że ist­nieje, by zapo­mnieć, że nie zawsze tak będzie. Oka­zało się to jed­nak nie­moż­liwe. Kiedy tylko kon­cen­tro­wała się na swym ist­nie­niu, natych­miast poja­wiała się myśl o końcu życia. Podob­nie było, gdy pró­bo­wała myśleć odwrot­nie: dopiero gdy świa­do­mość, że pew­nego dnia prze­sta­nie ist­nieć, stała się dosta­tecz­nie silna, naprawdę zdała sobie sprawę, jak nie­skoń­cze­nie cenne jest życie. To tro­chę tak jak awers i rewers, dwie strony monety; monety, którą stale obra­cała w dłoni. Im więk­sza i wyraź­niej­sza była jedna strona, tym więk­sza i wyraź­niej­sza sta­wała się druga. Życie i śmierć były jak dwie strony tej samej sprawy.

Nie można prze­ży­wać tego, że się ist­nieje, bez świa­do­mo­ści, że kie­dyś się umrze, pomy­ślała. Tak jak nie­moż­liwe jest myśle­nie o śmierci bez myśle­nia o tym, jak wspa­niałe jest życie.

Zofia przy­po­mniała sobie, że bab­cia powie­działa coś podob­nego tego dnia, gdy dowie­działa się od leka­rza o swo­jej cho­ro­bie: „Dopiero teraz rozu­miem, jak wspa­niałe jest życie”.

Czy to nie smutne, że więk­szość ludzi musi zacho­ro­wać, by zdać sobie sprawę z cudow­no­ści życia? A przy­naj­mniej potrzeba im do tego tajem­ni­czego listu w skrzynce!

Może powinna spraw­dzić, czy w skrzynce nie leży coś jesz­cze? Zofia pobie­gła do furtki i unio­sła zie­lone wieczko. Drgnęła prze­stra­szona, ujrzaw­szy iden­tyczną kopertę. Czy wycią­ga­jąc pierw­szy list, nie upew­niła się, że skrzynka jest pusta?

Na tej koper­cie także napi­sano jej nazwi­sko. Roze­rwała ją i wyło­wiła ze środka taki sam arku­sik papieru jak poprzedni.

_Skąd wziął się świat?_ – prze­czy­tała.

Nie mam poję­cia, pomy­ślała Zofia. Tego chyba nie wie nikt? A mimo wszystko Zofia uznała, że pyta­nie jest w pełni uza­sad­nione. Pierw­szy raz w życiu doszła do wnio­sku, że wła­ści­wie nie da się żyć na świe­cie, przy­naj­mniej nie pyta­jąc, skąd się ten świat wziął.

Tajem­ni­cze listy tak zamie­szały Zofii w gło­wie, że posta­no­wiła usiąść w Zaułku.

Zaułek był super­tajną kry­jówką Zofii. Przy­cho­dziła tu tylko wtedy, gdy była bar­dzo zła, bar­dzo smutna albo bar­dzo szczę­śliwa. Tego dnia miała po pro­stu mętlik w gło­wie.

Czer­wony dom stał w wiel­kim ogro­dzie. Było tu wiele rabat z kwia­tami, krze­wów i roz­ma­itych drzew owo­co­wych, roz­le­gły traw­nik z ogro­dową huś­tawką i nawet nie­duża altana; dzia­dek, ojciec ojca, zbu­do­wał ją dla babci, kiedy stra­ciła pierw­sze dziecko, które zmarło zale­d­wie w kilka tygo­dni po uro­dze­niu. Bie­dac­two miało na imię Maria. Na jej nagrobku wyryto napis: „Mała Maria do nas przy­była, przy­wi­tała się i zawró­ciła”.

W jed­nym z rogów ogrodu, z tyłu, za mali­nami rosły gęste zaro­śla, które ni­gdy nie wyda­wały ani kwia­tów, ani owo­ców. Wła­ści­wie był to stary żywo­płot oddzie­la­jący ogród od wiel­kiego lasu, ale ponie­waż przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat nikt go nie pie­lę­gno­wał, zmie­nił się w nie­prze­byty gąszcz. Bab­cia opo­wia­dała, że w cza­sie wojny żywo­płot utrud­niał przej­ście lisom, przy­cho­dzą­cym tu na polo­wa­nie, kiedy kury cho­dziły wolno po ogro­dzie.

Dla wszyst­kich, poza Zofią, stary żywo­płot był rów­nie nie­po­trzebny co klatki dla kró­li­ków w innym miej­scu ogrodu, ale nikt nie znał tajem­nicy Zofii.

Odkąd mogła się­gnąć pamię­cią, Zofia znała wąskie przej­ście w żywo­pło­cie. Czoł­ga­jąc się przez nie, docie­rało się do wol­nego miej­sca oto­czo­nego krza­kami. Było tutaj jak w małej chatce. Mogła mieć pew­ność, że nikt jej tu nie znaj­dzie.

Ści­ska­jąc w ręku dwie koperty, Zofia pobie­gła przez ogród do żywo­płotu i na czwo­ra­kach prze­ci­snęła się przez gęstwinę. Zaułek był dość duży, mogła w nim sta­nąć pra­wie wypro­sto­wana, ale teraz wolała przy­siąść na gru­bych korze­niach. Stąd mogła wyglą­dać przez małe prze­świty mię­dzy gałę­ziami i liśćmi. Choć żaden z nich nie był więk­szy od pię­cio­ko­ro­nówki, miała widok na cały ogród. Kiedy była mała, lubiła stąd przy­glą­dać się, jak matka czy ojciec szu­kają jej mię­dzy drze­wami.

Zofia zawsze uwa­żała, że ogród two­rzy odrębny świat. Za każ­dym razem, gdy sły­szała o ogro­dzie Edenu w histo­rii o stwo­rze­niu świata, miała wra­że­nie, że sie­dzi w Zaułku i wygląda na swój mały raj.

„Skąd wziął się świat?”

Nie, Zofia nie potra­fiła odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Wie­działa, że Zie­mia jest tylko maleńką pla­netą zawie­szoną w ogrom­nej prze­strzeni kosmosu. Ale skąd wzięła się prze­strzeń kosmiczna?

Można było, rzecz jasna, zało­żyć, że kosmos ist­niał od zawsze, i wów­czas nie trzeba było szu­kać odpo­wie­dzi, skąd się wziął. Ale czy cokol­wiek mogło ist­nieć od zawsze? W głębi jej duszy coś gwał­tow­nie pro­te­sto­wało prze­ciwko takiemu twier­dze­niu. Wszystko, co ist­nieje, musiało chyba mieć jakiś począ­tek? A więc i prze­strzeń kosmiczna musiała kie­dyś powstać z cze­goś innego.

Ale jeśli kosmos powstał nagle z cze­goś innego, to i to coś innego musiało kie­dyś powstać z cze­goś jesz­cze innego. Zofia zro­zu­miała, że zepchnęła tylko cały pro­blem na dal­szy plan. W końcu coś kie­dyś musiało powstać z niczego. Ale czy to moż­liwe? Czy nie jest to rów­nie nie­praw­do­po­dobne, jak wyobra­że­nie sobie, że świat ist­nieje od zawsze?

W szkole uczono ją, że świat został stwo­rzony przez Boga, i Zofia usi­ło­wała teraz uspo­koić się myślą, że ta odpo­wiedź jest naj­lep­sza. Zaraz jed­nak znów zaczęła się zasta­na­wiać. Chęt­nie zgo­dzi się z twier­dze­niem, że to Bóg stwo­rzył prze­strzeń kosmiczną, ale co z samym Bogiem? Czy on stwo­rzył się sam, z niczego? Znów coś w niej ostro zapro­te­sto­wało. Nawet jeśli Bóg potra­fił stwo­rzyć to czy tamto, z pew­no­ścią nie zdo­łałby stwo­rzyć samego sie­bie, zanim miał jakie­goś „sie­bie”, przy pomocy któ­rego mógł two­rzyć. Pozo­sta­wała więc tylko jedna moż­li­wość: Bóg ist­nieje od zawsze. Ale prze­cież tę moż­li­wość odrzu­ciła już na początku! Wszystko, co ist­nieje, musi mieć jakiś począ­tek.

– Cho­lera!

Jesz­cze raz otwo­rzyła obie koperty.

_Kim jesteś?_

_Skąd wziął się świat?_

Pod­stępne pyta­nia! I od kogo przy­szły te listy? Pozo­sta­wało to rów­nie wielką tajem­nicą.

Kto wyrwał Zofię z codzien­no­ści i zmu­sił do szu­ka­nia roz­wią­zań wiel­kich zaga­dek wszech­świata?

Zofia po raz trzeci poszła do skrzynki.

Dopiero teraz listo­nosz przy­niósł codzienną por­cję poczty. Zofia wyło­wiła pękaty plik reklam, gazety i parę listów do matki. Zauwa­żyła też wido­kówkę z egzo­tyczną plażą. Odwró­ciła kartkę i zoba­czyła, że przy­kle­jono na niej nor­we­skie znaczki. Na stem­plu wid­niał napis: „Bata­lion ONZ”. Czy to kartka od tatu­sia? Ale prze­cież on miał znaj­do­wać się w zupeł­nie innym miej­scu, a w dodatku to wcale nie jego pismo!

Zofia poczuła, że puls ude­rza jej szyb­ciej, kiedy czy­tała, do kogo zaadre­so­wana jest kartka: „Hilda Møller Knag, c/o Zofia Amund­sen, ul. Koni­czy­nowa 3”… Dalej adres się zga­dzał. Przeczy­tała kartkę:

_Kochana Hildo!_

_Naj­ser­decz­niej­sze życze­nia z oka­zji pięt­na­stych uro­dzin! Jak pew­nie rozu­miesz, chciał­bym Ci ofia­ro­wać pre­zent, który pomoże Ci dora­stać. Wybacz, że wysy­łam kartkę do Zofii. Tak było naj­ła­twiej._

_Uca­ło­wa­nia_

_Tatuś_

Zofia pędem wró­ciła do domu i wpa­dła do kuchni. Czuła, że wzbiera w niej burza.

Kim była ta Hilda, która koń­czyła pięt­na­ście lat tro­chę ponad mie­siąc przed jej pięt­na­stymi uro­dzi­nami?

Zofia przy­nio­sła z kory­ta­rza książkę tele­fo­niczną. Spraw­dziła. Wiele osób nosiło nazwi­sko Møller, było też sporo Kna­gów. Ale nikt w całym gru­bym tomie nie nazy­wał się Møller Knag.

Jesz­cze raz zba­dała tajem­ni­czą pocz­tówkę. Tak, była praw­dziwa, z praw­dzi­wym znacz­kiem i stem­plem.

Dla­czego jakiś ojciec wysłał kartkę z życze­niami uro­dzi­no­wymi pod adre­sem Zofii, jeśli jasne było, że prze­zna­czone są dla kogoś zupeł­nie innego? Jaki ojciec chciałby pozba­wić wła­sną córkę przy­jem­no­ści z otrzy­ma­nia uro­dzi­no­wej kartki, wysy­ła­jąc ją, ot tak sobie, gdzieś w świat? Dla­czego tak mia­łoby być „naj­ła­twiej”? I przede wszyst­kim: w jaki spo­sób zdoła odna­leźć Hildę?

Zofii tra­fił się więc jesz­cze jeden twardy orzech do zgry­zie­nia. Spró­bo­wała upo­rząd­ko­wać myśli.

W ciągu kilku zale­d­wie popo­łu­dnio­wych godzin poja­wiły się przed nią trzy zagadki. Pierw­sza: kto wsu­nął dwie białe koperty do skrzynki na listy. Druga to owe trudne pyta­nia zadane w listach. Trze­cia zagadka brzmiała: kim jest Hilda Møller Knag i dla­czego Zofia otrzy­mała kartkę uro­dzi­nową prze­zna­czoną dla obcej dziew­czynki.

Była prze­ko­nana, że wszyst­kie trzy zagadki muszą w jakiś spo­sób wią­zać się ze sobą, bo do tego dnia wio­dła cał­kiem zwy­czajne życie.CYLINDER

_…zdzi­wie­nie jest tą przy­czyną, dla któ­rej ludzie zaczęli filo­zo­fo­wać…_

Zofia przy­jęła za pew­nik, że osoba, która napi­sała do niej trzy ano­ni­mowe listy, ponow­nie się z nią skon­tak­tuje. Posta­no­wiła na razie nikomu o nich nie wspo­mi­nać.

W szkole trud­niej jej było skon­cen­tro­wać się na lek­cjach. Uznała nagle, że nauczy­ciel roz­pra­wia tylko o rze­czach nie­istot­nych. Dla­czego nie mówił raczej o tym, czym jest czło­wiek albo czym jest świat i jak powstał?

Ogar­nęło ją uczu­cie, któ­rego ni­gdy dotąd nie doznała: i w szkole, i wszę­dzie dookoła ludzie zaj­mo­wali się spra­wami mniej lub bar­dziej przy­pad­ko­wymi. A prze­cież ist­niały poważne, trudne pro­blemy, któ­rych roz­wi­kła­nie było waż­niej­sze niż zwy­kłe przed­mioty szkolne.

Czy ktoś w ogóle znał odpo­wiedź na takie pyta­nia? Zofia w każ­dym razie uwa­żała, że zasta­na­wia­nie się nad nimi jest waż­niej­sze niż wku­wa­nie odmiany cza­sow­ni­ków.

Kiedy zabrzę­czał dzwo­nek na koniec ostat­niej lek­cji, tak prędko opu­ściła dzie­dzi­niec szkoły, że Jorunn musiała biec, by ją dogo­nić.

Po chwili Jorunn zapy­tała:

– Zagramy wie­czo­rem w karty? – Zofia wzru­szyła ramio­nami.

– Chyba już mnie nie inte­re­suje gra w karty. – Jorunn wyglą­dała, jakby wła­śnie spa­dła z księ­życa.

– Nie? No to może zagramy w bad­min­tona?

Zofia wbiła wzrok w asfalt, ale zaraz pod­nio­sła oczy na przy­ja­ciółkę.

– Bad­min­ton też już mnie chyba nie inte­re­suje.

– Ach tak!

Zofia usły­szała w gło­sie Jorunn ton gory­czy.

– A może mogła­byś mi powie­dzieć, co tak nagle stało się dla cie­bie takie ważne?

Zofia led­wie widocz­nie potrzą­snęła głową.

– To… to tajem­nica.

– Phi! Na pewno się zako­cha­łaś!

Dziew­częta przez dłuż­szą chwilę nie odzy­wały się do sie­bie ani sło­wem. Kiedy doszły do boiska, Jorunn oświad­czyła:

– Idę przez boisko.

Przez boisko – to była naj­krót­sza droga dla Jorunn, ale cho­dziła tędy tylko wtedy, gdy musiała spie­szyć się do domu, żeby zdą­żyć na jakieś spo­tka­nie albo wizytę u den­ty­sty.

Zofia czuła, że robi jej się przy­kro, ponie­waż ura­ziła przy­ja­ciółkę. Ale co mogła odpo­wie­dzieć? Że nagle pro­blem, kim jest i skąd wziął się świat, pochło­nął ją do tego stop­nia, że nie miała czasu zagrać w bad­min­tona? Czy Jorunn by to zro­zu­miała?

Dla­czego tak trudno zaj­mo­wać się pyta­niami naj­waż­niej­szymi, choć w pewien spo­sób naj­zwy­klej­szymi ze wszyst­kich?

Czuła, że serce moc­niej ude­rza jej w piersi, kiedy otwie­rała skrzynkę, ale nie­stety zna­la­zła tylko list z banku i kilka dużych żół­tych kopert dla matki. A taką miała nadzieję na kolejną prze­syłkę od nie­zna­nego nadawcy.

Dopiero zamy­ka­jąc furtkę, odkryła swoje imię na jed­nej z dużych kopert. Na odwro­cie, w miej­scu, w któ­rym miała zamiar ją roze­rwać, umiesz­czono napis: „Kurs filo­zo­fii. Obcho­dzić się ostroż­nie”.

Zofia pobie­gła żwi­ro­waną alejką i zosta­wiła ple­cak na scho­dach. Pozo­stałe listy wsu­nęła pod wycie­raczkę i pomknęła do ogrodu za dom. Posta­no­wiła ukryć się w Zaułku. Ten list nale­żało otwo­rzyć wła­śnie tam.

Shere Khan dłu­gimi susami pomknął za nią, ale Zofia uznała, że to nie szko­dzi. Była pewna, że kot nic nikomu nie piśnie.

W koper­cie zna­la­zła trzy kartki maszy­no­pisu spięte spi­na­czem. Zaczęła czy­tać.

Co to jest filo­zo­fia?

Droga Zosiu!

Ludzie mają różne hobby. Są tacy, co zbie­rają stare monety albo znaczki, nie­któ­rzy lubią robótki ręczne, inni poświę­cają wolny czas na upra­wia­nie jakiejś dys­cy­pliny sportu.

Wiele osób lubi także czy­tać, jed­nakże dobór ich lek­tur bar­dzo się różni. Jedni czy­tają tylko gazety albo komiksy, inni wolą powie­ści, a jesz­cze inni książki z róż­nych dzie­dzin nauki, na przy­kład astro­no­mii, życia zwie­rząt czy wyna­laz­ków tech­nicz­nych.

Jeśli inte­re­sują mnie konie albo kamie­nie szla­chetne, nie mogę żądać, aby wszy­scy inni rów­nież się tym inte­re­so­wali. Jeżeli z napię­ciem śle­dzę rela­cje spor­towe w tele­wi­zji, muszę też tole­ro­wać zda­nie tych, któ­rzy uwa­żają, że sport jest nudny.

Czy mimo wszystko jed­nak jest coś, co powinno inte­re­so­wać każ­dego bez wyjątku? Czy ist­nieje coś, co doty­czy wszyst­kich ludzi, bez względu na to, kim są i w jakim miej­scu na świe­cie miesz­kają? Tak, droga Zosiu. Ist­nieją pyta­nia, które powinny zaj­mo­wać wszyst­kich ludzi. Takich wła­śnie pytań doty­czyć będzie ten kurs.

Co jest naj­waż­niej­sze w życiu? Jeśli zapy­tamy kogoś, kto gło­duje, odpo­wiedź będzie brzmiała: jedze­nie. Gdy takie samo pyta­nie zadamy komuś, kto mar­z­nie, odpo­wie: cie­pło. A kiedy spy­tamy czło­wieka, który czuje się samotny, stwier­dzi z pew­no­ścią, że naj­waż­niej­sza jest więź z innymi ludźmi.

Ale gdy wszyst­kie takie potrzeby zostaną zaspo­ko­jone, czy na­dal jest coś nie­zbęd­nego wszyst­kim ludziom? Filo­zo­fo­wie uwa­żają, że tak. Sądzą, że nie samym chle­bem czło­wiek żyje. Natu­ral­nie wszy­scy ludzie potrze­bują poży­wie­nia. Wszy­scy rów­nież potrze­bują miło­ści i tro­ski. Jest jed­nak coś jesz­cze, coś nie­zbęd­nego każ­demu czło­wiekowi. Mamy potrzebę zna­le­zie­nia odpo­wie­dzi na pyta­nie, kim jeste­śmy i dla­czego żyjemy.

Zain­te­re­so­wa­nie sen­sem i przy­czyną ist­nie­nia nie jest rów­nie „przy­pad­kowe” jak zain­te­re­so­wa­nie zbie­ra­niem znacz­ków. Ten, kto szuka odpo­wie­dzi na pyta­nia doty­czące istoty życia, zaj­muje się tym, nad czym ludzie zasta­na­wiali się, odkąd żyjemy na Ziemi. W jaki spo­sób powstała prze­strzeń kosmiczna, kula ziem­ska i życie na niej – to pyta­nia poważ­niej­sze i istot­niej­sze, niż kto zdo­był złoty medal na zeszło­rocz­nej olim­pia­dzie.

Naj­lep­szym spo­so­bem zbli­że­nia się do filo­zo­fii jest posta­wie­nie sobie kilku filo­zo­ficz­nych pytań.

Jak powstał świat? Czy za tym, co się dzieje, kryje się czy­jaś wola, jakiś sens? Czy ist­nieje życie po śmierci? W jaki w ogóle spo­sób zna­leźć odpo­wiedź na podobne pyta­nia? I przede wszyst­kim: jak powin­ni­śmy żyć?

Pyta­nia takie jak te zada­wali sobie ludzie od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Nie znamy kul­tury, która nie docie­ka­łaby, kim są ludzie czy skąd wziął się świat.

W zasa­dzie pytań filo­zo­ficz­nych nie jest tak wiele. Naj­waż­niej­sze już sobie zada­li­śmy. Na każde z nich w prze­szło­ści udzie­lono wielu róż­nych odpo­wie­dzi.

Łatwiej jest zada­wać filo­zo­ficzne pyta­nia, niż na nie odpo­wia­dać.

Dzi­siaj także każdy czło­wiek musi zna­leźć wła­sną odpo­wiedź na te pyta­nia. Nie da się nie­stety zaj­rzeć do ency­klo­pe­dii, by dowie­dzieć się, czy ist­nieje Bóg lub czy jest jakieś życie po śmierci. Ency­klo­pe­dia nie udzieli nam także odpo­wie­dzi na pyta­nie, jak powin­ni­śmy żyć. Jed­nakże stu­dio­wa­nie tego, co wymy­ślili inni ludzie, może oka­zać się pomocne w for­mo­wa­niu naszego poglądu na życie.

Pogoń filo­zo­fów za prawdą można chyba porów­nać do opo­wie­ści detek­ty­wi­stycz­nej. Nie­któ­rzy uwa­żają, że mor­dercą jest Jakob­sen, inni podej­rze­wają Nie­lsena albo Jep­sena. Gdy mamy do czy­nie­nia z praw­dziwą zagadką kry­mi­nalną, zda­rzyć się może, że poli­cji nagle uda się ją roz­wią­zać. Moż­liwe jest także, że ni­gdy nie zdoła się jej roz­wi­kłać. Ale prze­cież tajem­nica mimo to ma jakieś roz­wią­za­nie.

Choćby na jakieś pyta­nie trudno było odpo­wie­dzieć, należy jed­nak przy­jąć, że ist­nieje na nie tylko jedna jedyna odpo­wiedź. Albo jest jakiś rodzaj egzy­sten­cji po śmierci, albo go nie ma.

Wiele daw­nych zaga­dek z cza­sem roz­wią­zała nauka. Kie­dyś wielką tajem­nicą był wygląd dru­giej strony Księ­życa. Do odpo­wie­dzi na to pyta­nie nie dało się dojść przez dys­ku­sję, pozo­sta­wało więc pole do popisu dla fan­ta­zji. Dziś jed­nak wiemy dobrze, jak Księ­życ wygląda z dru­giej strony. Nikt już nie wie­rzy, że mieszka tam jakiś czło­wie­czek lub że Księ­życ to wielki ser.

Jeden z daw­nych filo­zo­fów grec­kich, który żył ponad dwa tysiące lat temu, uwa­żał, że filo­zo­fia naro­dziła się z ludz­kiego zdzi­wie­nia. Czło­wieka tak dzi­wiło wła­sne ist­nie­nie, że pyta­nia filo­zo­ficzne same mu się nasu­nęły.

To tro­chę tak jak wtedy, gdy obser­wu­jemy cza­ro­dziej­ską sztuczkę: nie możemy pojąć, jak mogło dojść do tego, co widzimy. Pytamy więc wła­śnie o to: w jaki spo­sób cza­ro­dziej zdo­łał prze­mie­nić kilka jedwab­nych bia­łych chu­s­tek w żywego kró­lika?

Wielu ludzi ma poczu­cie, że świat jest rów­nie nie­po­jęty jak sztuka cza­ro­dzieja, nagle wycią­ga­ją­cego kró­lika z pustego przed chwilą cylin­dra.

Jeśli cho­dzi o kró­lika, rozu­miemy, że cza­ro­dziej musiał nas oszu­kać, i pra­gniemy odkryć, w jaki spo­sób tego doko­nał. Ze świa­tem sprawa przed­sta­wia się nieco ina­czej. Wiemy, że świat to nie żadne sza­chraj­stwo i bujda, bo prze­cież cho­dzimy po Ziemi, sami jeste­śmy czę­ścią świata. Wła­ści­wie to my sami jeste­śmy bia­łym kró­li­kiem wycią­gnię­tym z cylin­dra. Róż­nimy się od bia­łego kró­lika tylko tym, że on nie zdaje sobie sprawy, iż bie­rze udział w sztuczce. Z nami jest ina­czej. My uwa­żamy, że uczest­ni­czymy w czymś zagad­ko­wym i chcie­li­by­śmy dowie­dzieć się, jak wła­ści­wie sprawy się mają.

PS Jeśli cho­dzi o bia­łego kró­lika, to lepiej chyba będzie przy­rów­nać go do całego wszech­świata. My, któ­rzy tu miesz­kamy, jeste­śmy malut­kimi stwo­rzon­kami, żyją­cymi głę­boko w futrze kró­lika. Ale filo­zo­fo­wie pró­bują się wspi­nać po jed­nym z cien­kich wło­sków, aby zaj­rzeć wiel­kiemu cza­ro­dzie­jowi pro­sto w oczy.

Czy to dla Cie­bie nie za nudne, Zosiu? Ciąg dal­szy nastąpi.

Zofia była kom­plet­nie oszo­ło­miona. Czy to nie jest nudne? Czy­tała z zapar­tym tchem, nawet na moment nie mogła się ode­rwać.

Kto przy­niósł ten list? Kto? Kto?

Nie­moż­liwe, by była to ta sama osoba, która wysłała pocz­tówkę z życze­niami uro­dzi­no­wymi do Hildy Møller Knag, na kartce był prze­cież zna­czek i stem­pel. Żółtą kopertę wło­żono bez­po­śred­nio do skrzynki na listy, tak samo jak poprzed­nio dwie białe koperty.

Zofia zer­k­nęła na zega­rek. Była dopiero za kwa­drans trze­cia, a więc jesz­cze pra­wie dwie godziny do powrotu matki z pracy.

Zofia wyczoł­gała się do ogrodu i znów pobie­gła do skrzynki na listy. Czy moż­liwe, by leżało tam coś jesz­cze?

Zna­la­zła kolejną żółtą kopertę ze swoim nazwi­skiem. Tym razem rozej­rzała się dokoła, ale nikogo nie zoba­czyła. Wybie­gła za furtkę aż na skraj lasu, zba­dała ścieżkę.

I tam także ani żywej duszy.

Nagle wydało jej się, że z głębi lasu doszedł ją trzask łama­nych gałą­zek. Nie była tego jed­nak cał­kiem pewna, zresztą i tak na nic by się zdało rusza­nie w pogoń za kimś, kto ucie­kał.

Zofia otwo­rzyła klu­czem drzwi i weszła do domu, odło­żyła szkolny ple­cak i pocztę dla matki. Wbie­gła na górę do swego pokoju, wycią­gnęła wielką puszkę po ciast­kach, pełną ślicz­nych kamieni, wysy­pała kamie­nie na pod­łogę i wło­żyła do puszki obie duże koperty. Znów wybie­gła do ogrodu z puszką pod pachą. Zanim wyszła, wysta­wiła jesz­cze jedze­nie dla Shere Khana.

– Kici! Kici! Kici!

Gdy znów zna­la­zła się w Zaułku, otwo­rzyła kopertę i wycią­gnęła kilka zapi­sa­nych na maszy­nie kar­tek. Zaczęła czy­tać:

Nie­zwy­kła istota

A więc znów się spo­ty­kamy. Jak już pew­nie zro­zu­mia­łaś, nasz mały kurs filo­zo­fii dosta­wać będziesz w odpo­wied­nio straw­nych por­cjach. Oto kilka kolej­nych uwag wstęp­nych.

Czy mówi­łem już, że jedyne, czego nam potrzeba, aby­śmy stali się dobrymi filo­zo­fami, to zdol­ność do dzi­wie­nia się świa­tem? Jeśli nie, oznaj­miam to teraz: JEDYNE, CZEGO NAM POTRZEBA, ABY­ŚMY STALI SIĘ DOBRYMI FILO­ZO­FAMI, TO ZDOL­NOŚĆ DO DZI­WIE­NIA SIĘ ŚWIA­TEM.

Zdol­ność tę posia­dają wszyst­kie małe dzieci. Po kilku zale­d­wie mie­sią­cach wśli­zgują się w olśnie­wa­jąco nową rze­czy­wi­stość. Wydaje się jed­nak, że kiedy rosną, zdol­ność dzi­wie­nia się zaczyna zani­kać. Dla­czego tak jest? Czy Zofia Amund­sen zna na to odpo­wiedź?

Gdyby nie­mowlę umiało mówić, z pew­no­ścią wspo­mnia­łoby o tym, jak zadzi­wia­jący jest świat, na któ­rym się poja­wiło. Bo choć dziecko nie umie mówić, widzimy, z jakim zain­te­re­so­wa­niem wska­zuje na wszystko dokoła i z jaką cie­ka­wo­ścią chwyta przed­mioty znaj­du­jące się w pokoju.

Kiedy dziecko zaczyna wyma­wiać pierw­sze słowa, zatrzy­muje się i woła „hau, hau” za każ­dym razem, gdy zoba­czy psa. Czę­sto widzimy, jak malec rado­śnie pod­ska­kuje w wózku i wyma­chu­jąc rącz­kami, krzy­czy: „Hau, hau! Hau, hau!”. Nas, któ­rzy mamy już tro­chę lat na karku, drażni być może taki zapał. „Tak, tak, to hau-hau – mówimy tonem ludzi zna­ją­cych życie – ale siedź spo­koj­nie, bo ina­czej wypad­niesz z wózka”. Nie podzie­lamy zachwy­tów dziecka. Widzie­li­śmy już sporo psów.

Być może taki sza­lony, rado­sny popis odbę­dzie się kil­ka­set razy, zanim dziecko zdoła przejść obok psa, nie tra­cąc głowy z rado­ści. Albo obok sło­nia czy hipo­po­tama. Jed­nak na długo przed­tem, nim dziecko nauczy się popraw­nie mówić – i na długo zanim nauczy się myśleć filo­zo­ficz­nie – świat staje się czymś zwy­czaj­nym.

Szkoda – powiesz pew­nie!

Moją sprawą jest, abyś nie zna­la­zła się wsród tych, któ­rzy przyj­mują świat za oczy­wi­stość, droga Zosiu. Dla pew­no­ści, zanim na dobre roz­pocz­niemy kurs filo­zo­fii, prze­pro­wa­dzimy parę eks­pe­ry­men­tów.

Wyobraź sobie, że pew­nego dnia wybie­rasz się na wycieczkę do lasu. Nagle przed sobą, na ścieżce, dostrze­gasz nie­duży sta­tek kosmiczny. Ze statku wycho­dzi mały Mar­sja­nin, staje jak wryty i wga­pia się w cie­bie…

Co byś wów­czas pomy­ślała? Ach, to zresztą nie jest takie ważne, ale czy nie przy­szło Ci do głowy, że ty sama jesteś taką Mar­sjanką?

Nie jest rze­czą szcze­gól­nie praw­do­po­dobną, byś kie­dy­kol­wiek potknęła się o stwora z innej pla­nety. Nie wiemy nawet, czy na innych pla­ne­tach ist­nieje życie. Ale można sobie wyobra­zić, że potkniesz się o samą sie­bie. Może się zda­rzyć, że pew­nego dnia zatrzy­masz się i spoj­rzysz na sie­bie w zupeł­nie inny spo­sób. Może zda­rzy się to wła­śnie pod­czas wycieczki do lasu.

Jestem nie­zwy­kłą istotą, pomy­ślisz. Jestem tajem­ni­czym stwo­rem…

To tak, jak­byś nagle obu­dziła się ze stu­let­niego snu Śpią­cej Kró­lewny. „Kim jestem?” – zapy­tasz. Wiesz, że cho­dzisz po jakimś glo­bie, zawie­szo­nym we wszech­świe­cie. Ale czym jest wszech­świat?

Jeśli w taki spo­sób odkry­jesz samą sie­bie, odkry­jesz coś rów­nie tajem­ni­czego jak ów Mar­sja­nin na leśnej ścieżce. Nie tylko zoba­czy­łaś istotę z prze­strzeni kosmicz­nej. W głębi duszy czu­jesz, że sama jesteś taką zadzi­wia­jącą istotą.

Nie stra­ci­łaś wątku, Zosiu? Prze­pro­wa­dzimy jesz­cze jeden eks­pe­ry­ment myślowy.

Pew­nego dnia mama, tatuś i mały, dwu- albo trzy­letni Tho­mas sie­dzą w kuchni i jedzą śnia­da­nie. Wkrótce mama wstaje od stołu i odwraca się do kuchen­nego blatu, a tatuś, tak, tatuś nagle na oczach małego Tho­masa unosi się w powie­trze i wzla­tuje pod sufit.

Jak myślisz, co wów­czas mówi Tho­mas? Może wycią­gnie rękę, wskaże na ojca i ogłosi: „Tata lata!”.

Mały Tho­mas tro­chę się zdziwi, ale nie bar­dziej niż zwy­kle. Tatuś i tak robi tyle nie­zwy­kłych rze­czy, że ot, taki sobie mały prze­lot nad sto­łem po śnia­da­niu nie­wiele zmieni w oczach chłopca. Ojciec prze­cież co dzień goli się zabawną maszynką, cza­sami wcho­dzi na dach i kręci anteną tele­wi­zyjną albo wsa­dza głowę do sil­nika samo­cho­do­wego, a potem jest czarny jak Murzyn.

Teraz kolej na mamę. Usły­szała, co mówi Tho­mas, i zaraz się odwraca. Jak sądzisz, w jaki spo­sób zare­aguje na widok męża uno­szą­cego się lekko nad kuchen­nym sto­łem?

Wypu­ści z rąk słoik z dże­mem i ude­rzy w krzyk z prze­ra­że­nia. Być może potrzebna jej będzie pomoc lekar­ska, gdy tatuś wresz­cie znaj­dzie się z powro­tem na krze­śle. (Już dawno powi­nien nauczyć się ład­nie sie­dzieć przy stole!).

Jak sądzisz, dla­czego Tho­mas i mama reagują tak róż­nie?

Ma to zwią­zek z przy­zwy­cza­je­niem. (Zapa­mię­taj to sobie!). Mama nauczyła się, że ludzie nie mogą fru­wać, Tho­mas nato­miast jesz­cze o tym nie wie. Na­dal nie jest pewien, co na tym świe­cie jest moż­liwe, a co nie.

A jak jest z samym świa­tem, Zosiu? Czy świat jest moż­liwy? Prze­cież on także swo­bod­nie unosi się w prze­strzeni.

Naj­smut­niej­sze jest to, że dora­sta­jąc, przy­zwy­cza­jamy się nie tylko do prawa cią­że­nia. Przy­zwy­cza­jamy się jed­no­cze­śnie także do świata jako takiego.

Wygląda na to, że w cza­sie dora­sta­nia tra­cimy zdol­ność do dzi­wie­nia się świa­tem. Tra­cimy wów­czas coś bar­dzo istot­nego, co filo­zo­fo­wie powtór­nie usi­łują pobu­dzić do życia, bo gdzieś w głębi nas samych tkwi coś, co pod­po­wiada nam, że życie jest wielką zagadką. Wie­dzie­li­śmy to na długo przed­tem, zanim nauczy­li­śmy się o tym myśleć.

Spre­cy­zuję: cho­ciaż pyta­nia filo­zo­ficzne doty­czą wszyst­kich ludzi, nie wszy­scy zostaną filo­zo­fami. Z roz­ma­itych powo­dów więk­szość ludzi tak bar­dzo pochło­nięta jest codzien­nymi pro­ble­mami, że zdu­mie­nie samym życiem zostaje ode­pchnięte w naj­głęb­sze zaka­marki myśli. (Ci ludzie kryją się głę­boko w futrze kró­lika, wygod­nie się ukła­dają i pozo­stają tam aż do końca życia).

Dla dzieci świat i wszystko, co się w nim znaj­duje, jest czymś nowym, czymś, co budzi zdzi­wie­nie. Nie każdy doro­sły myśli podob­nie. Więk­szość z nich postrzega świat jako coś zupeł­nie zwy­czaj­nego.

I tu wła­śnie filo­zo­fo­wie są szczyt­nym wyjąt­kiem. Filo­zof ni­gdy nie zdoła tak naprawdę przy­zwy­czaić się do świata. Dla niego (lub dla niej) świat pozo­staje czymś nie­praw­do­po­dob­nym. Tak, zagad­ko­wym i tajem­ni­czym. Filo­zofowie i małe dzieci mają więc pewną cechę wspólną. Można powie­dzieć, że filo­zof przez całe życie pozo­staje rów­nie wraż­liwy, zacho­wuje cienką skórę, jaką ma dziecko.

Możesz więc teraz wybie­rać, droga Zosiu. Czy jesteś dziec­kiem, które jesz­cze nie zdą­żyło przy­zwy­czaić się do świata, czy raczej filo­zo­fem, który może przy­siąc, że to ni­gdy nie nastąpi?

Jeśli tylko potrzą­śniesz głową i nie roz­po­znasz w sobie ani dziecka, ani filo­zofa, to dla­tego, że tak już się zado­mo­wi­łaś na świe­cie, że aż prze­stał Cię zdu­mie­wać. W takim razie zagraża Ci nie­bez­pie­czeń­stwo. I dla­tego wła­śnie dosta­jesz ten kurs filo­zo­fii, na wszelki wypa­dek. Nie chcę, byś Ty wła­śnie była jedną z tych ospa­łych i obo­jęt­nych. Chcę, abyś żyła świa­do­mie.

Kurs jest bez­płatny, dla­tego też nie licz na zwrot pie­nię­dzy, jeśli go nie ukoń­czysz. Ale jeśli chcia­ła­byś go prze­rwać, masz na to pełną szansę. Musisz mi tylko zosta­wić wia­do­mość w skrzynce na listy. Odpo­wied­nia będzie na przy­kład żywa żaba; w każ­dym razie powinno to być coś zie­lo­nego, ina­czej listo­nosz mógłby się nie na żarty wystra­szyć.

Krót­kie pod­su­mo­wa­nie: Z pustego cylin­dra wycią­gnięty zostaje biały kró­lik. Ponie­waż kró­lik jest olbrzymi, sztuczka ta trwa wiele miliar­dów lat. Na samych koniusz­kach cie­niu­teń­kich wło­sków kró­li­czego futerka rodzą się ludz­kie dzieci. Z tego miej­sca potra­fią się dzi­wić nie­praw­do­po­dobną cza­ro­dziej­ską sztuczką. Ale z cza­sem są coraz star­sze, wśli­zgują się coraz dalej w głąb kró­li­czego futra. Tam już zostają. Czują się tam tak przy­jem­nie, że ni­gdy nie ośmielą się ponow­nie wdra­pać na szczyt cien­kich wło­sków. Jedy­nie filo­zo­fo­wie wypra­wiają się w nie­bez­pieczną podróż ku osta­tecz­nym gra­ni­com ist­nie­nia. Nie­któ­rzy z nich spa­dają, ale inni mocno wcze­piają się we włosy i z góry wołają do ludzi wtu­lo­nych głę­boko w kró­li­cze futro i opy­cha­ją­cych się sma­ko­ły­kami:

– Panie i pano­wie! Uno­simy się w próżni!

Ale nikt z ludzi zamiesz­ku­ją­cych zaciszne poła­cie kró­li­czego futra nie przej­muje się woła­niem filo­zo­fów.

– Ach, cóż za awan­tur­nicy! – stwier­dzają.

I kon­ty­nu­ują roz­mowę: Czy możesz podać mi masło? Jak stoją dzi­siaj akcje banku? Ile kosz­tują pomi­dory? Czy sły­sza­łeś, że Lady Di znów spo­dziewa się dziecka?

Kiedy matka Zofii po połu­dniu wró­ciła do domu, dziew­czyna była w szoku. Puszka z listami od tajem­ni­czego filo­zofa leżała dobrze ukryta w Zaułku. Zofia pró­bo­wała zabrać się do lek­cji, ale sie­działa tylko, zasta­na­wia­jąc się nad tym, co prze­czy­tała.

O tak wielu rze­czach przed­tem nie myślała! Nie była już dziec­kiem, ale nie była też jesz­cze cał­kiem doro­sła. Zro­zu­miała, że zaczęła już powoli zapa­dać się w głąb futerka kró­lika wycią­gnię­tego z czar­nego cylin­dra wszech­świata. Filo­zof jed­nak zatrzy­mał ją w pół drogi. On – a może ona? – mocno chwy­cił ją za kark i pocią­gnął w górę, na czu­bek wło­ska, gdzie kie­dyś bawiła się jako dziecko. I stam­tąd wła­śnie, z samego czubka wło­ska, przyj­rzała się światu, jak gdyby ujrzała go po raz pierw­szy.

Filo­zof ją oca­lił. Nie miała co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Nie­znany nadawca ura­to­wał ją od obo­jęt­no­ści codzien­nego życia.

Kiedy matka wró­ciła do domu około pią­tej, Zofia zacią­gnęła ją do salonu i posa­dziła w fotelu.

– Mamo, czy nie uwa­żasz, że to nie­zwy­kłe: żyć? – zaczęła.

Matka była tak zasko­czona, że nie wie­działa, co odpo­wie­dzieć. Na ogół kiedy wra­cała do domu, zasta­wała córkę sie­dzącą nad lek­cjami.

– Hmmm – mruk­nęła. – Cza­sami, ow­szem.

– Cza­sami? A czy nie uwa­żasz, że to dziwne, że w ogóle ist­nieje jakiś świat?

– Och, Zosiu, nie mów takich rze­czy!

– Dla­czego nie? Może wydaje ci się, że świat jest cał­kiem nor­malny?

– No, bo tak prze­cież jest. W każ­dym razie na ogół.

Zofia zro­zu­miała, że filo­zof miał rację. Doro­śli trak­to­wali świat jako rzecz cał­kiem natu­ralną. Raz na zawsze, jak Śpiąca Kró­lewna, uko­ły­sali się do stu­let­niego snu codzien­no­ści.

– Phi! To tylko ty na dobre zado­mo­wi­łaś się na świe­cie i prze­stał już cię dzi­wić – powie­działa.

– Co ty ple­ciesz?

– Że za bar­dzo się przy­zwy­cza­iłaś do świata. Innymi słowy, cał­kiem zgłu­pia­łaś.

– Nie wolno ci się tak do mnie odzy­wać, Zofio.

– Dobrze, wyja­śnię ci to ina­czej. Uło­ży­łaś się głę­boko w futrze bia­łego kró­lika, który wła­śnie w tym momen­cie wycią­gany jest z czar­nego cylin­dra wszech­świata. Zaraz pój­dziesz nasta­wić ziem­niaki, potem prze­czy­tasz gazetę, a po pół­go­dzin­nej poobied­niej drzemce obej­rzysz dzien­nik.

Na twa­rzy matki poja­wił się wyraz zatro­ska­nia. Rze­czy­wi­ście poszła do kuchni nasta­wić ziem­niaki. Nieco póź­niej wró­ciła do salonu i teraz ona usa­dziła Zofię w fotelu.

– Muszę z tobą poroz­ma­wiać – zaczęła. Zofia z tonu wywnio­sko­wała, że cho­dzi o coś poważ­nego. – Nie zaplą­ta­łaś się przy­pad­kiem w jakieś nar­ko­tyki, kocha­nie?

Zofia wybuch­nęła śmie­chem, ale dobrze rozu­miała, dla­czego to pyta­nie padło aku­rat teraz.

– Skąd! – powie­działa. – Od tego czło­wiek obo­jęt­nieje jesz­cze bar­dziej.

Tego dnia nie mówiły już wię­cej ani o nar­ko­ty­kach, ani o bia­łych kró­li­kach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: