- W empik go
Światło i mrok. Trylogia lwowska. Tom 2 - ebook
Światło i mrok. Trylogia lwowska. Tom 2 - ebook
Dalsze losy niepokornej arystokratki Anny Lipińskiej i upartego pułkownika Michała Dukajskiego. Dziewczyna nie ma zamiaru się poddawać woli mężczyzny. Mimo że przegrywa tę bitwę z przystojnym oficerem i przyjmuje jego oświadczyny, to cicha wojna nadal trwa… Anna chce nie tylko uprzykrzyć życie Michałowi, ale przede wszystkim doprowadzić do małżeństwa brata i przyjaciółki. Czy zrealizuje swoje zamiary? A może los znowu pokrzyżuje jej plany i będzie musiała zawrzeć pakt z diabłem? Zderzenie dwóch silnych osobowości i dwóch różnych światów – tu musi zaiskrzyć!
Joanna Wtulich zaprasza w kolejną podróż do magicznego Lwowa z początku XX wieku i świata wyższych sfer, pełnego intryg oraz tajemnic. Sięgnij po drugi tom doskonałego romansu historycznego!
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66730-53-3 |
Rozmiar pliku: | 747 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co powinna czuć panna młoda stojąca przed ołtarzem i trzymająca rękę najbardziej pożądanego kawalera w mieście? Ekscytację, dumę, radość, a z pewnością miłość. Tymczasem osiemnastoletnia Anna Lipińska, córka hrabiego Lipińskiego, czuła tylko nienawiść. No, może też odrobinę strachu, kiedy pan młody uścisnął mocno jej dłoń i spojrzał na nią z tym zaciętym wyrazem twarzy, który tak dobrze znała. Co czekało ją w domu męża? Jedno mogła mu zagwarantować – nie złamie jej i nie zmusi do bycia uległą małżonką. Tak, to jeszcze nie koniec! Wygrał bitwę, ale wojna dopiero się zaczyna. Odwzajemniła spojrzenie, które mogłoby stopić lodowiec.
Jak doszło do tego, że znalazła się w tym miejscu, z tym człowiekiem, którego nie trawiła każdą komórką ciała, a z którym od teraz miała dzielić życie? Wszystko to było jedną wielką pomyłką, choć im dłużej znała swego przyszłego męża, tym bardziej była przekonana, że padła ofiarą spisku, który był napędzany żądzą cieszącego się złą sławą mężczyzny. Cztery miesiące temu widok jego wyprostowanej sylwetki i spojrzenia rzucanego spod zmrużonych powiek zrobił na niej wrażenie. Wtedy pomyślała, że tak patrzy drapieżca na chwilę przed rzuceniem się na swoją ofiarę. O, jak bardzo się wtedy myliła. To nie dzikie zwierzę, ale zimny, wyrachowany i po trupach zdążający do celu diabeł w ludzkiej skórze. Gdyby wiedziała, gdyby mogła cofnąć czas, uciekałaby na jego widok, gdzie pieprz rośnie, a nie wdawała się w dyskusję. Teraz było za późno.WCZEŚNIEJ
ROZDZIAŁ I
Umowa
– Gdzie i kiedy? – Anna dygotała ze zdenerwowania. Żeby je opanować, zaciskała dłonie w pięści.
Kilka godzin wcześniej, w czasie ich przyjęcia zaręczynowego, hrabia i pułkownik Michał Dukajski obiecał jej pomóc w odzyskaniu rodzinnych klejnotów w zamian za to, że odda mu się, zanim dojdzie do ich ślubu. Tłumaczyła mu, że po ślubie i tak to nastąpi, ale on najwidoczniej chciał się zabawić jej kosztem. Klejnoty przekazała uprzednio przedsiębiorcy, Adamowi Małaszewiczowi. Miał je sprzedać, żeby spłacić długi ojca Anny, dzięki czemu nie musiałaby zostawać żoną Dukajskiego, który to wpędził jej rodzinę w finansowe kłopoty. Pułkownik szantażem zmusił Annę do ślubu. Musiała się zgodzić na to małżeństwo, żeby spłacił należności rodziny, więc poniekąd Dukajski ją kupił. Niestety, Małaszewicz, zamiast upłynnić klejnoty i przekazać Annie pieniądze, okazał się oszustem. Zniknął z biżuterią, nie pozostawiając dziewczynie wyboru. Zwróciła się więc o pomoc do pułkownika, swego oprawcy i narzeczonego. Nic jednak nie ma za darmo, o czym wkrótce się przekonała. Michał w zamian za uratowanie rodzinnego honoru zażądał czegoś, czego z własnej woli nie miała zamiaru mu oddawać.
Kiedy ostatni goście opuścili pałac Lipińskich, Anna wykorzystała chwilę, w której ojciec wydawał dyspozycje służbie, i odciągnęła narzeczonego na bok, a konkretnie do biblioteki. Choć nienawidziła go z całego serca za jego bezczelność, za bawienie się nią i zmuszenie jej szantażem do ślubu, a teraz do czegoś tak wstrętnego, to miała zamiar wywiązać się z umowy jak najszybciej. Nie mogła znieść myśli, że jest coś winna temu człowiekowi. Zależało jej też, by on równie szybko wywiązał się ze swojej części ugody i odzyskał klejnoty. Na oszuście Małaszewiczu sama planowała się zemścić. Miała zamiar nie dopuścić do jego ślubu ze swoją przyjaciółką, Marynią Dzieduszycką, której się oświadczył zaraz po tym, jak obiecał pomóc Annie. Jakim cudem chciała tego dokonać? Wystarczyło wyswatać Marynię z kimś innym. Tak się złożyło, że brat Anny, Maurycy, kochał się w hrabiance Dzieduszyckiej, więc wepchnięcie jej w jego ramiona było bardzo proste i w dodatku mogło uszczęśliwić ich oboje. Teraz jednak Anna miała na głowie swego przyszłego męża.
Dukajski uśmiechnął się i obrzucił ją spojrzeniem, od którego zrobiło jej się gorąco. Milczał. Znała go i wiedziała, że celowo chciał ją wyprowadzić z równowagi.
– A co, jeśli powiem, że to musi nastąpić dziś?
Wszystkiego się spodziewała, ale nie takiej odpowiedzi. Zaskoczenie zatkało jej usta.
– Zaczynam podejrzewać, że kiedy oberwałeś w głowę, coś ci się tam poprzestawiało – odpowiedziała wreszcie. – Jak niby mam to zrobić? Czy zdajesz sobie sprawę, że nie mieszkam sama? Nie jestem jakąś cholerną aktoreczką, która rozdaje swoje wdzięki kiedy chce i jak – mówiła szeptem, żeby nikt jej nie słyszał, ale coraz bardziej podnosiła głos. Po części ze zdenerwowania, po części ze złości. Doprawdy, pułkownik był bezczelny. Jakim cudem miała dzisiejszą noc spędzić z nim, skoro nawet za dnia wychodziła z domu w towarzystwie ojca bądź Mani, swojej kuzynki?
– Zapewniam cię, maleńka, że z moją głową jest wszystko w najlepszym porządku. Jeśli miałbym czekać choćby dzień dłużej, to równie dobrze mógłbym poczekać do ślubu i wtedy wziąć, co i tak już będzie moje. Ale to nie byłoby tak ekscytujące.
Anna zapomniała o zdenerwowaniu. Miała ochotę przyłożyć mu prosto w tę roześmianą gębę. Kiedyś pożałuje, że upatrzył sobie na żonę właśnie ją. Jeszcze nie wiedziała jak, ale obiecała sobie, że uprzykrzy mu życie, na ile będzie mogła.
– Nie wiem, jak chcesz tego dokonać? – Zaplotła ręce na piersiach.
Chwycił jej twarz swoją dużą dłonią i pochylił się nad nią.
– Ja? To nie mój problem, maleńka. To tobie zależy na odzyskaniu klejnotów i ty wymyślisz, jak się do mnie dostać.
Wyszarpnęła się i wbiła w niego płonące źrenice.
– Czyś ty oszalał?
– Absolutnie. – Dukajski wyglądał na wielce z siebie zadowolonego. – Będę wspaniałomyślny. Masz czas do jutra do wieczora.
– Równie dobrze możemy od razu iść do mojej sypialni. Albo nie! Po co? Zróbmy to tutaj! To jest niedorzeczne!
– Myślałem, że ci się spieszy i że ci zależy. – Zmrużył oczy i przechylił głowę. Bawił się nią i wcale się z tym nie krył.
– Zależy, ale w tej sytuacji nie aż tak, żeby narażać się na kompromitację. Dlatego zapomnij o naszej umowie. – Miała dość dyktowania jej, co ma robić i kiedy. Była kobietą, ale nie marionetką, z którą mógł wyczyniać, co tylko chciał, tylko dlatego, że się jej oświadczył. Postanowiła sama to załatwić. Znaleźć Małaszewicza i rozmówić się z nim. A potem powiedzieć prawdę o tym człowieku zaręczonej z nim Maryni. – Mam dość tańczenia, jak mi zagrasz! Dość twoich gierek, szantaży i wymuszeń. Nienawidzę cię i to się nigdy nie zmieni. – Dźgała go palcem w piersi, żeby odrobinę sobie ulżyć, ale on nawet nie drgnął. Był od niej starszy, mocno zbudowany i choć nie należała do najniższych kobiet, przewyższał ją o głowę. Tańcząc z nim kilka razy, przekonała się, że jest silny na tyle, by podnieść ją bez wysiłku jedną ręką. W błękitnym mundurze z czerwonymi mankietami i kołnierzem wyglądał na jeszcze potężniejszego. Ona w swojej zwiewnej kremowej sukience była przy nim jak dziewczynka. Chwycił jej dłoń i ścisnął. Zabolało, ale zacisnęła zęby i nie odezwała się. Zmrużył oczy, w których błyszczała stal.
– Możesz mnie nienawidzić, ale zrobisz, co każę. Chyba że chcesz, żeby ukochany papa dowiedział się, że sprzeniewierzyłaś rodzinne klejnoty.
Kolejny raz tego wieczoru Annie zmroziło krew w żyłach. Tak się kończyło pertraktowanie z tym człowiekiem. Był mistrzem szantażu. Chciała, żeby jej pomógł, a on to wykorzystał. Z bezsilności łzy zakręciły jej się w oczach. Nie mogła mu dać tej satysfakcji i rozpłakać się. Nie ona i nie przy nim. Przełknęła twardą gulę, która rosła jej w gardle.
– Dobrze, ale nie licz na to, że pójdzie ci łatwo – wydusiła z siebie.
– Taką właśnie mam nadzieję. Ale zmieniłem zdanie. – Puścił jej rękę i zawiesił głos, a Anna zastanawiała się, co knuje. Nie wierzyła, że jej odpuści, choć maleńki płomyczek nadziei zabłysnął gdzieś na dnie serca. – Pojedziesz ze mną jeszcze dziś.
Uszło z niej powietrze. Patrzyła na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji.
– Ale papa...
– Mój powóz będzie czekał na ciebie przy bramie. Resztę pozostawiam twojej pomysłowości. Już raz pokazałaś, na co cię stać. – Rzeczywiście, kiedy go uwięzili ukraińscy narodowcy, wymogła na swoim drugim bracie wizytę u więźnia. Dostarczyła pułkownikowi nóż, dzięki czemu uwolnił się i uciekł. Kolejny raz pożałowała, że nie zostawiła go wtedy na pastwę tych ludzi. W odruchu litości pomogła mu, a on tak się jej odwdzięczał. – Teraz wybacz, ale muszę przygotować nasze gniazdko miłości. – Ukłonił się i ruszył do wyjścia, zadowolony z siebie.
Anna pożegnała go soczystą wiązanką przekleństw, które usłyszała kiedyś od jednego z pomocników kuchennych. Nie zmieniało to niczego w tej sytuacji, ale przynajmniej poczuła się nieco lepiej. Dukajski zatrzymał się w drzwiach i obrócił w jej stronę.
– Takie słownictwo nie przystoi damie, ale za to bardzo mnie podnieca. Pamiętaj o tym, kiedy już dotrzesz do mojego łóżka – rzucił i roześmiał się szeroko.
– Wynoś się stąd! Nienawidzę cię, draniu! – krzyknęła i ruszyła w jego stronę, ale on zniknął już za drzwiami, zza których jeszcze długo słyszała jego śmiech.
Ze złości rozpłakała się. Opadła na sofkę i wtuliła twarz w poduchy, żeby stłumić łkanie. Gdyby miała broń, zastrzeliłaby go. Albo nie. To zbyt lekka śmierć. Zasłużył, żeby konać w męczarniach. Za co los ją tak pokarał? Dlaczego postawił na jej drodze tego łotra? Czemu on upatrzył sobie właśnie ją? Zmęczona płaczem, zapadła w płytki sen, z którego wyrwał ją Maurycy. Wpadł do biblioteki jak burza. Anna zerwała się i zmrużyła oczy. Słońce chyliło się ku zachodowi i bibliotekę oświetlały ostatnie promienie.
– Anno, tu jesteś. Muszę ci opowiedzieć... – Zatrzymał się w pół kroku, gdy zobaczył jej zapłakaną twarz. – Co się stało, Niuniu? – Użył znienawidzonego przez nią zdrobnienia, ale to ją jeszcze bardziej rozczuliło. Łzy ponownie popłynęły po policzkach. Nawet ukochanemu bratu nie mogła powiedzieć prawdy. Usiadł obok i podał chusteczkę. Dziewczyna wyszeptała:
– To nic takiego. Emocje. Sam wiesz, zaręczyny i to wszystko...
– Czy to pułkownik? Czy on powiedział coś, co wyprowadziło cię z równowagi? – Maurycy znał siostrę i wiedział, że jest uparta, silna i nie boi się wyrażać swojego zdania. Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział ją zapłakaną, a nawet jeśli, to było to we wczesnym dzieciństwie. Prędzej się wściekała i tupała nogami, niż płakała.
W odpowiedzi pokręciła głową i wytarła nos. Nie mogła przy bracie pokazywać słabości. Nikomu nie mogła się zwierzyć. Po tym, jak okradł ją Małaszewicz, nikomu już nie ufała, nawet sobie. W końcu, zaaferowana Dukajskim, nie zwróciła uwagi, kiedy Małaszewicz zbałamucił jej przyjaciółkę. Ale to wyłącznie wina tego drania, pułkownika. Skompromitował ją na jednym z najważniejszych balów w sezonie, tańcząc z nią kilka razy z rzędu. Cały Lwów plotkował o ich rzekomym romansie. A teraz jeszcze musiała przez niego oszukiwać i wykradać się z domu. Co by na to powiedział Maurycy? Z pewnością by jej nie zrozumiał. Dlatego to, co się dziś wydarzy, pozostanie jej tajemnicą. Jej i tego łotra. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt się o niczym nie dowie, bo Anna nie miała zamiaru wychodzić za Dukajskiego. Już nie.
– Niuniu, za dobrze cię znam. Ty bez powodu się nie rozklejasz. – Maurycy pogłaskał jej twarz. Ten drobny gest współczucia wywołał w niej wzruszenie i nieprzepartą ochotę, żeby przytulić się do brata i opowiedzieć mu o wszystkim. Szybko jednak wzięła się w garść. Już dość miała problemów, w które nie powinna wciągać Maurycego. Sama się wplątała i sama się wyplącze z tej kołomyi. Odetchnęła głęboko. Otarła łzy i uśmiechnęła się.
– Ostatnio dużo się dzieje, braciszku. Jestem zwyczajnie zmęczona. Do tego mieliśmy z Michałem małe nieporozumienie. Drobiazg, ale wyprowadziło mnie to z równowagi. – Wciąż dziwnie w jej ustach brzmiało imię Dukajskiego. Dla niej był draniem, skończonym łotrem, szują, kanalią, a mówienie o nim Michał to jak powiedzenie o spalonym, dziurawym rondlu, że nadaje się do ugotowania zupy.
Maurycy roześmiał się.
– No tak, zapomniałem, że kto się czubi, ten się lubi. Świetna z was para. Naprawdę. A pułkownik patrzy w ciebie jak w obrazek. Oczu z ciebie nie spuszczał przez cały dzień. I myślę, Niuniu, że pasujecie do siebie jak mało kto. Oj, nie będzie miał z tobą lekko ten Dukajski. – Maurycy pogroził jej palcem. – Ale i ty wreszcie trafiłaś na godnego przeciwnika.
– Daj spokój. To nie jest zabawne. – Nachmurzyła się i przewróciła oczami. Nie miała ochoty rozmawiać o tym człowieku, więc szybko zmieniła temat. – Miałeś mi coś opowiedzieć.
W oczach brata rozbłysło ciepłe światło.
– Miałaś rację co do Maryni. Ona chyba rzeczywiście jest mną zainteresowana.
– Przecież ci mówiłam, gapo. Widziałam, jak na siebie patrzycie. – Pacnęła brata.
– Niby tak. To znaczy nie rozmawialiśmy na tak poważne tematy, ale nie jestem idiotą. Dotrzymywała mi towarzystwa i okazało się, że obydwoje fascynujemy się botaniką. Wiedziałaś, że ona nawet miała opłaconego specjalnego nauczyciela z uniwersytetu? O kolekcji swojego dziadka mogłaby opowiadać godzinami.
Anna nie wierzyła w to, co słyszy. Pokręciła głową i westchnęła.
– I powiesz mi, że cały czas rozmawialiście o zwierzątkach?
– Ależ tak! Ona jest wspaniała. Żałuję, że kiedy po śmierci mamy spędzaliśmy czas w pałacu Dzieduszyckich, nie zwracałem na nią uwagi. Byłyście obydwie takie dziecinne. Teraz Marynia jest piękną i wykształconą kobietą. – Maurycy rozpływał się w zachwytach, gestykulując przy tym intensywnie.
– Czy ty słyszysz, co mówisz? Miałeś ją uwodzić, miałeś zrobić wrażenie, a opowiadałeś jej o zwierzątkach. Maurycy, na litość Boga, w ten sposób nigdy się jej nie oświadczysz! – wypaliła zniecierpliwiona.
Młody Lipiński zasępił się.
– No niby tak. Ale nie uważasz, że najpierw powinniśmy się lepiej poznać? Okazuje się, że nic o niej nie wiem, choć znamy się od dziecka.
– Błagam cię, powiedz, że przynajmniej zapowiedziałeś się z wizytą.
Chłopak pokręcił głową zmieszany.
– Brawo, braciszku. A Małaszewicz już sobie ostrzy pazury.
– Jak to?
– Tak to, że ma zamiar oficjalnie oświadczyć się Maryni. Jeśli go nie ubiegniesz, możesz sobie do niej tylko wzdychać. – Oczywiście Anna nie wspomniała bratu, że ma swój interes w udaremnieniu planów Małaszewicza. Chciała się w ten sposób na nim zemścić, a przy okazji zyskać wolność. Marynia Dzieduszycka była najbogatszą panną w mieście i jej posag mógłby uratować upadający majątek Lipińskich, a co za tym idzie, Anna nie musiałaby wychodzić za gotowego spłacić ich długi Dukajskiego. Tyle że jej brat okazał się melepetą. Zamiast kuć żelazo, póki gorące, mizdrzył się i rozprawiał o żuczkach i biedronkach. Siedział teraz przed nią z nieszczęśliwą miną, aż zrobiło się jej go żal.
– To co mam robić?
– Jak to co? Jak najszybciej, najlepiej jutro, zapowiedzieć się z wizytą. Odbyć z Marynią konkretną rozmowę i dowiedzieć się, czy jest zainteresowana tobą wystarczająco mocno, byś mógł mieć nadzieję na coś więcej.
– A co, jeśli powie, że woli Małaszewicza?
– Maurycy, weź się w garść. Jeśli nie spytasz, nie będziesz wiedział. – Anna nie rozumiała takich ludzi. Dla niej bezczynność była najgorszą karą. Nie powinna była urodzić się kobietą. Zdecydowanie stworzono ją do działania. Niektórzy mężczyźni nie potrafili brać spraw w swoje ręce, co uznawała za wielką niesprawiedliwość.
– Chyba masz rację – odparł niepewnie.
– Mam ją na pewno.
– Myślisz, że nie jest za późno, że ona i ten Małaszewicz...
– Póki nie stanęli przed ołtarzem, jest czas – weszła mu w słowo. – Nie zasypiaj gruszek w popiele. Jutro z samego rana zapowiedz swoją wizytę. Porozmawiaj szczerze z Marynią. Będziesz wiedział, co dalej robić, ale na moje oko pozostanie ci się jedynie oświadczyć – mówiła z roziskrzonymi oczami, jak zawsze, gdy się do czegoś zapalała. Maurycy był gotów zerwać się i zaraz biec do Dzieduszyckich, ale szybko się opamiętał.
– Tylko mówiłaś, że ona już rozmawiała z Małaszewiczem. Marynia jest bardzo honorowa. Musiałaby się z nim ponownie rozmówić. Nie wiem, czy powinienem ją stawiać w takiej sytuacji. – Zasępił się znowu, ale Anna ucieszyła się, że zaczął o tym mówić. Zrozumiała, że musi uprzedzić wszystkie możliwe wersje wydarzeń i przygotować brata na tę rozmowę. Inaczej, znając jego opieszałość i niezdecydowanie Maryni, gotowi pokrzyżować jej plany. A tego by nie zniosła. Nachyliła się do brata i zaczęła mu cierpliwie tłumaczyć:
– Musisz pamiętać, o co walczysz. Nie wolno ci się poddać tylko dlatego, że ona coś tam komuś obiecała, w dodatku myśląc, że to jej jedyna szansa na zamążpójście.
– Chyba żartujesz?
Anna pokiwała głową z politowaniem. Maurycy nie znał Maryni tak, jak ona.
– A jednak. Maryni wydaje się, że jest brzydka i mało interesująca. Małaszewicza traktuje jak ostatnią deskę ratunku, jak wybawiciela. Dlatego pamiętaj, jeśli powie, że nie może mu teraz odmówić, że jest za późno, a nawet że go kocha, nie odpuszczaj. Padnij jej do stóp i błagaj, przekonuj, bądź twardy, bądź silny i powiedz, że ją kochasz, że bez niej nie możesz żyć, że jest sensem twojego życia, że nie odejdziesz bez pozytywnej odpowiedzi, że sam rozmówisz się z Małaszewiczem... – Anna chwyciła brata za rękaw i gorączkowo potrząsała jego ramieniem.