- W empik go
System Sulta - ebook
System Sulta - ebook
OPIS
Michał Sult, dobiegający czterdziestki krakowski profesor filozofii, ma orzec, czy Bóg istnieje. Ekspertyza potrzebna jest sądowi z powodu procesu wytoczonego Kościołowi katolickiemu, o zwrot pieniedzy przez lata dawanych na tacę.
Sult decyduje się powołać siedmioosobową komisję. W jej skład wejdzie ksiądz (zarazem profesor fizyki), znany z obrazoburczych poglądów pisarz, psycholog religii, reżyserka teatralna, lekarka pracująca w hospicjum oraz wyłoniony w programie telewizyjnym idealnie przeciętny Polak.
W pierwszej części powieści partie fabularne, w których Sult konsultuje swoje plany z żoną Marią oraz swoim mentorem, profesorem Winklerem, przeplatane są wywiadami prasowymi z przyszłymi członkami komisji. Druga część koncentruje się na obradach. Obserwujemy też zakulisowe gry i intrygi. Ostatecznie przebieg obrad całkowicie wymyka się Sultowi z rąk.
Akcja części trzeciej ma charakter quasi-sensacyjny. W krótkim czasie Sult musi odzyskać kontrolę nad komisją, co zmusza go do gorączkowej bieganiny po mieście oraz zastosowania półkryminalnych metod.
„Skoro mogła być »pierwsza polska powieść gejowska«, »pierwsza polska powieść dresiarska« itd., to może być i pierwsza polska powieść libertyńska. Czemu nie? Kto myśli jednak, że ta bądź inna winietka przylegać będzie szczelnie do pierwszej powieści autora Wista, ten jest w błędzie. [...]
Maciej Miłkowski pisze książki dla czytelnika, który jest już, zdaje się, na wymarciu: inteligenta starej daty, zdolnego docenić ironicznie odmalowane charaktery, paradoksy sprzecznych idei, wyrafinowanie konceptów, czystość rysunku fabuły”.
Eliza Kącka, dwutygodnik.com
O AUTORZE
Maciej Miłkowski, ur. 1980 w Łodzi, od 2004 mieszka w Krakowie. Prozaik, tłumacz, felietonista. Ukończył psychologię na UŁ. Pracuje jako psycholog w krakowskim liceum.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66599-01-7 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(...)
– A z pożytkiem dla kraju byłoby orzec, że Bóg jest czy że go nie ma? – spytał Sult.
– No właśnie... Nie pozwolę sobie udzielić panu jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie, ale to, że je pan w ogóle postawił, przyjmuję z ogromną radością i nadzieją.
Tryb wiecowy mu się włączył, pomyślał Sult. Czy oni zawsze mówią w ten sposób? Czy swojej żonie przy kolacji on też składa obietnice, wygłasza oświadczenia, dementuje, mobilizuje, przemawia? Czy ja sam, pomyślał Sult, mówię do Marii jak do moich studentów? Nie, chyba jednak nie.
Tyle tylko, że Sult wcale nie był prawdziwym wykładowcą akademickim, prawdziwym profesorem filozofii. A ten zadowolony z siebie, łysiejący, grubiejący typ jest najprawdziwszym w świecie ministrem.
– To jest znakomite pytanie – ciągnął minister. – To jest pytanie dla nas kluczowe. Skoro pan je stawia, to znaczy, że jest pan właściwą osobą...
– No ale dlaczego – przerwał mu Sult – pan się nie zwróci...
– Sąd się nie zwróci – poprawił minister.
– Tak, sąd. Dlaczego sąd się nie zwróci z tym pytaniem do jakiegoś biskupa, który wygłosi ekspertyzę zgodną z polską racją stanu, bo – jak się domyślam – tak ją pan w tym wypadku pojmuje?
– To by jednak niedobrze wyglądało – zauważył minister. – Wie pan, w ostatnich latach nasz wizerunek na świecie, delikatnie mówiąc...
– Podupadł – zasugerował Sult.
– W pizdu poszedł – powiedział minister – z przeproszeniem pańskich profesorskich uszu.
To jest ten typ, który zupełnie naturalnie potrafi używać tytułów naukowych jako obelg, pomyślał Sult. W sumie ja też do tego typu należę.
– I teraz – mówił dalej minister – wszyscy patrzą nam na ręce. Zwłaszcza wobec zbliżającej się naszej prezydencji w Unii. Prezydencji drugiej szansy... Ostatniej szansy... No więc, biorąc pod uwagę zaangażowanie Kościoła w okresie rządów naszych poprzedników, byłoby to jednak fatalnie odebrane, gdybyśmy w takiej sprawie powołali na eksperta przedstawiciela tej właśnie instytucji, zwłaszcza że to przeciw niej oficjalnie występuje ten cały Gargas.
– Gargas? – spytał Sult.
– Gargas – powtórzył minister. – Niech pan zapamięta to nazwisko. Ja mam taką teorię, że jak ktoś ma nazwisko na „g”, to zawsze jest skurwiel. Goebbels, Göring, Gomułka, Gierek...
– Goethe – podpowiedział Sult.
– Dobra, jeden Goethe. Zresztą Goethe też.
– A ten cały Gargas to kto?
– Prawnik. Specjalizacja: kutas. Opatentował koło. Procesował się o działki na Księżycu. Taki typ.
– A teraz pozwał Kościół katolicki?
– Formalnie nie on. On jest tylko reprezentantem jakiegoś dziadka. Domagają się zwrotu datków, które dziadek przez siedemdziesiąt lat dawał na tacę.
– Słusznie w sumie.
– Być może. I ten gnojek wystąpił wreszcie o ekspertyzę, w sprawie której pana dziś zaprosiłem. No bo jeśli Bóg jest, to tanio go sprzedawali, ale jeśli jednak nie ma, to według kodeksu handlowego... Kodeksu handlowego, dobrze pan słyszy! Wyobraża pan sobie, co to za skurwysyn!
– A to jakaś duża kwota te wszystkie datki?
– Spora – powiedział minister. – Z odsetkami. Ale to bez znaczenia. Nie o to chodzi. Gdyby on to wygrał, toby powstał groźny precedens, w dodatku oparty na ekspertyzie, którą by się dało potem przywoływać. Lawina by ruszyła...
– Czyli uwalić go nie można, bo to by brzydko wyglądało, dać księżulkowi jakiemuś nie można, więc pan sobie obmyślił, że się to zleci jakiemuś znanemu ateiście, ale wcześniej się go wysonduje, powie coś o dobru kraju, zmiękczy, rzuci parę razy jakiś wulgaryzm, że niby tacy jesteśmy kumple w szatni piłkarskiej... A wtedy ateista się wzruszy i orzeknie, że nie wiadomo, że nie da się powiedzieć, że sprawa jest złożona, że wiara to nie jest wiedza, że religia to nie nauka. Ergo: nie wypłacać.
Minister wstał. Sult kontynuował tyradę, gotów również wstać, gotów obracać swoje krzesło, byle nie dać tamtemu wyjść z pola rażenia, byle nie dać się pokonać taką prostą sztuczką. Równocześnie przyglądał się ministrowi w pełnej krasie, myśląc, że człowiek, który obroni albo pozwoli pogrzebać Kościół katolicki, człowiek dysponujący gigantyczną władzą, manipulator, którego wpływy sięgają nie wiadomo gdzie – że taki człowiek powinien jednak inaczej wyglądać. To jest jednak nie do pomyślenia, aby to rozwlekłe, miękkie, niekształtne ciało kontrolowało tak rozległe przestrzenie życia ludzkiego.
– Profesorze, ja pana rozumiem...
– Pan rozumie! – krzyknął Sult, udając zdenerwowanie, bo też znał kilka prostych sztuczek, bo już się nauczył w swojej akademickiej karierze, że nigdy nie należy się denerwować, ale niekiedy warto udawać, że się człowiek denerwuje, a najbardziej wiarygodnie wypada wybuch sprowokowany przez coś obiektywnie zupełnie niedenerwującego. Paraliżująca groza irracjonalizmu. – Pan mnie rozumie! – powtórzył, jakby to właśnie te słowa ministra były jakąś straszliwą obelgą. – Jasne! I nawet przewidział pan te moje tyrady. Pan mi się da teraz wyprztykać z amunicji, bo to jest część pańskiego planu, a potem podejdziemy razem do okna, spojrzymy sobie razem na gwarną ulicę Warszawy, wzruszymy się, pan mi powie, że wiele jest rzeczy w Kościele wymagających naprawy, ale że ewolucja jest lepsza od rewolucji, i że dziecko z kąpielą... Ale tu się pan przeliczy, bo mnie dzieci zupełnie nie wzruszają...
(...)
Gdyby Bóg istniał, pomyślał Sult, przecinając Szewską, można by sobie z nim poradzić w pięć minut. Bóg nieistniejący może zaś okazać się niezwyciężony i możliwe, że żadne moje sztuczki niczego nie zmienią. Co nie znaczy, że się tych sztuczek nie wykona. Bo zawsze pozostaje cień szansy, że od tego orzeczenia rozpocznie się lawina, która po iluś tam dziesięcioleciach przemieni kościół Mariacki w dom kultury, a po stuleciach dotrze nawet i do wszystkich Cholerzynów tego świata.
Sztuczka, pomyślał Sult. Sztuczka, którą mam w kieszeni.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------