Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szalona Monika - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,00

Szalona Monika - ebook

Napisana wiosną 1989 roku ""Szalona Monika"" należy do tych powieści Jana Drzeżdżona, które nie doczekały się książkowego wydania ani za życia autora, ani długo po jego śmierci, jednak nie można jej zaliczyć do całkiem nieznanych dzieł pisarza, ponieważ w roku 1991 ukazała się na łamach miesięcznika „Twórczość”. Mieli więc możliwość poznania ""Szalonej Moniki"" czytelnicy ekskluzywnego pisma literackiego, choć dla ogółu czytelniczego pozostawała niedostępna wtedy i aż do dziś. Szkoda, bo pod kobiecą maską ukrył w niej Drzeżdżon swoją, być może, najbardziej dramatyczną twarz.
Portret szalonej Moniki, który sporządził piórem żarliwym i natchnionym, z użyciem symboli i znaków o charakterze mistycznym, może nawet sakralnym (czerwona róża, bose stopy, góry, świętość gór), to jedyny w swoim rodzaju obraz duszy istoty całkowicie wyobcowanej, żyjącej wyłącznie życiem wewnętrznym, poza rzeczywistością codziennych, banalnych i, jej zdaniem, nieważnych spraw. Uwięzionej w kręgu własnych wyobrażeń o świecie i ludziach, niezdolnej i niechcącej wyjść z zaklętego kręgu iluzji, tragicznie w gruncie rzeczy samotnej. Karen Horney zapewne zaliczyłaby bohaterkę powieści Jana Drzeżdżona do nieprzeliczonej rzeszy „neurotycznych osobowości naszych czasów”, ale czy taka klasyfikacja przyniosłaby zrozumienie alienacji kobiety pięknej, bogatej i utalentowanej, o niepospolitym charakterze i nieokiełznanej wyobraźni? Są powody, aby w to wątpić. Szalona Monika wszak to osoba twórcza, wciąż „zapalająca” nowe rzeczywistości wokół siebie i dla siebie. To drugie „ja” Jana Drzeżdżona, projekcja jego kobiecej duszy, jego animy. Tak samo jak on potrafi śnić na jawie i zatracać się w marzeniach, z żarliwością równą jego pasji umie podążać za swoimi pragnieniami. Jednak brakuje jej mocy kreacyjnej, jaką dysponował on, aby nadać swoim snom, marzeniom, tęsknotom i lękom kształty artystycznych dzieł. Oddaje im za to całą siebie, aby rzeźbiły jej los.
Maria Jentys-Borelowska

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65778-33-8
Rozmiar pliku: 710 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Widziano ją ostatnio na skraju miasta, jak podnosiła z chodnika różę, która komuś wypadła. Cóż mogła zrobić z tą zwiędłą różą. Może niosła ją jakiś czas, a potem rzuciła. Spadający kwiat byłby na chwilę ozdobą jej szarej sukni, a może nawet twarzy. Szaleństwo miasta zostało w nim zaklęte, zupełnie jak w baśniach ludowych.

Rozmawiano o tym na rynku i w śródmiejskich dzielnicach. Z tych rozmów wynikało, iż była osobą obłąkaną. Trudno to było zrozumieć. W końcu chodziła wolno, podobno nigdy nie przebywała za kratkami domu obłąkanych.

Dokąd szła?

Był skraj miasta, pewnie wzgórza przed nią. Trzymała swą różę, patrząc to na nią, to na same szczyty. Skraj miasta i początek gór mają w sobie coś uroczystego i świętego. Można tam zbudować kazalnicę dla kogoś, kto chciałby głosić prawdę. Ktoś mówił, że była bosa. Można zastanowić się nad jej nachyleniem, ręką dotykającą szarej płyty chodnikowej, oczami wpatrzonymi w jeden punkt. Można mówić o nachyleniu ku wieczności, ku wielkim sprawom albo też ku światu. Bose nogi niosły świętość gór. Miasto było raczej w tym czasie uśpione. Szli tamtędy nieliczni przypadkowi przechodnie, ktoś wyjrzał przez okno, ktoś inny stał w ogrodzie i akurat podniósł głowę. Podkreślali, że miała bose stopy, dobrze z daleka widoczne. I mimo nachylenia suknia nie zakryła ich. Zetknęła się w jednym miejscu z betonową płytą, właściwie można powiedzieć, z szarą ziemią. Lekko się też sfalowała, jako że był to zwykły, szary materiał. Spojrzenia, które skierowano w jej stronę, były przypadkowe i można nawet powiedzieć, obojętne. Wyglądała, jakby się spieszyła. W oczach miała przerażenie, a w ruchach coś, co zwykle miewają wspinacze wysokogórscy.

Atmosfera tej części miasta, w której się znajdowała, nie miała nic z grozy. Widać w niej samej coś się działo. Pewnie nikt tego nie dostrzegł z daleka, bowiem ci, którzy ją przez chwilę obserwowali, pozostali nieporuszeni. Być może czekali, aż się cofnie albo ukaże swoją twarz. Stojący w ogrodzie człowiek twierdził, iż lekko się obejrzała, a przynajmniej widział jej profil. Resztę twarzy zasłaniały jej włosy, które nie były niczym upięte i po prostu leżały swobodnie rozrzucone na ramionach. Nie wiadomo, czy chciała się obejrzeć. Mówił o tym tylko jeden świadek tej sceny, stojący w ogrodzie mężczyzna. Może usłyszała w tym momencie skrzyp otwieranych drzwi lub furtki ogrodowej, albo też skrzyp hamulców samochodowych. Może też był to jej odruch machinalny, bywa nieraz tak, że ludzie oglądają się do tyłu z bliżej nieokreślonych powodów. Taki nawyk, po prostu. To mogło się jej przydarzyć w tym momencie. Ale nie pokazała całej swej twarzy, a jedynie zarys profilu, i to przez bardzo krótki czas, można powiedzieć, przez moment. Człowiek, który spostrzegł zarys jej profilu, mówił o tym bez większego zainteresowania. W tej części miasta nie była ona szczególnie znana. Poza tym zdarzało się dość często, iż przekraczał ktoś to miejsce, które uznać można za punkt zawieszenia pomiędzy miastem a górami. Może nawet zdarzyło się, że podniesiono rzuconą w pośpiechu różę. Zdarzyło się też, że tę zwiędłą różę rozprostowano, wygładzono płatki i trzymano w obu rękach. W każdym razie tam widziano szaloną Monikę, jak ją w mieście nazywano. Była bardziej nachylona ku górom niż ku miastu. Opuszczała miasto. Mówiono, że na pewno nie wróci. Po co miałaby wracać. Jeżeli ktoś wraca, dzieje się to za sprawą jakiejś ważnej przyczyny, a jeżeli takiej nie ma, wówczas się nie wraca.

Zostanie zapomniana, podobnie jak jej szaleństwo.

Świat nie został jej podarowany, musiała go zdobyć. Teraz porzuciła w nim swoje wspomnienia, nie był jej już bowiem potrzebny. Pośrodku miasta leżał biały kamień z Bożą Stopką. Ów ślad stopy można było widzieć z okien piętrowych domów, był bowiem srebrny. Ona lubiła stać oparta o ten kamień plecami lub ramionami i przyglądać się ludziom lub kamieniom. Widać też stąd było ratusz. Mówiono, że poszła szukać swojej matki, podobno matka jej przed laty w podobny sposób opuściła miasto. Różnica między tymi dwoma kobietami była taka, że za matką ktoś szedł, a Monika stała na granicy miasta sama. Ci, którzy ją znali, byli przekonani, że nie ma ona nikomu nic do powiedzenia, a to, co mówiła, mówiła na siłę, dostosowując się do sytuacji. Starała się w każdym razie nie wypaść ze swej roli. Twierdzono, że często robi ona wrażenie szklanej kuli. Gdy jest się blisko niej, można nawet dotknąć tego szkła, ale jest to tylko szkło. Za nim unosi się mgła, której pełno jest wokół rąk i ramion. Właśnie ta mgła stanowiła jej opętanie. Tak powszechnie sądzono, chociaż kto to wie, może należało się bliżej jej przyjrzeć. Nieraz wokół jej rąk pełno było tej mgły, w dużej mierze różowej, ale też przepojonej czerwienią, szarością i dość ostrym błękitem. Gdy się to widziało, jej ręce poruszały się nieustannie, podobnie zresztą jak oczy. Z tym, że oczy mogła ukryć za powiekami, a z rękami było znacznie trudniej. Tak więc wydawało się, że przędzie ona tymi swoimi rękami jakąś nić, albo ugniata obłoki, ale i jednego, i drugiego należało się raczej domyślać. Gdy zdarzało się to wieczorem, do owej przędzy wkradała się czerwień zachodzącego słońca, i wówczas nawet przechodnie przystawali na taki widok. Owo światło przeszywało miasto, rynek, ratusz i chowało się na jej kolanach, które były do tego zdumiewająco przygotowane. Pochyleni nad nią ludzie ni to szeptali jej coś do ucha, ni to obserwowali jej ruchliwe dłonie napełnione wieczornym światłem zachodzącego słońca. Nieraz burmistrz otwierał swoje okno w górnych partiach ratusza i przyglądał się tej scenie. Bywało też, że jakiś wędrowny człowiek przystawał i chciał coś mówić, ale gdy zbliżył się i ustąpiono mu miejsca, milkł, po czym odchodził, patrząc to na ratusz, to na scenę, w której główną postacią była Monika. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby burmistrz przeczytał w oknie ratusza jakiś urzędowy list w związku z tą sceną. Ale on patrzył uważnie i w końcu widać było na jego twarzy lekki uśmiech. Cały rynek zalany był zachodzącym słońcem oraz cieniami wieżyczek kamienic i ratusza, do tego stopnia, że owa scena na chwilę wtapiała się w tło. Burmistrz zamykał okno, a żaden z urzędników również nie wychylał się stamtąd. Taka była scena z mgielnymi rękami Moniki.

Miała w sobie żar spalonej pustyni. Lubiła może czerwoną różę przypiętą do sukni. Poeta powiedziałby, że w tej róży zaklęta była cała jej moc. Władanie czasem i rozpoznawanie drogi. Jak różne są te drogi. Skromność, owszem, była jej właściwa, ale jedynie do czasu, gdy rozszalała się jej zaklęta czerwona róża. Różnie to zresztą nazywano, niektórzy uważali, iż czuła się jak na galopującym koniu, inni twierdzili, że zapadała dla niej wieczna noc. Trudno było to rozróżnić, noc, szaleństwo białego konia. Koń spadkobierca pogańskich wyspiarzy.

Siedziałem kiedyś na brzegu strumienia i ona przyszła. Właściwie przechodziła tędy. Zatrzymała się, patrzyła na mnie, po czym usiadła obok dość blisko mnie, tak że skraj jej sukni niemal dotykał mojego buta. Byłem poruszony tym skrawkiem materiału leżącego tak niedaleko od mojej nogi i porównałem go do liliowego zbocza góry. Ona przez chwilę siedziała, po czym wstała i odeszła. Patrzyłem za nią.

Mieć w sobie godność. Co by to miało znaczyć? Jest jakaś twarz, albo jej nie ma. Ale godność. Nie ma ona chyba nic wspólnego ze starzeniem się. Może zresztą godność jest tym samym co wierność.

Starała się być dobra dla ludzi, dla zwierząt. Często mówiła, że ludzie są podobni do mrówek, chodzi tylko o to, kto rozwala ich mrowiska. Ludzie mają w sobie wiele z dzikich zwierząt, mawiała. Nie podawała jednak żadnych przykładów. Zresztą nikt jej o to nie pytał. Nie mogłem cię zawieść, myślałem wielokrotnie, jesteś jak liść łopianu w wiosennym gęstym deszczu. Brakuje tylko twoich włosów między moimi rękami a niebem. To są włosy niebieskie, trochę ze szkła, a najwięcej z mgły. Będę się modlić do twojego cienia i twoich snów.

− Dokąd idziesz, panie? – mówiła o poranku majowym, gdy gaje starały się usunąć nam z drogi.

− Donikąd – odrzekłem. − A pani pewnie dokądś idzie? – zapytałem.

− Donikąd – odrzekła ona. – Myślałam, że pan dokądś szedł, dlatego zapytałam.

− Donikąd – mruknąłem. − Teraz pani wie – dodałem.

Chwilami czuła, że ma przed sobą jedną wielką pustynię ludzką. Widziała ludzi jako poruszające się marionetki. Starała się wniknąć w motywy skłaniające ich do poruszania się, ale bez powodzenia. Nie przystawały do niej. Może ich nie rozumiem, myślała. Ale należę do tego gatunku, dlaczego więc nie miałabym ich rozumieć. Miała wrażenie, że otacza ją pusta przestrzeń. Od czasu do czasu ktoś ją zainteresował, ale na krótko, dopóty, dopóki nie wydał się jej taką samą marionetką jak inni. Myśl ta wydawała się jej coraz bardziej uciążliwa. Aż w końcu doszła do przekonania, że wokół nic się nie dzieje. Zupełnie nic. Słychać jakieś głosy, widać jakieś gesty, ale one nic nie znaczą. Starała się wówczas w ogóle unikać ludzi. Siadywała na progu swojego domu i przyglądała się ulicy. Gdy ktoś przechodził i kłaniał się, ona uśmiechała się całą twarzą, bo tak tylko umiała, ale nie chciała, aby przechodzień przystanął. Jeżeli zdarzało się, że przystawał, wówczas wywiązywała się rozmowa i Monika bardzo się w nią angażowała. Nie wstawała jednak ze swego progu, można było sądzić, iż jest przytulona do drewnianego obramowania drzwi z wielkim lękiem. Rozmowy wydawały się bardzo udane, a ona obejmowała swoją twarz obiema rękami i zamykała oczy i w tych momentach nie widziała, co się przed nią dzieje. Nie chciała widzieć tego marionetkowego świata, który przechodził obok w postaci hałasu i tych ludzkich gestów. Nie mogła pogodzić się z tym, że tu jest i ma jak gdyby o czymś świadczyć. Właściwie o czym i wobec kogo. Owszem, przestała się przejmować, że mogłaby nawiązać z kimś kontakt, który przebiłby grę pozorów tego świata. Gra pozorów. Kiedyś bardzo gorąco buntowała się przeciw temu, ale cóż, pozostało jeszcze większe poczucie osamotnienia. Miała też świadomość, iż dom jej, na którego progu siadywała, dawał zaledwie chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Dobre i to, myślała.

Mogła w nim być albo nie. Nie czuła doń specjalnego przywiązania. Chętnie się w nim chroniła, jak w lesie. I wtedy przychodziło jej do głowy porównanie z dzikim zwierzęciem. Co to właściwie jest takiego dzikie zwierzę, myślała, uśmiechając się. Może to ci, którzy tu przede mną przystają. Coś mówią. O czym oni mówią? Może o przyszłości albo o czymkolwiek. Ale nie, oni mówią z jakimś sensem, bywają poruszeni, zasmuceni albo też rozentuzjazmowani. Są też zdziwieni, że w ogóle nie wstaję, tylko rozmawiam z nimi, siedząc.

Najbardziej lubiła siadać na drewnianych saniach. Widać było z daleka jej roziskrzone oczy i szczęśliwą twarz. Siedziała nieruchomo długi czas, aż nadeszła szara godzina i ptaki podchodziły niemal do jej nóg. Trzymała się tych sań obiema rękami, tak jakby to był rydwan słoneczny, a nie prawie spróchniały, dawno nieużywany pojazd zimowy. Czuła chrzęst śniegu wielu zim, które minęły. Myślała też o zimach, gdy sań nie znano, że były, być może, podobne do tych obecnych, gdy również nikt saniami nie jeździ. Wyobrażała sobie, że nagle sanie te unoszą ją w białą zadymkę, a ona trzyma w każdej ręce zapalony kaganek.

Światła tych kaganków zmieniają swoje kolory, a ona trzyma głowę głęboko wtuloną w futra sobolowe i skóry niedźwiedzie. Płynie tak w tej bieli jak Arka, która daje znać o jej istnieniu. Płozy sań stają się rozpalone do czerwoności i pozostawiają jasnoczerwoną wstęgę na tej nieskazitelnej bieli. Taka szalona noc pozmienia jej wszystkie wyobrażenia o sobie i o ludziach. Są wtedy naznaczeni piętnem tego szalonego zbratania się z szarością nocy i czerwonymi wstęgami oplatającymi śnieżną biel wiecznych zimowych poranków. Jak bardzo chciałaby zamienić się wówczas w jeden płatek śniegu, który odradzałby się nieskończenie wiele razy nad saniami właśnie. Byłby to wielki bal nocy zimowej z jedną gwiazdą i jedną pasażerką z rękami pełnymi światła i oczami napełnionymi szczęściem.

Daleka droga, jak bardzo daleka wśród tych ranków zimowych.

Klękała przy tych saniach, dotykała płóz, opierała się o nie. Odczuwała to tak, jakby poruszała dawne wieki, czyli miniony czas. Potrafiła się nawet położyć w saniach i gdy ktoś tam zaglądał, ona uśmiechała się doń, ale nic nie mówiła. Zaglądający też nie wiedział, co ma mówić, i tak kończyło się na wymianie spojrzeń i uśmiechu z jej strony.

Płozy sań były łagodnie nachylone do swej drogi. Przyglądała się temu wygięciu i myślała, że w końcu runie gdzieś tam to nachylenie i w ten sposób rozsypie się wszystko. Można sobie jedynie wyobrazić oparte o nie ręce. Te sanie były akurat chłopskie, toteż ciężkie opierały się o nie ręce. Ale doznawała takiego samego dreszczu, można powiedzieć, dziwnej rozkoszy, gdy napotykała sanie rzeźbione, lekkie, służące nie do wożenia drewna, lecz do jeżdżenia w gościnę do sąsiednich dworów. Świat chałup chłopskich i świat dworków były tak bardzo od siebie odległe jak owe kształty sań.

Kiedyś widziano ją ciągnącą sanie przez miasto; miała na nich skóry niedźwiedzie i zapalone świece. Pytano ją, czy to może pogrzeb albo skończyła się jakaś wojna. Możliwe, odpowiadała Monika, możliwe, że skończyła się wojna. Żadna ze świec nie zgasła i słychać było skrzyp śniegu pod płozami. Powróz był gruby, szary i napinał się na jej ramieniu. Szalona Monika ciągnęła sanie przez miasto, a wokół świat kołysał się w zadymce białej, poprzecinanej szkarłatem, to była jej suknia i zmarznięte nogi. Gdy przechodziła przez zamarznięty strumień, pomogli jej mieszkańcy miasta, zwłaszcza kobiety, i to młode. Przyglądano się jej, jak ciągnie te sanie przez miasto, przerzuciwszy sobie gruby szary powróz przez ramię. Z tyłu za nią widać było srebrny tuman na tyle przezroczysty, że mieszkańcy miasta mogli widzieć jej całą sylwetkę, a zwłaszcza zarys głowy. Słychać też było ujadanie psów i dźwięk dzwoneczków. Trudno byłoby opuścić taki szczegół, skoro już każdy widział pędzące przez miasto sanie. Niektórzy twierdzili, że Monika w nich siedziała, inni mówili, iż czekała na górze, trzymając wysoko nad głową zapaloną latarnię. To były srebrne góry, mówił ktoś. Zaś wiadomo, że za miastem takich gór nie ma, może więc szalona Monika stała zupełnie gdzie indziej, a saniami jechali mieszkańcy miasta, rozradowani, w białym tumanie, oświetlając sobie drogę latarniami trzymanymi w rękach. A Monika stała w srebrnych górach z płomieniem w ręku i twarzą naznaczoną piętnem świętego czasu.

Ona schodzi z tych gór, a mieszkańcy miasta jadą tam saniami, i tu, i tam pali się ogień święty i każdy kamień leżący w górach czy wokół miasta można naznaczyć tą świętą jazdą i schodzeniem z gór. Każda dolina jest przez to naznaczona ciszą i daleką hosanną, której nikt nie zamierza zagłuszać. Tak więc przebiegają przez swój czas sanie, na których siedzi Monika, mimo że ledwie się trzymają ze starości i nikt ich dawno nie używa.

Ślepy los. Ręce oparte o płozy sań i miasto ze swym życiem, które tak trudno zrozumieć, jako że nie poddaje się żadnej interpretacji. Z daleka widać Monikę siedzącą na saniach.nota biograficzna autora

Jan Drzeżdżon (ur. w 1937 r. w Domatowie, zm. w 1992 r. w Gdańsku) – prozaik, poeta, literaturoznawca, autor książek dla dzieci. Stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej (1973). Laureat wielu nagród, m.in. Nagrody im. Wilhelma Macha (1975), Nagrody im. Stanisława Piętaka (1976), Nagrody Związku Literatów Polskich (1977), Nagrody Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki (1991). Uhonorowany „Medalem Stolema” (1983). Tworzył w języku polskim i kaszubskim. Wydał m.in. po kaszubsku tomy poezji: Sklaniané pôcorë (1974), Przëszlë do mie (1993), a także prozę: W niedzielni wieczór (1974), Dzwónnik (1979), Na niwach (1991), Twarz Smętka (1993), Kòl Biélawë (1997); po polsku książki dla dzieci: Tajemnica bursztynowej szkatułki (1977), Kraina Patalonków (1978, 1985), Poszukiwania (1980, 1986), Wśród ludzi (1981, 1988), książki krytycznoliterackie: Piętno Smętka (1973), Współczesna literatura kaszubska 1945-1980 (1986) oraz opowiadania i powieści: Upiory (1975), Oczy diabła (1976), Leśna Dąbrowa (1977), Okrucieństwo czasu (1977), Wieczność i miłość (1977), Rozkosze miłości (1981), Karamoro (1983), Miasto automatów (1984), Twarz Boga (1984), Twarz lodowca (1986), Złoty pałacyk (1990), Czerwony Dwór (1992). Po jego śmierci ukazały się niewydane wcześniej powieści: Szary człowiek (1993), Michał Drzymała albo tragedia narodowa (2007), Pergamonia (FORMA 2016), Szalona Monika (FORMA 2016) i tom wierszy Łąka wiecznego istnienia (FORMA 2012).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: