Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Szamanka - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
12 czerwca 2025
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Szamanka - ebook

Gaja nigdy nie wierzyła w magię. Pracowała, piła kawę, chodziła na spotkania i unikała emocjonalnych dramatów. Aż do chwili, gdy pewnego dnia odkryła, że jest w ciąży… i że nic w jej życiu nie jest już takie jak przedtem. Tajemnicze sny, znaki, powracająca przeszłość i ludzie, którzy nagle wiedzą o niej więcej niż powinni – to wszystko prowadzi ją do świata, którego istnienia wolałaby nie potwierdzać. Czy ciąża obudziła coś, co przez pokolenia spało w ciszy? A może to tylko urojenia zmęczonej kobiety? „Szamanka” to opowieść o kobiecości, sile intuicji i odkrywaniu własnej mocy – tej, która przychodzi, kiedy wszystko inne zawodzi. Mroczna, intymna i zaskakująco lekka – historia z pogranicza jawy i snu, od której trudno się oderwać.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397625730
Rozmiar pliku: 436 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Test z niespodzianką 6

Z cukrem czy z dramatem? 9

Stare drewno 13

Pukanie 17

Dzień po końcu świata 21

Zanim przypomnisz sobie 25

Ludzie z cieniami 29

Matka 33

Pierwsze przebudzenie 36

Rzeczywistość kontra magia 39

Szamanka 42

Wiadomość 46

Las, który patrzy 50

Wilk, który nie wyje 53

Z cienia do światła 57

Ogień, którego nie pamiętam 61

Althaya 66

Wieszczka 70

Czytająca w liściach 73

Krąg, który się zacieśnia 77

On się poruszył 81

Głos, którego nie znam 85

Znak Strażników 90

Prawnik 95

Nie wszystko można wygooglować 99

Podręcznik przetrwania 103

Bardzo nieproszony sen 107

Co zrobił tego lata 110

Sny 113

Facet z innego wymiaru 116

Obcy w kuchni 120

Jak nie umrzeć 124

List, który pachnie dymem 128

Liść laurowy 132

Krąg kamieni 136

Początek końca 140

Blisko 144

Ten, który zniknął 149

Imię dziecka 152

Ziemia, która pamięta 155

Niech się dzieje magia… 159

Misja 163

Trzy twarze i jeden wilk 167

Zwykłe życie, wersja beta 170

Sen czy jawa? 174

Nie całkiem moja rzeczywistość 176

My. Wy. Oni. 180

Ona wie więcej 184

Bez opiekuna 187

Serce po obu stronach 191

To, co się budzi 194

Już nie śnię 197

Wybór 200

Córka Szamanki 204TEST Z NIESPODZIANKĄ

Czekałam w kolejce jak na ścięcie. W przychodni pachniało stresem, kawą rozpuszczalną i płynem do dezynfekcji, który od zawsze przypominał mi szpitalne dzieciństwo i grypę z 2007 roku. Przede mną kobieta w pastelowym dresie opowiadała przez telefon, że jej mąż znowu zapomniał o rocznicy. Po mojej lewej kaszlał mężczyzna, który według mojej szybkiej diagnozy Google miał albo zwykłe przeziębienie, albo dżumę.

Ja? Ja przyszłam tylko po wyniki rutynowych badań. Morfologia, witamina D, TSH, te klimaty. Zero sensacji, zero dramatów.

Pielęgniarka zawołała moje nazwisko tonem, jakby miała mi wręczyć mandat.

– Gaja Laskowska?

Wstałam, poprawiając płaszcz, który i tak zawsze wyglądał na niedopięty. Weszłam do gabinetu z miną człowieka, który się niczemu nie dziwi, ale chętnie usiądzie. Pielęgniarka podała mi kopertę i uśmiechnęła się z tym dziwnym współczuciem, które w przychodniach zwykle zwiastuje jedno: coś poszło nie tak.

– Proszę zerknąć, wszystko jest tam napisane – rzuciła i już zajmowała się kolejną pacjentką.

Usiadłam w kącie. Otworzyłam kopertę. I wtedy to przeczytałam.

„Beta hCG: 1817 mlU/ml”

Mrugnęłam. Jeszcze raz. Potem jeszcze dwa razy, bo trzecie już było z przyzwyczajenia.

Ciąża? Ciąża?!

CHYBA NIE MOJA?!

Spojrzałam na wynik, potem na sufit, jakby miał mi coś wyjaśnić. Potem znowu na wynik. Przez kilka sekund próbowałam się cofnąć pamięcią, co robiłam przez ostatnie trzy miesiące. Z kim spałam. I dlaczego odpowiedź brzmiała: _z kotem sąsiadki na kolanach
i z Netflixem na pilocie_.

Nie jestem Maryją. Wiatropylna też nie. Ostatni raz uprawiałam seks... długo przed tym, zanim zorientowałam się, że mój były nie tylko nie umie
w związek, ale i w zmywarkę.

– To jakiś żart – powiedziałam półgłosem do siebie.

Starsza pani obok spojrzała na mnie z niepokojem. Przyłożyła dłoń do krzyża, jakby nagle poczuła obecność demona. Albo kobiety w ciąży.

Wyszłam z przychodni z miną robota kuchennego, który próbował przetworzyć beton. Słońce świeciło jakby nigdy nic, gołębie żarły coś z asfaltu, a ja byłam w ciąży. Z nikim. W sensie – _z nikogo_.

Wsiadłam do tramwaju i gapiłam się w szybę, jak bohaterka dramatu psychologicznego klasy B. Nawet muzyki nie włączyłam. Słyszałam tylko własne myśli, co – uwierz mi – nie było najmilsze towarzystwo.

Może to pomyłka?

Może źle wpisali dane?

Może to nie moje wyniki?

Może jestem w jakimś reality show, tylko nikt nie dał mi znać?

Siedziałam tak wpatrzona w swoje odbicie, aż przystanek "Rogalińska" wyrwał mnie z transu. Wysiadłam. Minęłam kiosk, gdzie pan Jerzy zawsze czytał „Fakt”, jakby był lekturą szkolną. Przeszłam przez podwórko mojej kamienicy, gdzie na murze ktoś namalował „Życie to iluzja”, a ktoś inny dopisał „Ale czynsz prawdziwy”.

Weszłam do mieszkania, zdjęłam buty i usiadłam na podłodze.

I wtedy pojawiła się pierwsza myśl, której wcześniej wcale nie chciałam wypowiadać na głos:

– Co, jeśli to nie pomyłka? Co, jeśli naprawdę jestem
w ciąży?

Z nikim.

I z jakiegoś powodu... coś się we mnie obudziło.Z CUKREM CZY Z DRAMATEM?

Nie spałam tej nocy.

To znaczy – próbowałam. Ale mój mózg postanowił zorganizować maraton myśli pod tytułem „Co do cholery?” z podtytułem „Czy jestem bohaterką dziwnej baśni, czy jednak psychiatrycznej literatury faktu?”

Obudziłam się o szóstej trzydzieści z oczami tak suchymi, jakby ktoś mi w nocy podsypał piasek z placu budowy. Słońce lało się przez rolety, kot sąsiadki darł mordę za ścianą, a ja patrzyłam w sufit i zadawałam sobie najważniejsze pytanie:

– Czy ja zwariowałam?

Zerwałam się z łóżka. Wpadłam w kapcie. Poszłam do kuchni zrobić herbatę. Zieloną. Tę uspokajającą. Ziołową. Na uspokojenie, ha, ha.

Włączyłam czajnik i w tym samym momencie ktoś zaczął walić w moje drzwi jakby ogłosił koniec świata i tylko ja miałam zapas drożdży i papieru toaletowego.

– GAJA! OTWIERAJ, MAM TORT I TRAGEDIĘ! – wydarła się zza drzwi głosem, którego nie pomyliłabym z żadnym innym.

Pani Wiesia. Moja sąsiadka z naprzeciwka. Emerytka, lat formalnie siedemdziesiąt dwa, ale mentalnie trzydzieści. Głos jak rockowy wokalista po paczce papierosów. Noga w dresie, ręka w lukrze, temperament – włoski.

Otworzyłam drzwi. Stała tam, opatulona w puchową kurtkę z cekinami, trzymając w jednej ręce ciasto
w pudełku, a w drugiej gazetę „Życie i Magia”, z okładką przedstawiającą wiedźmę i mężczyznę w pelerynie.

– Dziecko, robimy interwencję. Mam tort cytrynowy z chili i przeczucie, że ci się przyda. – Wparowała jak do siebie
i ruszyła w kierunku kuchni, nie czekając na zaproszenie. – Po twoich oczach widzę, że coś się dzieje. Spowiadaj się.

– Ja... – zaczęłam, ale w tym momencie czajnik zapiszczał, jakby też chciał posłuchać.

Usiadłyśmy w kuchni. Ona pokroiła tort. Ja nalałam herbaty. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, tylko zegar tykał i mój żołądek jęczał z nerwów.

– Jestem w ciąży – wypaliłam w końcu.

Pani Wiesia spojrzała na mnie nad okularami. Nie mrugnęła. Nie zakrztusiła się. Nie upuściła widelczyka. Po prostu wyjęła z torebki piersiówkę (tak, naprawdę) i dolała sobie do herbaty czegoś, co pachniało jak święta u mojej babci.

– No i dobrze. Zawsze ci mówiłam, że masz w sobie ogień. – Upiła łyk. – Kto? Znaczy… kiedy?

Wzruszyłam ramionami. – No właśnie nie wiem. Ostatni raz byłam z kimś... dawno. Bardzo dawno. A wynik jest pewny.

Zapadła cisza. Tak głęboka, że aż usłyszałam trzask
w swoim karku.

– Słuchaj mnie teraz bardzo uważnie – powiedziała
w końcu. – Ja w życiu widziałam wiele. Dwóch mężów, trzech kochanków i jednego hipnotyzera. Ale to, co mówisz... Gaju, to nie jest normalne.

– Dzięki. Już się domyśliłam.

– Nie, kochanie. To nie jest _złe_... To jest inne.

Spojrzałam na nią. Poważna twarz. Zero ironii. W oczach coś dziwnego – rodzaj fascynacji? Zrozumienia?

– Zawsze miałam wrażenie, że ty nie jesteś stąd – dodała, sięgając po kolejny kawałek tortu. – Jakbyś miała w sobie coś… nie z tego świata. I powiem ci tak – może to nie przypadek, że cię to spotyka. Może to początek czegoś większego.

Zaśmiałam się. Ale to był ten śmiech, który kończy się nerwowym łykiem herbaty i gęsią skórką na karku.

Bo prawda była taka, że... coś się zmieniało. Już od jakiegoś czasu. Od kilku dni – tygodni? – miewałam dziwne przeczucia. Małe rzeczy, które działy się _po mojej myśli_. Zbiegi okoliczności, które były zbyt zbieżne, by były przypadkiem.

Jak tamta kobieta w futrze, która mnie zwyzywała na pasach, a chwilę później rozlała sobie gorącą kawę na torebkę Chanel. Albo koleś w metrze, który próbował mnie obmacać, a wysiadł na najbliższej stacji z zakrwawionym nosem – chociaż nie pamiętałam, żebym go uderzyła.

Tylko że do dziś nie wierzyłam, że to coś znaczy.

Do dziś.

– A może – powiedziała Wiesia, oblizując widelec
z satysfakcją – to twoje przeznaczenie. Może ty nie jesteś tylko w ciąży, Gaja. Może ty jesteś budzona.

I wtedy telefon na stole zawibrował. Wiadomość.

Numer nieznany. Jedno zdanie.

„Pora wracać do siebie.”

Spojrzałam na ekran. Na Wiesię. Na siebie.

I poczułam, że świat właśnie robi miejsce na coś nowego.STARE DREWNO

Na SMS-a nie odpisałam.

Przez godzinę patrzyłam na ten komunikat jak sroka na lustro, próbując znaleźć sens, którego tam nie było. "Pora wracać do siebie." Co to znaczyło? Do jakiego siebie?

Do siebie na kanapę? Do siebie, czyli w głąb własnych trzewi? Do siebie, czyli... gdzie? Himalaje? Przedszkole integracyjne?

Nie wiedziałam. Ale miałam przeczucie, że jedyna osoba, która mogła mieć jakiekolwiek pojęcie, to ta, która od lat łączyła czytanie _Nature_ z paleniem białej szałwii na ganku – moja matka.

I dlatego trzy godziny później siedziałam w pociągu,
a moja walizka z trudem mieściła się między moimi kolanami a staruszkiem z sudoku na kolanach, który co chwilę sapnął mi w twarz.

Góry.

Matka mieszkała w wiosce, której nie było na mapach Google. Oficjalnie – "rejon turystyczny", praktycznie – czarna dziura, w której zasięg telefoniczny był mitem,
a lokalny sklep sprzedawał wszystko od skarpet po kadzidła. I nie było tam niczego prócz natury, spokoju
i wielkich ilości herbaty z pokrzywy.

Byłam tam ostatni raz jakieś dwa lata temu. Pokłóciłyśmy się wtedy o coś głupiego – chyba o to, że wolałam antybiotyk od syropu z cebuli. Ale kiedy wysiadłam
z pociągu i wciągnęłam zimne, ostre powietrze, coś we mnie się uspokoiło.

Cisza. Prawdziwa. Taka, co nie dzwoni w uszach, tylko łagodzi myśli.

Matka wyszła po mnie na przystanek. Miała na sobie grubą wełnianą pelerynę i wyglądała trochę jak krzyżówka nauczycielki, czarodziejki i pasterki owiec z islandzkiego filmu.

– Gaja – powiedziała tylko. A potem mnie przytuliła. Długo. Mocno. Tak jak tylko matka potrafi, gdy wyczuwa, że świat ci się sypie.

– Hej, mamo – odpowiedziałam. I ku własnemu zaskoczeniu… pękłam.

Nie w płacz. Ale w jakąś mikroszczelinę wewnętrzną. Jakby coś we mnie zaczęło się luzować. Przesuwać. Wychodzić z mroku.

Dom matki pachniał drewnem, ziołami i starymi książkami. Było ciepło. Na stole stał czajnik z wrzątkiem
i kubki z ręcznie malowaną mandalą. W kącie mruczał kot, który wyglądał, jakby widział więcej niż niejeden terapeuta.

– Co się dzieje, Gaja? – zapytała, gdy usiadłyśmy. Nie owijała w bawełnę. Nigdy nie owijała. Bawełna była dobra na chusty, nie na rozmowy.

– Jestem w ciąży – powiedziałam. Znów. I obserwowałam, jak jej brew lekko drga.

– Ale... – dodałam. – To nie ma sensu. Nie... pamiętam. Żebym... – urwałam. Mój język stchórzył przed prawdą.

Matka patrzyła na mnie chwilę. Długo. A potem wstała.
I z półki nad kominkiem zdjęła starą, skórzaną księgę. Położyła ją przede mną.

– Czas, żebyś wiedziała – powiedziała. – W naszej rodzinie niektóre rzeczy... dziedziczy się inaczej niż geny.

Zmarszczyłam brwi. – Mamo, błagam cię, nie mów mi teraz, że jestem z rodu elfów. Albo że zostałam poczęta
w rytuale równonocy.

Uśmiechnęła się. Cicho. Smutno.

– Nie. Ale twoja prababka umarła w lesie, a wróciła po trzech dniach i zaczęła leczyć ludzi rękami. Moja matka potrafiła ziołami zatrzymać krwawienie, którego nie umiał powstrzymać żaden chirurg. A ja... widzę sny innych ludzi. I wiem, kiedy ktoś umrze. Zawsze wiem.

Zamilkła.

Ja też. Przez chwilę.

– Mamo... – zaczęłam. – Czy ja oszalałam?

– Nie. Ty się budzisz.

Ten zwrot znowu. Ten sam, co w SMS-ie. Zrobiło mi się zimno, choć ogień trzaskał w kominku.

– To dziecko... – powiedziała. – Ono cię otwiera. Tak jak ciebie otwarła moja ciąża. I mnie – moja matka. To nie przypadek. W naszej linii – kobiety rodzą przyszłość.
A przyszłość nie lubi logiki.

Popatrzyłam na księgę.

Stare pismo. Ręczne. Rysunki księżyców, roślin, ludzi
o zamkniętych oczach i otwartych dłoniach.

Nie wiedziałam, co myśleć.

Ale zanim zdążyłam o coś zapytać, ogień w kominku nagle zasyczał.

Zgasł.

I wtedy z zewnątrz dobiegł nas dźwięk. Jedno stuknięcie.

Jakby ktoś... zapukał.

Do okna.

A przecież byliśmy na uboczu. Dom stał na końcu ścieżki, bez sąsiadów w promieniu kilometra.

Matka zerwała się z miejsca. Spojrzała na mnie.

I pierwszy raz w życiu widziałam w jej oczach strach.

PUKANIE

Zawsze myślałam, że jeśli coś kiedyś zapuka mi w okno
w środku nocy, to będzie to albo:

a) zdesperowany eks,

b) nietrzeźwa sąsiadka myląca mieszkania,

albo c) halny w wersji perkusyjnej.

Ale nie tu. Nie w chacie na zadupiu, gdzie najbliższe życie społeczne to sarenka, która czasem spojrzy pogardliwie zza drzew.

Zamarłyśmy. Ogień w kominku był martwy. Kot zniknął – jakby zapadł się pod podłogę albo przeniósł się w wymiar, w którym nikt mu nie przeszkadza podczas drzemki.

Kolejne _stuk_. Tym razem dwa szybkie.

– To nie wiatr – powiedziała mama. Zbyt spokojnie. Zbyt spokojnie, by to było naturalne.

– Dzięki, Sherlocku. Może to twoja wróżka z Tesco?

Nie odpowiedziała. Podeszła do okna i jednym ruchem odsunęła zasłonę.

Nic.

– Nikogo nie ma – szepnęła. Ale jej głos… drżał.

Wstałam. Z duszą na ramieniu, ale nie zamierzałam się bać własnego cienia. Nawet jeśli ten cień miałby zaraz przemówić po staronordyjsku.

Wyszłyśmy przed dom. W powietrzu wisiała wilgoć. Pachniało mchem i spalonym drewnem. Ale ślady... były. W śniegu. Lekkie, jakby ktoś szedł boso. A może... coś.

Spojrzałam na mamę. Wyglądała, jakby właśnie zrozumiała coś, czego wolałaby nie wiedzieć.

– To niemożliwe – powiedziała, bardziej do siebie niż do mnie. – Ona nie może jeszcze…

– Kto ona? – zapytałam, choć podejrzewałam, że nie dostanę odpowiedzi, która miałaby sens bez spożycia ziołowego czaju o mocy LSD.

Mama nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko i wróciła do środka. Ja jeszcze chwilę stałam. Noc była cicha. Zbyt cicha. Jakby sama cisza wstrzymała oddech.

Zamknęłam drzwi za sobą i powiedziałam:

– Dobra. Słuchaj. Zaczynam się bać. A kiedy zaczynam się bać, zaczynam mówić. Dużo. I głupio. Więc jak zaraz zacznę cytować fragmenty reklamy podpasek, to…

– Usiądź – przerwała mi.

Usiadłam.

Mama przyniosła z półki kolejną księgę. Ta wyglądała, jak rękopis przetrwały wybuch Krakatau. Zaczęła ją przeglądać. Wreszcie znalazła stronę i podsunęła mi ją.

Był tam rysunek. Kobieta z dużym brzuchem. Wokół niej – okręgi, symbole, jakieś runy. I coś, co wyglądało jak światło… wychodzące z niej.

– Każda z nas ma inny moment, kiedy się otwiera – powiedziała. – U mnie zaczęło się od snów. Moja matka miała wizje. Twoja prababka – głosy. Ty… najwyraźniej masz kontakt z czymś, czego jeszcze nie rozumiem.

– Mam kontakt z głupotą – prychnęłam. – I z własną paniką. To chyba nie to samo.

– Gaja – spojrzała mi w oczy. – W tej linii kobiety zawsze niosły coś więcej. Nie wszystkie to udźwignęły. Ale ty nie jesteś przypadkiem. To, co się z tobą dzieje, ma znaczenie.

Wzięłam głęboki wdech. W mojej głowie kłębiły się myśli jak gołębie w Rzymie. Tylko mniej urocze i bardziej zasrane.

– A te ślady? – zapytałam. – Co to było?

Mama zamilkła na chwilę. Po czym powiedziała jedno słowo.

– Przodkini.

Zamrugałam.

– Przod… Co? Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że jakiś duch babki sprzed trzystu lat właśnie wpadł mnie odwiedzić, bo mam w sobie mini-szamaniczkę? Serio?

Mama tylko skinęła głową.

I w tym momencie coś we mnie się poruszyło.

Dosłownie. W brzuchu. Nie jak zwykłe "motylki" czy skurcz. Nie. To było świadome. Jakby... ktoś chciał, żebym wiedziała, że to wszystko naprawdę się dzieje.

Złapałam się za brzuch. Spojrzałam na mamę. Jej oczy zaszkliły się łzami.

– Ona już wie – szepnęła.

– Kto „ona”? – zapytałam po raz drugi tej nocy. Ale tym razem już znałam odpowiedź.

Moja córka.DZIEŃ PO KOŃCU ŚWIATA

Wróciłam do miasta.

Nie dlatego, że chciałam. Raczej dlatego, że lodówka
w moim mieszkaniu zdychała z głodu, a mój szef zaczął słać wiadomości z tonem „wróć albo zrobimy z twojego biurka pokój socjalny”. Czyli klasyczny korporacyjny sposób mówienia „tęsknimy”.

Wysiadłam z autobusu z uczuciem, że wracam do innego życia. Bo tak było. Dwa dni w chacie mojej matki i czułam się, jakbym wróciła z odwyku dla duszy, a teraz znowu miałam wejść do toksycznego klubu duszenia emocji przy kawie z automatu.

Winda w mojej kamienicy jak zwykle szarpała się, jakby zaraz miała przemyśleć swoje istnienie. A moje mieszkanie… cóż. Powitało mnie kurzem, przeciągiem
i brakiem życia towarzyskiego.

– Cześć, samotności – rzuciłam, rzucając torbę na podłogę.

Zrobiłam herbatę z dziurawca. Mama mi wcisnęła słoik „na uspokojenie i wyostrzenie intuicji”. Brzmiało jak coś, co można sprzedać hipsterom za milion monet.

Wypiłam. Smakowało jak siano z dodatkiem zmywacza do paznokci.

Oparłam się o parapet, patrząc na szare bloki. W głowie miałam więcej pytań niż w dowolnym teście z biologii,
a odpowiedzi – jak zwykle – brak.

Ale najgorsze było to, że... tęskniłam. Za tamtym zapachem dymu, za świerkami za oknem, za spokojem. Za mamą, która wkurza mnie jak nikt inny, ale mówi rzeczy, które nie dają spokoju.

Za tą ciszą, w której coś się ruszyło.

Dotknęłam brzucha. Nadal płaski. Ale już nie taki sam.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij