- W empik go
Szkalowanie Obcego - ebook
Szkalowanie Obcego - ebook
Książka powstała z kompilacji „szkalunków”, żartów powstających w niedużej grupie osób. Z czasem krótkie wcześniej dowcipy rozrosły się tworząc przerysowaną, alternatywną rzeczywistość, pisaną tak grubą kreską, jak ta Mazowieckiego. Z tych początkowo drobnych anegdot wykluł się świat rozbudowany, aż do ostatnich granic absurdu… a potem jeszcze o krok dalej.
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-139-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjęło się, że na początku książki należy ją zaszufladkować. Krótko opisać, co właśnie mamy w dłoniach i do której półki na bibliotecznej szafce pasowałaby najlepiej. Na ile to możliwe postaram się nie uchybić tej dobrej tradycji.
Otóż książka „Szkalowanie Obcego czyli opowieści znad rzeki Krzny” jest zbiorem opowiadań, których dwoma głównymi postaciami są Obcy i Krzym, rzeczywiście istniejące osoby, ale ubrane tutaj w literackie stroje.
Książka powstała z kompilacji „szkalunków”, żartów powstających w niedużej grupie osób. Z czasem krótkie wcześniej dowcipy rozrosły się tworząc przerysowaną, alternatywną rzeczywistość, pisaną tak grubą kreską, jak ta Mazowieckiego. Z tych początkowo drobnych anegdot wykluł się świat rozbudowywany, aż do ostatnich granic absurdu… a potem jeszcze o krok dalej.
A zaczęło się od krótkiego postu Wskazimierza Biatru na fejsbukowym profilu Obcego i słów:
Podobno Obcy powiedział Krzymowi po pijaku…
Dał on początek innym, podobnym jemu. Lecz jako, że apetyt rośnie w miarę jedzenia (a raczej wpisując się w klimat książki — pragnienie rośnie w miarę picia) napisałem później krótki, ale jednak już kilkuzdaniowy tekst o wydarzeniach z życia Obcego i Krzyma. No, a potem… a potem już poszło.
Książka ta jest więc zbiorem tekstów, które pojawiały się na profilu Obcego, ale jednak trochę już zmienionych. Forma książkowa, choćby przez sam szacunek dla niej, wymagała korekty, trochę innego rozstawienia akcentów, a także dostosowanego do niej, wybiórczego zamieszczania komentarzy pojawiających się pod postami. Chcąc podnieść atrakcyjność książki, dołączyłem też ilustracje wcześniej zamieszczane w internecie, ale również takie, które się tam nie pojawiały.
Kończąc już to krótkie wprowadzenie dziękuje wszystkim tym, którzy w jakiś sposób uczestniczyli w szkalunkach i przez to wpłynęli na zawartość książki. Życzę też Czytelnikowi przyjemności z lektury, albo jak kto woli, trzymając się klimatu tekstu — na zdrowie.S 00 Praszkalunki
Podobno Obcy przyznał się po pijaku Krzymowi, że tak naprawdę nie jest spokrewniony z Frankiem Lampardem.
Aneks Kuchenny
*
Podobno Obcy przyznał się po pijaku Krzymowi, że słucha psa jak gra.
Michał Kapczuk
*
Obcy przyznał mi się po pijaku, że chciałby zabrać się ze mną na Woodstock w przyszłym roku.
Daniel Krzymowski
*
Nie wiem czy was to wciąż interesuje, ale podobno Obcy przyznał się po pijaku Krzymowi, że nigdy nie krochmali chusteczek do nosa, bo są wtedy za twarde…
Wskazimierz Biatru
*
Po Krzymowi podobno pijaku Obcy powiedział, że zmieni nazwę firmy na „Szlachta nie pracuje”, żeby ludzie myśleli, że jest ogólnopolskim koncernem i żeby mieć fejm za darmo.
Kamil Jędruchniewicz
Tag było. Szanuję za szyk przestawny.
Maciek Pietruszka
*
Podobno Obcy przyznał się po pijaku Kszymowi, że tak na prawdę bardzo nie lubi zapijać wódki wodą i że chętniej zapijałby pod Caprio.
Klaudia Siłuszyk
Mało tego, na trzeźwo później powtarzał.
Wskazimierz BiatruS 01 Długa Sobotnia Noc
To była jedna z tych podlejszych nocy. Zraszał go drobny deszcz, wiatr ślizgał się po jego niekończącym się czole, nie było mu przyjemnie iść teraz w ciemnościach. Wiedziony przymusem dokonania uświęconego tradycją pijackiego rytuału musiał jednak opuścić przyjemne zacisze barowych pomieszczeń.
Zresztą nie żałował, że wyszedł. Atmosfera była nie taka jak trzeba. Pomiędzy spotkanymi ludźmi czuł się też trochę obco. „Czułem się obco i nazywają mnie Obcy, ciekawy paradoks” — pomyślał i szelmowsko zaśmiał się do siebie.
Odpalił kolejnego papierosa, bo zawsze dużo pali, kiedy dużo pije i dużo pije, kiedy dużo pali. Kolejny paradoks, „życie jest ich pełne” — przebiegło mu przez głowę. I aż się zatrzymał, żeby dokładniej rozważyć myśl.
Coraz silniejsze podmuchy wiatru utrudniały mu drogę i tylko dzięki aerodynamicznej konstrukcji głowy mógł mieć nadzieje, że zdąży zanim wytrzeźwieje. „Mieszkanie w Berlinie”, „rodzinne koligacje z Lampardem”, „fakt, że nigdy nie miałem takiego brzucha” — przewijał kolejne myśli zastanawiając się od czego zacząć kiedy dojdzie celu. Rzucił na ziemię skończonego papierosa, peta przygniótł nogą. „Nie, to kiedy indziej. Dzisiaj opowiem Krzymowi o paradoksach” — postanowił i zaczął iść jeszcze szybciej. Żeby tylko zdążyć zanim wytrzeźwieje, żeby tylko zdążyć.
*
Trwała więc jedna z tych nocy, których się potem nie pamięta, a jeżeli wspomnienia zaczynają wracać, to znowu chciałoby się je wymazać, usunąć w niebyt. Tam jest ich miejsce. Była to jedna z tych nocy, po której dzień przychodzi tak niespodziewanie i niepotrzebnie, jak komornik, jak biegunka, jak twój poniedziałek.
Obraz zaczął się mu wyostrzać i spośród alkoholowych urojeń coraz wyraźniej mógł dostrzec smutny, szary obraz rzeczywistości. Powiedział wtedy do siebie:
— Mokebe.
Ogromnie bawiło go brzmienie tego słowa i także teraz, automatycznie wywołało uśmiech na jego twarzy.
W jego oczach nadal jeszcze błyskały wesołe ogniki. Krzym był rozluźniony jak Zdzisław Kręcina, przyjacielski jak Teletubisie, uprzejmy jak telefoniczny sprzedawca i nie do powstrzymania, jak fala afrykańskich imigrantów.
Tamtej nocy poznał dziewczynę, która uległa jego niezaprzeczalnemu urokowi i idąc z nią bez planu, przed siebie, trafili do najbardziej tajemniczego miejsca w tym smutnym mieście. (Chociaż nazywane Promenadą, to nikt nigdy nie dostał się tam promem.) Krzym patrzył na swoją nową znajomą i nie mógł zrozumieć, jak mógł wcześniej nie dostrzec, jak bardzo jest piękna. Jeszcze nie tak dawno wydawała mu się ona najbrzydszą dziewczyną w mieście. Dzięki Bogu w stanie błogiej pijackiej półświadomości skorygował swoje wcześniejsze oceny. Bielmo, które wcześniej pokrywało jego oczy — opadło i teraz ujrzał ją na nowo. Wystrojona jak Beyonce świeciła jak miliony monet i Krzym chciał jej dać wielki kamień z napisem „LOVE”. Tak duży, że sam nie dałby rady go podnieść.
Tak — to była sobota. W ten magiczny dzień Krzym nie był zwykłym sobą, lecz imprezowym zwierzęciem, królem wszystkich parkietów i podczaszym przy każdym stole.
Dzwonek telefonu brutalnie wyrwał go z bajkowego świata jego pijackich urojeń.
— Cześć Krzymie, muszę ci powiedzieć o pewnym paradoksie.
I tyle tylko, bo potem Obcy się rozłączył. Krzym jednak dobrze wiedział, że na tym się nie skończy. Znał Obcego dobrze i sądził, że tylko przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego może być od niego bardziej uparty.
— Mokebe
po raz drugi powiedział do siebie, ale tym razem brzmiało to już w jego uszach jak przekleństwo. Nie rozweseliło go tak jak zwykle.
Nie miał ochoty teraz słuchać o „niekrochmalonych chusteczkach” i o tym, że „gdy nikt nie widzi, to Obcy jednak zapija pod caprio” … A dziewczyna z sekundy na sekundę brzydła w jego oczach, a gardło sztywniało z pragnienia. Czuł że robi się chropowate jak papier ścierny. Krzym już wiedział, że jego stan błogosławionego ogłupienia przemija.
Byle tylko nie wytrzeźwieć — pomyślał. I ruszył przed siebie szybkim krokiem.
*
Podobno Obcy powiedział po pijaku Krzymowi, że gdyby nie był rudy, to miałby długie włosy, jak hipisi, bo z serduszka kocha tę ideologie.
Kamil Jędruchniewicz
*
Obcy nigdy nie twierdził, że jest bohaterem. Ba, kiedyś po pijaku nawet przyznał się Krzymowi, że jest największym tchórzem, jakiego zna. Kiedy w ‘43 przydzielono go do jednostki AK — płakał. Była zima, większość węgla zarekwirowali mu Niemcy, nie miał co jeść, wyglądał jak łach, a do tego jeszcze doszło wezwanie pod broń.
— Ej, Krzym, ale pójdziesz ze mną, co? — błagalnie spojrzał na swojego przyjaciela.
— Chętnie się zakonspiruję. Ostatnio nachodzi mnie taka brzydka dziewczyna ze wsi, która raz po wódce wydawała mi się ładna… — odpowiedział.
Krzym też był tchórzem, tylko innego rodzaju.
To była pierwsza i ostatnia akcja Obcego. Wysłany z misją zaczepną bał się. Bał się jak nigdy dotąd. Odporność na stres nie była jego mocną stroną, a reagował na niego w jedyny znany sobie sposób — ucieczką.
Gdy usłyszał pierwsze strzały, pamięć mięśniowa nie zawiodła go. Uciekał. Pędził. Byle dalej. Byle szybciej. Wyrwał się z amoku dopiero po jakimś czasie, sam nie wiedział po jakim. Dobiegł do Niemiec, w których to osiadł na dłuższą chwilę, biegle nauczył się języka i fachu sprzedawania mokrego węgla.
Jeden z reporterów wojennych zdołał uchwycić moment, w którym Maciej Pietruszka, zaślepiony strachem, zostawia za sobą Boga, honor i ojczyznę.
Michał Kapczuk
*
To wszystko działo się tej samej nocy, tak podłej jak najtańsze piwo z Biedry. Zresztą do Biedry właśnie Obcy dochodził i właśnie piwo mu się marzyło (nawet to najtańsze, za 1,39, w promocji). Wypiłby cokolwiek, byleby tylko zrosić swoje wysuszone usta, ugasić palące go pragnienie. Market był już jednak zamknięty. Obcy grał jednak o zbyt wysoką stawkę, żeby się teraz poddać. Trzeźwość? W sobotę? O tak wczesnej porze? — Nigdy!
Alejką koło kawałka berlińskiego muru, potem przez most przecinając promenadę, a potem droga już była…
Berliński mur — skupił na nim swoje myśli i nagle w głowie zawirowało całe tornado wspomnień. Przypomniał sobie jak kiedyś z tego Berlina, sam jeden piechotą, z karabinem w dłoniach, przez chaszcze, bezdroża, podobno są nawet jakieś dokumentujące to zdjęcia… „Ech, to były czasy” — westchnął do siebie.
Darmowy fragment