-
promocja
Tam na niebie są rzeki - ebook
Tam na niebie są rzeki - ebook
Epicka historia, która zaczyna się od… kropli wody.
W wiktoriańskim Londynie obok pełnej ścieków rzeki Tamizy przychodzi na świat Arthur – chłopiec o genialnej pamięci. Ten wyjątkowy dar otwiera mu drzwi do pracy u słynnego brytyjskiego wydawcy, gdzie trafia na książkę, od której nie może się uwolnić.
We współczesnej Turcji mieszka Narin – jazydka cierpiąca na rzadką chorobę słuchu. Jej babcia ma jedno marzenie: ochrzcić wnuczkę w świątyni u wybrzeża rzeki Tygrys.
Kilka lat później, w Londynie Zaleekah właśnie się rozwiodła i przeprowadziła na łódź na Tamizie. Kobieta daje sobie tylko miesiąc życia. Aż do chwili, kiedy w jej ręce wpada książka, która wszystko zmienia.
Jakie tajemnicze więzi łączą Arthura, Narin i Zaleekah? I dlaczego ich historia zaczęła się o wiele wcześniej – w starożytnej Niniwie nad brzegiem rzeki Tygrys?
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368479034 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
w zamierzchłych czasach
Później, kiedy minie burza, wszyscy będą mówili o zniszczeniu, którego dokonała, ale nikt, nawet sam król, nie będzie pamiętał, że wszystko zaczęło się od jednej kropli deszczu.
W Niniwie zaczyna się lato. Niebo puchnie rychłym deszczem. Dziwna, posępna cisza zstąpiła na miasto. Od świtu nie śpiewają ptaki, pochowały się motyle i ważki, tereny lęgowe żab opustoszały, a gęsi ucichły, wyczuwszy niebezpieczeństwo. Nawet owce stały się nieme; zdjęte strachem często oddają mocz. Powietrze pachnie inaczej: ostro i słono. Przez cały dzień ponure cienie gromadzą się na horyzoncie niczym wroga armia, która rozbiła obóz, aby zebrać siły. Z oddali wyglądają niewiarygodnie nieruchomo i spokojnie, ale to tylko złudzenie optyczne, sztuczka myląca oko. Chmury przetaczają się coraz bliżej, napędzane wiatrem, zdeterminowane, aby zalać świat i nadać mu nowy kształt. W tym regionie, gdzie lata są długie i skwarne, rzeki nieprzewidywalne i bezlitosne, a wspomnienie ostatniej powodzi ciągle żywe, woda to zarówno herold życia, jak i posłaniec śmierci.
Niniwa jest miejscem jak żadne inne – największym i najbogatszym miastem na świecie. Wzniesiona na rozległej równinie na wschodnim brzegu Tygrysu, znajduje się tak blisko rzeki, że nocami dzieci usypiają przy dźwiękach nie kołysanek, lecz chlupoczących fal. To stolica potężnego imperium, cytadela chroniona przez solidne wieże, majestatyczne blanki, fosy obronne, warowne bastiony i kolosalne mury, z których każdy mierzy co najmniej sześć metrów. Z populacją liczącą sto siedemdziesiąt pięć tysięcy dusz to miejski klejnot na skrzyżowaniu zamożnych wyżyn na północy i płodnych nizin Chaldei oraz Babilonii na południu. W latach czterdziestych siódmego wieku przed naszą erą ten starożytny region obfitujący w wonne ogrody, tryskające fontanny i kanały irygacyjne, który przez przyszłe pokolenia zostanie zapomniany i zlekceważony jako jałowa pustynia i nędzne nieużytki, to Mezopotamia.
Jedna z chmur nadciągających nad miasto tego popołudnia jest od pozostałych większa i ciemniejsza – i bardziej niecierpliwa. Mknie do celu po rozległym baldachimie nieboskłonu. Na miejscu zatrzymuje się i unosi, zawieszona tysiące metrów nad majestatycznym budynkiem ozdobionym cedrowymi kolumnami, portykami i monumentalnymi posągami. To Pałac Północy, gdzie rezyduje król w całej swej potędze i chwale. Masa skondensowanej pary rzuca cień na imperialną rezydencję. Bo w przeciwieństwie do ludzi woda nie ma poważania dla statusów społecznych ani monarszych tytułów.
Na skraju chmury burzowej dynda jedna tylko kropla deszczu – nie większa od fasoli i lżejsza od ciecierzycy. Przez moment drży niepewnie, mała, sferyczna i zlękniona. Jak przerażająco jest obserwować ziemię w dole, rozwijającą się niczym samotny kwiat lotosu. Nie robi tego po raz pierwszy; już wcześniej odbywała tę podróż – wznosząc się do nieba i zstępując na terra firma, aby ponownie wzlecieć ku atmosferze – a i tak przeraża ją opadanie na ziemię.
Nie zapominaj, że kroplę, nieważne jak błahą, można porównać do ogromu wszechświata. W swoim miniaturowym kulistym wnętrzu skrywa bowiem sekret nieskończoności, historię jedyną w swoim rodzaju. Kiedy w końcu zbiera się na odwagę, skapuje w eter. Spada coraz szybciej i szybciej. Grawitacja zawsze pomaga. Kropla pędzi z wysokości blisko tysiąca metrów. Dociera do ziemi w zaledwie trzy minuty.
Na dole w Niniwie król przechodzi przez podwójne drzwi i wkracza na taras. Wystawiając głowę za zdobioną balustradę, podziwia przepych miasta, które rozciąga się przed nim jak okiem sięgnąć. Wypielęgnowane posiadłości, wspaniałe akwedukty, imponujące świątynie, kwitnące sady, czarujące parki publiczne, zielone pola i królewska menażeria, gdzie trzymane są gazele, jeleniowate, strusie, leopardy, rysie oraz lwy. Widok napawa go dumą. Szczególnie cieszą go ogrody okolone kwitnącymi drzewami i wonną roślinnością: migdałowcami, daktylowcami, hebanowcami, jodłami, figowcami, nieszpułkami, morwami, drzewkami oliwnymi, gruszami, śliwami, granatowcami, topolami, pigwami, palisandrami, tamaryszkami, pistacjami, orzechami, wierzbami... Włada nie tylko ziemią i jej mieszkańcami, lecz także rzekami oraz ich dopływami. Prowadząc Tygrys misterną siecią kanałów, jazów i grobli, gromadząc wodę w cysternach i zbiornikach retencyjnych, on i jego praojcowie zamienili ten region w raj.
Król nazywa się Aszurbanipal. Ma starannie przyciętą kędzierzawą brodę, szerokie czoło nad grubymi, ciemnymi brwiami i duże, okrągłe oczy obrysowane czarnym kohlem. Jego głowę zdobi szpiczasta mitra wysadzana klejnotami, połyskującymi jak odległe gwiazdy za każdym razem, gdy muśnie je światło. Jego szata z najwyśmienitszego granatowego lnu wyszywana jest złotymi i srebrnymi nićmi oraz ozdobiona setkami migoczących paciorków, kamieni szlachetnych oraz amuletów. Na lewym nadgarstku król nosi bransoletę z kwietnym motywem, która ma zapewnić mu szczęście i bezpieczeństwo. Włada imperium tak ogromnym, że tytułują go „władcą czterech stron świata”. Pewnego dnia przejdzie do historii jako „król bibliotekarz”, „wyedukowany monarcha”, „erudyta władający Mezopotamią” – te godności pozwolą ludziom zapomnieć, że choć wielce wykształcony i obyty, okrucieństwem nie ustępował swoim poprzednikom.
Przechylając głowę na bok, Aszurbanipal lustruje miejski krajobraz. Robi wdech. Nie od razu dostrzega burzę nadciągającą z oddali. Zatraca się w rozkosznym zapachu, który roztaczają ogrody i gaje. Wolno wznosi oczy ku ołowianemu niebu. Dreszcz wstrząsa jego krzepkim ciałem, a między myśli wkradają się wyraziste ostrzeżenia i złowróżbne zwiastuny. Niektórzy wróżbici wieszczyli, że Niniwa zostanie zaatakowana, splądrowana, spalona do gołej ziemi, tak że nie zostanie z niej nawet kamień. Powiadali, że to wspaniałe miasto zostanie zmiecione z powierzchni ziemi, i zaklinali wszystkich, aby odeszli. Król rozkazał uciszyć czarnowidzów – zamknąć im usta i zaszyć je katgutem. Teraz jednak złe przeczucie szarpie jego wnętrznościami niczym ukryty nurt rzeczny. A jeśli przepowiednie istotnie się spełnią?
Aszurbanipal otrząsa się z tego wszechogarniającego go uczucia. Mimo że wrogów ma w bród, wśród nich rodzonego brata, nie widzi powodów do obaw. Nic nie zdoła zniszczyć tej przepięknej stolicy tak długo, jak długo bogowie będą po ich stronie, a król nie wątpi, że bogowie, nieważne jak kapryśni i zmienni w swoich relacjach ze śmiertelnikami, zawsze przyjdą Niniwie na ratunek.
Tymczasem kropla deszczu lada moment dosięgnie celu. Kiedy zbliża się do ziemi, przez moment czuje się tak wolna i nieważka, jakby mogła opaść, gdzie tylko zechce. Po jej lewej stronie rośnie wysokie drzewo pozbawione gałęzi – daktylowiec – którego liście sprawdziłyby się jako cudowne lądowisko. Po prawej biegnie kanał irygacyjny przecinający pole rolnika, gdzie czułaby się mile widziana, zdolna wspomóc wzrost tegorocznych plonów. Mogłaby spocząć także na schodach zigguratu poświęconego Isztar, bogini miłości, seksu, piękna, namiętności i wojny oraz burz. Ta destynacja znalazłaby uzasadnienie. Będąca w rozterce kropla wciąż jeszcze nie zdecydowała, gdzie upaść, ale to bez znaczenia, ponieważ wyręczy ją w tym wiatr. Gwałtowny poryw unosi ją i targa jej drobną masę ku mężczyźnie stojącemu na pobliskim tarasie.
Ułamek sekundy później król czuje, jak coś mokrego skapuje mu na głowę i zagnieżdża się w jego włosach. Poirytowany próbuje zetrzeć to jedną ręką, ale na przeszkodzie stoi mu ozdobna mitra. Krzywiąc się odrobinę, zerka na niebo kolejny raz. Dokładnie wtedy, gdy zaczyna się ulewa, odwraca głowę i wycofuje się do swojego bezpiecznego pałacu.
Przemierza długie galerie, wsłuchując się w echo własnych kroków. Służący klękają przed nim, lękając się jego spojrzenia. Z jednej strony jaskrawe płomienie pochodni drżą wysoko w górze w rożkach wykutych z żelaza. Upiorne światło, które roztaczają, omiata płaskorzeźby na ścianach – wykonane z gipsu i pomalowane farbami w niezwykle żywych kolorach. Niektóre przedstawiają króla trzymającego łuk i wypuszczającego skrzydlate strzały podczas polowania na dzikie zwierzęta albo zarzynającego wrogów. Inne przedstawiają go, jak powozi dwukołowymi rydwanami ceremonialnymi, popędzając batem konie w uprzęży zdobionej potrójnymi frędzlami. Są i takie, które prezentują go w trakcie libacji nad zabitymi lwami – złożonymi w ofierze bogom w zamian za ich wsparcie i ochronę. Wszystkie te sceny pokazują splendor Imperium Asyryjskiego, wyższość mężczyzny i wielkość władcy. Nie widać na nich prawie żadnych kobiet. Jedyny wyjątek stanowi scena przedstawiająca Aszurbanipala i jego żonę popijających wino na pikniku w sielskim ogrodzie, gdzie w konarach pobliskiego drzewa, wśród dojrzałych owoców dynda ucięta głowa ich wroga, Teummana, króla Elamu.
Ignorując kroplę nadal zagnieżdżoną w swoich włosach, król idzie dalej. Żwawym krokiem mija bogato umeblowane komnaty i dociera do misternie rzeźbionych drzwi. To jego ulubiona część pałacu: biblioteka. Żaden tam zbiór przypadkowych zapisków, lecz najwspanialsze i napawające go największą dumą dzieło, spełnienie jego życiowej ambicji, osiągnięcie niezrównane w zakresie i skali. Właśnie ona będzie jego spuścizną dla przyszłych pokoleń, istotniejsza od każdego innego z jego dokonań, ważniejsza nawet niż podboje militarne czy polityczne zwycięstwa – intelektualny pomnik zamiłowań nieznanych nigdy przedtem.
Wejścia do biblioteki strzegą dwa gigantyczne posągi: hybrydy, w połowie ludzie, w połowie zwierzęta. Lamassu, opiekuńcze duchy. Wyrzeźbiony z pojedynczego wapiennego bloku każdy ma głowę człowieka, skrzydła orła i potężne ciało byka albo lwa. Obdarzony najlepszymi cechami trzech gatunków może się pochwalić antropoidalną inteligencją, ptasim wzrokiem i byczą albo lwią siłą. Strzeże bram prowadzących do innych wymiarów.
Większość lamassu w pałacu ma pięć nóg, dlatego widziane z przodu zdają się zastygłe w jednej pozycji, podczas gdy z boku wyglądają tak, jakby pędziły przed siebie, gotowe stratować nawet najbardziej przerażającego przeciwnika. W tym stanie mogą zarówno skonfrontować się z nieproszonymi gośćmi, jak i odeprzeć każde czyhające w cieniu zło. Król, mimo że nikomu tego nie wyjawił, w ich towarzystwie czuje się bezpieczniejszy i spokojniejszy. Z tego powodu niedawno zlecił artystom wykonanie jeszcze tuzina takich rzeźb. Ochrony nigdy za wiele.
Z taką oto myślą Aszurbanipal wchodzi do biblioteki. W kolejnych pomieszczeniach wzdłuż ścian ciągną się półki; sięgają od podłogi do sufitu i dźwigają tysiące glinianych tabliczek ułożonych w idealnym porządku, posegregowanych tematycznie. Pochodzą z bliska i z daleka. Niektóre ocalono od zapomnienia, inne kupiono od poprzednich właścicieli za marne grosze, ale zdecydowaną liczbę zdobyto siłą. Zawierają najróżniejsze informacje, od umów handlowych po medyczne receptury, od kontraktów prawnych po mapy nieba... Ponieważ król wie, że aby zdominować inne kultury, trzeba zdobyć nie tylko ich ziemie, uprawy i aktywa, lecz także pamięć zbiorową, ich wspólne wspomnienia.
Przyspieszając, Aszurbanipal mija sekcje poświęcone omenom, zaklęciom, rytuałom, klątwom, litaniom, lamentacjom, inkantacjom, hymnom, bajkom, przysłowiom i elegiom, ściągniętym ze wszystkich zakątków imperium. Kieruje się ku pokaźnej kolekcji traktującej o wykorzystywaniu wnętrzności zwierząt ofiarnych do przepowiadania ludzkich losów i boskich intryg. Mimo że przywiązuje wielką wagę do obrzędów haruspicji i regularnie każe zarzynać owce oraz kozy, aby pozyskiwać ich wątroby i pęcherzyki żółciowe dla proroków, dzisiaj nie będzie studiował wróżb. Zamiast tego udaje się do pomieszczenia ukrytego w głębi, częściowo zasłoniętego ciężką kotarą. Do tego zacisznego miejsca nie wolno wchodzić nikomu poza królem i jego głównym doradcą, który jest dla niego jak drugi ojciec. Ten wielce wykształcony człowiek uczył i prowadził Aszurbanipala od jego najmłodszych lat.
We wnękach przy wejściu do tego prywatnego pomieszczenia lampy z brązu wypuszczają w górę wstęgi dymu. Król bierze jedną z nich i zaciąga za sobą kotarę. W środku panuje nienaturalna cisza, jakby nawet półki wstrzymywały oddech w oczekiwaniu na jego przyjście.
Kropla deszczu drży. Obawia się, że w tym niezwykle zimnym pomieszczeniu, pozbawionym okien i koksowników, zamieni się w twarde kryształki lodu. Ledwo przeszła ze stanu gazowego w płynny, więc nie marzy o skawaleniu, zanim w pełni nie wykorzysta tego nowego etapu swojego życia. Drży także z innego powodu. To miejsce wywołuje niepokój – nie należy do świata żywych ani do świata umarłych, tworzy lukę między tym, co ziemskie, a tym, co nieziemskie, istnieje gdzieś między rzeczami, które widać wyraźnie, a tymi, których nie tylko nie widać, lecz także którym pisane jest takimi pozostać.
Zdecydowanym, wyrobionym krokiem Aszurbanipal wchodzi do pomieszczenia. Na środku stoi tam stół, na nim cedrowa skrzynka. Król stawia lampę tuż obok siebie; światło rzeźbi cienie na jego twarzy, pogłębiając zmarszczki w kącikach oczu. Jakby pogrążony we śnie gładzi drewno, wciąż roztaczające zapach lasu, z którego pochodzi. Drzewa iglaste tak wysokiej jakości to w Mezopotamii rzadkość; trzeba je powalać w górach Taurus, mocować do tratew i spławiać rzeką Tygrys.
Skrzynka skrywa poemat. Fragment eposu tak starego i popularnego, że recytowano go po wielokroć w całej Mezopotamii, Anatolii, Persji i Lewancie; przekazywanego wnukom przez babki na długo przed tym, zanim spisał go jakikolwiek skryba. To historia bohatera o imieniu Gilgamesz.
Aszurbanipal zna cały poemat jak linie na swoich dłoniach. Analizował go już jako książę koronny. Jako trzeci z kolei syn królewski, najmłodszy z dziedziców, nie spodziewał się zasiąść na tronie. Dlatego podczas gdy jego starsi bracia wprawiali się w sztukach walki, strategiach wojennych i taktykach dyplomatycznych, jemu zapewniono gruntowne wykształcenie z filozofii, historii, wróżbiarstwa, języków oraz literatury. Ostatecznie jego ojciec zaskoczył wszystkich bez wyjątku – w tym samego Aszurbanipala – kiedy okazał mu przychylność i wybrał go na swojego następcę. I tak oto na tronie zasiadł najbardziej oczytany, najlepiej wyedukowany władca, jakiego znało imperium. Z licznych spisanych dzieł, nad którymi ślęczał od dziecka, najbardziej upodobał sobie Epos o Gilgameszu.
Król otwiera skrzynkę, w której znajduje się jedna tylko tabliczka. W przeciwieństwie do pozostałych przechowywanych w bibliotece ta ma intensywnie niebieski kolor wartkich rzek. Słowa wyryto nie w czerwonobrązowej glinie, lecz w bloku lazurytu, niezwykłego kamienia, który bogowie zachowali dla siebie. Pismo jest staranne, doskonale rozstrzelone. Król dotyka znaków tak ostrożnie i delikatnie, jakby obdarzał je pieszczotą. Wolno zanurza się w wersy, które czytał wielokrotnie, a które nadal poruszają jego serce tak samo jak za pierwszym razem.
Ten, który widział otchłań, podstawę kraju...
Widział on, co ukryte, i odkrył rzeczy tajemne,
Przekazał wieści sprzed potopu.
Niektórzy królowie lubują się w złocie i rubinach, niektórzy w jedwabiach i gobelinach; jeszcze inni w rozkoszach cielesnych. Aszurbanipal uwielbia historie. Wierzy, że aby osiągnąć sukces w roli przywódcy, nie musisz wyruszać w niebezpieczną podróż jak Gilgamesz. Nie musisz zasłynąć jako zwycięski wojownik z mięśni i ze ścięgien. Nie musisz pokonać gór, pustyń ani lasów, z których wracają nieliczni. Wystarczy zapadająca w pamięć historia, która uczyni z ciebie bohatera.
Lecz bez względu na to, jak bardzo król ceni sobie opowieści, nie ufa tym, którzy je snują. Ich wyobraźnia, niezdolna osiąść w jednym miejscu niczym Tygrys na wiosnę, zmienia bieg w najbardziej nieprzewidywalny sposób, wije się wzdłuż rozciągających się bez końca zakoli i zakręca chaotycznymi pętlami, dzika i nieposkromiona aż do samego końca. Kiedy król wzniósł tę bibliotekę, zdawał sobie sprawę z istnienia innych wersji Eposu o Gilgameszu. Przez stulecia zapisywany i przepisywany przez skrybów poemat pojawiał się w coraz to nowych interpretacjach. Aszurbanipal rozesłał posłańców, aby zdobyli dla niego tabliczki zewsząd, jak kraj długi i szeroki, bo pragnął zgromadzić wszystkie możliwe wersje pod swoim dachem. Jest pewien, że zrealizował to nadzwyczajne zadanie. Niemniej tabliczka, którą przechowuje w cedrowej skrzynce, różni się od pozostałych z jego kolekcji – nie tylko dlatego, że tekst spisano na drogocennym kamieniu zamiast na kawałku gliny, ale też z uwagi na jego bluźnierczą wymowę.
Wznosząc poemat ku lampie, król analizuje znajomy tekst. Skryba, który go stworzył, kimkolwiek był, wykonał pracę dokładnie tak, jak można się było tego spodziewać – jeśli nie liczyć notatki na końcu.
Oto praca młodszego skryby,
Jednego z wielu bardów, balladystów i bajarzy, którzy chodzą po ziemi.
Tkamy wiersze, pieśni i opowieści z każdego tchnienia.
Miej nas w pamięci.
To dość nietypowa wzmianka jak na skrybę, chociaż jeszcze bardziej niż ten dodatek niepokoi następująca po nim dedykacja:
Teraz i na wieki
Chwała niech będzie Nisabie.
Oblicze króla tężeje, gdy odczytuje on ostatnie słowa. Marszczy czoło, a jego puls przyspiesza, co widać po żyłach pulsujących gniewnie na skroniach.
Nisaba, bogini opowieści, to widmo minionej epoki, imię, które odeszło w niepamięć. Jej dni dobiegły końca, mimo że w dalekich zakątkach imperium nadal czci ją kilka ignorantek kurczowo trzymających się ludowej tradycji. Dawno temu została zastąpiona przez inne bóstwo. Aktualnie wszystkie tabliczki w królestwie poświęcone są potężnemu i męskiemu Nabu zamiast eterycznej i kobiecej Nisabie. Tak winno być zdaniem króla. Pisanie to męska rzecz i wymaga mocnego patrona, męskiego boga. Nabu został oficjalnym opiekunem skrybów i strażnikiem całej wartej zachowania wiedzy. Uczniom w szkołach poleca się, aby kończyli swoje tabliczki stosowną inskrypcją:
Chwała niech będzie Nabu.
Gdyby niebieska tabliczka była leciwym reliktem przeszłości, dopisek nie budziłby kontrowersji. Ale król jest pewien, że to współczesne dzieło – dowodzi tego kaligrafia. Obstając przy uczczeniu zapomnianej, zakazanej bogini oraz lekceważąc autorytet Nabu – a zatem i rozkazy samego króla – skryba, który przepisał ten fragment Eposu o Gilgameszu, umyślnie zignorował obowiązujące zasady. Aszurbanipal mógł zniszczyć tabliczkę; nie potrafił się jednak na to zdobyć. Dlatego też uwłaczający przedmiot musi spoczywać w ukryciu w tym pomieszczeniu, odizolowanym od reszty biblioteki, aby nie wpadł w ręce nieoświeconych mas. Nie każde zapisane słowo przeznaczone jest dla oczu każdego czytelnika. Tak jak nie każde wypowiedziane słowo musi zostać usłyszane przez każdego szpicla. Informacja o niebieskiej tabliczce nigdy nie może trafić do wiadomości publicznej, bo cały lud mógłby wówczas zbłądzić. Pozostawiony bez nadzoru i kary bunt jednego człowieka może rozzuchwalić wielu dysydentów.
Kiedy deszcz dalej pada na Niniwę, król pozostaje w odosobnieniu swojej biblioteki, pochłonięty niebieską tabliczką. Na pewien czas zapomina o wszystkim: o swoim starszym bracie spiskującym w Babilonie, aby przywłaszczyć sobie jego tron, o intrygach dworskich, o powstaniach szalejących zarówno w granicach jego królestwa, jak i poza nimi, w Anatolii, Medii, Urartu, Egipcie, Cylicji i Elamie... Wszystko to może zaczekać. Nic nie jest w stanie go rozproszyć, kiedy pogrąża się w przygodach Gilgamesza. Ale tego dnia dzieje się coś niespodziewanego.
Na galerii podnosi się nagły raban. Alarmujące, zgrzytliwe dźwięki. Jedną ręką chwytając rękojeść swojego sztyletu, a drugą nadal ściskając tabliczkę, Aszurbanipal wybiega.
– Kto ośmiela się zakłócać spokój królowi?
– Mój panie, moje słońce, wybacz najście. – Dowódca wojska, małomówny mężczyzna, zwiesza głowę.
Za jego plecami czterech żołnierzy ciągnie człowieka odzianego w zgrzebną tkaninę poplamioną zaschniętymi wymiocinami oraz świeżą krwią. Ten ostatni łka i zawodzi chaotycznie w parciany kaptur ściągnięty na twarz.
– Mów i wytłumacz ten ordynarny występek – nakazuje król.
– Mój panie, złapaliśmy zdrajcę, którego poszukiwaliśmy od dawna. Wyznał złe uczynki.
Jeden z żołnierzy zdziera kaptur z głowy jeńca. Cień smutku przemyka po obliczu Aszurbanipala. Znika jednak równie szybko, jak się pojawia. Król mruży oczy, jakby patrzył na coś, co szybko niknie w oddali, nie odrywając wzroku od pojmanego – swojego dawnego mentora, swojego nauczyciela, swojego powiernika, który był mu bliższy niż własny ojciec. Mężczyznę bito i torturowano do tego stopnia, że jego twarz uległa deformacji, a w miejscu zębów zieje paskudna wyrwa, pokryta skorupą ropy i krwi. Ledwo może ustać na nogach.
– Szlachetny królu – odzywa się dowódca wojska – przysięgam na bogów Aszura, Isztar, Szamasza i Nabu, że najwyższy doradca jest szpiegiem. To on przekazywał istotne sekrety bratu króla. Początkowo nie chciał się przyznać do sprzyjania wrogowi. Raz za razem wypierał się swoich zbrodni. Ale przedstawiliśmy mu niepodważalny dowód i już nie mógł więcej łgać.
Dowódca sięga do torby przewieszonej przez ramię i wyciąga tabliczkę. Podaje ją królowi. To list zaadresowany przez najwyższego doradcę do brata Aszurbanipala, w którym ten pierwszy ślubuje wierność i oferuje wsparcie – list poza wszelką wątpliwość poświadczający rozmiar zdrady.
– Gdzie to znaleźliście? – pyta król głosem suchym jak pień wydrążony przez wodę.
– Wśród rzeczy należących do żołnierza wrogiej armii, którego pojmano podczas przekraczania granicy. Niósł pieczęć najwyższego doradcy i wyznał, że działał na rozkaz.
Aszurbanipal wolno odwraca się do więźnia.
– Jak mogłeś?
– Mój królu... – charczy skuty mężczyzna. Oddech więźnie mu w piersi. Lewe oko ma zamknięte z powodu opuchlizny, a prawe, zasinione i nabiegłe krwią, drga niczym uwięziony ptak. – Wspomnij, że byłeś ledwo chłopcem, kiedy cię do mnie przyprowadzono. Czy nie wyedukowałem cię w piśmie i rachunkach? Czy nie nauczyłem, jak czerpać przyjemność z ballad i komponować poezję... Litości, przez wzgląd na dawne czasy...
– Pytam, jak mogłeś!
Zapada cisza.
– Woda... – burczy jeniec. Przez moment zdaje się, że chce prosić o napój, ale później dodaje: – To dar od bogów; daje nam życie, radość i bogactw w bród. Ale ty, mój panie, zamieniłeś ją w śmiertelną broń. W rzece Ulai nie ma już ryb; dławiona wrzucanymi tam na twój rozkaz trupami, nabrała barwy ufarbowanej na czerwono wełny. Najpierw susza, potem głód. Mój królu, twoi poddani głodują. Równiny Susy usiane są ciałami zmarłych i umierających. A teraz, jak słyszałem, tego samego dokonasz w Castrum Kefa.
Castrum Kefa, skalny zamek. Duże miasto otoczone murem, na północ od Niniwy, na brzegu Tygrysu w jego górnym biegu. Spojrzenie króla zdradza, że wie, o czym mowa.
– Czy twój ojciec nie pochodził z pobliskiej wioski? – pyta.
– Moi ludzie... Rozstawiłeś strażników przy każdej fontannie, aby uniemożliwić dostęp do wody. Zatrułeś studnie. Rodziny zarzynają swoje zwierzęta i piją ich krew, aby ugasić pragnienie. Matki nie mają mleka, aby wykarmić dzieci. Mój królu, twoje okrucieństwo nie zna granic.
Dowódca wojsk wyprowadza cios, celuje poniżej żeber jeńca. Ten składa się wpół, kaszląc krwią. Prostuje się jednak zdumiewająco szybko. Jedno jego otwarte oko dostrzega przedmiot w dłoni króla.
– Ach, niebieska tabliczka... drobne bluźnierstwo – komentuje pojmany, kiedy widmo uśmiechu unosi kącik jego ust. – Studiowaliśmy ją razem po raz pierwszy, kiedy mój król był młodym księciem. Mój pan zawsze okazywał jej względy. Czy po naszym wspólnym czytaniu poezji nie zostały niezatarte wspomnienia?
Jeśli także Aszurbanipal wraca pamięcią do spokojnych popołudni z czasów swojego dzieciństwa, spędzanych na recytowaniu poezji ze swoim nauczycielem, nie mówi o tym.
– Gilgamesz... – podejmuje jeniec. – Chciał pokonać śmierć, więc wybrał się w podróż na koniec świata, i poniósł porażkę. Nie rozumiał, że jedynym sposobem na zyskanie nieśmiertelności jest pozostanie wiecznie żywym w pamięci innych, a jedynym sposobem na pozostanie wiecznie żywym w pamięci innych jest pozostawienie po sobie dobrej historii. Mój królu, dlaczego postanowiłeś uczynić swoją historię tak bezduszną?
Dowódca wojsk robi krok naprzód, spodziewając się rozkazu, aby zabić jeńca. Aszurbanipal unosi rękę i powstrzymuje go. Pochylając głowę, dowódca wojsk pyta:
– Czy mój pan zechce zadać ostateczny cios?
Pojmany zaczyna szlochać. Cichy, niepozbawiony godności dźwięk wydziera się z jego piersi. Nie potrafi go kontrolować. Stojący przy nim żołnierze przestępują z nogi na nogę, niespokojnie wyczekując decyzji króla.
Ale Aszurbanipal nie zabije swojego starego nauczyciela. Nigdy nie lubił dowodzić na polach bitewnych; wolał zlecać masakry, rujnacje, grabieże i gwałty z bezpiecznego miejsca na swoim tronie – albo jak to się często zdarzało, z zacisza swojej biblioteki. Nadzorował plądrowanie miast i głodzenie całych populacji, przez co ludzie zmuszani byli do zjadania ich zmarłych krewnych; równanie domów z ziemią, niszczenie świątyń, rozsypywanie soli na świeżo zaoranych polach; odzieranie ze skóry przywódców rebelii, wbijanie na pale ich popleczników i rzucanie ich mięsa „ptactwu niebieskiemu oraz rybom morskim”; klinowanie szczęk swoich rywali psimi łańcuchami i trzymanie ich w budach; bezczeszczenie grobów przodków swoich wrogów, żeby nawet ich duchy nie mogły zaznać spokoju. Wszystkich tych czynów i wielu kolejnych dopuszczał się ze swojej czytelni. Nie pobrudzi sobie rąk. W końcu jest królem erudytą, intelektualistą, który interpretuje niebiańskie i ziemskie znaki. W przeciwieństwie do swoich królewskich antenatów potrafi czytać nie tylko akadyjskie, lecz także zagadkowe sumeryjskie teksty, dla większości niezrozumiałe. Potrafi dyskutować z prorokami, duchownymi i filozofami. Nie jest człowiekiem brutalnej siły i srogiego gniewu. Jest człowiekiem idei i ideałów.
Wyczuwając wątpliwości króla, dowódca wojsk chrząka, po czym mówi:
– Jeśli mój pan przekaże mi swój szlachetny sztylet albo pozwoli mi użyć własnego ostrza, przeszyję to zdradzieckie serce.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiada Aszurbanipal. – Nie przelejemy jego krwi.
W tym momencie możliwie najniklejsza nadzieja przemyka po zmasakrowanym obliczu więźnia. Aszurbanipal nie patrzy na swojego mentora. Nie odrywa spojrzenia od płaskorzeźby na ścianie za jego plecami. Przez moment przygląda się scenie z polowania na równinach Niniwy: galopującemu na koniu królowi z włócznią, którą lada moment przebije lwa próbującego umknąć przeznaczeniu. Jakby pociągany za niewidzialną nić, podchodzi do dekoracji. Wyciąga pochodnię z uchwytu i przysuwa ją do ściany. Kształty na płaskorzeźbie ożywają w zmieniającym się świetle. Myśliwy, włócznia, ofiara.
Zerkając przez ramię, nadal z niebieską tabliczką w jednej dłoni, król przekazuje pochodnię dowódcy wojsk. Głosem nieznoszącym sprzeciwu wypowiada jedno tylko słowo:
– Spalić!
Twarz dowódcy wojsk traci wszelki kolor. Waha się, ale tylko przez sekundę.
Mężczyzna w płomieniach biegnie przez galerie Pałacu Północnego w Niniwie. Jego ciało odbija się od murali zdobiących ściany, a jego desperackie krzyki, głośne i przeszywające, niosą się echem po korytarzach, rykoszetując od wysoko sklepionych sufitów i wywołując ciarki na plecach służących. Docierają za ogromne bramy, słychać je nawet na odległych polach, gdzie obficie rosną pszenica i jęczmień, oraz w piaszczystych zatoczkach, gdzie łodzie rybackie uwalniają się od skarbów z codziennych połowów. Zaniepokojone przerażającymi odgłosami mewy, które ucichły wcześniej tego dnia, natychmiast zrywają się do lotu, aby zataczać nad miastem bezładne koła.
Gdyby jeniec dotarł na brzeg dopływu Tygrysu, rzeki Khosr wijącej się przez centrum miasta, albo choć do pobliskiej bramy Maszki, gdzie krąży wielu nosiwodów, istnieje szansa, że uniknąłby śmierci. Gdy tak się jednak miota w swoim własnym piekle, wpada na lamassu strzegącego królewskiej biblioteki i rozpłaszcza się na kopycie jego prawej przedniej nogi. Ostatecznie więc ogień trawi go z narastającą furią.
Dawniej radość sprawiały mu wiersze i opowieści, a czytanie było dla niego tak naturalne jak oddychanie. Nic nie dawało mu większej przyjemności niż nauczanie młodego księcia, kiedy we dwóch dyskutowali o literaturze, rozciągnięci na pękatych poduchach, czytali Epos o Gilgameszu i zachwycali się pięknem tego świata. Czy to on uczynił potwora z tego chłopca o cichym głosie i łagodnym uśmiechu, czy ten potwór tkwił w chłopcu od samego początku? Nigdy się tego nie dowie. Bo teraz całe jego ciało to piec spopielający słowa, obracający w pył wszystkie te wersy, które dawniej studiował.
Tego popołudnia, kiedy Aszurbanipal – przywódca najbogatszego imperium na świecie, ostatni z wielkich władców królestwa Asyrii, choć trzeci z kolei syn Asarhaddona, wybrany na jego następcę jako ulubieniec ojca, patron i założyciel wspaniałej biblioteki, która zmieni bieg historii – podpala swojego byłego nauczyciela, a wraz z nim puszcza z dymem wspomnienia z dzieciństwa, kropla deszczu dalej chowa się we włosach króla. Samotna, mała i przerażona nie ośmiela się poruszyć. Nigdy nie zapomni tego, czego była dzisiaj świadkiem. To odmieniło ją na zawsze. Nawet po stuleciach, które miną, ślad tej chwili pozostanie w niej zakorzeniony w niezmienionej postaci.
W miarę jak fale gorąca wzbijają się w powietrze, kropla deszczu pomału wyparowuje. Nie zniknie jednak. Prędzej czy później ten maleńki, przeźroczysty paciorek wody wróci w błękitne przestworza. Gdy tam dotrze, zaczeka na właściwy moment, aby kolejny raz spaść na tę targaną konfliktami ziemię – i kolejny...
Woda pamięta.
Zapominają ludzie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------