Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Tam na niebie są rzeki - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
4 czerwca 2025
4497 pkt
punktów Virtualo

Tam na niebie są rzeki - ebook

Epicka historia, która zaczyna się od… kropli wody.

W wiktoriańskim Londynie obok pełnej ścieków rzeki Tamizy przychodzi na świat Arthur – chłopiec o genialnej pamięci. Ten wyjątkowy dar otwiera mu drzwi do pracy u słynnego brytyjskiego wydawcy, gdzie trafia na książkę, od której nie może się uwolnić.

We współczesnej Turcji mieszka Narin – jazydka cierpiąca na rzadką chorobę słuchu. Jej babcia ma jedno marzenie: ochrzcić wnuczkę w świątyni u wybrzeża rzeki Tygrys.

Kilka lat później, w Londynie Zaleekah właśnie się rozwiodła i przeprowadziła na łódź na Tamizie. Kobieta daje sobie tylko miesiąc życia. Aż do chwili, kiedy w jej ręce wpada książka, która wszystko zmienia.

Jakie tajemnicze więzi łączą Arthura, Narin i Zaleekah? I dlaczego ich historia zaczęła się o wiele wcześniej –  w starożytnej Niniwie nad brzegiem rzeki Tygrys?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368479034
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nad rzeką Ty­grys,
w za­mierz­chłych cza­sach

Póź­niej, kiedy mi­nie bu­rza, wszy­scy będą mó­wili o znisz­cze­niu, któ­rego do­ko­nała, ale nikt, na­wet sam król, nie bę­dzie pa­mię­tał, że wszystko za­częło się od jed­nej kro­pli desz­czu.

W Ni­ni­wie za­czyna się lato. Niebo puch­nie ry­chłym desz­czem. Dziwna, po­sępna ci­sza zstą­piła na mia­sto. Od świtu nie śpie­wają ptaki, po­cho­wały się mo­tyle i ważki, te­reny lę­gowe żab opu­sto­szały, a gęsi uci­chły, wy­czuw­szy nie­bez­pie­czeń­stwo. Na­wet owce stały się nieme; zdjęte stra­chem czę­sto od­dają mocz. Po­wie­trze pach­nie ina­czej: ostro i słono. Przez cały dzień po­nure cie­nie gro­ma­dzą się na ho­ry­zon­cie ni­czym wroga ar­mia, która roz­biła obóz, aby ze­brać siły. Z od­dali wy­glą­dają nie­wia­ry­god­nie nie­ru­chomo i spo­koj­nie, ale to tylko złu­dze­nie optyczne, sztuczka my­ląca oko. Chmury prze­ta­czają się co­raz bli­żej, na­pę­dzane wia­trem, zde­ter­mi­no­wane, aby za­lać świat i nadać mu nowy kształt. W tym re­gio­nie, gdzie lata są dłu­gie i skwarne, rzeki nie­prze­wi­dy­walne i bez­li­to­sne, a wspo­mnie­nie ostat­niej po­wo­dzi cią­gle żywe, woda to za­równo he­rold ży­cia, jak i po­sła­niec śmierci.

Ni­niwa jest miej­scem jak żadne inne – naj­więk­szym i naj­bo­gat­szym mia­stem na świe­cie. Wznie­siona na roz­le­głej rów­ni­nie na wschod­nim brzegu Ty­grysu, znaj­duje się tak bli­sko rzeki, że no­cami dzieci usy­piają przy dźwię­kach nie ko­ły­sa­nek, lecz chlu­po­czą­cych fal. To sto­lica po­tęż­nego im­pe­rium, cy­ta­dela chro­niona przez so­lidne wieże, ma­je­sta­tyczne blanki, fosy obronne, wa­rowne ba­stiony i ko­lo­salne mury, z któ­rych każdy mie­rzy co naj­mniej sześć me­trów. Z po­pu­la­cją li­czącą sto sie­dem­dzie­siąt pięć ty­sięcy dusz to miej­ski klej­not na skrzy­żo­wa­niu za­moż­nych wy­żyn na pół­nocy i płod­nych ni­zin Chal­dei oraz Ba­bi­lo­nii na po­łu­dniu. W la­tach czter­dzie­stych siód­mego wieku przed na­szą erą ten sta­ro­żytny re­gion ob­fi­tu­jący w wonne ogrody, try­ska­jące fon­tanny i ka­nały iry­ga­cyjne, który przez przy­szłe po­ko­le­nia zo­sta­nie za­po­mniany i zlek­ce­wa­żony jako ja­łowa pu­sty­nia i nędzne nie­użytki, to Me­zo­po­ta­mia.

Jedna z chmur nad­cią­ga­ją­cych nad mia­sto tego po­po­łu­dnia jest od po­zo­sta­łych więk­sza i ciem­niej­sza – i bar­dziej nie­cier­pliwa. Mknie do celu po roz­le­głym bal­da­chi­mie nie­bo­skłonu. Na miej­scu za­trzy­muje się i unosi, za­wie­szona ty­siące me­trów nad ma­je­sta­tycz­nym bu­dyn­kiem ozdo­bio­nym ce­dro­wymi ko­lum­nami, por­ty­kami i mo­nu­men­tal­nymi po­są­gami. To Pa­łac Pół­nocy, gdzie re­zy­duje król w ca­łej swej po­tę­dze i chwale. Masa skon­den­so­wa­nej pary rzuca cień na im­pe­rialną re­zy­den­cję. Bo w prze­ci­wień­stwie do lu­dzi woda nie ma po­wa­ża­nia dla sta­tu­sów spo­łecz­nych ani mo­nar­szych ty­tu­łów.

Na skraju chmury bu­rzo­wej dynda jedna tylko kro­pla desz­czu – nie więk­sza od fa­soli i lżej­sza od cie­cie­rzycy. Przez mo­ment drży nie­pew­nie, mała, sfe­ryczna i zlęk­niona. Jak prze­ra­ża­jąco jest ob­ser­wo­wać zie­mię w dole, roz­wi­ja­jącą się ni­czym sa­motny kwiat lo­tosu. Nie robi tego po raz pierw­szy; już wcze­śniej od­by­wała tę po­dróż – wzno­sząc się do nieba i zstę­pu­jąc na terra firma, aby po­now­nie wzle­cieć ku at­mos­fe­rze – a i tak prze­raża ją opa­da­nie na zie­mię.

Nie za­po­mi­naj, że kro­plę, nie­ważne jak błahą, można po­rów­nać do ogromu wszech­świata. W swoim mi­nia­tu­ro­wym ku­li­stym wnę­trzu skrywa bo­wiem se­kret nie­skoń­czo­no­ści, hi­sto­rię je­dyną w swoim ro­dzaju. Kiedy w końcu zbiera się na od­wagę, ska­puje w eter. Spada co­raz szyb­ciej i szyb­ciej. Gra­wi­ta­cja za­wsze po­maga. Kro­pla pę­dzi z wy­so­ko­ści bli­sko ty­siąca me­trów. Do­ciera do ziemi w za­le­d­wie trzy mi­nuty.

Na dole w Ni­ni­wie król prze­cho­dzi przez po­dwójne drzwi i wkra­cza na ta­ras. Wy­sta­wia­jąc głowę za zdo­bioną ba­lu­stradę, po­dzi­wia prze­pych mia­sta, które roz­ciąga się przed nim jak okiem się­gnąć. Wy­pie­lę­gno­wane po­sia­dło­ści, wspa­niałe akwe­dukty, im­po­nu­jące świą­ty­nie, kwit­nące sady, cza­ru­jące parki pu­bliczne, zie­lone pola i kró­lew­ska me­na­że­ria, gdzie trzy­mane są ga­zele, je­le­nio­wate, stru­sie, le­opardy, ry­sie oraz lwy. Wi­dok na­pawa go dumą. Szcze­gól­nie cie­szą go ogrody oko­lone kwit­ną­cymi drze­wami i wonną ro­ślin­no­ścią: mig­da­łow­cami, dak­ty­low­cami, he­ba­now­cami, jo­dłami, fi­gow­cami, nie­szpuł­kami, mor­wami, drzew­kami oliw­nymi, gru­szami, śli­wami, gra­na­tow­cami, to­po­lami, pi­gwami, pa­li­san­drami, ta­ma­rysz­kami, pi­sta­cjami, orze­chami, wierz­bami... Włada nie tylko zie­mią i jej miesz­kań­cami, lecz także rze­kami oraz ich do­pły­wami. Pro­wa­dząc Ty­grys mi­sterną sie­cią ka­na­łów, ja­zów i gro­bli, gro­ma­dząc wodę w cy­ster­nach i zbior­ni­kach re­ten­cyj­nych, on i jego pra­oj­co­wie za­mie­nili ten re­gion w raj.

Król na­zywa się Aszur­ba­ni­pal. Ma sta­ran­nie przy­ciętą kę­dzie­rzawą brodę, sze­ro­kie czoło nad gru­bymi, ciem­nymi brwiami i duże, okrą­głe oczy ob­ry­so­wane czar­nym koh­lem. Jego głowę zdobi szpi­cza­sta mi­tra wy­sa­dzana klej­no­tami, po­ły­sku­ją­cymi jak od­le­głe gwiazdy za każ­dym ra­zem, gdy mu­śnie je świa­tło. Jego szata z naj­wy­śmie­nit­szego gra­na­to­wego lnu wy­szy­wana jest zło­tymi i srebr­nymi nićmi oraz ozdo­biona set­kami mi­go­czą­cych pa­cior­ków, ka­mieni szla­chet­nych oraz amu­le­tów. Na le­wym nad­garstku król nosi bran­so­letę z kwiet­nym mo­ty­wem, która ma za­pew­nić mu szczę­ście i bez­pie­czeń­stwo. Włada im­pe­rium tak ogrom­nym, że ty­tu­łują go „władcą czte­rech stron świata”. Pew­nego dnia przej­dzie do hi­sto­rii jako „król bi­blio­te­karz”, „wy­edu­ko­wany mo­nar­cha”, „eru­dyta wła­da­jący Me­zo­po­ta­mią” – te god­no­ści po­zwolą lu­dziom za­po­mnieć, że choć wielce wy­kształ­cony i obyty, okru­cień­stwem nie ustę­po­wał swoim po­przed­ni­kom.

Prze­chy­la­jąc głowę na bok, Aszur­ba­ni­pal lu­struje miej­ski kra­jo­braz. Robi wdech. Nie od razu do­strzega bu­rzę nad­cią­ga­jącą z od­dali. Za­traca się w roz­kosz­nym za­pa­chu, który roz­ta­czają ogrody i gaje. Wolno wznosi oczy ku oło­wia­nemu niebu. Dreszcz wstrząsa jego krzep­kim cia­łem, a mię­dzy my­śli wkra­dają się wy­ra­zi­ste ostrze­że­nia i zło­wróżbne zwia­stuny. Nie­któ­rzy wróż­bici wiesz­czyli, że Ni­niwa zo­sta­nie za­ata­ko­wana, splą­dro­wana, spa­lona do go­łej ziemi, tak że nie zo­sta­nie z niej na­wet ka­mień. Po­wia­dali, że to wspa­niałe mia­sto zo­sta­nie zmie­cione z po­wierzchni ziemi, i za­kli­nali wszyst­kich, aby ode­szli. Król roz­ka­zał uci­szyć czar­no­wi­dzów – za­mknąć im usta i za­szyć je kat­gu­tem. Te­raz jed­nak złe prze­czu­cie szar­pie jego wnętrz­no­ściami ni­czym ukryty nurt rzeczny. A je­śli prze­po­wied­nie istot­nie się speł­nią?

Aszur­ba­ni­pal otrząsa się z tego wszech­ogar­nia­ją­cego go uczu­cia. Mimo że wro­gów ma w bród, wśród nich ro­dzo­nego brata, nie wi­dzi po­wo­dów do obaw. Nic nie zdoła znisz­czyć tej prze­pięk­nej sto­licy tak długo, jak długo bo­go­wie będą po ich stro­nie, a król nie wątpi, że bo­go­wie, nie­ważne jak ka­pry­śni i zmienni w swo­ich re­la­cjach ze śmier­tel­ni­kami, za­wsze przyjdą Ni­ni­wie na ra­tu­nek.

Tym­cza­sem kro­pla desz­czu lada mo­ment do­się­gnie celu. Kiedy zbliża się do ziemi, przez mo­ment czuje się tak wolna i nie­ważka, jakby mo­gła opaść, gdzie tylko ze­chce. Po jej le­wej stro­nie ro­śnie wy­so­kie drzewo po­zba­wione ga­łęzi – dak­ty­lo­wiec – któ­rego li­ście spraw­dzi­łyby się jako cu­downe lą­do­wi­sko. Po pra­wej bie­gnie ka­nał iry­ga­cyjny prze­ci­na­jący pole rol­nika, gdzie czu­łaby się mile wi­dziana, zdolna wspo­móc wzrost te­go­rocz­nych plo­nów. Mo­głaby spo­cząć także na scho­dach zig­gu­ratu po­świę­co­nego Isz­tar, bo­gini mi­ło­ści, seksu, piękna, na­mięt­no­ści i wojny oraz burz. Ta de­sty­na­cja zna­la­złaby uza­sad­nie­nie. Bę­dąca w roz­terce kro­pla wciąż jesz­cze nie zde­cy­do­wała, gdzie upaść, ale to bez zna­cze­nia, po­nie­waż wy­rę­czy ją w tym wiatr. Gwał­towny po­ryw unosi ją i targa jej drobną masę ku męż­czyź­nie sto­ją­cemu na po­bli­skim ta­ra­sie.

Uła­mek se­kundy póź­niej król czuje, jak coś mo­krego ska­puje mu na głowę i za­gnież­dża się w jego wło­sach. Po­iry­to­wany pró­buje ze­trzeć to jedną ręką, ale na prze­szko­dzie stoi mu ozdobna mi­tra. Krzy­wiąc się odro­binę, zerka na niebo ko­lejny raz. Do­kład­nie wtedy, gdy za­czyna się ulewa, od­wraca głowę i wy­co­fuje się do swo­jego bez­piecz­nego pa­łacu.

Prze­mie­rza dłu­gie ga­le­rie, wsłu­chu­jąc się w echo wła­snych kro­ków. Słu­żący klę­kają przed nim, lę­ka­jąc się jego spoj­rze­nia. Z jed­nej strony ja­skrawe pło­mie­nie po­chodni drżą wy­soko w gó­rze w roż­kach wy­ku­tych z że­laza. Upiorne świa­tło, które roz­ta­czają, omiata pła­sko­rzeźby na ścia­nach – wy­ko­nane z gipsu i po­ma­lo­wane far­bami w nie­zwy­kle ży­wych ko­lo­rach. Nie­które przed­sta­wiają króla trzy­ma­ją­cego łuk i wy­pusz­cza­ją­cego skrzy­dlate strzały pod­czas po­lo­wa­nia na dzi­kie zwie­rzęta albo za­rzy­na­ją­cego wro­gów. Inne przed­sta­wiają go, jak po­wozi dwu­ko­ło­wymi ry­dwa­nami ce­re­mo­nial­nymi, po­pę­dza­jąc ba­tem ko­nie w uprzęży zdo­bio­nej po­trój­nymi frędz­lami. Są i ta­kie, które pre­zen­tują go w trak­cie li­ba­cji nad za­bi­tymi lwami – zło­żo­nymi w ofie­rze bo­gom w za­mian za ich wspar­cie i ochronę. Wszyst­kie te sceny po­ka­zują splen­dor Im­pe­rium Asy­ryj­skiego, wyż­szość męż­czy­zny i wiel­kość władcy. Nie wi­dać na nich pra­wie żad­nych ko­biet. Je­dyny wy­ją­tek sta­nowi scena przed­sta­wia­jąca Aszur­ba­ni­pala i jego żonę po­pi­ja­ją­cych wino na pik­niku w siel­skim ogro­dzie, gdzie w ko­na­rach po­bli­skiego drzewa, wśród doj­rza­łych owo­ców dynda ucięta głowa ich wroga, Teum­mana, króla Elamu.

Igno­ru­jąc kro­plę na­dal za­gnież­dżoną w swo­ich wło­sach, król idzie da­lej. Żwa­wym kro­kiem mija bo­gato ume­blo­wane kom­naty i do­ciera do mi­ster­nie rzeź­bio­nych drzwi. To jego ulu­biona część pa­łacu: bi­blio­teka. Ża­den tam zbiór przy­pad­ko­wych za­pi­sków, lecz naj­wspa­nial­sze i na­pa­wa­jące go naj­więk­szą dumą dzieło, speł­nie­nie jego ży­cio­wej am­bi­cji, osią­gnię­cie nie­zrów­nane w za­kre­sie i skali. Wła­śnie ona bę­dzie jego spu­ści­zną dla przy­szłych po­ko­leń, istot­niej­sza od każ­dego in­nego z jego do­ko­nań, waż­niej­sza na­wet niż pod­boje mi­li­tarne czy po­li­tyczne zwy­cię­stwa – in­te­lek­tu­alny po­mnik za­mi­ło­wań nie­zna­nych ni­gdy przed­tem.

Wej­ścia do bi­blio­teki strzegą dwa gi­gan­tyczne po­sągi: hy­brydy, w po­ło­wie lu­dzie, w po­ło­wie zwie­rzęta. La­massu, opie­kuń­cze du­chy. Wy­rzeź­biony z po­je­dyn­czego wa­pien­nego bloku każdy ma głowę czło­wieka, skrzy­dła orła i po­tężne ciało byka albo lwa. Ob­da­rzony naj­lep­szymi ce­chami trzech ga­tun­ków może się po­chwa­lić an­tro­po­idalną in­te­li­gen­cją, pta­sim wzro­kiem i by­czą albo lwią siłą. Strzeże bram pro­wa­dzą­cych do in­nych wy­mia­rów.

Więk­szość la­massu w pa­łacu ma pięć nóg, dla­tego wi­dziane z przodu zdają się za­sty­głe w jed­nej po­zy­cji, pod­czas gdy z boku wy­glą­dają tak, jakby pę­dziły przed sie­bie, go­towe stra­to­wać na­wet naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego prze­ciw­nika. W tym sta­nie mogą za­równo skon­fron­to­wać się z nie­pro­szo­nymi go­śćmi, jak i ode­przeć każde czy­ha­jące w cie­niu zło. Król, mimo że ni­komu tego nie wy­ja­wił, w ich to­wa­rzy­stwie czuje się bez­piecz­niej­szy i spo­koj­niej­szy. Z tego po­wodu nie­dawno zle­cił ar­ty­stom wy­ko­na­nie jesz­cze tu­zina ta­kich rzeźb. Ochrony ni­gdy za wiele.

Z taką oto my­ślą Aszur­ba­ni­pal wcho­dzi do bi­blio­teki. W ko­lej­nych po­miesz­cze­niach wzdłuż ścian cią­gną się półki; się­gają od pod­łogi do su­fitu i dźwi­gają ty­siące gli­nia­nych ta­bli­czek uło­żo­nych w ide­al­nym po­rządku, po­se­gre­go­wa­nych te­ma­tycz­nie. Po­cho­dzą z bli­ska i z da­leka. Nie­które oca­lono od za­po­mnie­nia, inne ku­piono od po­przed­nich wła­ści­cieli za marne gro­sze, ale zde­cy­do­waną liczbę zdo­byto siłą. Za­wie­rają naj­róż­niej­sze in­for­ma­cje, od umów han­dlo­wych po me­dyczne re­cep­tury, od kon­trak­tów praw­nych po mapy nieba... Po­nie­waż król wie, że aby zdo­mi­no­wać inne kul­tury, trzeba zdo­być nie tylko ich zie­mie, uprawy i ak­tywa, lecz także pa­mięć zbio­rową, ich wspólne wspo­mnie­nia.

Przy­spie­sza­jąc, Aszur­ba­ni­pal mija sek­cje po­świę­cone ome­nom, za­klę­ciom, ry­tu­ałom, klą­twom, li­ta­niom, la­men­ta­cjom, in­kan­ta­cjom, hym­nom, baj­kom, przy­sło­wiom i ele­giom, ścią­gnię­tym ze wszyst­kich za­kąt­ków im­pe­rium. Kie­ruje się ku po­kaź­nej ko­lek­cji trak­tu­ją­cej o wy­ko­rzy­sty­wa­niu wnętrz­no­ści zwie­rząt ofiar­nych do prze­po­wia­da­nia ludz­kich lo­sów i bo­skich in­tryg. Mimo że przy­wią­zuje wielką wagę do ob­rzę­dów ha­ru­spi­cji i re­gu­lar­nie każe za­rzy­nać owce oraz kozy, aby po­zy­ski­wać ich wą­troby i pę­che­rzyki żół­ciowe dla pro­ro­ków, dzi­siaj nie bę­dzie stu­dio­wał wróżb. Za­miast tego udaje się do po­miesz­cze­nia ukry­tego w głębi, czę­ściowo za­sło­nię­tego ciężką ko­tarą. Do tego za­cisz­nego miej­sca nie wolno wcho­dzić ni­komu poza kró­lem i jego głów­nym do­radcą, który jest dla niego jak drugi oj­ciec. Ten wielce wy­kształ­cony czło­wiek uczył i pro­wa­dził Aszur­ba­ni­pala od jego naj­młod­szych lat.

We wnę­kach przy wej­ściu do tego pry­wat­nego po­miesz­cze­nia lampy z brązu wy­pusz­czają w górę wstęgi dymu. Król bie­rze jedną z nich i za­ciąga za sobą ko­tarę. W środku pa­nuje nie­na­tu­ralna ci­sza, jakby na­wet półki wstrzy­my­wały od­dech w ocze­ki­wa­niu na jego przyj­ście.

Kro­pla desz­czu drży. Oba­wia się, że w tym nie­zwy­kle zim­nym po­miesz­cze­niu, po­zba­wio­nym okien i kok­sow­ni­ków, za­mieni się w twarde krysz­tałki lodu. Le­dwo prze­szła ze stanu ga­zo­wego w płynny, więc nie ma­rzy o ska­wa­le­niu, za­nim w pełni nie wy­ko­rzy­sta tego no­wego etapu swo­jego ży­cia. Drży także z in­nego po­wodu. To miej­sce wy­wo­łuje nie­po­kój – nie na­leży do świata ży­wych ani do świata umar­łych, two­rzy lukę mię­dzy tym, co ziem­skie, a tym, co nie­ziem­skie, ist­nieje gdzieś mię­dzy rze­czami, które wi­dać wy­raź­nie, a tymi, któ­rych nie tylko nie wi­dać, lecz także któ­rym pi­sane jest ta­kimi po­zo­stać.

Zde­cy­do­wa­nym, wy­ro­bio­nym kro­kiem Aszur­ba­ni­pal wcho­dzi do po­miesz­cze­nia. Na środku stoi tam stół, na nim ce­drowa skrzynka. Król sta­wia lampę tuż obok sie­bie; świa­tło rzeźbi cie­nie na jego twa­rzy, po­głę­bia­jąc zmarszczki w ką­ci­kach oczu. Jakby po­grą­żony we śnie gła­dzi drewno, wciąż roz­ta­cza­jące za­pach lasu, z któ­rego po­cho­dzi. Drzewa igla­ste tak wy­so­kiej ja­ko­ści to w Me­zo­po­ta­mii rzad­kość; trzeba je po­wa­lać w gó­rach Tau­rus, mo­co­wać do tra­tew i spła­wiać rzeką Ty­grys.

Skrzynka skrywa po­emat. Frag­ment eposu tak sta­rego i po­pu­lar­nego, że re­cy­to­wano go po wie­lo­kroć w ca­łej Me­zo­po­ta­mii, Ana­to­lii, Per­sji i Le­wan­cie; prze­ka­zy­wa­nego wnu­kom przez babki na długo przed tym, za­nim spi­sał go ja­ki­kol­wiek skryba. To hi­sto­ria bo­ha­tera o imie­niu Gil­ga­mesz.

Aszur­ba­ni­pal zna cały po­emat jak li­nie na swo­ich dło­niach. Ana­li­zo­wał go już jako książę ko­ronny. Jako trzeci z ko­lei syn kró­lew­ski, naj­młod­szy z dzie­dzi­ców, nie spo­dzie­wał się za­siąść na tro­nie. Dla­tego pod­czas gdy jego starsi bra­cia wpra­wiali się w sztu­kach walki, stra­te­giach wo­jen­nych i tak­ty­kach dy­plo­ma­tycz­nych, jemu za­pew­niono grun­towne wy­kształ­ce­nie z fi­lo­zo­fii, hi­sto­rii, wróż­biar­stwa, ję­zy­ków oraz li­te­ra­tury. Osta­tecz­nie jego oj­ciec za­sko­czył wszyst­kich bez wy­jątku – w tym sa­mego Aszur­ba­ni­pala – kiedy oka­zał mu przy­chyl­ność i wy­brał go na swo­jego na­stępcę. I tak oto na tro­nie za­siadł naj­bar­dziej oczy­tany, naj­le­piej wy­edu­ko­wany władca, ja­kiego znało im­pe­rium. Z licz­nych spi­sa­nych dzieł, nad któ­rymi ślę­czał od dziecka, naj­bar­dziej upodo­bał so­bie Epos o Gil­ga­me­szu.

Król otwiera skrzynkę, w któ­rej znaj­duje się jedna tylko ta­bliczka. W prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych prze­cho­wy­wa­nych w bi­blio­tece ta ma in­ten­syw­nie nie­bie­ski ko­lor wart­kich rzek. Słowa wy­ryto nie w czer­wo­no­brą­zo­wej gli­nie, lecz w bloku la­zu­rytu, nie­zwy­kłego ka­mie­nia, który bo­go­wie za­cho­wali dla sie­bie. Pi­smo jest sta­ranne, do­sko­nale roz­strze­lone. Król do­tyka zna­ków tak ostroż­nie i de­li­kat­nie, jakby ob­da­rzał je piesz­czotą. Wolno za­nu­rza się w wersy, które czy­tał wie­lo­krot­nie, a które na­dal po­ru­szają jego serce tak samo jak za pierw­szym ra­zem.

Ten, który wi­dział ot­chłań, pod­stawę kraju...

Wi­dział on, co ukryte, i od­krył rze­czy ta­jemne,

Prze­ka­zał wie­ści sprzed po­topu.

Nie­któ­rzy kró­lo­wie lu­bują się w zło­cie i ru­bi­nach, nie­któ­rzy w je­dwa­biach i go­be­li­nach; jesz­cze inni w roz­ko­szach cie­le­snych. Aszur­ba­ni­pal uwiel­bia hi­sto­rie. Wie­rzy, że aby osią­gnąć suk­ces w roli przy­wódcy, nie mu­sisz wy­ru­szać w nie­bez­pieczną po­dróż jak Gil­ga­mesz. Nie mu­sisz za­sły­nąć jako zwy­cię­ski wo­jow­nik z mię­śni i ze ścię­gien. Nie mu­sisz po­ko­nać gór, pu­styń ani la­sów, z któ­rych wra­cają nie­liczni. Wy­star­czy za­pa­da­jąca w pa­mięć hi­sto­ria, która uczyni z cie­bie bo­ha­tera.

Lecz bez względu na to, jak bar­dzo król ceni so­bie opo­wie­ści, nie ufa tym, któ­rzy je snują. Ich wy­obraź­nia, nie­zdolna osiąść w jed­nym miej­scu ni­czym Ty­grys na wio­snę, zmie­nia bieg w naj­bar­dziej nie­prze­wi­dy­walny spo­sób, wije się wzdłuż roz­cią­ga­ją­cych się bez końca za­koli i za­kręca cha­otycz­nymi pę­tlami, dzika i nie­po­skro­miona aż do sa­mego końca. Kiedy król wzniósł tę bi­blio­tekę, zda­wał so­bie sprawę z ist­nie­nia in­nych wer­sji Eposu o Gil­ga­me­szu. Przez stu­le­cia za­pi­sy­wany i prze­pi­sy­wany przez skry­bów po­emat po­ja­wiał się w co­raz to no­wych in­ter­pre­ta­cjach. Aszur­ba­ni­pal ro­ze­słał po­słań­ców, aby zdo­byli dla niego ta­bliczki ze­wsząd, jak kraj długi i sze­roki, bo pra­gnął zgro­ma­dzić wszyst­kie moż­liwe wer­sje pod swoim da­chem. Jest pe­wien, że zre­ali­zo­wał to nad­zwy­czajne za­da­nie. Nie­mniej ta­bliczka, którą prze­cho­wuje w ce­dro­wej skrzynce, różni się od po­zo­sta­łych z jego ko­lek­cji – nie tylko dla­tego, że tekst spi­sano na dro­go­cen­nym ka­mie­niu za­miast na ka­wałku gliny, ale też z uwagi na jego bluź­nier­czą wy­mowę.

Wzno­sząc po­emat ku lam­pie, król ana­li­zuje zna­jomy tekst. Skryba, który go stwo­rzył, kim­kol­wiek był, wy­ko­nał pracę do­kład­nie tak, jak można się było tego spo­dzie­wać – je­śli nie li­czyć no­tatki na końcu.

Oto praca młod­szego skryby,

Jed­nego z wielu bar­dów, bal­la­dy­stów i ba­ja­rzy, któ­rzy cho­dzą po ziemi.

Tkamy wier­sze, pie­śni i opo­wie­ści z każ­dego tchnie­nia.

Miej nas w pa­mięci.

To dość nie­ty­powa wzmianka jak na skrybę, cho­ciaż jesz­cze bar­dziej niż ten do­da­tek nie­po­koi na­stę­pu­jąca po nim de­dy­ka­cja:

Te­raz i na wieki

Chwała niech bę­dzie Ni­sa­bie.

Ob­li­cze króla tę­żeje, gdy od­czy­tuje on ostat­nie słowa. Marsz­czy czoło, a jego puls przy­spie­sza, co wi­dać po ży­łach pul­su­ją­cych gniew­nie na skro­niach.

Ni­saba, bo­gini opo­wie­ści, to widmo mi­nio­nej epoki, imię, które ode­szło w nie­pa­mięć. Jej dni do­bie­gły końca, mimo że w da­le­kich za­kąt­kach im­pe­rium na­dal czci ją kilka igno­ran­tek kur­czowo trzy­ma­ją­cych się lu­do­wej tra­dy­cji. Dawno temu zo­stała za­stą­piona przez inne bó­stwo. Ak­tu­al­nie wszyst­kie ta­bliczki w kró­le­stwie po­świę­cone są po­tęż­nemu i mę­skiemu Nabu za­miast ete­rycz­nej i ko­bie­cej Ni­sa­bie. Tak winno być zda­niem króla. Pi­sa­nie to mę­ska rzecz i wy­maga moc­nego pa­trona, mę­skiego boga. Nabu zo­stał ofi­cjal­nym opie­ku­nem skry­bów i straż­ni­kiem ca­łej war­tej za­cho­wa­nia wie­dzy. Uczniom w szko­łach po­leca się, aby koń­czyli swoje ta­bliczki sto­sowną in­skryp­cją:

Chwała niech bę­dzie Nabu.

Gdyby nie­bie­ska ta­bliczka była le­ci­wym re­lik­tem prze­szło­ści, do­pi­sek nie bu­dziłby kon­tro­wer­sji. Ale król jest pe­wien, że to współ­cze­sne dzieło – do­wo­dzi tego ka­li­gra­fia. Ob­sta­jąc przy uczcze­niu za­po­mnia­nej, za­ka­za­nej bo­gini oraz lek­ce­wa­żąc au­to­ry­tet Nabu – a za­tem i roz­kazy sa­mego króla – skryba, który prze­pi­sał ten frag­ment Eposu o Gil­ga­me­szu, umyśl­nie zi­gno­ro­wał obo­wią­zu­jące za­sady. Aszur­ba­ni­pal mógł znisz­czyć ta­bliczkę; nie po­tra­fił się jed­nak na to zdo­być. Dla­tego też uwła­cza­jący przed­miot musi spo­czy­wać w ukry­ciu w tym po­miesz­cze­niu, od­izo­lo­wa­nym od reszty bi­blio­teki, aby nie wpadł w ręce nie­oświe­co­nych mas. Nie każde za­pi­sane słowo prze­zna­czone jest dla oczu każ­dego czy­tel­nika. Tak jak nie każde wy­po­wie­dziane słowo musi zo­stać usły­szane przez każ­dego szpicla. In­for­ma­cja o nie­bie­skiej ta­bliczce ni­gdy nie może tra­fić do wia­do­mo­ści pu­blicz­nej, bo cały lud mógłby wów­czas zbłą­dzić. Po­zo­sta­wiony bez nad­zoru i kary bunt jed­nego czło­wieka może roz­zu­chwa­lić wielu dy­sy­den­tów.

Kiedy deszcz da­lej pada na Ni­niwę, król po­zo­staje w od­osob­nie­niu swo­jej bi­blio­teki, po­chło­nięty nie­bie­ską ta­bliczką. Na pe­wien czas za­po­mina o wszyst­kim: o swoim star­szym bra­cie spi­sku­ją­cym w Ba­bi­lo­nie, aby przy­własz­czyć so­bie jego tron, o in­try­gach dwor­skich, o po­wsta­niach sza­le­ją­cych za­równo w gra­ni­cach jego kró­le­stwa, jak i poza nimi, w Ana­to­lii, Me­dii, Urartu, Egip­cie, Cy­li­cji i Ela­mie... Wszystko to może za­cze­kać. Nic nie jest w sta­nie go roz­pro­szyć, kiedy po­grąża się w przy­go­dach Gil­ga­me­sza. Ale tego dnia dzieje się coś nie­spo­dzie­wa­nego.

Na ga­le­rii pod­nosi się na­gły ra­ban. Alar­mu­jące, zgrzy­tliwe dźwięki. Jedną ręką chwy­ta­jąc rę­ko­jeść swo­jego szty­letu, a drugą na­dal ści­ska­jąc ta­bliczkę, Aszur­ba­ni­pal wy­biega.

– Kto ośmiela się za­kłó­cać spo­kój kró­lowi?

– Mój pa­nie, moje słońce, wy­bacz naj­ście. – Do­wódca woj­ska, ma­ło­mówny męż­czy­zna, zwie­sza głowę.

Za jego ple­cami czte­rech żoł­nie­rzy cią­gnie czło­wieka odzia­nego w zgrzebną tka­ninę po­pla­mioną za­schnię­tymi wy­mio­ci­nami oraz świeżą krwią. Ten ostatni łka i za­wo­dzi cha­otycz­nie w par­ciany kap­tur ścią­gnięty na twarz.

– Mów i wy­tłu­macz ten or­dy­narny wy­stę­pek – na­ka­zuje król.

– Mój pa­nie, zła­pa­li­śmy zdrajcę, któ­rego po­szu­ki­wa­li­śmy od dawna. Wy­znał złe uczynki.

Je­den z żoł­nie­rzy zdziera kap­tur z głowy jeńca. Cień smutku prze­myka po ob­li­czu Aszur­ba­ni­pala. Znika jed­nak rów­nie szybko, jak się po­ja­wia. Król mruży oczy, jakby pa­trzył na coś, co szybko nik­nie w od­dali, nie od­ry­wa­jąc wzroku od poj­ma­nego – swo­jego daw­nego men­tora, swo­jego na­uczy­ciela, swo­jego po­wier­nika, który był mu bliż­szy niż wła­sny oj­ciec. Męż­czy­znę bito i tor­tu­ro­wano do tego stop­nia, że jego twarz ule­gła de­for­ma­cji, a w miej­scu zę­bów zieje pa­skudna wy­rwa, po­kryta sko­rupą ropy i krwi. Le­dwo może ustać na no­gach.

– Szla­chetny królu – od­zywa się do­wódca woj­ska – przy­się­gam na bo­gów Aszura, Isz­tar, Sza­ma­sza i Nabu, że naj­wyż­szy do­radca jest szpie­giem. To on prze­ka­zy­wał istotne se­krety bratu króla. Po­cząt­kowo nie chciał się przy­znać do sprzy­ja­nia wro­gowi. Raz za ra­zem wy­pie­rał się swo­ich zbrodni. Ale przed­sta­wi­li­śmy mu nie­pod­wa­żalny do­wód i już nie mógł wię­cej łgać.

Do­wódca sięga do torby prze­wie­szo­nej przez ra­mię i wy­ciąga ta­bliczkę. Po­daje ją kró­lowi. To list za­adre­so­wany przez naj­wyż­szego do­radcę do brata Aszur­ba­ni­pala, w któ­rym ten pierw­szy ślu­buje wier­ność i ofe­ruje wspar­cie – list poza wszelką wąt­pli­wość po­świad­cza­jący roz­miar zdrady.

– Gdzie to zna­leź­li­ście? – pyta król gło­sem su­chym jak pień wy­drą­żony przez wodę.

– Wśród rze­czy na­le­żą­cych do żoł­nie­rza wro­giej ar­mii, któ­rego poj­mano pod­czas prze­kra­cza­nia gra­nicy. Niósł pie­częć naj­wyż­szego do­radcy i wy­znał, że dzia­łał na roz­kaz.

Aszur­ba­ni­pal wolno od­wraca się do więź­nia.

– Jak mo­głeś?

– Mój królu... – char­czy skuty męż­czy­zna. Od­dech więź­nie mu w piersi. Lewe oko ma za­mknięte z po­wodu opu­chli­zny, a prawe, za­si­nione i na­bie­głe krwią, drga ni­czym uwię­ziony ptak. – Wspo­mnij, że by­łeś le­dwo chłop­cem, kiedy cię do mnie przy­pro­wa­dzono. Czy nie wy­edu­ko­wa­łem cię w pi­śmie i ra­chun­kach? Czy nie na­uczy­łem, jak czer­pać przy­jem­ność z bal­lad i kom­po­no­wać po­ezję... Li­to­ści, przez wzgląd na dawne czasy...

– Py­tam, jak mo­głeś!

Za­pada ci­sza.

– Woda... – bur­czy je­niec. Przez mo­ment zdaje się, że chce pro­sić o na­pój, ale póź­niej do­daje: – To dar od bo­gów; daje nam ży­cie, ra­dość i bo­gactw w bród. Ale ty, mój pa­nie, za­mie­ni­łeś ją w śmier­telną broń. W rzece Ulai nie ma już ryb; dła­wiona wrzu­ca­nymi tam na twój roz­kaz tru­pami, na­brała barwy ufar­bo­wa­nej na czer­wono wełny. Naj­pierw su­sza, po­tem głód. Mój królu, twoi pod­dani gło­dują. Rów­niny Susy usiane są cia­łami zmar­łych i umie­ra­ją­cych. A te­raz, jak sły­sza­łem, tego sa­mego do­ko­nasz w Ca­strum Kefa.

Ca­strum Kefa, skalny za­mek. Duże mia­sto oto­czone mu­rem, na pół­noc od Ni­niwy, na brzegu Ty­grysu w jego gór­nym biegu. Spoj­rze­nie króla zdra­dza, że wie, o czym mowa.

– Czy twój oj­ciec nie po­cho­dził z po­bli­skiej wio­ski? – pyta.

– Moi lu­dzie... Roz­sta­wi­łeś straż­ni­ków przy każ­dej fon­tan­nie, aby unie­moż­li­wić do­stęp do wody. Za­tru­łeś stud­nie. Ro­dziny za­rzy­nają swoje zwie­rzęta i piją ich krew, aby uga­sić pra­gnie­nie. Matki nie mają mleka, aby wy­kar­mić dzieci. Mój królu, twoje okru­cień­stwo nie zna gra­nic.

Do­wódca wojsk wy­pro­wa­dza cios, ce­luje po­ni­żej że­ber jeńca. Ten składa się wpół, kasz­ląc krwią. Pro­stuje się jed­nak zdu­mie­wa­jąco szybko. Jedno jego otwarte oko do­strzega przed­miot w dłoni króla.

– Ach, nie­bie­ska ta­bliczka... drobne bluź­nier­stwo – ko­men­tuje poj­many, kiedy widmo uśmie­chu unosi ką­cik jego ust. – Stu­dio­wa­li­śmy ją ra­zem po raz pierw­szy, kiedy mój król był mło­dym księ­ciem. Mój pan za­wsze oka­zy­wał jej względy. Czy po na­szym wspól­nym czy­ta­niu po­ezji nie zo­stały nie­za­tarte wspo­mnie­nia?

Je­śli także Aszur­ba­ni­pal wraca pa­mię­cią do spo­koj­nych po­po­łu­dni z cza­sów swo­jego dzie­ciń­stwa, spę­dza­nych na re­cy­to­wa­niu po­ezji ze swoim na­uczy­cie­lem, nie mówi o tym.

– Gil­ga­mesz... – po­dej­muje je­niec. – Chciał po­ko­nać śmierć, więc wy­brał się w po­dróż na ko­niec świata, i po­niósł po­rażkę. Nie ro­zu­miał, że je­dy­nym spo­so­bem na zy­ska­nie nie­śmier­tel­no­ści jest po­zo­sta­nie wiecz­nie ży­wym w pa­mięci in­nych, a je­dy­nym spo­so­bem na po­zo­sta­nie wiecz­nie ży­wym w pa­mięci in­nych jest po­zo­sta­wie­nie po so­bie do­brej hi­sto­rii. Mój królu, dla­czego po­sta­no­wi­łeś uczy­nić swoją hi­sto­rię tak bez­duszną?

Do­wódca wojsk robi krok na­przód, spo­dzie­wa­jąc się roz­kazu, aby za­bić jeńca. Aszur­ba­ni­pal unosi rękę i po­wstrzy­muje go. Po­chy­la­jąc głowę, do­wódca wojsk pyta:

– Czy mój pan ze­chce za­dać osta­teczny cios?

Poj­many za­czyna szlo­chać. Ci­chy, nie­po­zba­wiony god­no­ści dźwięk wy­dziera się z jego piersi. Nie po­trafi go kon­tro­lo­wać. Sto­jący przy nim żoł­nie­rze prze­stę­pują z nogi na nogę, nie­spo­koj­nie wy­cze­ku­jąc de­cy­zji króla.

Ale Aszur­ba­ni­pal nie za­bije swo­jego sta­rego na­uczy­ciela. Ni­gdy nie lu­bił do­wo­dzić na po­lach bi­tew­nych; wo­lał zle­cać ma­sa­kry, ruj­na­cje, gra­bieże i gwałty z bez­piecz­nego miej­sca na swoim tro­nie – albo jak to się czę­sto zda­rzało, z za­ci­sza swo­jej bi­blio­teki. Nad­zo­ro­wał plą­dro­wa­nie miast i gło­dze­nie ca­łych po­pu­la­cji, przez co lu­dzie zmu­szani byli do zja­da­nia ich zmar­łych krew­nych; rów­na­nie do­mów z zie­mią, nisz­cze­nie świą­tyń, roz­sy­py­wa­nie soli na świeżo za­ora­nych po­lach; odzie­ra­nie ze skóry przy­wód­ców re­be­lii, wbi­ja­nie na pale ich po­plecz­ni­ków i rzu­ca­nie ich mięsa „ptac­twu nie­bie­skiemu oraz ry­bom mor­skim”; kli­no­wa­nie szczęk swo­ich ry­wali psimi łań­cu­chami i trzy­ma­nie ich w bu­dach; bez­czesz­cze­nie gro­bów przod­ków swo­ich wro­gów, żeby na­wet ich du­chy nie mo­gły za­znać spo­koju. Wszyst­kich tych czy­nów i wielu ko­lej­nych do­pusz­czał się ze swo­jej czy­telni. Nie po­bru­dzi so­bie rąk. W końcu jest kró­lem eru­dytą, in­te­lek­tu­ali­stą, który in­ter­pre­tuje nie­biań­skie i ziem­skie znaki. W prze­ci­wień­stwie do swo­ich kró­lew­skich an­te­na­tów po­trafi czy­tać nie tylko aka­dyj­skie, lecz także za­gad­kowe su­me­ryj­skie tek­sty, dla więk­szo­ści nie­zro­zu­miałe. Po­trafi dys­ku­to­wać z pro­ro­kami, du­chow­nymi i fi­lo­zo­fami. Nie jest czło­wie­kiem bru­tal­nej siły i sro­giego gniewu. Jest czło­wie­kiem idei i ide­ałów.

Wy­czu­wa­jąc wąt­pli­wo­ści króla, do­wódca wojsk chrząka, po czym mówi:

– Je­śli mój pan prze­każe mi swój szla­chetny szty­let albo po­zwoli mi użyć wła­snego ostrza, prze­szyję to zdra­dziec­kie serce.

– Nie ma ta­kiej po­trzeby – od­po­wiada Aszur­ba­ni­pal. – Nie prze­le­jemy jego krwi.

W tym mo­men­cie moż­li­wie naj­ni­klej­sza na­dzieja prze­myka po zma­sa­kro­wa­nym ob­li­czu więź­nia. Aszur­ba­ni­pal nie pa­trzy na swo­jego men­tora. Nie od­rywa spoj­rze­nia od pła­sko­rzeźby na ścia­nie za jego ple­cami. Przez mo­ment przy­gląda się sce­nie z po­lo­wa­nia na rów­ni­nach Ni­niwy: ga­lo­pu­ją­cemu na ko­niu kró­lowi z włócz­nią, którą lada mo­ment prze­bije lwa pró­bu­ją­cego umknąć prze­zna­cze­niu. Jakby po­cią­gany za nie­wi­dzialną nić, pod­cho­dzi do de­ko­ra­cji. Wy­ciąga po­chod­nię z uchwytu i przy­suwa ją do ściany. Kształty na pła­sko­rzeź­bie oży­wają w zmie­nia­ją­cym się świe­tle. My­śliwy, włócz­nia, ofiara.

Zer­ka­jąc przez ra­mię, na­dal z nie­bie­ską ta­bliczką w jed­nej dłoni, król prze­ka­zuje po­chod­nię do­wódcy wojsk. Gło­sem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu wy­po­wiada jedno tylko słowo:

– Spa­lić!

Twarz do­wódcy wojsk traci wszelki ko­lor. Waha się, ale tylko przez se­kundę.

Męż­czy­zna w pło­mie­niach bie­gnie przez ga­le­rie Pa­łacu Pół­noc­nego w Ni­ni­wie. Jego ciało od­bija się od mu­rali zdo­bią­cych ściany, a jego de­spe­rac­kie krzyki, gło­śne i prze­szy­wa­jące, niosą się echem po ko­ry­ta­rzach, ry­ko­sze­tu­jąc od wy­soko skle­pio­nych su­fi­tów i wy­wo­łu­jąc ciarki na ple­cach słu­żą­cych. Do­cie­rają za ogromne bramy, sły­chać je na­wet na od­le­głych po­lach, gdzie ob­fi­cie ro­sną psze­nica i jęcz­mień, oraz w piasz­czy­stych za­tocz­kach, gdzie ło­dzie ry­bac­kie uwal­niają się od skar­bów z co­dzien­nych po­ło­wów. Za­nie­po­ko­jone prze­ra­ża­ją­cymi od­gło­sami mewy, które uci­chły wcze­śniej tego dnia, na­tych­miast zry­wają się do lotu, aby za­ta­czać nad mia­stem bez­ładne koła.

Gdyby je­niec do­tarł na brzeg do­pływu Ty­grysu, rzeki Khosr wi­ją­cej się przez cen­trum mia­sta, albo choć do po­bli­skiej bramy Maszki, gdzie krąży wielu no­si­wo­dów, ist­nieje szansa, że unik­nąłby śmierci. Gdy tak się jed­nak miota w swoim wła­snym pie­kle, wpada na la­massu strze­gą­cego kró­lew­skiej bi­blio­teki i roz­płasz­cza się na ko­py­cie jego pra­wej przed­niej nogi. Osta­tecz­nie więc ogień trawi go z na­ra­sta­jącą fu­rią.

Daw­niej ra­dość spra­wiały mu wier­sze i opo­wie­ści, a czy­ta­nie było dla niego tak na­tu­ralne jak od­dy­cha­nie. Nic nie da­wało mu więk­szej przy­jem­no­ści niż na­ucza­nie mło­dego księ­cia, kiedy we dwóch dys­ku­to­wali o li­te­ra­tu­rze, roz­cią­gnięci na pę­ka­tych po­du­chach, czy­tali Epos o Gil­ga­me­szu i za­chwy­cali się pięk­nem tego świata. Czy to on uczy­nił po­twora z tego chłopca o ci­chym gło­sie i ła­god­nym uśmie­chu, czy ten po­twór tkwił w chłopcu od sa­mego po­czątku? Ni­gdy się tego nie do­wie. Bo te­raz całe jego ciało to piec spo­pie­la­jący słowa, ob­ra­ca­jący w pył wszyst­kie te wersy, które daw­niej stu­dio­wał.

Tego po­po­łu­dnia, kiedy Aszur­ba­ni­pal – przy­wódca naj­bo­gat­szego im­pe­rium na świe­cie, ostatni z wiel­kich wład­ców kró­le­stwa Asy­rii, choć trzeci z ko­lei syn Asar­had­dona, wy­brany na jego na­stępcę jako ulu­bie­niec ojca, pa­tron i za­ło­ży­ciel wspa­nia­łej bi­blio­teki, która zmieni bieg hi­sto­rii – pod­pala swo­jego by­łego na­uczy­ciela, a wraz z nim pusz­cza z dy­mem wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, kro­pla desz­czu da­lej chowa się we wło­sach króla. Sa­motna, mała i prze­ra­żona nie ośmiela się po­ru­szyć. Ni­gdy nie za­po­mni tego, czego była dzi­siaj świad­kiem. To od­mie­niło ją na za­wsze. Na­wet po stu­le­ciach, które miną, ślad tej chwili po­zo­sta­nie w niej za­ko­rze­niony w nie­zmie­nio­nej po­staci.

W miarę jak fale go­rąca wzbi­jają się w po­wie­trze, kro­pla desz­czu po­mału wy­pa­ro­wuje. Nie znik­nie jed­nak. Prę­dzej czy póź­niej ten ma­leńki, prze­źro­czy­sty pa­cio­rek wody wróci w błę­kitne prze­stwo­rza. Gdy tam do­trze, za­czeka na wła­ściwy mo­ment, aby ko­lejny raz spaść na tę tar­ganą kon­flik­tami zie­mię – i ko­lejny...

Woda pa­mięta.

Za­po­mi­nają lu­dzie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij