Tamtej deszczowej nocy - ebook
Deszczowa noc rozpaliła ogień namiętności, który na zawsze odmienił ich życie W małym teksańskim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, tajemnice skrywane są głęboko pod powierzchnią codziennego życia. Evelyn i Cameron, wychowani na sąsiednich farmach, od dziecka czuli do siebie dziwną mieszankę niechęci i pożądania. Namiętne spotkanie w deszczową noc na zawsze odmieniło ich losy. Następnego dnia Cameron bez słowa opuścił Cresson, zostawiając Evelyn ze złamanym sercem i ciążącym sekretem. Po pięciu latach Evelyn wraca do rodzinnego domu, by wesprzeć matkę po śmierci ojca. W tym samym czasie Cameron powraca do Cresson jako strażak. Czy ich ponowne spotkanie odkryje tajemnicę zranionej kobiety? Czy Evelyn zdoła wybaczyć Cameronowi wszystkie grzechy? A może w Cresson, gdzie przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, prawda okaże się zbyt bolesna do udźwignięcia? Ta historia wzruszy cię do łez!
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8290-762-9 |
| Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CYKL PĘTLA TAJEMNIC
Nie zbliżaj się #1
Nie oddalaj się #2
Nie poddawaj się #3
POZOSTAŁE POZYCJE
Jej wszyscy mężczyźni
Serce pierwszego kontaktu
Zaginiona
Córka dziekana
Zamknij oczy
Sky Is The Limit – (duet z Natalia Kulpińska)
Sparkle&Shadow – (duet z Natalia Kulpińska)
Nieposłuszny
Tamtej deszczowej nocy
W PRZYGOTOWANIU
Lonely Letters (sierpień 2025 r.)
Szept przeszłości (październik 2025 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-bookaSpis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
EpilogProlog
Cameron
Szedłem w kierunku skulonej, drżącej od lejącego deszczu, drobnej dziewczyny i przeklinałem pod nosem. Minęły dwie godziny, nim udało mi się ją odnaleźć. Jeździłem jak kretyn po okolicy, od sali, w której odbywał się bal absolwentów, aż do jej domu. Niefortunnie stojącego tuż obok mojego. Nie przyszło mi do głowy, że usiądzie nad głupim stawem i będzie moknąć.
Wiedziałem, że jej starych nie ma w domu. Wyjechali na potańcówkę razem z moimi rodzicami, a ona miała być na nieszczęsnej imprezie. Owszem, była tam przez cały czas, ale pod koniec coś ewidentnie poszło nie tak.
Niestety przyszło mi pilnować porządku podczas spędu gówniarzy kończących liceum, dlatego byłem świadkiem jej ucieczki i wyraźnej rozpaczy.
Powiedziałem wtedy kumplowi, który podzielał mój nędzny los, że muszę spadać, i wyszedłem za nią. Tłumaczyłem sobie, że to należy do moich obowiązków. Miałem przecież mieć na oku bawiących się licealistów. Ona była jedną z nich, więc musiałem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku…
Powinna była być już w łóżku, chociaż z drugiej strony, bal absolwentów wiązał się najczęściej z pierwszym bzykaniem w jakimś obskurnym pokoju hotelowym. Chłoptaś, z którym przyszła, na pewno miał podobne plany.
Stanąłem tuż za nią, ale nawet nie drgnęła. Oczywiście pomijając to, że trzęsła się z zimna.
– Dlaczego nie jesteś w domu i nie śpisz, Okruszku? – zapytałem najłagodniej, jak tylko potrafiłem, choć zwyczajnie miałem ochotę złapać ją za te mokre strąki i zawlec do domu.
– Trudno spać, kiedy toczy się wojna pomiędzy sercem a rozumem – odparła enigmatycznie i podciągnęła kolana pod brodę.
Podszedłem bliżej, żeby mnie dojrzała, i ukucnąłem przed nią.
– I dlatego siedzisz na deszczu? Chcesz umrzeć na zapalenie płuc, nie pozwalając tej walce się zakończyć?
– C-co?
– Nieważne, mała. Chodź, zrobię ci kakao. – Narzuciłem na jej ramiona swoją kurtkę i zmusiłem, żeby wstała z mokrej trawy.
Posłała mi zaskoczone spojrzenie, ale nie sprzeciwiła się.
Prowadziłem ją w stronę naszych domów i zachodziłem w głowę, dlaczego wzbudziła we mnie tę dziwną chęć zaopiekowania się nią. Kiedy zobaczyłem, jak wybiega z sali, zapłakana i roztrzęsiona, coś we mnie drgnęło, choć w rzeczywistości nigdy za nią nie przepadałem.
Była ode mnie młodsza o jakieś sześć lat, więc tak naprawdę krąg naszych znajomych znacznie się różnił. Skąd w ogóle w mojej głowie takie przemyślenia? Nie miałem pojęcia.
– Dziś jest jakieś święto? – bąknęła i pociągnęła nosem, kiedy stanęliśmy pomiędzy jej domem a moim.
– Nie spoglądałem w kalendarz, ale zdaje się, że miałaś dziś jedną z ważniejszych imprez w życiu – odparłem i ostatecznie popchnąłem ją w kierunku mojej werandy.
Prychnęła coś pod nosem i nie odpowiedziała. Opadła na wiklinowy fotel stojący przy drzwiach i spojrzała na mnie z dołu.
– Pytam, czy jest jakieś święto, że postanowiłeś być miły – burknęła.
– Ja zawsze jestem miły. Po prostu nie każdy ma zaszczyt tego doświadczyć. – Wyszczerzyłem się i otworzyłem drzwi. – Wchodź, jesteś przemoczona i zmarznięta.
– Chcesz mnie zabić? – mruknęła pod nosem i skrzyżowała ręce na piersiach.
W którym momencie umknął mi fakt, że nie jest już irytującą dziewczynką, tylko stała się równie irytującą kobietą?
– Jednak się nie myliłem. Jesteś głupia – mruknąłem. – Mieszkamy po sąsiedzku od osiemnastu lat, nawet najbardziej wytrawny zabójca nie czekałby tyle, żeby zlikwidować swoją ofiarę.
– Może po prostu jesteś psychopatą, którego podnieca czekanie na odpowiedni moment – odparła z powagą, przypominając mi, dlaczego jej nie znosiłem. – Ale szybko poszło ci policzenie, ile mam lat. Brawo, Cameron, z takimi umiejętnościami matematycznymi na pewno zrobisz karierę – zadrwiła i zaczęła klaskać, po czym wstała i spojrzała na mnie prowokująco.
W całej cholernej wiosce nie było bardziej pyskatej gówniary. Zdawało się, że mała Crumb nie bała się nikogo ani niczego. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że w wielkim świecie mogła narobić sobie niemałych kłopotów swoim ciętym językiem.
Z drugiej strony musiała być twarda, mieszkając w wiosce, gdzie na jedną laskę przypadało przynajmniej pięciu facetów w podobnym wieku.
– Jak tam sobie chcesz – prychnąłem i wskazałem jej dom. – Idź do siebie, popłacz w poduszkę, tak robią smarkule, prawda?
Zdjęła z ramion moją kurtkę i rzuciła nią we mnie. Dopiero wtedy zauważyłem, że wciąż ma na sobie kieckę, w której była na balu. Cholernie seksowną kieckę. Tak mokrą, że byłem w stanie dostrzec kobiece kształty. Przełknąłem ciężko ślinę i próbowałem odwrócić wzrok, ale nie potrafiłem przestać patrzeć na tę dziewczynę.
– Na razie, nadęty chamie – wycedziła i zeszła po drewnianych schodach, po czym puściła się biegiem w stronę swojego domu.
Miała do pokonania najwyżej dziesięć metrów, ale błoto, które utworzyło się przez ulewę, nieco ją spowalniało. Ja z kolei stałem jak wryty i, na Boga, nie miałem pojęcia, co zrobić. Myśli, jakie zaczęły przebiegać przez moją durną głowę, przerażały nawet mnie.
– Kurwa… – warknąłem, zamknąłem drzwi i poszedłem za nią.
Zapukałem do drzwi dosłownie chwilę po tym, jak nimi trzasnęła.
– Spieprzaj, Shelton!
– Otwórz, mała, pogadamy – mruknąłem.
W środku było słychać jej nerwowe kroki i kolejne trzaśnięcia drzwiami.
– Daj mi spokój, dałeś dowód tego, że nie mówisz ludzkim głosem! – odkrzyknęła. – Całe życie mi dokuczasz i nie mogłeś sobie podarować nawet dzisiaj!
– Przepraszam, okej?
Zapadła cisza, jakby nagle dom opustoszał. Słyszałem wyłącznie odbijające się od parapetów krople deszczu i szumiącą mi w uszach krew.
Po chwili drzwi, przed którymi stałem jak kretyn, uchyliły się nieznacznie i ujrzałem zarumienioną, smutną twarz.
– Opowiedz, co się wydarzyło na balu – poprosiłem i popchnąłem drzwi, żeby wejść do środka.
Pożałowałem tego w chwili, kiedy zobaczyłem, że nie ma już na sobie mokrej sukienki, tylko ręcznik.
– Rzecz w tym, że nic się nie wydarzyło, bo mój chłopak nie był w stanie poczekać do końca balu i zamiast przelecieć mnie po jego zakończeniu, postanowił zaliczyć moją koleżankę w kiblu – wypaliła, najprawdopodobniej nie rejestrując, jakie wyznanie właśnie padło z jej ust. – A teraz wybacz, ale jak przystało na gówniarę, mam zamiar popłakać w poduszkę i…
Nie dokończyła, ponieważ popełniłem ogromny błąd. Najobrzydliwszy, najgorszy, największy, jaki mogłem w życiu popełnić. Zamknąłem jej pyskate usta swoimi i zatrzasnąłem nogą drzwi. Ona z kolei podzieliła ten błąd, bo zamiast mnie odepchnąć i powstrzymać, oplotła mój kark ramionami i żarliwie odwzajemniła pocałunek.
Oszalałem…
Chwyciłem ją za uda i zmusiłem, żeby oplotła mnie nogami w pasie, po czym zacząłem kierować się w stronę salonu. Znałem rozkład jej domu, bo bywałem tu jako dzieciak. Położyłem ją na ogromnej kanapie, ale ona nadal trzymała mnie kurczowo w objęciach, sprawiając, że opadłem na nią i przygniotłem całym ciałem.
– Nie powinnaś mówić mi takich rzeczy – wychrypiałem, kiedy oderwałem się od jej warg.
Chryste, smakowała tak dobrze… Nie miałem pojęcia, co mnie napadło. Nigdy nie patrzyłem na nią w taki sposób.
– To prawda – sapnęła. – Ale już tego nie cofnę. Co teraz? – zapytała cicho i zagryzła dolną wargę, a mnie do głowy przyszła najbardziej niedorzeczna myśl.
Wiedziałem, że będę tego żałować. Ja i mała Crumb, to była totalna abstrakcja… Nie potrafiłem jednak zwalczyć pożądania, które we mnie wzbudziła jednym pocałunkiem.
– Mam naprawić jego błąd? – szepnąłem i wsunąłem dłoń pod ręcznik, którym była okryta.
Przymknęła powieki i westchnęła, kiedy chłodnymi palcami pogładziłem jej nagą skórę. Zadrżała, gdy dotarłem do kształtnej, idealnie pasującej do mojej dłoni piersi. Podrażniłem sutek kciukiem i obserwowałem reakcję. To był ten moment, w którym powinienem był się odsunąć i wyjść.
– Tak – sapnęła i ponownie oplotła mnie nogami w pasie. W ogóle jej nie przeszkadzało, że jestem całkowicie mokry.
– Przecież my się nawet nie lubimy. – Zaśmiałem się i przesunąłem nosem po linii jej szczęki.
Jej słodki zapach byłbym w stanie jednak polubić.
– Może pora to zmienić? – zapytała z psotnym uśmiechem i podniosła się na łokciach, po czym bardzo delikatnie i powoli zaczęła mnie całować.
Drażniła językiem moje wargi, język, zasysała… Nie była niedoświadczona, bo zdecydowanie miała świadomość, co potrafi zrobić z facetem, całując go w ten sposób.
Zdjąłem koszulkę, a dziewczyna podrapała mój tors i spojrzała na mnie z uwielbieniem. Cholera, widziałem już u niej ten wzrok. Wielokrotnie, kiedy myślała, że nie patrzę, przyglądała mi się w ten sposób. Wtedy to ignorowałem, ale teraz, gdy leżała pode mną, nie potrafiłem się temu oprzeć.
Złożyłem pocałunek na szyi, w miejscu, w którym pulsowała żyła, i zacisnąłem dłoń na biodrze małej Crumb.
– Nikt nie może się o tym dowiedzieć. – Musnąłem jej usta.
– Wezmę tę tajemnicę do grobu – wymamrotała, a ja ukląkłem przed nią, złapałem ją pod kolanami i przysunąłem bliżej siebie.
Powoli zdjąłem z niej ręcznik i ujrzałem najdoskonalsze ciało na świecie. Nie sądziłem, że jakakolwiek kobieta będzie w stanie wywrzeć na mnie takie wrażenie. Członek puchł mi w przemoczonych spodniach i domagał się spełnienia. To było prymitywne, zwierzęce, ale chęć posiadania jej była silniejsza.
Pochyliłem się nad nią i złożyłem kilka pocałunków na jej brzuchu, dłońmi pieściłem piersi, a ona wiła się i postękiwała, drżała przy każdym moim ruchu. Kiedy przesunąłem ręce pomiędzy jej uda i rozchyliłem je mocno, pisnęła, ale mnie nie powstrzymywała.
– Doskonała – wychrypiałem i znów się pochyliłem.
Natychmiast smagnąłem językiem jej łechtaczkę, na co wygięła się i jęknęła przeciągle.
– Boże!
– Ciii… – uciszyłem ją i przyssałem się do niej.
Zaczęła się wić, poruszać biodrami, narzucając rytm.
– Jesteś taka niecierpliwa – zamruczałem przy jej cipce, która zaczęła lśnić od jej wilgoci.
– Jeszcze – wysapała.
Przeciągnąłem językiem po jej mokrym wejściu, żeby zaraz potem go w niej zagłębić. Pociągała nerwowo moje włosy i posapywała ciężko przy każdym moim ruchu. Chciała zacisnąć uda, kiedy z jej gardła wydobył się krzyk. Drżała i jęczała, jakby jeszcze nigdy nie przeżywała orgazmu.
– Nie wytrzymam dłużej! – skomlała, podnosząc głowę.
Oderwałem się od niej, pozwalając jej na zaczerpnięcie oddechu, ale już po chwili kciukiem zatoczyłem kółko na jej pulsującej łechtaczce.
– Nie mam gumek – mruknąłem niezadowolony.
– Mam w torebce. – Machnęła ręką w stronę drzwi i spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem.
Pocałowałem ją mocno w usta i poszedłem w kierunku, który mi wskazała. Znalazłem jakąś błyszczącą torebkę i wyjąłem z niej paczkę prezerwatyw. Kiedy wróciłem, masowała się powoli pomiędzy nogami, czym nakręciła mnie jeszcze bardziej.
– Nie jesteś taka grzeczna, na jaką wyglądasz.
– Nie wyglądam i nie jestem – odparła i oblizała usta.
Stanąłem przy brzegu kanapy, rozpiąłem spodnie i zsunąłem je razem z bokserkami. Chwyciłem w dłoń rozgrzanego penisa, prędko rozerwałem opakowanie i włożyłem gumkę, po czym wróciłem pomiędzy jej nogi. Zacząłem wodzić jego czubkiem po jej cipce, pochyliłem się nad dziewczyną i wpiłem brutalnie w jej rozchylone usta, jednocześnie wsuwając się w nią na kilka milimetrów.
– To dobrze – mruknąłem i pogładziłem jej obnażony brzuch, a później piersi.
Odnalazłem sutek i mocno złapałem pomiędzy palce. Zajęczała i wypchnęła biodra tak, że sama się na mnie nabiła. Była niewiarygodnie ciasna i… Nie, to niemożliwe…
– Cholera! – zawyła i zaczęła drżeć jeszcze bardziej.
Wbiła paznokcie w moje przedramiona i przytknęła czoło do mojej piersi, a ja zamarłem.
– Evelyn… – wydusiłem, z trudem opanowując panikę. – Czy ty… Kurwa, czy ja właśnie pozbawiłem cię dziewictwa?
Milczała.
– Odpowiedz – zażądałem i pchnąłem delikatnie biodrami.
Syknęła i znów zadrżała. Spojrzała na mnie załzawionymi oczami i skinęła głową.
– Przepraszam – szepnęła.
– Nie mnie powinnaś przepraszać. Po prostu będziesz żałować, że swój pierwszy raz przeżyłaś ze znienawidzonym sąsiadem.
– Nie będę – odparła ledwie słyszalnie i wtuliła się we mnie.
Wyraźnie się rozluźniła i poruszyła lekko.
– Zrobimy to powoli, nie chcę być twoim najgorszym wspomnieniem, Okruszku – wyszeptałem i wsunąłem ręce pod jej plecy. – Delikatnie, dobrze?
Nie mogłem jej potraktować tak, jak miałem na to ochotę. Nie mogłem wziąć jej jak barbarzyńca i pieprzyć bez opamiętania. Musiałem zadbać o nią, sprawić, żeby nie cierpiała…
Zacząłem poruszać się powoli, całowałem jej spoconą skroń, policzki i usta. Całkowicie zmieniłem nastawienie, bo choć zataiła przede mną tak istotny fakt, nie mogłem jej teraz tak zostawić. Czułaby się upokorzona, a ja wbrew pozorom nie chciałem jej krzywdy.
Wtuliła głowę w zagłębienie mojej szyi i skomlała cicho przy każdym moim ruchu. Przylegała ciasno do mojego ciała, jakby chciała wniknąć we mnie, całkowicie mną zawładnąć. Nieoczekiwanie spoczęła na mnie odpowiedzialność, której nie chciałem podejmować.
– Nie zakochaj się we mnie – mruknąłem i złapałem ją za pośladki.
Wysunąłem się z niej nieco, po czym wbiłem się do samego końca i przyspieszyłem. Salon wypełnił się jej słodkimi jękami. Tak, była dla mnie zdecydowanie zbyt słodka, a ja… Ja nazajutrz miałem stać się tylko wspomnieniem.
– Wolniej – sapnęła. – Cameron… Wolniej, bo ja zaraz…
– Ciii… – uciszyłem ją znowu i zgodnie z jej prośbą zwolniłem.
Czułem, jak zaciska się wokół mnie, a jej ciało na przemian napina się i wiotczeje. Poruszałem się miarowo, w rytmie jej głębokich westchnień. Zupełnie przeciwnie do tego, jak gwałtowne emocje we mnie buzowały. Wtuliła twarz w moją pierś i zaczęła drżeć.
– O Boże…
– Tak, Okruszku… – wysapałem i chwyciłem ją za udo.
Nakryłem ją swoim ciałem i znów wszedłem głęboko, odbijając się o jej dno. Moje mięśnie napinały się do granic możliwości, a kiedy krzyknęła i przywarła do mnie jeszcze bardziej, nie pozostawiając pomiędzy nami żadnej przestrzeni, wybuchnąłem.
– Właśnie tak! – jęknąłem i opadłem na nią, uważając, żeby nie zgnieść jej drobnego, drżącego ciała.Rozdział 1
Evelyn
Pięć lat później…
Trasa z San Antonio ciągnęła się niemiłosiernie, a ja mimo wszystko wolałabym nigdy nie dotrzeć do celu. W Cresson nie czekało na mnie nic dobrego. Nie mogłam jednak kierować się swoimi egoistycznymi pobudkami i musiałam być teraz przy mamie.
Mawiają, że nie można się przygotować na śmierć, ale my byłyśmy na nią gotowe. Tata chorował od dwóch lat, ale odmawiał leczenia. Twierdził, że chemioterapia i inne metody są tylko reanimacją czegoś, co i tak jest spisane na straty.
Zacisnęłam mocniej palce na kierownicy i zazgrzytałam zębami. Tata był bohaterem, miał w sobie odwagę, by zmierzyć się z chorobą i śmiercią na swój sposób. Nie poddał się, lecz stawił im czoła, znosił ból i ogromne cierpienie, pozostając przy tym pogodnym do samego końca.
Ja byłam tchórzem. Nie potrafiłam wykrzesać w sobie odwagi, by z uniesioną głową walczyć z własnymi demonami. Wybrałam ucieczkę.
A teraz wracałam tam, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło zarazem.
Zerknęłam na fotel pasażera, na którym położyłam album zrobiony specjalnie dla mamy. Pięć lat zamknięte w grubej księdze. Co prawda każdego dnia prowadziłyśmy wideorozmowy, przyjeżdżała raz w miesiącu i widziała wszystkie zmiany w moim życiu, ale chciałam, by miała pamiątkę. Cały ten czas mnie wspierała, dopingowała i nie pozwalała upaść na kolana. Podtrzymywała mnie silnym ramieniem nawet na odległość.
Nie zgadzała się z moją decyzją o wyjeździe, ale zaakceptowała ją i pomagała mi stanąć na nogi w obcym mieście. Wspierała mnie nie tylko finansowo, bym mogła skończyć studia. Często miałam wyrzuty sumienia, że w pewien sposób pozbawiłam ją możliwości uczestniczenia w tym, co od pięciu lat stanowiło całe moje życie.
Sama również pracowałam, odkładałam każdego centa, żeby nie martwić się o przyszłość. Pisałam artykuły do gazet, tworzyłam teksty komercyjne i hasła reklamowe dla przedsiębiorców. Przez pierwszy rok studiów poszukiwałam takiego zajęcia, które pozwoliłoby mi pogodzić wszystkie obowiązki i zapewniło godne życie. Nie było łatwo, ale ostatecznie nie mogłam narzekać.
Kupiłam małe mieszkanie w spokojnej dzielnicy, a niedawno wóz, którym właśnie zmierzałam do rodzinnego domu. Wszystko układało się pomyślnie i mogłam uznać, że jestem szczęśliwa. Miałam przyjaciół, na których zawsze mogłam polegać i którym mogłam zaufać. A to właśnie ludzie, którzy trwają przy nas, czynią nas bogatymi.
Nigdy nie wyznałam nikomu całej prawdy, choć w ostatnim czasie mama zaczęła zadawać jedno krótkie pytanie. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie i bałam się tego, ale nie miałam zamiaru odpowiadać. Tę tajemnicę planowałam wziąć ze sobą do grobu.
Z domu wyjechałam w środku nocy, żeby dotrzeć na miejsce rankiem i pomóc mamie przygotować się do pogrzebu. Obiecałam, że zostanę na jakiś czas, żeby dopiąć wszystkie sprawy urzędowe, może trochę posprzątać i pomóc w podjęciu decyzji, co dalej.
Stajnia była już zaniedbana, choć mama mówiła, że chłopcy z sąsiednich farm starają się ją wspierać, karmią i wyprowadzają konie, koszą trawniki na naszym terenie. To jednak było za mało, ponieważ odkąd tata zachorował, wszystkie nasze pola leżały odłogiem. Nie było upraw, a to oznaczało brak pieniędzy. To była kwestia czasu, kiedy mama będzie zmuszona sprzedać dom.
Proponowałam jej, żeby przeprowadziła się do mnie, ale kategorycznie odmówiła.
Przez te wszystkie lata mówiła, że mój dom jest w Cresson i powinnam wrócić, a nie namawiać jej na przeprowadzkę do śmierdzącego spalinami miasta. Obawiałam się, że teraz będzie na to naciskać jeszcze bardziej. A ja po prostu nie mogłam. Nie potrafiłam… Bałam się…
Kiedy minęłam tablicę informującą, że wjechałam na teren miasteczka, wokół mojej szyi zawiązała się niewidzialna, ciasna pętla, a w gardle urosła paląca gula.
Oto po pięciu latach, ucieczce owianej tajemnicą, Evelyn Crumb wróciła do domu.
Zdawałam sobie sprawę, że mój widok zaskoczy wielu mieszkańców. Ponoć plotkowano, że zmarłam w szpitalu, kiedy pięć lat temu spadłam z konia i zakrwawioną zabrało mnie pogotowie. Inni z kolei spekulowali, czy po upadku nie doznałam urazu mózgu i nie jestem w śpiączce…
Mieli prawo tak myśleć, ponieważ mój wyjazd był nagły, a decyzję o nim podjęłam w chwili, kiedy wychodziłam ze szpitala. Nie wróciłam wówczas do domu, to mama spakowała dla mnie najpotrzebniejsze rzeczy i kupiła bilet w jedną stronę. Wielokrotnie przekonywała mnie do zmiany decyzji, ale byłam nieugięta. Nie wiedziała, dlaczego uciekam…
Towarzyszyło nam wtedy mnóstwo emocji. Ona się martwiła, a ja byłam przepełniona żalem, bólem i poczuciem niesprawiedliwości oraz odrzucenia. To sprawiło, że stałam się twarda. Cierpienie mnie zahartowało, ale przede wszystkim nauczyło, że muszę polegać wyłącznie na sobie.
Dlatego między innymi, kiedy tylko było mnie na to stać, zwróciłam mamie wszystkie pieniądze, które dała mi na start. Nie dlatego, że nie chciałam czuć wobec niej wdzięczności, zwyczajnie musiałam stać się dorosła i radzić sobie samodzielnie. Ponosić konsekwencje decyzji, które zostały podjęte nie tylko przeze mnie.
Gdy minęłam dom sąsiadów, poczułam mdłości. Wzięłam głęboki oddech i skręciłam na podjazd przed naszym domem. Nie wysiadłam od razu, ponieważ moje ciało nagle zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Jakbym została oblana szybkoschnącym cementem, nie potrafiłam się poruszyć.
Na zewnątrz było pogodnie, poranna rosa unosiła się ponad polami i łąkami, opadała leniwie, budząc do życia świat. Świat, w którym nie chciałam się znajdować…
Drzwi przede mną się otworzyły i stanęła w nich mama. Zacisnęłam mocno usta, starając się nie rozpłakać i w końcu wysiadłam z samochodu. Od razu ruszyła w moją stronę, zbiegła po drewnianych schodach, które wymagały już odrestaurowania, i wzięła mnie w objęcia.
– Jak dobrze cię widzieć, kochanie – wyszeptała ze ściśniętym gardłem.
– Ciebie też, mamo – odpowiedziałam cicho.
Gdy usłyszałam jakieś zamieszanie przy sąsiedniej posesji, prędko pociągnęłam ją do domu. Co prawda nie mogłam mieć żalu do państwa Sheltonów, ale wolałam nie konfrontować się z nimi.
– Jesteś jakaś spłoszona – stwierdziła mama, kiedy zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie, jakbym się obawiała, że za moment ktoś wtargnie do środka i zmusi mnie do wyznania prawdy.
– Trasa była trochę męcząca. Mnóstwo robót drogowych – skłamałam, a ona zmrużyła oczy i westchnęła.
Była blada, bardzo schudła przez ostatnie miesiące, kiedy tata wył z bólu i nie pozwalał sobie pomóc. Całkowicie skupiła się na nim i zapomniała o sobie, a ja kolejny raz poczułam ogromne wyrzuty sumienia, że nie było mnie z nimi. Że w żaden sposób ich nie wspierałam i udawałam, że rozmowy przez telefon wystarczą…
Sama zapewniała, że moja obecność niczego by nie zmieniła, ale teraz widziałam, że tylko udawała, że sobie radzi. Byłam bezduszną, egoistyczną suką, zostawiając ją z tym wszystkim…
– Chodź, upiekłam twoje ulubione brownie i…
– Mamo… Miałaś niczego nie przygotowywać, mówiłaś, że przyjęcie dla przybyłych na pogrzeb odbędzie się w knajpie.
– To nie znaczy, że nie mogę po pięciu latach przywitać mojej córki jej ulubionym ciastem – odparła z wyrzutem i wskazała mi korytarz. – Marsz do kuchni.
Na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem. Tak bardzo mi jej brakowało. Tego, jak otaczała mnie opieką, i tego, że zawsze kiedy byłam w złym nastroju, robiła wszystko, by sprawić mi przyjemność.
Tęskniłam też za tatą, choć z nim nie miałam tak silnej więzi. Czasem odnosiłam wrażenie, że cieszy się z mojej wyprowadzki. Dzięki temu uniknął wstydu, którym okryłabym rodzinę, gdybym została i prawda wyszłaby na jaw.
Nim zdążyłyśmy się przygotować, niebo zasnuły ciemne chmury zwiastujące niemałą ulewę. Kiedy poszłam po swoje bagaże, na sąsiednim podjeździe zauważyłam jakiś obcy samochód. Pokręciłam tylko głową, uzmysławiając sobie, że po tylu latach tak naprawdę wszystko w tym miejscu było już dla mnie obce. Nic nie było jak kiedyś.
Wyjęłam z walizki czarną sukienkę i prędko ją włożyłam. Włosy spięłam w ciasny kok nad karkiem i zrezygnowałam z makijażu, bo i tak planowałam ukryć twarz pod ciemnymi okularami.
Mama wyszła ze swojej sypialni i spojrzała na mnie ze wzruszeniem. Ona również z trudem trzymała się w pionie, ale podobnie jak ja udawała, że wszystko jest w porządku.
– Jesteś piękną, młodą kobietą – wyszeptała i podeszła bliżej. Chwyciła moje dłonie i spojrzała mi w oczy. – A ja jestem z ciebie dumna.
– Nie powinnaś – wydusiłam.
– Radzisz sobie, a to jest najważniejsze. I ty również powinnaś być z siebie dumna. Stałaś się dorosła stanowczo za wcześnie, ale pomimo trudów, nie poddałaś się.
– Ale zostawiłam cię z tym wszystkim – odparłam z kwaśną miną.
– Nie cofniemy czasu, możemy tylko sprawić, że ten, który jest przed nami, będzie nieco łagodniejszy – wyszeptała. – Wróć do domu, kochanie – dodała łamiącym się głosem.
W tej samej chwili na zewnątrz zaczęło padać, a w moim wnętrzu ponownie poruszył się żal, który pielęgnowałam przez lata.
Kochałam deszcz i nienawidziłam zarazem. Dla mnie stanowił symbol tego, co mnie doszczętnie zniszczyło, a jednocześnie tego, co mnie uratowało…
– Nie mogę, mamo – wyszeptałam i pozwoliłam, by samotna łza spłynęła po moim policzku.