Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

TO Evi Krzywizny i niedomknięcia część II - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
21 maja 2025
38,00
3800 pkt
punktów Virtualo

TO Evi Krzywizny i niedomknięcia część II - ebook

„TO Evi. Krzywizny i niedomknięcia” to poruszająca opowieść o kobiecej sile, milczeniu i prawdzie, której przez lata nie wolno było wypowiedzieć. Osadzona w dusznej rzeczywistości PRL-u, ukazuje dalsze losy kobiet, których głos był przez dekady marginalizowany. Evi i Kazimiera – splecione miłością, przemilczeniami i próbą ocalenia siebie – stają się lustrami naszej pamięci. To książka, która nie daje gotowych odpowiedzi, ale zostawia pytania – te najtrudniejsze, najbardziej niewygodne. Dla tych, którzy chcą zrozumieć kobiecą perspektywę tamtych czasów i odnaleźć w niej coś bardzo współczesnego.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397326521
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Kilka słów po­dzię­ko­wa­nia dla mo­ich bli­skich za ich nie­oce­nione wspar­cie, wy­ro­zu­mia­łość i cier­pli­wość, które oka­zują mi, gdy za­nu­rzam się w twór­czym świe­cie.

Ser­decz­nie dzię­kuję Pani re­dak­tor i ko­rek­tor, Jo­an­nie Fiuk, za jej po­moc, cenne po­rady oraz pro­fe­sjo­nalne wspar­cie. Dzię­kuję także Ma­te­uszowi, mi­strzowi składu, oraz Ma­cie­jowi Pie­dzie, któ­rych wy­jąt­kowa praca miała klu­czowy wpływ na po­wsta­nie cy­klu po­wie­ści „TO Evi”.1

SPOTKANIE DWÓCH UDRĘCZONYCH DUSZ

Grudzień, rok 1968, Zakład Psychiatryczny w Kochanowie

Wraz z trza­skiem ko­lej­nych za­my­ka­nych drzwi izo­la­tek Sa­wicka przy­my­kała po­wieki. Trwo­żyła ją myśl, że pa­cjenci ca­łego od­działu spę­dzą noc w po­dob­nych wa­run­kach jak ona. Za­wsze uni­kała tego miej­sca, jed­nak te­raz dzię­ko­wała Bogu, że cho­ciaż w ten spo­sób może czu­wać nad do­piero co przy­wie­zioną pa­cjentką. Ka­zia przy­warła do ściany roz­dzie­la­ją­cej izo­latki. Bły­ski nie­bie­skiego świa­tła do­cie­ra­jące zza okna do­wo­dziły, że ka­retka wciąż stoi pod wej­ściem, a wy­łą­czono je­dy­nie sy­gnał dźwię­kowy trans­por­tera. Wszystko, co przed kil­koma mi­nu­tami zo­ba­czyła, wy­da­wało się jej kom­plet­nie nie­re­alne. Miała wra­że­nie, że przez dziurkę od klu­cza cof­nęła się do prze­szło­ści i że „nowa” to jej Ju­sty­sia. Do­piero z do­cie­ra­ją­cych zza ściany roz­mów per­so­nelu do­wie­działa się, że przy­wie­ziona dziew­czyna ma na imię Ewa i pró­bo­wała się otruć.

Po­nad dzie­się­cio­letni po­byt w za­kła­dzie ugrun­to­wał w Sa­wic­kiej pewną szpi­talną prak­tykę, do któ­rej te­raz trzeźwo się od­nio­sła. Do tej pory do ko­cha­now­skiej pla­cówki nie przy­wo­żono osób za­raz po pró­bie sa­mo­bój­czej. Nie­do­szłych sa­mo­bój­ców naj­pierw przy­wra­cano do ży­cia w lo­kal­nym szpi­talu, a do­piero póź­niej trans­por­to­wano tu­taj na te­ra­pię lub ocenę psy­chia­tryczną. W tym przy­padku można było wnio­sko­wać, że cały ku­raż nad nie­let­nią pa­cjentką bę­dzie prze­pro­wa­dzany w ko­cha­now­skim psy­chia­tryku.

Nim upo­rano się z płu­ka­niem żo­łądka nowo przy­by­łej, per­so­nel cią­gle gdzieś bie­gał, za­kłó­ca­jąc sen po­zo­sta­łym pen­sjo­na­riu­szom. Do­piero nad ra­nem sy­tu­acja zo­stała opa­no­wana i w sali obok za­le­gła gro­bowa ci­sza. W któ­rymś mo­men­cie Sa­wicka chyba przy­snęła, bo obu­dziło ją de­li­katne stu­ka­nie do drzwi. Za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, do za­la­nej słoń­cem izo­latki wsu­nęła się Ada. W ręku trzy­mała nie­bie­ską ko­pertę.

– W końcu się pani do­cze­kała – ode­zwała się, wy­cią­ga­jąc dłoń z li­stem.

Ka­zia ze­rwała się na równe nogi i nim co­kol­wiek od­po­wie­działa, zer­k­nęła na awers ko­re­spon­den­cji.

– To od brata – oznaj­miła, nie kry­jąc roz­cza­ro­wa­nia. – Nie­mal od roku nie mam od nich wie­ści – wes­tchnęła.

– Ale brat w końcu na­pi­sał. Może i o cór­kach coś bę­dzie w li­ście?

– Może – przy­znała Ka­zia. – A jak ta nowa pa­cjentka? Le­piej z nią? Bo ja­koś tak wszystko na­gle uci­chło. – Sa­wicka wpa­try­wała się w Adę, wy­cze­ku­jąc od­po­wie­dzi. Oba­wiała się, że usły­szy, iż dziew­czyny nie udało się ura­to­wać.

– Już zo­stała prze­nie­siona na od­dział. Tro­chę z nami zo­sta­nie, a po­tem za­biorą ją ro­dzice. Jest nie­peł­no­let­nia i chyba bar­dzo za­gu­biona. Ale o tym prze­ko­nam się ju­tro na in­dy­wi­du­al­nej roz­mo­wie.

– No, pani Sa­wicka, wra­camy na salę. – Ada roz­chy­liła drzwi po­miesz­cze­nia, ocze­ku­jąc, aż Ka­zia wyj­dzie na ko­ry­tarz. – Ewa jest w je­de­na­stce – do­dała pół­gło­sem. – Na ra­zie nie­wiele się od­zywa. Może pani spró­bo­wać – mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo, zo­sta­wia­jąc Sa­wicką na holu.

– Na to przyj­dzie czas – jakby do sie­bie rzu­ciła Ka­zia, zmie­rza­jąc z li­stem pro­sto do ła­zienki.

We­szła do pierw­szej z brzegu ka­biny, za­mknęła klo­ze­tową klapę i roz­sia­dła się na niej wy­god­nie.

– Ale ziąb – sap­nęła, za­pi­na­jąc pod szyją gu­zik swe­tra. – No co tam mi do­no­sisz – szep­nęła i uśmie­cha­jąc się, ro­ze­rwała ko­pertę.

– „Pi­szę do Cie­bie…” – od­czy­tała płyn­nie, po czym prze­ły­ka­jąc łzy szczę­ścia, jak gąbka chło­nęła wie­ści z Roz­to­cza.

Na wieść o cho­ro­bie brata, matki i pro­ble­mach Sa­biny Ka­zia po­czuła smu­tek, ale za chwilę roz­pro­mie­niła się, czy­ta­jąc, że Ju­stynka wy­cho­dzi za mąż. Stefa do­no­siła, że po ślu­bie młod­sza có­reczka Kazi za­mieszka u te­ścio­wej, na co ona roz­ma­rzyła się, że nie­długo zo­sta­nie bab­cią. Jej oczy tak roz­bły­sły, że nie­trudno było so­bie wy­obra­zić, jak piękną była kie­dyś ko­bietą.

– To dla­tego nie mia­ły­ście czasu pi­sać do mnie – mam­ro­tała do sie­bie, przy­ci­ska­jąc list do piersi. – Pew­nie u was straszne za­mie­sza­nie, nie tylko świą­teczne, ale i ży­ciowe.

Sa­wicka po­woli za­częła opusz­czać to­a­letę. Tuż przy drzwiach opłu­kała wodą spo­cone ręce. Ką­tem oka zer­k­nęła w lu­stro i, za­trwo­żona, aż się za­trzy­mała. Wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej niż kie­dyś. Jej twarz po­kry­wały zmarszczki, po­liczki nieco się za­pa­dły, wło­sów znacz­nie ubyło, a wzrok stał się ma­towy. Poza lekką si­wi­zną do­strze­gła, że znacz­nie się skur­czyła, przez co po­da­ro­wany swe­ter wi­siał na niej jak na wie­szaku. Wpa­trzona we wła­sne od­bi­cie, tłu­ma­czyła so­bie, że wszystko blak­nie, kru­szeje, więd­nie. Skóra bled­nie, z wie­kiem po­krywa się pie­gami, aż w końcu zmarsz­czy się ni­czym pa­pier. Ale trzeba przeć na­przód, nie pod­da­wać się. W końcu dzia­ła­nie jest obo­wiąz­kiem wol­nego czło­wieka wo­bec prze­mi­ja­nia.

Ostat­nia myśl bar­dzo spodo­bała się Sa­wic­kiej. Była z sie­bie dumna, że po­trafi tak fi­lo­zo­fo­wać.2

PSYCHOROZMOWA

Nie mo­gąc od­zy­skać peł­nej kon­troli nad cia­łem, Evi ner­wowo za­mru­gała. Pasy, któ­rymi była przy­pięta do łóżka, utwier­dziły ją w przy­pusz­cze­niu, gdzie się znaj­duje. Stop­niowo, jak po szy­nach, ru­szyła w niej lo­ko­mo­tywa świa­do­mo­ści. Wy­stra­szona, za­sta­na­wiała się, czy to psy­chia­tryk i co się jej wła­ści­wie stało. Roz­glą­da­jąc się ner­wowo, Evi spo­strze­gła za­glą­da­ją­cych do sali ob­cych lu­dzi. Ob­ser­wa­to­rzy wy­mie­niali się co chwila. Ich twa­rze były bez wy­razu, jakby nie mieli świa­do­mo­ści ist­nie­nia nor­mal­nego świata.

Wraz z ak­cep­ta­cją re­aliów w Szcze­pa­ni­ków­nie ro­sło zde­ner­wo­wa­nie wy­ni­ka­jące z po­czu­cia za­gro­że­nia. Od­czu­wa­jąc klau­stro­fo­biczne uwię­zie­nie, dziew­czyna za­częła pła­kać i na­wo­ły­wać po­mocy. Kiedy Ka­zia we­szła na salę, Evi w ge­ście bez­rad­no­ści pod­nio­sła na nią wzrok, nie ukry­wa­jąc, że po­trze­buje wspar­cia.

– Wi­taj – ode­zwała się Sa­wicka. – Je­stem Ka­zi­miera, a ty?

– Evi – od­parła po­iry­to­wana dziew­czyna, sza­mo­cząc się w uwięzi. – Może pani we­zwać ko­goś z per­so­nelu?

– Mhm – mruk­nęła Ka­zia, ale nim wy­szła, ktoś z ze­wnątrz za­trza­snął uchy­lone drzwi.

Evi otak­so­wała ją kry­tycz­nie, z nie­cier­pli­wo­ści prze­wa­la­jąc oczami. Psy­chia­tryk to było dla niej nowe, obce śro­do­wi­sko.

Ada stała pod ga­bi­ne­tem or­dy­na­tora od­działu i ge­sty­ku­lu­jąc, o czymś z nim roz­pra­wiała. Szu­ra­nie przy­du­żych kapci Sa­wic­kiej prze­rwało me­dy­kom dys­ku­sję.

– Za­raz do was do­łą­czę – rzu­ciła Ada, wy­prze­dza­jąc za­miary pod­opiecz­nej.

Ka­zia za­wró­ciła. Nio­sąc Evi wia­do­mość, za­sta­na­wiała się nad skró­tem imie­nia, ja­kim przed­sta­wiła się dziew­czyna. „To pew­nie od­po­wied­nik imie­nia »Ewa« w ja­kimś ob­cym ję­zyku”– roz­my­ślała, za­mie­rza­jąc roz­szy­fro­wać zna­cze­nie imie­nia pod­czas naj­bliż­szej wi­zyty w bi­blio­tece.

Kiedy wró­ciła do po­koju no­wej, ta była pur­pu­rowa ze zło­ści.

– I co? – rzu­ciła ner­wowo.

– Za­raz przyj­dzie Ada i pew­nie cię uwolni.

– Oby – sap­nęła Evi, nie kry­jąc swo­jej wyż­szo­ści. – Jak śmią mnie tu­taj wię­zić. To prze­cież szpi­tal, a nie wię­zie­nie – ko­men­to­wała roz­draż­niona.

Ada sły­szała jej słowa i wcho­dząc do sali, była go­towa na atak.

– Tak, to szpi­tal – przy­znała po­god­nie, roz­pi­na­jąc Evi pas na wy­so­ko­ści klatki pier­sio­wej – ale gdy jest po­dej­rze­nie, że pa­cjent za­graża sam so­bie, mu­simy użyć wszel­kich moż­li­wych środ­ków bez­pie­czeń­stwa.

Wy­swo­bo­dzona pa­cjentka zda­wała się jej nie słu­chać. Pod­nio­sła się i cho­dząc po po­miesz­cze­niu, ro­biła re­ko­ne­sans.

Ktoś znów otwo­rzył drzwi, zaj­rzał do środka i się wy­co­fał. Cie­kaw­scy za­glą­dali do sali no­wej przez dłuż­szy czas.

– Ja pier­dolę – za­klęła Evi, ła­piąc się za głowę z po­iry­to­wa­nia. – Czy ja mam spać wśród tych świ­rów? – Ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, za­trzy­mała wzrok na Adzie. – To ja­kieś nie­po­ro­zu­mie­nie. Chcę na­tych­miast zo­stać od­wie­ziona do domu.

Ada ob­ser­wo­wała Evi, kiedy ta cho­dziła. Za­uwa­żyła, że dziew­czyna stop­niowo się wy­ci­sza. „Do­brze, do­brze” – szep­tała w my­ślach, wi­dząc, że nowa pa­cjentka stara się spro­wa­dzić swoje my­śle­nie na od­po­wied­nie tory.

Szcze­pa­ni­kówna na chwilę przy­sia­dła na łóżku, po czym znów wstała i za­częła krą­żyć po po­koju.

– Evi, czy mo­żemy przejść do ga­bi­netu i na osob­no­ści w spo­koju po­roz­ma­wiać? – za­pro­po­no­wała le­karka. – Zro­bię her­batę i opo­wiesz mi o swo­ich pro­ble­mach.

– Ja nie mam pro­ble­mów. Moja matka jest jed­nym wiel­kim pro­ble­mem. Ona ja­kimś cu­dem jest wolna, a ja w psy­chia­tryku.

Ada pa­trzyła na pa­cjentkę na wskroś ana­li­tycz­nie, sta­ra­jąc się oce­nić, czy jej pro­po­zy­cja w ja­ki­kol­wiek spo­sób za­cie­ka­wiła Evi. Wy­da­wało się, że przy­naj­mniej czę­ściowo dziew­czyna jest za­in­te­re­so­wana. Me­to­dyka dzia­ła­nia Ady na­ka­zy­wała na wszel­kie spo­soby do­trzeć do nowo przy­by­łej. Le­karka ob­ser­wo­wała ją, pró­bu­jąc do­ciec, w jaki spo­sób ma jej po­móc. Za­sta­na­wiała się, czy Evi kie­dyś ko­muś w pełni ufała.

– Evi.

Na ła­godny głosu te­ra­peutki Szcze­pa­ni­kówna rap­tow­nie się za­trzy­mała.

– Nie za­mie­rzam za­głę­biać się z pa­nią w fi­lo­zo­ficzne dys­puty na te­mat sta­ło­ści lub zmien­no­ści ludz­kiej na­tury, ale her­baty z chę­cią się na­piję – od­po­wie­działa but­nie.

– Tak? A z kim chęt­nie roz­ma­wiasz o ludz­kiej na­tu­rze? – za­in­te­re­so­wała się Ada.

– Może z Pa­nem? – z iro­nią od­po­wie­działa Evi, ale za­raz spro­sto­wała: – Jego nie ma, więc z Nim też nie dys­ku­tuję.

– W nic nie wie­rzysz? – za­trwo­żyła się Ka­zia, która do­piero te­raz od­wa­żyła się za­sy­gna­li­zo­wać swoją obec­ność.

– W nic – rzu­ciła ner­wowo dziew­czyna.

– W Boga też nie? W Naj­święt­szą Pa­nienkę? Ani w ja­ką­kol­wiek siłę wyż­szą? – Ka­zia pró­bo­wała od­blo­ko­wać Evi. Czuła, że przez we­wnętrzne cier­pie­nie na­sto­latka ob­ro­sła w twardą sko­rupę, sku­tecz­nie ka­mu­flu­jącą praw­dziwe uczu­cia.

Sa­wicka od­czuła po­trzebę przy­tu­le­nia tej bied­nej dzie­ciny. Przez mo­ment chciała ją ob­jąć i obie­cać, że wszystko bę­dzie do­brze. Pa­trzyła na nią i my­ślała, że jest taka mło­dziutka, pra­wie jak jej młod­sza córka.

– Evi – ci­cho ode­zwała się Ka­zia.

Dziew­czyna po­trzą­snęła lekko głową, orien­tu­jąc się, że wła­śnie prze­grała star­cie i wy­lą­do­wała zno­kau­to­wana na de­skach ringu.

– Prze­pra­szam, ale czy mogę mó­wić pani po imie­niu? – za­py­tała szybko.

– Ależ oczy­wi­ście, bę­dzie mi bar­dzo miło.

– Jak długo tu je­steś? – zwró­ciła się do Kazi.

– Długo. A może na­wet zo­stanę do końca.

– Każda z was zo­sta­nie tu tylko tyle, ile bę­dzie ko­nieczne – wtrą­ciła się Ada.

Wie­działa, że nie po­winna ro­bić cze­goś tak mo­ral­nie nie­wła­ści­wego i nie­spra­wie­dli­wego jak przy­my­ka­nie oczu na po­byt w szpi­talu zu­peł­nie zdro­wej pa­cjentki. Kiedy bli­żej po­znała Sa­wicką, od razu oce­niła, że ko­bieta jest zdolna do sa­mo­dziel­nego funk­cjo­no­wa­nia w spo­łe­czeń­stwie.

– Idziemy na tę her­batę? – przy­po­mniała się Evi, wy­bi­ja­jąc te­ra­peutkę z we­wnętrz­nych dy­wa­ga­cji.

– A tak, tak. Chodźmy.

Ka­zia po­wio­dła wzro­kiem za wy­cho­dzą­cymi i przy­po­mi­na­jąc so­bie o ko­re­spon­den­cji, na­ma­cała ją w kie­szeni.

– Pora od­pi­sać Ziu­niowi. – Uśmiech­nęła się blado, zmie­rza­jąc do swo­jej sali. – Jak do­brze pój­dzie, list do­staną przed świę­tami.

Kiedy Sa­wicka prze­kro­czyła próg dzie­się­cio­oso­bo­wego po­koju, ogar­nęła ją swego ro­dzaju roz­pacz. Wo­dząc wzro­kiem po słabo kon­tak­tu­ją­cych, roz­cheł­sta­nych współ­lo­ka­tor­kach, czuła, że je­śli za­raz nie wyj­dzie na ze­wnątrz, per­spek­tywa spę­dze­nia świąt w tym oto­cze­niu do­pro­wa­dzi ją do obłędu. Tylko na­dzieja, że Evi bę­dzie obok, przy­wró­ciła w niej we­wnętrzną rów­no­wagę. Głę­boko za­czerp­nęła po­wie­trza i nim usia­dła na łóżku, upo­rząd­ko­wała szafkę.

Hela spod okna za­sła­niała jej wi­dok na ko­ry­tarz. Już za­mie­rzała ją prze­go­nić z wej­ścia, ale zer­k­nęła na nie­obecny wzrok ko­biety i po­wstrzy­mała się. „Ja pew­nie też tak wy­glą­da­łam”– upo­mniała się w du­chu.

Pi­sząc na­głó­wek li­stu, uśmiech­nęła się. Zo­rien­to­wała się, że brat roz­po­czął swoją ko­re­spon­den­cję po­dob­nie jak ona. „Pi­szę do Cie­bie…” – wy­ka­li­gra­fo­wała i za­wie­siła się, roz­wa­ża­jąc, co da­lej na­pi­sać.

***

– Na­zy­wasz się Ewa Szcze­pa­nik? – za­py­tała Ada, roz­po­czy­na­jąc se­sję z nową pa­cjentką.

Evi po­twier­dziła zdaw­ko­wym ru­chem głowy, ale się nie ode­zwała.

Prze­ła­do­wana hi­po­te­zami Ada mu­siała dać im ja­kieś uj­ście, dla­tego znów o so­bie przy­po­mniała.

– Evi.

Sły­sząc swoje imię, dziew­czyna spoj­rzała na te­ra­peutkę.

– Tak?

– Słu­chaj… W na­szej roz­mo­wie po­ru­szę tylko te kwe­stie i za­dam tylko te py­ta­nia, które po­zwolą nam usta­lić, dla­czego pró­bo­wa­łaś ode­brać so­bie ży­cie.

Evi ci­cho prych­nęła, po czym spo­koj­nie są­czyła her­batę. Przez mo­ment trwała w bez­ru­chu, pu­sto pa­trząc przed sie­bie.

Ada bacz­nie się jej przy­glą­dała. Ką­tem oka spo­strze­gła, że dziew­czyna za­marła. Ręka uno­sząca ku­bek do ust w pew­nym mo­men­cie za­wi­sła w po­wie­trzu, jakby była pod­trzy­my­wana nie­wi­dzialną żyłką. W końcu Szcze­pa­ni­kówna od­sta­wiła ku­bek, pod­nio­sła się, a po­tem krę­cąc głową, nie­spo­dzie­wa­nie się uśmiech­nęła.

– Evi? – za­gad­nęła Ada. – Kon­tak­tu­jesz? Je­steś tu, ale cię nie ma.

– Pró­buję od­na­leźć drogę wyj­ścia – od­po­wie­działa dziew­czyna ma­to­wym gło­sem.

– Mo­żesz to zro­bić, roz­ma­wia­jąc ze mną – za­su­ge­ro­wała le­karka.

– Może kie­dyś.

Ada po­ki­wała głową, jakby po­tra­fiła wejść w za­gma­twany umysł na­sto­latki. Jakby bez trudu od­czu­wała de­spe­rac­kie my­śli Evi, jej wy­ob­co­wa­nie i nie­zro­zu­mie­nie. Wy­py­tu­jąc o ulu­bione pio­senki czy książki, okre­ślała stan psy­chiczny na­sto­latki i two­rzyła jed­no­cze­śnie jej psy­cho­lo­giczny por­tret.

Naj­więk­sze emo­cje Evi oka­zy­wała, gdy mó­wiła o ulu­bio­nej mu­zyce. Fa­scy­no­wała się big-be­atem, szcze­gól­nie twór­czo­ścią Ka­rin Sta­nek z okresu jej so­lo­wej ka­riery z ze­spo­łem Czer­wono-Czarni. Kiedy Pol­skę za­lała fala big-be­atu, Evi za­ko­chała się w Żół­tych ka­len­da­rzach Pio­tra Szcze­pa­nika. Choć ni­gdy jesz­cze nie była nad mo­rzem, gdy wy­ma­wiała ty­tuł pio­senki, za­cią­gała się przy tym po­wie­trzem, nie­mal czu­jąc za­pach wody mor­skiej. Gdy swoje serce od­dała Lesz­kowi, w czo­łówce jej ulu­bio­nych utwo­rów po­ja­wił się Mały Książę Kasi Sob­czyk, a po­tem ko­lejno pio­senki Fi­li­pi­nek czy Marka Gre­chuty.

– Czy pani wie, że Ka­rin ma po­dobne ko­rze­nie co ja? – na­gle za­gad­nęła me­dyczkę. – Nie wiem, czy po­cho­dze­nie nie za­kłóci jej ka­riery – za­fra­so­wała się, nie wy­ja­śnia­jąc, o co tak na­prawdę jej cho­dzi.

W ciągu nie­mal go­dzin­nej roz­mowy Ada ana­li­zo­wała każde zda­nie pa­cjentki, oce­nia­jąc jej psy­chiczną kon­dy­cję i nie da­jąc po so­bie po­znać, że prze­pro­wa­dza lecz­ni­czy re­ko­ne­sans. Jako stu­dentka psy­chia­trii nie uży­wała na­uko­wego ter­minu „sy­ne­ro­lo­gia” – wo­lała to okre­śle­nie za­stą­pić „go­rą­cym od­czy­tem”, który po­le­gał na bie­żą­cym ana­li­zo­wa­niu re­ak­cji roz­mówcy, jego mowy ciała, za­cho­wa­nia, ubioru czy na­wet spoj­rze­nia.

– Ile tu zo­stanę? – nie­ocze­ki­wa­nie za­py­tała Evi, po tym jak Ada oznaj­miła, że może wró­cić do sali.

– Tyle, ile trzeba.

– To święta spę­dzę tu­taj?

– Twoi ro­dzice są już po­wia­do­mieni, a ja dziś prze­każę swoją opi­nię or­dy­na­to­rowi. Sama wiesz, że leki nie za­ła­twią wszyst­kiego.

– Mhm – przy­znała dziew­czyna, opusz­cza­jąc ga­bi­net.

Do je­de­nastki Evi pę­dziła ni­czym wy­strze­lona z procy, po­trą­ca­jąc po dro­dze wolno po­ru­sza­ją­cych się pen­sjo­na­riu­szy. Nie­moc do­pro­wa­dzała ją do fru­stra­cji, a in­for­ma­cja o za­wia­do­mie­niu ro­dzi­ców – za­wsty­dzała. Na­gle Evi przy­po­mniała so­bie o Kazi. Aby ją od­szu­kać, wy­szła ze swo­jej sali na ko­ry­tarz. Dłuż­szą chwilę błą­dziła wzro­kiem po za­gu­bio­nych pen­sjo­na­riu­szach, wie­dząc, że ża­den z nich nie po­może jej w po­szu­ki­wa­niach. Gdy beł­ko­cący coś nie­zro­zu­miale pa­cjent do­tknął jej ra­mie­nia, Evi go ode­pchnęła. Z po­czu­ciem wyż­szo­ści i lę­kiem za­glą­dała do ko­lej­nych po­miesz­czeń, ner­wowo po­cie­ra­jąc ­ra­mię. Pa­trzyła po­gar­dli­wie na szu­ra­ją­cych no­gami cho­rych i sta­rała się za­cho­wać dy­stans, nie tylko fi­zyczny.

Już wtedy uznała, że nie cierpi tego miej­sca. Tego obrzy­dli­wego za­pa­chu, nie­ustan­nych ję­ków, po­krzy­ki­wań, chi­cho­tów i wła­śnie tego szu­ra­nia kap­ciami. Psy­chia­tryk ko­ja­rzył się Evi z po­wol­nym do­go­ry­wa­niem w skraj­nie złych wa­run­kach. Był dla niej ni­czym pan­de­mo­nium, z któ­rego jak naj­szyb­ciej pra­gnęła się wy­do­stać.

Kiedy w po­koju ozna­czo­nym nu­me­rem cztery Evi w końcu od­na­la­zła Ka­zię, jej twarz roz­pro­mie­niła się. Wi­dok tej do­bro­tli­wej ko­biety uspo­ka­jał, od­prę­żał i spra­wiał, że na­sto­latka czuła się bez­piecz­nie. Wi­dząc, że nowa zna­joma jest za­jęta, Evi pod­su­nęła się na tyle bli­sko, by do­strzec na szafce ar­ku­sik pa­pieru.

Ewi­dent­nie Ka­zia roz­my­ślała nad tre­ścią li­stu, któ­rego na­głó­wek za­czy­nał się jakże do­brze zna­nymi jej sło­wami: „Pi­szę do Cie­bie”.

Twarz Evi za­pło­nęła ru­mień­cem.

– Pi­szesz do domu? – za­py­tała bez skrę­po­wa­nia.

– Tak. To list do brata. Tyle chcia­łam po­wie­dzieć moim bli­skim, a te­raz zu­peł­nie nie wiem, co mam na­pi­sać. Przez ostatni rok o wszyst­kim już im opo­wie­dzia­łam, cho­ciaż nie je­stem pewna, czy otrzy­mali całą ko­re­spon­den­cję.

– Ja też mam brata, Wal­diego – wy­znała Evi, sia­da­jąc na skraju łóżka.

– Mój na­zywa się Jó­zef. Wa­sza ro­dzina to ary­sto­kraci? – ­za­py­tała Ka­zia z uśmie­chem.

– E. Bab­cia nas tak na­zwała, a matka przy­stała na jej pro­po­zy­cję.

– Ja mam dwie córki: Ja­ninę i Ju­stynę. Mam też matkę ­An­to­ninę, sio­strę Sa­binę i dwóch braci, z któ­rych tylko je­den utoż­sa­mia się z ro­dziną. Wła­śnie do niego pi­szę.

– A masz męża? – do­cie­kała Evi.

Ka­zia przez dłuż­szą chwilę nie od­po­wia­dała, aż w końcu wy­ja­śniła:

– Tak. Mam męża, ale on już żyje z drugą ko­bietą. Ty wiesz, że ona też ma na imię Ka­zi­miera? – Ka­zia lekko się ro­ze­śmiała. – My­ślę, że Pan nie po­gubi się w tym, która Ka­zi­miera Sa­wicka jest wła­ściwą żoną Je­re­miego.

– Nie je­steś za­zdro­sna o męża ani zła?

– Za­zdrość o męż­czy­znę jest próż­no­ścią. Próba za­wład­nię­cia nim, po­sia­da­nia na za­wsze i na wła­sność jest złem. Tak zo­sta­łam wy­cho­wana, w sza­cunku do męż­czy­zny.

Po la­tach Ka­zia pa­trzyła na zdradę mał­żeń­ską ina­czej, okre­śla­jąc ją jako „swo­bodę”. Czas zro­bił swoje i do­szła do wnio­sku, że już nie czuje do ni­kogo urazy. Wy­ba­cza­jąc ko­chan­kom Remka, mo­gła za­cho­wać we­sołą, a nie smutną du­szę.

– Twój mąż miał piękne imię – za­uwa­żyła Evi, kil­ku­krot­nie wy­ma­wia­jąc imię „Je­remi” na głos.

– Ma piękne imię – po­pra­wiła ją Ka­zia. – On żyje. Ale w nim sa­mym nie­wiele było piękna. Nie wiem, czy wiesz, ale to imię po­cho­dzi z he­braj­skiego i zna­czy ni mniej, ni wię­cej tylko „ten, co zo­stał wy­wyż­szony przez Boga Jahwe”. I pod­czas na­szego wspól­nego ży­cia Re­mek za­cho­wy­wał się tak, jakby rze­czy­wi­ście zo­stał wy­wyż­szony. Nie miał zie­lo­nego po­ję­cia o he­braj­skim, a po­mia­tał wszyst­kimi i wszyst­kim. Nie­które źró­dła na­ukowe mó­wią, że męż­czyźni o tym imie­niu są nie­zwy­kle kre­atywni i in­te­li­gentni. I z tym mu­szę się zgo­dzić, cho­ciaż to wła­śnie kre­atyw­ność Remka przy­wio­dła mnie tu­taj.

Evi nie do końca ro­zu­miała słowa tej uwię­zio­nej i po­rzu­co­nej ko­biety, bo z jej tonu wnio­sko­wała, że ta ża­łuje męża.

– Żal ci go? Dla­czego? – zdzi­wiła się. Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, do­dała: – Nie każdy czło­wiek za­słu­guje na żal i nie każda śmierć na ża­łobę.

– Nie mówmy już o tym – po­pro­siła Sa­wicka, bo na­gle ­ja­koś po­smut­niała. – Je­remi to prze­cież czło­wiek i ja mu wy­ba­czy­łam. Z tru­dem, ale wy­ba­czy­łam – pod­su­mo­wała, wbi­ja­jąc wzrok w ścianę.

Nie roz­ma­wiały na ten te­mat wię­cej.

– Wra­camy do swo­ich sal – ko­mu­ni­ko­wał pie­lę­gniarz, wsu­wa­jąc głowę do ko­lej­nych po­miesz­czeń. – Za­raz bę­dziemy ­po­da­wać leki.

Po­mruki nie­za­do­wo­le­nia mie­szały się z chi­cho­tem obłą­ka­nych, któ­rzy bier­nie pod­da­wali się prze­py­chance, jaka za­pa­no­wał wo­kół.

„Ja pier­dolę” – za­klęła w my­ślach Evi, po­dą­ża­jąc w kie­runku wyj­ścia z czwórki.

Ka­zia od­pro­wa­dziła ją wzro­kiem i mach­nęła na po­że­gna­nie.3

ROZMOWA ADY Z LUCYNĄ

Do Ko­cha­nowa Lu­cyna wy­brała się we wto­rek, dzień przed Wi­gi­lią. Tego dnia rano or­dy­na­tor po­wia­do­mił Adę, że koło po­łu­dnia przy­jadą ro­dzice nie­let­niej pa­cjentki. Nie­trudno było się do­my­ślić, że de­cy­zja co do dal­szej re­kon­wa­le­scen­cji Szcze­pa­ni­kówny le­żała w rę­kach jej matki. Prze­ło­żony po­le­cił po­in­for­mo­wać Szcze­pa­ni­ków o fak­tycz­nym sta­nie zdro­wia ich dziecka, łącz­nie z oba­wami i wnio­skami, ja­kie Ada za­mie­ściła w ra­por­cie.

Chcąc przy­go­to­wać Evi do spo­tka­nia, Ada we­zwała ją do ga­bi­netu. Ka­zia, która aku­rat wra­cała z to­a­lety, przy­pad­kowo na­tknęła się na obie ko­biety. Przy­wi­tały ją zdaw­ko­wym po­zdro­wie­niem i znik­nęły za drzwiami te­ra­peu­tycz­nego po­miesz­cze­nia. Tak chłodne przy­wi­ta­nie nie tylko zdzi­wiło Sa­wicką, ale też wzbu­dziło jej za­in­te­re­so­wa­nie. Jakby przez skórę czuła, że dziś wy­da­rzy się coś nie­sa­mo­wi­tego. Pod­eks­cy­to­wana tym od­czu­ciem, po­sta­no­wiła ob­ser­wo­wać wej­ście i hol.

Około go­dziny dwu­na­stej drzwi od­działu psy­chia­trycz­nego roz­warły się i wraz z mroź­nym po­dmu­chem wia­tru uka­zała się w nich Lu­cyna Szcze­pa­nik. Ko­bie­cie to­wa­rzy­szył jej mał­żo­nek, który – skur­czony – po­dą­żał za pro­wa­dzą­cym ich pie­lę­gnia­rzem. Para za­trzy­mała się tuż przy wej­ściu, by strze­pać z okryć odro­biny bia­łego pu­chu.

Wpa­tru­jąc się w męż­czy­znę, Ka­zia omal nie ze­mdlała. Od razu roz­po­znała Zyg­munta Szcze­pa­nika, za­rządcę go­spo­dar­stwa w Roz­to­czu. Otrzeź­wił ją zimny pot, jaki po­czuła na karku. Od­blo­ko­wana pa­mięć sama uru­cho­miła ka­lej­do­skop wspo­mnień z okresu żniw­nego w pe­ge­erze. Gło­śno prze­ły­ka­jąc ślinę, Sa­wicka wsu­nęła się głę­biej za cho­inkę. Z tej po­zy­cji mo­gła swo­bod­nie ob­ser­wo­wać przy­by­łych.

Pie­lę­gniarz ski­nął ręką, za­chę­ca­jąc Szcze­pa­ni­ków, aby po­dą­żali za nim. Po chwili gro­madka znik­nęła w przy­ciem­nio­nym ko­ry­ta­rzu dla per­so­nelu. Sa­wicka ni­czym de­tek­tyw po­drep­tała śla­dem przy­by­łych.

***

Evi, zna­jąc matkę, nie przy­pusz­czała, że ta stawi się w psy­chia­tryku na we­zwa­nie or­dy­na­tora. Do­piero stu­ka­nie do drzwi spra­wiło, że na­sto­latka jakby wy­rwała się z transu. Krę­cąc się ner­wowo, roz­glą­dała się na boki, to znów bła­gal­nie pa­trzyła na Adę, jakby tym spoj­rze­niem mo­gła od­wlec mo­ment spo­tka­nia.

Za­nim le­karka zdą­żyła co­kol­wiek zro­bić, Szcze­pa­ni­kowa we­szła do ga­bi­netu bez za­pro­sze­nia. Ada zgro­miła ją wzro­kiem, a Lu­cyna oschle przy­wi­tała córkę.

– Za­zwy­czaj czeka się na za­pro­sze­nie – rzu­ciła Ada. – Kto jak kto, ale na­uczy­cielka po­winna o tym pa­mię­tać.

– Je­śli to była prośba, za­bra­kło w niej od­po­wied­niej in­to­na­cji – kwa­śno od­gry­zła się Lu­cyna.

– Chyba do­brze by­łoby, że­bym po­wie­działa kilka słów na te­mat Evi – ode­zwała się Ada, nie spusz­cza­jąc wzroku z ko­biety.

– I? – po­na­gliła ją Szcze­pa­ni­kowa.

– Pań­stwa córka chciała ode­brać so­bie ży­cie – rzu­ciła twardo. – Przy­pusz­czam, że próba sa­mo­bój­cza Evi była efek­tem czy­ichś spe­ku­la­cji wzglę­dem jej osoby, co do­pro­wa­dziło na­sto­latkę do we­wnętrz­nych roz­te­rek, a w re­zul­ta­cie wy­wo­łało de­pre­sję…

– Pani się myli – prze­rwała jej Lu­cyna.

– Nie mylę się – ma­to­wym gło­sem zre­wan­żo­wała się Ada. Nie za­mie­rzała się tłu­ma­czyć. Zda­wała so­bie sprawę, że dal­sza roz­mowa ze Szcze­pa­ni­kową to strata czasu, bo matka dziew­czyny po­słu­gi­wała się wą­tłymi wy­ja­śnie­niami i pół­słów­kami. Nie kryła swo­jego nie­za­do­wo­le­nia, jakby nie była świa­doma, że jej dziecko otarło się o śmierć.

– Na­wet przez chwilę nie chcia­łaś mnie zo­ba­czyć – wtrą­ciła się Evi, po­sy­ła­jąc matce wście­kłe spoj­rze­nie. A kiedy zo­rien­to­wała się, że Lu­cyna ją lek­ce­waży, wrza­snęła: – Na­wet, kurwa, nie wy­sła­łaś je­ba­nej kartki uro­dzi­no­wej! Dla cie­bie li­czą się tylko te je­bane kok­taj­lowe przy­ję­cia!

Wzbu­rze­nie Evi było tak ogromne, że w tym mo­men­cie była go­towa tu zo­stać. Czuła, że złość kipi z niej uszami.

– To nie tak – bąk­nęła Lu­cyna, spusz­cza­jąc wzrok.

– Żad­nej kartki? – wtrą­cił się do roz­mowy Zyg­munt, a jego za­sko­cze­nie było tak duże, że wzro­kiem świ­dro­wał żonę.

Ada ze współ­czu­ciem po­ki­wała głową.

– Do­my­śla się pan dla­czego?

Zyg­munt nie od­po­wie­dział. Py­ta­nie tej mi­łej le­karki zu­peł­nie go za­sko­czyło.

W po­koju za­pa­dła nie­wy­godna ci­sza. Ze­brani trwali w dziw­nej apa­tii, z któ­rej nie po­tra­fili się otrzą­snąć. Jed­nak sły­sząc wzmo­żony ruch na ko­ry­ta­rzu, w końcu oprzy­tom­nieli.

Lu­cyna zbli­żyła się do Evi na tyle, że gdyby wy­cią­gnęła dłoń, do­tknę­łaby jej ra­mie­nia. Pa­trzyła na nią, spra­wia­jąc wra­że­nie, że chce ją przy­tu­lić, do­dać otu­chy. Przez chwilę można było przy­pusz­czać, że Evi cof­nie się choć mi­ni­mal­nie przed matką, ale ta na­wet się nie po­ru­szyła.

Ada już ją roz­szy­fro­wała. Wie­działa, że Evi robi to ce­lowo, aby za­cho­wać po­zory od­wagi. Tak na­prawdę oko­pała się na swo­jej po­zy­cji.

Lu­cyna spu­ściła wzrok, a Zyg­munt ci­cho za­klął. Wła­ści­wie trudno było o wy­mow­niej­szą re­ak­cję.

– Pa­cjentka po­winna zo­stać skie­ro­wana na ob­ser­wa­cję – pod­jęła te­ra­peutka. – Mu­simy wy­klu­czyć praw­do­po­do­bień­stwo za­cho­wań dy­so­cja­cyj­nych.

– Co pani mówi? – po­iry­to­wała się Lu­cyna. – Są­dzę, że Evi cierpi na chro­niczne le­ni­stwo, ta­kie, ja­kie wy­stę­puje u więk­szo­ści mło­dzieży w jej wieku.

– Ro­zu­miem, że pani w tym te­ma­cie jest wy­edu­ko­wana? – z iro­nią za­py­tała Ada. – Je­śli jest ina­czej, to pro­szę po­wie­dzieć, dla­czego Evi czę­sto po­pada w ma­razm. Ob­ser­wu­jąc ją, za­uwa­ży­łam, że ogar­nia ją stu­por.

Mimo że Ada była bar­dzo prze­ko­nu­jąca, Lu­cyna nie da­wała za wy­graną.

– Pani kon­fa­bu­luje – rzu­ciła czer­wona ze zło­ści.

– Czyżby? Nie mylę się – od­parła sta­now­czo le­karka. – De­cy­zja o dal­szym le­cze­niu na­leży do pań­stwa, ale pro­szę trak­to­wać córkę po pro­stu jak czło­wieka.

Ada wie­działa, że nic wię­cej nie może zro­bić. Wy­szła, zo­sta­wia­jąc całą trójkę w ga­bi­ne­cie.

Kiedy zo­stali sami, Evi za­pra­gnęła rzu­cić się w ob­ję­cia matki. Chciała być tam, gdzie być po­winna – ogrom­nie pra­gnęła zna­leźć się w domu. Jed­nak chłód bi­jący od Lu­cyny spra­wił, że nie od­wa­żyła się do niej przy­tu­lić. Ni­czym zbity pies bła­gal­nym gło­sem po­pro­siła, aby ro­dzice za­brali ją do domu.

Kiedy Ada po kwa­dran­sie wró­ciła do ga­bi­netu, za­stała Evi w ob­ję­ciach ojca. Blady jak ściana Zyg­munt tu­lił córkę, obie­cu­jąc so­bie, że już jej nie zo­stawi. Lu­cyna stała obok. Wy­glą­dała na skru­szoną, ale Ada już wcze­śniej ją zdia­gno­zo­wała, uzna­jąc, że Szcze­pa­ni­kowa wy­ka­zuje nad­mierną skłon­ność do za­ta­ja­nia prawdy. Wcze­śniej­sze stwier­dze­nie, że Evi jest le­niwa, ni­jak miało się do wy­ni­ków, ja­kie dziew­czyna osią­gała w szkole. Ada do­sko­nale ro­zu­miała, że ko­bieta oba­wia się o swoją po­zy­cję w sze­re­gach par­tii, ale nie poj­mo­wała, dla­czego nie ko­cha wła­snego dziecka…

Po wyj­ściu ze szpi­tala Lu­cyna za­trzy­mała się na chod­niku. Zyg­munt zro­bił to samo. Oboje mil­czeli, świa­domi, ja­kiej roz­mowy unik­nęli – czy też może jaką od­wle­kali. Cze­ka­jąc, aż Evi spa­kuje się i do nich do­łą­czy, każde w swo­jej gło­wie wal­czyło z roz­bie­ga­nymi my­ślami.

***

Kiedy Ka­zia za­uwa­żyła, że ro­dzice na­sto­latki opusz­czają szpi­tal, ode­tchnęła. Była szczę­śliwa, że te święta spę­dzi w to­wa­rzy­stwie Evi. „Ta dziew­czyna tak mi przy­po­mina Ju­sty­się” – my­ślała z no­stal­gią, wra­ca­jąc na salę. Gdy mi­jała je­de­nastkę, wsu­nęła głowę do środka, aby się przy­wi­tać, ale wi­dok, jaki za­stała, ode­brał jej mowę. Evi opróż­niała szu­fladkę szafki, wrzu­ca­jąc za­war­tość do ma­łego wo­reczka. Pal­cami prze­cze­sała blond włosy i ogrom­nie się spie­sząc, wpa­dła na sto­jącą w progu Ka­zię.

– Jadę do domu – wy­mam­ro­tała, chcąc ją wy­mi­nąć. – Ro­dzice cze­kają.

– A do­kąd je­dziesz? – za­in­te­re­so­wała się Ka­zia, na­gle do­sta­jąc olśnie­nia, że przez te kilka dni o to nie za­py­tała.

– Jak to gdzie? Do Roz­to­cza – rzu­ciła i nie cze­ka­jąc na nic, uści­snęła przed­ra­mię Sa­wic­kiej.

– Do wi­dze­nia – szep­nęła do sie­bie Ka­zia, bo dziew­czyna po­pę­dziła ko­ry­ta­rzem do wyj­ścia.

Pie­lę­gniarz już cze­kał na Evi. Dla za­bawy po­trzą­sał pę­kiem klu­czy. Ta nie­har­mo­nijna mie­sza­nina dźwię­ków jed­nych pa­cjen­tów przy­cią­gała, a in­nych de­ner­wo­wała. Ci dru­dzy, szu­ka­jąc ucieczki, za­kry­wali uszy i z ję­kiem obi­jali się o ściany. Męż­czy­zna drwił z ich za­cho­wa­nia, co­raz moc­niej tar­mo­sząc kół­kiem.

Ka­zia wol­nym kro­kiem szła za Evi. Była roz­cza­ro­wana nie tylko jej po­że­gna­niem, ale i na­dzieją, jaką sama w so­bie wzbu­dziła.

Kiedy opie­kun roz­go­nił tłu­mek spod drzwi, Sa­wicka po­de­szła do okna. Nie zo­ba­czyła już Evi, ale zdą­żyła zer­k­nąć na wołgę od­jeż­dża­jącą spod bu­dynku. Po­ma­chała do niej. Wzdy­cha­jąc ci­cho, za­smu­ciła się per­spek­tywą sa­mot­nych świąt.

***

Przez trwa­jącą po­nad go­dzinę po­dróż Lu­cyna roz­my­ślała nad tym, co usły­szała od nie­zbyt uprzej­mej le­karki. Nie zga­dzała się z teo­riami ani oceną, jaką za­pewne wy­sta­wiła jej ta młoda osóbka. Prze­cież tak na­prawdę ko­chała córkę, tylko przez wzgląd na bez­pie­czeń­stwo Evi przez te kilka mie­sięcy zmi­ni­ma­li­zo­wała z nią kon­takty.

Wraz z awan­sem Lu­cyny dy­rek­tor za­trud­nił w szkole no­wego na­uczy­ciela, zle­ca­jąc Szcze­pa­ni­ko­wej opiekę nad trzy­dzie­sto­dwu­lat­kiem. Na od­le­głość było wi­dać, że mło­kos to ogon z cen­trali. Wie­dząc o we­wnętrz­nych we­ry­fi­ka­cjach, Lu­cyna była pewna, że młody, am­bitny to­wa­rzysz wkrótce wy­niu­cha coś o jej prze­szło­ści. Za wszelką cenę uni­kała więc py­tań o ro­dzinę, a ad­res szkoły córki trzy­mała w ta­jem­nicy. Była świa­doma, że wła­dza za po­mocą wszech­obec­nej cen­zury może na­mie­rzyć każdy list oby­wa­tela, by do­trzeć do in­te­re­su­ją­cych par­tię in­for­ma­cji.

Słowa Evi o nie­wy­sła­nej kartce uro­dzi­no­wej za­bo­lały Lu­cynę do ży­wego, a jesz­cze gor­szy oka­zał się mro­żący krew w ży­łach wzrok Zyg­munta. Ta po­garda, ja­kiej ni­gdy wcze­śniej jej nie oka­zał, była dru­zgo­cąca. „Je­dy­nym roz­wią­za­niem by­łaby szkoła par­tyjna, ale te­raz wszystko się zmie­nia” – po­my­ślała Lu­cyna, wy­sia­da­jąc z sa­mo­chodu w szare gru­dniowe po­po­łu­dnie.

Gdy we­szła do domu, utwier­dziła się w prze­ko­na­niu, że musi z Zyg­mun­tem po­roz­ma­wiać na te­mat przy­szło­ści ich córki – i ta roz­mowa stała się dla niej prio­ry­te­tem.4

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA

Rok 1969

Po po­wro­cie do Roz­to­cza dom stał się dla Evi obcy. Tak chciała do niego wró­cić, a te­raz, gdy już tu była, czuła cho­ro­bliwy strach. W noc­nych ma­rach na­wie­dzały ją po­wy­krzy­wiane twa­rze pa­cjen­tów z psy­chia­tryka, któ­rzy stu­kali w okna i bła­gali o po­moc. Ich wy­cią­gnięte w roz­pa­czy ręce nie prze­sta­wały ło­mo­tać. Ten stu­kot był tak re­ali­styczny, że do­pro­wa­dzał Evi do fu­rii. Umę­czona i spo­cona, sia­dała na łóżku i omia­ta­jąc wzro­kiem po­miesz­cze­nie, na­słu­chi­wała. W końcu uzna­wała, że to wy­obraź­nia płata jej fi­gle.

Tego roku wy­jąt­kowo Evi nie po­ma­gała w świą­tecz­nych przy­go­to­wa­niach. Na­fa­sze­ro­wana przez matkę psy­cho­tro­pami, czuła się sen­nie i zu­peł­nie obo­jęt­nie pod­cho­dziła do tego, co działo się na dole w kuchni. Le­żała u sie­bie na górce, co ja­kiś czas od­wie­dzana przez brata nad­mier­nie dba­ją­cego o jej po­trzeby. Stan, w któ­rym była po za­ży­ciu le­ków, na­wet jej się po­do­bał. Oprócz spo­ra­dycz­nych za­wro­tów głowy i noc­nych kosz­ma­rów, które nota bene miały wkrótce ustą­pić, mo­gła roz­ma­wiać na każdy te­mat bez oka­zy­wa­nia zbęd­nych emo­cji. Jej ru­chy spo­wol­niły i, jak to okre­ślił Waldi, „zro­bo­ciały”.

Pod­czas ko­la­cji wi­gi­lij­nej Evi nie­wiele się od­zy­wała, za to matka traj­ko­tała jak na­jęta. Całą sobą nad­ska­ki­wała mę­żowi, a zwra­ca­jąc się do dzieci, przy­mil­nie się uśmie­chała. Pre­zent, jaki Lu­cyna wrę­czyła Evi, za­sko­czył wszyst­kich oprócz ob­da­ro­wa­nej. Za­brana wcze­śniej bran­so­letka, którą te­raz matka jej od­dała, przy­cią­gnęła wzrok nie tylko jej brata, ale rów­nież Zyg­munta. Obaj męż­czyźni do­my­ślili się, że po­da­ru­nek jest w ja­kiś spo­sób zwią­zany ze zda­rze­niami, ja­kie wkrótce na­stą­pią. I nie my­lili się.

Za­raz po ko­la­cji Zyg­munt zmie­nił płytę z ko­lę­dami na swoją ulu­bioną. Dźwięk ma­zurka B-dur op. 7 Fry­de­ryka Cho­pina wy­peł­nił sa­lon Szcze­pa­ni­ków. Nim pan domu za­siadł w fo­telu z kro­pelką ko­niaku, Lu­cyna pod­sta­wiła mu drugi kie­li­szek. Z jej twa­rzy można było wy­czy­tać, że chce o czymś po­roz­ma­wiać. Waldi do­sko­nale znał mi­mikę matki i zo­rien­to­waw­szy się, że ro­dzice chcą zo­stać sami, za­pro­po­no­wał sio­strze, żeby prze­nie­śli się do niej. Evi nie opo­no­wała, gdyż czuła się zmę­czona. Z ulgą znów wsu­nęła się do łóżka, za­po­mi­na­jąc na­wet o zdję­ciu ubrań. Wpa­try­wała się w roz­gwież­dżone niebo i bez­na­mięt­nie ob­ra­cała na ręce bran­so­letkę, a jej my­śli krą­żyły wo­kół Leszka.

Waldi przy­siadł koło niej. Nie­na­tu­ralne za­cho­wa­nie sio­stry bar­dzo go draż­niło.

– On pi­sał do cie­bie przez ja­kiś czas – ode­zwał się. – Ale ty ni­gdy nie zo­ba­czy­łaś tych li­stów. Matka sku­tecz­nie temu za­po­bie­gała. Ja też ich nie czy­ta­łem – do­dał, jakby wy­prze­dza­jąc py­ta­nie sio­stry o treść wia­do­mo­ści.

Evi prze­stała ba­wić się ma­nelą i spoj­rzała na brata. Jej wzrok był tak pu­sty, że Waldi się prze­ra­ził. Za­nim dziew­czyna zdą­żyła do­py­tać o to, co usły­szała, brat tylko wą­tle się uśmiech­nął i wy­szedł. W po­koju za­le­gła głu­cha ci­sza. Evi mu­siała wszystko prze­tra­wić. Jej mózg pra­co­wał tak wolno, że nim zro­zu­miała, co zro­biła jej matka, za­snęła.

W Boże Na­ro­dze­nie Evi na­wet nie ze­szła na śnia­da­nie. Silne za­wroty głowy nie po­zwa­lały jej przy­jąć in­nej po­zy­cji niż ho­ry­zon­talna. Waldi był u niej dwa razy, a przed wie­czo­rem zaj­rzeli do niej ro­dzice. Oj­ciec usiadł obok i głasz­cząc jej bladą twarz, tłu­ma­czył, że gdy or­ga­nizm przy­swoi nowe leki, jej złe sa­mo­po­czu­cie mi­nie. Matka z ko­lei spa­ce­ro­wała po po­koju w tę i z po­wro­tem, do­py­tu­jąc, czy Evi nie po­trze­buje no­wych ubrań. I choć na­sto­latka słabo kon­tak­to­wała, py­ta­nie matki wy­wo­łało u niej re­ak­cję prze­śmiew­czą, a ra­czej ba­lan­so­wała na gra­nicy gło­śnego prych­nię­cia. Po pra­wie dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wych nie­kon­struk­tyw­nych za­ga­dy­wa­niach Lu­cyna prze­szła do sedna sprawy, oznaj­mia­jąc, że od no­wego roku szkol­nego Evi zmieni szkołę.

– O wszyst­kim po­in­for­muję cię po po­wro­cie z po­sie­dze­nia ple­nar­nego. Co prawda cztery mie­siące to dość od­le­gły ter­min, ale do tego czasu i tak pew­nie bę­dziesz na zwol­nie­niu.

Na oświad­cze­nie matki Evi wzru­szyła ra­mio­nami, nie ma­jąc dla niej żad­nej od­po­wie­dzi. Lu­cyna by­naj­mniej jej nie ocze­ki­wała, przy­naj­mniej nie w tej kwe­stii.

– Więc? – rzu­ciła.

– Więc co? – bez­na­mięt­nie ode­zwała się Evi. – Prze­cież ty już mi uło­ży­łaś ży­cie.

– Matka chce dla cie­bie do­brze – wtrą­cił się do roz­mowy Zyg­munt. – Ty prze­cież lu­bisz czy­tać, to może chcia­ła­byś pra­co­wać w kul­tu­rze? Może w ga­ze­cie albo w wy­dziale oświaty?

– Jedna osoba pra­cu­jąca w oświa­cie wy­star­czy – kwa­śno od­po­wie­działa Evi. – Ale po co te­raz roz­pra­wiać o mo­jej pracy, skoro mam się jesz­cze uczyć? Mam do­piero szes­na­ście lat.

– Po no­wym roku sie­dem­na­ście – spro­sto­wał oj­ciec.

– Trzeba trzy­mać rękę na pul­sie, choć do nie­dawna było to o wiele prost­sze. – Lu­cyna lekko wes­tchnęła. – Nie­mniej jed­nak po­py­tam w ko­mi­te­cie i ja­kieś roz­wią­za­nie dla cie­bie się znaj­dzie – pod­su­mo­wała z za­do­wo­le­niem.

Oj­ciec uca­ło­wał Evi w czoło, po czym oboje z żoną wy­szli z po­koju córki.

W drugi dzień świąt, wie­czo­rem, do uszu Evi do­tarły pod­nie­sione głosy ro­dzi­ców. Z po­czątku nie za­mie­rzała scho­dzić na dół, ale cią­głe przy­sy­pia­nie tak ją mę­czyło, że zmu­siła się do wsta­nia z łóżka. Nim usta­bi­li­zo­wała błęd­nik, chwilę na­słu­chi­wała od­gło­sów kłótni. Sto­jąc, le­piej roz­po­zna­wała głosy. Zo­rien­to­wała się, że na dole są tylko do­mow­nicy, i ze­szła do nich. Gdy ci­chutko przy­sia­dła się do ojca, Waldi w ogóle nie zwró­cił na nią uwagi. Kom­pul­syw­nie dys­ku­to­wał z matką, ale jego głos mo­men­tami wy­da­wał się na­zbyt beł­ko­tliwy. Evi od razu roz­po­znała, że brat przy świę­tach ukrad­kiem pew­nie coś chlap­nął, a by­stra matka roz­szy­fro­wała jego nie­na­tu­ralne za­cho­wa­nie. Zyg­munt stan­dar­dowo nie uczest­ni­czył w roz­mo­wie. Lekko roz­ba­wiony, są­czył swo­jego po­po­łu­dnio­wego drinka, po­zwa­la­jąc żo­nie na prze­py­chanki z sy­nem.

Z wy­miany zdań wy­ni­kało, że i dla Wal­diego Lu­cyna już wy­my­śliła przy­szłość, z którą ten ab­so­lut­nie się nie zga­dzał.

Zyg­munt, był co­raz bar­dziej roz­ba­wiony za­cho­wa­niem pu­pila żony. Ra­mie­niem przy­cią­gnął córkę do sie­bie, zni­żył głos do szeptu i za­py­tał:

– I na kogo sta­wiasz?

– Waldi ją prze­kona – pewna swego ode­zwała się Evi, wi­dząc, że matka stop­niowo ustę­puje. – A nie mó­wi­łam, już ją ma, a za­raz ona bę­dzie jeść mu z ręki.

Młody Szcze­pa­nik był świet­nym ma­ni­pu­la­to­rem. Swój spryt oka­zy­wał nie tylko w domu, naj­czę­ściej wy­ko­rzy­sty­wał go w sto­sunku do ko­biet. Jego urok, bły­sko­tli­wość i elo­kwen­cja po­tra­fiły skru­szyć nie­jedno dam­skie serce i wy­wo­łać nie­odwza­jem­nione wes­tchnie­nia. Już od ja­kie­goś czasu do uszu Evi do­cie­rały plotki na te­mat ży­cia sek­su­al­nego brata, ale bio­rąc pod uwagę jego wiek, ni­gdy nie przy­pusz­czała, że mogą być praw­dziwe. W zu­peł­no­ści zga­dzała się z opi­nią, że Waldi jest in­dy­wi­du­ali­stą, a jego nie­prze­wi­dy­walne za­cho­wa­nia po­zwa­lały na okre­śle­nie go mia­nem go­rą­cej głowy. Ze słów matki wy­ni­kało, że młody Szcze­pa­nik jest nie lada ko­gu­tem, a jego za­pędy ku płci prze­ciw­nej przy­niosą wkrótce ja­kieś nie­szczę­ście. Mimo wszystko Waldi tak za­mo­tał matkę, że ta uwie­rzyła we wszystko, co po­wie­dział, a po­wie­dział do­kład­nie tyle, ile chciał, by matka wie­działa. Zu­peł­nie wy­parł się ro­man­so­wa­nia z wie­loma dziew­czę­tami, z hu­mo­rem go­dząc się ze stwier­dze­niem ro­dzi­cielki, że jest je­dy­nie ba­wi­dam­kiem.

Co­raz śmiel­sze po­czy­na­nia syna przy­ha­mo­wał Zyg­munt, który na bez­po­śred­nie za­py­ta­nie mło­dzieńca, czy ten może wlać so­bie ko­niaczku, pal­cem wska­zał mu drzwi. Gdy nie­za­do­wo­lony Waldi opu­ścił sa­lon, Lu­cyna oznaj­miła mę­żowi, że za­raz po świę­tach po­roz­ma­wia z roz­be­stwioną dzie­wu­chą, która śmie od­cią­gać jej syn­cia od na­uki.

Po tych sło­wach i Evi wy­sko­czyła z sa­lonu. Tym ra­zem nie utrzy­mała po­wagi i ro­ze­śmiała się w głos. Na scho­dach do­szło do niej gło­śne stwier­dze­nie matki, że Ewa na­prawdę zwa­rio­wała.

Stop­niowo skutki uboczne le­ków ustę­po­wały, a wraz z lep­szą ich to­le­ran­cją Evi sta­wała się świa­doma rze­czy­wi­sto­ści. Wie­lo­go­dzinna nie­obec­ność do­mow­ni­ków spra­wiała, że Evi znów za­czy­nała my­śleć o Leszku, z no­stal­gią wspo­mi­na­jąc spa­cery po roz­to­czań­skim parku. Gdy za­uwa­żała, że jej oczy za­cho­dzą mgłą i nie może opa­no­wać pła­czu, się­gała po ta­bletki. Ły­ka­jąc ko­lej­nego proszka, cie­szyła się w du­chu, że matka nie­sku­tecz­nie scho­wała pi­gułki.

Zda­rzały się mo­menty, w któ­rych Evi naj­chęt­niej po­bie­głaby do domu uko­cha­nego i, jak lu­dzie w jej ma­rach, ło­mo­tała do drzwi tak długo, aż on by jej otwo­rzył. Czuła się tak roz­chwiana emo­cjo­nal­nie, że gdyby nie dzia­ła­nie leku, mo­głaby się wszyst­kiego do­pu­ścić. Zma­ga­jąc się z opa­no­wa­niem snu, jed­nego była pewna: ni­gdy nie prze­sta­nie ko­chać Leszka.6

PRAWDZIWE OBLICZE DAMIANA

Lata sie­dem­dzie­siąte

7 lipca 1970 roku Ja­nina Sa­wicka wy­szła za Cze­sława Bart­ko­wi­cza. Usta­le­nia, że star­sza córka po ślu­bie za­mieszka u męża, Sa­wicki prze­pro­wa­dził jesz­cze na zrę­ko­wi­nach.

– Ja­koś prze­ci­pimy ten rok lub dwa u matki, a po­tem ro­zej­rzymy się za wła­snym lo­kum – po­cie­szał na­rze­czoną Cze­siek, gdy ta roz­pra­wiała o nie­wy­go­dach do­jazdu do pracy. – Ja już tyle lat do­jeż­dżam i nie gry­ma­szę.

Aby w ta­kich sy­tu­acjach unik­nąć kłótni, Ja­sia po­wta­rzała so­bie, że Cze­siek bar­dzo ją ko­cha i oszczę­dza każdą zło­tówkę. Kar­ciła się w du­chu, że nie czas na wy­brzy­dza­nie, bo jej ko­chany chce speł­nić swoje i jej ma­rze­nie.

Chcąc za­skar­bić so­bie sym­pa­tię sy­no­wej, matka Cześka przy­go­to­wała dla no­wo­żeń­ców przy­ję­cie we­selne. Jak na wiej­ską go­spo­dy­nię przy­stało, o wszyst­kim po­my­ślała: mu­zy­kanci wy­krę­cali skoczne obe­r­tasy, a al­ko­hol lał się stru­mie­niami. Je­remi z Ka­zieńką nie ukry­wali swo­jego za­do­wo­le­nia, bo swa­towa nad po­dziw o nich dbała, a na za­koń­cze­nie przy­ję­cia we­tknęła sporą wa­łówkę.

Na­wet w tak szcze­gól­nym dniu Ja­sia mu­siała pil­no­wać przy­rod­niego ro­dzeń­stwa, które w pełni od­dało się wiej­skiej wol­no­ści. Kuba no­to­rycz­nie bu­jał się na dy­szlu od wozu, to znów ga­niał za sta­dem ka­czek, śmie­jąc się przy tym do roz­puku. Zyta z ko­lei nie mo­gła na­cie­szyć się róż­no­rod­no­ścią wiej­skiego zwie­rzyńca i nie ba­cząc na bez­pie­czeń­stwo, we­szła do kojca nie­dawno opro­szo­nej ma­ciory. Ja­sia, zmę­czona cią­głym ga­nia­niem za dziećmi, za­mie­rzała po­pro­sić o po­moc Ju­stynę, ale ta była za­jęta cią­gle pła­czącą El­żu­nią, bo Da­mian na­gle gdzieś prze­padł.

– My już chyba wró­cimy do Roz­to­cza – roz­wa­żała Ju­sty­sia, roz­glą­da­jąc się za mę­żem.

– Ty go tak nie szu­kaj, bo on sam się znaj­dzie – śmiał się pod­chmie­lony oj­ciec, pusz­cza­jąc oko do Ka­zieńki.

– Oj tak, tak – ro­ze­śmiała się ma­co­cha. – Daj chłopu tro­chę swo­body, a nie cią­gle bę­dziesz go za spodnie trzy­mała – skwi­to­wała zgryź­li­wie.

Złość Ju­styny była ogromna, ale nie za­mie­rzała wsz­czy­nać awan­tury. Tu­ląc w ra­mio­nach po­bu­dzoną có­reczkę, udała się na spa­cer. Za mu­rami du­żej sto­doły było znacz­nie ci­szej. Ze swe­terka Ju­styna umo­ściła córce po­sła­nie i przy­sia­dła obok. Dziecko od razu usnęło, a i jej za­częły cią­żyć po­wieki. Cień i wia­te­rek ni­we­lo­wały zde­ner­wo­wa­nie Ju­styny, która uko­je­nie zna­la­zła w przy­jem­nym bzy­cze­niu owa­dów.

Z od­po­czynku wy­bił ją do­bie­ga­jący zza snop­ków dziew­częcy chi­chot. Z po­czątku Ju­styna my­ślała, że coś się jej prze­sły­szało, ale gdy dźwięczny śmiech się po­wtó­rzył, po­sta­no­wiła spraw­dzić, kto za­ba­wia się w sia­nie, choć przez mo­ment się wa­hała. W końcu ru­szyła w kie­runku dźwięku, a nie chcąc wy­pło­szyć flir­tu­ją­cej pary, za­szła z prze­ciw­nej strony. To, co zo­ba­czyła, ogrom­nie ją za­sko­czyło, a łzy roz­cza­ro­wa­nia, go­rące jak uczu­cie do Da­miana, same po­cie­kły z oczu. Od­środ­kowa go­rączka do­pro­wa­dzała ją do fu­rii. Zie­mia za­wi­ro­wała Ju­sty­nie przed oczyma, bu­rząc wszystko, w co do tej pory wie­rzyła. Jaka była głu­pia, że przez ten czas da­wała wiarę sło­wom Da­miana! Jak idiotka dała się oma­mić ło­trowi, który na we­selu jej sio­stry nie prze­pu­ścił mło­dej dzier­latce.

Dziwne uczu­cie prze­mknęło się po krę­go­słu­pie Ju­styny. Wzdry­gnęła się i ner­wowo prze­stą­piła z nogi na nogę. Po tym, co zo­ba­czyła, była pewna, że plotki krą­żące w Roz­to­czu są praw­dziwe. Roz­go­ry­czona, po­now­nie wsu­nęła się za sno­pek.

– Znam już twoje praw­dziwe ob­li­cze – syk­nęła do sie­bie, za­ci­ska­jąc dło­nie w pię­ści.

Trwała w tej po­zie, aż para za­koń­czyła amory. W tym cza­sie prze­ana­li­zo­wała swoje ży­cie u boku Da­miana.

– To prawda, że je­ste­śmy parą na od­le­głość, ale więk­szość lu­dzi prze­żywa cały dany im czas na tym świe­cie, nie do­świad­cza­jąc zbli­żeń, ja­kich my do­świad­czy­li­śmy. Na­sza mi­łość jest nie­znisz­czalna – szep­tała do sie­bie prze­peł­niona ogro­mem uczuć.

Wzdy­cha­jąc płytko, zo­rien­to­wała się, że Da­mian stoi obok. Chyba wszystko sły­szał, bo tylko po­tak­nął, wziął córkę na ręce i nie cze­ka­jąc na żonę, ru­szył w stronę go­spo­dar­stwa. Ju­styna po­dą­żała za nim.

Ja­sia wy­cze­ki­wała ich przy wę­gle sto­doły. Zdą­żyła do­dać dwa do dwóch. Spio­ru­no­wała szwa­gra wzro­kiem i py­ta­jąco pa­trzyła na sio­strę.

– Co za­mie­rzasz? – burk­nęła w końcu do Ju­styny.

– Za­py­tać go.

– Je­śli cię okła­mie? Dla mnie on za­wsze wy­glą­dał na buca – stwier­dziła kwa­śno. I do jej uszu do­cie­rały plotki o ro­man­sach szwa­gra, a te­raz była już pewna, że to nie tylko plotki.

Ju­sty­sia zmie­rzyła ją wzro­kiem, ale za­raz ta­jem­ni­czo się uśmiech­nęła.

– Ty na­wet nie przy­pusz­czasz, jak my go­rąco się ko­chamy.

Wy­zna­jąc to, Ju­styna roz­ma­rzyła się, a jej głos ema­no­wał ero­ty­zmem. Naj­wy­raź­niej prze­nio­sła się do chwil unie­sie­nia. Ka­lej­do­skop my­śli cof­nął ją do ostat­niego razu, gdy do upa­dłego ko­chała się z mę­żem. Lisi uśmie­szek po­ja­wił się na jej twa­rzy, pod­krę­ca­jąc fan­ta­zje Jasi. Ju­styna pa­mię­tała każdą se­kundę tego zbli­że­nia, łącz­nie z tym, na który bok się ob­ró­ciła, gdy skoń­czyli. W ustach miała te­raz smak pa­pie­rosa, któ­rym oboje się ra­czyli. Od ja­kie­goś czasu i ona po­pa­lała, a seks po­tę­go­wał ten na­łóg. Wtedy, pa­ląc pa­pie­rosa, jesz­cze gło­śno od­dy­chała, a Da­mian pal­cem wo­dził po jej ciele, za­ba­wia­jąc się per­li­stymi kro­plami potu.

– By być szczę­śliwą, mu­sisz w pełni od­dać się part­ne­rowi – po­ra­dziła, zo­sta­wia­jąc Ja­się samą.

– Taaa – sap­nęła dziew­czyna. – Mam jak ty na każ­dym kroku po­zwa­lać ro­lo­wać się chłopu i żyć w prze­świad­cze­niu, że to chwile szczę­ścia nie­znisz­czal­nego uczu­cia? Bzdury. Trzeba być ra­cjo­na­listką, a nie ma­rzy­cielką.

Roz­mowę z mę­żem Ju­styna prze­pro­wa­dziła pod­czas wspól­nego tańca. Tłu­ma­cze­nie Da­miana nie brzmiało prze­ko­nu­jąco i ani tro­chę jej nie uspo­ko­iło.

– Nie mam z nią nic wspól­nego – za­pew­niał męż­czy­zna, przy­mil­nie przy­cią­ga­jąc żonę do sie­bie. – Sama wi­dzia­łaś, że dzie­wu­cha szła za mną, nie ze mną.

Gruby, ak­sa­mitny głos Da­miana jak ma­gnes dzia­łał na zmy­sły Ju­styny. W tym mo­men­cie była go­towa za­po­mnieć o wszyst­kim i ko­chać się z nim bez opa­mię­ta­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij